O polityce, honorze i złudzeniach


1

                                                                                      

My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest tylko jedna rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor.

Józef Beck

 

                                         Zostałem premierem rządu Jego Królewskiej Mości po to, by chronić mój naród, a nie narażać go na niebezpieczeństwo.

Winston Churchill

 

 

Fiasko wojny prewencyjnej z Niemcami, którą Marszałek Piłsudski zaproponował Francji po objęciu władzy przez Hitlera, skłoniło Polskę do prowadzenia polityki równowagi wobec swoich wielkich sąsiadów. Znalazła ona wyraz w umowach podpisanych z Rosją Sowiecką i Niemcami w 1932 i 1934 r. Reasekurację stanowiły wcześniejsze alianse z Francją i Rumunią. Zostały one zawarte w początku lat 20.

Założenie takie traktowano jako zasadne w sytuacji konfliktu ideologicznego między III Rzeszą a Sowietami. Zbliżenie do któregoś z tych państw, narażałoby Polskę na ochłodzenie stosunków z drugim. Zdawano sobie przy tym sprawę, że rozwiązanie dylematu polskiej polityki zagranicznej oraz polskiego bezpieczeństwa jest prowizoryczne. Polska była wówczas w stosunkowo dobrym położeniu. Hitler i Stalin zajęci byli głównie sprawami wewnętrznymi, a powstająca III Rzesza pozbawiona ofensywnych sił zbrojnych. Po podpisaniu deklaracji o niestosowaniu przemocy z Niemcami Piłsudski przewidywał, że w sferze polityki zagranicznej czeka Polskę kilka lat spokoju.

                W opinii polskich germanofilów (wileńska grupa „Słowa”) deklaracja z 1934 r. była inaczej rozumiana przez obie umawiające się strony. Dla Hitlera stanowić miała początek ściślejszej współpracy niemiecko-polskiej skierowanej nie wyłącznie, ale głównie przeciwko Związkowi Sowieckiemu. Dla ministra Becka natomiast, który samodzielnie kierował polską dyplomacją po śmierci Marszałka, umowa była wyłącznie wyrazem polityki równowagi między Niemcami i Rosją. Stanisław Mackiewicz określił ten związek mianem małżeństwa zawartego, lecz nieskonsumowanego, będąc zdania, że stan taki musiał zaważyć na kontaktach obu państw w przyszłości.

                Założenia polityki równowagi broniły się coraz gorzej w miarę obiektywnego pogarszania się położenia Polski. W 1935 r. Niemcy wprowadziły obowiązkową służbę wojskową i rozpoczęły zbrojenia. Polska odpowiedziała budową Centralnego Okręgu Przemysłowego, tym niemniej nie była w stanie zapobiegać rosnącej dysproporcji w potencjałach obu państw. Na rzecz III Rzeszy działała przewaga gospodarcza, surowcowa, ludnościowa oraz geostrategiczna. Ukształtowanie granicy polsko-niemieckiej (w 1938 r. na 5400 km granic, 1900 km przypadało na granicę z Niemcami) było dla Polski skrajnie niekorzystne. Na wypadek wojny z nimi Polska zmuszona była walczyć na dwa fronty. Niemieckie uderzenie z Prus Wschodnich stanowiło bezpośrednie zagrożenie Warszawy i tyłów armii uszeregowanych na zachodzie kraju. Źle wyglądały perspektywy ewentualnej pomocy z zewnątrz. Było oczywiste, że w sytuacji konfliktu z Polską Niemcy dążyć będą do odcięcia dostaw drogą morską, co nie było zadaniem trudnym zważywszy uformowanie polskiego Pomorza. Nie inaczej miała się sprawa ze Śląskiem, na którego produkcję Polska, będąc w stanie wojny z Niemcami, nie mogła liczyć. Skromną rekompensatą wydawała się możliwość pomocy udzielanej via Rumunię, z którą łączyła Polskę linia kolejowa.

Rzucenie wszystkich sił do walki z armiami niemieckimi, co Polska musiała zrobić na wypadek ataku, odsłaniało granicę wschodnią i stanowiło zaproszenie dla Stalina. Bez względu na to, czy Rosję łączyły porozumienia z Niemcami w sprawie Polski, czy też nie.

Polska dyplomacja nie przyglądała się biernie wzrostowi siły Niemiec, lecz okazała się niezdolna do stworzenia aliansu państw potencjalnie, lub rzeczywiście, zagrożonych przez III Rzeszę i Sowiety. W jego skład mogły wchodzić kraje nadbałtyckie, Czechosłowacja, Węgry i Rumunia. Niepodobna rozważać tu powodzenia takiej konstrukcji, co nie znaczy, że nie można wskazać mankamentów pomysłu. Nawet wówczas, gdyby zainteresowani zdecydowali się na zmontowanie koalicji obronnej, ich siła, militarna i gospodarcza, mogłaby okazać się niewystarczającą przeciwwagą dla Niemiec. Nie ulega jednak wątpliwości, że powstanie takiego związku utrudniłoby politykę Hitlera, który stosował zasadę rozstrzygania na swoją rzecz jednego zagadnienia i przechodzenia do następnego.

Wątpliwości budziła także możliwość powstania aliansu. Czy, i w jakim stopniu zainteresowane mogły nim być wszystkie brane pod uwagę państwa? Pomijając wiarę w skuteczność zamierzenia, którego powodzenie warunkowane było trudną do wyobrażenia biernością Niemiec (zainteresowanych m.in. Rumunią), swoją rolę grały obawy przed wciągnięciem w konflikt z Berlinem lub Moskwą oraz przekonanie, że Polska jest krajem zbyt słabym politycznie i militarnie, by stać się osią takiej koalicji. Wypada również pamiętać o geopolitycznych interesach ewentualnych uczestników. W wypadku Węgier nie pokrywały się one z celami reszty państw. Budapeszt dążył do zmiany porządku powersalskiego, a nie jego konserwowania. Jak zatem poradzono by sobie z  nienajlepszymi stosunkami między Węgrami i skonfliktowanymi z nimi Czechosłowacją i Rumunią, nie wspominając o złych stosunkach polsko-czechosłowackich oraz dążności Warszawy do budowy jak najlepszych relacji z Budapesztem?

                Pokojowe podboje Hitlera wpłynęły na relacje niemiecko-polskie. Dawała o sobie znać zasada, o której jakby nie chciano pamiętać w Warszawie, że najlepszą miarą siły państwa jest siła jego sąsiadów. Po Anschlussie (marzec 1938 r.) i zajęciu Sudetów (październik t.r.), powiększeniu uległ obszar Niemiec, przejaw ich politycznej siły i pozycji, a także, co bodaj ważniejsze, o ponad 10 mln wrosła liczba ludności Rzeszy. Korekta granicy niemiecko-czechosłowackiej spowodowała, że Praga znalazła się w położeniu, które podważało, i bez tego jedynie teoretyczną, możliwość wejścia Czechosłowacji do aliansu przeciw niemieckiego.

Na niekorzyść Polski zmieniało się otoczenie międzynarodowe. Decyzje, które zapadły w Monachium w sprawie sudeckiej szły po linii zaspakajania roszczeń Hitlera. Appeasement Paryża i Londynu wyposażony został w iluzoryczne (Churchill mówił o karmieniu krokodyla) przekonanie, że jest on, jeśli nie najlepszą, to z pewnością jedyną metodą ratowania pokoju. Koszty tej polityki płacić mieli nie ci, którzy byli jej autorami, ale to nie wszystko. Konferencja monachijska dowodziła, że kluczowe decyzje w Europie zdecydowane są podejmować i narzucać cztery mocarstwa. Grzebało to zasadę bezpieczeństwa zbiorowego i, co ważne z polskiego punktu widzenia, skłaniało do zastanowienia się nad żywotnością zobowiązań zawartych w przeszłości.

Na rezultaty wzrostu siły Niemiec nie trzeba było długo czekać. W niespełna miesiąc po Monachium Ribbentrop przedstawił ambasadorowi Lipskiemu projekt „ogólnego porozumienia” w zakresie stosunków polsko-niemieckich. Sprowadzał się on głównie do zgody Polski na przyłączenie Gdańska do Rzeszy oraz budowy eksterytorialnej autostrady i linii kolejowej przez polskie Pomorze. Na początku 1939 r. przywódcy Polski podjęli decyzję o odrzuceniu żądań niemieckich. Uważano, że ich przyjęcie prowadzi do uzależniania się od Berlina, zdając sobie sprawę, że powiedzenie – „nie” grozi konfliktem zbrojnym. Odpowiedzią Hitlera było zajęcie Pragi i należącej do Litwy Kłajpedy (marzec 1939 r.). Dopełniło to procesu wzmocnienia III Rzeszy oraz okrążania Polski. Nowopowstała Słowacja stała się satelitą Niemiec, a tym samym terenem dogodnym do rozpoczęcia działań przeciw Polsce.

Zmiany, do których doszło w porządku europejskim nie były z polskiej perspektywy wyłącznie złe. Pomijając odzyskanie Śląska Cieszyńskiego, Polska uzyskała granicę w Węgrami, co zwiększyło szansę na ewentualne bliższe współdziałanie oraz pomoc materiałową w razie wybuchu wojny. Najpoważniejszym atutem zdawała się być jednak gwarancja brytyjska, udzielona Warszawie po wkroczeniu Hitlera do Pragi. Beck mógł żywić przekonanie, że planując atak na Polskę Hitler dobrze przemyśli to posunięcie, mając w perspektywie dwustronny konflikt z trzema państwami. Zdawało się zatem, że sytuacja nie jest najgorsza, istnieją powody, by sądzić, że Polska wyjdzie cało z zagrożenia. Nadzieje te torpedowało przygotowywane od wiosny 1939 r. porozumienie niemiecko-sowieckie. W Warszawie nie brano go pod uwagę. Zdawano sobie sprawę z wrogości Sowietów do Polski, ale mimo to uważano, że w interesie Stalina nie leży wspólna granica z Niemcami. Sądzono, że alians między Niemcami a Związkiem Sowieckim jest niemożliwy z powodów geostrategicznych, ideologicznych i psychologicznych.

Beck, a także słabo poinformowany ambasador Rzeczypospolitej w Moskwie, nie wierzył w alians niemiecko-sowiecki, choć pogłoski o możliwej umowie podziałowej docierały do Warszawy od początku 1939 r. Szef polskiej dyplomacji miał prawo przypuszczać, że rozsiewa je Berlin, traktując jako straszak mający skłonić Polskę do ustępstw, ale nie miał prawa nie dawać im wiary opierając się wyłącznie na przypuszczeniach. O tym, co w istocie kryło się za podpisaniem przez Ribbentropa i Mołotowa paktu o nieagresji nie wiedziano w Polsce do końca, to znaczy do 17 września 1939 r.

Polityka równowagi poniosła w 1938 r. klęskę, ale czy można za to winić jej autorów i treść? Raczej nie. Polska znalazła się w stanie osamotnienia i izolacji na skutek kilku czynników, z których żaden nie był zawiniony przez nią samą, oczywiście przy założeniu, że nie dopuszczała myśli o dobrowolnym ograniczeniu swojej suwerenności. Hitler dążył do wojny a w Europie nie było siły, ani politycznej, ani militarnej, która mogłaby mu w tym przeszkodzić. Pozostaje poza dyskusją, że czynnikiem sprawczym zmian, do jakich dochodziło w europejskich stosunkach międzynarodowych była polityka Niemiec, lecz odpowiedzialność za doprowadzenie do sytuacji grożącej wojną ponoszą również demokracje zachodnie. Egoistyczna Francja, przepojona duchem pacyfistycznym, ufająca w moc swojej defensywnej doktryny wojskowej oraz Wielka Brytania również do wojny nie przygotowana. Oba te kraje, świadome zamierzeń Hitlera, usiłowały skierować pierwsze uderzenie Niemiec na wschód i wejść do wojny jak najpóźniej. Nie jest wobec tego daleka od prawdy teza, że gwarancja brytyjska dla Polski była aktem leżącym przede wszystkim w interesie brytyjskim. Londyn oddalał niebezpieczeństwo, które stanowiłoby dla niego porozumienie polsko-niemieckie, albo nawet neutralność Polski, oraz bardziej wskazywał Hitlerowi pierwszy cel, by zyskać na czasie (obowiązkowa służba wojskowa została wprowadzona w Wlk. Brytanii dopiero w kwietniu 1939 r.), niż przychodził Polsce z efektywnym wsparciem. Rząd brytyjski wiedział, że Hitler ruszy na Polskę i wiedział, że ją pokona, w związku z czym nie był skłonny do udzielania jakiejkolwiek wymiernej pomocy materiałowej czy finansowej. Warto przy okazji wspomnieć, że Brytyjczycy nie gwarantowali integralności terytorialnej Polski, tylko jej niepodległość. Można to rozumieć jako zmodyfikowaną kontynuację polityki monachijskiej a nie jej zaprzeczenie.

Wszystko to nie oznacza, że nie można szukać błędów po stronie polskiej. Odrzućmy od razu możliwość aliansu z Sowietami, domagającymi się podczas negocjacji z Francuzami i Brytyjczykami przed podpisaniem paktu z Hitlerem, zgody na przemarsz ich wojsk przez terytorium Polski. Nie było żadnej pewności i gwarancji, że weszliby po to, by się bić z Niemcami, oraz, że wyszliby wtedy, kiedy powinni wyjść.

Beck przyjął zasługującą na szacunek zasadę kontaktów z Hitlerem, rozmawiając z nim jak równy z równym. Podkreślał tym rangę kraju, który reprezentował, usiłował wzmacniać pozycję Polski. Przywiązywanie szczególnej wagi do kwestii prestiżowych nie niwelowało jednak różnic potencjałów i możliwości. Mocarstwowość liczyła się w polityce wewnętrznej, w zagranicznej była rozszyfrowanym bluffem. Dramat polegał na tym, że los Polski, wbrew woli i świadomości jej przywódców, opowiadających się na bezwarunkową suwerennością, zależał od czynników zewnętrznych. Od zamiarów Hitlera oraz możliwości i chęci wypełnienia przez Paryż i Londyn zobowiązań sojuszniczych. Wbrew iluzjom żywionym przez polskiego ministra spraw zagranicznych i nie tylko jego, od końca 1938 r. Polska nie była podmiotem polityki międzynarodowej, a jej przedmiotem. Suwerenność, która opierała się najpierw na słabości sąsiadów Polski, później na ich konflikcie, a cały czas na wątpliwych gwarancjach sojuszniczych okazała się funkcją koniunktury, innymi słowy – złudzeniem.

W maju 1939 r. francuscy i brytyjscy sztabowcy zdecydowali, że ich kraje nie są w stanie, mimo podjętych zobowiązań, pomóc Polsce, której interesy miały zostać uwzględnione po ostatecznym pokonaniu Niemiec. Ale nawet, gdyby Francja zdecydowała się uderzyć, Polska odczułaby skutki jej działań nie wcześniej niż po upływie 6-8 tygodni, czyli wówczas, gdy wojna z Niemcami byłaby zakończona lub, w najlepszym wypadku, miała się ku końcowi, pozwalając Hitlerowi na przerzucenie wojsk na zachód.

Beck nie wiedział o planach aliantów, miał mimo to wątpliwości, co do wykonania zobowiązań przez Francję. Wątpliwości takich nie miał natomiast Hitler. Pewny bezruchu Francji schowanej za linią Maginota, zdecydowany był rzucić gros sił przeciwko Polsce, nie obawiając się ogołocić z wojska granicę z Francją. Dopełnieniem klęski był pakt Ribbentrop-Mołotow i brak pełnej wiedzy na temat jego charakteru, kardynalne niedopatrzenie polskiej dyplomacji. Układ ten był wyrokiem ostatecznym, uruchamiał agresję niemiecką i wprowadzał Sowiety do gry przeciw Polsce. Nie sposób nie spytać, czy, gdyby rządzący Polską wiedzieli, że w Moskwie doszło do konwencji rozbiorowej, zachowaliby się tak, jak się zachowali?

Krytycznym ocenom polskiej polityki zagranicznej sprzed września 1939 r. odbiera wiarygodność pozycja ex post, z której były i są formułowane. Wiedza o tym, czym była wojna, i jakie skutki miała dla Polski, skłania do sugestii, że, być może, lepiej było powziąć inną decyzję. Trzeba pamiętać, że byli tacy, którzy ostrzegali przed tym, co może się zdarzyć i jakie przynieść rezultaty. W marcu 1939 r. Stanisław Mackiewicz osadzony został w Berezie Kartuskiej za szerzenie defetyzmu, czyli zwracanie uwagi na załamanie się polityki równowagi i fatalne położenie nieprzygotowanej do wojny Polski. Proroczą książkę Władysława Studnickiego (Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej), w której przepowiadał osamotnienie Polski na wypadek agresji niemieckiej oraz interwencję sowiecką, skonfiskowano w trzy miesiące później. Głosy tych, którzy przewidywali, że klęska w starciu z Niemcami, będzie pierwszym aktem dramatu, bowiem nawet, gdy Hitler przegra wojnę, a brać w niej udział będą Sowiety, Polska wyjdzie z niej pokonana, ginęły w niczym nieusprawiedliwionym optymizmie, bądź nie przebijały się do szerszej opinii w efekcie restrykcji administracyjnych.

Wprawdzie kapitulacja wobec żądań Hitlera uchroniłaby Polskę od kataklizmu, którego doświadczyła, ale ceną byłby uszczerbek jej niepodległości. Można snuć przypuszczenia, co stałoby się z Polską, gdyby wojna skończyła się sukcesem Hitlera (i idącej z nim podporządkowanej mu Polski), i co byłoby z Polską, gdyby Hitler wojnę przegrał. Czy jej pozycja była gorsza, czy lepsza od tej, w której znalazła się w 1945 r., kiedy została okrojona terytorialnie i wydana na łup Stalina? Tego nie dowiemy się nigdy. Tym niemniej porównanie powojennego losu państw, które zdecydowały się pójść z Niemcami na Rosję (Węgry, Rumunia), z losem Polski, która skończyła wojnę w obozie zwycięzców, skłania do wstrzemięźliwości w kreśleniu czarnych scenariuszy.

Jeśli Polska zdecydowałaby się na alians z Hitlerem, istotną sprawą był moment, w którym podjęto by taką decyzję. Gdyby nastąpiło to po Anschlussie i Monachium warunki kooperacji byłyby, biorąc pod uwagę siłę Niemiec, niekorzystne. Jeszcze gorsze, gdyby Polska zdecydowała się na to po zajęciu Pragi, najgorsze w ostatnim możliwym momencie, czyli po podpisaniu układu Ribbentrop-Mołotow, naturalnie przy założeniu, że w Warszawie wiedziano by, co zawierał, i że nie było wówczas za późno. Zagadnienie, o którym trzeba pamiętać, to przyzwolenie na zwrot w polityce wobec Niemiec i zgodę na oddanie Gdańska przez naród od lat karmiony mocarstwową frazeologią. Biorąc po uwagę, że władze kontrolowały prasę i radio, przekonanie społeczeństwa, albo narzucenie mu zdania, nie było niewykonalne.

Gdy jednak przyjmiemy, że, mimo wszystko, decyzja o oporze wydawała się jedyną z możliwych do podjęcia, w wątpliwość poddać można wchodzenie do wojny na samym jej początku. Inaczej mówiąc, pytać wypada, czy nie należało zdecydować się na rozmowy i choćby usiłować odsunąć atak Hitlera? Odpowiedzią jest rys mentalny autorów polskiej polityki. Wszyscy oni stali na stanowisku bezwzględnej i bezalternatywnej obrony niepodległości oraz  hołdowali zasadom, które Beck wyłożył w swoim przemówieniu sejmowym wygłoszonym w maju 1939 r. Nieugiętość wyjaśnia podjętą decyzję, ale nie musi oznaczać aprobaty dla jej motywów.

Politykę, jak wiadomo, definiuje się na różne sposoby. Wolno rozumieć ją jako sztukę czynienia spraw koniecznych osiągalnymi, działanie uzgodnione z możliwościami, manewr stosowany po to, by bronić tego, czego obronić się nie da bez taktycznych ustępstw ze świadomością, że broniąc wszystkiego, nie broni się zazwyczaj niczego, pojmować jako skład zasad niepodlegających jakimkolwiek kapitulacjom i przedawnieniom.

Ale wolno definiować ją również jako zdolność do podejmowania bezprecedensowych decyzji w czasie, w którym waży się coś więcej niż status państwa. Gdyby w latach 1938-1939 nie zabrakło tej, zgoda, że niełatwej umiejętności, los Polski byłby inny, zapewne lepszy.

Wyświetl PDF