Jedno z najbardziej polskich słów


Tekst powstał w ramach projektu Centrum pro studium demokracie a kultury z Brna i Ośrodka Myśli Politycznej „Wartości w polityce i społeczeństwie. Podstawowe pojęcia polityki w polskiej i czeskiej perspektywie”, realizowanego dzięki wsparciu Forum Czesko-Polskiego.

 

Duże i małe „s“

 

Gdy w Polsce mówimy o solidarności, nie możemy nie odnosić do „Solidarności“ przez duże „s“, do ruchu społecznego i niepodległościowego lat osiemdziesiątych XX wieku. I to wtedy, gdy tworzyła się „Solidarność“ zaczęto na nowo i w nieco inny niż dotąd sposób mówić o „solidarności“, a słowo to stało się jednym z podstawowych słów polskiego języka politycznego.

„Słowo <<solidarność>> skupia w sobie nasze pełne niepokoju nadzieje, pobudza do męstwa i do myślenia, wiąże ze sobą ludzi, którzy jeszcze wczoraj stali od siebie daleko. Historia wymyśla słowa, aby następnie słowa mogły kształtować historię. Słowo <<solidarność>> przyłączyło się dziś do innych, najbardziej polskich słów, aby nadać nowy kształt naszym dniom“[1] – mówił w czasie mszy na Wawelu 19 października 1980 r. ks. Józef Tischner. I wyliczał te inne słowa: wolność, niepodległość, godność człowieka, które – jego zdaniem – należały do zespołu „najbardziej polskich słów“. Polska semantyka polityczna rzeczywiście krystalizuje się wokół takich pojęć, choć można by także dorzucić inne – w tym również negatywne, mówiące o zdradzie, takie jak „Targowica“. Oczywiście pojęcia te występują też w innych miejscach i w innych narodowych kulturach. Trudno byłoby sobie rościć do nich szczególne prawo. Swoiste są jednak ich dodatkowe znaczenia i szczególna konstelacja oraz ich szczególna, polska historia, która jest także historią sporów o nie. Pojęcia takie – wiemy to nie tylko od Tischnera, ale i Reinharda Kosellecka i Quentina Skinnera – wyłaniają się z historii i ją kształtują. Również pojęcie solidarności pojawiło się w pewnym czasie jako kluczowe pojęcie, pomagające nie tylko zrozumieć rzeczywistość, lecz również ją zmieniać. Nazwa, jaką przybrał związek zawodowy, który od samego początku był czymś więcej niż tylko związkiem zawodowym, nie była przypadkowa.

Słowo solidarność, jak wiadomo pochodzi od łacińskiego „solide“, co znaczyło to, co trwałe, solidne. „Obligatio in solidum“ oznaczało wzajemne poręczenie za długi, poręczenie wspólnoty za jednostkę i jednostki za wspólnotę[2]. W czasach współczesnych najczęściej jednak wiąże się je z tradycją rewolucyjną, lewicową, utożsamiając z hasłem rewolucji francuskiej – hasłem braterstwa. Jak pisze znany lewicowy niemiecki intelektualista: „Solidarność jest do głębi nowoczesnym pojęciem. Jest ono ściśle związane z prawnym pojęciem równości i politycznym pojęciem demokracji. Jego źródłem jest rewolucja francuska“[3]. Następnie pojęcie solidarności przeniknęło do filozofii i socjologii: „W politycznym kontekście pojęcie solidarności pojawiło się z początkiem XIX wieku obok pojęcia „braterstwa“, które stało się powszechnie znane pod wpływem rewolucji francuskiej, i stopniowo coraz bardziej je zastępowało. Czasowo równolegle stało się ono terminus technicus nowo powstałej socjologii, gdzie od Auguste’a Comte’a i (później) Emile‘a Durkheima charakteryzowało „cement” spajający społeczeństwo i czyniący je jednością. Z języka polityki i socjologii zostało potem przez autorów takich jak Max Scheler i Henri Bergson przeniesione do filozofii moralności i weszło w relacje (do dziś w dużej mierze niewyjaśnione) z innymi pojęciami jak „sympatia”, „filantropia”, „życzliwość”, „poczucie wspólnoty” lub „lojalność”„[4].

Braterstwo wszystkich ludzi szybko przekształciło się w wezwanie do solidarności wykluczonych i wyzyskiwanych przeciw „kapitalistom“. Solidarność robotników miała być solidarnością ponad przynależnością państwową i narodową – łączyć się mieli proletariusze wszystkich krajów. Realny socjalizm miał przynieść wolność „proletariuszom“ i odwoływał się do ich solidarności, a potem także do solidarności „bratnich narodów“, szczególnie wtedy, gdy trzeba było tłumić ich wolnościowe dążenia, tak jak w Czechosłowacji w roku 1968.

Solidarność według doktryny marksizmu-leninizmu była solidarnoscią klasową, solidarnoscią proletariatu w walce z kapitalistycznym wyzyskiem. W praktyce realnego socjalizmu była, jak pamiętamy, elementem imperialnej ideologii i zniewolenia. Ale idea solidarności „ludzi pracy“, którymi byli ostatecznie wszyscy – poza wyższymi funkcjonariuszami partyjnymi i nomenklaturą – obróciła się przeciw „realnie istniejącemu socjalizmowi“.

Polska „Solidarność“ miała też być solidarnością „ludzi pracy, nawiązywała więc do znaczeń, które zwykle wiąże się z tradycją rewolucyjną i lewicową. Wówczas wszyscy byliśmy „ludźmi pracy“, nawet inteligencja była „pracująca“, a „klasy pasożytniczne“, jak przedsiębiorcy, zostały zlikwidowane.

Ale polskie tradycyje rewolucyjne i powstańcze nie sprowadzały się tylko do „solidarności klasowej“. W XIX wieku wielkie znaczenie miało przekonanie o solidarności narodów walczących o wolność. Jak wiemy, Polacy uczestniczyli w powstaniach i rewolucjach w innych krajach – dość wspomnieć rolę Tadeusza Kościuszki w wojnie o niepodległość USA, Józefa Bema w powstaniu węgierskim 1848 czy Ludwika Mierosławskiego w powstaniu badeńskiem 1849 r. Ale w pierwszym rzędzie była to solidarność narodu w walce o wolność.

W kontekście realnego socjalizmu idea solidarności „ludzi pracy“ nabierała jeszcze innego znaczenia. W rozbitym, zatomizowanym społeczeńswie,w którym ludzie sobie nawzajem nie ufali, solidarność była warunkiem wspólnego działania, odzyskiwania godności, „podmiotowości“. Była warunkiem także rekonstytuowania polityczności. Do tej pory polityka to było coś, co odbywało się w zamkniętych, ukrytych przed okiem zwykłych ludzi, budzących strach gmachach i gdzieś daleko w moskiewskiej centrali. Obywatelom pozostawiono inscenizowane zebrania, przymusowe wiece poparcia, pochody pierwszomajowe. Polityka była postrzegana przez większość zsocjalizowanych w PRL Polaków jako rzecz niebezpieczna, podejrzana i zupełnie zbyteczna. Prawdziwa działalność polityczna była niemożliwa, i nawet nieśmiałe próby jej podjęcia groziły represjami.

 

Przywracanie politycznego wymiaru

 

Przywracanie polityczności zaczęło się od solidarności nielicznych z ofiarami represji. „Solidarność – słusznie pisał Zbigniew Stawrowski – to nie tylko przeciwieństwo totalitaryzmu, ale także jego przezwyciężenie“[5]. Początek ruchu solidarnosci wynikał z potrzeby ujęcia się za innymi, wyrastał z poczucia, że nie można ich pozostawić samym sobie. Ta solidarność wynikała z ludzkiego, humanitarnego odruchu. Impulsem powstania Studenckich Komitetów Solidarności, kiedy po raz pierwszy słowo solidarnosć użyte jest w nazwie opozycyjnej organizacji, była śmierć krakowskiego studenta Stanisława Pyjasa. Potem organizowano się w celu niesienia pomocy robotnikom Radomia i Ursusa represjonowanym po strajkach w 1976 r. Także latem 1980 roku zaczęło się od aktu solidarności ze zwolnioną z gdańskiej stoczni Anną Walentynowicz. Od razu stało się jednak jasne, że idzie o coś więcej: o solidarność Polaków jako obywateli wobec opresywnej władzy i o poczucie odpowiedzialności za całość, za kraj. Pokonanie strachu i wynikającej z niego nieufności było warunkiem odzyskania wolności.

Zbigniew Stawrowski podkreśla w swoim eseju, że antytotalitarny charakter solidarności ujawnił się nie tylko w pomocy potrzebującym, lecz – co jego zdaniem było jeszcze ważniejsze – w poczuciu współodpowiedzialności za dobro wspólne, w łączeniu się, w „skupieniu się na własnym polu odpowiedzialności“ z „głębokim poczuciem współzależności“. Tak rozumiana solidarność była antytotalitarna, gdyż przywracała poczucie obywatelskości oraz pozwalała godnie i sensownie wykonywać swoją pracę. A praca była innym kluczowym pojęciem tamtego czasu: „Nasze dzisiejsze znaczenie idei solidarności wiąże się w sposób szczególny z rzeczywistością pracy ... Praca jest osią solidarności“ – pisał Tischner i porównywał pracę do dialogu, rozmowy[6]. Aby mogła łączyć ludzi, praca musiała być sensowna i pozbawiona elementu wyzysku: „prawdziwa praca to praca rzeczywiście służąca życiu i także wyrastająca z porozumienia“. I dalej: „Ludzie, aby pracować i współpracować, muszą jakoś nawzajem <<być w prawdzie>> – nikt nie może kłamać pracą swemu bliźniemu. Bo wtedy praca byłaby jak bełkot mowy. Kłamstwo pracy to – wyzysk“[7].

To powiązanie pracy interpretowanej jako rozmowy z solidarnością przywodzi na myśl dokonane przez Durkheima rozróżnienie na solidarność mechaniczną, opartą na podobieństwie i solidarność organiczną, występującą tymi, którzy pełniąc różne role wykonują wspólną pracę – solidarność oparta na podziale pracy. Durkheim sądził przy tym, że nie da się oddzielić solidarności i moralności: „Moralność jest to wszystko, co stanowi źródło solidarności, wszystko to, co zmusza człowieka do liczenia się z innymi i do regulowania posunięć na innej podstawie niż odruchy egoizmu, moralność jest tym trwalsza, im więcej tych więzi i im są silniejsze“[8]. Praca w swej dialogowej formie miała być sama w sobie źródłem solidarności i etyki społecznej. Tischner podobnie jak Durkheim wskazywał, że praca tylko wtedy wytwarza solidarność, gdy podział pracy nie jest narzucony, gdy wykonywane czynności są postrzegane jako sensowne, a ludzie rzeczywiście komunikują się ze sobą.

Ale pojęcie solidarności miało nie tylko wymiar etyczny, lecz także polityczny. W ruchu „Solidarności“ znalazły wyraz idee obywatelskiego samorządzenia i poczucie godności osoby, która ma nie tylko nienaruszalne prawa w swoim życiu prywatnym, ale też prawo uczestnictwa w zbiorowym kształtowaniu losów swego kraju. Solidarność Polaków nie miała się sprowadzać tylko do wspólnej pracy, lecz umożliwiać samorządzenie i niezawisłość Polski. Samorządność i niezależność, występując obok solidarności, nadawały jej dodatkowe znaczenia.

Widać zatem, że polskie pojęcie solidarności nawiązywało mniej lub bardziej świadomie do dawnych znaczeń, które znajdujmy u początków polityki – w czasach, gdy Grecy odkrywali „polityczność“. Tylko ludzie zasadniczo równi i wolni, ludzie związani obywatelską „przyjaźnią“, poczuciem solidarności, mogli uprawiać politykę. Jej warunkiem jest poczucie więzi tych, którzy zależą od siebie i mogą osiągnąć swoje cele jedynie przez wspólne działanie. Taką solidarność zakładała także przedrozbiorowa Rzeczypospolita w swej republikańskiej filozofii publicznej.

Innym, w pełni uświadamianym sobie, źródłem pojęcia solidarności lat osiemdziesiątych XX wieku było chrześcijaństwo. Nieprzypadkiem impulsem zmiany była pierwsza pielgrzymka Jana Pawła II. „Najgłębsza solidarność to solidarność sumień“[9] – twierdził Józef Tischner i odwoływał się w swoich tekstach i kazaniach do ewangelii. „<<<Jeden drugiego ciężary noście, a tak wypełnicie prawo Boże>> Cóż znaczy być solidarnym? Znaczy nieść ciężar drugiego człowieka. ... Solidarność mówi, woła, krzyczy, podejmuje ofiary. Wtedy ciężar bliźniego staje się często większy niż własny ciężar. Tak uczeń Chrystusa wypełnia Jego prawo“[10].

O tym samym przypominał Jan Paweł II w homilii wygłoszonej podczas Mszy świętej dla świata pracy w Gdańsku, 12 VI 1987 r.: „Jeden drugiego brzemiona noście – to zwięzłe zdanie Apostoła jest inspiracją dla międzyludzkiej i społecznej solidarności. Solidarność – to znaczy: jeden i drugi, a skoro brzemię, to brzemię niesione razem, we wspólnocie. A więc nigdy: jeden przeciw drugiemu. Jedni – przeciw drugim. I nigdy „brzemię” dźwigane przez człowieka samotnie. Bez pomocy drugich. Nie może być walka silniejsza nad solidarność. Nie może być program walki ponad programem solidarności. Inaczej – rosną zbyt ciężkie brzemiona. I rozkład tych brzemion narasta w sposób nieproporcjonalny“. W encyklice „Sollicitudo rei socialis“ z 1987 Jan Paweł II przypominał „solidarność jest niewątpliwie cnotą chrześcijańską.“ Dodawał jednak, że solidarność chrześcijańska wykracza poza praktykowanie ludzkiej solidarności: „W świetle wiary solidarność zmierza do przekroczenia samej siebie, do nabrania wymiarów specyficznie chrześcijańskich całkowitej bezinteresowności, przebaczenia i pojednania. Wówczas bliźni jest nie tylko istotą ludzką z jej prawami i podstawową równością wobec wszystkich, ale staje się żywym obrazem Boga“.

Tak więc w pojęciu „solidarności“ lat osiemdziesiątych łączyły się trzy tradycje – republikańska tradycja równości obywatelskiej i podmiotowości, chrześcijańska tradycja miłości bliźniego i niezbywalnej godności człowieka oraz tradycja walki wyzyskiwanych ludzi pracy i walki zniewolonego narodu. Przenikały się także trzy płaszczyzny – metafizyczna solidarność ludzka w perspektywie wiary, humnitarna solidarność z innymi ludźmi i polityczna solidarność wspólnoty.

W homilii z 26 sierpnia 1984 r, ostatniej przed tragiczną śmiercią z rąk SB, ksiądz Jerzy Popiełuszko mówił: „Solidarność zrodzona w sierpniu 1980 roku to nie tylko związek zawodowy o tej nazwie, który ukształtował się parę miesięcy później, ale to dążenie całego narodu ku prawdzie, sprawiedliwości i wolności. Potwierdzeniem, że to była solidarność narodu jest również i fakt, że stan wojenny wprowadzono przeciwko całemu narodowi, a nie tylko przeciwko związkowi zawodowemu“[11].

Ta solidarność trwała również, zmieniając swój charakter na powstańczy, gdy generał Jaruzelski wprowadził stan wojenny – nie wystarczyło już „robić swoje“, trzeba było zająć się także nieswoją konspiracją. Dzisiaj wiemy oczywiście, że cała ta historia miała jeszcze inną, ciemną stronę, że „Solidarność“ była infiltrowana przez SB, ale to w niczym nie umniejsza faktu, że wielu ludzi zachowywało się wówczas nadzwyczaj dzielnie.

Pojęcie solidarności oscylowało wtedy między solidaryzmem a walką, wezwaniem do pojednania i świadomością konieczności pokonania zła, zawsze jednak zawierało w sobie także agonalny element. Podkreślano, że Solidarność nie potrzebuje wroga. W tym sensie „Solidarność” była anty-schmittańska, a nawet, jak twierdzi Zbigniew Stawrowski, apolityczna[12] – raczej ignorowała komunizm niż go zwalczała. Tischner mówił o ruchu „Solidarności“ jako o lesie, który walczy rosnąc. A Jan Paweł II, w cytowanej już homilii podkreślał, że „Solidarność musi iść przed walką“.

Ale solidarność, która przywracała polityczność, oznaczała walkę. Nawet Jan Paweł II nie mógł tego pominąć: „Dopowiadam: solidarność również wyzwala walkę. Ale nigdy nie jest to walka przeciw drugiemu. Walka, która traktuje człowieka jako wroga i nieprzyjaciela – i dąży do jego zniszczenia. Jest to walka o człowieka, o jego prawa, o jego prawdziwy postęp“.

Ale na tym świecie, na płaszyźnie politycznej tego rodzaju walka bardzo często bywa walką z innymi – w tym wypadku z tymi, którzy owe prawa gwałcili i działali na rzecz „fałszywego postępu”. Szybko się okazało, że polityczność to nie tylko wspólne solidarne działanie „dla”, ale działanie „przeciw” czemuś i komuś, które może być zwycięskie tylko wtedy, gdy opiera się na solidarności w walce. Po roku 1989 pragnienie porozumienia, wzmocnione odwołaniem się do chrześcijańskich znaczeń solidarności, przeważyło nad agonalnym elementem – walką o sprawiedliwość z tymi, którzy ją pogwałcili, i koniecznością jej wymierzenia.

 

Co z tego zostało?

 

Gdzie w świecie współczesnym jest miejsce na solidarność, jak się ona objawia? Mówi się, że znajdujemy się w „płynnej nowoczesności“, w czasach zradykalizowanej indywidualizacji. Wszelkie relacje międzyludzkie wtedy mają znaczenie, gdy świadomie je nawiązujemy i podtrzymujemy tylko tak długo, jak długo nam na nich zależy. Ludzie stali się, podobno, koczownikami, nigdzie nie zagrzewającymi miejsca.

W tego rodzaju teoriach zapomina się o tym, że w „rozwiniętych“ społeczeństwach młodzi ludzie są coraz dłużej zależni od rodziców i że rośnie liczba niesprawnych ludzi w podeszłym wieku, skazanych na pomoc innych. Dlatego też zewsząd słychać narzekania na deficyt solidarności. Ale postępowi intelektualiści nadal trudzą się nad dekonstruowaniem kolektywnych tożsamości, gdziekolwiek się one pojawiają, szczególnie tozsamości narodowej, licząc na globalną demokracją i globalną solidarność w przyszłości. A czy wystarczą same moralne wezwania, a czasami militarne i humanitarne interwencje wspólnoty międzynarodowej? W skali globalnej solidarność objawia się doraźnymi akcjami pomocy, ale rzadko prowadzi do działania usuwającego przyczyny negatywnych zjawisk.

Współczesny europeizm, oficjalna ideologia UE, coraz mocniej potępia państwo narodowe i narodowe więzi. Narody mają zmienić się w grupy etniczne w ramach szerszej wspólnoty europejskiej. Tymczasem to właśnie one gwarantowały dotąd solidarność, wykraczajacą poza solidarność rodzinną. Teraz solidarność narodową ma się objawiać tylko w czasie imprez sportowych, by dodać trochę emocji do codziennej polityki i choć na chwilę zastąpić czymś „cement“ prawdziwej solidarności.

Jakie zatem może być źródło solidarności w społeczeństwach poddanych globalizacji, europeizacji i przemocy symbolicznej? Na pewno nie jest nim podział pracy, o którym pisał Durkheim. Jego wiara w korporacjonizm jest już dzisiaj anachroniczna, gdy coraz mniej ludzi ma trwałe, dobrze wytyczone kariery zawodowe. Pozostają wezwania do solidarności europejskiej. Do czasu kryzysu finansowego wierzono w ich spełnienie, o czym zaświadczać miał przepływ dotacji. Ale obecnie coraz jawniej widać, że zwyciężają narodowe interesy silnych i coraz mocniej wzbierają narodowe emocje słabych, przede wszystkim negatywne, jak rosnąca germanofobia w krajach południowej Europy.

Na szczególną próbę wystawione zostały społeczeństwa „nowej Europy“ po roku 1989, gdzie ukształtował się peryferyjny kapitalizm. Dominacja neoliberalizmu po 1989 r. prowadziła do konkluzji, że idea solidarności wczesnych lat osiemdziesiatych należy do przeszłości[13]. Już nie praca była w centrum uwagi, lecz przedsiębiorczość i kapitał, zwłaszcza zagraniczny, który miał zagwarantować miejsca pracy. Deficyt solidarności objawił się przede wszystkim w słabości „solidarności zinstytucjonalizowanej“, zorganizowanej - nieliczne są związki zawodowe, stopniowo demontuje się instytucje państwa socjalnego, które w krajach „rdzenia Europy“, na przykład w Niemczech, ciągle jeszcze potrafią zastąpić funkcje rodziny i wspólnot lokalnych[14]. Wprawdzie w procesie rozwoju społeczeństwa obywatelskiego pojawiły się nowe organizacje społeczne, ale nie są one w stanie zastąpić funkcji opiekuńczej państwa i rodziny. Reformy rent i emerytur prowadzą do osłabienia solidarności pokoleniowej.

W Polsce, kiedyś kraju ‚Solidarności“, powstało niesolidarne społeczeństwo, w którym słowo „sukces“ odmieniane jest na wszystkie możliwe sposoby i który często chce się osiągnąć bez oglądania się na innych, „po trupach“. Także solidarności politycznej jest niewiele. Po 1989 r. bardzo szybko skończyła się solidarność dawnych działaczy i członków „Solidarności“. Solidarność miała być teraz solidarnością z reformatorami z PZPR, z którymi zawarto porozumienie, a przestała być solidarnością „ludzi pracy“. Solidarne natomiast okazały się środowiska pokomunistyczne, w tym funkcjonariusze komunistycznych tajnych służb, tworząc nieformalne sieci wpływu i wzajemnego poparcia. W Polsce mamy rozdarte społeczeństwo – z jednej strony zwolennicy rządu, z drugiej „konfederację Wolnych Polaków“ – oba obozy zróżnicowane, ale liczy się przede wszystkim ten zasadniczy podział. W tym sporze znowu chodzi o solidarność – o to, czy Polska ma być państwem dla wszystkich, w którym istnieje poczucie odpowiedzialności za równomierny rozwój całego kraju, za równy rozkład praw i obowiązków, i zachowane zostaną pokoleniowe i narodowe więzi, o to, czy Polska ma być wolną republiką solidarnych obywateli, czy tylko zarządzanym przez transnarodowe elity peryferyjnym obszarem Europy, w którym liczy się tylko prawo zysku i prawo silniejszego.

 

 



[1] Józef Tischner, Etyka solidarności, Kraków 2005, s. 11-12

[2] Zob. hasło Solidarität, [w:] Historisches Wörterbuch der Philosophie herausgegeben von Joachim Ritter, Karlfried Gründer und Gottfried Gabriel, t. 9, Basel 1995.

[3] Hauke Brunkhorst, Solidarität. Von der Bürgerfreundschaft zur globalen Rechtsgenossenschaft, Frankfurt am Main 2002, s. 9.

[4] Kurt Bayertz, Begriff und Problem der Solidarität, [w:] Kurt Bayertz (red.), Solidarität. Begriff und Problem, Frankfurt 1998, s. 11-53, cytat s. 11.

[5] Zbigniew Stawrowski, Solidarność znaczy więź, Kraków 2010, s. 92

[6] Józef Tischner, Etyka solidarności, dz. cyt., s. 25

[7] Tamże, s 29

[8] Émile Durkheim, O podziale pracy społecznej, Warszawa 1999, s. 501.

[9] Józef Tischner, Etyka solidarności, dz. cyt., s. 14

[10] Tamże, s. 12-13

[11] http://xj.popieluszko.pl/portal/xjp

[12] Zob. Zbigniew Stawrowski, Solidarność znaczy więź, dz. cyt., s. 102-119

[13] Zob. Charles Taylor, Einige Überlegungen zur Idee der Solidarität, [w:] tegoż, Wieviel Gemeinschaft braucht die Demokratie?, Frankfurt am Main 2001, s. 51-63.

[14] Karl Otto Hondrich, Claudia Koch-Arzberger, Solidarität in der modernen Gesellschaft, Frankfurt am Main 1992, s. 30-79.



Zdzisław Krasnodębski - Socjolog, filozof społeczny, publicysta, doktor habilitowany nauk socjologicznych, profesor Uniwersytetu w Bremie oraz Akademii Ignatianum w Krakowie, europoseł. Wykładał m.in. na Katolickim Uniwersytecie Ameryki, Columbia University, Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Publikował m.in. w: „Znaku”, „Rzeczpospolitej”, „Fakcie” i „Gazecie Polskiej”. Najważniejsze publikacje: „Rozumienie ludzkiego zachowania: rozważania o filozoficznych podstawach nauk humanistycznych i społecznych” (1986), „Upadek idei postępu” (1991, 2. wydanie 2009), „Postmodernistyczne rozterki kultury” (1996), „Max Weber” (1999) „Demokracja peryferii” (2003, 2. wydanie 2004), „Drzemka rozsądnych” (2006), „Zmiana klimatu” (2006), „Już nie przeszkadza” (2010), „Większego cudu nie będzie” (2011), „Zwycięzca po przejściach" (2012). Współautor kilku wydanych przez OMP książek, m.in. "Rzeczpospolita 1989-2009. Zwykłe państwo Polaków?" (2009) i "Władza w polskiej tradycji politycznej. Idee i praktyka" (2010).

Wyświetl PDF