Rafał Habielski
Drogi wyjścia? O sporach wokół kwestii narodowościowej w dwudziestoleciu międzywojennym Tekst z pracy zbiorowej Temat polemiki: Polska. Najważniejsze polskie spory ideowo-polityczne, Kraków 2012
Dyskusja poświęcona zagadnieniu mniejszości narodowych wywołana została w początkach niepodległości treścią etniczną powstającego państwa. Wedle spisu ludności Rzeczpospolitej przeprowadzonego w 1921 roku, w Polsce mieszkało ok. 3,8 mln Ukraińców i ponad 3 mln Żydów. Liczebność mniejszości białoruskiej wynosiła ok. 1,5 mln, niemieckiej ok. 750 tys., litewskiej ok. 100 tys. W opinii środowisk ukraińskich wyniki obliczeń przeprowadzonych w początku lat 20., a także spisu z 1931 roku, mijały się z rzeczywistością, zaniżając liczbę Ukraińców. Różnice w szacunkach były poważne. Niezależne źródła polskie mówiły o 5,2 mln, obliczenia ukraińskie oscylowały wokół 8 mln[1]. Kwestia obecności obywateli pochodzenia niepolskiego w życiu politycznym z całą ostrością dała o sobie znać w czasie wyborów prezydenckich, w grudniu 1922 roku[2]. Konstytucja czyniła co prawda wszystkich posiadających obywatelstwo polskie równymi wobec prawa, była to jednak norma, ponad którą usiłowano stawiać prawo naturalne. W rozumieniu orędowników takiego rozwiązania tylko Polacy, jedyny suweren w państwie, mimo regulacji ustawowych, mieli prawo decydować o tym, komu powierzyć władzę. Stanowisko to dało o sobie znać podczas kampanii mającej na celu niedopuszczenie do objęcia urzędu głowy państwa przez Gabriela Narutowicza. Wedle prawicy narodowej został on wybrany „głosami mniejszości”, co poza upokorzeniem, a nawet zniewagą wyrządzoną polskiej większości, miało zeń czynić reprezentanta sił obcych. Ten aspekt wyboru podkreślała prasa narodowa i część podobnie myślących prawicowych dzienników niepartyjnych. Z ich lektury obserwatorzy sporu o prezydenturę dowiedzieć się mogli, że mniejszości są niechętne, jeśli nie wręcz wrogie państwu polskiemu i jego polskim obywatelom[3]. Zarówno w 1922 roku, jak i później, w zasadzie do końca dwudziestolecia, prasa stała się miejscem nie tylko prezentowania stanowisk swoich politycznych dysponentów, ale także, w przypadku pism sensacyjnych, kreowania wyobrażeń często niemających wiele wspólnego ze stanem faktycznym. Posługując się figurą wroga realizowała własne interesy, dbając wyłącznie o zwiększanie sprzedaży. Apele o zaniechanie tych praktyk, kierowane m.in. pod adresem ukrainożerczego „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”, pozostawały bez skutku. Spór o politykę wobec mniejszości, prowadzony w rytm wydarzeń wpływających na nasilenie bądź słabnięcie dyskusji, zarówno w początku lat 20., jak i po 1926 roku, toczył się w cieniu norm ustawowych. Nie pozostawiały one wątpliwości co do tego, że wszyscy obywatele Polski mają te same prawa. Poza tym Polska była sygnatariuszem tzw. małego traktatu wersalskiego nakładającego na nią obowiązek przestrzegania praw mniejszości. Obie te kwestie, mimo głosów, które dały się słyszeć w grudniu 1922 roku, wpływały na treść dyskusji oraz zakreślały pole działań praktycznych. Objęcie rządów przez obóz Marszałka Piłsudskiego w 1926 roku tylko w pewnym stopniu wpłynęło na politykę wobec mniejszości. Wprawdzie szansa na realizację bliskich Piłsudskiemu koncepcji federacyjnych została zaprzepaszczona w Rydze, podczas negocjowania pokoju z sowiecką Rosją, gdzie skutecznie przeciwstawiła się im endecja, ale nie traciła na aktualności koncepcja porozumienia z Ukraińcami. Deklarowano łagodzenie tarć, uwzględnianie interesów życiowych mniejszości oraz opieranie polityki wobec nich wyłącznie na normach konstytucyjnych. Piłsudczycy uruchomili program asymilacji państwowej, zakładający wyrobienie, zwłaszcza wśród mniejszości słowiańskich, poczucia lojalności, szacunku dla państwa i woli współpracy. Koncepcja ta nie pozostawała bez związku z bliskimi Marszałkowi założeniami polityki wschodniej. Nie pogrzebano pomysłów prometejskich, choć wobec umów zawartych z sowiecką Rosją nie mogły być one oficjalnym elementem polskiej polityki zagranicznej. Tym niemniej usiłowano zapobiegać ciążeniu Ukraińców ku Związkowi Sowieckiemu oraz detonować antypolski nacjonalizm ukraiński poprzez nadawanie mu charakteru antysowieckiego. Uznając za aksjomat niezmienność granicy wschodniej, pamiętano o federalizmie i nieoficjalnie podtrzymywano „ideę roku 1920”. Program ten, któremu trudno odmówić sensu w warunkach, w jakich został sformułowany, natrafiał na kłopoty realizacyjne. Warunkiem powodzenia asymilacji państwowej, naturalnie oprócz rzeczywistej woli jej prowadzenia, była jednolitość polityki państwa i jego sprawność. Wymogiem – pojemność aparatu administracyjnego, który powinien wchłonąć pewną ilość Ukraińców, oraz aprobata czynników lokalnych. To natomiast, co pojmowano jako możliwe i pożądane w centrum, na peryferiach rozbijało się o przewyższającą podaż liczbę szukających pracy, lokalne idiosynkrazje oraz własną, prowadzoną w skali mikro, politykę aparatu niższego szczebla. Podmiotem prowadzącym niemal samodzielną politykę wobec mniejszości było od lat 30. wojsko. Traktowało ono Kresy jako teatr ewentualnego konfliktu z Sowietami, a więc obszar wymagający z jego strony szczególnego nadzoru. Na przeszkodzie pomysłom asymilacyjnym stawało głoszone niezmiennie od czasu odzyskania niepodległości hasło utrwalania polskości Kresów. Obie te sprawy były niełatwe do pogodzenia, żeby nie powiedzieć – sprzeczne. Ukraińcy w administracji na terenie Małopolski Wschodniej stawali się mimowolnym dowodem ukraińskości tych ziem, siłą rzeczy przyczyniając się do ich „ukrainizacji”. Podobnie rzecz się miała z reformą rolną. Na zachodzie kraju wzmacniała ona polskość w drodze parcelacji własności niemieckiej, przeciwko czemu, nawiasem mówiąc, protestowali przedstawiciele mniejszości niemieckiej, uznając tę praktykę za szykanę. Na Kresach natomiast reforma znacznie osłabiała polski stan posiadania. Ziemia z majątków polskich ziemian przechodziła tam w ręce ukraińskich chłopów. Wedle rachub, jakimi szermowała endecja, zjawisko to dotyczyło nawet 80% obszarów poparcelacyjnych. Polityka asymilacji państwowej praktycznie nie doczekała się realizacji w armii, gdzie, teoretycznie rzecz biorąc, mogła być prowadzona. Korpus oficerski, o co dbano, pozostawał niemal w całości polski, a wśród podoficerów Ukraińcy stanowili niewielki odsetek. Dawało o sobie znać ograniczone zaufanie do żołnierzy pochodzenia niepolskiego, które przejawiało się niedopuszczaniem ich do pewnego rodzaju szkoleń, służb i broni. Dla ukraińskich czy białoruskich poborowych służba wojskowa nie okazywała się wystarczającą lekcją postawy propaństwowej[4]. Koncepcje rządowe nie zdały egzaminu na polu edukacyjnym. Władze tolerowały mocno ograniczone wobec sytuacji sprzed 1914 roku (w zaborze austriackim) szkolnictwo ukraińskie, ale konsekwentnie nie zgadzały się, mimo obietnic, na założenie uniwersytetu ukraińskiego. O sprawę tę boje w sejmie toczyli Ukraińcy, upominali się o nią także posłowie polskiej lewicy. Laboratorium
polityki asymilacyjnej stanowiły działania Henryka Józewskiego, w roku 1928
mianowanego przez Piłsudskiego wojewodą wołyńskim[5].
Realizowana przezeń Politykę wobec mniejszości prowadzono po 1926 roku chwiejnie i jakby bez wiary w sukces. Nie pozostawało to niezauważone przez zainteresowanych i przez antysanacyjną opozycję. Występując w Sejmie w styczniu 1927 roku poseł Mieczysław Niedziałkowski (PPS) powiedział, że od rządów pomajowych powszechnie spodziewano się „ruszenia z miejsca problemu narodowościowego”, postrzeganego jako podstawowa sprawa „całego bytu państwa”. Tak się jednak nie stało. Nie wykazano się żadną inicjatywą i energią, chyląc głowę – zdaniem Niedziałkowskiego – „przed moralną dyktaturą nacjonalizmu polskiego”[6]. Nawet jeśli diagnozę tę uznać za nieco przesadzoną, nie ulegało wątpliwości, że rządy pomajowe stanęły przed wyzwaniem ponad ich siły. Powodem nie była jednak ani „dyktatura nacjonalizmu”, ani kwestie taktyczne czy też zastępowanie polityki realnej intencjami. Była nią złożoność zagadnienia, z czego zdawali sobie sprawę zwłaszcza ci, którzy, pełni dobrej woli, stykali się z nim bezpośrednio. Piotr Dunin-Borkowski po odejściu ze stanowiska wojewody lwowskiego, którym był w latach 1927-1928, pisał o tym w „Drodze”, programowym miesięczniku piłsudczyków. Bronił idei asymilacji państwowej, upominając się o konsekwencję w jej stosowaniu, krytykował chaotyczną politykę wobec mniejszości żydowskiej[7]. W jednym z istotniejszych oświadczeń na temat stosunków polsko-ukraińskich Borkowski deklarował, że koncesje wobec Ukraińców nie mogą narazić na szwank interesów państwa, powinny natomiast prowadzić do wyrobienia lojalnego stosunku wobec niego[8]. Występował przeciw „nacjonalistycznemu obłędowi”, podobnie jak Józewski, który w nacjonalizmie widział rodzaj choroby psychicznej, objaw „zoologicznej nienawiści” wobec wszystkiego, co nie czysto polskie[9]. Od połowy lat 30. polityka asymilacyjna zaczęła tracić na znaczeniu, co rzecz jasna w żadnym wypadku nie uczyniło prostszym zagadnienia, którego dotyczyła. Polska wypowiedziała mały Traktat Wersalski, uważając, że zobowiązanie to krępuje jej suwerenność. Nie było to równoznaczne z odejściem od zasad równych praw dla wszystkich obywateli. Osiągnięto nawet stan „normalizacji” w relacjach polsko-ukraińskich, ale był on bardziej potwierdzeniem status quo niż krokiem naprzód. Po śmierci Marszałka Piłsudskiego obrano nowy kurs w polityce wewnętrznej, który musiał przełożyć się na stosunek do zagadnienia mniejszości. Retoryka nacjonalistyczna, którą zaczął posługiwać się Obóz Zjednoczenia Narodowego, i nawoływania do konsolidacji, były znakiem odchodzenia od zasad, jakie deklarowano po maju 1926 roku[10]. Deklaracja OZN z lutego 1937 roku przesądzała, że „gospodarzem w państwie” jest naród polski, którą to tezę starano się uwiarygodniać praktyką. Zintensyfikowano akcję rewindykacyjną we wschodniej części województwa lubelskiego, niszcząc ślady prawosławia[11]. Z Łucka odwołany został Józewski, przykrócono cugle tym środowiskom własnego obozu, które nie aprobowały nowego języka i metod. Zamknięto „Biuletyn Polsko-Ukraiński” Włodzimierza Bączkowskiego, pismo usiłujące być polem porozumienia i zrozumienia[12]. W imieniu OZN o kwestii mniejszościowej zaczęli mówić byli działacze endeccy, którzy przeszli na stronę władzy. Zastrzec przy tym wypada, że bez względu na warunki, wewnętrzne i międzynarodowe, zabiegi urealniające program pozyskania mniejszości słowiańskich przypominały usiłowanie rozwiązania zadania nierozwiązywalnego. Jeśli Ukraińcy mieszkający w Polsce opowiadali się za powołaniem do życia własnego państwa, częściowo mającego obejmować ówczesne terytorium Polski, o czym nie chciano słyszeć, tak przed 1926 rokiem, jak i po nim, albo co najmniej oczekiwali przyznania im daleko idącej autonomii, co także wykluczano, problem ukraiński można było stabilizować, pacyfikować na różne sposoby, przeciwdziałać przybieraniu przezeń form kryzysowych, lecz nie trwale rozwiązać. Świadectwem miary trudności była statystyka narodowościowa. O ile w skali ogólnokrajowej mniejszość ukraińska stanowiła ok. 14-15% ludności, to w województwie stanisławowskim wskaźnik ten wynosił ok. 70%, tarnopolskim ok. 50%, w lwowskim – 36%, w wołyńskim zaś – 68%[13]. W tym ostatnim przypadku odsetek ludności polskiej zmniejszył się, choć minimalnie, między początkiem lat 20. a połową 30. Pułapką polityki asymilacji państwowej okazywały się nie tylko metody jej realizacji. Była ona zaciekle zwalczana przez ukraiński nacjonalizm. Nie jest skazany na klęskę pogląd, że nacjonaliści ukraińscy (UWO, OUN) wpływali na przedsięwzięcia państwa w interesującym ich zakresie. Przeciwdziałali idei porozumienia przez akty terroru, które definiowały cel walki, wskazywały przeciwnika oraz wywoływały represyjne reakcje strony polskiej. Działały na rzecz konsolidowania się i wzmacniania ukraińskiej odrębności, tożsamości i poczucia narodowego. W lecie 1930 roku doszło do serii aktów terrorystycznych wymierzonych w polski stan posiadania w Małopolsce Wschodniej, na co odpowiedzią była wojskowo-policyjna akcja pacyfikacyjna. Nosiła ona znamiona odpowiedzialności zbiorowej, była pozbawiona politycznego sensu i niweczyła to, co zdołano osiągnąć do tej pory – jeśli w ogóle zdołano coś osiągnąć. Represje wymierzone w ludność ukraińską stały się przedmiotem interpelacji sejmowych nie tylko posłów ukraińskich. Skargi na metody pacyfikacji dotarły do Ligi Narodów, gdzie posłużyły dociekaniom nieprzynoszącym Polsce chluby. W sierpniu 1931 roku z ręki nacjonalistów ukraińskich padł Tadeusz Hołówko, szermierz idei porozumienia polsko-ukraińskiego[14]. W trzy lata później nacjonaliści zamordowali ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego. Rezultatem było utworzenie obozu izolacyjnego w Berezie Kartuskiej. Jego pensjonariuszami byli – choć nie wyłącznie – Ukraińcy. Wydarzenia te stawały się dla oponentów władz argumentami przesądzającymi fiasko oraz bezsens polityki asymilacji państwowej. Zdaniem najzagorzalszych krytyków polityka ta nie tylko nie przyniosła spodziewanych po niej efektów, ale spowodowała wyostrzenie zagadnienia i zagrażała polskości ziem wschodnich. Pytanie, czy formułowane wówczas głosy krytyczne układały się w porządek dający przynajmniej szanse na znalezienie wyjścia z sytuacji, trąci retoryką. Można mówić raczej o zabiegach służących dyskwalifikowaniu metod przeciwnika i jego samego, niż debacie w pełnym tego słowa znaczeniu. Było to o tyle zrozumiałe, że endecy, najpoważniejsi krytycy obozu rządzącego, postrzegali państwo jako formę jednolitej i skonsolidowanej wspólnoty narodowej[15]. Tezą, od której zaczynali dyskusję o kwestii ukraińskiej, było negowanie istnienia narodu ukraińskiego. Zjawisko to miało być produktem sztucznym, powołanym do życia przez Austriaków w dobie rozbiorowej. Służyć miało osłabianiu sił polskich w Galicji i wywołaniu użytecznego dla Wiednia konfliktu polsko-ukraińskiego. Wedle wykładni etnicznej, którą posługiwali się narodowcy przez cały okres dwudziestolecia, „Rusini” (unikano bowiem używania terminu „Ukraińcy”) nie byli uformowanym narodem. Byli Polakami pochodzenia ruskiego (gente Ruteni), cechującymi się odmiennościami kulturowymi podobnymi tym, które właściwe były Góralom bądź Kaszubom[16]. Pogląd, że polityka państwa wobec mniejszości prowadzona po 1926 roku nie przyniosła rezultatów nie może być tożsamy z uznaniem dla propozycji alternatywnych. Socjaliści uporczywie trzymali się pomysłu autonomii. Wykluczał ją jednak tak obóz rządzący, jak prawica oraz – co może najważniejsze – zamieszkali na Kresach Polacy. Endecy natomiast z tezy o nieistnieniu narodu ukraińskiego wywodzili przekonanie o konieczności prowadzenia polityki asymilacji narodowej. Jej powodzenie widziano w utrudnianiu pielęgnowania „Rusinom” własnej tożsamości, którą nadwyrężać miało oddziaływanie polskiej kultury i cywilizacji. Zdaniem wypowiadającego się niejednokrotnie w tej sprawie Jędrzeja Giertycha, „nimb wielkości Polski” ułatwić miał „zdobywanie ruskiego ludu”, innymi słowy – prowadzić do roztapiania się Ukraińców w polskości[17]. Dość podobnego zdania byli inni. We wzmacnianiu żywiołu polskiego na terenach zamieszkałych przez ludność ukraińską, politycznym, gospodarczym, społecznym i kulturalnym, widziano środek wiodący ku figurze polskości imponującej Ukraińcom. Podziw dla niej miał się w tych koncepcjach okazać czynnikiem sprzyjającym mimowolnej asymilacji, naturalnym ciążeniem ku temu, co atrakcyjne, silne i sprawne. Pomagać w realizacji tego programu miało uderzenie w ukraińskie przywileje. Wypowiadano się przeciw utrakwizacji szkolnictwa powszechnego, istnieniu ukraińskiego szkolnictwa średniego i – choć takiego nie było – wyższego. Dość zgodnie opowiadano się za wprowadzeniem celibatu dla duchownych grekokatolickich. Obawiano się, że dzieci z ich małżeństw zasilać będą wątłą grupę „rusińskiej” inteligencji. Dla niej „nimb” Polski okazać się mógł impulsem zbyt słabym, by rezygnować z postulatu narodowej i państwowej samodzielności. Zwieńczenie tych projektów sprowadzało się do „spolszczenia” Kresów południowo-wschodnich oraz nałożenia na siebie granic państwowych i narodowych. Polska stałaby się państwem jednolitym narodowo, co teoretycznie równało się zamknięciu zagadnienia. W programie endeckim, podobnie zresztą, jak w piłsudczykowskim, problem polityki wobec Ukraińców wiązano z orientacją geopolityczną. Aczkolwiek szanse na przebudowę Europejskiego Wschodu w myśl założeń federacyjnych malały (choć Józewski jeszcze w 1935 roku z okna swego łuckiego gabinetu „widział Kijów”[18]), przeciwnicy tego projektu nie ustawali w wysiłkach jego doszczętnego skompromitowania. Wedle narodowców koncepcja ta obróciłaby się przeciwko Polsce bez względu na to, jakim potencjałem dysponowałaby niepodległa Ukraina. Jeśli – argumentowano – byłaby państwem słabym, wymagałaby pomocy ze strony Polski, a nie pomoc tę świadczyła. Jeśli natomiast byłaby silna, stałaby się niebezpieczeństwem dla Polski. Jednym z zasadniczych grzechów pomysłu niepodległości Ukrainy był, wedle publicystów prawicowych, więcej niż prawdopodobny alians ukraińsko-niemiecki. Jego zawiązanie tworzyłoby fatalną konfigurację geopolityczną, zdaniem niektórych gorszą nawet, niż położenie współczesne, między Niemcami a Rosją. Zwracano także uwagę, skądinąd słusznie, że powstanie państwa ukraińskiego nie pozostałoby bez związku z układem stosunków narodowościowych w Polsce. Obawiano się, że wywarłoby wpływ na świadomość narodową „Rusinów”. Skutkowałoby ich ciążeniem ku Ukrainie, potęgując skłonności separatystyczne. To zaś prowadziłoby do zaostrzenia sytuacji wewnętrznej, stawiało zagadnienie rewizji granicy wschodniej i nie pozostawało bez wpływu na międzynarodową sytuację w regionie. Konceptom ukształtowanym w początku dwudziestolecia narodowcy pozostali wierni do 1939 roku. Niewiele zmieniło wejście na widownię młodszej generacji. Poglądy Jędrzeja Giertycha czy Klaudiusza Hrabyka[19], sporo pisujących na ten temat, nie różniły się zbytnio od koncepcji Stanisława Głąbińskiego[20]. Na częściowe odstępstwo od schematu pozwolił sobie Wojciech Wasiutyński, posiłkując się swoją trudną do okiełznania wyobraźnią polityczną. Analizując zagadnienie niepodległości Ukrainy, dopuszczał ją pod warunkiem awansowania Polski do rangi ośrodka cywilizacji katolickiej „promieniującej” na Europę Środkową, w obszarze której widział Litwinów, Czechów, Słowaków, Węgrów, Chorwatów i Rumunów, oraz przetrącenia siły Niemiec „w oparciu o narody środkowoeuropejskie”[21]. Tekst Wasiutyńskiego, podobnie jak wypowiedzi Giertycha i porównywalnie doń myślących, nie tylko ze względu na wiek autorów, ukazał się w połowie lat 30. Powód do poświęcania baczniejszej niż dotąd uwagi zagadnieniu mniejszości dawała pozorna stabilizacja problemu ukraińskiego oraz zaognienie się kwestii żydowskiej. Obie te sprawy układały się w porządek najważniejszych problemów wewnętrznych. W początku lat 30. Polska zaczęła dostawać się w zasięg światowego kryzysu ekonomicznego. Obniżanie się poziomu życia oraz wzrost bezrobocia zaostrzył rywalizację polsko-żydowską na polu gospodarczym i wzmógł nastroje antysemickie. W tym samym czasie ujawniły się one w skali dotąd niespotykanej na wyższych uczelniach. Stały się one miejscem zajść antysemickich oraz walki o numerus nullus, zakaz wstępu dla młodzieży pochodzenia żydowskiego. Czynnikiem dodatkowo stymulującym antysemityzm był alarmistyczny ton prasy narodowej. Bez wytchnienia pisano o „zalewie” żydowskim, informując o nasyceniu osobami pochodzenia żydowskiego poszczególnych profesji i grup zawodowych. Diagnozy te brzmiały niekiedy humorystycznie, np. wówczas, gdy bito na alarm w związku ze zdominowaniem przez Żydów lecznictwa stomatologicznego w Zakopanem, niemniej sprzyjały tworzeniu psychozy. Była ona wykalkulowanym rezultatem takich kampanii. Narodowcy traktowali antysemityzm jako narzędzie utrzymywania wpływów w społeczeństwie oraz instrument, którym usiłowano godzić w obóz władzy, dowodząc jego bezradności w tej sprawie. Na rzecz refleksji mającej sprzyjać znalezieniu wyjścia z sytuacji działał nie tylko zaostrzający się ton prasy, w tym wydawnictw Obozu Narodowo-Radykalnego, zachęcających swoim przykładem do czynnych wystąpień antyżydowskich, ale także odrębność społeczności żydowskiej, jej specyfika zawodowa oraz położenie rzesz proletariatu żydowskiego, dla którego oparciem ekonomicznym nie mogła być słabo rozwinięta polska gospodarka. Niemal dla wszystkich wypowiadających się o problemie żydowskim najbardziej pożądanym postulatem było udrożnienie procesu emigracji. Wydawało się to naturalne w sytuacji krystalizowania się zrębów żydowskiej siedziby w Palestynie, co nie znaczy, że było łatwe do spełnienia. Mimo zaangażowania państwa zachęcającego do wyjazdów i popierającego żydowskie organizacje syjonistyczne, co nota bene z niechęcią przyjmowano w Londynie (Wielka Brytania sprawowała mandat nad Palestyną), oraz poszukiwań nowych obszarów osiedleńczych (osławiony Madagaskar), rzecz nie spotkała się z takim odzewem, na jaki liczono[22]. Analizy planów i zachowań migracyjnych Żydów dowodzą, że z większym zainteresowaniem niż Palestyna, spotykały się z ich strony Stany Zjednoczone oraz kraje Europy Zachodniej. W latach 1918-1932 z Polski wyjechało ok. 370 tys. Żydów. Liczba ta, „aczkolwiek pozornie poważna” – jak zauważał specjalista w dziedzinie stosunków mniejszościowych – w rzeczywistości była niewielka. Tylko w pewnym stopniu pochłonęła przyrost naturalny ludności żydowskiej w Polsce[23]. Środowiskiem, które zaznaczyło swój udział w debacie prowadzonej w latach 30. była grupa skupiona wokół pisma „Bunt Młodych” (od 1937 roku „Polityka”), legitymująca się tożsamością prawicowo-piłsudczykowską, bądź, jak chcą niektórzy, neokonserwatywną[24]. Jej związki z obozem władzy nie przeszkadzały w formułowaniu programu ukraińskiego dystansującego się od koncepcji i rozwiązań rządowych. Wyraźny krytycyzm prezentowano wobec propozycji endeckich. Jedna z zasadniczych różnic między „Buntem”/ „Polityką” a endecją wynikała z odmiennego pojmowania pojęcia „interesu narodowego”. Adolf Bocheński zwracał uwagę, że wedle narodowców interes narodowy sprowadza się, w aspekcie wewnętrznym, do zapewnienia państwu charakteru „jak najbardziej polskiego”. Innymi słowy narodowcy dążyli do tego, by naród w jak największym stopniu był właścicielem i gospodarzem państwa. Następstwem było nadużywanie argumentu niebezpieczeństwa wewnętrznego, które uosabiały mniejszości, głównie ukraińska i żydowska. Obóz, określany przez Bocheńskiego mianem państwowego, do którego zaliczał się „Bunt Młodych”, pojmował interes narodowy inaczej. Uznawał za konieczne zapewnienie narodowi polskiemu „jak najwyższego stanowiska międzynarodowego przez wzmocnienie państwa”. Problemy wewnętrzne, w tym zagadnienie mniejszości, usiłował załatwiać ugodowo, po to, by móc skutecznie przeciwstawić się niebezpieczeństwom zewnętrznym. Wynikały one z międzynarodowego położenia Polski. „Cała rzecz na tym polega – pisał Bocheński – że my wielkość Polski łączymy z wielkością Rzeczypospolitej, obóz narodowy z bezwzględnym opanowaniem tej Rzeczypospolitej przez element polski”[25]. Zasadniczą intencją, wypełniającą tak postulat pojednania, jak rozwiązania konfliktu polsko-ukraińskiego, było wedle grupy „Buntu” zespolenie celów polskich i ukraińskich; „wprzęgnięcie”, żeby użyć sformułowania obecnego w jednej z wypowiedzi w tej sprawie, w polskie cele, „celów pobratymczych narodów”[26]. Środowisko „Buntu” dyskwalifikowało pogląd, że z nacjonalizmu, rozumianego jako pojmowanie interesu politycznego narodu za „najwyższą normę” działalności jednostek wynika, iż należy asymilować (narodowo) nadające się do tego mniejszości. Program środowiska nie był wszelako podporządkowany jedynie normie pragmatycznej. Bocheński opowiadał się za kierowaniem się w działaniu politycznym normą etyczną (religijną), uznając, że narodowcy postępują wyłącznie w myśl normy narodowej[27]. Cele i metody polityki wobec Ukraińców wyłożone zostały przez grupę „Buntu” (wówczas już „Polityki”) w opracowaniu pt. Problem polsko-ukraiński w Ziemi Czerwieńskiej (1938)[28]. W interesie Polski, podkreślano, leżało pozyskanie Ukraińców przez zapewnienie im jak najlepszych warunków rozwoju kulturalnego bez uszczuplania polskiego stanu posiadania. Upominano się więc o usuwanie tego wszystkiego, co polskiemu interesowi nie przynosiło korzyści, a sprzyjało szerzeniu się nastrojów antypolskich wśród Ukraińców[29]. Program ten miałby być realizowany przez koncesje lokowane w planie psychologicznym, oświatowym i politycznym[30]. W pierwszym przypadku należało nie negować pojęcia ukraińskości, czyli nie posługiwać się terminem „Rusini”, wprowadzić dwujęzyczne napisy w instytucjach państwowych oraz język ukraiński w urzędach, dopuścić używanie barw ukraińskich, obchodzić wspólne rocznice walk (idea roku 1920), nie stosować szykan administracyjnych. W sferze polityki oświatowej proponowano przywrócenie istnienia gimnazjum ukraińskiego w Tarnopolu, stworzenie katedr humanistycznych przy Akademii Duchownej we Lwowie i likwidację katedry ukraińskiej w Uniwersytecie Jana Kazimierza, którą uważano za przykład naruszenia polskiego interesu, a jednocześnie za rzecz w minimalnym stopniu satysfakcjonującą Ukraińców. W planie politycznym postulowano dopuszczenie Ukraińców do pracy w samorządzie, co miało przeciwdziałać ich działalności nielegalnej, wprowadzenie kurii narodowościowych w wyborach do samorządów powiatowych i wojewódzkich, co dawało możliwość stworzenia samorządu ukraińskiego, wreszcie kurialnego systemu głosowania w wyborach parlamentarnych. Miało się to przyczynić do zmniejszenia roli ugrupowań szowinistycznych. Środowisko „Buntu Młodych” zwracało uwagę, że próby polonizacji Ukraińców mogą doprowadzić do zwiększenia tendencji nacjonalistycznych i niepodległościowych, przypominało narodowym asymilatorom, że nie kto inny, jak Roman Dmowski dowodził, posługując się polskim przykładem okresu zaborów, że polityka asymilacyjna przynosi efekty odwrotne do zamierzonych. W połowie lat 30. uwagi te kierowano pod adresem endecji, parę lat później refleksję tę mogli wziąć do siebie rządzący. Spośród wielu debat toczonych w dwudziestoleciu spór o politykę wobec mniejszości zdaje się być jednym z istotniejszych. Rozpoczęty zaraz po odzyskaniu niepodległości, trwał po jej kres. Ranga tej dyskusji nie sprowadzała się wyłącznie do tematu, czasu trwania i intensywności wypowiedzi. Na jej wtórny, niekiedy ciekawszy od meritum wymiar, składały się próby definiowania funkcji państwa, pytania o kondycję narodu w warunkach niepodległego bytu oraz refleksja poświęcona związkom między polityką wewnętrzną a geopolityką. Wprawdzie okazała się jałowa, gdy szukać jej następstw we współczesnej polityce, jest jednak czymś całkiem innym, gdy traktować ją jako probierz postaw wobec rzeczywistości, miarę stylów myślenia i umiejętności stawiania czoła wyzwaniom. [1] Cyt. za: Z. Urbański, Mniejszości narodowe w Polsce, Warszawa 1932, s. 23. [2] Szerzej o zagadnieniu: A. Chojnowski, Koncepcje polityki narodowościowej rządów polskich w latach 1921-1939, Warszawa 1979. [3] Część ówczesnych wypowiedzi w tej sprawie została opublikowana, por. Nie szablą lecz piórem. Batalie publicystyczne II Rzeczpospolitej, oprac. D. Nałęcz, Warszawa 1993, s. 16 i nast. [4] P. Stawecki, Następcy Komendanta. Wojsko a polityka wewnętrzna Drugiej Rzeczypospolitej w latach 1935-1939, Warszawa, s. 168-170. [5] O jego koncepcjach i poglądach pisze T. Snyder, Henryk Józewski i polsko-sowiecka rozgrywka o Ukrainę, Kraków 2008. [6] Sprawozdanie stenograficzne Sejmu RP z 312 posiedzenia z 26 stycznia 1927, łam 16. [7] Cyt. za G. Mazur, Wojewoda Piotr Dunin-Borkowski (1890-1949), „Zeszyty Historyczne” 2006, nr 155, s. 175. [8] P. Dunin-Borkowski, Wytyczne programu zbliżenia polsko-ukraińskiego, „Droga” 1931, nr 5, s. 392-393. [9] Cyt. za T. Snyder, Henryk Józewski…, dz. cyt., s. 97. [10] Szerzej na ten temat J. Majchrowski, Silni, zwarci, gotowi. Myśl polityczna Obozu Zjednoczenia Narodowego, Warszawa 1985, s. 117 i nast. [11] O tym zagadnieniu m.in. J. Kęsik, Zanim zburzono cerkwie. Z dziejów prawosławia na Chełmszczyźnie i Podlasiu Południowym w latach 1918-1937, [w:] Ukraiński polonofil. Pamięci Bohdana Osadczuka, red. I. Hofman, s. 129-160 oraz T. Snyder, Henryk Józewski…, dz. cyt., s. 215 i nast. [12] O piśmie i jego środowisku pisze W. Bączkowski, Karta z dziejów stosunków polsko-ukraińskich, „Biuletyn Polsko-Ukraiński”, „Niepodległość” 1986, t. XIX; cz. II, tamże, t. XXI. [13] Z. Urbański, Mniejszości narodowe…, dz. cyt., s. 23. [14] Por. I. Werschler, Z dziejów obozu belwederskiego. Tadeusz Hołówko – życie i działalność, Warszawa 1984. [15] Na temat stosunku endecji do zagadnienia ukraińskiego w dwudziestoleciu pisze M. Nowak, Narodowcy a Ukraińcy, Gdańsk 2007. [16] J. Giertych, O wyjście z kryzysu, Warszawa 1938, s. 276. [17] Tamże, s. 273. [18] T. Snyder, Henryk Józewski…, dz. cyt., s. 207. [19] K. Hrabyk, Sprawa ukraińska, Poznań 1935. [20] S. Głąbiński, Sprawa ruska w Ziemi Czerwieńskiej, Warszawa 1936. [21] W. Wasiutyński, Zagadnienie ziem wschodnich, Warszawa 1936, s. 24. [22] Por. przykładowe wypowiedzi w tej sprawie: Problem emigracji żydowskiej, „Gazeta Polska” 1938, nr 317; Żydzi a problem emigracji, „Gazeta Polska” 1938, nr 329. [23] Z. Urbański, Mniejszości narodowe…, dz. cyt., s. 224. [24] O koncepcjach tego środowiska: R. Habielski, Dokąd nam iść wypada? Jerzy Giedroyc od „Buntu Młodych” do „Kultury”, Warszawa 2006, s. 9-186; także: Zamiary, przestrogi, nadzieje. Wybór publicystyki „Buntu Młodych” i „Polityki” (1931-1939), oprac. R. Habielski, J. Jaruzelski, Lublin 2008. [25] A.B., Z literatury politycznej, uwagi sformułowane na marginesie recenzji książki Olgierda Górki Naród a państwo, „Polityka” 1937, nr 23. [26] Tobie…, „Bunt Młodych” 1936, nr 9. [27] A. Bocheński, Mielizny ideologiczne St. Grabskiego, „Bunt Młodych” 1933, nr 38. [28] Koncepcja polityki wobec mniejszości przedstawiona została także w programowym oświadczeniu grupy pt. Polska idea imperialna, Warszawa 1938. [29] A. Bocheński, St. Łoś, W. Bączkowski, Problem polsko-ukraiński w Ziemi Czerwieńskiej, Warszawa 1938, s. 68. [30] Tamże, s. 191 i nast. |