Francja, Hiszpania, Włochy a Rosja


Francję, Hiszpanię i Włochy łączą dziś nie tylko problemy gospodarcze i wspólne wysiłki na rzecz złagodzenia budżetowych rygorów narzucanych przez Komisję Europejską. Te trzy kraje stały się w ostatnich latach celem intensywnych działań dyplomacji rosyjskiej, która stara się wyłuskiwać spośród członków UE „strategicznych sojuszników”. Kreml chce tym samym wbić klin między „starą”, a „nową” Europę oraz zdusić w zarodku wszelkie próby wypracowanie jednolitej, unijnej polityki wobec Rosji.

Niemniej sukcesy Moskwy na tym odcinku są co najwyżej połowiczne. Od czasu zajęcia Krymu Unia Europejska wprowadzała kolejne sankcje skierowane przeciwko Rosji, a elity polityczne najważniejszych państw Starego Kontynentu zgodnie potępiały rosyjską agresję we wschodniej Ukrainie - choć z różnym natężeniem i często nie nazywając jej po imieniu.

Rządy Francji, Hiszpanii i Włoch, pomimo oporu ze strony środowisk biznesowych oraz apeli niektórych polityków o bardziej koncyliacyjną postawę w stosunku Rosji, nie wyłamywały się z szeregu. Tym bardziej, że Niemcy, bez wątpienia najważniejszy gospodarczy i polityczny partner Kremla w Europie, na przestrzeni kilku minionych miesięcy, zamiast łagodzić, zaostrzały swoją ocenę działań Wladimira Putina na arenie międzynarodowej. Nie jest dla nikogo tajemnicą, że polityka Unii w stosunku do Kremla w największej mierze zależy od postawy rządu Angeli Merkel. Dla Francuzów, Hiszpanów i Włochów ostentacyjne wsparcie dla idei kolejnego „resetu” z Rosją mogłoby oznaczać pogorszenie i tak już napiętych relacji tych trzech państw z Niemcami. W obecnej sytuacji nie chcieliby tego zapewne ani François Hollande, ani Matteo Renzi, ani Mariano Rajoy.

Oczywiście każdemu z tych krajów przyświecają w stosunkach z Moskwą inne priorytety. Inny jest też stopień politycznych, ekonomicznych czy kulturowych powiązań ze wschodnim sąsiadem Unii. Francuskie banki i koncerny energetyczne prowadzą w Rosji rozliczne interesy, włoskie firmy naftowe od lat współpracują z Gazpromem czy Rosnieftem, z kolei hiszpańskie zaangażowanie jest dużo mniejsze. Włosi są w dużym stopniu uzależnieni od dostaw gazu z Rosji. Francuzi wręcz przeciwnie - swoje energetyczne potrzeby zaspokajają głównie dzięki siłowniom nuklearnym. Dla Madrytu z kolei unijna debata na temat „bezpieczeństwa energetycznego” i uniezależnienia od dostaw surowców z Rosji jest dość abstrakcyjna: Hiszpanie kupują gaz głównie od Algierii, Nigerii i Kataru. Z drugiej strony w Hiszpanii i we Włoszech nie ma polityków, którzy w tak jawny  sposób popieraliby politykę Putina, jak Marine Le Pen, przywódczyni francuskiego Frontu Narodowego. Dorzućmy jeszcze do tego niekończącą się epopeję Mistrali, które przez cały 2014 rok były przedmiotem zażartych dyskusji nad Sekwaną. Dlatego też Francję można dziś uznać za kraj „frontowy” w potyczce Unii Europejskiej z Putinowską Rosją.

 

***

Francuskie władze od początku konfliktu na Wschodzie nie były entuzjastycznie nastawione do pomysłu obłożenia Rosji sankcjami i ograniczenia kontaktów biznesowych. W Paryżu zdawano sobie sprawę, że konsekwencje nowej „zimnej wojny handlowej” mogą być nader bolesne dla francuskiej gospodarki. Tym bardziej, iż od dłuższego czasu jest ona pogrążona w ciężkim kryzysie. Wysokie, 12-procentowe bezrobocie, ponad 4-procentowy deficyt budżetowy, sztywny rynek pracy i coraz mniejsza konkurencyjność. Wszystko to sprawia, że jakiekolwiek decyzje dotyczące polityki zagranicznej są ze zdwojoną intensywnością rozpatrywane także w kontekście wpływu na gospodarczą kondycję Francji. Niepodpisanie - z powodu sankcji - jednego, ważnego kontraktu, czy też utrata części rynku może wszak oznaczać kolejnych kilka tysięcy osób bez pracy i kilkadziesiąt firm ogłaszających bankructwo.

Dla prezydenta Françoisa Hollande'a, którego notowania popularności w społeczeństwie sięgnęły dna, każdy krok w kierunku zaostrzenia relacji z Moskwą był nie tylko ryzykowny dla gospodarki, ale też dla niego samego i dla jego ugrupowania - Partii Socjalistycznej. Hollande, podobnie zresztą jak wielu innych europejskich przywódców, musiał lawirować między polityką „potępiania i głębokiego zaniepokojenia”, a czystą, ekonomiczną kalkulacją. Należy przy tym pamiętać, że środowiska biznesowe we Francji mają ogromny wpływ na życie polityczne - poprzedni prezydent Nicolas Sarkozy był wręcz oskarżany o zbytnie spoufalanie się z prezesami wielkich koncernów (po swoim zwycięstwie wyborczym w 2007 roku ostentacyjnie spotkał się na kolacji w jednej z najdroższych restauracji Paryża z kilkunastoma szefami dużych firm, co wywołało prawdziwą burzę w mediach).

Francuzi, Hiszpanie i Włosi bardzo liczyli na liberalne otwarcie w Rosji. Miało ono przynieść konkretne korzyści ich firmom, gotowym na podbój ogromnego rynku, rozciągającego się od Obwodu Kaliningradzkiego po Władywostok. Zaczęto mówić o „strategicznym partnerstwie”, a Rosję traktowano coraz częściej jako „normalny, europejski kraj”. Gdy na Kreml wprowadził się Dmitrij Miedwiediew, w Paryżu, Rzymie i Madrycie wierzono, iż nic i nikt już nie zawróci Rosji z drogi „okcydentalizacji”, że prędzej czy później rozkwitnie tam społeczeństwo obywatelskie i w pełni wolny rynek. A prezydent Miedwiediew wywiąże się ze swoich obietnic bezwzględnej walki z korupcją.

Wojna z Gruzją latem 2008 tylko na chwilę ochłodziła ten entuzjazm. Już we wrześniu tego samego roku minister spraw zagranicznych Hiszpanii Miguel Ángel Moratinos mówił, iż w stosunkach z Moskwą „należy unikać zimnowojennej retoryki”, zaś kilka miesięcy później, w trakcie Forum Społeczeństwa Obywatelskiego Hiszpania-Rosja, premier José Luis Rodríguez Zapatero przekonywał: „Hiszpania traktuje Rosję jako strategicznego partnera na arenie międzynarodowej. Wkład Rosji jest niezbędny, by świat mógł skutecznie stawić czoła współczesnym wyzwaniom: kryzysowi finansowemu, proliferacji zbrojeń, zmianom klimatycznym (...) i by mógł utrzymać wielobiegunową równowagę. Rosja powinna na tych polach odgrywać rolę pierwszoplanową”.[1]

***

Wróćmy do Francji: tamtejsze koncerny są obecne w Rosji od lat, niektóre z nich prowadziły tutaj interesy jeszcze za czasów Związku Sowieckiego. Większość z nich działa w branżach strategicznych, w których decyzje podejmowane są niekiedy na najwyższych szczeblach władzy - np. w energetyce czy przemyśle samochodowym. Francuski Total, jeden ze światowych gigantów w branży naftowej, od lat rozwija współpracę już nie tylko ze spółkami rosyjskimi, ale bezpośrednio z Kremlem. Częstym gościem najwyższych urzędników państwa rosyjskiego był m.in. Christophe de Margerie, prezes Totala, który zginął w październiku br. w wypadku na moskiewskim lotnisku Wnukowo. Gdyby nie śmierć de Margeriego (jego prywatna awionetka zderzyła się na pasie startowym z pługiem śnieżnym), zapewne świat nie dowiedziałby się, iż szef jednego z największych i najważniejszych europejskich koncernów odwiedził premiera Dmitrija Miedwiediewa w jego prywatnej daczy, i to w momencie, gdy napięcie między Zachodem a Rosją sięgało zenitu. Niewykluczone, że także menedżerowie innych dużych, francuskich spółek są częstymi gośćmi rosyjskich oficjeli (wzorem choćby biznesmenów niemieckich), choć nie chwalą się swoimi podróżami publicznie.

Osobiste kontakty z rosyjskimi elitami władzy utrzymują też szefowie firm włoskich. Także w tym wypadku chodzi głównie o koncerny z branży energetycznej, takie jak ENI. Gigant z Półwyspu Apenińskiego prowadzi rozliczne interesy ze swoimi odpowiednikami z Rosji, a prezes Paolo Scaroni był fetowany na kremlowskich salonach. Spółka zależna ENI - Saipem - to jeden z najważniejszych kontrahentów Gazpromu. Saipem wyspecjalizował się w kładzeniu rurociągów na dnie morza i zarobił ok. 1 mld dolarów dzięki kontraktowi ze spółką Nord Stream. Nic dziwnego, że w momencie ogłoszenia przez Władimira Putina rezygnacji z budowy South Stream, najbardziej zaniepokojeni takim rozwojem wypadków byli właśnie Włosi. Bardzo krytycznie o sankcjach Unii Europejskiej i USA wobec Kremla wypowiadał się również Antonio Fallico, prezes rosyjskiej filii banku Intesa San Paolo, jednego z największych w Italii. „W pierwszej połowie roku nasz eksport do Rosji spadł o 8 proc. W samym tylko czerwcu - o 18 proc. Powinniśmy przestać prężyć muskuły i skończyć wreszcie z sankcjami, bo inaczej doprowadzimy do trzeciej wojny światowej!” - mówił podczas seminarium w Turynie, poświęconego gospodarczym relacjom Włochy-Rosja.[2]

Stosunki włosko-rosyjskie rozkwitły, rzecz jasna, za czasów rządów Silvio Berlusconiego, który o Putinie mówi wprost jako o „swoim przyjacielu”. W październiku br., gdy w Mediolanie odbywał się szczyt Europa-Azja, Berlusconi przyjął prezydenta Rosji na kolacji w swojej willi. Mniej więcej w tym samym czasie Moskwę oraz Krym odwiedziła delegacja parlamentarzystów Ligi Północnej, niegdyś tworzącej rząd z ugrupowaniem Lud Wolności Berlusconiego. Jej przewodniczący Matteo Salvini nawoływał: „Domagamy się nie tylko anulowania sankcji, chcemy także, by Komisja Europejska jak najszybciej wznowiła dialog z rosyjskimi władzami. Jak dla mnie Rosja mogłaby nawet przystąpić do Unii Europejskiej”.[3] Miłe słowa dla Putina znalazł nawet Beppe Grillo, lider Ruchu Pięciu Gwiazd i polityk bardzo odległy od Berlusconiego i od radykałów z Ligi Północnej. Tak oto komentował zmianę władzy w Kijowie: „Został obalony rząd [Janukowycza], który wygrał demokratyczne wybory. Obalił go Majdan. Ale kto tak naprawdę był na Majdanie? Kto strzelał do manifestantów? Bo na pewno nie Rosjanie. Wiadomo, że były tam siły amerykańskie. Sytuacja jest bardzo skomplikowana”. Grillo nie miał też wątpliwości co do legalnego charakteru referendum na Krymie, które „nadzorowało 150 obserwatorów z zagranicy”. „Szanuję wyniki głosowania” - stwierdził.[4]

We Francji niemal identyczne sformułowania padały z ust Philippe'a de Villiersa, przez wiele lat należący do czołowych postaci francuskiej prawicy. W sierpniu br. odwiedził on Władimira Putina, by wychwalać go potem w mediach jako „wybitnego męża stanu”, wybranego przez Rosjan w demokratycznych wyborach miażdżącą większością głosów i cieszącego się wśród nich ogromnym szacunkiem. „Ameryka chce obalić Putina, by narzucić Rosji swój własny model ekonomiczno-społeczny, swój multikulturalizm i konsumpcjonizm” - przekonywał. „A Europa działa z nią ramię w ramię, gdyż stała się w rzeczywistości 51. stanem USA, realizującym polecenia Waszyngtonu”.[5]

***

De Villiers nie jest już aktywnym politykiem, lecz pobrzmiewający w jego słowach antyamerykanizm jest bardzo charakterystyczny dla części francuskich elit. Szczególnie tej, która przyznaje się do tradycji gaullistowskiej. Protest wobec jednobiegunowego świata, w którym Ameryka przyjmuje rolę nieznoszącego sprzeciwu hegemona, jest wpisany w genotyp francuskiej prawicy. Warto nadmienić, że gdy Nicolas Sarkozy kandydował w wyborach prezydenckich, największe zainteresowanie, zdziwienie oraz niepokój mediów wzbudzał jego „proamerykanizm” (który, notabene, okazał się jedynie deklaratywny). Wszak zaledwie cztery lata wcześniej między Waszyngtonem a Paryżem wybuchł poważny kryzys dyplomatyczny: Jacques Chirac, wraz z Gerhardem Schröderem i Władimirem Putinem, znalazł się w koalicji mocarstw przeciwnych interwencji US Army w Iraku. Tyrady Dominique'a de Villepina, ówczesnego ministra spraw zagranicznych Francji, na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ, zostały odebrane przez amerykańskich neokonserwatystów jako policzek. Pałac Elizejski nie dawał wiary zapewnieniom CIA, iż Saddam Husajn dysponuje bronią masowego rażenia, a Jacques Chirac dawał to wyraźnie do zrozumienia w rozmowach telefonicznych z Georgem W. Bushem. Poirytowany Richard Perle, jeden z doradców amerykańskiego prezydenta, przypominał - paradoksalnie - słowa Charlesa de Gaulle'a: „Sojuszników nie prosi się o dowody. Sojusznikom się wierzy”[6].

Awersja do amerykańskiego militaryzmu i polityki siły tłumaczy postawę wielu francuskich polityków i intelektualistów wobec Putina. Kroki podejmowane przez rosyjskiego prezydenta na arenie międzynarodowej miałyby być jedynie reakcją na ekspansjonistyczne ambicje Stanów Zjednoczonych, realizowane m.in. poprzez przyjmowanie do NATO kolejnych państw Europy Środkowo-Wschodniej. Taki punkt widzenia przedstawia m.in. Marine Le Pen, stojąca na czele Frontu Narodowego (i także przyznająca się do gaullistowskich korzeni). Frédéric Pons, autor wydanej niedawno we Francji biografii Putina oraz redaktor naczelny konserwatywnego tygodnika „Valeurs actuelles”, kreśli portret Putina jako sprawnego i inteligentnego przywódcy: „Putin przywrócił Rosji honor i godność. Zaszokowani upadkiem Związku Sowieckiego i postępującą anarchią lat 90-tych Rosjanie zaangażowali się od roku 2000 w odbudowę pozycji swojego państwa w świecie pod kierownictwem nowego przywódcy. Putin zaproponował im model, który jest syntezą różnych systemów rządów, które na przestrzeni stuleci kształtowały Rosję: od czasów carskich po reżim sowiecki (...) Putin przeszkadza [Zachodowi], bo ma wiele cech, których brakuje najważniejszym politykom Zachodu. Został wybrany demokratycznie, jest patriotą, przywiązanym do chrześcijańskich wartości i broniącym interesów własnego narodu. Posiada autorytet prawdziwego suwerena. Jego polityka jest realistyczna i pragmatyczna, daleka od spektakli urządzanych przez polityków zachodnich, uzależnionych od sondaży i grających na emocjach mediów”.[7]

***

We Włoszech i Hiszpanii wielu polityków i komentatorów dostrzega niedemokratyczny charakter Putinowskiej Rosji i zżerającą ten kraj korupcję. Ich krytyka jest jednak wstrzemięźliwa: zdają sobie oni bowiem sprawę, że są pod tym względem mało wiarygodni.

Wyobraźmy sobie Mariano Rajoya, zarzucającego Putinowi kleptokrację. Przecież to jego ugrupowaniem - rządzącą Partią Ludową - co i rusz wstrząsają skandale finansowe, a wywodzący się z tej formacji burmistrzowie są oskarżani o kradzież publicznych pieniędzy. Nie wspominając już o tym, że w Hiszpanii w korupcyjne afery są zamieszani nawet członkowie rodziny królewskiej.

Wyobraźmy sobie jakiegokolwiek włoskiego polityka, który mówi, że „Rosja to kraj na wskroś skorumpowany i rządzony przez mafie”. Natychmiast napotkałby na prześmiewczą kontrę ze strony stacji telewizyjnej Russia Today, której prezenterzy bez problemu udowodniliby, że korupcja i mafijne układy to najbardziej charakterystyczne cechy współczesnej Italii.

Wyobraźmy sobie wreszcie Nicolasa Sarkozy'ego, oskarżającego Putina o cementowanie w Rosji systemu oligarchicznego. Tego samego Sarkozy'ego, dla którego dobre kontakty z prezesami firm i dbanie o interesy wielkiego biznesu było motywem przewodnim prezydentury.

Nie możemy też zapominać o uwarunkowaniach historyczno-geopolitycznych, które wiążą Francję i Hiszpanię z Rosją. Rząd w Madrycie jest od wielu lat w sporze z rządem Maroka o Ceutę i Melillę - dwie enklawy na północno-zachodnim wybrzeżu Afryki. Przypominają one o kolonialnej przeszłości Hiszpanii, która, przypomnijmy, cieszyła się zamorskimi posiadłościami od Peru po Filipiny. Związek Sowiecki także był niegdyś potęgą, jego władza rozciągała się od Kuby po Wietnam. Kiedy więc Putin próbuje dziś odzyskać to, co Rosji „się należy”, jego wysiłki mogą u niektórych Hiszpanów spotkać się ze zrozumieniem. Madryt i Moskwę połączyła też kwestia suwerenności Kosowa - Hiszpanie, borykający się na własnym podworku z baskijskimi i katalońskimi separatystami, nie mogli uznać oderwania się tej prowincji od Serbii. Podobnie Rosjanie, dla których Kosowo to niebezpieczny precedens, szczególnie pamiętając o niepodległościowych aspiracjach Czeczenii (w ostatnich latach zresztą zdławionych przez brutalne rządy Ramzana Kadyrowa). „Jak to możliwe, że wy, Europejczycy, nie czujecie zażenowania, gdy stosujecie podwójną miarę do takich samych problemów w różnych częściach świata” - mówił w 2008 roku Władimir Putin. „W Hiszpanii są ludzie, którzy nie chcą żyć w jednym państwie. Może w takim razie wsparlibyście ich żądania?”.[8]

W przypadku Francji warto zwrócić uwagę na dyskusję o „strefach wpływów” w Europie. Dla wielu francuskich polityków koncepcja „koncertu mocarstw”, które decydują o losie małych i średnich państw w regionie, jest bardzo bliska. Dlatego też żądania Putina, by Rosja mogła wpływać np. na treść umowy stowarzyszeniowej Ukrainy i UE, czy na całokształt polityki zagranicznej Kijowa, są nad Sekwaną przyjmowane ze zrozumieniem. Francja nie chce „szarpać się” z Kremlem, wolałaby zasiąść do stołu z rosyjskimi przywódcami i przywrócić „normalność”, nawet za cenę wepchnięcia Ukrainy z powrotem w postsowiecką strefę wpływów. W tym kontekście nie dziwi fakt, że pierwszym zachodnim przywódcą, który odwiedził Władimira Putina w Moskwie był François Hollande.

Francja, Hiszpania i Włochy są „słabymi ogniwami” we wspólnej unijnej polityce wobec Rosji. Putin to wie i potrafi świetnie wykorzystać, grając na kilku instrumentach naraz. Podkreśla więzy gospodarcze, lecz także historyczne i kulturowe; prowadzi formalne rozmowy, ale nawiązuje też nieformalne przyjaźnie. Wykorzystując w dodatku bardzo płytką wiedzę francuskich, włoskich i hiszpańskich elit na temat „rosyjskiego świata” i „rosyjskiego umysłu”. A przede wszystkim: „rosyjskiej duszy”.



[1] http://www.realinstitutoelcano.org/wps/portal/rielcano/contenido?WCM_GLOBAL_CONTEXT=/elcano/elcano_es/zonas_es/ari107-2010

[2] http://www.assintel.it/sala-stampa-2/news-asca/russia-fallico-stop-a-sanzioni-o-rischio-terza-guerra-mondiale/

[3] http://italian.ruvr.ru/2014_10_13/Salvini-in-Russia-per-dire-no-alle-sanzioni-2089/

[4] Wywiad z Enrico Mentaną w programie „Bersaglio Mobile” telewizji La7.

[5] Wywiad dla dziennika „Le Figaro”, 18.08.2014

[6] Wypowiedź w reportażu telewizji France 3 „Quand la France dit non à l'Amérique” („Gdy Francja mówi >>Nie<< Ameryce”), 11.03.2013

[7] Wywiad dla portalu „Russian Beyond the Headlines”, należącego do związanego z Kremlem dziennika „Rossijskaja Gazieta”, 27.11.2014

[8] http://www.lasprovincias.es/valencia/20080215/internacional/putin-cita-espana-como-20080215.html



Marek Magierowski - Od stycznia 2013 r. publicysta tygodnika „Do Rzeczy”. Wcześniej pracował m.in. w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”, w latach 2006-2011 był zastępcą redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej”. Pisze głównie o krajach Unii Europejskiej, o gospodarce, o zmianach cywilizacyjnych, a także o kwestiach związanych z bezpieczeństwem międzynarodowym. Od czasu do czasu komentuje także polską politykę. Oprócz tygodnika „Do Rzeczy”, jego teksty można znaleźć w „Rzeczpospolitej”, „Dzienniku Gazecie Prawnej”, „Przewodniku Katolickim”, miesięczniku „W drodze” oraz na portalu „Nowa politologia”. Mieszka pod Warszawą, z żoną Anną i dwojgiem dzieci.

Wyświetl PDF