Potrzeba konserwatywnego pozytywizmu


 

Dziś trudno wskazać na europejskiej scenie politycznej partię konserwatywną z prawdziwego zdarzenia. Owszem, można by ją utworzyć z różnych frakcji i skrzydeł, obecnych w istniejących już prawicowych ugrupowaniach. Znajdziemy konserwatystów w niemieckiej CDU (a zwłaszcza w jej siostrzanej, bawarskiej CSU), znajdziemy ich w dwóch francuskich partiach: UMP Nicolasa Sarkozy'ego (zmieniającej właśnie nazwę na „Republikanie”) i Froncie Narodowym Marine Le Pen, znajdziemy ich we Włoszech (Forza Italia, Nowa Centroprawica), a także w Hiszpanii (prawe skrzydło Partii Ludowej). Paradoksalnie, odszukalibyśmy konserwatystów również w niektórych europejskich partiach lewicy, np. wśród działaczy włoskiej Partii Demokratycznej, w której ważną rolę odgrywały zawsze środowiska katolickie. Wspomnijmy jedynie Rosy Bindi, włoską deputowaną, byłą minister pracy i rodziny oraz wiceszefową tamtejszego oddziału Akcji Katolickiej.

Na Północy Europy sytuacja jest odwrotna: w Skandynawii czy w krajach Beneluksu większość partii, zdefiniowanych przez zagraniczne media jako „prawicowe”, to w rzeczywiście ugrupowania liberalne, już od dawna wprzężone w tryby obyczajowej inżynierii. Z kolei ugrupowania „konserwatywne” opierają obecnie swój „konserwatyzm” niemal wyłącznie na sprzeciwie wobec wzmożonej imigracji oraz islamizacji Starego Kontynentu. Zwróćmy uwagę: Geert Wilders, lider holenderskiej Partii Wolności (PVV), krytykuje w swoich wypowiedziach środowiska muzułmańskie m.in. z powodu ich stosunku do związków homoseksualnych.

Odrębną kwestią jest, rzecz jasna, ewolucja Partii Konserwatywnej w Wielkiej Brytanii. Torysi, jako pierwsi wśród ugrupowań prawicowych w Europie, starali się włączyć do swojego politycznego manifestu idee podnoszone dotąd przez postępową lewicę: feminizm, prawa homoseksualistów, walka z globalnym ociepleniem. Funkcjonując w głęboko zeświecczonym społeczeństwie, zrezygnowali z obrony tradycyjnych, chrześcijańskich wartości, próbując stworzyć podwaliny pod nowoczesny konserwatyzm, „dostosowany” do potrzeb zmieniającego się świata. Kulminacją tego procesu była legalizacja tzw. małżeństw homoseksualnych przez koalicyjny rząd Partii Konserwatywnej i Liberalnych Demokratów. Co ciekawe, były laburzystowski premier Tony Blair, który swego czasu nawrócił się na katolicyzm i nigdy nie prowadził krucjaty przeciw „prawicowym zabobonom” (a jednocześnie nie krył się z wolnorynkowymi poglądami na gospodarkę), prawdopodobnie mógłby się dziś odnaleźć w partii Davida Camerona. I to niekoniecznie na jej lewym skrzydle.

 

***

 

Współcześnie wielu konserwatywnych wyborców w Europie może mieć poczucie konfuzji. Oprócz wspomnianych torysów, nie ma właściwie żadnej partii głównego nurtu, która używałaby w swojej nazwie słowa „konserwatywna”. Istnieje wprawdzie wiele partii „chadeckich”, z CDU Angeli Merkel na czele, lecz nawet tutaj rdzeń nazwy został zredukowany albo do skrótowca, albo – w niemieckich mediach – do słowa „Union”. A zatem „Unia Chrześcijańska-Demokratyczna” przestała już być „chrześcijańska” („christlich”), co sprawia, że nawet pod względem nomenklatury odsunęła się od swoich korzeni. Z drugiej strony, gdy już udaje się zrzucić z siebie uciążliwe – w dzisiejszej Europie – miano „partii chrześcijańskiej”, łatwiej jest promować idee i podejmować decyzje, które idą na przekór konserwatywnemu zestawowi wartości.

Erozja konserwatyzmu postępuje nie tylko w obrębie partii politycznych, lecz także wśród wyborców. Kiedy Alberto Gallardón, minister sprawiedliwości w prawicowym rządzie Hiszpanii, próbował zaostrzyć ustawę antyaborcyjną, poniósł upokarzającą porażkę i podał się do dymisji. Gallardón zamierzał przywrócić – z grubsza – wersję prawa obowiązującą przed zmianami wprowadzonymi przez lewicowego premiera José Luisa Zapatero. Wcześniej ustawa przypominała rozwiązania przyjęte w Polsce. Niemniej minister natrafił na opór we własnej partii (głównie posłanek), wśród zdecydowanej większości mediów, a przede wszystkim w hiszpańskim społeczeństwie. Według sondaży od 70 do 80 proc. obywateli było przeciwnych zmianom. Najważniejsze jednak, iż podobne zdanie miało ponad 60 proc. wyborców... macierzystej partii Gallardóna.

W takich okolicznościach, przy bardzo głębokich zmianach obyczajowych, które przetaczają się przez całą Europę (głównie przez jej zachodnią część) i przy kryzysie chadecji jako politycznego ramienia konserwatyzmu opartego na chrześcijańskich wartościach, oczekiwanie na zwrot w prawo w europejskiej polityce – zarówno na poziomie krajowym, jak i unijnym – wydaje się nader płonne.

Kto miałby bowiem rządzić w Madrycie, Londynie, Brukseli i Strasburgu, aby można było liczyć na promowanie lub co najmniej ochronę wartości drogich konserwatystom? Jeśli brytyjscy torysi zgadzają się na umocowanie w prawie „małżeństw” jednopłciowych, jeżeli hiszpańska Partia Ludowa, dysponująca większością w Kortezach, nie jest zdolna do przywrócenia choćby części prawnego ładu sprzed rządów radykalnej lewicy, jeśli wieloletni przywódca włoskiej prawicy jest uwikłany w skandale seksualne, jeśli wreszcie prawicowe ugrupowania w Skandynawii stawiają na pragmatyzm i w swej „postępowości” nie różnią się właściwie od konkurentów z lewicy – dla przeciętnego wyborcy o konserwatywnych poglądach nie ma już większego znaczenia, kto akurat dzierży ster władzy.

 

***

 

Podziały partyjne już dawno przestały się pokrywać z podziałami ideologicznymi, co stanowi duże utrudnienie zarówno dla politycznych przywódców, dla wyborców, jak i dla badaczy. Stąd coraz większa popularność formacji populistycznych, takich jak Front Narodowy we Francji, Podemos w Hiszpanii, Ruch 5 Gwiazd we Włoszech czy UKIP i Zieloni w Wielkiej Brytanii. W Polsce Janusz Korwin-Mikke czy dawny rockman Paweł Kukiz mogą liczyć na łączne poparcie kilkunastu procent wyborców. Wszyscy oni z równą mocą atakują tradycyjne ugrupowania prawicy i lewicy, traktując je jako jedną „kastę”. Jednocześnie wielu wyborców konserwatywnych odnajduje we Froncie Narodowym czy UKIP te wartości, które zostały pod drodze zagubione przez francuską centroprawicę czy brytyjskich torysów. W partii Marine Le Pen bardzo silny jest nurt prawicy katolickiej, o korzeniach sięgających jeszcze czasów kontrrewolucji w Wandei, a nawet męczeństwa Joanny d'Arc, choć sama przewodnicząca na tematy związane z aborcją czy związkami homoseksualnymi wypowiada się wyjątkowo oszczędnie.

Nie możemy jednak zapominać, że tego rodzaju przesunięcia na scenie politycznej w dużej mierze wynikają po prostu z zapotrzebowania wyborców. To nie David Cameron i Mariano Rajoy „reformują” konserwatyzm, tylko ich wyborcy. Prawicowe partie dostosowują się jedynie do ich gustów i oczekiwań. Partii Ludowej nie udało się zmienić ustawy antyaborcyjnej, zwróćmy jednak uwagę, że w przypadku „małżeństw” homoseksualnych nie podjęła ona nawet takiej próby. Nic dziwnego, skoro ok. trzech czwartych Hiszpanów je akceptuje, a ponad połowa nie ma nic przeciwko temu, by takie pary adoptowały dzieci.

Dlatego coraz większą rolę w utrzymywaniu przy życiu europejskiego konserwatyzmu będą odgrywały ruchy społeczne, oddolne, apolityczne, czy raczej nie-partyjne. Takie jak „Manif pour tous” we Francji, organizujący swego czasu milionowe manifestacje w obronie tradycyjnej rodziny, czy polskie Stowarzyszenie Twoja Sprawa, walczące z pornografią w przestrzeni publicznej i seksualizacją dzieci, a także odwołujące się do konserwatywnych wartości, niszowe media. Tym bardziej, że niemal we wszystkich krajach Europy (Polska jest tutaj wyjątkiem) rolę tę utracił Kościół katolicki – pokiereszowany aferami pedofilskimi, oskarżany o zachłanność, przedstawiany przez główne media jako bastion zacofania i hamulec postępu.

To właśnie w rękach organizacji społecznych jest dzisiaj odbudowa bazy wyborczej konserwatystów w Europie. Nie należy raczej liczyć na to, że partie prawicowe będą kruszyć kopie w wojnie o aborcję, „małżeństwa” homoseksualne, eutanazję, że będą przypominać o chrześcijańskich fundamentach Europy, narażając się nie tylko na nieustanną krytykę ze strony instytucji unijnych (vide przykład Viktora Orbána), największych mediów (co od kilku dekad jest m.in. udziałem Frontu Narodowego), lecz także na gniew, a przynajmniej na niezrozumienie, własnych wyborców.

Aby konserwatyści zaczęli odgrywać większą rolę w europejskiej polityce, muszą się zmienić partie. By jednak zmieniły się partie, najpierw powinny się zmienić społeczeństwa.



Marek Magierowski - Od stycznia 2013 r. publicysta tygodnika „Do Rzeczy”. Wcześniej pracował m.in. w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”, w latach 2006-2011 był zastępcą redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej”. Pisze głównie o krajach Unii Europejskiej, o gospodarce, o zmianach cywilizacyjnych, a także o kwestiach związanych z bezpieczeństwem międzynarodowym. Od czasu do czasu komentuje także polską politykę. Oprócz tygodnika „Do Rzeczy”, jego teksty można znaleźć w „Rzeczpospolitej”, „Dzienniku Gazecie Prawnej”, „Przewodniku Katolickim”, miesięczniku „W drodze” oraz na portalu „Nowa politologia”. Mieszka pod Warszawą, z żoną Anną i dwojgiem dzieci.

Wyświetl PDF