Nie ustają głosy w dyskusji o przyszłym przywództwie globalnym. Podczas gdy część obserwatorów oczekuje nadejścia chińskiego wieku, inni przedstawiają ciekawe argumenty świadczące o czymś przeciwnym – że to obecny lider, Stany Zjednoczone, zachowa przywództwo a wiek XXI będzie kolejnym stuleciem jego dominacji. Czynnikiem decydującym może być aksjologia, tak często pomijana w dyskusjach dotyczących stosunków międzynarodowych.
Tym razem głos zabrała Elisabeth C. Economy z Council on Foreign Relations, autorka wielu ciekawych artykułów poświęconych Państwu Środka. Przywołuje ona argumenty swoich adwersarzy, którzy twierdzą, że po tym, jak Chiny staną się pierwszą potęgą gospodarczą, będą mogły odrzucić porządek międzynarodowy podyktowany przez Stany Zjednoczone i iść własną drogą. Economy pyta jednak: „jakimi wartościami Państwo Środka zastąpiłoby amerykańską aksjologię?”. Idea stojąca za działaniami państwa to koncepcja niemodna w dzisiejszych czasach. Nie można jednak negować faktu, że Amerykanie wierzą w swą wyjątkowość (american exceptionalism). Czy Chińczycy byliby w stanie przedstawić alternatywę? Publicystka CFR przekonuje, że na obecnym etapie nie są oni do tego gotowi. Jej zdaniem zasada nieinterwencji i względnej bierności na arenie międzynarodowej nie porwie za sobą wielu zwolenników. Dodatkowym utrudnieniem będzie tu seria antagonizmów, w które zaangażowane są Chiny w swoim bezpośrednim otoczeniu. Chodzi o spór o wyspy Diaoyu/Senkaku oraz spięcia wokół spornego terytorium na Morzu Południowochińskim. Economy powołuje się na Zhanga Jianjinga, redaktora „China Reform”, który jest kolejnym przedstawicielem piewców reformy wewnętrznej w Państwie Środka jako remedium na jego problemy. Uważa, że ważniejsze od objęcia światowego przywództwa jest dla Pekinu przeprowadzenie serii zmian w polityce wewnętrznej które pozwolą Chinom zwalczyć problemy społeczne z jakimi już teraz się zmagają, a bez reform będą się one jedynie potęgowały[1].
Podobnego zdania jest Richard M. Walt, który pomimo faktu, że reklamuje się na swoim blogu jako „realista w epoce idealizmu”, promuje wiarę w nieprzemijającą potęgę Stanów Zjednoczonych. Wskazuje, że obecne obawy przed upadkiem USA to nic nowego. Podobne pojawiły się w latach pięćdziesiątych po wystrzeleniu w kosmos Sputnika, w osiemdziesiątych wobec zaskakujących sukcesów gospodarczych Japonii, po wojnach w Iraku oraz Afganistanie i w dobie obecnego kryzysu gospodarczego. Walt przekonuje jednak, że spadek potęgi Stanów Zjednoczonych wyczuwalny w tych okresach był za każdym razem relatywny – zależał od zjawisk zewnętrznych względem Amerykanów, jak słabość Europy po II Wojnie Światowej czy rozwój rynków azjatyckich w latach 90-tych. Publicysta zwraca uwagę na wpływ Stanów Zjednoczonych, który wykracza poza realistyczne pojęcie siły państwa. Walt proponuje uwzględnić zdolność do „skłonienia innych państw do pożądanych działań”. To oddziaływanie amerykańskiego systemu wartości na otoczenie międzynarodowe pozwoliło im objąć globalne przywództwo. To przewaga aksjologiczna, jego zdaniem, pozwala USA decydować o tym, w jaki konflikt się angażować. To duży przywilej w stosunkach międzynarodowych w porównaniu z sytuacją krajów słabszych, które mogą jedynie ograniczać ryzyko wybuchu konfliktu zagrażającego ich bytowi i decydują się na udział w nim tylko w ostateczności. Argumentem dla Walta jest także fakt, że pomimo problemów gospodarczych, Stany nadal dysponują największym bogactwem, które mogą mobilizować dla realizacji wyznaczonych sobie celów. Zadaje on pytanie: „Jeśli mógłbyś rządzić jakimkolwiek krajem na globie, który byś wybrał?”. Dla Walta odpowiedź jest jasna: Stany Zjednoczone – kraj pozbawiony sporów terytorialnych, wrogów u granic i wewnętrznych tarć społecznych. Publicysta jest przekonany, że jedynie ambicja w polityce USA sprawia, że jest ona skomplikowana. To właśnie ta wyjątkowość wspomniana wcześniej. To przekonanie wypływa z systemu wartości wyznawanego przez większość Amerykanów. To on czyni Stany globalnym liderem. Inne kraje – w tym kontekście publicysta wymienia Państwo Środka – nie mają tak komfortowej sytuacji ani takiego systemu wartości i dlatego nie zastąpią USA na tej pozycji[2].
Nie oznacza to jednak, że nie próbują osłabić Amerykanów. W raporcie dla Pentagonu specjaliści biura Podsekretarza Obrony odpowiedzialnego za wywiad ostrzegają przed nowymi niekonwencjonalnymi zagrożeniami dla bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych. Chodzi o cyberterroryzm, ataki elektromagnetyczne i manipulacje na rynkach finansowych. To nowe narzędzia asymetrycznych ataków na USA. Dokument bazuje na kontrowersyjnej pracy Kevina D. Freemana z 2009 roku, który przekonywał, że ostatni kryzys finansowy mógł być skutkiem sabotażu terrorystów lub wrogiego państwa. Swoją teorię na ten temat opisał w książce pt. Secret Waeapon (Tajna broń). Nowy raport stanowi, że nagły krach giełdowy z maja 2010 roku, kiedy wartość rynku spadła o 10 procent, mógł nastąpić w wyniku takiego ataku. Miałby on polegać na manipulacji systemów informatycznych zarządzających rynkami finansowymi oraz sztucznym osłabianiu dolara przez kraje takie, jak Chiny. Mogą one także manipulować amerykańskim długiem. W raporcie „Ocena ryzyka dla bezpieczeństwa narodowego USA wynikającego z faktu długu wobec Chin” eksperci oceniają ryzyko wykorzystania amerykańskich obligacji do uderzenia w gospodarkę USA. „Jeżeli wyczują, że jesteśmy osłabieni, mogą zaryzykować” – twierdzi Freeman. Nowe narzędzia mogą także uderzyć w Internet i sieć energetyczną kraju. Zgodnie z dokumentem biura Podsekretarza Obrony w Państwie Środka działa około 180 tysięcy cyberszpiegów. Ich najbardziej udana akcja to kradzież terabajtów danych na temat samolotów F-35 i F-32, ukradzionych z Pentagonu przed trzema laty. Ataki cybernetyczne przeprowadzali także Rosjanie w Gruzji podczas wojny w 2008 roku. Chińscy hakerzy podszywają się także pod normalnych użytkowników z Państwa Środka w celu podjęcia działań propagandowych w mediach społecznościowych. Kolejnym zagrożeniem może być puls elektromagnetyczny. W tym kontekście silne uzależnienie amerykańskich sił zbrojnych od elektroniki to ich słabość. Raport przekonuje rządzących do stworzenia spójnej i zdecydowanej strategii walki z tymi zagrożeniami[3].
Wobec zagrożeń niekonwencjonalnych należy przyjąć niekonwencjonalną strategię. Dobrym jej przykładem jest tak zwana „Doktryna Obamy” zastosowana po raz pierwszy podczas interwencji w Libii. Stany Zjednoczone nie muszą przeprowadzać inwazji w każdym kraju, z którym się nie zgadzają. Jeżeli zachodzi potrzeba interwencji, mogą zastosować to rozwiązanie, by uniknąć przeciągającego się konfliktu i rosnących kosztów zaangażowania. Doktryna ta zakłada korzystanie z nowinek technologicznych jak drony w celu uniknięcia wojny naziemnej i rozległej okupacji kraju wroga. Michael Doran i Max Boot z „New York Times” uważają, że powinna być ona zastosowana względem Syrii. Twierdzą tak, ponieważ ich zdaniem atak USA na Syrię zaszkodziłby Iranowi i utrudnił jego komunikację z Hezbollahem. Ponadto, doprowadziłby on do zgaszenia konfliktu w zarodku bez rozprzestrzeniania go dalej. Poza tym, według nich, interwencja byłaby korzystna dla Syryjczyków oraz ich sąsiadów z Turcji i Kataru[4].
Nawet jeżeli nie zgodzimy się z tezami tych autorów, to należy zwrócić uwagę na tok ich rozumowania podyktowany przez wiarę w amerykańską wyjątkowość. To ona daje im prawo do snucia tak śmiałych planów. To system wartości dyktuje im, co należy w tej sytuacji zrobić. Doktryna Obamy i pozostałe elementy realizacji to tylko pochodne owej idei. Dopóki jest ona żywotna, to Amerykanie będą nadawać ton na arenie międzynarodowej, bo to ona daje im przewagę psychologiczną na polu walki oraz w polityce. Imperium będzie trwało dopóki będzie wierzyć w słuszność swych racji.
[1] http://thediplomat.com/china-power/can-china-be-a-world-leader
[2] http://walt.foreignpolicy.com/posts/2012/10/01/power_and_decline
[3] http://www.washingtontimes.com/news/2012/oct/10/inside-the-ring-new-wmd-threats
[4] http://www.nytimes.com/2012/09/27/opinion/5-reasons-to-intervene-in-syria-now.html