Wypisy o Powstaniu Styczniowym – Paweł Popiel

omp

17 stycznia 2013

Przedstawiamy fragment Pamiętników Pawła Popiela (1807-1892) – jednego z najwybitniejszych polskich myślicieli politycznych, znanego m.in. z krytyki Powstań Listopadowego (w którym walczył) i Styczniowego (które we wczesnej fazie warunkowo poparł). Wypis, który proponujemy, to zapis pewnego dramatycznego, ale również symptomatycznego wydarzenia z dziejów Powstania. Kompleksowy opis przyczyn i skutków insurekcji dał natomiast Popiel w piśmie Kilka słów z powodu odezwy ks. Adama Sapiehy, datowanym 25 lipca 1864 r. W broszurze tej podkreślał konieczność porzucenia polityki spisku, wyrwania steru polityki narodowej z rąk radykałów, którzy, owładnięci ideą reformy społecznej, łączyli ją ze sprawą niepodległości państwa polskiego i parli do kolejnych zrywów powstańczych, nie bacząc na ich opłakane – jak sądził Popiel – dla bytu narodu skutki. Że jednak nie było to proste – sam doskonale zdawał sobie z tego sprawę, o czym mowa jest i w tym fragmencie Pamiętników…

Komitet krakowski gotował pod kierunkiem Jordana wielką wyprawę w Krakowskie. Mój syn Jan, wojskowy, wskutek wiadomości czy obietnic, jakie przywiozłem z Paryża, uważał zgodnie ze mną, że nie może bezczynnie patrzeć na wypadki. I to jest prawdziwie tragiczna w naszych powstaniach sytuacja: gdy krew się leje, choćby bezużytecznie, gdy jedni poświęcają się w szale i giną, czy wolno obwinąć się w płaszcz roztropności i patrzeć bez udziału? Zwycięża tu więc nie rozumowanie, ale uczucie, i dlatego należy każdą niewczesną sprawę przytłumić, odosobnić, powagę ludzi, co jej przewodzą, potępić, poświęcając bezwzględnie tych, co dla swej próżności lub szału gotowi cały kraj narazić.

Sześć tygodni zupełnie wystarczyło, aby zorganizować, wyćwiczyć (choćby z grubsza) i uzbroić tzw. korpus Jordana. Główny oddział miał prowadzić mój syn, Jan. Już kilka tygodni bawił to w Chorzelowie, to w innych miejscowościach, ucząc i organizując tę zbieraninę, którą miał prowadzić na nieprzyjaciela karnego i wyćwiczonego. Rząd austriacki niejasną i niezrozumiałą odgrywał tu rolę. Niby ścigał powstańców, kazał do nich dać ognia, kiedy Wisłę przechodzili, ale patrzał przez szpary na gromadzenie ludzi, sprowadzanie broni, itd. Pojechałem w połowie czerwca z żoną do Chorzelowa pożegnać Jana. Moja żona zawsze była pełna męstwa, choć całą sprawę uważała za szkodliwą i szaloną. Błogosławiliśmy mu oboje; trudno powiedzieć, z jakim uczuciem. W nocy z 19 na 20 czerwca ruszyła wyprawa; Wisłę przeszedł korpus brodem. Uformowany jako tako, ruszył ku Komorowu. Tam spotkano oddział rosyjski, skoncentrowany głównie w stodole. Mój syn Jan, chcąc ten punkt zdobyć, a zaprawić młodego żołnierza, prosi Jordana, by pozwolił uderzyć bagnetem; ochotników kilkadziesiąt staje, idą do ataku. Rosjanie zza płotu sypnęli z karabinów, i z tych, którzy dotarli do stodoły, padło mnóstwo — Jabłonowski, Brockhausen. Juliusza Tarnowskiego[i], stojącego obok mojego syna, położył z rewolweru Jeremief, porucznik komenderujący oddziałem; porwał go Jaś z drugim żołnierzem i unieśli umierającego. Rozpoczął się bój nierówny wojska regularnego z ochotniczym; mniejszość, natchniona, z zapałem ginęła, większość w rozsypce dążyła w odwrocie ku Wiśle. Stracił konia Brodzki, kapitan austriacki, ledwo z tyfusu powstały, i bezsilny czeka śmierci albo niewoli. Jaś go spotyka, zsiada ze swego konia i oddaje mu go; sam piechotą. Opuszczony, po dwóch nocach bezsennych, twardym snem zalega na trawie. W parę godzin żołnierze rosyjscy obdzierają, żyjących dobijają. Budzi się, a nad nim stoi żołnierz, zamierzający się kolbą w jego głowę. Dobywa z kieszeni imperiałów dziesięć i ruble w pularesie, daje żołnierzowi, który mówi mu: „budiesz żyw’ i woła na kolegów, że ten już umarły i obrany. Jaś tak był zmęczony, że obrócił się na drugą stronę i twardo zasnął. Dopiero chłód nocny go zbudził; doszedł do chałupy, w której pożywiony kazał się doprowadzić do Oleśnicy, gdzie mieszkał mój przyjaciel Zaborowski.

Działo się to w sobotę. W niedzielę rano głucho o wyprawie Jordana w Krakowie; koło południa wieści coraz gorsze; w Komitecie nic nie wiedzą. Ku wieczorowi słychać, że Jordan pobity, Jaś ranny. Wieczór wyjeżdżam do Tarnowa koleją, ze mną Tadeusz Lubomirski; w rozmowie przypominam mu, jak gorąco w Warszawie za powstaniem gardłował. „Ja nigdy nie wierzyłem ani wierzę w jego powodzenie, ale jestem Lubomirski i popierać powstanie muszę”. Po tym oświadczeniu lat dwadzieścia do niego nie gadałem.

Z Tarnowa ruszyłem ku Wiśle pośród złowrogiej łuny palącego się przy drodze dużego folwarku. Pod Szczucinem zboczyłem do Woli Szczucińskiej, aby języka zasięgnąć. Wiedziano o porażce nie więcej niż ja. Przeprawiam się. W Żabcu dużo rannych. Wstępuję, a we dworze leży kilkunastu umierających i trupów; Jasia nie ma, ani o nim wiadomości. W Beszowej na cmentarzu leży wiele umarłych: przyjeżdżam, znajduję ciało Juliusza Tarnowskiego i innych. Jasia nie ma. Dowiaduję się, że podobno u Zaborowskiego. Jadę ku Oleśnicy i spotykam go jadącego do Wójczy. Rozmowy nie było żadnej. W Wójczy przeprzągłem konie i natychmiast ku Wiśle. Straszny był kwadrans na komorze, bo na Jasia paszportu nie było. Z umysłu spojony naczelnik straży był nieobecny: na Ratajach puszczono. Dopiero na promie odetchnąłem. Stanąwszy na austriackim brzegu upadliśmy na kolana, dziękując Bogu, że zachował życie, a wybawił od niewoli. Niech tu zostanie ślad i głupstwa naszego, i mojego bólu, i pięknej syna mojego odwagi.


[i] Juliusz Tarnowski (1840-1863) – hrabia, brat Stanisława Tarnowskiego, zginął w potyczce pod Komorowem.

Tagi: , ,

Komentarze są niedostępne.