Wypisy o Powstaniu Styczniowym – Montalembert

omp

24 stycznia 2013

“Naród w żałobie jest dziś narodem w krwi i pło­mieniach. Nasza to krew co się toczy, bo to krew bratnia, krew ludu połączonego z nami węzłem ser­decznym i świętym. Krew ta lejąc się potokiem, wzmacnia w obliczu Boga i historii nierozerwany sojusz z tym, co Francja najwyżej ceni, a co Pol­ska najwymowniej wyobraża; to jest: z wiarą, wolnością i miłością ojczyzny”. Słowa te pisał w 1863 r. Karol Montalembert, jeden z najwybitniejszych myślicieli francuskich XIX wieku i wielki przyjaciel Polski. Przedstawiamy jego pismo Powstanie w Polsce przez hr. Montalemberta (Kraków 1863), skreślone w pierwszych miesiącach insurekcji, gdy ważyły się losy ewentualnej interwencji Francji na rzecz sprawy polskiej, interwencji, na którą liczyło wielu powstańców i którą postulowali sprzyjający Polsce francuscy intelektualiści i artyści. Napoleon III nie zdecydował się wszakże na nią…


Kraków 1863Karol Forbes de Tryon de Montalembert (1810-1870) - francuski publicysta, mąż stanu. Współpracował z Lamennais’em i Lamartin’em w wydawaniu dziennika “L’Avenir”. W sporze tego pierwszego z papieżem, przyjął werdykt Stolicy Apostolskiej, potępiający Lamennaisa. Od 1831 zasiadał w Izbie Parów. Usiłował spoić katolicyzm z francuską formą demokracji. Występował przeciwko monopolowi rządu w dziedzinie wychowania publicznego, był także obrońcą wolności prasy. Głosował przeciw wygnaniu Orleanów i konstytucji 1848 r. Po wydarzeniach 1848 r. we Włoszech i wygnaniu z Rzymu Piusa IX, stał się gorącym orędownikiem francuskiej interwencji, mającej przywrócić panowanie papieża nad Państwem Kościelnym. Starł się wówczas m.in. z Wiktorem Hugo. W nagrodę za działalność w tym trudnym dla papiestwa okresie, papież przyznał mu obywatelstwo rzymskie (1850). W 1851 wybrany do Akademii Francuskiej. Na początku lat 50-tych aktywnie włączył się w rozstrzyganie spraw rządowych, wszakże z czasem rozczarował się do polityki Napoleona III. Po przegranej w wyborach 1857 roku, wycofał się z życia publicznego. W 1869 roku wystąpił przeciw dogmatowi o nieomylności papieskiej. Montalembert zaangażowany był w podnoszenie sprawy polskiej na forum międzynarodowym. Wspierał ją wystąpieniami publicznymi i artykułami prasowymi. Głośnym echem odbiła się m.in. jego przemowa w Izbie Parów 19 marca 1846 roku, w której poddał surowej krytyce politykę austriacką wobec Polski, zwłaszcza postawę księcia Metternicha. Po likwidacji republiki krakowskiej żądał interwencji rządu francuskiego w tej sprawie. W 1861 roku przybył do Krakowa. Ówczesne nastroje w społeczeństwie polskim – zwłaszcza noszona wówczas żałoba narodowa, spowodowana represjami rosyjskimi w Królestwie Kongresowym – skłoniły go do napisania kolejnych tekstów w obronie praw Polaków. Przed śmiercią przekazał swe cenne zbiory Bibliotece Polskiej w Paryżu. Montalembert napisał m.in. Histoire de Ste Élisabeth de Hongrie (Paryż) i siedmiotomowe Les Moines d’Occident (1874-77).

I

Naród w żałobie jest dziś narodem w krwi i pło­mieniach. Nasza to krew co się toczy, bo to krew bratnia, krew ludu połączonego z nami węzłem ser­decznym i świętym. Krew ta lejąc się potokiem, wzmacnia w obliczu Boga i historii nierozerwany sojusz z tym, co Francja najwyżej ceni, a co Pol­ska najwymowniej wyobraża; to jest: z wiarą, wolnością i miłością ojczyzny.

Polska powstała! Legiony rozpaczy wyruszyły w pole, i nie ustąpią, tylko pokonane, tylko po od­prawionym pogrzebie, który sumienie Europy ob­ciąży nieznośną zgryzotą.

Co się dziś tam robi? Co jutro się stanie? – trudno powiedzieć, trudno z pewnością odgadnąć. Lecz to co jest, co z daleka dochodzi, wystarcza aż nadto.

Fakty mówią, stokroć wymowniej, niż najwyrazistsze ludzkie słowo. Wiadomości mogą być sprzeczne i niezupełne; mogą jurgieltnicy moskiewscy licznie w dziennikarstwie europejskim rozsia­ni rozdymać lub upiększać biuletyny rosyjskie, darmo! niezbita prawda zostanie; wybuch powstań­cy na d. 22 stycznia, z każdym dniem rośnie, rozszerza się i występuje groźniej niż się można było spodziewać. Powstanie liczy tysiące ochotni­ków. Nie ma mężczyzny, nie ma kobiety, na całym dawnej Polski obszarze, obojętnie patrzących na te walkę. Powstańcy rozsypani po wszystkich po­wiatach Królestwa, pod zasłoną lasów, bagien, je­zior przeciskają się już na Litwę. Pobici wszę­dzie jak głoszą biuletyny rosyjskie, pojawiają się znowu w innych miejscach nie upadając na duchu. Rozpaczliwie ci postępują nie tylko jak na mężnych przystało, ale jak na ludzi uczciwych i przy­zwoitych. Odsyłają oni, dołączając grzeczną exkuzę przejęte listy żonie W. Księcia Konstantego, gdy jenerałowie rosyjscy godni współzawodnicy Pinellich i Fumelów, odpowiadają im mordem, pożogą i rabunkiem.

Wolelibyśmy bezwątpienia, aby Polska mogła była wytrwać na cierniowej wprawdzie, lecz po­wolnej a pewnej drodze, na którą weszła od dwóch lat na której całe tułactwo, i wszyscy jej naj­przedniejsi obywatele pragnęli ją utrzymać; na drodze gdzie jej przodkował czcigodny Andrzej Zamoyski umiejący do wysokości heroizmu pod­nieść praktykę umiarkowania i legalności; na drodze, na której Europa roztargniona i zdemoralizo­wana, musiałaby wpatrywać się w nią z uwagą i z coraz rosnącym współczuciem. Ależ w tym oddaleniu któż będzie śmiał sądzić jakie przyczyny wywołały i usprawiedliwiły powstanie? Kto był, jak zawsze, stroną zaczepną? Kto z ziemi polskiej wygnał Andrzeja Zamoyskiego, owego rozjemcę słuchanego i poważanego przez ogół, aby mu tym sposobem zapłacić za jego potężne i szlachetne przyczynianie się za utrzymaniem pokoju i po­rządku? Łatwo temu wychwalać cierpliwość lub roztropność kto się czuje zakrytym od złego; ła­two to pobudzać do ufności tych, z którymi nie dzielimy ani ich udręczeń, ani upokorzeń, ani prze­śladowań; łatwo nam nie czuć bólu serc codziennie ranionych zatrutym żelazem, którego nie znamy ani ostrza, ani jadu.

Zdaje mi się że mądra i przyzwoita oględność, nakazywała p. Billault nieco zastanowić się wprzó­dy, zanim by wręcz oświadczył, jak to uczynił w Ciele prawodawczym, że „autonomia Polski nie­równie więcej liczyć może na szlachetność i libe­ralizm cesarza rosyjskiego, niż na wybuch po­wstańczy, który mimo wszystkiego ściągnie tylko nowe klęski na ten kraj nieszczęśliwy”.

Niechże nas Pan Bóg broni, abyśmy nawet na tym ograniczonym polu naszej mizernej publicy­styki, odważyli się wyrzucić słowo robiące nas odpowiedzialnymi choćby za jedną krople krwi bezużytecznie przelanej. Ale zarówno broń nas Bo­że od potępiania lub osłabiania wiary w tych, co krew swoją niosą w ofierze na ołtarz ojczyzny i nieśmiertelnej sprawiedliwości.

Jeżeli mamy wierzyć raportom urzędowym/te­dy wszyscy powstańcy stawieni przed sad wojenny, mieli przyznać się, że duchowieństwo było głó­wnym podżegaczem do tego ruchu. W podaniu tym mało prawdopodobieństwa, za to są inne nie­zbite dowody.

Jak zawsze bywało, i teraz, wiara narodowa bę­dąca duszą Polski, uczucie katolickie nie stłumione dotąd w szlachetnych sercach, wywołały wybuch tej nowej walki. Kościoły, jak nam donoszą, wszę­dzie się napełniają młodzieżą idącą do powstania, czyli dobrowolnymi ofiarami gotującymi się na śmierć niechybną. Młódź przychodzi spowiadać się; i spełniać ostatnia powinność Chrześcijanina mającego stanąć przed tronem Boga.

Z żołnierską postawą, pełni życia, przystępują oni do Sakramentu umierających, i opatrzeni ostatnim pomazaniem odchodzą w lasy, aby tam bić się i ginąć. Podobnie jak pierwsi Wandejczycy rzucają się na bagnety z kosami; a zbrojni w zwyczajne kije, idą brać moskiewskie armaty. Podobnie jak katolicy w wojnie trzydziestoletniej mają za hasło święte imię: Jezus i Maryja! Nie zatrzymuje się dłużej nad tą pełną chwały solidarnością między wiarą katolicką a patriotyzmem polskim bo to rzec: powszechnie uznana i nie podlegająca zaprzeczeniu. Dlatego też jednogłośna sympatia katolików całego świata stała się nagrodą tej sprawy. Zależy mi zresztą na tym, aby dowieść żęta sympatia należała się Polsce, nawet wtedy gdyby by religia mniej namacalny miała udział w tym ruchu. Moim zdaniem nie tylko sam kościół może być bezpośrednią przyczyną, ażeby wierne jego sługi zapalały się w imię wielkich interesów moralności i ludzkości. Wystarcza tu sprawiedliwość, wystarcza uczucie litości, uczciwości i honoru. Kiedy lat temu czterdzieści, Grecy powstali Chateaubriand nie pytał o ich prawowierność ale na szalę cisnął miecz swego słowa i urok jeniuszu, przez co samej religii, którą kochał i tak odważnie bronił oddał znamienita usługę. Gdyby było inaczej, gdyby katolicy nie byli w stanie wzruszać się, tylko jak zwykłe samoluby tym co ich własny interes obchodzi, gdyby nie umieli oburzać się tylko na osobiste obelgi – nie pozostałoby nic in­nego jak wstydzić się ich małoduszności i ubolewać nad tym nowym zwichnieniem pojęć zdrowej moralności, już i tak mocno miedzy nami zwichnionej.

Wspomniałem o Grecji, lecz o Grecji naszych lat młodocianych, a nie o dzisiejszej, która pomimo świeżo odbytej rewolucji, zasługuje zawsze na osobliwą uwagę, będąc kluczem do ogromnej sprawy na Wschodzie. Twierdzimy zatem, robiąc zaszczytny wyjątek dla Polski, że powstanie jej nie jest szaloną emeutą, jak ta co przed pól rokiem zrobiła się w Atenach, lub w Paryżu przed piętnastą laty, w której zwycięzcy znaleźli się więcej zakłopotani niż dumni z łatwego zwycięstwa.

Nie jest to również spisek uknuty w cieniu i rachujący na zyski z krwawych zapasów, jak ów, co wywołał wojnę w Lombardii i rewolucje we Włoszech; polskie powstanie to wybuch nagły, jednomyślny, prawowity i wywołany – tak jest, wywołany przez najgwałtowniejszy zamach, nie widziany jeszcze w epoce naszej, tak obfitej w wi­dowiska tego rodzaju. Pobór rekruta stał się przy­czyną wybuchu; pobór wykonywany nie podług przepisów słusznych i formalnych, ale z tym dzi­kim podstępem jaki cechuje porywanie murzynów na pobrzeżu Gwinei; pobór, który, jak mówi taj­na instrukcja ministra spraw wewnętrznych, a pu­blicznie wyznaje Dziennik petersburski (Journal de St. Petersbourg) zamierzył uwolnić rządy Królestwa od niebezpiecznych poddanych, i dosięgnąć po­tworną karą niewinne narzędzia moralnego opo­ru, dla tego, że hersztów odkryć nie zdołał; pobór zamieniający rekrutów na katorżników; pobór nie w celu by   lud   uzbroić, lecz aby go zdziesiątkować; wykonany z napadem, w ciemnościach no­cy na dwudziestu pięciu tysiącach młodzieży pol­skiej wskazanej palcem przez policję rosyjską na dożywotnią deportację!   A mimo   tego   potworny ten wyrok, byłby w wykonaniu, jak słyszałem   nie spotkał żadnego oporu; zniesiono by  go z stłumionym oburzeniem, i z tą rezygnacja   pełną   zgrozy do  jakiej   Polacy   tylko nawykli, gdyby kaci ich umieli byli cokolwiek powściągnąć się w wy­uzdanej bezczelności i w naigrawaniu   niczym nic usprawiedliwionym.   Co więcej:   nazajutrz   po tej okropnej nocy   kiedy   ofiary z łóżek wywleczono, okuto w kajdany, i pognano do koszar wśród po­wszechnego oburzenia, krzyków, płaczu, przekleń­stwa ojców i matek, urzędowy dziennik śmiał na­pisać że „rekrutacja, odbyła się bez żadnego opo­ru, i że rekruci okazali gotowość, ochotę i weso­łość a nawet radość ze sposobności kształcenia się w szkole porządku, jaką jest służba wojskowa”.

Ta kropla trucizny przepełniła kielich goryczy, i czego nie zdołał wywołać od dwóch lat żaden gwałt dokonany w Warszawie i gdzieindziej, to stało się dziełem jakiegoś nieznanego piszczyka, który to kłamstwo zamieścił w kolumnach urzę­dowej gazety. Przedajne pióro podłożyło ogień pod prochy. Cyniczna ta obelga zadana boleści i wstydowi publicznemu, zajmie miejsce w historii obok obelg zadanych wstydowi niewiast, które niegdyś dały hasło w Rzymie do wypędzenia Tarkwiniuszów i Decemwirów, a w Palermo do nieszporów sycylijskich. Cześć nieśmiertelna ludowi, którego obelga moralna bardziej oburza niż najsroższe fizyczne męczarnie; który umie znieść wszystko, wszystko przecierpieć, prócz urzędowej hipokryzji, prócz kłamstwa rozsiewanego na karb jego godności. Być niewolnikiem, cóż robić! lecz niewolnikiem wdzięcznym i zadowolonym, nigdy; a tym mniej niewolnikiem pozwalającym wma­wiać w siebie, że jest wolnym i szczęśliwym! Dać się skrępować, zakneblować, chłostać, wywozić, to nic jeszcze; lecz Polak pod ryglem, kneblem i knutem pragnie przynajmniej, aby świat wiedział, że jest nieszczęśliwa ofiarą nieprzyjmująca dobro­wolnie jarzma niewoli. Raczej śmierć i zniszcze­nie, raczej klęski i męczarnie, niż milczące przy­zwolenie na kłamstwo urzędowe i bezkarne!

Jeżeli to wszystko może nazywać się namiętno­ścią insurekcyjną, podług słownika pana Billault, tedy gorąco życzę mieć taką namiętność każdemu narodowi chrześcijańskiemu i wszystkim innym, co nie zasłużyły, lub jeszcze nie zgodziły się paść łu­pem szponów autokracji.

Otóż i pożar ogarnął Polskę! od tej chwili oświeca on różne ciemne zakały krwawego wie­zienia gdzie leżał naród spętany: ale przy blasku tej łuny odsłaniają się obrazy wzruszające, zacne i przemawiające za nieszczęśliwą ofiarą. Na próżno urzędowi potwarcy udawali, że są na tropie zachcianek komunistycznych i wywrotów społecznych w obozach powstańczych; dotąd przyna­mniej niewidziano tam tylko żołnierzy i męczenników. Wojny społecznej tam nie ma, nie ma żadnego śladu owej walki miedzy warstwami wyższymi a niższymi ludności, miedzy chłopami a szlachtą, między proletariatem a właścicielami; walki, będącej ostatnim środkiem ratunku każdego despotyzmu. Dwustu pięćdziesięciu szlacheckich młodzieńców, wyrównywujących poświęceniem się owym trzystu termopilskim Spartanom dało się zabić w Węgrowie dla ocalenia garstki chłopów co na ich głos stanęli pod chorągwią; powstania. Wszystkie knowania od dawna prowadzone w tym celu, aby w kongresowej Polsce wywołać sceny rabacji galicyjskiej, nie udały się. Chłopi na różnych miejscach biorąc przykład z miejskich rzemieślników i młodzieży szkolnej, idą bić się przeciw ciemięzcom. Drobna szlachta i mieszczaństwo mające w oczach dziennika petersburskiego „jakąś odrębną fizjonomię” okazuje równą zaciętość jak i pospólstwo, które nawzajem niczym nie różni się od owych wielkich rodów Zamoyskich, Czartoryskich i tylu innych odznaczonych cnotami patriotycznymi więcej niż każda inna arystokracja w świecie.

Co więcej należy się spodziewać że z tej walki stuletniej miedzy Polską, a Rosją, walki wywołanej zbrodnią Katarzyny, krwawy i zaborczy despotyzm nie potrafi już wyciągnąć dla siebie korzyści przez podniecenie nienawiści rasowych i klas społecznych.

Groźny ten oręż skruszy się przy łasce Boskiej w ręku zaborców. Rosja w r. 1863 nie jest już Rosją z r 1831. Z każdym dniem owiewa ją swobodniejsze powietrze zanieczyszczone jeszcze niezdrowymi miazmami, lecz liberalizm ten o wiele lepszy od zwierzęcej i drapieżnej dzikości, którą Iwan Groźny i Piotr I zrobili posłusznym narzę­dziem swojej bezecnej wszechwładzy.

Cóż z tego że młody Car, po którym należało więcej się spodziewać, rzekł do Polaków: „precz z marzeniami; wszystko co ojciec mój zrobił, do­bre było”, kiedy sam dał zaprzeczenie tym słowom przeistaczając w Rosji dzieło swego ojca, i przy­rzekając reformy które ojciec byłby potępił jak najkarygodniejsze marzenie.

Niepodobieństwem jest, aby tak Car, jak jego naród miał zawsze dwie miary i dwie wagi. Sa­ma armia rosyjska zaczyna już chwytać wiatr zachodni, i nie zawsze zechce być ślepym narzę­dziem nieprzebaczonych okrucieństw. Kto wie, może tak samo jak Mikołaj nad pierwszym, tak Aleksander II nad drugim powstaniem odniesie zwycięstwo. Lecz to pewna, że dopóki Rosja nie wyrzecze się swojej nieprawej zdobyczy, lub do­póki nie zaprowadzi u siebie takich swobód, aby Polska mogła obok niej odgrywać taką rolę, jaką odgrywa Szkocja w państwie Wielkiej Brytanii – dopóty nie będzie ani spokoju, ani bezpieczeństwa, tak dla niej, jak dla Europy.

Przed trzydziestoma dwoma laty mówiąc o Polsce w Izbie Parów, przytoczyłem byłem przecudne go­dło wypisane na sztandarach, które Mikołaj chciał przeciw Francji obrócić, a które obróciły się przeciw Rosji: Za naszą i waszą wolność. Z go­dła tego robiłem program dobrej sprawy w dzisiejszej Europie. A teraz z radosną dumą przy­znaję, że Polacy pozostali wiernymi owemu godłu podnosząc je zarówno dziś jak w r. 1830. Więcej niż kiedykolwiek, tryumf ich, będzie tryumfem wolności, naprzód w Rosji potem w Prusach, Austrii a nade wszystko we Francji.

Bez wątpienia, i mimo dobrych wróżb, mimo najheroiczniejszych wysileń, dzisiejsza walka może się skończyć tak samo jak i dawniejsze walki. Pożar powstania może raz jeszcze zgasić się w krwi potokach – lecz któż się znajdzie tak nieludzki i tak szalony, aby w tej hekatombie dodanej do tylu dawniejszych, mógł widzieć jakakolwiek rę­kojmię spokoju, lub bezpieczeństwa na przyszłość?

Ślepy, potrójnie ślepy, ktokolwiek by łudził się następstwami tego co w Polsce się dzieje. Insurekcja zwycięska lub zwyciężona przerażającym jest symptomatem zupełnie podobnej sytuacji, która od r. 1822 do 1828 spowodowała oswobo­dzenie Grecji; a groźniejszej niżeli nawet uosobienie Włoch w 1852 i 1858. Jest w tym krwa­wa zagadka wołająca o rozwiązanie spieszne, udzielne i radykalne – które musi nastąpić.

II

Któż tę zagadkę rozwiąże?

Rosja, jeżeli zechce – a jeżeli nie, to Francja.

Tak jest, Rosja, mimo swej zbrodniczej prze­szłości, mimo przepaści wykopanej zbrodniami między nią a Polską. Przepaść tę może przesko­czyć, byle odważnie i prędko wstąpiła na drogę wolności, byle zrezygnowała raz przecie z usiłowań dotychczasowych tak krętych i tak niemoralnych. Niech Rosja powróci Polsce jej antynomią, jej byt historyczny i niepodległy, taki sam jaki otrzy­mały i otrzymają jeszcze Węgry od Austrii, pod warunkiem połączenia dwóch koron na jednej głowie-a natychmiast północne mocarstwo sta­nie się drugą z kolei potęgą na stałym lądzie; plemiona słowiańskie uznają w nim swego wyba­wiciela, a świat nie odmówi podziwu i wdzięczności.

Jeżeli mamy wierzyć tysiącznym pocieszającym symptomatom, młodzież rosyjska zaczyna już pojmować i rwać się do nowego życia. Niepodobna jest aby w tym wojowniczym narodzie, mieszczą­cym w swym łonie tyle żywiołów różnorodnych i cennych dla przyszłości świata, niemiało się znaleźć wielu uczciwych ludzi zdolnych zrozumieć to wielkie historyczne posłannictwo.

Zaiste w Rosji znajdą się inni ludzie, niż owi jurgieltni pisarze zalewający niektóre dzienniki swymi korespondencjami, inni, niż te piękne pa­rne co przybywają jak bajeczne boginie, tańcować no naszych salonach urzędowych w chwili kiedy mordują naszych braci Polaków. Któż z nas nie napotykał między Rosjanami na dusze delikatne i szlachetne stworzone i zdolne do wszystkich pra­gnień i rozkoszy wolności; na serca zahartowane bohaterskim entuzjazmem do niesłychanych po­święceń? Kto z nas nie witał z radością tego mło­dego Cara ogłaszającego uroczyście że pragnie do wolności powołać miliony krepośnych swego pań­stwa? I podobna, aby to społeczeństwo tak gład­kie tak wykwintne, tak zajęte wielkimi pytania­mi społecznymi i religijnymi, chciało na siebie przyjąć ciężar, haniebny ciężar wytępienia całego narodu i tym sposobem utrzymać na zawsze szkaradną i krwawą przegrodę oddzielającą Mo­skwę od cywilizacji chrześcijańskiej.

Nie przypuszczajmy tego; nie powtarzajmy na­szych bliźnich; ale raz jeszcze rzućmy przekleństwo na absolutyzm robiący odpowiedzialnymi naj­większe narody za zbrodnie i szaleństwa ich panów.

***

W każdym przypadku, jak się należy obawiać, gdyby Rosja nie pojęła, lub pojęła za późno jedy­na możebność ratowania się, natenczas na Fran­cję spadnie ogromna powinność, ścisły obowiązek.

Zobaczmy jak się przygotowuje do tego kroku.

„Rząd Jego Cesarskiej Mości zbyt jest roztropny, aby pustymi słowy zwodniczo chciał podsy­cać namiętności insurekcyjne; a przy tym zbyt zazdrosny o swoją godność i o godność Francji, aby pozwolił przez lat piętnaście szafować w adresach, niepotrzebnymi słowami i czczymi protestacjami” (wybornie! wybornie!).

Wyrazy te wyrzekł Jego Eks. p. Billault. Wy­rzekł je na posiedzeniu d. 6 lutego. Pozostaną one w historii, bądź, by się stwierdziły z wielką szko­dą dla władzy reprezentowanej przez ministra mówcę, bądź, jak sobie tuszę, i wierzę przekona­niu, wypadki im kłam zadały.

Ponieważ na tośmy zeszli, że łakniemy nie już wolności, jaka w Anglii panuje, ale wolności, jaka jest w Austrii, ośmielamy się zapytać azali p. Schmerling interpelowany w wiedeńskim parlamencie przez posłów z Galicji, nie byłby odpowiedział w sposób i polityczniejszy i szlachetniejszy, a nade wszystko więcej ludzki?

Zbyt sławne słowa jenerała Sebastianowego wyrzeczone w r 1831: Porządek panuje w Warszawie zaraz przyszły na pamięć każdemu, i były nawet przypomniane ministrowi przez jego wymownego przeciwnika. Wyznaję, że będąc temu obecny, i stając w obronie Polski, wyrazy wówczas powie­dziane daleko mniej były bolesne i łatwiej dawa­ły się wytłumaczyć, niż dzisiejsze.

W r. 1831 królewskość parlamentarna była ce­lem najgwałtowniejszych ataków i prawdziwych niebezpieczeństw grożących tej nowej władzy. Na ulicach codzienna emeuta; za granicami powsze­chna nieprzylizań Europy zaledwo wypoczętej po zwycięstwach kampanii r. 1813 i 1815. Na trybunie opozycja liczna, zajadła, sypiąca programaty wojny zewnętrznej, a wewnętrznego nieładu, przez usta swoich nadętych i kłótliwych trybu­nów, których portrety rylec Guizota[1] przekazał dla potomności a których strategiczne fantazje i roztrębywane wrzaskliwie, nieraz pobudzały do śmiechu nawet świeżego biografa Armanda Carrela, tego najszlachetniejszego i najwięcej zaindagowanego obrońcy Polski[2]. Rząd ówczesny hanie­bnie opuszczony przez Anglie w każdym projekcie wspólnego działania przeciw Rosji, mający na karku utworzenie wolnego narodu i sprzymierzonego królestwa w Belgii; zbierający wszystkie si­ły, aby ułatwić absolutystom europejskim strawienie tej narości wynikłej z rewolucji lipcowej; słowem władza, której p. Perier był ministrem śmiałym, szanowanym i nieprzedajnym, cofnęła się przed niebezpieczeństwem nieznanej rozciągłości, cofnęła przed walką ze świętem przymierzem stojącym w gotowości, zgodnym miedzy sobą, i namiętnie nienawidzącym Francji liberalnej. Z tym wszystkim przy Ludwiku Filipie zostanie ta chwała, że na kartach historii napisał wielkie słowo, ma­jące zajaśnieć kiedyś jak wielka prawda. Wyraz narodowość, dzisiaj tak oklepany, a często i spro­fanowany, myślałbyś że umyślnie został wynale­ziony dla Polski. Z jej to powodu po raz pierwszy wszedł on w skład prawa publicznego europejskiego na kongresie wiedeńskim; i po raz pierw­szy znalazł się w ustach króla, który powołany na tron w r. 1830 wyrzekł te trzy wyrazy: Naro­dowość polska nie zginie.

Ówczesne słowo Jego stało się prawem historii. W tym tylko zgrzeszył, i grubo zgrzeszył, że nic a nic nie zrobił, aby narodowość tę utrzymać i usprawiedliwić. Mam to przekonanie, być może złudliwe, że gdyby Ludwik Flip mniej był ufał w roztropność a więcej pokazał odwagi w spra­wie polskiej, potomstwo jego dotąd siedziałoby na tronie. Wyrzucając mu ten błąd przez cały ciąg jego panowania, nie czuję dziś najmniejszego kłopotu w odnowieniu tego szczegółu, a zarazem złagodzenia go uwagą na okoliczności ówczesne. Wszakże prawa tego nie przyznaję tym, którzy nie ostrzegali króla w czasie jego pomyślności, ani też zdobyli się na coś lepszego, gdy przestał pa­nować, a którzy dziś, wolni od przeszkód jak i skrupułów krępujących Ludwika Filipa, pożyczają z jego polityki najmniej zaszczytne tradycji.

Rządy dawniejsze niż rewolucja lipcowa, jak i te, co po niej nastały, nie maja sobie nic do wy­rzucenia. Restauracja, jak to niejednokrotnie dowiedzionym zostało, skoro uczula się w prawie przemawiać w imię Francji, lubo zwyciężona i upokorzona przez cudze, nie własne błędy, sama jedna podniosła głos za Polską wobec areopagu zwycięzców na kongresie w Wiedniu. Trzeba dobrze pamiętać i często sobie przypominać że na d. 3 stycznia 1815 r. koalicja europejska znala­zła się podkopana przez traktat w dniu tym pod­pisany między Francją, Anglią i Austrią, który mógł i miał doprowadzić do przywrócenia Polski. Lecz Napoleon powrócił z wyspy Elby, i wszy­stko przepadło! Węzeł koalicyjny na nowo się ścisnął tak przeciw Francji jak przeciw Polsce[3]. Po roku 1815 i tak długo, jak trwała restauracja, żadna nowa okoliczność nie wywołała z jej strony najmniejszej interwencji, nawet moralnej.

Za Rzeczypospolitej niebyło ani czasu, ani spo­sobności do objawów tej sympatii. Z tym wszystkim w dziesięć dni po zebraniu się zgroma­dzenia narodowego już tam podniesiono kwestię polską. W dniu 15 maja 1848 roku jeden z reprezentantów, którego nazwisko powiada do jakiej opinii należy, to jest p. Ludwik Wołowski, był właśnie na mównicy, a po nim inni przyjaciele Polski mieli przemawiać, gdy nagle tłum szaleń­ców podżegany przez zdrajców zdławił rozprawę, słowo i politykę, w pierwszym z tych zamachów na wolność legalną w jakich najbardziej smakuje demagogia, a jakie przyczyniły się następnie do rozbrojenia, wyrzucenia z karbów i pogrzebania Rzeczypospolitej.

Nie należy poddawać się złudzeniom. Obecna władza nie będzie miała ani tych samych wymówek, ani tych samych przyczyn, ażeby potrzebo­wała przybierać postawę poprzednich rządów co do kwestii polskiej. Na cesarstwie cięży obowią­zek zrobienia dla Polski tego, czego albo nie mogły, albo nie chciały zrobić rządy dawniejsze. Po­wiem z jakiej przyczyny.

***

Naprzód, jakaż to niezmierna różnica w dzisiejszym położeniu Cesarstwa, jakie środki, jakie przy­mierza! Stosuje się doń, co Bossuet powiedział: Co za państwo! a jaki stan jego! Wówczas wszy­stko w obrębie władzy było kruche, niepewne, nadwątlone, mozolne, pełne przeszkód, a jednak trzeba się było zdobyć na odwagę i ruszać na­przód. Dziś wszystko łatwo; samo się robi, i to słowo pana de Calonne zamieniło się w rzeczy­wistą prawdę: Co jest możebnym, już zrobione; a co niemożebnym zrobi się.

Ogrom środków, zupełna wolność użycia ich, a w następstwie ogromna odpowiedzialność, jeśli spożytkowane nie będą. Oto co w oczy bije.

Cesarstwo w r. 1863 nie jest rządem nowym, zaprzeczanym, kołatanym burzami. Nie jest ono zresztą władzą wyłącznie pokojowa i liberalna, gdy postawiło warunek, że od zewnętrznego po­koju zależeć będzie wolność wewnętrzna.

Cesarstwo u siebie, w kraju, przywiodło wszy­stkich swoich przeciwników do niemocy i milcze­nia, do takiego milczenia, że ledwo kiedy niekie­dy przerwie je jaka stłumiona protestacja i to bez żadnego odgłosu w pospólstwie. Cesarz jest wolnym i panem swoich czynności. Co więcej je­mu samemu tylko we Francji służy wolność ro­bić i mówić co mu się podoba. To wszystko daje mu siłę nieograniczona, a zarazem i obowiązki moralne również nieograniczone, i równie groźne jak jego potęga.

Na zewnątrz Cesarstwo także jest udzielnym, i równie niezaprzeczonej jak we Francji. Gdziekolwiek wzrok zapuścisz nigdzie nie spotkasz nawet cienia niebezpieczeństwa; więcej powiem bo i cienia oporu lub otwartej nieprzyjaźni. Mogą być marzenia lub nienawiści ukryte, ale nikt o nich nie wie, a choćby wiedział, cóż one kogo ob­chodzą; przez to bowiem że się kryją w epoce tej niepohamowanej jawności, są niczym. Europa współczesna, rozumiem tu Europę urzędową i dy­plomatyczna – trapiona suchotami starości, ca­pieje coraz bardziej i ledwo trzyma się na nogach jak cielsko bez kości, bez soków i szpiku, co la­da chwila ma się powalić. Nie widać w niej ani monarchy, ani hetmana, ani męża stanu który by zdolny był, lub pragnął zmierzyć się z Francją.

Nie rozbieram tutaj, przez jaki haracz spłacony z ogólnej i osobistej wolności, z życia umysłowe­go i moralnego, z postępów żywotnych i rzeczy­wistych, okupiliśmy sobie tę wszechmoc rządu francuskiego. Opowiadam, wstrzymując się od sądu stwierdzam bez admiracji. Przypuszczam również co nie daj Boże, że gdyby rząd ten chciał nadużyć swej siły tak samo, jak nadużyto pierwsze Cesarstwo, kiedy zdeptało sprawiedliwość durne niepodległość, interesy i prawa obcych narodów takowe umiałyby, w poniżeniu swoim i w roz­paczy znaleźć nowe życie i rozgorzeć takim patriotyzmem, jakim gorzały w r. 1812 i 1813 gdy Europę uwolniły z pod Napoleońskiego jarzma. Poprzestaję na tym co jest i co być powinno

Zwracam się więc do dzierżących potęgę ce­sarską. Wobec wypadków bieżących i przygoto­wujących się w Polsce, niewolno wam chować się, jak to czynili wasi poprzednicy, za jakieś względy, skrupuły polityczne, i gnuśnieć w bez­czynności i rozpamiętywaniu mniej więcej sympatycznym. Prędzej czy później konieczność po­pchnie was do działania; ja zaś dodam: Skazani jesteście działać, nie dlatego że macie możność lecz żeście już nieraz w podobnych sprawach czyn­nie występowali.

Rząd, który w przeciągu dziesięciu lat, rozciął mieczem wojennym trzy wielkie sprawy to jest sprawę wschodnią, sprawę włoską i sprawę meksykańską, nie może, nie powinien zasłaniać się obojętnością i niemocą, wobec najświeższej kwestii polskiej.

Trzy te sprawy, pomimo całej ich ważności, wszystkie razem wzięte, mniej były ważne i mniej się wiązały z sercem Francji, niż sprawa Polski; a jednakie sprowadziły one trzy wojny: wojnę krymska słuszna, chlubna, lecz jałowa; wojnę włoska, nie dość usprawiedliwiona w swoich pobud­kach, zawsze jednak słuszną gdyby była nie przekroczyła celu; szczęśliwa i świetną w wykonaniu, obfitą w rezultaty niezaprzeczonej wagi, jednak wątpliwej moralności; na koniec wojnę meksykań­ska, której nie umiem ocenić, ponieważ trudno dziś poznać prawdziwy jej początek i cel prawdziwy.

Napomknąłem, że wojna krymska była jałowa; dla Wschodu oczywista to prawda, bo odtąd powiększyło się jego kalectwo, bo wojna zostawiła wszystkie trudności w gorszym stanie nie były przedtem, licząc w to i kwestię miejsc świętych, będąca pobudka lub pozorem do tej wypraw.. Dla Europy przeciwnie. Wojna ta wydała ogro­mne i błogosławione następstwa; obaliła ona ol­brzymi urok potęgi moskiewskiej na Zachodzie; zdjęła zmorę ciężącą na zdolnych ludziach stojących u steru i nawet na wyobraźni gminu. Kolos, który w r. 1830 budził tyle trwożących przewidywań, który w r. 1848 rzucał groźny swój cień na nasze zapasy i niebezpieczeństwa– kolos ten, jak wszyscy naocznie się przekonali i stwierdzili, miał nogi gliniane. Rosjanie pod Sewastopolem okazali tradycyjną odwagę; ale taktyki, organizacji, środ­ków, brakowało im całkiem, a mimo tego niebez­pieczeństwo kraju i upokorzenie z klęsk poniesio­nych nie wywołały między niemi nawet cienia na­rodowego ruchu. Odtąd Rosja, skupiająca się w du­chu, umiała w skupieniu tym nabrać sił nowych, odświeżyć swój urok? Wątpię; wstąpiła bowiem w rozpaloną czeluść przeobrażenia społecznego i zniesienia poddaństwa. Wierzę zaiste, że z tej pró­by wyjdzie oczyszczona, moralna i wyższa na du­chu; ale dotąd jeszcze nie wyszła i na długo gdzie jest, zostanie.

III

Zmieniło się więc wszystko od r. 1831, wszy­stko, z wyjątkiem Polski, z wyjątkiem jej praw i jej niedoli; praw, utwierdzonych ciągiem trzy­dziestoletniego bohaterskiego wytrwania, niedoli, coraz stopniującej się przez trzydziestoletnie mę­czarnie.

Powiedziałem powyżej, że Francja może dziś wszystko zrobić co zechce; a teraz dodam, że dla Polski powinna zrobić wszystko co może.

Co mogła i czego chciała we Włoszech, jest dla niej wskazówką co powinna i co może zrobić dla Polski.

Nadaremnie jakieś samolubne rady, jakieś wzglę­dy błahe lub interesowane, będą usiłowały wsiąść górę nad uczuciem publicznym, nad instynktem narodowym.

Przypomnijmy sobie tylko ów sławny jęk boleści, który posłużył za pozór i za pobudkę do wojny we Włoszech! Nie chcę tu roztrząsać ani donośności ani szczerości tego jęku; tylko spraw­dzam że na ten jęk skoczyło dwakroć sto tysięcy Francuzów, i że w okamgnieniu całe pisane pra­wo dzisiejszej Europy wywróconym zostało.

W tej chwili inny krzyk boleści rozlega się. Nikt, nawet najbardziej italianissimi nie zaprzecza mi, żeby ten ból nie był dawniejszy, daleko głęb­szy, i o wiele prawowitszy! Niech mi pokażą któ­rego z włoskich panujących najbardziej nawet osławionego, co by kiedykolwiek dopuścił się był, nawet podług opowiadań angielskich oszczerców, nadużycia zbliżającego się do gwałtów popełnia­nych przez rząd moskiewski na Polsce? A mimo tego, książęta włoscy pospadali z tronów, a najdostojniejszy z nich, wolny od wszelkiego zarzutu, postradał nawet trzy czwarte części swoich ziem, w skutek zbrojnej interwencji francuskiej, i za jej zezwoleniem dziś udowodnionym[4]. Stawiam niezbite twierdzenie, jako żaden z tych, co doma­gali się, przygotowywali, lub po prostu co przyjęli wojnę włoską, nie ma prawa cofać się przed inter­wencja francuską na korzyść Polski, chociażby Bóg wie jakie mogły stąd wypaść następstwa.

Lecz dość! Słyszę tu niektórych przyjaciół po­siadających mój szacunek, jak zaprzeczają stron­nikom i wielbicielom, nie powiem niepodległości, lecz jedności włoskiej, wszelkiego prawa do sym­patyzowania z Polską. Pojmuje ten skrupuł, lecz go nie podzielam. Rzeczywiście, trzymając się zdro­wej logiki, kto przyklaskiwał lub się przyczyniał do tego, żeby traktaty w Villafranaa i Zurichu tylko co podpisane, zaraz rozedrzeć i unieważnić na korzyść Piemontu, ten nie ma prawa wzywać na obronę Polski traktatów o wiele dawniejszych, i mniej godnych poszanowania. Kto się uśmiecha na świętokradztwa, grabieże, proskrypcje, więzie­nie duchownych, którzy wszędzie uroczyście obcho­dzili nowe rządy we Włoszech, ten nie jest zdol­nym gorszyć się prześladowaniami religijnymi będącymi chlebem powszednim polskich katolików odkąd ci zostali poddanymi schizmatyckiego Ca­ra. Kto pochwala lub przynajmniej niechęć wi­dzieć pożarów, rozstrzelań, kolumn piekielnych, polowań na ludzi i cen nałożonych na głowy ludzkie przez piemonckich cywilizatorów, kto zgoła nie widzi obchodzenia się dzisiejszego rządu z brygandami neapolitańskimi, ten nie powinien ani się skarżyć, ani dziwić na takie same postępowanie Moskali przeciw rozbójniczym banderom Polaków.

A jednakże nie uskarżajmy się na tę sprze­czność. „Wszystko można przebaczyć – mawiał Mirabeau – prócz niekonsekwencji”. – Zdaniem moim gruby to błąd: albowiem przez swoją niekonsekwencję, i tylko przez nią, większa część ludzi zasługuje na przebaczenie w tym życiu By­wają niekonsekwencje uczciwe i wzruszające co robią zaszczyt naturze ludzkiej, a które należy po­budzać i błogosławić. Daleki jestem od tego abym się nie radował, gdy widzę sprawców jedności wło­skiej co podeptali wszelki opór i wstręt, wszelkie tradycje, wszelkie przestrogi i wspomnienia hi­storyczne, teraz upominających się o wskrzeszenie kraju związanego z najdawniejsza przeszłością Europy, odwołujących się do traktatów, do prawa narodów, do prawa słabych, zwyciężonych, ogra­bionych. Powiadacie, że im nie służy to prawo-zgoda; ależ oni używają prawa nie mając go i tym razem dobrze czynią.

Broń nas Boże abyśmy chcieli odsunąć lub oziębić choćby jednego stronnika sprawy najsprawiedliwszej w świecie. Szczęśliwa to sprawa, co jedna miedzy wielu innymi, łączy w sobie wszy­stkich katolików i wolnomyślnych; wszystkich demokratów i wszystkich konserwatystów godnych tego imienia! Życzmy sobie aby nie znalazł się ani jeden Francuz który by pragnął iść ręka w rękę z tymi Rosjanami godnymi wzgardy, z tymi szu­mowinami, antypodami ludzi uczciwych, o których wspomniałem wyżej, a jacy szastając się po biu­rach dzienników zagranicznych i po salonach urzędowego świata, wołają wielkimi głosy o rewolucje w Rzymie i Neapolu, a potwarczymi li­sty przeklinają zbudzenie się uciśnionego narodu w Warszawie; co klaszczą na excesa rewolucyjne we Włoszech, a zgrzytają na bohaterskie czyny Polaków.

Biorę więc kwestię włoską tak, jak się przed­stawia faktycznie, a nie prawnie. W poczet sprzy­mierzeńców Polski liczę wszystkich stronników Włoch, sprzyjających nie tylko niepodległości tego narodu, bo cały francuski naród sprzyja takowej, lecz i tych, co są za włoską jednością, a zatem wszystkich zwolenników rewolucyjnego ruchu.

Do rządowych i do opozycji, do imperialistów i republikanów, odzywam się do was wszystkich zbrojny waszymi antecedencjami, skłonnościami, zobowiązaniami i mówię: wiedźcie o tym że kwestia włoska prowadzi i rozstrzyga kwestię pol­ską, i że przez nieuchronny wynik ineluctabile fatum, zapisany już w sercach i sumieniach, interwencja Francji we Włoszech skazuje ją na interwencję w Polsce.

Otóż! mamy być świadkami podwójnego cudu. Na południu Europy, piec państw najdawniej utworzonych, najzupełniej niezawisłych, piec państw nigdy od lat tysiąca nierządzących się jednym prawem, nigdy niezłączonych w jedno ciało ma być obalonych, rozbitych, rozczłonkowanych i sto­pionych w jedną masę, dla przypodobania się ambitnej zachciance naszego klienta świeżej daty obronionego od zguby szabla francuską. – A znowu na północy, naród który przez lat tysiąc zawsze tworzył jedno państwo, jedno królestwo, jedno ciało udzielne, co krociami pocisków przebite, tworzyło wielki i potężny wał na osłonę niepodległości i cywilizacji chrześcijańskiej – naród ten żyjący tak silnie miałby być skazany na zakopanie żywcem do grobu! Miałyby członki jego od lat dziewięćdziesięciu rozdarte co ani chcą skrzepnąć ani zostać w rozerwaniu dziś usłyszeć ostateczny wyrok zagłady, pogrzebu, zapomnie­nia!…

Niepodobna żeby do tego przyjść miało; mam też słodkie przekonanie że sam pan Billault do wiedzie kiedyś tego niepodobieństwa z ta zręcznością słowa jaką podziwiają w nim wszyscy. Nie wątpię iż i łatwiej i przyjemniej mu będzie zrobić tę zmianę frontu, niż jego koledze pozostać mi­nistrem wyznał religijnych kiedy na początku wojny włoskiej ogłosił był że wszystkie prawa Ojca św. jako monarchy świeckiego, szanowane będą.

Jak to! Żyjemy pod rządem, który widział biele­jące po cmentarzach Krymu i Bosforu, kości stu tysięcy Francuzów, poległych dla wzmocnienia szlachetna krwią swoją zbutwiałych fundamentów Otomańskiego państwa: a nic a nic nie mianoby zrobić dla wyrwania z rozpaczy i niewoli chrześcijańskiego narodu, młodzieńczego bohaterstwem, starego cnotami, a ślepą ufność pokładającego we Francji! Jak to! owa polityka co spieszy, jak mó­wi p. Billault „siać ziarno cywilizacji” w Meksyku, nie zdobędzie się na jedno słowo współczucia, litości, uszanowania dla tego ludu co żyje i umie­ra w Europie u progu naszego, a umiera za najczystsze, za najszlachetniejsze powinności nowożytnej cywilizacji. To niepodobna! bo na sama wzmiankę tak oburzającej sprzeczności, nasuwa się stare nasze Burgundzkie przysłowie: „Nie robiło się tego nigdy, tego zrobić niemożna i to się nigdy nie zrobi”.

U naszego progu – czy tak się wyraziłem? Nie inaczej, i zostaję przy tym wyrażaniu: albo­wiem nikt rozsądny nie zechce nam przypominać owych oklepanych i powierzchownych przyczyn, którymi przed laty trzydziesta okładano nas jak lodem. Wówczas mówiono: „Jak to, czy na brzuchach przeczołgacie się do Niemiec!” albo też : „Czy balonem mamy się dostać do Polski?” Dziś wiemy przecież jaką droga można dostać się do Rosji, nie tykając Niemiec. Wiemy, i świat wie, że okręty nasze i prędzej i pewniej. szybują niż jakieś tam balony, j że na całej kuli ziemskiej nie ma tak oddalonego lub niedostępnego punktu ażeby go dosięgnąć niebyły w stanie.

Rząd posyłający z łatwością czterdziestotysię­czna armię do Vera-Cruz j do Meksyku niepodobna, aby się mógł cofać przed trudnością wylą­dowania na Bałtyku lub na morzu Czarnem.

Lecz powie kto: Francja nie ma żadnej obelgi do pomszczenia w Polsce; Rosja w niczym jej nie obraziła. Na to odpowiadam: a czy Austria obraziła Francję w 1859 roku? Za jakąż obelgę mściła się we Włoszech? nikt przecież jej nie wyzywał. To już nie podlega wątpieniu, ani po­trzebuje dowodów. Cavour umierając, tajemnic swoich nie zabrał do grobu; przeciwnie, przekazał je przyjaciołom, którzy bez skrupułu wyjawiają takowe. Od niego też dowiadujemy się, że wojna r. 1859 niebyła wywołaną przez Austrię; ale owszem przepowiedzianą trzema laty wprzódy, a zaręczoną i ułożoną przed jej wybuchem na pół roku. Zjawiła się ona w sam raz kiedy wypadło korzystać z zasadzki w jaką Austria nieoględnie wpadła.

Zostawmy na boku te złudne skrupuły. Francja poszła do Włoch na pomoc sprzymierzeńcowi i klientowi, który z góry zobowiązał się wdzięczności za usługę. Czyż Polska jako sprzymierzeniec i klient nie warta Piemontu, i czy wdzięczności swej nie zapłaciła na wszystkich polach bitew za pierwszego Cesarstwa? Mniemam że drugie Cesarstwo nie zapomniało o tym. Francja poszła do Włoch walczyć za wielkie interesy swoje własne i europejskie, pominięte w traktatach, nieuznane przez dyplomację – walczyła za niepodległość włoską. Tak samo, któżby ośmielił się powiedzieć, żeby narodowość polska nieuznana przez dyplomację, lubo zawarowana traktatami niemiała mieć równego interesu dla Francji i dla całego Zachodu jak niepodległość włoska.

Francja na koniec – powiedziano nam – walczyła we Włoszech za ideę; bo tylko jedni Francuzi umieją poświęcać się w ten sposób. W rzeczy samej, przyznajemy im ten przywilej i tę sławę; wszakże głównie idzie o to żeby wybór był dobry i żeby wiedzieć za jaką to idee warto do być szabli. Wyzywam najwybredniejszej skrupulata niechaj mi wskaże jaką ideę więcej prawowitą i popularną, prostą i szlachetniejsza a lepiej przystają a do jeniuszu, obowiązku, instynktu Francji, jak ocalenie i wskrzeszenie Polski.

Z wszystkich tych i innych powodów, mianowicie z przeświadczenia jakie mamy o pociągu i pochopności polityki panującej do wielkich przygód na lądzie i morzu, jak również do planów powo­li układanych i starannie zakrytych – przekony­wam się, że p. Billault pomylił się, i że niedale­ka przyszłość wystąpi przeciw niemu z jawnym zaprzeczeniem; dla tego życzę mu aby sam był tym organem a niezawodnie powitają go huczne oklaski. Zresztą kto wie, azali jako grzeczny dworak, nie chciał on przygotować dla Cesarza coś na kształt oratorskiego tryumfu, jaśniejszego zwy­kle kontrastem zachodzącym między liberalną wy­mową w ustach panującego a nieliberalną w ustach ministra?

Lecz ściśle wziąwszy, nie idzie tu jeszcze o wypowiedzenie wojny. Azaliż dla ocalenia Polski potrzeba flot i wojska, wypraw dalekich i awan­turniczych? Chce mi się wątpić o tym. Może ła­twowiernością moją śmiech wzbudzę; śmiać się wolno, byle mi wolno było wypowiedzieć co my­ślę. Mam to najświętsze przekonanie że w obe­cnym zamęcie starej Europy wyszłej z kongresu wiedeńskiego, po dowodach niezłomnej energii i niezaprzeczonej wyższości wojskowej pokazanych przez Francję w Krymie i Lombardii, wystarczy interwencja czysto moralna jej rządu i sprawi skutek dostateczny i cudowny.

Zaiste, gdyby Wówczas minister cesarski zamiast udawania obojętności i wzgardy przeszywającej zimnem, a godnej pełnomocnika rządu starej da­ty, wymówił  był  jedno z tych  słów  co ostrzec zanim uderzy, co podnosi i ogłasza prawo zanim je pomści, już by wielkie moralne zwycięstwo odniesionym zostało. Europa zadrżałaby zbawiennym wzruszeniem. Rosja nie poszłaby dalej drogą wio­dącą ją do zguby; Prusy cofnęłyby się przed nowym wspólnictwem w jakie się odtąd wplatały. Austria miałaby zachętę do prowadzenia polityki zbawczej i odrabiającej dawne grzechy Polska znalazłaby cierpliwość przygotowująca i zasługu­jącą na zwycięstwo; na koniec przewaga Francji byłaby urosła o całą wysokoćć ocalonego narodu i rozpromieniłaby się naganą rzuconą na niczym niewytłumaczony gwałt w nowoczesnej historii.

Po takim kroku, gdyby zaślepienie wciąż trwa­ło gdyby Rosja zaciekła na własną zgubę miała zamknąć uszy na wszelkie rady roztropności i ludzkości, gdyby nie bacząc na potępienie moralne całej Europy podniecanej przeciw Rosji odwagą i przykładem Francji, Car nie przestawał znęcać się nad swoją ofiarą – w takim razie i tylko wtedy wojna przeciw niemu! Wojna szczerze bezinteresowna i prawowita, mająca dosięgnąć winowajcę bez naruszania niewinnych obojętnych, po­średnich, a mianowicie niezaczepiająca Niemiec, owszem zaręczająca im całość terytorium federalnego.

Takiej wojny wszystkim dogadzającej i upra­gnionej nie widziano by jak świat światem. Naprzód zyskałaby jednomyślność reprezentantów wybra­nych przez głosowanie powszechne; mówię jednomyślność, albowiem któryż znajdzie się członek większości co by głosując za wojną w Meksyku, ośmieliłby się głosować przeciw interwencji w Pol­sce? Po raz pierwszy niezawodnie widziano by większość tę w zgodzie z owymi pięcioma członka­mi opozycji którzy świeżo stoczyli tak świetną walkę.

Atoli to przychylenie się tak dostojne i tak nie­chybne wielkich ciał Cesarstwa czymże byłoby w porównaniu z porywającym zapałem całego narodu. Czuję to, że nigdy żaden monarcha mętniał takiej sposobności wywoła,, i podziwiać ruch bar­dziej popularny, sympatie bardziej zgodną i uniesienie bardziej powszechne. Cała Francja jednym głosem zawołałaby do swego pana: „Cesarzu na­przód! naprzód a śmiało!” i uczucie narodowe niosłoby się na płomiennych skrzydłach aż po krańce świata. Twoi najuporczywsi przeciwnicy pobłogosławią twemu orężowi i z radości rozpłaczą się na widok twoich tryumfów.

IV

Zbieram com powiedział i konkluduję.

Polska w r. 1856 widziała Polaka (ministra Walewskiego) mającego zaszczyt prezydować w imieniu Francji na kongresie paryskim; w tym charakterze brał on niebezpieczną inicjatywę w kwestii włoskiej; wszakże osobliwa rzecz ani półsłówkiem nic upomniał się o krzywdy i prawa kraju, który był jego kolebką.

W r. 1863 Polska słyszała jak Francuz (p. Billault) mający zaszczyt reprezentować swego monarchę wobec wybranych przez głosy powszechne, wypowiedział słowa nacechowane nielitościwym zimnem.

A jednakże nie rozpacza ona o Francji i ma słuszność. Powtarzam bowiem raz jeszcze że rząd który chciał i umiał prowadzić wojnę w Krymie wojnę we Włoszech i wojnę w Meksyku ma obo­wiązek konieczny w danym przypadku jeżeli nie dziś ani jutro to w swoim czasie, uchwycić w rę­ce sprawę polskiego narodu. Długie jeszcze mogą być wahania się, macania, udawania, długie opie­ranie się konieczności, w końcu jednak przyjdzie chwila działania. Na tym trzeba skończyć; spra­wiedliwość, honor i siła rzeczy wymagają tego.

Owoż, jakikolwiek nastąpi wypadek z krwawego starcia się, Polska zawsze powinna liczyć na przyszłość. Ma ona za sobą dwa niepodobieństwa, z których jedno obróci się na jej korzyść. Niepo­dobieństwo dla Cesarza Aleksandra utrzymania polskich krajów w stanie niewolniczym, kiedy właśnie pała szlachetnym zamiarem zniesienia tego stanu w Rosji. Niepodobieństwo dla Cesarza Napoleona pozostać na zawsze głuchym na jęk boleści najszlachetniejszej i najniewinniejszej ofiary.

Już dziś nie mamy co wołać z Armandem Carrelem jak w r. 1831: „Tam, tylko rowy i szańce zasłane trupami polskimi, szczytne mogiły pod którymi legł naród wspaniały, zabierający ze sobą dobre i złe, nazwisko swoje, bogów swoich, wielkie wspomnienie, wszystko aż do nadziei”. Nic podobnego niestało się; ani w r. 1863, ani w 1831 wspaniały ten naród nie zstąpi do grobu; ufa on nie w swoje Bogi, lecz w Boga; strzeże, zaszczyca przypomina, ogłasza Europie niewdzięcznej i roztargnionej nazwisko swoje, swoje wspomnienia, niezachwianą niczym nadzieje; nie chce umrzeć, i nie umrze.

Gdyby jednak zaufanie nasze zostało zawiedzionym, a oczekiwanie nasze stało się próżnym; gdyby dzisiejsza Francja uznała się za niezdolną do prowadzenia wojny tylko w widokach aneksji; gdyby cywilizacja nowożytna co zniósłszy tortury, te szkaradne męczarnie wykonywane na obwinio­nych i winnych, pokazała się w niemożności za­słonięcia niewinnego dwudziesto milionowego na­rodu, od nieustającej lub periodycznej tortury; gdyby wiek co zawyrokował zniesienie niewolni­ctwa murzynów, zezwolił w samem sercu Euro­py na niewolnictwo wielkiego chrześcijańskiego ludu; gdyby wszystko miało się na tym skończyć. Ach! w takim razie nie mogę, ani chcę powiedzieć jaki wyrok wydałaby o tym historia, i jakby w przyszłości oceniło to sumienie rodzaju ludzkie­go. W tej chwili nie brak mi na wolności słowa. Myśl moja szybuje wyżej i dalej niż wszelkie pytania stronnictw, władzy, dynastii! Boleść je­dna wstrzymuje mię. Mniej ona czułaby urazy do władzy, jak do oziębłości, do zobojętnienia publicznego, do lekkomyślnej i małodusznej niefraso­bliwości kraju zużytego, wycieńczonego i niezdolnego ani do poważnego nieugiętego oporu, ani do nadania energicznego popędu tym, którzy po­siadają straszny zaszczyt piastowania jego losów.

Marzę o tym, co pomyśli sobie o nas jaki ba­dacz potomny wygrzebujący z ruin dziejowych czyny i sprawy naszego czasu, i boje się żebyś­my na nim nie zrobili takiego wrażenia jakie zro­bił ów znikczemniały Rzymianin, którego dom w roku przeszłym odkopano z pod popiołów We­zuwiusza w Pompei. Na progu swoim wyrył on następujące wyrazy tchnące bezeceństwem: SALVE LUCRO; które jednak nie przeszkodziły że go wy­buch wulkanu pochłonął, oszczędzając przez ty­siąc osiemset lat ów haniebny napis aby potomność spojrzała nań z wzgardliwa litością.

Montalembert we wspomnieniach Pawła Popiela (Hrabia Karol Montalembert, Kraków 1870, całość: http://polskietradycje.pl/article.php?artykul=472):

Lat temu dziewięć [1861], pięknym porankiem dnia czerwcowego, przybyła do miasta naszego rodzina francuska, złożona z ojca, żony i dziwnego uroku córki. Był to dzień świąteczny, a przybyli zdaje się nawykli byli chować dzień Pański, bo prosto z dworca jechali do kościoła. Kraków poważnej barwy, na tle oświetlonym jaskrawym słońcem, z rynkiem napełnionym ludem w oryginalnym, malowniczym stroju, nawet ze swym opuszczeniem, robi silne wrażenie na każdej prawdziwie artystycznej naturze. Przybyli, weszli do kościoła Panny Maryi, zajęli miejsce w ławach radzieckich, skąd pogląd na cały kościół; organ uderzył, lud się pochylił, cudzoziemiec się rozpłakał. Cudzoziemiec ten był to Karol hrabia Montalembert, niegdyś par Francji, później członek ciała prawodawczego, jeden z czterdziestu akademii francuskiej, obecnie przez cesarskie rządy skazany na spoczynek.

Co go tu sprowadziło? Chciał poznać tę ziemię, którą od lat młodych ukochał, której cierpienia dzielił, której praw bronił, której bohaterstwo podziwiał, której nawet błędy karcił. Dziwne, prawie jedyne zespolenie serca ze sprawą obcą. Ale bo to serce pełne miłości Boga, Kościoła i wiary, musiało tym samym sprawiedliwość, bronić wolności i prawa, cierpieć z uciśnionym, stać obok słabszego, nie opuszczać nigdy nieszczęśliwego. Wnuk, jak lubił mawiać, a jak mu to wymawiano, krzyżowców, byłby w jedenastym wieku jechał z kopią w toku na jerozolimską wypraw; w dziewiętnastym inną bronią, na innym polu walczył niemniej rycersko za tę samą sprawę.  [...]

Niedługo potem wybuchły wypadki roku 1863. Anioł śmierci, którego upatrzył w Białowieskiej puszczy Grottger, przechadzał się groźny po jarach Podola, równinach Wołynia, lasach Królestwa i Litwy. Nikomu nie dał się i wówczas wyprzedzić Montalembert. Wprzódy, niż słabe noty dyplomatyczne w kwietniu sprawę tę postawiły jako europejską, z zapałem młodości swojej wystąpił po raz ostatni w obronie praw Polski, wskazując zarazem, ze na tej drodze jedynie polityka cesarska we Francyi może się podnieść, uszlachetnić, ustalić, zapuścić korzenie. Mówił wtenczas Montalembert do przyjaciela, patrząc na Cesarza w loży opery włoskiej: “Dziś ten człowiek wszystko może, Och! Gdyby go natchnął duch własnej konserwacji. Obierając sprawę Polski jako punkt Archimedesa, świat by poruszył”. Ze tego Cesarz nie zrobił, wiadomo, widoczne też i skutki. Jakiekolwiek o stosowności albo niestosowności powstania mógł kto mieć wyobrażenie, to pewna, że na początku wiosny, czynne wdanie się państw zachodnich zmieniło postać rzeczy.


[1] W drugim tomie „Pamiętników” Guizota zobacz ustępy o pp. Mauguin i Lamarque.

[2] Piękne studium o Armandzie Carrelu napisał Lanfrey w Revue nationale z r. 1852.

[3] Kongres Wiedeński, cesarz Aleksander i Talleyrand przez d’Haussonville, zobacz Revue des deus Mondes z 1862 r.

[4] Niepodległość Włoch mogła przybrać dwojaką formę: albo federacji, albo jedności…. Skoro jedność zrobiła się we Włoszech w skutek popędu włoskiego ludu, nie mniemała Francja, aby interes jej sprzeciwił się temu w sposób bezwzględny, nie sądziła, aby interesy jej wymagały nieodzownie przyczynić się do przewagi federacji nad jednością we Włoszech; albo­wiem raz jeszcze powtarzam, interes jest tu rzeczą podrzędna!

(z mowy p. Billault na posiedzeniu 10 lut. 1863 r.)

Tagi: , ,

Komentarze są niedostępne.