W orędziu o stanie państwa 13 lutego 2013 roku Prezydent Barack Obama powiedział: “Ogłaszam dzisiaj, że rozpoczynamy negocjacje Transatlantyckiego Partnerstwa w zakresie Handlu i Inwestycji (Transatlantic Trade and Investment Partnership with the European Union), ponieważ wolny i sprawiedliwy handel w obszarze Atlantyku sprzyja tworzeniu dobrze płatnych miejsc pracy dla Amerykanów”. Podobnie nadzieje wyrażana są w wystąpieniach przedstawicieli Komisji Europejskiej, z tym, że atrakcyjne miejsca pracy miałyby powstawać w państwach Unii Europejskiej.
Warunki wymiany handlowej oraz inwestycji wzajemnych na Starym Kontynencie i w głównym państwie Północnej Ameryki są ważne dla całej gospodarki światowej. Państwa UE oraz Stany Zjednoczone tworzą 47% globalnego produktu, a wymiana handlowa między nimi stanowi 1/3 światowej wymiany handlowej. Wartość codziennej wymiany handlowej pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a UE sięga dwóch miliardów euro. Wzajemne inwestycje giełdowe przekroczyły wartość 2 bilionów euro.
Dane potwierdzają siłę więzi gospodarczych między Stanami Zjednoczonymi a niektórymi państwami UE (w małym stopniu między USA a Polską). Czy jednak uzasadnione jest oczekiwanie, że zawarcie porozumienia zwiększy w Stanach Zjednoczonych dochód narodowy o 0.5% rocznie, a w państwach UE o 0.4%, przyczyniając się zwiększenia rocznego dochodu o 86 miliardów euro w państwach UE-27 i 65 miliardów euro w Stanach Zjednoczonych rocznie?
Zapowiadane negocjacje mają dotyczyć:
1) zniesienia ceł w bilateralnej wymianie produktów w sektorach pozarolniczych;
2) zobowiązania się do stosowania w stosunkach wzajemnych najkorzystniejszych warunków sformułowanych w porozumieniach regionalnych z innymi („trzecimi”) państwami;
3) otwarcia zamówień publicznych dla oferentów zagranicznych;
4) zmniejszenia kosztów dostosowywania się do istniejących regulacji;
5) wypracowania wspólnego stanowiska w zakresie własności intelektualnej, ochrony środowiska, polityki konkurencji czy polityk rynku pracy.
Warto zauważyć, że zapowiadane zmiany mogą przynieść minimalny postęp w zakresie liberalizacji handlu, ponieważ już dzisiaj 70% eksportu (w sektorze pozarolniczym) z UE trafia do Stanów Zjednoczonych przy zerowych stawkach celnych, a dla produktów rolnych wskaźnik ten wynosi 47% (dla Stanów Zjednoczonych wartości te wynoszą odpowiednio 66% i 47%).
Jeśli korzyści ze wzrostu handlu będą małe, to zupełnie iluzoryczne wydają się korzyści (i możliwości) otwierania „zamówień publicznych” dla oferentów z innych krajów. Trudności w tym obszarze najłatwiej zilustrować, gdy pamiętamy, że zamówienia publiczne w Stanach Zjednoczonych dotyczą głównie badań na użytek Pentagonu lub dostaw sprzętu wojskowego.
Wspólne stanowiska w globalnych kwestiach dotyczących ochrony środowiska jest trudne do wyobrażenia, jeśli analizujemy rozbieżne stanowiska UE i Stanów Zjednoczonych w odniesieniu do porozumień z Kyoto czy „globalnego pakietu klimatycznego”.
Negocjacje jednak warto zacząć i próbować doprowadzić je do „partnerskiego finału”. Wątpić jednak należy czy rozwój wydarzeń potwierdzi skalę zapowiadanych korzyści. Z fanfarami warto zaczekać.
Autor jest profesorem Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie.