Siła płynąca z wewnętrznej jedności w sprawie polityki zagranicznej to mit. To czy rządzący i opozycja będą mówić jednym głosem bądź przynajmniej powstrzymywać się od wzajemnej krytyki w ważnych dla Polski sprawach dotyczących sytuacji międzynarodowej (jak teraz wydarzenia na Ukrainie) – ma niewielkie przełożenie na skuteczność polskiej dyplomacji (szeroko rozumianej, nie tylko realizowanej przez MSZ). Przecież nasi sojusznicy i rywale na arenie międzynarodowej doskonale wiedzą, co o sobie zwykle mówią, jak się traktują strony rywalizacji politycznej w Polsce. Jedność na pokaz ich nie zwiedzie i nie skłoni do zmiany stanowiska na bardziej dla nas korzystne. Owszem, czasem utrudnia konkurentom czy przeciwnikom wykorzystywanie jako pretekstu wewnętrznej niezgody, ale zwłaszcza w kontaktach z państwami mało demokratycznymi czy niedemokratycznymi, daje ona niewiele realnych atutów – ma znaczenie głównie na użytek wewnętrzny, choć też nie należy go przeceniać, wobec małego zainteresowania polskiej opinii publicznej sprawami międzynarodowymi.
Ponadto, jeśli istnieją zasadnicze różnice w ocenie tego, jak dane wydarzenia wpływają na polskie interesy i co wobec nich należy robić, to trudno – trzeba to wprost formułować. W realiach demokratycznej polityki zwykle wiąże się to z nadreprezentacją w opiniach mało konstruktywnych sloganów, ale przecież stoją za nimi często (fakt, nie zawsze) poważniejsze racje, skłaniające do tego, by nie tylko na użytek rywalizacji wewnętrznej, ale i w imię lepszej polityki polskiej, swoje nawet bardzo krytyczne zdanie wypowiedzieć.
Owe poważniejsze racje to z jednej strony różna analityczna ocena danych zdarzeń czy zjawisk – sytuacje zero-jedynkowe w polityce międzynarodowej należą do rzadkości a zwykle jest ona na tyle skomplikowana jeśli chodzi o przyczyny i skutki, że naturalne jest pojawienie się odmiennych ich interpretacji. Zaś z drugiej strony – odwoływanie się przez uczestników rywalizacji politycznej i ich zwolenników do innych pryncypiów: jaka w ogóle powinna być polityka polska, jak powinien być zorganizowany ‘ład’ (bądź nieład) międzynarodowy etc., z czym się wiążą a może raczej na co niekiedy decydująco wpływają zasadnicze stanowiska ideowe: czym jest wspólnota polityczna, czym naród, czym jednostka i jakie cele winne im przyświecać; a więc: co w hierarchii wartości/dóbr/idei powinno stać na szczycie (bezpieczeństwo? stabilność? dobrobyt? wolność? prawda? sprawiedliwość? wygoda? przyjemność? spełnienie?), a co można w imię tego wyższego dobra poświęcić, względnie w ogóle nie warto brać pod uwagę.
Trudno spodziewać się, by przy tak wielu różnych podejściach do tych kwestii, na tej podstawie dałoby się sformułować katalog powszechnie akceptowanych celów polityki zagranicznej (widać to na przykładzie stosunku do UE a zwłaszcza tego, czym powinna stać się w przyszłości) a już szczególnie sposobów ich realizacji (co ujawnia się przy okazji zdarzeń na Ukrainie).
Niezależnie od tych wszystkich źródeł naturalnej niezgody co do celów i co do środków polityki zagranicznej, której nie należy tłumić (bo zwykle nic to nie daje a tylko tworzy niepotrzebne złudzenia), warto dążyć do ich możliwie najbardziej kulturalnej ekspresji, opartej o jak najbardziej dogłębne ich przemyślenie (czyli analizę ekspercką). W Polsce z jednym i z drugim jest duży problem, ale chwilowe zawieszenie broni między rządzącymi i opozycją naprawdę niczego tu nie zmieni, a zwłaszcza nie spowoduje, że w Moskwie, Kijowie, Waszyngtonie, Berlinie, Londynie, Paryżu, Lizbonie, Budapeszcie czy Sztokholmie (kolejność i przykłady przypadkowe) zaczną się z Polską bardziej liczyć.
Silna, niezależna kapitałowo, innowacyjna gospodarka; aktywna i przemyślana działalność dyplomatyczna na co dzień; sprawne, cieszące się dobrą opinią struktury państwa; popularna poza Polską kultura masowa itp. – tak, to natomiast mogłoby pomóc. Tylko że trudno teraz, skoro zaczęło się od obalania mitu, przejść gładko do pisarstwa bliższego póki co “science-fiction”…