Na Wschodzie bez zmian – ciągle źle

omp

3 marca 2014

Angela Merkel po rozmowie z Władimirem Putinem ponoć powiedziała Barackowi Obamie, że nie jest pewna, czy prezydent Rosji ma kontakt z rzeczywistością. Najwyraźniej, gdy załatwia się z nim np. Nord Stream, wówczas wydaje się niemieckim politykom w pełni racjonalnym partnerem politycznym. Mimo doświadczeń z Czeczenią, mimo przypadku Gruzji itd. Łatwo się dziwić, gdy się długo żyje złudzeniami, albo na pewne sprawy przymyka oczy – w imię własnych interesów albo dla świętego spokoju. Mimo wszystko jednak jest zaskakujące, jak szybko uznano, że czas wojen w Europie się skończył – czy przynajmniej poważnego nimi zagrożenia – ledwie dwie dekady po Bałkanach, parę lat po Gruzji, ćwierć wieku po upadku (częściowym, jak teraz boleśnie widać) komunizmu i sowieckiego imperializmu – i po paru tysiącach lat, gdy wojna była niezmiennie podstawowym narzędziem rozwiązywania sporów, wyładowania napięcia i bogacenia się przez Europejczyków, zresztą z każdej części tego skądinąd pięknego i niezwykle zasłużonego dla ludzkości kontynentu… A tu przecież rzecz dotyczy Rosji.

Historycznie patrząc, pojednania i “resety” z Rosją kończą się zwykle tak, jak teraz: wzmocniona i/lub rozzuchwalona nimi Rosja, przystępuje do dzieła zniszczenia (często zresztą zarazem autodestrukcji). Czasem poprzez wojnę, czasem poprzez represje, szykany i inne akty barbarzyństwa względem tych, których już pod swego buta wzięła (nie wyłączając i chcących jej odmiany – zbyt jednak nielicznych - Rosjan). Niekiedy przez kombinację tych środków. Potem oczywiście zwolennicy resetów i pojednań wracają do starych nawyków i głoszą ich palącą potrzebę, przekonując zarazem (może najbardziej samych siebie): że tym razem będzie inaczej, że z ostatniej nauczki Rosja lekcję przecież wyciągnęła, że nie można jej odtrącać, że wzgardzona pogrąży się w złu, które ją trawi, za to przygarnięta (jakby tego najbardziej łaknęła…) ocknie się i wyrzeknie błędów przeszłości itd., itp., – aż do następnego razu.

Być może kiedyś zagrożenie z tej strony zniknie, być może Rosjanie tak się zorganizują – niezależnie od tego, czy zapanuje tam demokracja czy nie – że na ich czele staną ludzie nieskorzy do stosowania niesprowokowanej przemocy w stosunkach międzynarodowych, albo przynajmniej uznający ją za nieracjonalny środek uprawiania polityki. W sumie niejeden europejski naród przeszedł taką drogę. Chyba jednak żaden – nawet Niemcy – nie miał tej drogi przed sobą tak wyboistej i niepewnej co do kierunku, jak Rosjanie. W ich przypadku – choć ta generalizacja części z nich dotyczyć nie może – trzeba by mieć naprawdę poważne powody, aby uwierzyć, że się zmienili, że teraz chcą już tylko dobrze. Tymczasem po Czeczeni, po Gruzji, po wielu innych sytuacjach z ostatnich lat – nie było żadnych przesłanek by sądzić, że wydarzenia takie jak obecnie, zdarzyć się nie mogą.

Zapewne i po Ukrainie – jeśli rzecz się skończy bez rozlewu krwi, zapewne żmudnie wynegocjowanym kompromisem – Rosji się wybaczy, Rosję będzie się znowu traktować z atencją, z Rosją będzie robić się interesy. Być może innej drogi (zwłaszcza dla ostatniej płaszczyzny kontaktów z nią) nie ma. Ale nie ma też powodu, by zakładać, że Rosja to doceni i że przestanie stanowić poważne zagrożenie dla innych – i siebie zarazem. By w to uwierzyć, musimy mieć naprawdę bardzo silne argumenty. Na razie mamy głównie świadczące o czymś wręcz przeciwnym…

Wielu Europejczyków z Zachodu wybaczyłoby zresztą Rosji naprawdę wiele: zajęcie Krymu, podział Ukrainy, nawet krwawą wojenkę gdzieś na odległych obrzeżach Europy. Ale tego, że przez nią stracą krocie na giełdzie – nigdy! Teraz dopiero – gdy wywołany przez Putina kryzys zaczął generować poważne koszty – może się wzmóc oddolna (a przynajmniej: odkorporacyjna) presja na zachodnie elity polityczne, by coś z tą sprawą wreszcie porządnie zrobiły (inna sprawa: co naprawdę mogą). I w Rosji są tacy, co nawet bez liczenia widzą, że na obecnej awanturze tracą i im to pewnie nie w smak.

Może to niesprawiedliwa interpretacja, ale jeśli Europejczycy – jak widać nie wszyscy – postanowili jakiś czas temu, że po paru tysiącach niekończących się bojów we wszelkich możliwych konfiguracjach pora przestać wojować, to głównie dlatego, że wreszcie zrozumieli (choć dopiero po II WŚ, bo nawet krwawa i wyniszczająca I WŚ to było za mało…), że to się w ogóle nie opłaca, a przynajmniej, że wiąże się z tym zbyt duże ryzyko. Wielu bogatych i wpływowych Rosjan może teraz przejść taki przyśpieszony kurs racjonalności w polityce. Jeśli szukać nadziei, że coś tam się na dłużej i na ‘lepsze’ zmieni, to może właśnie w tym, choć przyszłości na tym budować na razie nie warto.

Tagi: ,

Komentarze są niedostępne.