Przed II wojną światową większość czołowych polityków polskich broniła swoich racji równie zręcznie na piśmie, co w publicznych wystąpieniach. Niektórzy przeszli do historii jako najważniejsi polityczni publicyści (Roman Dmowski), podczas gdy inni byli „tylko” błyskotliwymi eseistami (Józef Piłsudski). Wielu łączyło zawód posła z zawodem dziennikarza. Z dziejów II RP wyłania się galeria politykujących redaktorów naczelnych – od socjalistów Mieczysława Niedziałkowskiego i Kazimierza Pużaka po arcykonserwatystę Stanisława Cata-Mackiewicza. W dzisiejszych czasach ta dwoistość nie jest już tak oczywista. W starszym pokoleniu, zwłaszcza wśród liderów demokratycznej opozycji, wielu broniło jeszcze swoich racji także tekstami publicystycznymi, ale nie zawsze wytrwali przy tej formie aktywności po roku 1989. Tym bardziej dotyczy to ich następców, którym wystarczy często umiejętność lapidarnego i mocnego wypowiadania się przed telewizyjnymi kamerami.
Jeśli już powstają teksty premierów i liderów partii, bywają one dziełami zbiorowymi marketingowców, tak jak i ich przemówienia. Dodajmy, że umiejętność kreślenia dalekosiężnych celów, wchodzenia w nie tylko doraźne spory z reprezentantami innych kierunków myślenia, zajmowania się metapolityką, nie jest dziś najbardziej pożądaną cnotą posła, senatora, ministra czy partyjnego działacza. Można zaryzykować twierdzenie, że większość się bez niej obywa.
Tym ciekawsze jest spotkanie z politykiem, który się tej zdolności nie wyzbył. Który pielęgnuje ją w sobie we wszystkich możliwych odmianach: od poważnych artykułów w teoretycznych kwartalnikach po polemiczne okruszki na internetowym blogu. I co więcej, który nie tylko dawał wyraz swoim poglądom, ale wyrył istotne piętno na wielu fundamentalnych debatach ostatnich dwudziestu kilku lat III Rzeczpospolitej. Nieraz nie mniej istotne piętno niż ci, którzy publicystyką, komentowaniem rzeczywistości zajmują się jako swoim głównym zawodem. Ten przegląd wybranych tekstów Kazimierza Michała Ujazdowskiego pozwala nam się o tym odkryciu przekonać.
Jest on bez wątpienia jednym z tych polityków, którzy szczególnie dbają o swój rozwój intelektualny. Wystarczy wspomnieć, że będąc wieloletnim wykładowcą szkół wyższych, w zeszłym roku doczekał się habilitacji, wydając ciekawą pracę na temat ustroju V Republiki Francuskiej, jego ideowej genezy i ewolucji. Także i w tekstach tutaj pomieszczonych ujawnia się niejeden raz jego pasja badacza. Teksty podsumowujące rozwój sądownictwa w III RP, albo bardzo gorzki rozrachunek z dorobkiem polskiej adwokatury, mają w sobie coś z małego historycznego studium.
Ale to zarazem coś więcej, bo przecież nie wystarczy znać fakty, czy nawet nienagannie opisywać procesy, aby uprawiać ten rodzaj publicystyki. Kazimierz Ujazdowski ma poglądy, co na polskiej scenie politycznej nie jest wbrew pozorom takie powszechne i oczywiste. Wie, czego oczekuje od polskiej polityki, polskiego państwa, czasem od polskiego narodu, od Kościoła katolickiego czy od Unii Europejskiej. Umie tych swoich przekonań z pasją bronić i ze swadą dowodzić.
Był zawsze politykiem szczególnym. Rocznik 1964, w czasach schyłkowego PRL wychowanek rozmiłowanego w teoretycznych debatach, pod wieloma względami przecierającego nowe szlaki Ruchu Młodej Polski, był może lepiej niż inni przygotowany do politycznych i ustrojowych poszukiwań. To nadało mu zresztą piętno pewnej niejednoznaczności. Brała się ona najczęściej z tego, że nie chciał się naginać do politycznych poprawności. W Unii Demokratycznej reprezentował pobuntowanych konserwatystów. Potem nie chciał się godzić na nieco papierowy, wykoncypowany konserwatyzm swego pierwszego mistrza Aleksandra Halla, nazbyt miękki wobec przesądów liberalnego mainstreamu. Był wyrazistym katolikiem, ale przecież nie do końca w ZChN-owskim duchu. Chciał jedności w ramach AWS, ale zarzucał tej formacji duchowy marazm i najróżniejsze patologie.
W jednym z artykułów w niniejszym zbiorze daje wyraz sympatii dla jednego ze swoich ulubionych bohaterów, przedwojennego konserwatysty Adolfa Bocheńskiego. On także nie do końca chciał się wpasować w jakikolwiek kanon myślenia, a przy tym był zdolny do zasadniczych rewizji własnych przekonań, kiedy nie pasowały do rzeczywistości.
Zarazem pewne cechy myślenia Ujazdowskiego pozostały niezmienne. W kolejnych prawicowych formacjach zmierzał w pewnym określonym kierunku. Od salonowego konserwatyzmu, wymyślanego przez ludzi opozycji jeszcze w latach 80., do realnego konserwatyzmu zwykłych ludzi, którzy na początku lat 90. chcieli po prostu tradycyjnej, patriotycznej i antykomunistycznej Polski, opartej na prostych wartościach. Stąd brak obawy przed współpracą z demonizowanymi przez media ludźmi ZChN, stąd również stosunkowo szybkie zrozumienie z Jarosławem Kaczyńskim, który próbował te emocje skanalizować w może najbardziej dojrzałym prawicowym politycznym projekcie tamtych czasów.
Z prezesem Porozumienia Centrum połączyła Ujazdowskiego także skłonność do stawiania przed polskim państwem i polską prawicą zadania podstawowego: prowadzenia polityki ambitnej. W zgodzie na minimalizm, na dostosowanie się do reguł narzuconych przez innych, w pokusach, aby budować na korzeniu peerelowskich nawyków i obyczajów, Kaczyński i Ujazdowski upatrywali śmiertelne niebezpieczeństwo. Stąd ich odrzucenie reguł rządzących AWS-em, potem zaś partyjne spotkanie na początku lat 2000., w ramach PiS. I stąd definitywna współpraca dzisiaj.
Ambitnej polityce państwowej poświęcona jest znaczna część artykułów zebranych w tej książce. Czasem Ujazdowski pojmował ją inaczej niż PC – przywiązując większą wagę do decentralizacji czy szukając w konstytucyjnych zapisach ochrony interesów przedsiębiorców albo podatników. Wspólna była za to zawsze obawa przed przekształceniem Polski w federację korporacyjnych instytucji – to może nawet główny temat tego cyklu.
Prawnik Ujazdowski pisał przez lata spokojnym językiem spójną i konsekwentną przestrogę przeciw „państwu prawników” – wpisując się w wielką, w gruncie rzeczy ogólnoświatową debatę, ale nie tracąc ani przez moment z pola widzenia specyficznego, polskiego, czasem także, jak w rozważaniach o weryfikacji sędziów czy o lustracji, postpeerelowskiego kontekstu.
Część jego sporów z prawnikami to spory o zasady, czasem fundamentalne, jak wtedy, kiedy przypominając, że celem kodeksowej kary jest „przywrócenie sprawiedliwości” a nie tylko resocjalizacja przestępcy, dotyka już wręcz filozoficznych dylematów stających przed każdą ludzką zbiorowością. Część to spór o granice władzy i o naturę demokratycznej legitymacji, także o skuteczność i efektywność systemu krojonego nie pod wspólny pożytek, a pod wygodę tego czy innego środowiska. Prowadząc o to boje przez lata, na papierze równie twardo jak w rzeczywistej polityce, Ujazdowski dotykał w moim przekonaniu jednego z najważniejszych problemów i największych słabości naszej ustrojowej transformacji.
Ale to naturalnie nie jedyny przedmiot jego publicystycznej pasji. W trzech uwiecznionych tutaj tematycznych segmentach okazał się bez mała prekursorem. Po pierwsze jako jeden z twórców, rzeczników i jako minister kultury wykonawca tak zwanej polityki historycznej. Mało który polityk poświęcił jej tak wiele uwagi, ale też mało który polityk prawicy umiał ją objaśniać ludziom spoza własnego obozu ideowego. Tłumaczyć jej sens i potrzebę językiem wartości uniwersalnych, a nie patriotycznych zaklęć. Taki typ perswazji był bardzo trudny do odparcia, stąd zresztą rozmaite, niestety nieraz przejściowe, sukcesy tej polityki.
Po drugie, jako najkonsekwentniejszy propagator konstytucjonalizacji polskiej polityki w Unii Europejskiej, jednak takiej, która zabezpieczy możliwie najlepiej interes polskiego państwa narodowego w obrębie unijnych instytucji, a także interes politycznej mniejszości (opozycji) w samych polskich instytucjach, z parlamentem na czele. Ujazdowski dowiódł, że tak zwany eurorealizm nie jest i nie musi być zbiorem jałowych utyskiwań i narzekań. Że dla polskiego interesu narodowego można znaleźć skuteczne narzędzia prawne.
Tu znajdziemy polemiczne teksty na ten temat, ale warto przypomnieć, że za słowami szły i czyny. To jego między innymi starania skłoniły specjalną podkomisję Sejmu poprzedniej kadencji do przygotowania tak zwanego europejskiego rozdziału konstytucji, który dawał Polakom instrumentarium dla bardziej asertywnej polityki zagranicznej, a przede wszystkim europejskiej. Co więcej, te przepisy stały się przedmiotem szerokiego konsensusu, obejmującego wszystkich, nawet i posłów PO. To polityczna decyzja premiera Donalda Tuska ten kompromis zerwała.
Trzecim wreszcie oryginalnym wkładem Kazimierza Ujazdowskiego w polską debatę jest jego głoszona bardzo mocno od kilku lat afirmacja demokracji bezpośredniej, przede wszystkim referendum. Jakby wbrew całej tradycji środowisk konserwatywnych to właśnie on jest dziś w ramach PiS czołowym rzecznikiem nie tylko przyjęcia konkretnych obywatelskich wniosków, ale też zmian ustrojowych dających obywatelom szerszą możliwość korzystania z tej zdobyczy demokracji. O ile w przypadku dwóch poprzednich nowości autor niniejszego tekstu akceptuje je w pełni, o tyle tu ma wątpliwości. Ale trzeba przyznać, że Ujazdowski bardzo przekonująco objaśnia sens tej nowej drogi – i na tle kryzysu światowej demokracji, i szczególnego zamknięcia polskiego systemu politycznego pod rządami Platformy Obywatelskiej.
Dzisiejszy Ujazdowski nie jest już mówcą z entuzjastycznych seminariów lat 90., na których konserwatyzm traktowano jako ideologię skończoną i łatwą do zaaplikowania. Niektóre z jego ówczesnych pasji uległy przytępieniu w ramach szerokiego bloku prawicowego, jakim jest PiS, niewątpliwie dziś nieco inaczej niż wtedy opisuje katalog głównych zagrożeń i głównych celów, o które warto się upominać. Zarazem obecność w debacie publicznej jego konserwatywnej wrażliwości wciąż przynosi nowe zyski. Na przykład wtedy, gdy jako poseł opozycji w państwie Tuska przestrzega przed niebywałą arbitralnością edukacyjnej biurokracji wobec rodziców i uczniów. Dzieje jego wojen z tą biurokracją można także znaleźć w kilku najnowszych tekstach.
Dużo to czy mało? Wskażcie mi wielu innych polityków z podobnym dorobkiem, z równie szerokimi i różnorodnymi polami ekspansji, a uznam, że nie ma czego chwalić. Są zaś jeszcze smaczki: miłość do francuskiej myśli politycznej, do przedwojennych i powojennych książek, kanon lektur, kanon bohaterów. Kazimierz Ujazdowski to polityk, któremu z ochotą powierzyłbym misję wychowania mojego dziecka. Byłoby to wychowanie kulturalne, a przecież nie nudne ani schematyczne. Mówię wprost i bez obłudy: taka lekcja przyda się wszystkim Polakom.
Wprowadzenie do książki Kazimierza Michała Ujazdowskiego Polityka ambitna. Wybór publicystyki 1990-2013 – http://www.omp.org.pl/ksiazka.php?idKsiazki=268