Konserwatyści na polemicznej ścieżce (wobec artykułu o nich z GW)

Jacek Kloczkowski

13 czerwca 2010

Tak to już się dzieje ostatnio, że największymi bestsellerami wśród książek prawicowych autorów i wydawnictw, stają się te, które są przedmiotem ataku – zwykle tyleż brutalnego, co bezpodstawnego – “mainstreamowych” mediów lewicowo-liberalnych. Oczywiście, to naturalny mechanizm – marketingowo, środowiskowo i politycznie. Wypada jedynie żałować, że środowiska prawicowe (dokładniej konserwatywno-republikańskie) mają kłopot ze skutecznym promowaniem swych dzieł, bez tego typu “pomocy” swoich ideowych konkurentów.

Długo by pisać, co jest tego przyczyną (szczupłość środków na promocję jest częstym, ale nie jedynym powodem takiego stanu rzeczy). W każdym razie OMP czasem też pojawia się na celowniku publicystów GW, choć – trzeba przyznać – traktuje się nas raczej łagodnie (jak na kampanie nienawiści, które spotykają niektórych naszych przyjaciół po prawej stronie). Raczej dostaje się naszym autorom (niegdysiejsze insynuacje pod adresem prof. Legutki, ostatnie napaści na prof. Krasnodębskiego). Książki OMP bywają piętnowane sporadycznie. Rzecz jasna, ani nas to martwi, ani cieszy. Choć gdy już taki przypadek się zdarzy, zwykle jest on dość zabawny. Nie inaczej jest z fragmentem artykułu Mirosława Czecha w weekendowej GW („My, liberalni nacjonaliści – obywatele III RP”, 12-13 VI). Pisze on w nim m.in.:

“W debacie nad stanem państwa i patriotyzmu “zdradzieckimi klerkami” okazali się jednak konserwatyści. Środowisko niewielkie, lecz kluczowe dla powstania i ekspansji hasła “IV RP”, “rewolucji moralnej” oraz “polityki historycznej”".

Niespecjalnie czujemy się urażeni określeniem naszego środowiska niewielkim, skoro przypisuje się nam tak znaczące zasługi. Wymienionych haseł co prawda nie stworzyliśmy, uczynili to jednak współpracujący z nami blisko autorzy. My chętnie włączyliśmy się w dyskusję na ich temat (haseł, nie ich autorów), z pewnymi – jak sądzimy – osiągnięciami, również na polu ich promocji (w najmniejszym stopniu „rewolucji moralnej”, której znaczenie w debacie publicznej Czech przecenia, podobnie jak wielu innych publicystów jego nurtu).

“Krakowski Ośrodek Myśli Politycznej poświęcił problemowi patriotyzmu trzy publikacje. W 2006 roku wydał tom studiów “Patriotyzm Polaków”, rok później “Z dziejów polskiego patriotyzmu. Wybór tekstów”, w roku kolejnym tom “Patriotyzm i zdrada. Granice realizmu i idealizmu w polityce i myśli polskiej”".

W tym miejscu wypada podziękować za promocję, bo rzeczywiście owe książki to nasze dzieła – z serii Polskie Tradycje Intelektualne (http://www.polskietradycje.pl/booksPTISection.php?section=3). Na prawicy zostały zauważone tyle o ile, raczej mniej niż bardziej, wielkiej dyskusji w każdym razie nie wywołały, choć w „Patriotyzmie Polaków” i „Patriotyzmie i zdradzie” znalazło się kilka naprawdę dobrych tekstów naprawdę dobrych autorów. Możemy tak je tu zachwalać, bo ich autorzy (m.in. Rafał Matyja, Andrzej Nowak, Bogdan Szlachta, Dariusz Gawin, Jolanta Choińska-Mika, Andrzej Chojnowski, Włodzimierz Bernacki, Maciej Korkuć, Ryszard Terlecki, Włodzimierz Bolecki, Janusz Ekes, Rafał Habielski, Krzysztof Kawalec, Michał Szułdrzyński) niekoniecznie są członkami OMP, choć z pewnością chętnie z nami współpracują. Natomiast „Z dziejów polskiego patriotyzmu” to wybór tekstów klasyków dziewiętnastowiecznej i dwudziestowiecznej myśli polskiej – które po prostu warto znać (niech tu też przemówią nazwiska: Zygmunt Krasiński, Stanisław Koźmian, Hieronim Kajsiewicz, Karol Libelt, Józef Szujski, Jan Koźmian, Bolesław Limanowski, Zygmunt Golian, Bolesław Prus, Roman Dmowski, Jan Ludwik Popławski, Zygmunt Balicki, Stanisław Grabski, Emilia Orzeszkowa, Stanisław Brzozowski, Stanisław Cat-Mackiewicz, kard. Stefan Wyszyński, o. Józef Bocheński, o. Jacek Woroniecki).

Skoro jednak Mirosław Czech przywołuje owe trzy tomy, to najwyraźniej musi z nimi być coś nie tak. Jako że zasadniczo są one w znacznej mierze poświęcone historii polskiej myśli politycznej, wydawać by się mogło, że zarzuty publicysty Wyborczej będą dotyczyć właśnie interpretacji naszych dziejów i miejsca w nich różnych szkół polskiego patriotyzmu. Tymczasem Czech pragnie się rozprawić z jednym z nielicznych artykułów, które dotyczą głównie współczesności. Przytacza więc kilka fragmentów tekstu Arkadego Rzegockiego z „Patriotyzmu Polaków” (tym samym AR awansuje do grona czarnych charakterów GW – gratulujemy!), który napisał m.in., że w latach 90. świadomość polska została zubożona, a także:

“Żyjemy obecnie w czasach „ociemniałego patriotyzmu”. Z jednej strony wielu Polaków instynktownie niejako odczuwa potrzebę afirmacji „polskości” – polskiego obyczaju, religijności, historii, patrzenia na rzeczywistość, wreszcie polskiego sposobu życia, z drugiej strony obraz polskości jaki dominował w latach dziewięćdziesiątych – a dziś jeszcze całkiem często można spotkać go w różnych mediach – odstręczał, traktował polskość z przymrużeniem oka, ironizował, postrzegał ją jako pewną niedojrzałość, zaściankowość, często jako obciach”.

Po linii GW to nie jest, podobnie jak parę innych przytoczonych przez Czecha opinii Rzegockiego. Trzeba jednak dużego wysiłku i karkołomnej interpretacji, aby wyciągnąć z tego kolejne wnioski:

”Konserwatyści chcą uchodzić za formację zdyscyplinowaną intelektualnie, przywiązaną do tradycji, szanującą porządek i państwo”

Tu jeszcze zgoda, choć śmiało zaznaczmy, że nie tylko tacy chcemy być, ale niekiedy nawet jesteśmy. Ale dalej przestrzeń do zgody znacząco się zawęża:

”W ich krytyce III RP próżno szukać tych cech. Zamiast analizy – publicystyczne skróty. W miejsce chłodnego namysłu – inwektywy”.

Jako że te słowa padają zaraz po cytatach z Rzegockiego, godzi się zapytać, czy Mirosław Czech odnosi się do jego stylu i tez, czy może uogólnia, ale wtedy po co przywołuje naszego autora? Niezależnie od tego, co było intencją publicysty Wyborczej, z jakością argumentacji nie jest tu najlepiej. Publicystyczne skróty zawsze można komuś zarzucić – ale to obosieczna broń. Cechą esejów jest to, że się na takie skróty chadza, a czytając Czecha ma się wrażenie, że akurat on stosuje tę metodę polemiczną nader ochoczo. Jeszcze gorzej wygląda wypominanie rzekomych inwektyw. Jeśli podstawą dla takiego zarzutu miałyby być przywołane w artykule cytaty z tekstu Arkadego Rzegockiego – tu już granice rozsądku zostają przekroczone, bo można się w nim doszukać wielu rzeczy, ale – doprawdy, bez przesady – nie inwektyw! Czech postanawia jednak ostatecznie rozprawić się z krytykowanym autorem (jako reprezentantem piętnowanego środowiska), skoro dowodzi:

“Choć przywiązani do realizmu politycznego, który różnić ma ich [konserwatystów] od idealistycznej postawy lewicy i liberałów, nie spostrzegli, że u zarania niepodległości nasza polityka wewnętrzna i zagraniczna odpowiadała regułom realizmu: wybrano kompromis z danymi elitami, zastosowano zasadę odpowiedzialności indywidualnej a nie zbiorowej. W sprawach członkostwa w NATO i Unii panował konsensus”.

Nie ma sensu ogłaszać nagrody dla tego, kto odkryje taką regułę realizmu, wedle której miałby on polegać na „kompromisie z dawnymi elitami”, a już zwłaszcza na „zastosowaniu odpowiedzialności indywidualnej a nie zbiorowej”. Nikt by tej nagrody nie zdobył, bo to nie są reguły realizmu. „Kompromis z dawnymi elitami” to ledwie taktyka, jedna z paru możliwych, jakie można było wprowadzić w życie w 1989, 1990 i w następnych latach. „Dzięki” niej Polska jako ostatnie państwo regionu miała w pełni demokratyczne wolne wybory (dopiero w 1991 roku!), zaś jej życie polityczne i gospodarcze w latach 90-tych i na początku następnej dekady dewastowały liczne patologie, które ów sojusz liberalnej lewicy z postkomunistami konserwował (całkowicie niezgodnie z zasadami prawdziwego konserwatyzmu, który wydał mu walkę, nierówną politycznie, bardziej skuteczną – choć też nie od początku – na polu publicystyki i analiz politycznych).

Odnoszenie stosowania zasady odpowiedzialności indywidualnej/zbiorowej do reguł realizmu to już całkowite pomieszanie pojęć. Gdyby jednak za wszelką cenę chcieć taki związek rozważyć, to za bardziej „realistyczne” niż założenie, że demokracja upora się z bagażem przeszłości bez środków nadzwyczajnych, ewolucyjnie, można by uznać właśnie zbiorowe – ustawowe – odcięcie dawnych funkcjonariuszy aparatu represji państwa komunistycznego, jego przywódców i wysokich rangą urzędników od możliwości wykorzystywania uprzywilejowanej pozycji w życiu Polski po 1989 roku, wynikającej z dostępu do majątku, kredytów, wiedzy operacyjnej SB itp. „Realistyczne” niestety tylko w odniesieniu do interesów państwa i tych jego obywateli, którzy nie mieli tak ułatwionego startu w nową rzeczywistość… Praktyczne przeprowadzenie kompleksowej dekomunizacji okazało się bowiem zadaniem ponad siły jej zwolenników – z powodu własnych błędów i wielkiego oporu postkomunistów i ich sojuszników. Może to koronny dowód, który falsyfikuje tezę o realizmie takiej koncepcji – ale na pewno nie w duchu rozumowania Czecha. Jemu zapewne nie chodziło o moc sprawczą potencjalnych dekomunizatorów, ale o ich złowrogie intencje.

Nie lepiej wygląda sprawa konsensusu w kwestiach NATO i UE. Po pierwsze, trzeba pamiętać, że akces do NATO jako pierwszy bardzo mocno postawił dopiero rząd Jana Olszewskiego. Przejawem konsensusu nie były na pewno takie pomysły jak NATO-bis Lecha Wałęsy. Zaś jeśli chodzi o powszechną zgodę na członkostwo w Unii, to skoro ona była, to po co przez tyle lat Mirosław Czech i jemu podobni publicyści rozdzierali szaty z powodu tych sił w Polsce, które do UE się nie garnęły a nawet bardzo do niej iść nie chciały? Tu zapewne autor się rozpędził, ale bynajmniej na tym nie poprzestaje:

“Jak nie kijem go, to pałką. Idealizm twórców III RP miał polegać na „imitacyjnej” wierze w zbudowanie nowego społeczeństwa na wzór zachodni. Konia z rzędem temu, kto rozstrzygnie, na czym ów „przymus imitacyjny” miał polegać. Bo nie na dążeniu do integracji z Zachodem, przyjmowaniu prawa wspólnotowego i dostosowywaniu naszych struktur do norm ogólnoeuropejskich. I nie na tym, że w kwestiach światopoglądowych zagwarantowaliśmy sobie nadrzędność prawa krajowego nad unijnym. Dla konserwatywnej prawicy fakty mają jednak drugorzędne znaczenie”.

Zacznijmy od tego, że fakty czasem mają znaczenie pierwszorzędne, czasem drugorzędne, czasem są jeszcze mniej znaczące. Zależy czego dotyczą. Tyle w drobnej kwestii porządkująco-teoretycznej. Ujmujące jest wspólnotowe nastawienie Mirosława Czecha, który wybija to mocne: „zagwarantowaliśmy sobie”. Czyżby jego środowisko bało się nadrzędności prawa unijnego nad krajowym? To byłoby zaskakujące odkrycie.

Imitacyjność oczywiście nie jest prostą funkcją przyjmowania prawa wspólnotowego. Jest nią jednak założenie, że ono jest na pewno mądrzejsze/lepsze od tego, co sami możemy wymyśleć. Apoteoza niemal wszystkiego, co unijne – tak częsta w środowisku Czecha – jest faktem, a jak bardzo ów entuzjazm bywał i jest przesadzony, dowodzą liczne niedoskonałości (oględnie mówiąc) UE i poszczególnych jej państw członkowskich z tzw. starej Europy. Konserwatyści więc – nie negując, że wejście do UE może okazać się zgodne z polskimi interesami – widzieli szereg jej mankamentów i nie chcieli dać się wciągnąć do propagandowego wielbienia mitycznych „norm ogólnoeuropejskich”. Zresztą próba osadzenia owych norm w szerokim kontekście historycznym, odnoszącym się do religijnych korzeni Europy i dziedzictwa antycznego, przez zachodnioeuropejskie środowiska lewicowo-liberalne – stanowiące wzór dla naszej liberalnej lewicy – została przyjęta z nieukrywaną niechęcią a nawet z wrogością, co z góry uniemożliwiło jakikolwiek sensowny konsensus ideowy na elementarnym poziomie (nikt kto zna ideowe zacietrzewienie lewaków zachodnioeuropejskich, chyba na niego nie liczył).

Nie jest też tak, że konserwatyści w przejawie wielkiej naiwności uznali euroentuzjastów za idealistów. Owszem, w przypadku niektórych apologetów UE i pogłębiania integracji europejskiej aż do skasowania – w niesprecyzowanej przyszłości – państw narodowych (co zresztą ostatnio nie jest zbytnio promowane, bo stoi w sprzeczności z interesami państw w UE najsilniejszych…), można mówić o idealizmie, choć intelektualnie nader ułomnym. Niemniej często dzielenie ludzi (lewica nie ma monopolu na to stwierdzenie) na euroentuzjastów i eurosceptyków (eurofobów, ciemnogrodzian, oszołomów – jak ich „czule” przedstawiano na lewicowych salonach…) miało bardzo konkretny wymiar polityczny – wyrażało interesy ideologiczne i partyjne (a przynajmniej środowiskowe). Konserwatyści nie uważali więc twórców III RP za idealistów. Wręcz przeciwnie, widzieli w nich graczy politycznych, dążących do realizacji swoich partykularnych interesów politycznych, światopoglądowych i ekonomicznych. To, że owi twórcy III RP ponieśli – na szczęście – wiele klęsk na polu wyborczym i w debacie publicznej, to przecież nie dowód na ich idealizm, a na to, że zdrowy rozsądek w Polsce jednak nie daje się na stałe zepchnąć do podziemia. Miałkość publicystyki autorów takich jak Mirosław Czech to tylko jeden z wielu sprzyjających temu czynników.

Tagi:

Wpisz odpowiedź