UE – produkt przereklamowany, ale jak bardzo?

omp

15 września 2015

Jeżeli obecny kryzys – poważny, ale przecież do opanowania przy rozsądnym działaniu – rozsadziłby UE, byłby to jej kompromitujący koniec. Przecież przez lata przedstawiano ją nam jako najwybitniejsze osiągnięcie Zachodu, opokę stabilności na tym niespokojnym świecie, dobrze naoliwioną maszynkę do załatwiania ważnych spraw szczęśliwców, którzy w niej mieszkają, bezprecedensową w dziejach gwarancję dobrobytu i bezpieczeństwa itd. A tu tak banalny miałby nastąpić jej kres? Bo nie potrafiła zapanować nad strumieniem imigrantów i uchodźców, którego pojawienie się nie powinno być przecież wielkim zaskoczeniem? Bo w sytuacji kryzysowej ujawniłaby się przez niektórych podejrzewana czy po prostu znana prawda, że duzi i możni w UE są w niej dlatego, że myślą, iż zawsze dzięki niej i w niej przeforsują swoje interesy kosztem mniejszych i uboższych? Gdy zaś okazuje się, że tak nie jest, że jednak ktoś może im się przeciwstawić, to przyzwyczajeni do prymatu i dominacji główni rozgrywający pokazują, co naprawdę myślą o współpracy, solidarności etc. – bardzo cenionych przez nich wartościach, ale tylko wtedy, jeśli są wypełniane treścią praktycznych posunięć podejmowanych pod ich dyktando?

Nawet biorąc pod uwagę przereklamowanie Unii pod wieloma względami – żadną gwarancją ona nie jest, po prostu przyczyniała się przez lata do dobrobytu i poprawiała bezpieczeństwo jej członków, a to nie to samo przecież – to jej chybotliwość i niezdarność w obliczu kryzysu imigranckiego są póki co zaskakujące. Poczynając od tego, że można go było przewidzieć, tymczasem kolejne państwa zachowują się jak dzieci we mgle, reagują spóźnione i niekonsekwentnie, popełniają proste błędy (Niemcy najbardziej spektakularne), słowem same proszą się o jeszcze większe problemy – a kolegialne gremia unijne jak to często bywa okazują się nieprzydatne w sytuacji naprawdę trudnej. Nie tylko dlatego, że i tak decyzje chcą za wszystkich podjąć najsilniejsi.

W tym wszystkim można zapytać: skoro na takie scenariusze, jak obecnie się realizujące, UE (jako całość i poszczególne państwa) nie przygotowała się, to na jaki kryzys jest gotowa? Wybuch wielkiego wulkanu w Yellowstone? Atak UFO? Powrót Godzilli? Bo na zagrożenie, które łatwo można było przewidzieć – choćby jako jeden z wariantów rozwoju wydarzeń – z pewnością nie.

Owszem, wciąż jest szansa, że przynajmniej doraźnie kryzys uda się opanować. Za to długofalowe skutki decyzji o niekontrolowanym przyjęciu do UE setek tysięcy przybyszów z zewnątrz, pogłębiającym i bez tego wielkie problemy polityczne, społeczne i kulturowe, zafundowane sobie przez zachodnią i północną Europę przez niemądre, bo powodowane ideologicznym zaślepieniem multi-kulti (którego fiasko parę lat temu ogłaszała sama Angela Merkel), nieraz jeszcze dadzą się zapewne nam wszystkim we znaki. Całe to zamieszanie wywoła też lawinę pomysłów, jak się przed podobnymi zawieruchami zabezpieczyć na przyszłość – co będzie pretekstem dla najsilniejszych unijnych graczy, by przebudować UE na jeszcze bardziej odpowiadającą ich interesom (czy raczej temu, jak te interesy subiektywnie rozumieją, bo niekiedy wydaje się, że bardzo źle je sobie sami odczytują). Nie można też wykluczyć, że gdzieś są ukryte jakieś pokłady rozsądku u Europejczyków, które teraz spowodują ich otrzeźwienie. Na takim założeniu nie warto jednak budować przyszłości. UE to mechanizm (bo nie organizm!) zbyt niedoskonały jako całość. A jak widać ostatnio – i poszczególne jego elementy są w stanie dalekim od zadowalającego. Nie czas z niego uciekać, ale warto być przygotowanym na różne scenariusze.

Tagi: , ,

Komentarze są niedostępne.