Teczka w kontekście ewangelicznym

omp

23 lutego 2016

Jak można skomentować ostatnie wydarzenia związane z Lechem Wałęsą? Na wiele sposobów, ale może najbardziej optymistyczną (zapewne przesadnie) puentę podsuwa Ewangelia wg św. Marka (IV, 22): “Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie miało wyjść na jaw”. To z przypowieści o lampie. Choć brzmi jakby była o teczce.

Cała historia LW/B – nieco rzecz upraszczając, a może nawet trywializując – mogła mieć iście hollywoodzki wymiar: od upadku do wielkości. Stała się jednak – z winy samego Wałęsy i lewicowo-liberalnego establishmentu, który przez wiele lat narzucał dominujące narracje w polskiej debacie publicznej – opowieścią przaśną – pasującą do realiów PRL – i zakłamaną – w stylu zwłaszcza początków III RP. Upadku nie sposób zaprzeczyć – nie na miejscu jest bagatelizowanie przez część obrońców Bolka współpracy z SB, która szkodziła ofiarom donosów agenta. Z wielkością także jest kłopot. Nie było jej z pewnością (co do czego jest zresztą “zgoda ponad podziałami”, choć z różnych powodów) w prezydenturze Wałęsy, nie ma jej też teraz, gdy raczy opinię publiczną kolejnymi wersjami zdarzeń, zaś nie robi tego, co mogłoby go jeszcze w oczach części Polaków nieco uratować: przyznać się i przeprosić.

Zasług z okresu pierwszej Solidarności nie odmawia mu nawet większość jego krytyków – choć trudno by godzili się na jego egocentryczną wykładnię przebiegu ówczesnej walki z komuną. Ale stosunek do własnego życiorysu z pierwszej połowy lat 70-tych i z okresu swej prezydentury, rzutuje siłą rzeczy na ocenę postawy Wałęsy w latach 1980-1981 i w czasie stanu wojennego – im więcej jest kłamstw i niedomówień związanych z historią Bolka, tym więcej wątpliwości pojawia się w innych sprawach, gdzie są kontrowersje narosłe wokół jego poszczególnych decyzji czy stanowisk. Tak to już jest, gdy ktoś idzie w zaparte w zaprzeczeniach, choć fakty świadczą przeciw niemu: eroduje cały jego wizerunek.

Zarzuty, że niszczy się najlepszy (poza oczywiście Janem Pawłem II) “polski produkt eksportowy”, że plugawi się legendę Solidarności itd., można śmiało zbagatelizować, gdyż często mają one bardzo pragmatyczną motywację: formułują je ci, którzy uzurpowali sobie “prawo” do decydowania o tym, kto ma być na piedestale najnowszej historii Polski a kogo nie wolno na ten piedestał dopuścić – i o tym, co tzw. przeciętny Polak może wiedzieć o historii ostatnich dekad, a co należy ukryć przed jego oczyma. “Prawo”, które miało im dać przewagę w sferze politycznej i ideologicznej – na szczęście mimo że przez wiele lat korzystali ze swej uprzywilejowanej pozycji w mediach głównego nurtu III RP, nie udało im się trwale zmanipulować większości Polaków.

Ponadto trudno celowo przemilczeć prawdę historyczną, nawet jeśli jest ona szkodliwa wizerunkowo za granicą. Zresztą w oczach przeciętnego jej odbiorcy na Zachodzie, historia Wałęsy i tak będzie zdominowana przez jego postawę z czasów pierwszej Solidarności. Tu pozostanie symbolem, a wątek współpracy z SB może go uczynić postacią w oczach słabo zorientowanych w polskich realiach cudzoziemców tym bardziej malowniczą (choć nie jest to nawoływanie, by czynić z tego promocyjny atut…).

Można natomiast zastanawiać się, jak sprawę Wałęsy teraz pokazywać w przestrzeni publicznej – głównie w mediach. Że w miarę obiektywnie (pełen obiektywizm to mit, nie sposób go zachować w tak budzącej emocje kwestii) i zgodnie z prawdą – to jest oczywiste. Że zdominowała ona zwłaszcza przekaz niektórych telewizji – to również nie powinno dziwić i jest usprawiedliwione. Trzeba jednak znać w tym umiar. Nie żeby cokolwiek przemilczeć, ale by nie zmęczyć opinii publicznej ciągłym powtarzaniem tych samych argumentów, podawaniem tych samych informacji. Gdy się przesadzi, można uzyskać efekt odwrotny od zamierzonego (jakkolwiek, gdzie przekracza się tę granicę, niełatwo określić).

Dla ludzi, którzy – jak nasze środowisko – od wielu lat na różne sposoby próbowali walczyć z propagandową machiną lewicowo-liberalnego establishmentu III RP, sprawa Bolka może być jednym z najważniejszych symbolicznych zwycięstw. Nie chodzi o triumfalizm, ani o wyciąganie z niej pragmatycznych korzyści (choć są i tacy, którzy teraz próbują wygrać ją dla siebie – niektórzy mając do tego podstawy i w dobrej wierze, inni całkowicie cynicznie i bezzasadnie). Gra toczyła się i toczy o to, by w Polsce debata publiczna mogła swobodnie się toczyć i by Polacy podejmując decyzje polityczne czy dokonując wyborów ideowych mieli możliwie pełny ogląd polskiej najnowszej historii oraz tego, jak polska polityka wygląda teraz. Wałęsa wielu z nich już otworzył oczy – choć zgoła inaczej niż by chciał on sam i wielu fałszerzy rzeczywistości z dotychczasowych “elit” III RP.

Jacek Kloczkowski

Tagi:

Komentarze są niedostępne.