Przedstawiamy wstęp do najnowszej książki prof. Zdzisława Krasnodębskiego “Większego cudu nie będzie” (premiera 7 maja na kongresie “Polska – wielki projekt”). To książka o ideowym i kulturowym obliczu współczesnej polityki i debaty publicznej. Autor ukazuje intelektualne mody i zjawiska, które w ostatnich latach zdominowały dyskusje akademickie, publicystykę i życie polityczne w Polsce, a także w UE i USA. Dokonuje ich krytycznej oceny i proponuje zakorzenione w tradycji konserwatywnej i republikańskiej alternatywy.
Polska historia jest pełna dramatycznych chwil, nieszczęść i cierpienia. Ale w polskiej historii zdarzały się także wydarzenia cudowne. W roku 1918 odzyskaliśmy niepodległość – dzięki wytrwałości świadomych politycznie Polaków, ale także dzięki sprzyjającym okolicznościom, których nikt nie mógł przewidzieć. W roku 1989 roku, nieco przypadkiem, upadł system, który wydawał się nie do pokonania. Opatrzność jednak nad nami czuwała.
Teraz Polska jest krajem po cudzie. Oblicze ziemi, tej ziemi, rzeczywiście się odnowiło, zmieniło. Ale nie tak, jak wtedy oczekiwaliśmy. Jan Paweł II też nie był zadowolony. Zainicjowana Jego wezwaniem do zstąpienia Ducha Świętego modernizacja pozostawia wiele do życzenia. Polska nie jest jeszcze na miarę naszych nadziei i ambicji. Nie jest ani sprawiedliwa, ani zasobna. Trudno jednak liczyć na nowy, większy cud. Trudno znowu wzywać o pomoc siły nadprzyrodzone. Jesteśmy zdani na siebie. Od nas zależy, co zrobimy ze swoją wolnością – znowu zresztą zagrożoną – i co robimy z Polską. Jeśli chcemy, żeby było inaczej, lepiej, godniej, musimy zakasać rękawy i zacząć wymagać od siebie.
Gdy odwiedza się kraje pokomunistyczne, rzucają się w oczy ich negatywne cechy wspólne, występujące w różnym natężeniu, zazwyczaj im dalej na wschód, tym jest gorzej: nierówności społeczne – z jednej strony nowe bogactwo, z drugiej rażąca bieda i beznadzieja; widzimy wyspy nowoczesności otoczone morzem stagnacji, regres w opiece socjalnej i dezindustrializację, upadek infrastruktury pozostającej w kompetencji państwa, bierną politycznie ludność, zdławioną poczuciem bezsilności i mającą jak najgorsze zdanie o rządzących, korupcję i demagogię polityków, uzależnienie od kapitału zagranicznego i od dotacji z Unii Europejskiej, zapaść demograficzną, masową emigrację zarobkową jako jedyną szansę na godne życie.
Na tym tle Polska prezentuje się nienajgorzej, bo zjawiska te nie przybierają u nas form skrajnych, a wyspy nowoczesności są większe niż w innych krajach. Ale granica polsko-niemiecka to ciągle granica dwóch cywilizacji. Przed nami ogromne zadania – wystarczy spojrzeć, jak wygląda Łódź lub Wałbrzych, albo spróbować przejechać pociągiem z Gdańska do Białegostoku lub z Krakowa do Łodzi. Na początku lat dziewięćdziesiątych miasta, drogi i dworce kolejowe we wschodnich Niemczech wyglądały podobnie. Dzisiaj, choć do przezwyciężenia różnic między landami wschodnimi i zachodnimi potrzeba jeszcze wielu lat, lśnią one nowością, a autostrady we wschodniej części Niemiec są lepsze niż w ich części zachodniej. Nie dokonała tego Unia, lecz Republika Federalna Niemiec. I to wszystko w czasach, kiedy podobno więzi narodowe i państwo narodowe nie mają większego znaczenia.
Nie chodzi tylko o to, że w Polsce brak było kapitału, że nie mieliśmy swoich „Wessis”. Bariery rozwoju są także w naszych głowach – w głowach obywateli, polityków i elit. Nowe uzależnienie, tym razem od „Zachodu”, jest również uzależnieniem kulturowym. Wynika z braku suwerenności intelektualnej i braku kompetencji, co nie dziwi, gdy weźmie się pod uwagę stan uniwersytetów – rezultat rzekomego „sukcesu edukacyjnego”. Zmiany gospodarcze i społeczne rodzą napięcia kulturowe, które często są jednak niepotrzebne i wynikają z dezorientacji i nieporozumienia.
Zebrane w tym tomie teksty dotyczą właśnie tych dylematów. Przekonuję, że „Zachód” jako miara i cel rozwoju jest o wiele bardziej zróżnicowany i skomplikowany niż wydaje się to naiwnym polskim „modernizatorom”, że silna tożsamość i ceniona przez obywateli tradycja narodowa są niezbędne do tego, by odnieść sukces gospodarczy i cywilizacyjny. Opisuję, jak kultura masowa, jak odpady kulturowe importowane z „Zachodu”, rozkładają naszą politykę. Wreszcie staram się zdekonstruować naiwne, lecz groźne wyobrażenia o tym, na czym miałoby polegać unowocześnienie Polski. Między innymi staram się wykazać, że chrześcijaństwo ciągle jest obecne nie tylko w społeczeństwach, ale i w polityce krajów „zachodnich”, mimo że modne ideologie temu przeczą. Teza, iż sekularyzacja jest koniecznym aspektem modernizacji jest bardzo wątpliwa.
Wiele dylematów, o których piszę, towarzyszy Polakom od dawna, choć teraz pojawiły się w zmienionej konfiguracji i zmienionym kontekście. Ich odbicie znajdujemy w polskiej literaturze, która może być lepszym przewodnikiem niż nauki społeczne. Ale rodzą podobne jak kiedyś postawy – w tym również, trzeba to niestety powiedzieć, postawy, które przypominają postawy targowiczan.
To, co przed paru laty ledwo zaznaczało się jako możliwa negatywna tendencja, dzisiaj stało się rzeczywistością. Śmiem twierdzić, że większość zawartych w tych szkicach przewidywań okazała się trafna. W Europie okrzepły stosunki hegemonialne. Europeizm jest w odwrocie, ale jako ideologia nadal legitymizuje i maskuje hegemonię. Polska została zaś rozłożona „postpolityką” Donalda Tuska. Jeszcze nie tak dawno rozbrzmiewały zapowiedzi prowadzenia w Polsce walki o silną pozycję. Dzisiaj zadowala nas pozycja peryferyjna. Kiedyś zapowiadano re-chrystianizację Europy, która miała zacząć się od Polski – teraz skrajny sekularyzm dotarł nad Wisłę. „Konserwatywna” Platforma wspiera swoją polityką kulturalną nowych wielbicieli Lenina. Publiczne bezczeszczenie symboli religijnych stało się możliwe przy aprobacie i zachęcie rządzących, należących podobno do partii chrześcijańsko-demokratycznej. Co dziwniejsze, odbywało się to przy aprobacie części hierarchów, a jeden z biskupów wezwał nawet do rozpędzenia modlących się siłą. Entuzjazm dla USA osłabł, gdy Amerykanie wycofali się z Europy. Odrodziła się natomiast dawna służalczość wobec rosyjskiego imperium. Chamstwo zostało zinstytucjonalizowane jako forma rządzenia. Elity nie lubią i boją się narodu jeszcze bardziej niż kiedyś, i korzystają z władzy i przywilejów z jeszcze większym bezwstydem. Zmienili się także niektórzy pozytywnie wspomniani tutaj ludzie. Czasami nie do poznania.
Weszliśmy w nowy okres. Po 1989 r., gdy już minął pierwszy okres chaosu, pewne rzeczy wydały się rozstrzygnięte raz na zawsze. Teraz widać jasno, że nic nie jest pewne. NATO, jak pokazały katastrofy smoleńska i po-smoleń¬ska, nie gwarantuje nam bezpieczeństwa, tak jak nie zagwarantowała go Prezydentowi RP. Samo członkostwo w Unii Europejskiej nie zapewnia nam doścignięcia cywilizacyjnie i gospodarczo najsilniejszych państw europejskich. Widać również, że w III Rzeczypospolitej wolność, demokracja i podstawowe prawa obywatelskie nie są nienaruszalne. Pojawiły się zjawiska, o których już zdążyliśmy zapomnieć – drugi obieg, zastraszanie i bicie protestujących, wezwania do delegalizacji jedynej partii opozycyjnej (inne są nimi tylko z nazwy, służąc w różny sposób temu samemu establishmentowi), mord o podłożu politycznym, naciski w miejscach pracy itd.
Ale to właśnie w trudnych czasach Polacy pokazywali swoją siłę i wielkość. Dlaczego więc teraz miałoby być inaczej?