Amerykanie stracili cierpliwość dla Europy. Nawet gdyby chcieli utrzymywać z nią relacje podobne do tych z przeszłości to przemiany geopolityczne im na to nie pozwalają. Europejczycy także przesuwają wektory swojej polityki zagranicznej. Fundamentem przemian w relacjach transatlantyckich jest zanik bezpośredniego zagrożenia w postaci bloku sowieckiego u bram Zachodniej Europy. Z punktu widzenia starej Unii i USA sytuacja na kontynencie jest ustabilizowana. Byłe kraje Układu Warszawskiego są teraz w NATO i Unii Europejskiej a Rosja na nowo współpracuje z Niemcami i Francją. Jej owoce to umowa o sprzedaży Moskwie francuskich okrętów desantowych typu Mistral,oraz niedawno rozpoczęta przez Niemców budowa centrum szkolenia bojowego armii rosyjskiej.
Eksperci Ośrodka Studiów Wschodnich wskazują [http://www.osw.waw.pl/pl/publikacje/tydzien-na-wschodzie/2011-06-29/francja-i-niemcy-zaciesniaja-wspolprace-wojskowa-z-rosja] szczególnie ten drugi przykład jako kamień milowy w relacjach europejskich. Dzięki centrum wybudowanym niemieckimi rękami Rosjanie zdobędą dostęp do nowych technologii szkoleniowych w których posiadaniu znajduje się jedynie kilka najnowocześniejszych armii świata. Relacje wojskowe Niemiec z Rosją nie były tak zażyłe chyba od czasów sprzed tzw. Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Każdy Polak zapewne czuje w tym momencie ciężar skojarzeń związany z tym porównaniem.
Z punktu widzenia USA sytuacja na kontynencie jest ustabilizowana. Należy przy tym zauważyć, że w fundamentalnych kwestiach dotyczących bezpieczeństwa Europy administracja Baracka Obamy nie ustępuje [http://polish.ruvr.ru/2011/06/17/52014358.html]. Propozycja sektorowej obrony przeciwrakietowej nadstawiająca nad Europę dwa parasole antyrakietowe (amerykański na zachodzie, rosyjski na wschodzie), pod których osłoną niewątpliwie przesunęłyby się realne granice stref wpływów, upadła. Amerykanie nie godzą się na jakiekolwiek ograniczenia ich programu antyrakietowego. Inna sprawa, czy przy słabości obecnego przywództwa będą w stanie popchnąć go naprzód. Tak czy inaczej, frazesy o współpracy w ramach programu wylądowały w koszu tak szybko, jak skończyła się transmisja medialna ze spotkania lizbońskiego. Spokojne o los Europy Stany mogą teraz przyjrzeć się dokładniej kierunkowi pacyficznemu, gdzie atmosfera robi się coraz gorętsza.
Patrząc oczami prezydenta USA, który większą część życia spędził na Hawajach, dużo mniej podejrzane wydają się umowy wojskowe sankcjonujące wymianę handlową między krajami Europy, które kiedyś były gotowe wypowiedzieć sobie wojnę, niż coraz intensywniejsze poczynania Państwa Środka na morzach chińskich. Pekin nadal rozbudowuje swoje zdolności projekcji siły w sektorach cybernetycznym, nuklearnym i marynarki wojennej. To dominacja w tych sekcjach daje Stanom Zjednoczonym siłę pozwalającą na dyktowanie światu Pax Americana. Zaburzenie prymatu USA w którymś z nich oznacza zakwestionowanie ich przywództwa na arenie międzynarodowej.
Także suche fakty na temat polityki zagranicznej Chin mogą niepokoić amerykańskiego prezydenta z całym sztabem generałów. Od jakiegoś czasu Chińczycy obrali sobie za chłopca do bicia Wietnam i coraz mocniej izolują go w regionie. Ponadto wysuwają coraz dalej idące pretensje terytorialne względem wietnamskich wód zasobnych w surowce. Tak się składa, że to właśnie z państwami graniczącymi z krajem Ho Shi Minha Pekin utrzymuje najsilniejsze relacje wojskowe i polityczne. To wojna z Wietnamem z 1979 roku była najpoważniejszym konfliktem wewnętrznym w ramach regionu. Ta wojna również zaczęła się od roszczeń terytorialnych. Całkiem prawdopodobne, że zmiana optyki amerykańskiej polityki zagranicznej to zwykła kalkulacja ryzyka.
To wszystko dzieje się poza, a może bardziej za niemą zgodą Sojuszu Północnoatlantyckiego. Na nic zdały się protesty krajów bałtyckich i Polski. Szczyt lizboński NATO z listopada zeszłego roku dał im gwarancje planów ewentualnościowych na wypadek agresji i wygląda na to, że to jest wszystko na co mogą liczyć w tym momencie. Należy zaznaczyć, że to wcale nie tak mało jeśli chodzi o, nazwijmy to, sprawy ostateczne. Co prawda sekretarz generalny Sojuszu Anders Fogh Rasmussen rozpływa się [http://www.cfr.org/nato/nato-after-libya/p25383?cid=rss-foreignaffairs-nato_after_libya-062711] nad interwencją libijską jako przykładem aktualności Paktu i jego nieustającej witalności. Według niego podjęcie kooperacji między USA, Wielką Brytanią i Francją w ramach operacji świadczy o niemalejącej sile NATO.
Rasmussen zapomina jednak, że pierwotnie akcja miała być oparta na współpracy Brytyjczyków i Francuzów, i dopiero gdy okazało się, że tych nie stać na przeprowadzenie poważnych działań zbrojnych oraz, że nie są w stanie stworzyć efektywnej struktury dowództwa poza Sojuszem, do akcji wkroczyły Stany Zjednoczone ze swoimi pieniędzmi i technologią, a dowództwo przejęły struktury NATO, jako jedyne zdolne do udźwignięcia koordynacji tego rodzaju działań. Do akcji wojskowej nie włączyła się jednak część państw Sojuszu, takich jak Niemcy z potężną Bundeswehrą, czy Polska z nieco mniej potężnym i świeżo “uzawodowionym” Wojskiem Polskim.
To nie jest dowód na aktualność więzi transatlantyckiej. To dowód na słabość militarną i niejednorodność polityczną państw europejskich, a co za tym idzie kruchość jednego z dwóch filarów owej więzi. Nie ma jedności transatlantyckiej bez oparcia jej na dwóch solidnych filarach. Nie istnieje europejski filar Sojuszu Północnoatlantyckiego bez realnej zdolności projekcji siły oraz jedności i woli politycznej do realizacji zadań wyznaczonych NATO wiele lat temu.
Podstawowe zagrożenie animujące ciążenie krajów Europy Zachodniej ku Stanom Zjednoczonym – Związek Radziecki – nie istnieje. Nowe w postaci Państwa Środka nie jest w taki sposób postrzegane w Europie. Chińczycy są interesującym partnerem dla Europy, szczególnie w zakresie spłacania długów krajów typu greckiego. Niemcy, które będąc krajem centralnym strefy euro, dobrze radzą sobie z kryzysem mającym potencjał pożreć kraje peryferyjne, ostatnio podpisały wielomilionowe kontrakty gospodarcze z premierem Wen Jiabao [http://www.dw-world.de/dw/article/0,,15194335,00.html?maca=pol-rss-pol-all-1492-rdf]. Geopolityczne zagrożenie ze strony Państwa Środka nie jest wyczuwalne w Europie tak samo mocno, jak w Stanach, mających posiadłości i sojuszników (bardziej lojalnych niż zachodnioeuropejscy) w rejonie Pacyfiku.
Paradoksalnie, rosnąca pozycja Chin może wpychać Moskwę w ramiona Waszyngtonu i na odwrót. To również jest tendencja geopolityczna sankcjonująca obecne rozluźnienie więzi transatlantyckiej na rzecz bilateralnych powiązań.
Geopolityka globalna znajduje się obecnie w fazie przejściowej. Destabilizacja układu zimnowojennego nie może trwać wiecznie. Od kondycji i przyszłych sojuszy Państwa Środka z jednej strony oraz Stanów Zjednoczonych z drugiej, zależeć będzie nowy ład w relacjach międzynarodowych. W jego tworzeniu nie można wykluczyć konfliktów militarnych.
Wobec takiego stanu rzeczy sytuacja w Europie Środkowo-Wschodniej jawi się nieciekawie. Stany Zjednoczone zagwarantowały naszemu regionowi minimum bezpieczeństwa, ale nie bronią go już przed wpływami rosyjskimi, tak jak miało to miejsce podczas ofensywy w regionie za prezydentury George’a Busha. Ówczesna koniunktura może się jeszcze długo nie powtórzyć. Rosja nie może być dziś jednoznacznym wrogiem USA. To wbrew ich interesom.
Również polityka krajów regionu się zmieniła, co utrudnia sprawę od drugiej strony. Proamerykański chór Kaczyński-Juszczenko-Saakaszwili, przy okazjonalnym akompaniamencie innych przywódców jest mało prawdopodobny do powtórzenia. Polska nie formułuje realnej polityki dla regionu. Silna władza Orbana na Węgrzech to niestety za mało dla sformułowania realnej recepty współpracy w regionie, szczególnie ze względu na politykę względem mniejszości węgierskich w krajach sąsiadujących, która je wysoce niepokoi. Pozostałe kraje nie mają odpowiedniego potencjału, by wypracować jednolitą politykę dla Europy Środkowo-Wschodniej.
W zmieniających realiach geopolitycznych naszemu regionowi będzie bardzo trudno się odnaleźć. Po raz kolejny w historii powtarza się rzeczywistość, w której interes wszystkich głównych graczy wyklucza realizację podstawowych potrzeb krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Czy nie jest to znak, że czas upodmiotowić ich politykę, co uniezależni nas w końcu od widzimisię poszczególnych potęg? A może lepiej dać się wcielić do łona jednej z nich? Czasu na odpowiedź będzie coraz mniej.
Autor jest redaktorem naczelnym portalu www.ebe.org.pl, współpracuje z Ośrodkiem Myśli Politycznej.