Al Gore nie był pierwszy – ultramontański ekologizm

omp

25 maja 2010

Prawicowym miłośnikom przyrody, zmartwionym dominacją ideologiczną lewicy w dziedzinie ekologii (ze wszystkimi jej skutkami), ku pokrzepieniu serc dowód, że także konserwatywni myśliciele szczerze przejmowali się tą problematyką – opowieść ks. Hieronima Kajsiewicza (1812-1873, http://www.polskietradycje.pl/authors.php?author=87), krytyka rewolucji, ultramontana, który tak oto ocenił w 1871 roku to, co ujrzał w Ameryce (może pewne obserwacje, oględnie mówiąc, niekoniecznie odpowiadają współczesnemu stanowi wiedzy, ale nie o wykład naukowy tu chodzi).

“Nie dość, że Amerykanie siebie sami niszczą, oddani przede wszystkim przemysłowi, psują oni jeszcze samą przyrodę. Od lat kilku dziesiątków coraz więcej klęsk dotyka ziemię. Cholera, choroba na bydło, choroby kartofli, zboża, wina, jedwabników, dawniej nieznane: brak regularnych pór roku, gradobicia, huragany, trąby powietrzne, trzęsienia ziemi, tam, gdzie nawet dotąd nigdy nie bywały. Ludzie biorą te wypadki za fenomena przechodnie, nie sumują ich wszystkich razem, by w nich nie uznać znaków chłosty Bożej: a tego właśnie przypuścić nie chcą, musieliby bowiem zmienić swoje fałszywe, materialne, pogańskie życie. Badajmy zatem, czy ludzie nie mają w tych fenomenach udziału, czy się do nich przynajmniej nie przyczyniają. Przy dokładniejszym poszukiwaniu, znajdziemy, że działanie przemysłu, tego głównego czynnika chciwości i zmysłowości nowożytnej, nie tylko dosięga rodzaju ludzkiego, ale też zwierząt i roślin, a nawet atmosfery, a przez nią ogólnej substancji naszej planety.
Jednym i może najgłówniejszym powodem perturbacji i żywiołów jest trzebienie lasów.
Wprawdzie Turcy dali nam pierwszy przykład, wypalając ogromne bory, by sobie pastwisk przyczynić. Trudno powiedzieć, czy koczujących Arabów wyłączna wina, że Liban, dawniej gęsto cedrami porosły, dziś został prawie skalistą pustynią; że Palestyna, Syria, Mezopotamia i inne pasy tak środkowej Azji jak północnej Afryki, niegdyś żyzne i ludne kraje, dziś przeszły w prawdziwe stepy. Nie dziwimy się, że w naszej Europie, mianowicie środkowej, Francuzi wskutek rozdrobnienia gruntów podczas wielkiej rewolucji, Niemcy, szczególnie też kraje austriackie, od czasu reform Józefa II, podziału wielkiej własności, pomnożenia osad, opalania licznych fabryk drzewem; nie dziwimy się, mówię, że w naszej ciasnej i przeludnionej Europie lasy zostały wytrzebione. Ale co dziwniejszego, że w wielu miejscowościach północnej Ameryki brak lasów już się czuć daje. Nie winimy ich za wielkie straty, jakie w tej mierze ponieśli przez pożary w roku 1830 i pod koniec zeszłego roku, gdy się lasy paliły od Stanu Nowy Jork do Minnesoty, na obszarze większym niż cała Francja; oskarżamy jedynie karczowników amerykańskich i przemysłowców tępiących niemiłosiernie odwieczne bory.
Ludzie powszechnie myślą tylko o potrzebie paliwa i budulcu, a nie pamiętają, że las jako las niezbędny jest, mianowicie też w okolicach górzystych. Wskutek obnażenia gór z lasów, traci naprzód śnieg swą obronę, przeciw pierwszym gorącym promieniom wiosennego słońca. Gdzie on sobie dawniej miesiącami jeszcze spokojnie leżał, gdy z płaszczyzn [równin] od dawna był już zniknął, i swym stopniowym topnieniem roślinność orzeźwiał, źródła karmił, mało cieplika atmosferze zabierając; teraz musi cały nagle spadać; a spadając w czasie, gdy wegetacja jeszcze nierozwinięta, porywa ze sobą dużo dobrego humusu. Podobny skutek sprawiają deszcze letnie, gdy zamiast spadania jak dawniej na gęste lasy, spadają hurtem na otwarte pola, gdzie gęstwina, trawa, iglice lub liście pędu ich nie przetrącają. Tu góry łysieją, źródła wysychają, rzeki pomniejszają się, powodzie bywają coraz częstsze i gwałtowniejsze. Z tego, com widział na własne oczy, mogę wnosić na daleko więcej gdzieindziej. I atmosfera cierpi na tym wytrzebieniu lasów. Powietrze traci czynny środek oczyszczający przeciw szkodliwym wyziewom, co się szczególniej sprawdza na lasach iglicowych. Gdzie lasy wytrzebione, niepodobna trzymać zarybionych stawów, stojące wody bowiem febrę sprowadzają. Elektryczność traci także jeden z dobrych przewodników dany od przyrody; pola tracą obronę przeciwko wiatrom. Sądzę, że nagłe zmiany w temperaturze i złagodzenie zimna na północy, powiększenie chłodu na południu, tak w Europie jak w Ameryce, trzeba głównie przypisać wytrzebieniu lasów.
Prawdopodobnie jeszcze jedna klęska spadła stąd na świat, choć mało kto na to zwraca uwagę. Mnóstwo małych śpiewających ptaków straciło miejsce pobytu i schronienia; a że te ptaszyny tępią ciągłym swoim grzebaniem i dzióbaniem nieskończoną liczbę szkodliwych owadów, jest rzeczą powszechnie uznaną. Ale czy nie niszczyły one także niedościgłych oku ludzkiemu żyjątek i kryptogamów, które, ubytkiem swoich prześladowców rozmnożone, a nie znajdując pokarmu w lesie, czy nie rozlały się po polach niszcząc rośliny, sprowadzając chorobę kartofli, winnic itd.? Wprawdzie nie można tych pytań ostatecznie rozwiązać, ale znów podejrzenia nasze mają za sobą dużo prawdopodobieństwa.
Drogi żelazne, żegluga parowa i fabryki, zużywając lasy, wywołały potrzebę węgla kamiennego: a czy rozwinięte olbrzymio od lat 50-ciu tego rodzaju paliwo nie wpływa na atmosferę bliższą a następnie na zdrowie ludzkie? Czy oświetlanie gazem i nieoczyszczoną kamfiną nie sprawia równie zgubnych skutków?
Ale co prawdopodobnie daleko szkodliwiej działa na atmosferę, to przetrącenie elektryczności powietrznej ziemskiej, liniami kolei żelaznych i telegrafów, która już i tak przez ubytek lasów ważnego regulatora utraciła. Długie przewodniki, najlepszego rodzaju, przerzynają Amerykę we wszystkich kierunkach, a pod morzem stykają się z innymi, w dalszych częściach świata. Burza wprawia wszystkie druty w ruch nieregularny od Nowego Jorku do San Francisco: piorun może uderzyć w Bostonie, a w Nowym Orleanie pożar sprowadzić. Jak potem przyjąć, że to wszystko może się obyć bez ważnego zwichnięcia, owszem bez rozsadzenia całego systemu atmosferycznego?
Zwróćmy teraz uwagę na świat roślinny. Amerykanie w Nowej Anglii i koloniści europejscy prowadzą rolnictwo poprawne. Owoż wiadomo, że ono się opiera głównie na nawozie. Prawdą jest, że wszelkie zwierzęce ostatki asymilują się z humusem i służą za pokarm mającym na nim zejść roślinom: jak prawdą jest, że żadna substancja w przyrodzie nie ginie, jeno że się wszystko przeistacza. Ale czy dawniej obchodzono się z nawozem podobnie jak dzisiaj, gdy się przymusza gwałtem ziemię do wydawania, posypując ją masą zwierzęcych ekskrementów, nawet dokładnie nierozłożonych?
Ostatki browarów, guano, potaż, kompost i inne najsilniejsze środki gnojenia w nowszych czasach bywają używane. A więc gdy znaczna część zboża w taki sposób się rodzi, i tak zrodzone podobnie się rozpładza, trudno przypuścić, że chleb z takiego zboża nie wpływa na zdrowie pospolite. Karmienie samo bydła i koni jest równie sztuczne, a następnie i mięso jego i mleko mniej zdrowe i choroby bydlęce powszechniejsze. To pewna, że gdy zeszłego lata objawiła się śmiertelność koni po wielkich miastach Zjednoczonych Stanów, konowały nie znaleźli innego środka, nad poradzenie zmiany karmy, to jest nad powrót do normalnej.
Obejrzyjmy się jeszcze raz na najważniejszy czynnik w alitacji człowieka, to jest na wodę. Że jej coraz mniej i coraz mniej dobrej, tośmy już widzieli. Ale jaki wpływ na wodę do picia wywierać musi zwyczaj spuszczania do rzek kloak miast kolosalnych? Jaki wpływ wywierają brudne wody z fabryk i pralni? A jaka stąd szkoda dla zdrowia ludzkiego? Niewątpliwie większa, niż zwykle przypuszczamy.
Pomijam, że dwa arcyważne zasoby żywności, ryby i zwierzyna, do coraz mniejszych rozmiarów są sprowadzone, a inne zanieczyszczone i zepsute. Więc gdy rodzaj życia jest inny, i wyziewy ogólne inne być muszą; co też bez wpływu na atmosferę i powietrze być nie może.
Raz jeszcze zwracamy na ten fakt uwagę: że od niejakiego czasu bywają częstsze i złośliwsze niż dawniej pioruny i grady niekiedy codzienne, częstsze powodzie i trzęsienia ziemi, meteory przerozmaite coraz pospolitsze, powietrze coraz bardziej anomalne i niestałe: pory roku nie chcą się już ani zaczynać ani kończyć. Rzecz widoczna, że się machina tego świata starzeje, pleśnią i mchem porasta. Jęczy przyroda, mówiąc ze świętym Pawłem, pod tyranią zepsutego a zużytego Pana swego, i wzdycha za swym wyzwoleniem. Wiele z tego, cośmy dotychczas powiedzieli, tyczy się też naszej starej Europy, ale wydatniejsze jest, w tej niby młodej Ameryce; nie ma tam jak u nas siły oporu w podaniach i przyzwyczajeniach, i przeto pęd ku rozkładowi społeczeństwa chrześcijańskiego daleko tam pośpieszniejszy”.

Fragmenty na podstawie: H. Kajsiewicz “O duchu rewolycyjnym. Wybór pism”, Ośrodek Myśli Politycznej, przedruk za: “Pogląd na Amerykę i Amerykanów”, [w:] Pisma X. Hieronima Kajsiewicza, tom III: Rosprawy, listy z podróży, Berlin 1872, s. 383-398.

Komentarze są niedostępne.