Na całym świecie trwają protesty luźno zorganizowanego ruchu „oburzonych”, który narodził się w czasie protestów obywatelskich w Hiszpanii. Wychodzą oni na ulice Nowego Jorku, Hong Kongu i Warszawy. Czy Jarosław Kaczyński wróżący Polsce za kilka lat scenariusz budapesztański pomylił miasta? Czy w Polsce i innych krajach Europy będziemy mieli Madryt?
System socjalny w Europie znalazł się w fazie załamania i nad tą kwestią nie trzeba się już rozwodzić. Porażka państwa opiekuńczego jest widoczna w krajach peryferyjnych, a w przyszłości jak twierdzą eksperci przeniesie się również do centrum. Niemieckie banki już przygotowują się na plajtę Grecji, który popchnie kostki europejskiego domina. Stany Zjednoczone zaciskają pasa na czym cierpi przede wszystkim ich armia, która przez ostatnie dwadzieścia lat utrzymywała Pax Americana na świecie.
Racjonalny obywatel żyjący w czasie kryzysu rozumie, że zaciskanie pasa, zintensyfikowanie wysiłku i ostrożniejsze planowanie jest wtedy kluczowe dla jego przetrwania. Jest to jednak ostatnia rzecz, o jakiej myśli młodzież na Zachodzie. Socjalistyczne przesłanie organizacji „Oburzonych” trafia na podatny grunt pokolenia wychowanego w świecie rewolucji kulturalnej. Protesty w Madrycie zostały zorganizowane przez organizacje lewicowe. Amerykańskie wystąpienia miały wydźwięk skrajnie socjalistyczny.
Przywódcy ruchu za wzór stawiają sobie arabską wiosnę, która do dziś przynosi nowe ofiary i kto wie do czego jeszcze doprowadzi Bliski Wschód.
Na „pokojowych” rewolucjach w krajach arabskich zyskała głównie Al-Kaida – jak będzie w Europie? Tak jak w 1917 roku w Rosji, tak dziś w naszej części świata władza leży na ulicy i wystarczy odpowiednio głośno wykrzyczeć hasła alterglobalistyczne, a młodzi ludzie sami je podchwycą. W realizacji tego celu doskonałym narzędziem jest Internet, który zgodnie z diagnozą krakowskich Pressji, trybalizuje relacje między obywatelami, którzy zamieniają się za jego pomocą w kontestujące wszelki porządek masy czekające na nowego Lenina. Młodzi ludzie wychowani na Kapitanie Planecie i Avatarze czekają na realizację scenariusza imprintowanego w ich świadomość za pomocą popkultury od wielu lat.
Marzenia konserwatystów o polskim Budapeszcie, polskim Orbanie i nowej Polsce mogą okazać się płonne. Niezadowolenie z pewnością wybuchnie ale może mieć zgoła odmienne podłoże ideologiczne. Czy rzeczywiście wraca moda na konserwatyzm? A może nastąpiła tylko konsolidacja w szeregach jego wyznawców, którzy zamknięci w swoim zazwyczaj hermetycznym środowisku poklepując się po plecach gratulują sobie wzajemnie sukcesu wynikającego z faktu, że wszyscy ich znajomi są konserwatystami?
Polska skręca w lewo, jak słusznie zauważył Paweł Kowal. Dlatego możemy się spodziewać raczej Madrytu niż Budapesztu w Warszawie i można już nawet nieśmiało wskazać kto stanie się naszym lokalnym trybunem społecznej rewolucji. Po wyborach w polskiej debacie politycznej pojawiły się postulaty nihilistyczne i hedonistyczne które mogą zagrozić porządkowi państwa. Polska dogania Zachód, a Zachód jest czerwony.
W obliczu tych faktów konserwatysta nie ma zbyt wielkiego wyboru. Należy zachować się po krakowsku. Powinniśmy stabilizować sytuację. Czy konserwatyście godzi się w ogóle nawoływać do rewolucji? Nie wszczynajmy debaty na tematy fundamentalne bo nie możemy być pewni w niej zwycięstwa. Pewne sprawy powinny pozostać bezdyskusyjne. Zgoda na dyskusję np. o krzyżu to legitymacja kwestionowania sprawy do tej pory niepodważalnej. Zapewne części opinii publicznej nawet nie przyszłoby do głowy podważanie niektórych wartości, gdyby ktoś nie postawił tej kwestii na stole. Nie możemy mieć pewności, że po wyciągnięciu zawleczki granat którym rzucimy w opinię publiczną nie potoczy się pod nogi sprytnego krasomówcy który go podniesie i rzuci w wybranym przez siebie kierunku. Zapewne w lewo. A wtedy resztki harmonii społecznej legną w gruzach a na ulicach będziemy mieli nie Budapeszt a Madryt.