Jacek Kloczkowski, “Więcej Europy, czyli więcej kłopotów”

Jacek Kloczkowski

10 lipca 2012

Deklaracje wygłoszone ostatnio przez kanclerz Niemiec Merkel i prezydent Francji Hollande’a, że oto w obliczu kryzysu musimy się bardziej integrować w myśl idei “więcej Europy”, przetłumaczyć można po prostu na: będzie więcej unijnej centralizacji pod nasze (tj. autorów deklaracji) dyktando. Realne skutki tych zapowiedzi trudno jednak jednoznacznie ocenić. Tzn. że ich przesłanie jest głupie (bo mit wspólnotowości europejskiej nijak się ma do rzeczywistości) i niebezpieczne (bo taka jest natura konstruktywizmu politycznego i kulturowego, jakim upajają się wyznawcy idei zignorowania faktu, że w Europie naturalną formą zorganizowania życia politycznego jest państwo narodowe, a nie wszechogarniająca federacja europejska), to nie ulega najmniejszej wątpliwości. Natomiast otwartym jest pytanie, czy wiążą się z nimi faktyczne fundamentalne zagrożenia, gdyż będą konsekwentnie wcielane w życie z wszystkimi tego niebezpiecznymi dla państw takich jak Polska konsekwencjami, czy też należy je traktować jedynie jako wyraz bezradności wobec tego, co się politycznie i ekonomicznie w Europie dzieje, którą to bezradność “europejscy przywódcy” maskują wzniosłymi hasłami i pozornie dalekosiężnymi, ale w gruncie rzeczy pustymi w treści zapowiedziami.

Często można odnieść wrażenie, że bliższa prawdy jest ta druga interpretacja. Każda kolejna odsłona kryzysu, czy w całej Unii, czy w poszczególnych jej państwach członkowskich, skutkuje serią mniej lub bardziej rozbudowanych projektów cudownego uleczenia sytuacji. Niektóre z nich nawet udaje się wcielić w życie, ale rychło okazuje się, że ich skutki są nie takie jak oczekiwano, że czegoś nie przemyślano, o czymś zapomniano, więc w sumie niewiele się realnie zmieniło i sam proces naprawczy trzeba znowu gruntownie naprawiać. Nieporadność UE i jej wiodących – niekiedy faktycznie, niekiedy jedynie wyłącznie we własnym odczuciu – członków, może zatem nieco uspokajać tych wszystkich, którzy na hasło “więcej Europy” reagują alergicznie, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jego szlachetność jest pozorna, a kryją się za nim interesy, jak można by sądzić, niezbyt udolnie realizowane.

Założenie jednak z góry, że nic z tych kolejnych zapowiedzi nie wyniknie, może okazać się zwodnicze. Nawet jeśli dotąd marzenia lewicowych “integratorów” o ostatecznym przesądzeniu o federacyjnym obliczu UE nie ziszczały się, względnie niektóre ich sukcesy udawało się ostatecznie neutralizować, to nie znaczy, że zawsze tak będzie. Jeśli ich ideologia ostatecznie splecie się z realnymi interesami państw mogących wymusić w ten czy inny sposób jej przekucie na odpowiedni kształt UE – a mowa tu głównie o Niemczech i w mniejszym stopniu o Francji – wówczas stawienie jej czoła będzie znacznie niż dotąd trudniejsze. Czy ten moment już nastąpił, albo jest bliski, można się spierać. Wiele wskazuje na to, że jeszcze nie doszło do sytuacji, w której Niemcom bardziej będzie się opłacało używać jako instrumentu realizacji swych interesów super-federacji europejskiej a nie własnego państwa narodowego. Jeśli jednak uznają, że każdorazowe przełamywanie oporu innych państw tego typu wobec różnych korzystnych dla Niemiec rozwiązań jest zbyt kosztowne czy czasochłonne, względnie po prostu nieefektywne, wówczas pokusa, by załatwić problem za jednym zamachem, w nowej, odpowiednio skrojonej strukturze “post-państwowej” Unii, może okazać się przemożna. Dlatego warto śledzić co się w Europie dzieje i nie dać się zwieść pustosłowiu unijnej nowomowy. Za nią kryją się czasem całkiem skuteczne poczynania. “Więcej Europy” może stać się realnym programem politycznym na teraz, a nie tylko oratorskim ornamentem polityki w starym stylu.

Czujność trzeba zachować także dlatego, że nawet jeżeli współczesna Europa nie ma (na szczęście) nowego Bismarcka, który żelazną swą wolą narzuciłby jej swoje warunki gry – bo elity krajów chcących iść tą drogą, oczywiście (przynajmniej na początku) w nowoczesnej, a więc “dyskursywnej”, “demokratycznej” itp. formie, są na to zbyt słabe – to również ułomna próba realizacji idei “więcej Europy” ma swe niedobre skutki, jest bowiem prostą drogą do pogłębienia i tak już niemałego chaosu i wzmożenia konfliktów bilateralnych i między szerszymi koalicjami państw. Utrudnia też ona zmagania z tym, co jest źródłem wielu obecnych problemów: przerostem biurokracji, przyzwyczajeniem do wygody, nadmiernie dobrym samopoczuciem Europejczyków itp.

Słowem, i tak bardzo źle – jeśli deklaracje są zapowiedzią skutecznej ich realizacji – i tak w sumie niedobrze, jeśli są głównie retoryką, podpartą jedynie chaotycznymi usiłowaniami nadania im pozoru realności. Czyli jak to przeważnie ostatnio w UE.

Tagi: , , ,

Komentarze są niedostępne.