Na polskich zamkach największe piętno odcisnęli – poza prawowitymi właścicielami – w kolejności chronologicznej: “potop” szwedzki, konfederacja barska (zwłaszcza w Małopolsce), okoliczni mieszkańcy i komuniści. Gdzieś wśród tych czterech “czynników” z reguły skrywa się odpowiedź, dlaczego szereg niegdyś okazałych fortec i rezydencji utraciło swój blask, co jest dość eufemistyczną formułą na ich jakże częsty upadek w zupełną ruinę.Okoliczności bywały różne: a to zniszczenia wskutek walk (wiadomo, oblężenia), a to zniszczenia wskutek brutalnego skorzystania z faktu, że się te walki wygrało (Szwedzi lubowali się w puszczaniu z dymem zdobytych uprzednio zamków; ich wojna totalna to niewyrównany rachunek krzywd…), a to zniszczenia związane z wykorzystywaniem zamków niezgodnie z przeznaczeniem – by tak oględnie określić proceder „okolicznych mieszkańców”, aby z pozostałości historycznych budowli (niekiedy ciągle okazałych) pobierać budulec dla swych potrzeb, a także komunistów, za których rządów choć wiele zabytków odbudowano/odnowiono, to masę innych podupadło, czasem bezpowrotnie, zwłaszcza gdy w pierwszych latach powojennych dokonywali w nich grabieży i lokowali esbeckie czy milicyjne posterunki. Prawowici właściciele – mowa tu oczywiście o czasach sprzed komunistycznej grabieży majątków, gdy ich pozbawiono – zaś bądź nie byli w stanie finansowo sprostać odbudowie zniszczonych budynków, bądź uznawali – zresztą niekiedy bardzo roztropnie – że zamiast łożyć na mało wygodne średniowieczne lokum, lepiej zainwestować w nowe, znacznie bardziej wygodne.
Historia zamku Dębno – położonego kilkanaście kilometrów na zachód od Tarnowa – jest o tyle nietypowa, że jego mury przetrwały burzliwe dzieje bez większych uszczerbków, nie licząc utraty po pożarze zamkowej kaplicy. Dlatego możemy dziś oglądać budynek w kształcie zewnętrznym bardzo zbliżonym do tego, jaki mu nadano w drugiej połowie XV wieku. Znacznie mniej szczęścia miały jednak wnętrza. One ewoluowały w ciągu wieków i w miarę zmian właścicieli – a byli nimi choćby fundator zamku w znanym nam kształcie, kasztelan krakowski i kanclerz wielki koronny Jakub z Dębna (1427-1490), autor jego renesansowej renowacji, szambelan Stefana Batorego, rodem z Węgier – Ferenc Wesselini, czy później nim władające rodziny Tarłów, Lanckorońskich, Rogawskich, Rudnickich, Rudnickich, Spławskich i Jastrzębskich. W dobrym stanie dotrwały do II wojny światowej. Wówczas grabież rozpoczęli Niemcy, zaś po ich wygnaniu dokończyli ją „okoliczni mieszkańcy” i komuniści (lokujący na zamku, a jakże, posterunek milicji obywatelskiej).
Skutek tego był taki, że dobrze zachowane mury nie kryły już żadnego oryginalnego wyposażenia. To, które obecnie oglądamy na zamku, zresztą interesujące, pochodzi ze zbiorów Muzeum Okręgowego w Tarnowie. A smutną w sumie puentą tego wątku niech będzie informacja, że wiele mebli, obrazów, sztuk porcelany i innych ozdób, powstałych od XVII do XIX wieku (w tym we Francji, Włoszech, Niemczech, a nawet Chinach) wywodzi się z zamku w Podhorcach, gdzie przez dekady gromadziła je rodzina Sanguszków, ową wspaniałą swą siedzibę zmuszona – bezpowrotnie – opuścić wskutek II wojny światowej.
Podobnie zresztą, jak swą inną rezydencję – w podtarnowskich (niegdyś, bo teraz to już dzielnica miasta) Gumniskach, skąd zbiory, kiedyś uratowane przed bolszewikami z Podhorec, trafiły do Muzeum (a także szabrowników, Niemców i komunistów…).
Dębno w każdym razie warte jest odwiedzenia. Leży w pobliżu drogi Kraków-Tarnów – gdy wreszcie powstanie pobliski odcinek autostrady A4 będzie można tam całkiem łatwo dojechać. Obecnie trudności w trafieniu nie ma co prawda żadnych – zamek stoi mniej więcej kilometr od głównej drogi, dość skutecznie zasłonięty przez okalające go drzewa – ale notorycznie powstające korki na głównym polskim szlaku Wschód-Zachód, mającym póki co profil drogi raczej powiatowej, mogą nieco zepsuć przyjemność tej turystyczno-historycznej podróży… Na miejscu powinno być już jednak przyjemnie a na pewno pouczająco.