Królewny jako towar eksportowy polskiej polityki X-XVIII w.

omp

31 sierpnia 2012

Nadchodzi zwykle taki czas dla nawet najbardziej wstecznej instytucji konserwatywnej, kiedy poczyna się ona zastanawiać, czy czasem nie nazbyt ślepo wierzyła w swe dogmaty, czy nie zbyt stanowczo opierała się prądom historii i logice dziejów, czy jej usiłowania zmierzenia się z determinizmem nieubłaganego postępu nie były próżnym wysiłkiem, bo i tak skazana jest na klęskę. W tym duchu rozważania prowadząc, uznaliśmy, że pora najwyższa włączyć się w ten jakże owocny dla dorobku światowej nauki nurt gender studies. Postanowiliśmy, że naszym w nie wkładem będzie drobna dygresyjka o polskich królewnach, które stawały się żonami przyszłych/obecnych cudzoziemskich władców.

Wciąż wsteczne mimo usilnych starań nasze umysły, podpowiedziały nam dość frywolny, lub jak kto woli, instrumentalizujący rolę bohaterek tematu, tytuł „Królewny jako towar eksportowy polskiej polityki XI-XVIII w.”, choć wyraźnie przedmiotowe ich potraktowanie złóżmy na karby polityki dynastycznej, jaką powszechnie i z upodobaniem przez kilka wieków prowadzono, a nie przejaw nieuleczalnego szowinizmu tych, co chcą o niej współcześnie pisać. Czerpiąc bardziej ze świata politologii i historii, ale myśli politycznej, oczywiście narażamy się na zarzut wtórności, bo być może temat ten jest już przez rasowych historyków gruntownie przebadany i wyczerpująco opisany, niemniej jako dowód, że to ciekawy wątek, kilka przykładów podać warto.

Już początek eksportu polskich królewien był imponujący, choć w świadomości naszej słabo się zapisał. Wszyscy wiemy kto zacz Bolesław Chrobry, także Mieszka II bez kłopotu identyfikujemy. Tymczasem pewnie mało kto słyszał o Sygrydzie Storråda. Nie pomoże nam imię Saum-Aesa, ani też – jak ją w Danii zwano – Gunhilda. Owa nasza ignorancja to niebłahy błąd! To córka Mieszka I, który swą pierwszą małżonkę roztropnie zaimportował z Czech, więc i córkę postanowił godnie wydać za mąż. Król szwedzki Eryk Zwycięski z pewnością za odpowiedniego kandydata mógł uchodzić. Gdy zmarł, królowa zapieczętowała sojusz z Danią, wychodząc za mąż za Swena Widłobrodego. Przydomek mniej od Eryka imponujący, ale ziemie przezeń posiadane równie warte zachodu, zwłaszcza gdy z tego związku rodził się sojusz oplatający swą siłą całą Skandynawię. Są co prawda pewnie niejasności wokół życiorysu Świętosławy – bo i polskie imię przecież miała – nawet snuje się czasem domysły, że jest postacią na poły legendarną, a może w wątłej pamięci historycznej kompilującą życiorys paru królewien. Niemniej trzymajmy się wersji najbardziej nam tu pasującej. Od niej z przytupem się zaczęło. Potem gorzej zwykle nie bywało a na pewno zawsze było ciekawie, bo taka jest istota polityki dynastycznej, szczególnie gdy się na nią patrzy z pewnego dystansu czasowego, a nie odczuwa bezpośrednio jej skutki.

Co ciekawe, niekoniecznie można mówić o zależności następującej: że im lepiej się Polsce wiodło, tym lepsze małżeństwa (pamiętajmy, ciągle mowa tu o politycznych korzyściach, a nie o zgodności charakterów i innych jakże ważnych cechach definiujących „dobre małżeństwo”) udawało się jej władcom aranżować. Zaskakujące być może, że jeśli za kryterium jakości aliansu (przyznajmy, wielce zawodne niekiedy) przyjmiemy oddanie ręki polskiej królewny mężowi, który właśnie był lub później się stał królem, to w takiej swoistej rywalizacji dynastycznej Piastowie, władający dużo mniejszym i słabszym od Jagiellonów państwem, swoim następcom na polu eksportu królewien wcale nie ustępowali.

Świętosława Swatawa

Świętosława Swatawa

Co prawda, Chrobry i Mieszko II swe córki byli w stanie oddać „ledwo” władcom Miśni i wielkiego księstwa kijowskiego, ale taki Kazimierz Odnowiciel wydał córkę Świętosławę Swatawę za Wratysława, który Czech pierwszym królem się stawszy, uczynił zarazem ze swej małżonki Czech pierwszą królową. Tak się właśnie przechodzi do historii. Można się też zapisać na kartach dziejów kilka państw, jeśli tylko na jednym małżonku się nie poprzestanie (od razu zastrzeżenie, że w omawianym za chwilę przypadku to raczej los decydował, że otwierały się przed nią nowe możliwości, a nie inwencja bohaterki, szukającej w życiu nowych wyzwań i losowi gotowej niegodnie pomagać). Ryksa, córka Bolesława Krzywoustego, bo o niej teraz mowa, miała trzech władców za mężów: Magnusa – króla duńskiego, Włodzimierza – księcia nowogrodzkiego, wreszcie Swerkeka I – króla Szwecji. Jeszcze bardziej spektakularne wojaże małżeńskie odbyła inna Ryksa – córka Władysława Wygnańca. Okazała się przy tym w pewnym przynajmniej stopniu beneficjentką politycznego  nieszczęścia ojca. Już bowiem po wygnaniu go z Polski i osiedleniu się wygnańczej rodziny w Niemczech, Ryksa wzbudziła zainteresowanie cesarza Hiszpanii – Alfonsa VII Imperatora. Powód był prozaiczny – paląca potrzeba odpowiedniego politycznego małżeństwa, do którego polska księżniczka doskonale się nadawała, jednak nie z racji na wspomnienie utraconej pozycji Władysława nad Wisłą, lecz z powodu przynależności jej matki – Agnieszki Babenberg – do niemieckiej rodziny cesarskiej. Drugi mąż Ryksy – Rajmund Berengar II – był ledwie hrabią, ale za to Prowansji. Niestety, córka Wygnańca nie przetarła szlaków polskiej ofercie matrymonialnej do Europy południowej.  Cóż, geopolityka także w sprawach małżeńskich mocno nas zwykle krępowała.

Ciekawe są losy córki Przemysła II Ryksy Elżbiety – która już po śmierci ojca poślubiła władcę Czech i Polski Wacława II, a gdy ten szybko zmarł, jego następcę Rudolfa Habsburga. W obu przypadkach miłość nie miała nic do rzeczy. Wacław II wziął za żonę Piastównę, bo zabiegał o koronę polską, zaś książę austriacki uznał, że żeniąc się z wdową po poprzednim czeskim królu, umocni swoje nad Czechami panowanie, które zresztą długo nie trwało, bo ledwie parę miesięcy.

Ryksa Elżbieta

Ryksa Elżbieta

O zamążpójściu córki Władysława Łokietka Elżbiety za króla Węgier Karola Roberta wiemy stosunkowo dużo, bo wszak tą drogą pojawił się na tronie polskim Ludwik Węgierski, a po nim Jadwiga, a po niej, jak wiadomo, Jagiellonowie. A skoro mowa o Jagiellonach – o dziwo, w ich przypadku często zdarzało się, że córki swe wydawali ledwie za margrabiów i książąt, czy to brandenburskich czy np. bawarskich. Zważywszy wszakże na to, co wyniknęło – to prawda, nie od razu i kto mógł to przewidzieć w chwili planowania aliansu… – z wydania najmłodszej córki Zygmunta Starego Katarzyny Jagiellonki za późniejszego króla Szwecji Jana III (wiadomo, z tego związku zrodził się Zygmunt, którego na utrapienie nasze powołano na tron jako III tego imienia, gdy wygasła główna linia Jagiellonów…), może lepiej, że owe koligacje nie były tak daleko idące…

Szczególnie gdy się wspomni, że jedna z nich wcale nie pomogła wtedy, gdy Rzeczpospolita mogła raz na zawsze uporać się z problemem pruskim – czyli zgnieść rebelie w Prusach i inkorporować je bez żadnych „ale”, przez których późniejsze konsekwencje wymknęły się one spod kontroli i po pewnym czasie, wcale nie tak dużym, wystawiły słony rachunek Polsce za błędy popełnione przez nią na początku XVI wieku.

Katarzyna Jagiellonka

Katarzyna Jagiellonka

Wtedy to bowiem, gdy bunt przeciw Zygmuntowi Staremu podniósł ostatni wielki mistrz zakonu krzyżackiego przed jego sekularyzacją, mianowicie Albrecht Hohenzollern, rzecz poniekąd rozgrywała się w rodzinie, a to czasem co prawda w monarchiach wiodło do najgorszych zbrodni, ale czasem – jak w tym przypadku – łagodziło gniew i skłaniało do obrania mniej drastycznych sposobów na ukaranie nieposłuszeństwa czy zdrady. Otóż ów Albrecht był synem córki Kazimierza Jagiellończyka – Zofii, zatem siostry Zygmunta. Owszem, po słynnym hołdzie okazał się w zasadzie wiernym lennikiem swego wuja króla Polski a następnie jego syna Zygmunta Augusta – swego brata stryjecznego, ale zostawioną wówczas furtką, przy pierwszej dobrej okazji Prusy nam się wymknęły, niestety zostając tuż za nią, nie zamykając sobie przy tym drogi do powrotu – już w zgoła innej roli…

Teresa Kunegunda Sobieska

Teresa Kunegunda Sobieska

Im bliżej końca I RP, tym gorzej się Polsce wiodło nie tylko politycznie, ale i dynastycznie. Znane są perypetie Jana III Sobieskiego, który bez powodzenia chciał swym synom zagwarantować dziedziczenie tronu polskiego, a gdy udało się to wreszcie z córką – Teresą Kunegundą – nie był to tron w Warszawie i wcale nie królewski, a ledwie elektorski, choć godny, bo bawarski (całkiem często przez Polki zresztą obsiadany), tyle że niepewny, skoro Teresa część swego ‘zasiadania’ u boku męża musiała spędzić na wygnaniu, gdy ów małżonek – Maksymilian II Emanuel – źle obstawił sojusze podczas wojny o sukcesję hiszpańską: stanął u boku Francji przeciw Habsburgom, a to były jeszcze czasy (niebawem głównie za sprawą Prus miały się one skończyć), kiedy akurat w Europie Środkowej nie była to roztropna kalkulacja. Po Sobieskim – coraz gorzej. Powołanie Wettynów na tron generalnie chluby nam nie przynosi i niech nie zwiodą nikogo rzewne wspominki o swoistej stabilizacji zwłaszcza za rządów Augusta III. Ani on, ani jego ojciec z Habsburgami czy Andegawenami – zatem rodami szczególnie w polityce dynastycznej sprawnymi, choć w różnych epokach – równać się nie mogli. Zresztą gdy król chętnie otacza się metresami – jak ten z przydomkiem Mocny – to co prawda potencjalnie może mieć na podorędziu całkiem liczne potomstwo, ale pożytek dla polityki małżeńskiej jest z tego mocno ograniczony, bo zwykle do niższej rangi zięciów.

Maria Amalia Wettyn

Maria Amalia Wettyn

August III więcej uwagi poświęcał swej jedynej małżonce – Marii Józefie Habsburżance – i dlatego wśród jego osiągnięć na niwie aranżowania małżeństw znaleźć się może wydanie córki Marii Amalii za Karola III Burbona, króla Neapolu a później również Hiszpanii. Co więcej, ów związek okazał się nie tylko owocny politycznie, ale również po prostu po ludzku – szczęśliwy… Znacznie bardziej w każdym razie niż związek dynastii, z której się Maria wywodziła, z krajem, który przecież nie był jej ojczyzną, więc do rozważań naszych trafia ona bardziej jako ciekawostka, niż z głębokiego przekonania, że wciąż snujemy tu opowieść o polskiej historii.

Maria Leszczyńska

Maria Leszczyńska

Bardzo dobrą partią – choć niekoniecznie rozpatrując to w kategoriach wierności małżeńskiej – okazał się małżonek córki Stanisława Leszczyńskiego Marii, król Francji Ludwik XV. Zięć wiele mu w potyczkach z Wettynami/Rosjanami nie pomógł, za to Lotaryngię sprezentował, co było nader miłą rekompensatą – i za nieudolne wspomaganie polityczne, i za dość oschłe traktowanie córki. Na pewno Leszczyński więcej na tym polu zdziałał, niż Stanisław August Poniatowski, który, owszem, córkę miał i to nie byle z kim, bo z Katarzyną Aleksiejewną. Co może jeszcze samo w sobie nie brzmi szczególnie imponująco, ale gdy się doprecyzuje, że mowa tu o Katarzynie II, carycy Rosji, to naraz znaczenie owego faktu rośnie. I od razu maleje, gdy się zważy, że dziecko było nieślubne, w chwili jego poczęcia ani król nie był jeszcze królem, ani caryca carycą, a w dodatku korzyści dla Polski z tego nie było żadnych, bo jakoś Katarzyna przez wzgląd na polską krew w żyłach swej córeczki, ojczyzny jej ojca oszczędzać nie postanowiła… To wszystko oczywiście przy założeniu, że Stanisław faktycznie biologicznym ojcem był, gdyż wątpiących w ten fakt nie brakowało, a formalne uznanie przez niego swego ojcostwa za rozstrzygający dowód trudno uznać… I tak oto w atmosferze skandalu, bez żadnych korzyści dla dynastii – której nie było – tym bardziej dla państwa – którego wkrótce także miało zabraknąć – kończy się opowieść o córkach królów i ich małżeństwach. Bardzo symbolicznie zresztą, zważywszy na los, jaki właśnie za panowania Stanisława Augusta spotkał Rzeczpospolitą…

Powyższe przykłady stanowią wycinek zjawiska, czy jak kto woli procederu, który przez osiem wieków był istotnym aspektem polskiej polityki. I choć podajemy je w formie nieco kpiącej, a przynajmniej frywolnej, to niewątpliwie rzecz jest po pierwsze ciekawa, a po drugie jak najbardziej poważna. Wszak małżeństwa te zwykle nie były fanaberią, a popartym czasem długą kalkulacją, lepiej lub gorzej przeprowadzonym planem politycznym, po którym widać niekiedy, skąd w danym czasie groziło Polsce największe niebezpieczeństwo, jak daleko rozciągały się strefy jej wpływów a przynajmniej gdzie widziała swe interesy, gdzie postrzegano w niej potencjalnego sojusznika – i wiele innych frapujących tendencji i zjawisk.

Jacek Kloczkowski

Tagi: ,

Komentarze są niedostępne.