„Choćbyśmy największą mieli wiarę w siły i dzielność naszego narodu, to przecież nie możemy opierać zasadniczego programu politycznego na przypuszczeniu, że Polska pokonać może Niemcy i Rosję razem wzięte, a nawet tylko jedno z tych państw, gdy powrócą one do normalnego stanu. Niestety chłodna rachuba, która musi być podstawą programu, do takiego ujemnego dla nas wyniku doprowadzać musi”. Tak pisał w wydanej w 1922 r. książce Polityka Polski niepodległej Stanisław Bukowiecki (1867-1944). Trzeźwe stanowisko, dalekie od triumfalizmu, do którego mogło np. skłaniać odparcie najazdu bolszewickiego czy ówczesny stan Niemiec. Zarazem jednak duże wyzwanie polityczne, bo coś trzeba było robić.
Bukowiecki w dalszej części wywodu wykluczał możliwość opierania się o sojusz z Niemcami i z Rosją – w przypadku tej drugiej także wówczas, gdyby do władzy w niej powróciły, jak to ujął, “rosyjskie czynniki patriotyczne”. Jak zauważał – 17 lat przed paktem Ribbentrop-Mołotow: “Rosja i Niemcy są naturalnymi sprzymierzeńcami, wiąże ich przede wszystkim wrogi stosunek do Polski, do której terytoriów w odpowiednich częściach każde z tych państw rości sobie pretensje. Polska stanowiła silne wiązadło pomiędzy Rosją a Prusami od początku XVIII wieku po sam schyłek XIX stulecia i dopiero wówczas, gdy kwestia polska skreśloną już została, jak się zdawało definitywnie, z porządku dziennego spraw europejskich, gdy upadliśmy zupełnie w znaczeniu nie tylko realnym, ale i potencjalnym, gdy zatem spoidło pomiędzy Niemcami a Rosją przestało być rzeczywistością, a stało się marą, wówczas dopiero rozpoczął się antagonizm pomiędzy Niemcami a Rosją, który zresztą istotnego realnego gruntu nigdy nie miał. Obecnie, gdy Polska znów jest państwem, a Rosja terytorialnie oddzieloną od Niemiec, trudno dojrzeć podstawy dla antagonizmu rosyjsko-niemieckiego, lecz przeciwnie wszystko zdaje się przemawiać za zbliżeniem politycznym obu tych państw, znowu antagonizmem przeciwko Polsce spojonych”.