cz.1, wydanie II,
Kraków 1891.
[ss.5-18]
Dzieło niniejsze, złożone z dokumentów
dotąd nieznanych, dostarczyć może wiele światła do historii upadku
Polski; objąć ma bowiem szereg zdarzeń nierozerwanym ciągiem po sobie
idących od zjazdu kaniowskiego aż do ostatniego podziału. Ważność
tych pism czytelnik osądzi, spostrzegłszy z czyjej wyszły ręki: są
to korespondencje Stanisława Augusta, Katarzyny II i wielu najcelniejszych
osób w Polsce i w Rosji naówczas żyjących; świadectwa tym bardziej
szacowniejsze, że nie są opowiadaniem ułożonym po czasie, ale związane
z życiem politycznym narodu, przedstawiają dokładnie myśl, zamiar
i charakter piszących i działających zarazem. Jest więc ta publikacja
znacznym nabytkiem historycznym i dla nauki korzyść przyniesie. -
Ale inaczej może wypaść odpowiedź w umyśle niejednego czytelnika,
jeśli stawi sobie pytanie, czyli druk dokumentów wyjaśniających przyczyny
upadku państwa polskiego, w dzisiejszej chwili, równie jest korzystny
pod względem moralnym i politycznym, jak nim jest niewątpliwie pod
względem naukowym?
Nad tym pytaniem zastanowić się tutaj
musimy, tym więcej, żeśmy i sami długo je ważyli, i że od ludzi, których
wysoko cenimy, z którymi łączy nas wiele wspólnych przekonań i uczuć
i wiele lat wspólnej poświęconych pracy, słyszeliśmy zdania naszemu
przeciwne. Sądzimy, żeśmy winni sobie, a bardziej jeszcze tym, których
rady z żalem usłuchać nie mogliśmy, izby wyraźnie powiedziane były
powody, dla których te dokumenty ogłaszamy.
Ostatnim słowem świadectw historycznych,
które z tej epoki były lub będą jeszcze ogłoszone, jest: że upadku
swego Polacy sami są sprawcami, i że nieszczęścia, które na nas spadły
wówczas lub później, zasłużoną są przez naród pokutą (podkreśl.:
W.B.). Ta prawda aczkolwiek bolesna i wobec nieprzyjaciół naszych
tak upokarzająca, była już nieraz powiedzianą; ale powtórzona dzisiaj
w chwili największego ucisku, jakiego naród doznał od dziesięciu wieków,
nie na rozumowaniu pisarza oparta, ale nasuwająca się sama z dokumentów
niewątpliwych i swą jasnością aż rażących, nabiera większego nierównie
znaczenia i głośniejszym staje się wyznaniem. I te właśnie okoliczności
przydające wagi takiemu wyznaniu, były powodem zarzutów, które nas
dochodziły i które zapewne jeszcze się odezwą. "Szczery i zupełny
obraz Polski, pod koniec wieku XVIII (mówiono nam), może być pożyteczny
jedynie dla wrogów, którzy pragną tak gorąco naszą przeszłość zbezcześcić
i złamać na widokiem naszych błędów; dostarczy broni przeciwko nam,
a ich zbrodnie usprawiedliwi i stanie się, wedle pospolitego wyrażenia,
wodą na ich młyn. Nie wszystkie prawdy można powiedzieć, nie każdy
je zniesie i nie w każdym czasie, a jeśli przyznanie się do grzechów
w skrytości ducha czynione, człowieka podwyższa, to jawne z nich oskarżanie
się, prócz tego, że nigdy szczerym nie będzie, graniczy z bezwstydem
i złością być może. W dzisiejszej niedoli naród potrzebuje wiary w
siebie, nadziei w przyszłość i wyrozumiałej dla wszystkich miłości;
z wieków minionych nie jad gryzący, ale kojący balsam dziejopisowie
dobywać powinni; a kto by dowiódł, że upadku naszego przyczyną były
nie złość lub podstęp wrogów, nawet nie zdrada tych kilku nędznych
na łonie naszym wyjątków, ale własne i to wszystkich grzechy, ten
odejmie narodowi wszelką otuchę, ten go w oczach własnych zdepcze
i poniży, ten go doprowadzi do rozpaczy. Jesteśmy jakoby dzieci, których
matka śmiertelną złożona chorobą. Choćby ta choroba z jej uchybień
powstała, czyż to czas w tych uchybieniach się rozpatrywać, czyż samo
uczucie synowskie nie nakaże raczej odwrócić od nich oczu, a tylko
o to starać się, aby jej życie utrzymać? Rozbiór przeszłości trucizną będzie a nie lekarstwem;
odłóżmy go do chwili wyzdrowienia. Wówczas on będzie pożądany, a nawet
konieczny, aby ustrzec od powtórnej niemocy; dziś tylko matkę dobije!
A wreszcie próżnym jest staraniem i czczą pretensją chcieć
dzisiaj całą wykrywać prawdę. Jakiejkolwiek mogą być wagi ogłoszone
dokumenty, więcej ich pozostanie w ukryciu, czekając właściwszej do
druku pory. Zabraknie więc w tym procesie aktów i to najważniejszych
może, i sąd taki w miejsce wiernego przedstawienia przeszłości, stworzy
tylko jeden więcej obraz żółciowy i fantastyczny!"
"Przy rozdarciu wewnętrznym, jakie
w społeczności naszej panuje, książka podobna (mówiono nam z innej
strony) stać się może nie nauką i upomnieniem lecz źródłem kwasów
i niechęci, otwartą kopalnią dla ducha stronniczego, który z luźnych
dokumentów i oderwanych ustępów wyprowadzi wnioski o jakich wydawca
nie myślał. Wykazanie grzechów rodzin dawniej naczelnych posłuży za
nowe do walki zarzewie i utrudni, może nawet niepodobną uczyni pracę
publiczną dzisiejszym potomkom. Znajdą się ludzie, o jakich w partiach
politycznych nie trudno, których głównym nieraz bodźcem w działaniu
bywa zazdrość do swoich; tacy pochwycą skwapliwie plamiące wspomnienia
i w oczy je rzucą tym, którym dorównać nie mogą. A tak ostatnim słowem
tej pracy może być skandal publiczny!... Lecz nie dość na tym; zawiść
możnych ku sobie dziś szczęśliwie przygasła, odżyje na nowo, i ci,
co tak zacnie podali sobie ręce w niektórych ziemiach polskich, rozejdą
się po dawnemu, na swoje i kraju nieszczęście. Tylko wyższe prawdziwie
dusze czują się powołane wielkimi cnotami odbudowywać swe imię; większość
ze zwyczajnych składa się ludzi; wznowiony obraz zeszłowiecznych plam
odstręczy ich, zniechęci, do nieczynności sprowadzi, a może jeszcze
w obce obozy przerzuci. Dość już podobnych strat mieliśmy w latach
dawniejszych; nie godzi się ich dzisiaj pomnażać i z pola służby narodowej
spędzać choćby najlżejszych pracowników! - Jeżeli zaś przeciwnie wypadkiem
studiów będzie, że nie kilkanaście historycznych rodzin, jak dotąd
mniej więcej utrzymywano, ale cała klasa niegdyś w narodzie wszechwładna
przyczyną była naszej zguby, to ów wyrzut bolesny w tych właśnie ugodzi,
których obecnie swą nienawiścią najbardziej ściga wróg zawzięty. Było
pożytecznym, koniecznym nawet przypominać jej błędy w czasie, kiedy
ta klasa używała i nadużywała całej pełności swych praw. Można jeszcze
zrozumieć i później rzucane na nią pociski, dopóki dłużnikiem była
niższych warstw narodu. Ale dzisiaj, gdy jak Łazarz odarta nie wie
co jej pozwolą z ojczystej dochować spuścizny; gdy ze starych szlachty
polskie przywilejów jeden jej tylko został przywilej męczeństwa; gdy
dawną swą odkupując wyłączność, zdobywa ona blisko już od wieku, własnym
cierpieniem, coraz to nowe obrońców narodowych rzesze: dzisiaj nie
tylko roztropność ale wdzięczność sama nakazywać by powinna jej stare
i nowe zasługi podnosić, a epokę skończoną i grzechy skończone jednym
zresztą pokryć przebaczeniem!..."
Takie uwagi i zarzuty dochodziły nas w
czasie, kiedy ta książka przygotowywała się do druku, Zbytecznym może
dodawać, że znajdowały one w piszącym te słowa echo donośne i zaostrzały
przykrość tych studiów dość już z siebie bolesnych. Trudno rozbierać
na zimno z czym dusza zrosła od kolebki. Trudno też było ukryć przed
sobą, że niejedno z tych wspomnień, które na nowo wydobywamy, zrani
dotkliwie jakieś serce szlachetne, co może tajemny już ślub z Bogiem
uczyniło i dobrowolną pokutą grzechy swych dziadów odpłaca!... A jednak,
po walkach wewnętrznych i długich na namysłach, przyszliśmy do przekonania,
że dokumenty wszystkie, skoro niewątpliwe i skoro służą do wyświecenia
prawdy historycznej, drukować nie tylko można ale i potrzeba.
Wyliczając powody, na których oparliśmy
to nasze mniemanie, może nie od rzeczy będzie przypomnieć nasamprzód
do czego doprowadził system przeciwny: dążność tak długo u nas panująca
zakrywania błędów a podnoszenia nad miarę naszych cnót i zasług. Był
czas, gdy pod bolesnym wrażeniem upadku Rzeczpospolitej, naród świeżym
widokiem własnego nierządu zmęczony, przygnieciony słuszną naganą
całej zachodniej Europy, zwątpił o sobie, o swym patriotyzmie, o swoim
nawet męstwie wojennym i we własnych przede wszystkim oczach potrzebował
się odrodzić. Stąd, gdy jedni na Zachodzie, obok Francuzów, stalą
szabli polskiej odzyskiwali chwałę, drudzy widokiem dawnej mądrości
i zacności narodu usiłowali go pokrzepić. Wówczas to Czacki układał
swą książkę o polskich i litewskich
prawach, aby pokazać, że i w naszym prawodawstwie była niejedna
rozumna ustawa, "którą możemy się chlubić"; wówczas Niemcewicz
swym piórem malowniczym opisywał dzieje Zygmunta III, aby przypomnieć,
że i my także czymś byliśmy: et
nos fuimus; wówczas też poważne grono uczonych mężów rozbierając
między siebie historię szczęśliwszych Polski epok, pominęło z umysłu
dzieje wieku XVIII. Ale szukając w przeszłości pokrzepienia, mężowie
ci ani przed sobą ani przed narodem nie ukrywali "ciężkich błędów
i nierozumu, co świetność minionych wieków splamiły". "Historia,
pisał kilkoma laty wprzódy Naruszewicz, ma ten przywilej, że umarli
mogą mówić prawdę, żyjący słuchać jej bez urazy"; Czacki płakał,
dyktując swe uwagi nad życiem ostatniego z Jagiellończyków, i w każdej
podobnież książe óczesnej, dawną opisującej potęgę, obok wytrawności
sądu z głęboką nauką połączonej, czuć ból zacny a stłumiony, że tyle
niegdyś cnót, tyle wysileń, tyle wreszcie zasobów - wszystko tak marny
wzięło koniec, "żeśmy mogli być wielkim narodem lecz dobrowolnie,
zamiast wielkości, przodkowie nasi zostawili swym wnukom poszarpaną
dziedzinę!" - Wszakże wkrótce potem wyszły z pamięci te przestrogi.
"Jak po stracie drogiej nam osoby (że tu zacytujemy słowa niedawno
powiedziane) rychło ginie pamięć jej wad, a w duszy zostaje tylko
żal niewysłowiony, tak i przeszłość nasza okazała nam się kochanką
idealną, zakrwawioną, białym śmierci całunem okrytą. W jednej chwili
zrodziła się nowa szkoła historyczna, której mistrzami byli odtąd
poeci, słuchaczami dusze rozdarte boleścią." Przeniesiona do
historii poezja, krytyce już nie dawała przystępu i złym być musiała
doradcą w nauce, której odwiecznym warunkiem jest: sine
ire et studio. Zawsze tylko przed oczy stawiając wielkie wspomnienia,
a na epokę upadku rzucając zasłonę, owa poezja historyczna w coraz
to wyższe, "nadeuropejskie" cnoty ubierać nas zaczęła, coraz
to fantastyczniejsze naszej przeszłości nadawać kształty, kolory i
blaski, aż skończyła na bluźnierstwie, zowiąc nas "Chrystusem
narodów!" Słyszano i powtarzano takie zdania, "że
nie mogąc z całym światem wytrzymać zbrodni wspólnictwa, sama święta
i niepokalana, Polska w wieku XVIII dobrowolnie zstąpiła do grobu"
- "Kto sam się bóstwi na świecie, - rzekł poeta, - ten na odwrót
swego szału, odczłowiecza się pomału." Tak i my, podniósłszy
zasługi narodu ponad wszelką miarę i słuszności i rozsądku, bo aż
do ubóstwienia własnego, póty nie zatrzymaliśmy się na tej drodze,
dopóki nieusprawiedliwione zostały wszystkie nasze błędy, wszystkie
instytucje, którymi państwo upadło, te właśnie instytucje, które naród,
doświadczeniem ostrzeżony, sam pod koniec wieku zeszłego potępił najmocniej
i stanowczo odrzucił. Dość przypomnieć, że i liberum veto i elekcja królów, swawola
szlachty i niemoc trybunałów kryminalnych, która w dawnej Rzeczpospolitej
bezkarność, a z nią nowe nadużycia rodziła, znalazły swych apologetów.
Za hasłem przez wielkich mistrzów danym, którzy w historii zamiast
prawdy i rzeczywistości szukali ideałów, znaleźli się niższego rzędu
prozą i wierszem pisarze, którzy wielkość i szczytność a
priori przyjęte, tam nawet ukazywać poczęli, gdzie ich najmniej
być mogło. Bez krytyki politycznej, bez studiów, bez zaglądania do
krajowych źródeł, bez porównania dziejów naszych z obcymi, tworzone
teorie szkołą się stały zarozumienia i zamętu wszelkich pojęć; sięgnęły
nawet poza politykę, dotknęły
najgłębszych moralnych i religijnych zasad. Bo gdy jedni twierdzili,
że Polska jest "Chrystusem narodów", drudzy z tym większą
śmiałością twierdzić mogli, że jej powołaniem jest uzupełnić, wydoskonalić
i na nowo objawić Chrześcijaństwo!...
Atoli dodać należy, że wymagania polityczne
upadłej sprawy, a mianowicie potrzeba bronienia jej przed cudzoziemcami,
zwłaszcza przed Zachodem, przyczyniały się niemało do rozszerzenia
i utrwalenia wpośród nas sądów historycznych, jeśli nie tak rażących
swoją przesadą, to niemniej zgubnych w ostatecznym wypadku. Było i
jest dążnością naszą przekonać obcych, że naród polski nie tylko dzisiaj
godzien jest niepodległości, ale zawsze był jej godzien i że jak teraz
dosyć ma sił, aby ją odzyskać, tak w przeszłości stracił ją dopiero
po największych dla jej obrony ofiarach i pod przemocą wrogów trzykroć
silniejszych. A jeśli, pomimo to, tylokrotnie nasze próby by odbudować
państwo niepodległe, nie doprowadziły nigdy do celu, nie stało się
to bynajmniej skutkiem niemocy narodu lub politycznej jego niedojrzałości,
ale z winy rządów zagranicznych, które nas zawiodły w naszych nadziejach,
albo też, i najczęściej, z winy człowieka lub kilku ludzi, którym
w danej chwili powierzyliśmy nasze losy. - Tego rodzaju obrony i rozumowania
gorliwie po każdej klęsce powtarzane, choć w Europie nie przed wieloma
zapewne nas usprawiedliwiły, nas za to przekonywały najzupełniej;
zaczem dumni ze swych poświęceń i ze swego heroizmu, musieliśmy czym
prędzej dla każdej epoki wyszukiwać kozła ofiarnego i na niego złożyć
przyczyny wszystkich niepowodzeń i grzechy ogólne. - Lecz były inne
donioślejsze skutki tych naszych obrończych wywodów. Ponieważ naród
był i jest silny i do pełności życia politycznego już gotów, ponieważ
jak przed upadkiem Rzeczpospolitej tak i później w każdym powstaniu
dawał niezaprzeczone dowody swej dojrzałości, mocy i wytrwania, ponieważ
jedynie niedołęstwem lub zdradą kilku ludzi zatrzymany został w niewoli:
nic przeto nie przeszkadza, aby zerwał się na nową próbę odzyskania
swej niepodległości od chwili, gdy znajdzie się człowiek prawdziwie
wyższy, zdolny nim kierować, zdolny korzystać z jego entuzjazmu. Któryż
młodzieniec zaczynający konspirację i przygotowujący powstanie, nie
sądzi się być takim właśnie dla narodu mężem przeznaczenia?... I tak,
gdy ciągle brzmiały też same pochwały, ciągle też same powtarzaliśmy
błędy i zanim znikły ślady jednego spustoszenia, już nowe na przyszłość
zasiewaliśmy burze! Zaprawdę, w tym naszym gospodarstwie narodowym
podobni jesteśmy do człowieka, co układając swój budżet, nie tylko
niewątpliwie ale i spodziewane dochody jak najwyżej naznacza, a nie
chce wcale spisać swoich długów, ani przewidzieć wydatków: i cóż dziwnego,
że nim rok upłynie spotka go niedobór i że co rok część jego majątku
przejdzie w obce ręce? Tak
i nas od lat stu spotyka wciąż polityczny niedobór i część ojcowskiej
spuścizny z każdym tracimy powstaniem; a nie inna podobno tego marnotrawstwa
przyczyna, jak ta, że wielbiąc zapał, męstwo i ofiarność narodu, ujemnym
jego stronom przypatrzyć się nie chcemy...
Lecz mówią nam: "dość będzie czasu
na ten rachunek niemiły, gdy Ojczyzna z grobu powstanie, gdy wyzdrowieje
matka ukochana dziś śmiertelnie chora!" - Nam by się przeciwnie
zdawało: rachunek ten wówczas na mało przydatny, dzisiaj koniecznym.
Bo jakże matka ma wyzdrowieć, jeśli jej choroby nie znamy i lękamy
się ją poznać? Jak wydobędziemy się z tej ciasnoty, w którą
zabrnęliśmy, kiedy brak nam odwagi otworzyć oczy? Tylko szczere w sobie samym rozpatrzenie się może nas ostrzec skutecznie,
i co najpilniejsze, nowym stratom zapobiegnie. Tylko prawda od złudzeń
na uchroni i od rozczarowania; ona jedna da siłę potrzebną do walki
z nieprzyjacielem i silniejszą od niego pokusą. A tym, co tak bardzo
dla narodu lękali się prawdy i ostrożnie, w niedostrzeżonych w swej
maleńkości dozach, radzili jej choremu udzielać, odpowiemy, że właśnie
ta osobliwsza homeopatia przez naszych moralistów używana, może była
przyczyną, że naród dotąd chory...
Ale (zapytują nas) jakież wrażenie zrobi
ta prawda z taką szorstkością wypowiedziana, dla wielu osobiści nieprzyjemna,
dla wszystkich bolesna? Azaliż
nie zrazi, nie zniechęci i już bardzo nieszczęśliwych do rozpaczy
nie przywiedzie? Azaliż godzi się dodawać otuchy wrogom Polski widokiem
dawnego jej zepsucia? - Odpowiadając na te pytania, przede wszystkim
zaprzeczyć musimy, aby jakiego bądź Polaka można dziś jeszcze od polskości
odstręczyć, czy widokiem plam jakie ciążą na jego przodkach, czy też
bardziej upokarzającym wyznaniem, że naród przy wadach, które miał
w wieku przeszłym, nie mógł się ostać jako państwo niepodległe. Bez
wątpienia, musiał ciężko przeboleć, każdy, kto się o tym przeświadczył,
ale nikt dlatego nie czuł się mniej Polakiem, mniej obowiązanym służyć
Ojczyźnie. Nikt już dzisiaj z polskości wyzuć się nie zechce, nikt
choćby chciał nie potrafi. Silniejsza ona niż my sami, trwalsza od
naszej słabości lub rozpaczy, w złej czy dobrej żyje doli i stuletnią
już blisko pokutą coraz bardziej się hartuje. Jeżeli dawniej można
było słyszeć o Polakach, którzy przechodzili na Niemców, Francuzów
i Rosjan, - choć i tacy przy schyłku życia tęsknym wejrzeniem znowu
się ku Ojczyźnie zwracali,- to z każdym które przybywa ćwierćwieczem,
owa odmiana czy apostazja staje się coraz mniej podobną. Gdziekolwiek
jesteśmy: w kraju, czy za krajem, w Polsce czy na Sybirze, w szerszym
czy ciaśniejszym więzieniu, wszędzie musimy być i pozostać Polakami:
z nieugaszonym nigdy pragnieniem, z niestłumioną nadzieją, a choćby
wbrew własnej woli, - tak głęboko na dnie naszej duszy osadził Bóg
uczucie polskości! A w takim
usposobieniu polskiego narodu niewątpliwym, niezachwianym i któremu
żaden człowiek sumienny nie zaprzeczy, czyż nie jest rzeczą pożądaną
rozpatrzyć się w naszych błędach i w ich nieustannie bijącym źródle,
w wadach naszego charakteru: rozpatrzyć się spokojnie, bez fałszywej
a tak zgubnej dla nas samych litości? I czyż studium to może być obojętne albo szkodliwe?
Jeżeli przed podobnym z sobą rachunkiem cofały się poprzednie
pokolenia, to nasze, od nich nieszczęśliwsze, ale w swej wierności
zaciętsze, może go odbyć z pożytkiem. Żelazo długim wypróbowane ogniem
wytrzyma uderzenia, których by krucha nie zniosła ruda, - i jeszcze
twardszym się staje. - I czy doprawdy wzgląd na Moskali ma nas wstrzymywać?
My byśmy przeciwnie myśleli, że naglącym jest odjąć nieprzyjaciołom
tryumf, że to oni dopiero ukazują nasze błędy i ze ślepoty naszej
mają nas wyleczyć. W owym sporze odwiecznym Polski z Moskwą, jak całe
prawo maja za sobą, tak potrzeba aby prawdę całą stawiali przy sobie
Polacy, choćby to w chwilową miało się zmienić niekorzyść i chwilowe
przynieść poniżenie. Wykrycie prawdy nie odmieni zresztą naszego z
nimi stosunku. Jak Moskwa nie odstąpi naszych ziem, choćbyśmy ją przekonali,
że do nich prawa nie ma żadnego, tak i my nie wyrzeczemy się naszych
uczuć, przekonań, naszych praw, cierpień, nadziei i całego duchowego
jestestwa, choć dobrowolnie jej przyznamy, że Bóg użył jej jako kata
do wymierzenia zasłużonej kary. Nikt się tu nie cofnie, nie zachwieje,
nie wyprze swej roli, ani my, ani oni: my w pracy nad sobą i w pokutniczym
skupieniu, czekając aż przyjdzie Pańskie miłosierdzie; oni dumnie
potrząsając głową i z naszej ziemi całemu już grożąc światu, aż Bóg
skruszy rózgę gdy się stanie niepotrzebną!
Z tej więc strony nie grozi żadne niebezpieczeństwo,
choćby cała prawda o przeszłości była poznaną. Ważniejszym wydaje
się nam zarzut, że ogłoszenie dokumentów zeszłowiecznych pomnoży rozstrój
w społeczeństwie polskim. Gdyby w istocie tak być miało, bez wahania
i na długo, odłożylibyśmy całą pracę naszą. Bo lepiej nie znać przeszłości,
niż przez nią przyszłość zmącać: bo próżną jest wszelka budowa i na
nic się zda wszelki materiał tam, gdzie między robotnikami nie ma
harmonii i pokoju; bo wreszcie najgorszą by to było dla narodu wróżbą,
gdybyśmy ze studiów nad historią upadku Rzeczpospolitej, zamiast opamiętania
mieli wynosić pochop do wzajemnych skarg na siebie!
Ale tutaj trzeźwy pogląd do innych wniosków doprowadzi niewątpliwie.
Jak w całej Europie trudno byłoby znaleźć jakąś rodzinę świetniejszą,
w której by dziejach nie było przymroku, - a to jej nie przeszkadza
odbierać od ludzi cześć na jaką obecnie zasługuje, - tak i u nas,
choć wiele imion przyćmił wiek XVIII, nie masz dzięki Bogu żadnego,
który by w naszym stuleciu nie odświeżało się i nie podnosiło pracą dzisiejszych potomków.
Więc jak śmieszną byłoby rzeczą bez zasług osobistych szukać dla siebie
uznania w moc wątpliwej po dziadach spuścizny, tak równie śmiesznym
byłoby a nawet niecnym bez win osobistych potępiać ludzi, którzy krajowi
służą poczciwie. Doprawdy, ni masz na kogo cisnąc kamieniem!
A jeszcze by godziło się zapytać, kto może ciskać, kto jest
tak czysty? Nic pospolitszego
jak zarzuty sprzedajności; nie tylko w książkach, ale i na ulicy spotkać
się z nimi można; bo też od połowy XVII wieku mnóstwo najpierwszych
dygnitarzy dotkniętych było tą zarazą. Ale nie sądzimy, aby u nas,
przodków drugiego, mógł ktoś obciążać tą winą, sam swobodny i z podniesionym
czołem; bo niekoniecznie niewinnym był ten o kim milczy historia.
Znane są, to prawda, imiona ludzi, którzy swe sumienie sprzedawali
za krocie; lecz nic dziwnego, że żaden ślad nie pozostał o tych, których
kupowano za łyżkę strawy, za kilka talarów. A było takich, jak wiadomo,
bardzo wielu: historia każdego rokoszu i każdej nieledwie konfederacji
mogłaby na to dostarczyć dowodów. Więc potępiając grzechy przeszłości,
nikt z nas zapomnieć nie może, że na każdego mniej więcej jednaka
spada za nie odpowiedzialność. - Błędnym jest wreszcie mniemanie,
iżby sprzedajność była tak przeważną naszych nieszczęść przyczyną.
Zbyt niska to zbrodnia, i przy najmniejszym moralnym podniesieniu,
prędko się naród z niej otrząsa i staje się niedostępnym dla wpływów
tak nikczemnych. Nie jest też prawdą, aby u nas tylko była ona tak
rozpowszechnioną. Sprzedawali się obcym Niemcy i Anglicy; sprzedajniejszymi
byli od nas Szwedzi; a Rosji dziś jeszcze przekupstwo panuje tak wielkie,
jakiego w Polsce nie było nigdy, nawet za najgorszych czasów. Nie
upadły jednak te państwa; muszą więc być inne, głębsze przyczyny złego
które nas obaliło. Historycy, którzy tych przyczyn wciąż szukają w
sprzedajności, którzy ten zarzut nieustannie a z pewną uciechą podnoszą,
świadczą tylko o sobie - że nic więcej nie powiemy, - iż sami ani
dziejów, ani spraw publicznych, ani serca ludzkiego nie rozumieją.
Źródłem naszej niemocy politycznej, a
zatem i głównym jeśli nie wyłącznym powodem upadku, były (wspomnieliśmy
to już wyżej i każda karta niniejszej książki świadczy o tym wyraźnie)
owe rozliczne niedostatki charakteru narodowego, które całej klasie
wówczas rządzącej właściwe, znajdowały swój typ skończony w tylu głośnych
pyszałkach od Zborowskiego i Zebrzydowskiego począwszy, a skończywszy
na ostatnich Rzeczpospolitej hetmanach. W różnych czasach i w różnych
ludziach ten sam charakter u nas się powtarza i już przez to samo
zasługuje na rozbiór uważny. A nie powiemy, żeby to były studia należące
jedynie do przeszłości, albo żeby tyczyły jednej tylko klasy, dawniejszej
szlachty: owszem, historyk sumienny wciąż musi stawiać pytanie, azaliż
te wady, które przez dwa wieki grób pod stopami naszej Ojczyzny kopały,
dziś jeszcze nie utrudniają jej odrodzenia?
Było to zasługą szlachty polskiej, że swą gorącą miłość Ojczyzny,
swą rycerskość i do ofiar gotowość umiała przelać, wśród walki pogrobowej,
w inne warstwy narodu; i widzimy też od lat z górą sześćdziesięciu,
z tych warstw podnoszące się bez przerwy postacie tak wysokie, że
najczystszym typom polskiego niegdyś szlachectwa w niczym nie ustępują.
Każdy dziesiątek lat ich przymnażał, w każdej wojnie ich widziano
i dzisiaj na każdym polu służby publicznej jest ich tak wiele i tak
zacnych, że nikomu już na myśl nie przyjdzie odróżniać: tyś syn szlachecki,
a tyś miejski! Ale szczepiąc
cnoty swoje w klasach niższych, szlachta polska zaszczepiła także
swoje wady. Te w mniejszych rozmiarach i przy zmienionych okolicznościach
znajdują dziś wyobrazicieli z niejednej miary dawniejszym podobnych.
Każdy ruch narodowy wyrzuca teraz, z niższych czy wyższych klas, cały
szereg nowych ludzi; a patrząc na nich rzekłbyś że to z grobu powstałe
antenaty, znane tak dobrze, choć bez karmazynu pyszałki, którym tylko
pola i środków brakuje, by po staremu wszystkie zebrania publiczne
swoją osobą zapełniać, zagłusać, by w całym kraju na swoją rękę zawiązywać
konfederacje, by w swym kącie powiatowym o całej decydować Rzeczpospolitej!
Rzadko w którym narodzie, mimo klęsk i strasznych odmian, dochowała
się, jak u nas, taka przez długie pokolenia jednostajność usposobień:
co się działo w XVII i w XVIII stuleciu, to i dzisiaj bez mała powtórzyć
by się mogło, - gdyby nie ostrzegały sumienie i przeszłość!
Kto więc chce rzucić potępienie na przestępców z wieków minionych,
niech je rzuca, ale zarazem niech przyłoży rękę do własnej piersi
i posłucha, azaliż w niej się nie odezwą podobne dawnym, rokoszowej
pychy drgania! Jeśli przeto
po wszystkie czasy i dla wszystkich ludzi nauka przeszłości uważana
była za najlepszą mistrzynię, to u nas epoka tak bliska jak koniec
Rzeczpospolitej najsilniejszą powinna by być przestrogą dla nas i
dla naszych następców, najwięcej dostarczyć wątku do badań i rozmyślań:
Mutato
nomine de te docet - historia!
Przestroga dla współczesnych i dla następców,
oto - w ostatecznym zestawieniu wielostronnych względów i rozumowań
- powód stanowczy, dla którego pragnęliśmy widzieć ogłoszony jak najpełniejszy
zbiór świadectw historycznych z czasów naszego upadku; powód, zdaniem
naszym tak ważny, że wobec niego prawie z oczu uchodzą wszystkie niedogodności
jakkolwiek niezaprzeczone i w podobnych publikacjach nieuniknione.
"Poznacie prawdę, mówi Pismo św., a prawda was wyswobodzi." I gdyby w istocie był w narodzie naszym wstręt
tak powszechny do szczerego w swej przeszłości rozpatrzenia się, wtedy
dopiero można by już zrozpaczyć, bo wtedy by należało zwątpić o jego
życiu i wyswobodzeniu. Zdrowych to organizmów jest cechą, że łakną
prawdy, i te tylko odrodziły się i podniosły narody, które prawdę
sobie mówić pozwalały: Włosi, których od początku bieżącego stulecia
(zanim w dzisiejszą przerzucili się utopią) tacy mężowie jak Alfieri,
Azeglio a przede wszystkim Cezar Balbo gromili ostro za ich gnuśność,
rozwiązłość, bezcelowość życia, polityczne fantazje i miękczący artyzm;
Niemcy którzy siebie tak twardo potępiali, że nawet w swej bogatej
literaturze dowód własnej widzieli słabości i którym pisarze, jak:
Schlosser, Mentzel, Gervinus. Hausser, wyrzucali głośno brak patriotyzmu,
brak zmysłu politycznego, życie czysto naukowe, wygodne, przy lampie
i w ciszy rodzinnej prowadzone, wreszcie zbytnią przed wielkimi uniżoność
i biurokracją. A któż sobie powiedział tyle słów gorzkich, co Anglicy
podczas ostatniej wojny wschodniej, że już dalszych nie sięgniemy epok? Ci nawet
z tego szydzili, co każdy naród u siebie szanuje: z własnego wojska,
i na wzór dla siebie stawiali swych odwiecznych współzawodników, Francuzów.
I kiedy te narody w cierpkiej prawdzie na każdą niemoc szukając lekarstwa,
nie obawiały się uchodzić za lichsze nawet i słabsze niż były nimi
w istocie, my tylko jedni "wspinając się na paluszkach wzdętej
pychy", własną, od nikogo nie przyznaną
pojąc się chwała, głosiliśmy siebie "narodem wybranym",
a każde choćby najlżejsze upomnienie strasznym odrzucaliśmy słowem: brzydki ptak
co własne gniazdo kala! Jakby
prawda kalać mogła, jakby upojenie było siła, jakby sąd surowy o sobie
nie przynosił zaszczytu i jakby nie ten dopiero w oczach drugich się
poniżal, co sobie przyznawał cnoty, których nie posiada!...
Wersal, 18 marca 1868 rok