Przygoda Unii Europejskiej z konstytucją, a nawet samo
użycie słowa “konstytucja” w projekcie traktatu zwanego “konstytucyjnym”
wydaje się odpowiadać na zapotrzebowanie współczesnej Europy na upolitycznienie
integracji europejskiej. Dotychczasowy, wspólnotowy model integracji był mocno
zakorzeniony w gospodarce. To właśnie gospodarka była w potocznym rozumieniu
sensem integracji, choć przecież chodziło - i nadal chodzi - o uniknięcie
wojen, które w przeszłości dewastowały majątek i morale Europy. W praktyce
integracyjnej starano się zbudować model pokojowego rozwiązywania konfliktów.
Współcześnie mówi się zatem, że integracja to właśnie negocjowanie konfliktów.
Dalekosiężny cel polityczny (zapobieżenie wojnie), jak i metoda negocjacyjnego
rozstrzygania spraw, które w przeszłości prowadziły do konfliktów zbrojnych,
stanowią oczywiście same w sobie o politycznym wymiarze procesu integracji.
Wszak nie chodzi tylko o poprawienie makroekonomicznych wskaźników rozwojowych
państw. Tradycyjnie zatem integracja, choć wynikała z politycznej
rzeczywistości powojennej Europy i próbowała kształtować polityczną jej
przyszłość, swą codzienność znalazła przede wszystkim w gospodarce. W latach 60
ubiegłego stulecia budowano Wspólną Politykę Rolną i unię celną. Końcówka zaś
tego wieku to ciągłe szlifowanie w pełni funkcjonującego rynku, zwanego
jednolitym rynkiem.
Lecz taka sytuacja nie mogła trwać wiecznie. Gospodarcze
paliwo integracji wypaliło się. O ile ciągle można doskonalić integrację
gospodarczą i usprawniać rynek, to jego wspólne podstawowe zręby zostały już
dawno postawione. Dziś dominować zaczynają spory o cele, jakie zintegrowana
gospodarka powinna realizować. W Unii Europejskiej nie da się już utrzymać
rozdzielenia gospodarki od polityki.
Doświadczenia czysto gospodarczej integracji niosą ze sobą
ważne konsekwencje polityczne o charakterze ponadnarodowym. Pierwsze to unia
celna, która powstała w ramach EWG w roku 1968. To czysto gospodarcze
przedsięwzięcie przyniosło ze sobą konsekwencje polityczne. Wspólna granica
celna prowadzi do pobierania wspólnego cła. W konsekwencji pojawiają się
pieniądze, które nie należą do żadnego z integrujących się państw. Pieniądze
publiczne o charakterze ponadnarodowym wymagają nadzoru ze strony
ponadnarodowej instytucji, która byłaby odpowiednia do sprawowania takiej
funkcji. W tym właśnie mechanizmie można odnaleźć korzenie procesu
systematycznego wzrostu znaczenia Parlamentu Europejskiego w systemie
instytucjonalnym integracji europejskiej. Podobne jest doświadczenie wynikające
z powstania jednolitej waluty Euro. W tym przypadku kontrola nad tradycyjnymi
narzędziami współczesnego państwa: ustanawianie stóp procentowych, bicie
monety, dewaluacja i rewaluacja wartości waluty, została przejęta przez
ponadnarodowe ciało - Europejski Bank Centralny. Bank ten jest zarządzany przez
prezesów banków centralnych państw uczestniczących w strefie Euro. Z punktu
widzenia konsekwencji politycznych integracji najważniejsze jest jednak, że
ciało to stanowi stopy procentowe dla całego obszaru Euro, a nie dla jego
części. Wprowadzenie Euro oznacza, że zaczynamy myśleć o skutkach działań
gospodarczych dla całości, a nie dla poszczególnych części, ani też dla prostej
sumy tych części. Podmiotem politycznym staje się Unia, a nie jej państwa
składowe. Pamiętać przy tym stale należy, że Unia w swym systemie
instytucjonalnym to przecież także te właśnie państwa – to z nich składa się
przecież najważniejsze ciało zdolne do podejmowania decyzji, Rada Unii
Europejskiej.
Słowo “konstytucja” jest zatem przejawem politycyzacji
procesu integracji na bardziej zaawansowanym poziomie. Dodatkowo stwierdzenie
to wspiera fakt, że traktat konstytucyjny został poddany pod ocenę referendalną
w wielu państwach. Nie każdy kraj miał obowiązek przeprowadzenia referendum.
Niemniej wyjątkowo wiele krajów przewidywało/przewiduje ich przeprowadzenie.
Nawet w Niemczech, gdzie z zasady nie przeprowadza się referendów, poważnie
rozważano taką opcję. Jest to jakościowo inna sytuacja od tych wielu, gdy
państwa członkowskie ratyfikowały kolejne traktaty integracji: paryski,
rzymskie, jednolity akt europejski. Wówczas opinia publiczna była niejako
obserwatorem eksperymentu prowadzonego przez elity, a szczególnie dyplomacje
krajów członkowskich. Dopiero ratyfikacja traktatu z Maastricht wprowadziła
nowe akcenty. Powołanie unii politycznej i postanowienia dotyczące Euro
wzbudziły zainteresowanie opinii publicznej, która zaczęła być głównym aktorem
w Danii (gdzie pierwsze referendum było nieudane), Francji (gdzie Maastricht
ratyfikowano bardzo niewielką przewagą głosów) i w Wielkiej Brytanii (gdzie
referendum nie było, ale ratyfikacja spowodowała narodziny nowoczesnego
eurosceptycyzmu). Ten eurosceptycyzm sprzeciwia się właśnie politycyzacji
procesu integracji i (błędnie) zakłada, że da się bez uszczerbku dla rynków
zatrzymać proces integracyjny na etapie czysto gospodarczym.
Wydaje się, że istnieje świadomość potrzeby politycyzacji
procesu integracji, przejawiająca się w otwartym i akceptowanym publicznie
określeniu politycznych podstaw integracji. Potrzebne jest nowe otwarcie
integracyjne, niekiedy mówi się “nowy kontrakt” dla Europy, który byłby
uaktualnieniem podstawowego do dziś w tej mierze dokumentu, czyli deklaracja
Roberta Schumana z 9 maja 1950 roku, która mocno już obecnie odstaje od
współczesnej rzeczywistości politycznej Europy. Jest to szczególnie ważne, gdy
UE liczy aż 25 państw i stoi u progu dalszych poszerzeń, a także gdy ma
ewidentne kłopoty gospodarcze, które wymagają śmiałych działań. Oba aspekty UE
nie mogą obejść się bez politycznego poparcia społeczeństw wyrażonego w
demokratyczny sposób. Nie wystarczy jednak nawoływanie do pogłębionej dyskusji.
Takich wezwań i takich dyskusji odbyło się już wiele. Niezbędne jest natomiast,
by klasa polityczna wzięła pełną odpowiedzialność za Europę i w demokratycznej
pracy ze swymi wyborcami wykształcił się nowy – społecznie wyrażony – kształt
Europy. Próbę z traktatem konstytucyjnym należy być może uznać za nieudaną.
Niemniej jest ona fragmentem szerszego procesu, od którego chyba nie ma
ucieczki.
Dziś zapewne należy uznać traktat konstytucyjny, w tym
kształcie, który został zaakceptowany przez Konferencję Międzyrządową
wszystkich 25 aktualnych państw członkowskich, za dokument martwy.
Doświadczenie pisania, dyskutowania i ratyfikowania bądź nie tego traktatu jest
bardzo ważne dla całej Europy. Wynika z niego, że do politycyzacji procesu
integracji nie wystarczy dobra wola jego uczestników. Z pewnością nie wystarczy
tradycyjne uprawianie polityki integracyjnej w gabinetach dyplomatycznych tak,
jak miało to miejsce przed laty, gdy porozumienia ekspertów podlegały
zatwierdzeniu przez parlamenty. Współczesna politycyzacja integracji oznacza
przede wszystkim jej powrót do podstaw: praktyczne rozwiązywanie małych spraw
ważnych dla ludzi, praca nad zachowaniem pokoju pomiędzy nacjami nadmiernie
skłonnymi do zbrojnych waśni, a także dialog ze społeczeństwem zwany praktyką
demokratyczną. Nie wystarczy przecież na poziomie Unii Europejskiej powielenie
schematu znanego z klasycznych systemów politycznych państw. Na poziomie
zintegrowanej Europy instytucje znane każdemu państwu po prostu nie mogą
sprawnie funkcjonować, ponieważ opinia publiczna Europy ma inną naturę, jest
różnorodna, wielojęzyczna, znacznie bardziej rozproszona, skoncentrowana przede
wszystkim na swych tradycyjnych państwach, które dają ludziom bliskość świata
politycznego. Europa nie jest żadnym monolitycznym społeczeństwem, nie wspiera
się też na żadnym jednym narodzie. Ta mozaika różnorodności z pewnością posiada
- pomimo wszystko - pewne poczucie wspólnoty. To właśnie jest podstawa
integracji i ta podstawa powoli się umacnia.
W dużym uproszczeniu możemy przyjąć, że debata
referendalna we Francji dotyczyła przede wszystkim modelu gospodarczego, jaki
przyszła Europa - według traktatu konstytucyjnego - powinna przyjąć. Wydaje
się, że Francuzom zależało, by Europa była bardziej socjalna, a mniej
liberalna. Z kolei dyskusja holenderska dotyczyła przede wszystkim sposobu
radzenia sobie z napływem imigracji. Gdzieś w tle obu kampanii, tak jak to
miało miejsce też w innych krajach, na przykład w Hiszpanii, tlił się spór o
udział (lub jego brak) Europy w interwencji w Iraku u boku USA. Z innej
perspektywy, aktualny był również spór o tzw. dyrektywę Frederika Bolkesteina
(od nazwiska byłego komisarza), czyli uwolnienie usług spod regulacji krajowych
i doprowadzenie do ich skutecznego przepływu na terytorium całej Unii
Europejskiej. Jak wiadomo, tuż po nieudanych referendach, w czerwcu 2005 roku
Unii Europejskiej nie udało się uzgodnić nowej perspektywy finansowej (czyli
budżetu) na lata 2007-2013. Jak się wydaje, świadczy to właśnie o postępującej
politycyzacji procesu integracji europejskiej. Wszystkie te kwestie nie są
marginalne i dotyczą losu całej zintegrowanej Europy: problem politycznego
kształtu Europy jest jak najbardziej aktualny. Dotyczy to również rodzaju i
kierunku polityki wewnętrznej, jaka będzie w UE prowadzona. Sam traktat
konstytucyjny nie zawiera postanowień o tym, czy przyszła Europa ma być
bardziej socjalna, czy też bardziej liberalna, podobnie, jak wcześniejsze
traktaty nie określały kształtu polityk: rolnej, jednolitego rynku,
strukturalnej, etc. Lecz to właśnie w kontekście rozwiązań instytucjonalnych
tam proponowanych rozpala się spór o to, czy liberalizacja usług jest dobra dla
wszystkich państw, czy też dla całości. To samo dotyczy sporu o o kształt
polityki zagranicznej, którego dzisiejsze odsłony są po prostu kontynuacją
sporów toczonych wokół traktatu z Maastricht, który powołał do życia drugi
filar UE, czyli wspólną politykę zagraniczną i bezpieczeństwa. Preambuła
traktatu konstytucyjnego mówi o konieczności działania Unii Europejskiej na
rzecz “pokoju, sprawiedliwości i solidarności na świecie”, a więc nawołuje ją
do aktywności w świecie zewnętrznym. To oznacza odrzucenie izolacjonizmu, który
przecież mógłby być wynikiem poszukiwania najmniejszego wspólnego mianownika
łączącego państwa członkowskie UE w ich zainteresowaniach światem zewnętrznym.
Dziś wielu komentatorów się cieszy, że Unia nie likwiduje zdolności państw do
działania na arenie międzynarodowej, lecz banałem jest stwierdzenie, że
samodzielnie państwa europejskie w wielu wypadkach nie są zdolne do skutecznego
działania. Ten paradoks kiedyś musi znaleźć rozwiązanie. Jak wiemy, polityka
nie znosi próżni.
Ważnym fragmentem polityki w UE jest dziś konieczność
rzeczywistego zintegrowania nowych państw członkowskich. Było to dobrze
przygotowane poszerzenie. Nie towarzyszyły mu żadne wielkie niepokoje, czy
zaburzenia gospodarcze. Niemniej obawa paryżan przed przysłowiowym polskim
hydraulikiem dowodzi, że członkostwo Polski w UE musi nam wszystkim
znormalnieć. Ta codzienna normalność leży jak najbardziej w polskim interesie.
Elementy spornego krajobrazu europejskiego zebrane w syntetyczny
obraz zdają się sugerować, że Europa znajduje się obecnie na etapie ponownego
poszukiwania odpowiedzi na pytanie, czym jest. Nie w sensie historycznym, lecz
w sensie zdolności do wspólnego działania. Skutecznego działania. Jeśli
rzeczywiście łączy nas Europejczyków coś więcej niż wspólny handel, to
oczywiście chcemy wiedzieć, co to jest i jakie ma znaczenie dla polityki
gospodarczej wewnątrz UE oraz dla jej stanowiska wobec zagranicy. Inaczej rzecz
ujmując, wydaje się, że proces politycyzacji procesu integracji europejskiej
jest jak najbardziej naturalny dla aktualnego stanu i składu Unii Europejskiej.
Będzie natomiast zapewne burzliwy i jeszcze potrwa kilka lat.
Z tym stanem rzeczy musi sobie poradzić polityka polska.
Wydaje się, że w odniesieniu do problemów wewnętrznych UE powinny nam
przyświecać cztery zasady.
Po pierwsze, ważna wydaje się konstatacja – do której
powoli przekonują się nawet środowiska jeszcze nie tak dawno całkowicie
niechętne integracji europejskiej – że Polska potrzebuje zintegrowanej Europy.
Nie oznacza to konieczności poparcia każdego planu integracyjnego, nie musi
prowadzić do stworzenia państwa europejskiego, ani rezygnacji z państwa
polskiego. Niemniej pożyteczna byłaby zmiana nastawienia polityki polskiej na
rzecz takiego stosunku do Unii, który jest konstruktywny i aktywny. Nie
wystarczy bowiem Polsce korzystanie z funduszy unijnych. Potrzebna jest
aktywność w budowaniu przyszłości wszystkich Europejczyków oparta na zasadzie
zgody wszystkich. Nie chodzi tu o szczegóły mechanizmu głosowania w Radzie UE
(większość kwalifikowana, czy jednomyślność), lecz o koncyliacyjne nastawienie
i skłonność do nieustannego przekonywania wszystkich, tak by osiągnąć ową zgodę
wszystkich z wyraźnym uwzględnieniem polskich preferencji.
Po drugie, Polsce potrzebna jest Europa polityczna, nie
wystarczy nam sam rynek. Położenie geograficzne Polski na ważnych rubieżach UE
skłania do poszukiwania wspólnego zdania z naszymi partnerami z UE we
wszystkich kwestiach polityki międzynarodowej. Ponownie: nie musi to oznaczać
rezygnacji z własnych preferencji, zdania i punktu widzenia. Wskazuje natomiast
na potrzebę przekonywania pozostałych partnerów do naszych racji. Należy tu
zwrócić uwagę na fakt, że takie podejście do uprawiania polityki międzynarodowej
odchodzi od tradycyjnego postrzegania sfery stosunków międzynarodowych jako
obszaru do zagospodarowania samodzielnego lub w sojuszu. Można tu mówić o
‘ugniataniu’ polityki międzynarodowej razem z pozostałymi partnerami z UE.
Teorie integracji mówią o ‘transrządowości’ tego obszaru. W interesie Polski
leży poszukiwanie wspólnych rozwiązań w tym obszarze tak, aby stanowisko
europejskie nie było ani francuskie, ani brytyjskie, ani niemieckie, ani też
polskie, lecz wspólne, europejskie. Nie zawsze się to uda, często okaże się
utopią. Jednak im częściej się zdarzy, tym bardziej UE będzie pożyteczna dla
Polski.
Po trzecie, potrzebny jest nam zdrowy rozsądek w
sterowaniu gospodarką unijną, a właściwie jej systematyczne uwalnianie tak, by
dać ludziom możliwość nieskrępowanego korzystania z dobrodziejstw poszerzonego
jednolitego rynku. Aktywność Polaków powinna przynieść nam sukces tak w
rolnictwie, jak i – z biegiem czasu - w zaawansowanych technologiach.
Wreszcie po czwarte, potrzebujemy wspomnianego na początku
powrotu UE do pragmatyki początków integracji. Jak Jean Monnet musimy szukać
takich spraw i obszarów, które są ważne dla ludzi i praktycznie da się uzyskać
poprawę sytuacji, gdy zastosujemy jakieś instrumenty integracyjne. Bez
zrozumienia przez ludzi na czym polega ich konkretny ‘zysk’ z integracji, nie
będziemy mieli poparcia dla ogólnie poprawnie sformułowanych celów.