Gdy Konstantyn
Wielki przeniósł stolicę imperium z Rzymu do Konstantynopola, na
rynku nowej metropolii kazał ustawić egipską kolumnę z porfiru,
o której krąży niezwykłe podanie. Głosi ono, iż w wykopie ukryto
siedem świętych insygniów państwa rzymskiego, pochodzących ze świątyni
Westy, gdzie strzegły ich opiekujące się wiecznie gorejącym ogniem
kapłanki-dziewice. Na szczycie kolumny umieszczona jest statua Apollina,
przedstawiająca cesarza. W jej wnętrzu znajdować się ma fragment
Krzyża świętego; podobnie promienie diademu, którym Konstantyn kazał
ukoronować rzeźbę, zawierać mają gwoździe, użyte niegdyś do ukrzyżowania
Jezusa i odnalezione w Jerozolimie przez matkę cesarza.
Kolumna Konstantyna wciaż stoi na swoim
miejscu, najświetniejszy zabytek nawróconego cesarstwa. Przekonanie,
iż gwoździe, które przekłuwały ciało Chrystusa mogą stać się właściwą
ozdobą pogańskiego bożka w momencie, gdy nadano mu imię panującego
cesarza, świadczy o miejscu, jakie wyznaczono chrześcijaństwu w
imperialnych strukturach państwa Konstantyna. Rezultatem dążeń Dioklecjana,
by przekształcić Rzym w państwo o ustroju despotycznym na modłę
Wschodu, była największa, a zarazem ostatnia, fala prześladowań
wyznawców chrześcijaństwa. Dołączając do ich grona, Konstantyn nie
zamierzał odchodzić od polityki swego poprzednika ani wyrzec się
blasku władzy arbitralnej. Jego celem było wzmocnienie tronu przy
pomocy religii, która zdumiała świat swoją niezłomnością. Ponieważ
chodziło mu o poparcie całkowite i bezwarunkowe, przeniósł stolicę
na Wschód, tam gdzie mógł mianować patriarchę według własnego uznania.
Nikt zapewne nie ostrzegł go przed konsekwencjami
wyróżnienia religii chrześcijańskiej: nadając jej specjalny status
wiązał sobie przynajmniej jedną rękę i wyrzekał się prerogatywy,
która przysługiwała cezarom. Jako powszechnie uznany promotor wolności
i uprzywilejowanej pozycji Kościoła, został Konstantyn również gwarantem
jego jedności. Kiedy odwoływano się do niego, nie uchylał się od
odpowiedzialności; przeciwnie, traktował swój urząd z należną powagą.
Podziały, które wciąż odradzały się wśród chrześcijan, dostarczały
jego następcom coraz to nowych sposobności, by poszerzać zakres
swoich uprawnień w stosunku do Kościoła. W tych okolicznościach
nie było oczywiście mowy o jakimkolwiek ograniczeniu imperialnych
uprawnień lub roszczeń.
Konstantyn uważał, że deklaracje jego
woli mają tę samą wagę co kościelne kanony. Zaś zgodnie z argumentacją
Justyniana lud rzymski przeniósł pełnię swojej władzy na cesarzy
i dlatego wola Cesarza, wyrażona w edykcie lub liście, ma moc prawa.
Nawet w burzliwej epoce konwersji Imperium potrafiło zmobilizować
wpływ swej wyrafinowanej cywilizacji, skumulowaną mądrość starożytnych
mędrców, rozsądek i subtelność rzymskiego prawa oraz sięgnąć po
całe dziedzictwo świata żydowskiego, pogańskiego i chrześcijańskiego
po to, by sprowadzić Kościół do roli pozłacanej podpory absolutyzmu.
Ani oświecona filozofia, ani polityczna mądrość Rzymu, ani nawet
wiara i cnota chrześcijan nie były w stanie przeciwstawić się nie
uznającej korekt tradycji. Brakowało czegoś, co nie mieściło się
w ramach doświadczenia lub refleksji - zdolności samorządzenia się
i samokontroli, wyrastającej jak język z samego rdzenia narodu i
rozwijającej się wraz z przemianami całego organizmu. W krajach
chętnie przyozdabiających skroń w wawrzyn antycznej cywilizacji
ową umiejętność zniszczyły niekończące się wojny, anarchia i ucisk.
Na nowo zakwitła ona na chrześcijańskiej glebie, gdy Imperium Zachodnie
zalał potok migrantów z północy.
Już wcześniej, u szczytu swej potęgi,
Rzym zetknął się z rasą, która nie złożyła swej wolności w ręce
monarchy. Pisząc o niej, najzdolniejszy dziejopis Imperium wyrokuje
gorzko, że przyszłość świata należy do tych instytucji, dzięki którym
barbarzyńcy jeszcze opierają się despotyzmowi. Ich królowie, o ile
w ogóle takich mieli, nie przewodniczyli na zebraniach rady; swój
urząd sprawowali nierzadko w wyniku elekcji; zdarzało sie, że musieli
zeń ustąpić; obejmując rządy z reguły wiązali się przysięgą, iż
będą działać zgodnie z wolą ogółu. Prawdziwa władza przysługiwała
im jedynie w czasie wojny. Ten elementarny republikanizm - dopuszczający
monarchię, ale tylko w charakterze przelotnego epizodu, i głoszący,
iż wśród wszelkich ustanowionych władz bezwzględny prymat należy
do zbiorowości ludzi wolnych - jest zalążkiem rządów parlamentarnych.
Pole działania państwa było stosunkowo wąskie, ale król, oprócz
funkcji głowy państwa, był jeszcze zwierzchnikiem drużyny, z której
członkami łączyło go pokrewieństwo lub więzy polityczne. W podległej
królowi drużynie nieposłuszeństwo lub opór dopuszczany był w tym
samym stopniu co sprzeciw żony, dziecka, lub żołnierza; wystarczy
powiedzieć, że członek drużyny nie mógł odmówić zabicia własnego
ojca, jeżeli wódz wydałby mu taki rozkaz. W społecznościach Germanów
tolerowano tak daleko posuniętą niezależność władzy, iż groziło
to rozpadem społeczeństwa; z drugiej strony zinstytucjonalizowane
zależności personalne stwarzały istotne zagrożenie dla wolności.
System ten był korzystny dla grup (korporacji), nie zapewniał natomiast
poczucia bezpieczeństwa jednostkom. Państwo nie uciskało swych poddanych,
ale nie zapewniało im również ochrony.
Wielkie migracje plemion germańskich
na obszary zdominowane przez cywilizację rzymską cofnęły Europę
o kilka wieków do stanu, który niewiele różnił się od półmroku,
z którego wyrwały ongiś Ateńczyków reformy Solona. Gdy na Wschodzie
Grecy przechowywali literaturę, sztukę i naukę antyku oraz święte
zabytki wczesnego chrześcijaństwa z nie znającą wyjątków pieczołowitością
- ilość ocalałych okruchów tego dziedzictwa nie stoi niestety w
żadnej proporcji do wysiłku włożonego w ich ratowanie - a bułgarscy
wieśniacy znali Nowy Testament na pamięć, najzdolniejsi spośród
nowych władców Europy Zachodniej nie potrafili nawet napisać swojego
imienia. Zdolność ścisłego rozumowania i dokładnej obserwacji zanikła
tam na przeciąg pięciu wieków. Nawet tak pożyteczne dziedziny wiedzy
jak medycyna i geometria pogrążyły się w upadku. Trwało to dopóki,
dopóty nauczyciele Zachodu nie udali się po nauki do arabskich mistrzów.
Do uporządkowania chaotycznego rumowiska, jakim była Europa, a następnie
zbudowania nowej cywilizacji i stopienia wrogich żywiołów (ras)
w jedno potrzeba było nie
wolności, lecz siły. W skali stuleci trwałym czynnikiem postępu
okazał się dorobek takich postaci jak Klodwig, Karol Wielki i Wilhelm
Zdobywca. Cechowało ich zdecydowanie, stanowczość, oraz niekwestionowany
autorytet.
Tylko połączone siły Kościoła i Państwa
mogły wygnać ducha pogaństwa, którym od niepamiętnych czasów przeniknięte
było starożytne społeczeństwo; przykładu dostarczało despotyczne
Cesarstwo Wschodnie. Model bizantyjski wskazywał na niezbędność
i uniwersalny charakter wspólnego działania obu instytucji. Dla
tych duchownych bizantyjskich, którzy nie wyobrażali sobie istnienia
chrześcijaństwa poza granicami Imperium, było oczywiste, że Kościół
istnieje w Państwie, a nie Państwo w Kościele. Wkrótce po tym, gdy
doktryna ta ujrzała światło dzienne Cesarstwo Zachodnie przestało
istnieć. To doniosłe wydarzenie stworzyło nowe ramy dla toczącej
się debaty. Salwianus z Marsylii wystąpił z tezą, iż cnoty społeczne,
które podupadły wśród cywilizowanych Rzymian, odnaleźć można w czystszej
postaci u pogańskich najeźdźców. Ich nawrócenie przebiegało zresztą
łatwo i szybko; punktem zwrotnym był zazwyczaj chrzest barbarzyńskiego
króla.
Chrześcijaństwo, które wcześniej zwracało
się do mas i podnosiło wagę pierwiastka wolności, postawiło sobie
zadanie pozyskania nowych władców, sprzęgając w tym celu swój ogromny
wpływ z racjami władzy. Barbarzyńcy, którzy nie mieli książek, wiedzy
o świecie, wykształcenia (wyjąwszy to, czego mogli się nauczyć w
szkołach dla duchownych) i którzy posiedli co najwyżej podstawy
wiedzy religijnej, traktowali z dziecięcą wręcz nabożnością ludzi
znających Pismo Święte, Cycerona, św. Augustyna. Dla umysłów o dość
wąskim horyzoncie myślowym, Kościół wydawał się czymś nieskończenie
większym, silniejszym, świętszym niż nowo założone państwa. Ich
funkcjonowanie byłoby wręcz niemożliwe bez udziału duchownych. Duchowni
nie płacili podatków, nie podlegali jurysdykcji władzy świeckiej,
nie byli zobowiązani do posłuszeństwa wobec administracji politycznej
(króla). Ludzie Kościoła głosili, że władza polityczna pochodzi
z wyboru. I tak synody w Toledo stworzyły fundament systemu parlamentarnego
w Hiszpanii, który jest bezkonkurencyjnie najstarszym tego rodzaju
systemem na świecie. Niestety ani monarchia Gotów w Hiszpanii ani
monarchia anglosaska w Anglii, gdzie otoczenie władcy, składające
się z możnych i duchowieństwa tworzyło układ przypominający działanie
wolnych instytucji, nie utrzymały się. Jedynie Frankowie wyszli
zwycięsko z prób, jakim poddała ich historia, i swoim sukcesem przesłonili
dokonania innych narodów. Nie mieli oni rodowej szlachty; ich raz
ustalone prawo sukcesji stało się na przeciąg tysiąca lat nietykalnym
zabobonem; ich system feudalny rozwinął się do tego stopnia, iż
zatracił wszelką miarę. W feudalizmie ziemia jest czynnikiem rozstrzygającym
i miarą wszystkich rzeczy. Dla tych, którzy utrzymywali się z uprawy
roli, nie było innego sposobu uratowania się od głodu niż uzależnienie
się od pana, będącego właścicielem gruntów; dlatego jego władza
była w efekcie nadrzędna zarówno w stosunku do wolności poddanych
i władzy Państwa. Każdy baron, mówi francuska maksyma, jest w swoich
posiadłościach królem. Podczas gdy państwa Zachodu ogarnęły zmagania
między tyranią lokalnych magnatów i dążących do władzy absolutnej
królów, na scenie historii pojawiła się nowa siła, która przez jakiś
czas okazała się silniejsza od pana jak i wasala.
Po podboju normandzkim, gdy Normanowie
jęli likwidować angielskie swobody, podstawowe instytucje życia
społecznego, które Sasi, Goci i Frankowie przynieśli z puszcz Germanii
znalazły się w zaniku. Był to okres w którym jeszcze nie narodził
się nowy, bardziej demokratyczny styl sprawowania władzy, owoc życia
miejskiego i rozwoju klasy średniej, a jedynym czynnikiem mogącym
stawić opór hierarchii feudalnej była hierarchia kościelna. Zderzyły
się one ze sobą, gdy proces feudalizacji zagroził niezależności
Kościoła, to znaczy gdy władcy świeccy zapragnęli narzucić dostojnikom
Kościoła takie formy zależności, jakie charakteryzowały germański
model państwa.
Temu konfliktowi, ciągnącemu się przez
czterysta lat zawdzięczamy nasze wolności obywatelskie. Gdyby Kościół
nieprzerwanie wspierał królów, których namaścił i błogosławił, lub
gdyby walka zakończyła się szybkim zwycięstwem jednej ze stron,
Europa nie podniosłaby się spod ciężaru bizantyjskiego lub moskiewskiego
despotyzmu. Celem jednej jaki i drugiej strony była wszak władza
absolutna a nie wolność. Jednocześnie każda z nich posługiwała się
wolnością jako środkiem przetargowym w zabiegach o poparcie poszczególnych
narodów i państw. W kolejnych fazach konfliktu miasta włoskie i
niemieckie uzyskały karty swobód, we Francji doszły do głosu Stany
Generalne, w Anglii - Parlament. Procesy emancypacyjne nie pozwalały
na rozwój doktryn stojących na gruncie ius
divinum. Istniała oczywiście skłonność do traktowania państwa
(korony) jako dominium dziedziczonego w obrębie rodziny, która jest
jego właścicielem, zgodnie z prawem spadkowym. Ale autorytety religijne,
zwłaszcza papież, opowiadały się przeciwko niezbywalności królewskich
tytułów. We Francji tak zwana teoria gallikańska głosiła, iż dom
panujący jest ponad prawem, a korona jest jego niezbywalną własnością,
innymi słowy dopóty nie umrze ostatni książę z rodu św. Ludwika,
nie może ona przejść na kogoś innego. W innych krajach już sam ceremoniał
przysięgi koronacyjnej jest dowodem na to, iż urząd królewski postrzegany
była jako godność warunkowa, którego sprawowanie zależeć miało od dobrego zachowania króla.
Nie było niczego niezgodnego z prawem publicznym, któremu podlegać
mieli wszyscy królowie angielscy, ani w proklamacji piętnującej
Jana bez Ziemi za bunt przeciw baronom ani w postępowaniu zwolenników
Edwarda III, którzy wynieśli go na tron, wymusiwszy wpierw abdykację
jego ojca, powołując się na zasadę Vox
populi, vox Dei.
Uzyskawszy sankcję religijną, doktryna
ius Dei uprawniająca lud
do powoływania i obalania władców umocniła się do tego stopnia,
że zdolna była mobilizować opór przeciwko zarówno Kościołowi i królowi.
W konflikcie między Bruce'ami a Plantagenetami o panowanie nad Szkocją
i Irlandią roszczenia angielskie miały mocne poparcie Rzymu. Mimo
to Irlandczycy i Szkoci odrzucili je bez wahania. List w którym
parlament szkocki poinformował papieża o swojej decyzji ukazuje
jak głębokie korzenie zdołała już tu zapuścić doktryna suwerenności
ludu. W odniesieniu do Roberta Bruce'a dokument stwierdza, iż "Boska
Opatrzność, prawa i zwyczaje naszego kraju, których bronić będziemy
do śmierci, oraz wybór ludu uczyniły go naszym królem. Gdyby się
tak zdarzyło, iż zdradziłby nasze zasady i zgodziłby się na to,
byśmy zostali poddanymi króla angielskiego, potraktujemy go jak
nieprzyjaciela, gwałciciela praw naszych i jego własnych, i wybierzemy
sobie nowego króla na jego miejsce. Nie dbamy o chwałę ani o bogactwa,
zależy nam tylko na wolności, z którą człowiek honoru rozstaje się
tylko razem z życiem. Takie rozumienie władzy królewskiej nie powinno
dziwić u ludzi przywykłych do nieustannych bojów między monarchą
a ludźmi cieszącymi się autentycznym szacunkiem. Papież Grzegorz
VII dał sygnał do lekceważącego traktowania władzy świeckiej mówiąc,
że jest ona dziełem diabła. Ale również w jego czasach obie zwalczające
się strony zmuszone były do uznania nadrzędnej suwerenności ludu;
czyniąc to liczyły na doraźne wzmocnienie własnych pozycji.
Dwa wieki później polityczna teoria suwerenności
ludu formułowana była z bezprecedensową precyzją i siłą przez Gwelfów,
to jest zwolenników prymatu papieskiego, i Gibellinów, popleczników
Cesarstwa. Oto co pisał na ten temat najznakomitszy reprezentant
obozu Gwelfów: "Król, który nie wypełnia swoich powinności
nie może oczekiwać posłuszeństwa. Usunięcie go z urzędu nie jest
buntem, ponieważ on sam jest buntownikiem, którego naród ma prawo
odwołać. Lepiej jest skrócić jego panowanie, by zapobiec nadużyciom.
Z tego względu cały naród powinien mieć udział w rządzeniu sobą;
Konstytucja powinna łączyć zasadę ograniczonej, elekcyjnej monarchii
z zasadą rządów arystokracji wyłanianej według kryterium zasług
a nie urodzenia oraz domieszką demokracji po to, by przedstawiciele
wszystkich klas mogli ubiegać się o urzędy na zasadzie powszechnych
wyborów. Żaden rząd nie ma prawa nakładać podatki ponad limit na
który uzyskał zgodę ludu. Cała władza polityczna pochodzi z powszechnego
głosowania, a wszystkie prawa muszą być uchwalone przez lud lub
jego reprezentantów. Nie jesteśmy bezpieczni dopóty, dopóki polegamy
na woli drugiego człowieka." Przytoczony tekst, ta najwcześniejszą
deklaracja wigowskiej teorii rewolucji, pochodzi w istocie od Tomasza
z Akwinu, o którym Lord Bacon powiedział, że miał więcej serca niż
jakikolwiek inny scholastyk. Warto również zauważyć, że dokładnie
wtedy, gdy św. Tomasz pisał te słowa, Szymon de Montfort odwoływał
się do Izby Niższej angielskiego parlamentu, oraz że polityczna
wizja neapolitańskiego zakonnika wyprzedzała o całe stulecia horyzonty
myślowe tak wytrawnego polityka jak Baron de Montfort.
Najznakomitszym umysłem stronnictwa Gibellinów
był Marsyliusz z Padwy. "Prawa," jak głosił, "czerpią
swój autorytet z [woli] narodu i są nieważne bez jego przyzwolenia.
Skoro całość większa jest od części, żadna z części nie powinna
ustalać praw dla całości, a ponieważ ludzie są równi nikt nie powinien
być poddany prawom ustalanym przez kogoś innego. Ale poprzez posłuszeństwo
prawom, na które wszyscy wyrazili swą zgodę, wszyscy ludzie w istocie
rządzą się sami. Monarcha, którego ustanawia legislatura, by wypełniał
jej wolę, powinien rozporządzać siłą zbrojną na tyle dużą, by skutecznie
zmuszać do posłuszeństwa jednostki, ale niewystarczającą, by podporządkować
sobie większość ludności. Jest on odpowiedzialny wobec ludu i podlega
prawu, zaś lud, który go powołuje i wyznacza mu jego obowiązki,
powinien zwracać uwagę na to, czy przestrzega Konstytucji; a jeśli
by ją gwałcił, powinien go odwołać. Prawa obywateli są niezależne
od wyznania; nikt nie może być karany za swoją religię." Ten
pisarz, który pod pewnym względem był bardziej dalekowzroczny niż
Locke czy Monteskiusz. Jeśli chodzi o suwerenność ludu, rządy przedstawicielskie,
wyższość władzy ustawodawczej nad wykonawczą, czy wolność sumienia
Marsyliusz, żyjący przed ponad pięciu wiekami, stał mocno na gruncie
zasad, które rządzą w naszym współczesnym świecie.
Jest znamienne, że ci dwaj myśliciele
zajmowali to samo stanowisko w wielu podstawowych kwestiach, wokół
których po dzień dzisiejszy toczą się spory, choć należeli oni do
wrogich obozów i każdy z nich na pewno uważał, że jego przeciwnik
zasługuje na śmierć. Św. Tomasz uważał, że wszystkie chrześcijańskie
monarchie powinny podporządkować się papiestwu. Marsyliusz chciał,
by kler podlegał prawu poszczególnych krajów; postulował również,
by wyznaczono limity majątku Kościoła i liczebności duchownych.
W trakcie wielkiej debaty wiele spraw powoli klarowało się i przybierało
kształt ugruntowanych przekonań. Nie były one bowiem własnością
kilku proroczych umysłów, wykraczających poza horyzonty myślowe
swej epoki. Szansa, iż idee te znajdą szeroki oddźwięk była zresztą
dość realna. Panowanie feudalnych panów było poważnie zagrożone
zaś wyprawy krzyżowe otwarły drogę na Wschód i dały bodźca rozwojowi
przemysłu. Rozpoczęła się migracja ze wsi do miast, które wymykały
się spod kontroli feudalnej machiny władzy. Gdy ludzie zaleźli sposób
zarobienia na życie bez oglądania się na dobrą wolę właścicieli
ziemskich, klasa tych ostatnich wyraźnie straciła na znaczeniu na
rzecz posiadaczy majątku ruchomego. Mieszczanie nie tylko wyzwolili
się spod kontroli biskupów i baronów; dążyli oni również do podporządkowania
Państwa swojej klasie i swoim interesom.
Wiek XIV rozbrzmiewał zgiełkiem potyczek
między demokracją i ideałów rycerstwa. Miasta włoskie, przodujące
pod względem wiedzy i cywilizacji, nadały sobie demokratyczne konstytucje,
odznaczające się idealistycznym patosem i niepraktycznością. Szwajcarzy
odrzucili jarzmo Austrii. Wzdłuż Renu i w sercu Niemiec powstały
dwa długie łańcuchy wolnych miast. Mieszczanie paryscy podporządkowali
sobie króla, zreformowali państwo i zaczęli angażować się w rządzenie
Francją. Ale najbujniej kwiat miejskich wolności rozkwitł w Belgii,
kraju który jak żaden inny od niepamiętnych czasów nieugięcie bronił
zasady samorządu. Zasoby, którymi rozporządzały miasta flamandzkie
były tak ogromne, a zwrot ku demokracji tak powszechny, iż wydawało
się, że zwycięstwo tej formy ustrojowej jest prawie pewne a władzę
przejmie z rąk arystokracji oręża nowa klasa, reprezentująca bogactwo
i rozum ludzi żyjących z handlu. Ale, jak się okazało,
Rienzi, Marcel, Artevelde i inni przywódcy niedojrzałej demokracji
tamtych czasów walczyli i ginęli nadaremno. Gwałtowne poruszenie,
jakie ogarnęło klasę średnią, sprawiło, że doszły również do głosu
cierpienia, potrzeby, namiętności i aspiracje ludzi biednych, których
położenie było jeszcze gorsze. Ludowe powstania, wybuchające z niezwykłą
siła we Francji i Anglii, spowodowały odsunięcie na całe stulecia
rozwiązanie problemu równowagi ustrojowej, zaś demokracja poczęła
kojarzyć się z widmem krwawej rewolucji społecznej. Francuska kawaleria
zgniotła zbrojne powstanie mieszkańców Gandawy; zaś przemiany, jakie
zaszły w stosunkach między klasami, zdyskontowała monarchia.
Podsumowując dorobek z górą tysiąca lat,
które zwykliśmy określać wiekami średnimi, musimy stwierdzić (przyjmując,
że bardziej niż wypracowania doskonałych instytucji interesuje nas
stopień zrozumienia tego co stanowi osnowę wszelkiej polityki),
że najbardziej rozpowszechnione były w tej epoce rządy przedstawicielskie,
tj. forma ustrojowa nieznana w świecie starożytnym. Procedury wyborcze
były co prawda dość prymitywne, ale zasada, że podatek można ściągać
jedynie z tych, którzy wcześniej wyrazili na to zgodę - innymi słowy,
płacenie podatków przez daną klasę jest uwarunkowane posiadaniem
przez nią reprezentacji politycznej - funkcjonowała nie tylko jako
przywilej w niektórych krajach, lecz obejmowała wszystkich. Nigdzie
żaden książę, mawiał Filip de Commines, nie może ściągnąć grosza
podatku bez zgody swych poddanych. Niewolnictwo zostało prawie wszędzie
wyeliminowane, zaś za zjawisko bardziej zbrodnicze i bardziej godne
potępienia od niewoli przyjęto uważać władzę absolutną. Prawo do
zbrojnego sprzeciwu było w pełni respektowane, określano je zgoła
jako obowiązek sankcjonowany przez religię. Nawet zasady habeas
corpus czy podatku dochodowego były już znane. Owocem praktyki
politycznej antyku było państwo absolutne oparte na niewolnictwie.
Polityczny dorobek wieków średnich to zróżnicowany układ państw,
w których pełnia władzy [authority] ograniczona jest przez, po pierwsze, ciała, reprezentujące
znaczące klasy społeczne, uprzywilejowane zrzeszenia i grupy, i
po drugie, przez powszechne przekonanie, iż istnieją obowiązki ważniejsze
od tych, które wyznacza wola drugiego człowieka.
By zrealizować w praktyce to, co uznano
za dobro, Sredniowiecze musiało zaczynać od nieomal od zera. Ale
za to nie trzeba było już rozstrzygać problemu wyboru zasady, która
miała przyświecać tej ogromnej pracy. Te konstatacje prowadzą nas
do pytania o to, jak wiek szesnasty obszedł się ze spuścizną wieków
średnich? Najbardziej charakterystycznym rysem nowych czasów było
ograniczenie tradycyjnych wpływów religii. Trzeba było 60 lat od
wynalezienia druku i wydrukowania aż 30 000 książek w całej Europie,
by ktoś zdecydował się na wydrukowanie greckiego Nowego Testamentu.
W czasach, gdy dla każdego państwa nie było ważniejszej sprawy niż
utrzymanie jedności religijnej, uważano, iż zarówno układ praw i
zobowiązań, na przykład ze strony sąsiada czy władcy, zmieniał się
w zależności od religii, której wyznawcą był poddany; innymi słowy,
społeczeństwo inaczej określało swoje zobowiązania wobec Turka czy
Żyda, poganina, heretyka, czy czciciela diabła z jednej strony a
prawowiernego chrześcijanina z drugiej. Gdy dominująca roli religii
zaczęła słabnąć, przywilej
specjalnego traktowania obcych przejęło państwo i zaczęło wykorzystywać
go dla własnych celów; zasadę, że dla państwa cel uświęca środki
wprowadził Machiavelli. Wielką troską tego zręcznego polityka było
usunięcie przeszkód, które uniemożliwiały zaprowadzenie we Włoszech
rozumnych rządów. Wydawało mu się, że najbardziej podstępnym wrogiem
rozumu jest sumienie, oraz że jeżeli nie odrzuci się podręcznikowych
rad moralnych nie będzie możliwe energiczne stosowanie sztuki rządzenia,
niezbędnej dla doprowadzenia do końca trudnych przedsięwzięć.
W następnym okresie historycznym ta przekorna
nauka zdobyła sobie poparcie ludzi, którzy cieszyli się dużym autorytetem.
Zdawali oni sobie sprawę z tego, że w trudnych czasach dobro rzadko
ma dość siły, by skutecznie bronić swych pozycji i ulega tym, którzy
pojęli sens powiedzenia, że nie zrobi omletu ten, kto boi się rozbić
jajko. Rozumieli oni również, że moralność publiczna różni się od
moralności prywatnej, ponieważ żadna władza nie może nastawić drugiego
policzka, lub przyznać, że łaska jest lepsza niż sprawiedliwość.
Nie sprecyzowali wszelako na czym polega różnica między jedną a
drugą sferą moralności tudzież warunków, jakie muszą spełniać przypadki
szczególne; ani nie wskazali na jakiekolwiek inne kryteria oceny
postępowania państw niż wola niebios, której wyrazem tu na ziemi
jest sukces.
Doktryna Machiavelli'ego z pewnością
nie ostałaby się w warunkach rządów parlamentarnych, ponieważ publiczna
debata wymaga przynajmniej deklaracji dobrej woli. Nowy sposób myślenia
zagłuszał sumienia bardzo religijnych królów i zacierał różnice
między dobrem i złem, a tym samym przyczyniał się do wzmocnienia
tendencji absolutystycznych. Karol V wyznaczył 5000 koron za zamordowanie
swojego wroga. Ferdynand I i Ferdynand II, Henryk III i Ludwik XIII
są winni zdradzieckiego zamordowania swych najpotężniejszych poddanych.
Królowa Elżbieta i Maria Stuart też snuły podstępne plany pozbycia
się niewygodnej rywalki. Swój triumf nad duchem i instytucjami lepszej
epoki monarchia absolutna zawdzięczała nie pojedynczym występkom
i zbrodniom, lecz wysublimowanej filozofii zła i tak dogłębnej perwersji
zmysłu moralnego, jakiej nie znały dzieje, odkąd stoicy zreformowali
moralność pogańską.
Kler, który w ciągnących się przez wieki
zmaganiach między feudalizmem i niewolnictwem na wiele sposobów
wspomagał sprawę wolności, teraz utożsamiany był z monarchią. Próby
zreformowania Kościoła w duchu konstytucyjnym zakończyły się porażką;
doprowadziły one jednak do aliansu hierarchii kościelnej i tronu
przeciwko zagrażającemu im systemowi rozdziału władzy. Silni władcy
rozciągnęli swą kontrolę nad sferą duchową we Francji i Hiszpanii,
na Sycylii i w Anglii. Zręby francuskiej monarchii absolutnej budowało
przez dwa wieki dwunastu kardynałów z politycznej nominacji. Królowie
Hiszpanii osiągnęli ten sam cel za jednym zamachem poprzez odnowienie
i przechwycenie na własny użytek trybunału Inkwizycji. Ta mocno
podstarzała instytucja została wyposażona w napawające grozą pełnomocnictwa
przez monarchę, który w ten sposób faktycznie zaprowadzał despotyzm.
Cala zresztą Europa przeszła w ciągu jednego pokolenia niezwykłą
przemianę od anarchii cechującej okres Wojny Dwóch Róż do gorliwej
uległości wobec tyranii za czasów Henryka VIII i władców mu współczesnych.
Kiedy w Wittenberdze rozpoczęła się epoka
Reformacji, oczekiwano, że wpływ Marcina Lutra zahamuje postępy
absolutyzmu. Wszędzie gdzie szerzył swe poglądy napotykał na zwarty
opór Kościoła i Państwa działających ręka w rękę; zaś zwłaszcza
tam, gdzie większość ludności opowiedziała się po stronie Reformacji
rządzili na ogół wrogo doń nastawieni potentaci, będący prałatami
na dworze rzymskim. Jednak tak na prawdę Luter mógł się bardziej
obawiać panów świeckich niż duchowych. Najbardziej znani biskupi
niemieccy uważali, że wobec protestantów należy pójść na ustępstwa,
a Papież na próżno doradzał taką właśnie politykę Cesarzowi. Jednak
Karol V nie ociągał się z wydaniem wyroku na Lutra. Pozostawał jeszcze
tylko problem ujęcia zuchwałego buntownika. Podczas gdy książęta
bawarscy jęli bardzo ochoczo karać śmiercią zwolenników Lutra, demokracje
miejskie przeszły na ogół do obozu Reformacji. Ale lęk przed rewolucją
był najsilniejszym uczuciem politycznym; Luter odrzucił glosę, tak
charakterystyczna dla średniowiecznej wykładni Pisma, w której ideę
pasywnego posłuszeństwa czasów apostolskich przedstawiono z punktu
widzenia Gwelfów. Chociaż pewne jego wypowiedzi z lat późniejszych
nie podtrzymują wcześniejszych tez, nie ulega wątpliwości, że polityczne
treści nauk Lutra są na wskroś konserwatywne, że państwa luterańskie
zamknęły się na wszelkie zmiany, a pisarze obozu luterańskiego nieustannie
piętnowali demokratyczną literaturę, inspirowaną przez drugą fazę
Reformacji. W przeciwieństwie do Niemców reformatorzy szwajcarscy
nie wahali się wkroczyć na pole polityki. Zurych i Genewa były republikami;
ustrój ten wywarł wpływ zarówno na Zwingli'ego jak i Kalwina.
Zwingli co prawda nie wyrzekł się średniowiecznego
poglądu, że źli władcy (rządzący) powinni być usunięci, ale ponieważ
nagła śmierć przerwała jego działalność, nie wywarł on większego
wpływu na polityczne oblicze protestantyzmu. Kalwin, choć republikanin,
uważał, że ludzie nie potrafią się sami rządzić i dlatego zgromadzenie
narodowe (parlament) powinno być zniesione z racji swej szkodliwości.
Rządy powinna, jego zdaniem, sprawować arystokracja `wybranych',
wyposażona w narzędzia ścigania nie tylko przestępstw, ale również
grzechów i błędów. Prawa średniowieczne były zbyt dla niego zbyt
łagodne. Nowe czasy wymagały większej surowości i dlatego bez zastrzeżeń
akceptował nieograniczone możliwości, jakie dawała państwu instytucja
sądów inkwizycyjnych, pozwalająca na przykład poddawać podejrzanych
torturom nie do zniesienia, nie dlatego, że byli winni, lecz dlatego,
że brakowało dowodu ich winy. Chociaż doktryna Kalwina nie miała
torować drogi instytucjom demokratycznym, była ona równocześnie
tak bezkompromisowo krytyczna w stosunku do sąsiadujących monarchii,
że jej autor czuł się zmuszony do złagodzenia ostrego tonu we francuskim
wydaniu Institutiones.
Bezpośrednie polityczne skutki Reformacji
okazały się daleko skromniejsze niż oczekiwano. Większość państw
była na tyle silna, by ująć w karby niosący zmiany prąd. Inne, dzięki
sporym wysiłkom, zamknęły przed nim bramy. Jeszcze inne, z wielką
zręcznością, wykorzystały go do własnych celów. W tym okresie tylko
w Polsce Reformacja rozwijała się bez żadnych ograniczeń. Szkocja
była jedynym krajem, w którym Reformacja złamała opór państwa, zaś
Irlandia dostarcza jedynego przykładu porażki reformatorów, pomimo
poparcia jakie udzielał im rząd. Ale w prawie wszystkich pozostałych
przypadkach, ci władcy, którzy poszli z prądem i ci którzy postanowili
mu się przeciwstawić, wykorzystywali nagły przypływ namiętności,
przestrachu, czy determinacji w społeczeństwie do poszerzenia swej
władzy. Poszczególne narody ochoczo godziły się na udzielenie rządzącym
wszelkich prerogatywy, potrzebnych do obrony religii. Troska z jaką
od wieków dbano o to, by rozgraniczyć sfery działania Kościoła i
państwa i zapobiec sporom na tym tle, została zapoznana w ferworze
konfliktów i wojen religijnych.
Fanatyzm dochodzi do głosu wśród mas,
ale masy rzadko bywały sfanatyzowane; tak naprawdę przyczyną przypisywanych
im zbrodni były chłodne kalkulacje polityków. Gdy król francuski
zdecydował się zgładzić wszystkich protestantów, wykonanie zadania
musiał zlecić swoim agentom. Nigdzie sprężyną pogromów nie był spontaniczny
odruch ludu, a w szeregu miast i w całych prowincjach lokalni notable
wręcz odmówili wykonania rozkazów. O tym jak dalekie były motywy
postępowania dworu od fanatyzmu niech świadczy fakt, iż królowa
natychmiast oświadczyła, że Elżbieta I może potraktować angielskich
katolików w ten sam sposób. Franciszek I i Henryk II posłali na
stos prawie stu hugenotów, ale jednocześnie byli serdecznymi i zapobiegliwymi
protektorami religii reformowanej w Niemczech. Sir Nicholas Bacon
był jednym z ministrów, którzy zakazali odprawiania mszy katolickiej
w Anglii. Wszak gdy na wyspie zjawili się hugonoccy uchodźcy z Francji,
nie mógł ich po prostu ścierpieć. Na forum Parlamentu przywołał
pozbawione skrupułów postępowanie Henryka V wobec Francuzów, którzy
wpadli w angielskie ręce po bitwie pod Agincourt. John Knox uważał,
że katolicy, którzy ostali się jeszcze w Szkocji powinni ponieść
śmierć. Zwolennicy Knoxa nie mieli sobie równych pod względem surowego
temperamentu i nieubłaganej zaciętości. A jednak jego rada nie znalazła
posłuchu.
W każdym stadium rozwijającego się konfliktu
religijnego decydującą rolę odgrywała polityka. Kiedy zmarł ostatni
z ojców Reformacji, religia, miast być narzędziem emancypacji narodów,
została wykorzystana do uzasadnienia nie przebierającego w środkach
despotyzmu. Kalwin głosił kazania, Bellarmine jeździł z odczytami,
ale rządził Machiavelli. Zanim wiek XVI dobiegł końca Europa była
świadkiem trzech wydarzeń, które wyznaczyły kierunek przyszłych
zmian. Rzeź w noc św. Bartłomieja ostatecznie skłoniła większość
kalwinistów do wniosku, że rebelia przeciw tyranowi nie jest niezgodna
z prawem. W ten sposób przeszli oni na pozycje, które wcześniej
zarysował Poynet, biskup Winchesteru w swoim Traktacie o władzy politycznej, a Knox i Buchanan odziedziczyli, poprzez
swego paryskiego mistrza, z tradycji średniowiecznej. Swą popularność
zawdzięczała owa doktryna odium jakie spadło na króla Francji; do
politycznej praktyki wprowadził ją wkrótce król Hiszpanii. Mocą
solennej uchwały zbuntowane Niderlandy złożyły z tronu Filipa II
i ogłosiły niepodległość pod wodzą księcia orańskiego. W służbie
królewskiej miał on tytuł Porucznika J.K.M. - w swej nowej roli
nie przestał się nim posługiwać. Przykład Niderlandów jest bardzo
ważny nie tylko dlatego, że poddani wymówili posłuszeństwo królowi,
który nie dzielił ich religii, tak jak miało to miejsce w Szkocji,
ale przede wszystkim dlatego, że monarchię zastąpiła republika a
europejskie prawo publiczne musiało uznać zwycięską rewolucję. W
tym czasie francuscy katolicy walczyli o te same zasady mieczem
i piórem, organizując powstanie przeciwko Henrykowi III, najnikczemniejszego
z tyranów, i przeciwko jego następcy Henrykowi, królowi Nawarry,
którego protestantyzm odstręczał większość narodu.
Wśród książek dowodzących słuszności
owych zasad są najbardziej wyczerpujące traktaty prawnicze jakie
w ogóle napisano; na pomieszczenie dorobku pięćdziesięciu lat w
tej dziedzinie potrzeba by było bardzo wielu półek bibliotecznych.
Niestety wszystkie
te uczone rozprawy obarczone są wadą podobną do tej, która ciąży
na literaturze politycznej wieków średnich. Ta ostatnia jest, jak
próbowałem to ukazać, niezmiernie interesująca a jej wkład w dzieło
postępu bardzo duży. Ale od śmierci św. Bernarda do pojawienia się
Utopii Tomasza Morusa
nie było chyba autora, który by nie podporządkowywał swych rozważań
na temat polityki interesowi papieża lub króla. Dla pisarstwa epoki
Reformacji dyskusja na temat praw zawsze skupiała się na tym, jakie
korzyści będą mieli z tego katolicy a jakie protestanci. Knox grzmiał
przeciw potworności rządów kobiet (The
Monstrous Regiment of Women), ponieważ królowa chodziła na mszę,
zaś Mariana nie szczędziła pochwał dla zabójcy Henryka III, ponieważ
król był sprzymierzeńcem hugenotów. W tym właśnie okresie przekonanie,
że nie ma nic złego w zabiciu tyrana, nabrało złowrogiej aktualności,
chociaż po raz pierwszy, o ile wiem, głosił je wśród chrześcijan
John z Salisbury, najwybitniejszy umysł angielski dwunastego wieku,
a następnie Roger Bacon, najsławniejszy angielski uczony XIII wieku.
Nikt nie myślał poważnie o polityce jako systemie reguł obowiązujących
jednako sprawiedliwych i niesprawiedliwych, nikt też nie szukał
zasad, które pozostałyby niezmienione nawet wtedy, gdyby doszło
do zmiany religii. Ecclesiastical Polity Hookera jest prawie
absolutnym wyjątkiem wśród traktatów o których tu mowa. Jako jeden
z pomników najwcześniejszej i najpiękniejszej angielskiej prozy
jest zresztą wciąż czytana z podziwem przez każdego myślącego czytelnika.
Chociaż zachowało się bardzo niewiele podobnych dzieł, mają one
niewątpliwy wkład w przekazanie męskich idei ograniczonej władzy
i warunkowego posłuszeństwa, dorobku epoki zdominowanej przez teorię,
pokoleniom ludzi wolnych. Nawet gwałtowna szorstkość Buchanana i
Bouchera wpisywała się w łańcuch tradycji łączący kontrowersje wokół
reformy hildebrandzkiej z Długim Parlamentem czy św. Tomasza z Edmundem
Burke'm.
Nie ulega wątpliwości, że lekarstwem
na chorobę, która trawiła Europę było zrozumienie faktu, iż istnienie
rządów nie zależy bezpośrednio od bożej łaski a woluntaryzm władzy
narusza prawo boskie. Ale choć prawdy te stały się czynnikiem zbawiennej
destrukcji, niewiele z tego wynikło dla sprawy postępu i reformy.
Determinacja w stawianiu oporu tyranii nie wiąże się przecież z
umiejętnością konstruowania nowego systemu rządów, opartego na poszanowaniu
prawa. Szubienica to użyteczne narzędzie, ale lepiej jeśli przestępca
może żyć, okazawszy skruchę i wolę poprawy. Byłoby jeszcze lepiej,
gdyby istnienie państw opierało się na zasadach, które umożliwiają
odróżnienie dobra od zła w polityce. Niestety, zasady te wciąż pozostają nieodkryte.
Francuski filozof Piotr Charron należał
do ludzi najmniej zdemoralizowanych lojalnością partyjną czy też
entuzjazmem dla sprawy. W wywodzie, wziętym nieomal dosłownie od
św. Tomasza, opisuje on posłuszeństwo w kategoriach prawa natury,
które powinno być respektowane w każdym ustawodawstwie. Dowodzi
tego nie tylko religia objawiona, ale również głos powszechnego
rozumu, dzięki któremu Bóg rozjaśnia ludzkie sumienia. Na tym fundamencie
Grocjusz zbudował następnie zręby realnej nauki polityki. Zbierając
materiały prawa międzynarodowego, musiał on wyjść poza traktaty
ucieleśniające interes narodowy lub wyznaniowy w poszukiwaniu pryncypiów,
które obejmowałyby całą ludzkość. Zasady prawa muszą pozostać niewzruszone,
nawet jeśli dopuścimy, że Bóg nie istnieje. W tym niezbyt precyzyjnym
sformułowaniu chodziło mu o to, że zasady te powinny być zrekonstruowane
niezależnie od objawienia. Umożliwiło to uczynienie z polityki przedmiotu,
poddanego kontroli zasad i sumienia, a w konsekwencji stworzenie
ludziom i narodom, które nie miały ze sobą nic wspólnego, możliwości
życia w pokoju, gwarantowanego przez prawo zwyczajowe (common law). Grocjusz nie uczynił ze swego
odkrycia prawie żadnego użytku. Nie pociągało ono zresztą za sobą
żadnych bezpośrednich skutków, ponieważ prawo do sprawowania rządów
miało dla Grocjusza charakter nieograniczonego prawa własności.
Gdy Cumberland i Puffendorf wydobyli
prawdziwe znaczenie doktryny Grocjusza, wszelkie instytucje władzy
i reprezentacje panujących interesów zareagowały z oburzeniem. Zrozumiałe,
że nie miały ochoty rezygnować z korzyści osiągniętych siłą lub
sprytem tylko dlatego, że było to w sprzeczności nie tyle z dziesięcioma
przykazaniami, co z jakimś bliżej nieznanym kodem postępowania.
Jego treści nie precyzował sam Grocjusz, próżno też byłoby spodziewać
się, by chociaż dwu filozofów miało w tym względzie identyczne zdanie.
Wszyscy, którzy dowiedzieli się, że polityka jest sprawą sumienia,
a nie siły lub sprytnego wykorzystania okazji, doszli oczywiście
do wniosku, że ich przeciwnicy są ludźmi bez zasad, że dzielący
ich spór nie da się oddzielić od kwestii moralnych, a rządzenie
musi być oparte na perswazyjnym powoływaniu się na dobre intencje,
gdyż tylko w ten sposób można rozładować napięcia wywołane przez
konflikty religijne. Chociaż nieomal wszyscy wielcy ludzie siedemnastego
wieku odrzucili te nowinki, w następnym stuleciu porządek świata
został podważony za sprawą dwu tez Grocjusza, a mianowicie, że są
takie prawidłowości polityczne, których ignorowanie przesądza o
upadku każdego państwa i każdej grupy interesu, i że społeczeństwo
tworzy sieć realnych i hipotetycznych umów, zawieranych przez jego
członków. Gdy niepowstrzymany proces, przebiegający jak gdyby według
jakiegoś nie znającego wyjątków prawa, doprowadził do tryumfu monarchii
nad jej wszystkimi wrogami i rywalami, przeobraziła się ona w religię.
Jej tradycyjni przeciwnicy, baron i biskup, odnaleźli się teraz
u jej boku. Rok po roku zgromadzenia reprezentujące samorząd prowincji
i klasy uprzywilejowane zbierały się po to tylko, by się rozwiązać,
ku zadowoleniu ludu, który swą miłość i szacunek przeniósł na króla,
twórcę jedności państwa, strażnika pomyślności i pokoju, obrońcy
czystości wiary i hojnego znawcę prawdziwego talentu.
Burbonowie, którzy wydarli władzę zbuntowanej
demokracji, oraz Stuarci, na których ciążyło piętno uzurpacji, dowodzili,
że państwo opiera się na dzielności, polityce i stosownych małżeństwach
rodziny królewskiej; że król jest wcześniejszy od ludu (narodu),
jest on twórcą narodu a nie jego wytworem - a zatem jego rządy nie
wymagają przyzwolenia poddanych. Teologia umocniła ideę rządów absolutnych
doktryną biernego posłuszeństwa. Arcybiskup Ussher, najbardziej
uczony spośród duchownych anglikańskich, i Bossuet, jego odpowiednik
we francuskim kościele katolickim, dwaj luminarze złotego okresu
teologii, deklarowali z cała mocą, że sprzeciw wobec woli króla
jest zbrodnią i że ma on prawo uciec się do przymusu wobec poddanych
innego wyznania. Filozofowie ochoczo wtórowali teologom. Bacon widział
w rządach królewskiej silnej ręki warunek wszelkiego postępu. Kartezjusz
doradzał królom zgniecenie wszystkich tych, którzy mogliby sprzeciwić
się ich władzy. Hobbes głosił, że władza ma zawsze rację. Dla Pascala
pomysły takie jak reforma prawa czy konfrontowanie realnej siły
z idealną miarą sprawiedliwości zdały się absurdem. Nawet Spinoza,
który był republikaninem i Żydem, przyznawał państwu absolutną kontrolę
nad religią.
O ile średniowiecze miało dość bezceremonialny
stosunek do panującego, wraz z nadejściem czasów nowożytnych monarchia
zawładnęła ludzką wyobraźnią. Na wiadomość o egzekucji Karola I
ludzie umierali z szoku. Podobnie reagowano we Francji po śmierci
Ludwika XVI i księcia Enghien. Klasycznym krajem monarchii absolutnej
była oczywiście Francja. Richelieu twierdził wręcz, że gdyby władza
pozwoliła ludziom obróść w dostatek, nie można by ich było utrzymać
w posłuszeństwie. Kanclerz był przekonany, że Francją nie można
rządzić bez prawa arbitralnego wiezienia i
skazywania na banicję, a w przypadku zagrożenia państwa życie
nawet stu niewinnych ludzi nie ma żadnego znaczenia. Minister Finansów
był tak zgorszony twierdzeniem, iż władza królewska powinna dotrzymywać
słowa, że uznał je za podżeganie do buntu. Nawet najdrobniejsze
nieposłuszeństwo wobec monarchy powinno być karane śmiercią, utrzymywała
jedna z osób stojących bardzo blisko Ludwika XIV. Król stosował
te reguły bez żadnych ograniczeń. Bez najmniejszego zażenowania
mówił, że dla królów słowa traktatów nie mają większej wagi niż
dworny komplement oraz, że nie ma takiej rzeczy, której monarcha
z racji swoich uprawnień nie mógłby zabrać swoim poddanym. Gdy marszałek
Vauban, przerażony nędzą ludu, zaproponował zniesienie licznych
i skomplikowanych obciążeń podatkowych na rzecz jednego, mniej uciążliwego
podatku, król wyraził zgodę - wprowadził nowy podatek, pozostawiając
poprzednie podatki bez zmiany. Chociaż ludność Francji sięgała wówczas
ledwie połowy dzisiejszego stanu, pod bronią utrzymywano 450-tysięczną
armię, tj. dwa razy więcej żołnierza niż zgromadził
Napoleon przed atakiem na Niemcy. Głodujący lud żywił się
w tym czasie trawą. Francja, mówił Fénelon, to jeden ogromny szpital.
Historycy francuscy oceniają, że w jednym pokoleniu umarło z głodu
sześć milionów ludzi. Bez trudności można by znaleźć tyranów bardziej
gwałtownych, złośliwych i odrażających niż Ludwik XIV, ale nie było
takiego drugiego, który by używał swych uprawnień do zadania takiego
ogromu cierpień i krzywd. Podziw, jaki budził wśród najznamienitszych
ludzi swoich czasów wyznacza miarę deprawacji sumienia Europy, dokonaną
przez potwora absolutyzmu.
Republiki tamtych czasów były na ogół
rządzone tak, by oswoić ludzi z pośledniejszymi wadami monarchii.
Polska była państwem zbudowanym na równowadze sił odśrodkowych.
To co szlachta nazywała wolnością było w istocie prawem każdego
szlachcica do zawetowania uchwały Sejmu i złego traktowania chłopów
w swoim majątku. Praw tych szlachta nie pozwalała tknąć dopóty,
dopóki nad krajem nie zawisło niebezpieczeństwo rozbiorów - w ten
sposób potwierdziło się proroctwo kaznodziei, wypowiedziane dawno
temu: "Zgubią was nie inwazje czy wojny, lecz wasze piekielne
wolności". Wenecja, przeciwnie, cierpiała z powodu nadmiernej
koncentracji. Miała ona jeden z najroztropniejszych rządów w historii.
Powinno to było oszczędzić jej wszelkich błędów, gdyby nie
zwyczaj odczytywania cudzych intencji według reguł tej mądrości,
którą kierowali się sami Wenecjanie, oraz nieprzyjmowania do wiadomości,
że namiętności i szaleństwa stanowią istotną pobudkę
ludzkich działań. Gdy najwyższa władza, należąca wpierw do ogółu
stanu szlacheckiego przeszła do komisji, z komisji do Rady Dziesięciu,
a z Rady Dziesięciu do grona Trzech Inkwizytorów nie ulegało wątpliwości,
że Wenecją około roku 1600 znalazła się w obozie autentycznego despotyzmu.
Ukazałem wyżej rolę, jaką odegrał immoralizm Machiavelli'ego w zwycięskim
pochodzie monarchii absolutnej. Ale i absolutna oligarchia Wenecji
potrzebowała zabezpieczenia przed rewoltą sumienia. I w tym wypadku
z pomocą przyszedł talent Machiavelli'ego: po przeanalizowaniu potrzeb
arystokracji i środków jakie stały do jej dyspozycji, doszedł on
do wniosku, że bezpieczeństwo najlepiej zapewnia trucizna. Jeszcze
w XVIII wieku senatorzy weneccy, wrażliwi na punkcie honoru a nawet
życia religijnego, wynajmowali pro
bono publico płatnych morderców, nie odczuwając przy tym większych
skrupułów niż Filip II lub Karol IX.
Chociaż szwajcarskie kantony, zwłaszcza
Genewa, miały duży wpływ na opinię publiczną w okresie poprzedzającym
Rewolucję Francuską, ich oddziaływanie nie było bynajmniej kontynuacją
wcześniejszych prądów, postulujących wprowadzenie rządów prawa.
Jedyną republiką, która konsekwentnie weszła na tę drogę, były Niderlandy.
Nie była to zasługa systemu rządów, który miał spore wady i słabości,
co skrupulatnie wykorzystywał dom orański - wystarczy wspomnieć
o rozlicznych intrygach, które doprowadziły między innymi do zabójstwa
dwu najznamienitszych przywódców republikańskich, czy wyrafinowanej
gry Wilhelma III o uzyskanie angielskiego poparcia dla swych planów
zdobycia tronu - lecz nade
wszystko wolności prasy. To ona sprawiła, że w czasach najgorszego
ucisku Holandia była jedynym miejscem, skąd ludzie dotknięci prześladowaniami
mogli głosić swe poglądy.
Dekret Ludwika XIV nakazujący francuskim
protestantom natychmiastowe wyrzeczenie się swego wyznania został
ogłoszony w tym samym roku, w którym Jakub II został królem angielskim.
Protestanccy uchodźcy zareagowali w ten
sam sposób, jak ich poprzednicy przed stu laty, deklarując prawo
poddanych do wymówienia posłuszeństwa królowi, który nie dotrzymał
zawartej wcześniej umowy. Wszystkie mocarstwa z wyjątkiem
Francji zaakceptowały tę argumentację i zachęcały Wilhelma Orańskiego
do kontynuowania wojny [przeciwko Ludwikowi XIV], której przebieg
był jak blada jutrzenka jaśniejszej przyszłości.
Nieoczekiwanemu rozwojowi wydarzeń na
kontynencie europejskim, a nie swoim własnym wysiłkom, zawdzięczała
Anglia zamknięcie okresu ostrego konfliktu wewnętrznego. Działania
Szkotów, Irlandczyków, czy wreszcie Długiego Parlamentu, by położyć
kres nadużyciom Stuartów nie na wiele się zdały. Wynikało to nie
z powodu skutecznego oporu monarchii, ale bezradności rządów republikańskich.
Kościół i państwo zostały rozbite; pod wodzą najzdolniejszego przywódcy,
jakiego kiedykolwiek wydała rewolucja [tj. Cromwella] powstały nowe
instytucje; w Anglii rozlała się fala ostrych debat politycznych;
wyłoniła ona co najmniej dwóch myślicieli, których bystrość i głębia
nie może nie budzić uznania nawet dziś. Niestety, dokumenty konstytucyjne
Cromwella odłożono na bok; Harringtona i Lilburne'a najpierw wyśmiewano,
potem zapomniano. Anglicy nie tylko doszli do przekonania, że niczego
nie osiągnęli, ale również wyrzekli się celów, do których tak uporczywie
dążyli. [W 1660 roku] rzucili się do stóp króla bez charakteru i
zasad, nie zobowiązując go w zamian praktycznie do niczego.
Gdyby na tym tylko polegać miał wkład
Anglików w dzieło wyzwolenia ludzkości od dławiącego ucisku monarchii
absolutnej, należałoby uznać, że narobili oni więcej szkody niż
pożytku. Nic nie przyczyniało się bardziej do wzmocnienia i uwiarygodnienia
nurtu rojalistycznego niż zdrada fanatyków, którzy z pogwałceniem
praw parlamentu i prawa w ogóle, doprowadziła do śmierci Karola
I; czelność, z jaką Milton w swoim łacińskim pamflecie usiłował
dowieść światu słuszność tego czynu; mnożące się dowody na to, że
angielscy republikanie żywili taką samą wrogość do wolności jak
do wszelkiego autorytetu i brakowało im wiary w samych siebie. Gładkie
zwycięstwo rojalistów przypieczętowało los angielskiej republiki.
Zgubiły ją brak pewności siebie i konsekwentnej polityki. Gdyby
nie obecność jeszcze jednego czynnika, Anglia poszłaby tą samą drogą
co inne kraje.
Charakter tamtych czasów nieźle oddaje
stary kawał, który ilustruje angielską niechęć do spekulatywnego
myślenia. Angielska filozofia zamyka się w dwu pytaniach na wzór
katechizmu: What is mind? No matter.
What is matter? Never mind. ["Co
to duch? To nie materia / Nie ma znaczenia. Co to materia? W żadnym wypadku duch
/ Nie przejmuj się.] Odwoływać się można było wyłącznie do tradycji.
Patrioci niestrudzenie powtarzali, że stoją na gruncie odwiecznych
zwyczajów i za żadną cenę nie pozwolą zmieniać starych angielskich
praw. Podporą tej argumentacji był fikcyjny przekaz o tym, że angielska
konstytucja pochodziła ze starożytnej Troi i nawet okupujący wyspę
Rzymianie nie śmieli jej zmieniać. Nie zrobiło to jednak większego
wrażenia na Straffordzie [Thomas Wentworth, Earl of Strafford (1593-1641)],
a traktowanie precedensu jak świętej wyroczni prowadziło czasami
do konfliktu z opiniami, które miały poparcie większości. Precedens
odgrywał szczególną rolę w sporach religijnych, a w tej dziedzinie
praktyka zarówno XVI jak i XV wieku nie grzeszyła tolerancyjnością.
Na rozkaz króla za życia jednego pokolenia Anglia zmieniała wyznanie
czterokrotnie. Fakt, iż koszt tych zmiany był stosunkowo niewysoki
był przesłanką polityki arcybiskupa Lauda. Wydawało się, że w kraju,
który po kolei wyjmował spod prawa jedno wyznanie po drugim i w
którym dotkliwymi restrykcjami i karami ścigano Lollardów i Arian,
zwolenników konfesji augsburskiej i katolików wiernych Rzymowi,
poskromienie Purytanów nie będzie stanowiło większego ryzyka.
Rachuby te okazały się błędne, gdyż duch
nowych czasów charakteryzowała bezkompromisowa wierność przekonaniom.
Mimo groźby szubienicy i tortur nie brakowało ludzi zdecydowanych
poddać w wątpliwość odwieczne zwyczaje a następnie nagiąć mądrość
przodków oraz kodeksy praw do zasad prawa niepisanego. Wolność religijna
była marzeniem wielkich chrześcijańskich myślicieli w czasach Konstantyna
i Walentyniana. Marzenie to nie zostało jednak zrealizowane w Rzymie.
Nie mogło też liczyć na realizacje w następnej epoce, gdyż sprawowanie
rządów nad ludnością ucywilizowaną i niejednorodną wyznaniowo, przewyższało
możliwości barbarzynców, którzy objęli schedę po Cesarstwie Rzymskim.
Zaprowadzili oni jedność religijną przy pomocy niezwykle surowych
praw oraz teorii, okrutniejszych jeszcze niż prawa. A jednak w każdym
stuleciu od św. Atanazego i św. Ambrożego do Erazma i Morusa rozlegały
się głosy nawołujące do respektowania wolności sumienia. Spokojne
lata przed nadejściem Reformacji rozbudziły nadzieję, iż zasada
ta zostanie wreszcie urzeczywistniona.
Ale w zamęcie wojen religijnych nie było
już o tym mowy; z wdzięcznością przyjmowano ograniczoną tolerancję,
zagwarantowaną przywilejem lub kompromisem. Pierwszym, który głosił
zasadę uniwersalnej tolerancji na gruncie rozdziału Kościoła i państwa,
był Socinus. Jednak ostrze tej doktryny zostało całkowicie stępione
poprzez jednoczesne opowiedzenie się przez włoskiego reformatora
za zasadą biernego posłuszeństwa.
Odkrycie, iż wolność religijna rodzi
wolność obywatelską, zaś wolność obywatelska jest kolei warunkiem
koniecznym wolności religijnej jest owocem wieku siedemnastego.
Jednakowoż jeszcze zanim Milton i Taylor, Baxter i Locke rozsławili
swe nazwiska występując z potępieniem pewnych form nietolerancji,
w zgromadzeniach Independentów można było znaleźć ludzi, którzy
z wielką energią i zaangażowaniem dawali wyraz przekonaniu, że dla
zapewnienia wolności kościołom należy ograniczyć zakres kontroli
państwa. Ta wielka polityczna idea, niosąca uświęcenie wolności
i powierzająca ją Bogu, obligująca do głębokiego poszanowania wolności
cudzej jak i własnej, oraz wzywająca do jej obronę, nie ze względu
na słuszność zgłaszanych racji, ale ponieważ wymaga tego nasze poczucie
sprawiedliwości i miłości bliźniego, ożywiała wszystko co było wielkie
i dobre w dorobku ostatnich dwu stuleci. Stosunek do religii, nawet
gdy istotny wpływ miały nań bardzo przyziemne motywy, zaważył nie
mniej niż szereg wyraźnie określonych celów politycznych na tym,
iż to Anglia przodowała wśród krajów wolnych. Problematyka stosunku
do religii określała najgłębszy nurt opozycji 1641 roku; nie przestała
ona odgrywać decydującej roli w życiu politycznym po załamaniu się
republiki w 1660 roku.
Najwięksi pisarze stronnictwa wigów,
Burke i Macaulay, widzieli w postaciach życia publicznego Chwalebnej
Rewolucji prekursorów nowożytnej wolności. Nie ma jednak powodu
szczycić się politycznym rodowodem, wywodzącym się od takich luminarzy
jak Algernon Sidney, płatny agent króla Francji; Lord Russell, ktory
zwalczał ideę tolerancji religijnej z nie mniejszą zacieklością
co monarchię absolutną; Shaftesbury [Anthony Ashley Cooper, Earl
of Shaftesbury (1621-1683)], który maczał palce w krwawych prześladowaniach,
wywołanych zmyślonym donosem Titusa Oates'a [tzw. Papieski Spisek,
którego rzekomym celem miało być zamordowanie Karola II]; Halifax
[George Saville, Markiz Halifax (1633-1695)], którego zdaniem należy
utrzymywać, że spisek miał miejsce, nawet jeśli to nieprawda; Locke,
dla którego pojęcie wolności może obejść się bez czynnika duchowego
- sprowadza on wolność do bezpieczeństwa własności i nie widzi nic
zdrożnego w niewolnictwie i prześladowaniach; nawet Addison, który
uważał, że prawo do decydowania o podatkach w parlamencie jest wyłącznym
przywilejem narodu angielskiego. Defoe pisze, że od wstąpienia na
tron Karola II po czasy Jerzego I nie było polityka, który zachował
lojalność wobec jednego z dwu dominujących wówczas stronnictw partii;
nie ma on też wątpliwości, iż cyniczny oportunizm głównych postaci
życia publicznego, występujących z atakami na kolejnych Stuartów,
cofnięcia się o jakieś sto lat.
Kiedy opinia publiczna zaczęła domyślać się prawdziwych celów
tajnego układu, w którym Ludwik XIV zobowiązał się do zbrojnego
wsparcia rozprawy z Parlamentem, o ile Karol II rozwiąże Kościół
Anglikański, uznano, że wzburzone nastroje należy uspokoić ustępstwami.
Pojawiła się propozycja, by wraz z wstąpieniem na tron Jakuba II
sporą część królewskich prerogatyw i kompetencji przenieść na Parlament.
Równocześnie zniesiono by ustawy dyskryminujące protestanckich nonkonformistów
i katolików. Gdyby ustawa zawierająca ten program, zręcznie forsowana
przez Halifaxa, została uchwalona, już w wieku siedemnastym dokonałby
się tak znaczny postęp w wprowadzaniu monarchicznego porządek konstytucyjny
jak miało to miejsce w drugiej ćwierci wieku dziewiętnastego. Niestety,
przeciwnicy Jakuba II, zachęcani przez księcia orańskiego, woleli
króla-protestanta o prawie nieograniczonej władzy od króla-katolika,
którego uprawnienia regulowałaby konstytucja. Z planów tych nic
nie wyszło. Jakub II odziedziczył władzę, która w bardziej ostrożnym
ręku pozostać mogła poza wszelką kontrolą. Burza, która go jej pozbawiła,
wylęgła się po drugiej stronie Kanału La Manche.
Rewolucja 1688 roku nie tylko uwidoczniła
granice potęgi francuskiej, ale również zadała cios europejskiemu
despotyzmowi. W Anglii jej wynikiem było zrzucenie ciężarów jakie
krępowały protestanckich nonkonformistów, oczyszczenie wymiaru sprawiedliwości,
wyzwolenie ukrytych zasobów narodowej energii, a przede wszystkim
faktyczne ustalenie w Akcie Ugody (Act
of Settlement), że korona jest darem narodu angielskiego. Niemniej
jednak akt ten nie wprowadza ani nie precyzuje żadnej zasady konstytucyjnej.
By nie utrudniać współpracy obu partii, żadna z istotnych kwestii
dzielących wigów i torysów nie jest w tym dokumencie wymieniona.
Na miejsce rządów królewskich z bożej łaski wprowadza on, słowami
Daniela Defoe, boskie prawo nieograniczonej własności. Autorytet
Johna Locke'a, rzecznika rządów szlachty, zapewnił temu ujęciu niekwestionowaną
dominację przez następne siedemdziesiąt lat. Nic nie dodał doń David
Hume; nawet umysł tak śmiały jak Fox nie wyzwolił się z wąskiego,
materialistycznego rozumienia wolności i własności.
Locke zapoczątkował nieprzemijającą fascynację angielskimi instytucjami
zagranicą dzięki idei podziału władzy zgodnie z charakterem jej
funkcji, a nie według kryterium klasowego. Ideę porządku konstytucyjnego
Locke'a podjął następnie i rozwinął Monteskiusz. Poglądy Locke'a
na opór przeciw władzy, lub, jak je sam nazwał `apel do Niebios',
były busolą postępowania Chathama w jednym z punktów zwrotnych w
historii świata. Działanie angielskiego systemu parlamentarnego,
w którym pierwsze skrzypce grały wielkie familie okresu Chwalebnej
Rewolucji, opierało się na tym, że wyborcy byli zmuszani a członkowie
legislatywy byli nakłaniani do głosowania wbrew swoim przekonaniom.
Zastraszanie wyborców kompensowane było korupcją deputowanych. Około
1770 roku regres w świecie polityki doprowadził do stanu, który
niespełna wiek temu leczono Chwalebną Rewolucją. Wydawało się, że
państwa europejskie niezdolne są do zmian, które niosłyby wolność.
Dlatego proste maksymy, iż każdy człowiek powinien pilnować swojego
interesu i że naród jest odpowiedzialny wobec Boga za swoje państwo
(dotychczas myśli takie napotkać można było w zakurzonych łacińskich
foliałach lub w umysłach filozofów stroniących od gwaru światowej
publiczności), które zdążyły się już zakorzenić w Ameryce, wzięły
Europę szturmem. Na sztandarach zwycięskiego pochodu, który miały
przemienić świat, wypisano hasło praw człowieka. Trudno powiedzieć,
czy parlament brytyjski, powołując się na swe konstytucyjne uprawnienia
i nakładając podatki na kolonie w Ameryce Północnej, działał zgodnie
z literą prawa. Bardzo mocne domniemanie słuszności przysługiwało
raczej Londynowi; cały współczesny świat sądził, że wola prawowitego
władcy powinna ważyć więcej niż wola społeczności poddanych. Tylko
garstka myślicieli broniła w swych najśmielszych tezach prawa do
oporu wobec legalnej władzy w przypadku skrajnej konieczności. Ale
koloniści amerykańscy, którzy wyemigrowali za ocean nie dla zysku,
lecz po to, by uciec od praw, które innym Anglikom wcale nie wydawały
się wstrętne, byli niezwykle wrażliwi nawet tam, gdzie chodziło
tylko o formalne szczegóły. Na przykład Niebieskie Prawa Statu Connecticut
nakazywały mężczyznom wybierającym się do kościoła zachowanie odległości
nie mniejszej niż 10 stóp (ok. 3,5 metra) od towarzyszącym im kobiet.
Podatek, uchwalony w Londynie wynosił 12.000 funtów rocznie i mógł
być zapłacony bez trudności. Ale jego wyegzekwowanie przez Jerzego
III i parlament w Londynie napotkało na podobne przeszkody, które
kiedyś uniemożliwiły Edwardowi I i jego Radzie narzucenie podatku
swym angielskim poddanym. Nie było zgody co do prawa kontrolowania
decyzji władzy. W tym przypadku dochodził do tego dodatkowy powód
niezadowolenia, a mianowicie, iż parlament powołany w drodze farsy
zwanej wyborami nie miał żadnej legitymacji do decydowania o społeczności,
która nie miała w nim swej reprezentacji. W konkluzji koloniści
amerykańscy apelowali do narodu angielskiego, by odstąpił od sprawowania
władzy nad nimi. Nasi najinteligentniejsi mężowie stanu pojęli natychmiast,
iż bez względu na to jak wygląda sytuacja prawna, należy wziąć pod
uwagę prawa narodu. W mowach, które w pamięci pokoleń zostawiły
trwalszy ślad niż jakiekolwiek inne oracje parlamentarne, Chatham
wzywał Amerykę do nieustępliwości. Lord Camden, były kanclerz skarbu,
powiedział przy tej okazji: "Podatki i reprezentacja są nierozłącznie
związane. Co Bóg złączył, żaden brytyjski parlament rozłączyć nie
może".
Kryzys wokół kolonii amerykańskich dostarczył
Burke'owi materiału do zbudowania najszlachetniejszej filozofii
politycznej w dziejach świata. "Nie znam metody," powiedział
Burke, "pozwalającej na sformułowanie aktu oskarżenia przeciw
całemu narodowi. Naturalne prawa ludzkości są w rzeczy samej święte
i jeżeli okazać by się miało, iż jakiekolwiek publiczne rozporządzenie
zadaje im gwałt, już ta obiekcja wystarcza, by owo rozporządzenie
utraciło moc, nawet jeśli nie da się znaleźć niczego w kodeksach,
co by mu wprost zaprzeczało. Dyktować winien tylko suwerenny rozum,
wyższy nad wszelkie formy legislacji i administracji." W ten
sposób, pod koniec XVIII wieku nadszedł wreszcie kres oportunistycznej
wstrzemięźliwości i roztropnych wahań w polityce europejskiej. Nadszedł
również czas stopniowego uznania zasady, że naród nigdy nie może
powierzyć swych losów władzy, której nie kontroluje. Amerykanie
uczynili z tej zasady fundament swego porządku politycznego. Zrobili
oni jeszcze więcej - po oddaniu wszystkich organów władzy cywilnej
pod kontrolę woli powszechnej, skrępowali następnie tę ostatnią
ograniczeniami, a które angielska legislatywa nigdy by się nie zgodziła.
Podczas rewolucji francuskiej podziw
dla Anglii rozwiał się bardzo szybko a największy wpływ na wyobraźnię
Francuzów uzyskał kraj, którego instytucje ukształtowane były tak
mądrze, że zabezpieczały wolność od zagrożeń ze strony demokracji.
Już po wstąpieniu na tron Ludwik Filip zapewniał republikańskiego
weterana markiza La Fayette, że to co zobaczył w Ameryce przekonało
go, że nie ma lepszego systemu rządów niż republika. Miano "najlepszych
czasów" zyskał w ludzkiej pamięci okres, na który przypadła
prezydentura Jamesa Monroe (1817-1825), z dwóch powodów. Po pierwsze,
z grubsza wyczyszczono już nie przystające do nowych warunków pozostałości
angielskiego panowania; po drugie, konflikty, które dały o sobie
znać później, jeszcze się nie ujawniły. Plagi starego świata - takie
jak zacofanie, skrajna nędza, szokujący kontrast między bogactwem
i biedą, antagonizmy religijne, zadłużenie państwa, ciężary związane
z utrzymaniem stałej armii, wojny - były prawie nieznane. W żadnym
innym kraju nie poradzono sobie z rozwiązaniem problemów rozwijającego
się wolnego społeczeństwa tak znakomicie jak w Stanach Zjednoczonych.
Upływ czasu nie wniósł pod tym względem żadnego postępu.
Doszedłem już do końca wyznaczonego mi
czasu, a ledwie przybliżyłem się do tego, co naprawdę chciałem powiedzieć.
Dla wieków, o których tu mowa, przedmiot historii wolności właściwie
nie istniał. Od ogłoszenia Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych,
lub - bądźmy sprawiedliwi - od momentu, gdy Hiszpanie po utracie
króla stworzyli nowy układ władzy, na całym świecie triumfują ustroje
wolnościowe, to znaczy republiki i monarchie konstytucyjne. Byłoby
ciekawe prześledzić jaki wpływ miał przykład Stanów Zjednoczonych
na państwa, które uzyskały niepodległość a miały ustrój monarchiczny,
lub jak zaskakująca popularność ekonomii politycznej przyczyniła
się do uznania, że metody naukowe przydają się w sztuce rządzeniu
krajem. Również warto by zbadać, jak to się stało, że Ludwik XVI,
oznajmiwszy że despotyzm jest bezużyteczny nawet wtedy, gdy uszczęśliwia
ludzi pod przymusem, zwrócił się do narodu o poparcie planów, które
były ponad jego siły, co doprowadziło do faktycznego przejęcia władzy
przez klasę średnią. Ludzie światli, wspominający ze strachem swe
niedawne przeżycia, zwalczali dziedzictwo przeszłości po to, by
uchronić pokolenie swych dzieci przed wszechwładnym władcą i wyzwolić
żywych z pęt, jakimi skrępowali ich umarli. Robili to tak zapamiętale,
że zmarnowali niepowtarzalną okazję, jaką stworzyła im historia.
Walcząc o równość, zaprzepaścili nadzieję wolności.
Jeszcze chciałem wam uświadomić, że rozmyślne
odrzucenie reguł moralnego postępowania torowało drogę nie tylko
monarchii absolutnej i oligarchii, ale również podobnym dążeniom
do władzy absolutnej ze strony demokracji. Jeden z przywódców obozu
demokratycznego nie ukrywał zamiaru demoralizacji społeczeństwa
tylko po to, by zniszczyć wpływ religii a inny apostoł oświecenia
i tolerancji marzył o dniu, kiedy ostatni król zostanie uduszony
wnętrznościami ostatniego księdza. Chciałem wyjaśnić związek między
tezą Adama Smitha, że praca jest źródłem bogactwa a wnioskiem, że
jedynie twórcy bogactwa stanowią naród (ta definicja narodu umożliwiła
Emmanuelowi Siey‚s zadać śmiertelny cios tradycyjnemu pojęciu Francji).
Chciałem wykazać, że idea umowy społecznej Rousseau, oparta na zasadzie
dobrowolnego zrzeszenia się równych partnerów, była przesłanką,
z której Marat wyprowadził prosty i logiczny wniosek, że ludzie
biedni nie mogą być związani umową, która skazuje ich na nędzę i
śmierć; ich prawo do życia obliguje ich wręcz do odrzucenia takiego
paktu; to z kolei powoduje, że znajdują się oni w stanie wojny ze
społeczeństwem oraz mają prawo do przejęcia wszystkiego co wpadnie
w ich ręce po wyeliminowaniu klasy bogaczy. Bezwzględna realizacja
teorii równości, sztandarowego hasła Rewolucji, oraz przekonanie,
iż nauka ekonomii nie potrafi wskazać rozwiązania problemu biedy
stwarzała podatny grunt dla idei odnowy ładu
społecznego na zasadzie altruistycznego poświęcenia się -
ideału, któremu w przeszłości hołdowali esseńczycy i pierwsi chrześcijanie;
Ojcowie Kościoła, kanoniści i zakony żebrzące; Erazm z Rotterdamu,
najsławniejszy herold Reformacji oraz Tomasz Morus, jej niemniej
sławna ofiara; wreszcie Fénelon, ów najpopularniejszy z biskupów,
w którym Rewolucja widziała swego prekursora, co sprawiło, iż kojarzy
się on z oddaniem pola zawistnej i krwawej nienawiści. To właśnie
ta zasada jest obecnie naszym najbardziej niebezpiecznym i podstępnym
przeciwnikiem.
Przede wszystkim jednak zależało mi na
tym, by ukazać jałowość konwulsji, które w istocie podkopywały ideał,
który miały przybliżyć. Chciałem ukazać, że republika ma na swym
koncie nie mniej grzechów niż monarchia oraz że Legitymizm, który
potępiał Rewolucję i Imperializm, jej owoc i ukoronowanie, stanowią
jedynie dwie różne przykrywki tej samej niesprawiedliwości i przemocy.
Na tym kończę roztrząsanie niezbyt mądrego postępowania naszych
przodków, ale muszę jeszcze dodać -by nie wyglądało na to, że moja
analiza wisi w próżni i brakuje jej pointy - że chciałem jeszcze
również wspomnieć kto i w jakich okolicznościach odkrył prawidłowości
rządzące formowaniem się wolnych państw. A następnie opowiedzieć,
jak to odkrycie - nawiązujące do refleksji operującej pojęciami
pokrewnymi, takimi jak rozwój, ewolucja i ciągłość - doprowadziło
do powstania nowej, doskonalszej i mającej szersze zastosowanie
metody badawczej, co umożliwiło rozwiązanie odwiecznego problemu
relacji między ciągłością a zmianą oraz wykrystalizowanie się stanowiska
reprezentującego autorytet tradycji w odniesieniu do postępu myśli.
Miałem też wyjaśnić, do czego posłużyła owa teoria, która dochodzi
do głosu w powiedzeniu Sir Jamesa Macintosha, że konstytucje nie
przychodzą na świat gotowe, lecz rosną i dojrzewają, lub w porzekadle
mówiącym, iż prawo tworzą zwyczaje i charakter narodowy rządzonych
a nie wola rządu, i która obejmuje płynące stąd wnioski, a mianowicie,
że na narodzie, który jest źródłem swoich własnych organicznych
instytucji, spoczywa nieprzemijający obowiązek strzeżenia ich tożsamości
oraz dbania o harmonię między duchem a formą. Na gruncie tej teorii
-w wyniku zaskakującego współdziałania dwu bardzo różnych impulsów,
konserwatywnego intelektu najwyższej próby w rodzaju Niebuhra i
zbroczonej krwią rewolucji, której przedstawicielem mógłby być Mazzini
- powstała idea tożsamości narodowej, która w daleko większym stopniu
niż idea wolności, kształtuje oblicze naszej epoki.
Zanim skończę, chciałbym jeszcze zwrócić
uwagę na fakt, iż nasi rodacy lub ich potomkowie w innych krajach
wnieśli tak duży wkład w twardą walkę, wysiłek myśli i wytrwały
opór, które były niezbędne, by wyzwolić człowieka spod władzy drugiego
człowieka. Tak jak inne narody musieliśmy stawić czoła monarchom,
którym nie brakowało silnej woli i zasobów, płynących z zamorskich
posiadłości, ludziom niezwykle uzdolnionym, całym dynastiom urodzonych
tyranów. Nie mamy monopolu na upór, jednak niezłomna postawa wpisana
jest z wyjątkową wyrazistością w tło naszej historii. W okresie
jednego pokolenia po podboju normandzkim, najeźdźcy musieli przyjąć
do wiadomości, choć czynili to nad wyraz niechętnie, żądania Anglików.
Kiedy konflikt między Kościołem a państwem przekroczył Kanał La
Manche, nasi dostojnicy kościelni sympatyzowali ze stanowiskiem
większości; poza nielicznymi wyjątkami autorzy angielscy nie przejawiali
tak nabożnego szacunku dla zasady hierarchii jak cudzoziemscy klerkowie,
obcy była im też francuska uległość wobec monarchy. Prawo cywilne,
spadek jaki zdegenerowane Imperium Rzymskie pozostawiło władcom
absolutnym późniejszych czasów, nie miało wstępu do Anglii. Prawu
kanonicznemu przycięto skrzydła, a Inkwizycji w ogóle nie wpuszczono
na wyspę. Chociaż już same wieści o torturach stosowanych w innych
krajach Europy budziły grozę, w Anglii ten środek wymuszania zeznań
nigdy nie był w pełni zaakceptowany. Już pod koniec wieków średnich
cudzoziemcy uznawali naszą wyższość i wskazywali na następujące
przyczyny tego stanu rzeczy: szlachta kontrolowała samorząd lokalny,
którego znaczenie było nieporównywalne z żadnym innym krajem; podziały
wyznaniowe wymuszały tolerancję religijną; niejasności prawa zwyczajowego
nauczyły ludzi, że najlepszą gwarancją dobrego wymiaru sprawiedliwości
jest niezależność i uczciwość sędziów. Wszystkie te wyjaśnienia
są z natury powierzchowne, jak tafla wody rozciągająca się nad podwodnym
krajobrazem, lecz przecież nie mogą one nie być wynikiem oddziaływania
stałej przyczyny, której należy szukać w dziedzicznych cechach wytrwałości,
umiaru, indywidualizmu i męskiego poczucia obowiązku. Zapewniły
one Anglikom pierwszeństwo wszędzie tam gdzie sukces zależy od pracowitości;
dzięki nim angielski ród prześcignął wszystkie inne w dziele kolonizacji
dalekich, niegościnnych lądów; to one sprawiły, że Napoleon wycofując
się spod Waterloo wykrzyknął "Od Crecy ciągle to samo!"
(chociaż żaden inny wielki naród nie jest tak obojętny na glorię
krwawych zwycięstw jak Anglicy, a żadne pole bitwy nie widziało
jeszcze 50-tysięcznej angielskiej armii).
Dlatego, chociaż jesteśmy dumni z przeszłości,
jeszcze większą ufność pokładamy w przyszłości. Nasze przewagi rosną,
podczas gdy inne narody drżą z lęku przed swymi sąsiadami lub pożądają
ich bogactw. Nie jesteśmy wolni od anomalii i wad, równie rażących
co dawniej, ale nie jest ich już wiele i nie są tak nieznośne jak
kiedyś.
Zwróciłem mój wzrok ku przestworzom,
oświetlonym przez światło Opatrzności po to, by nie wyczerpać do
reszty waszej cierpliwości, nadwerężonej już śledzeniem mozolnej
i okupionej ofiarami wędrówki ludów do wolności; ale również dlatego,
że światło, które nam przewodziło nie zgasło, a przyczyny, dzięki
którym wysunęliśmy się na czoło pochodu wolnych narodów, nie straciły
swej mocy; wreszcie dlatego, że historia przyszłości jest wpisana
w przeszłość, a to co było jest tym, co będzie.
[if !supportFootnotes]
[endif]