„Dziś
czasy się zmieniły. Życie szybko idzie naprzód, usuwając jedne, tworząc inne
pierwiastki bytu narodowego. Runęły instytucje podtrzymujące dawna budowę
społeczną i dawny typ stosunków; przewrót w stosunkach komunikacyjnych związał
ściśle kraj z zagranicą i wciągnął społeczeństwo w życie ekonomiczne Europy,
wywołując konieczność szybkiego przystosowania się do nowoczesnych warunków
współzawodnictwa; tkanki społeczne, które w dawnej Polsce były w zaniku,
zaczęły się wytwarzać szybko, natomiast te, które doszły były do przerostu,
podległy i podlegają ciągle redukcji. Naród zaczyna się podciągać pod ogólny
typ europejski (...)” –
pisał Dmowski w jednym z artykułów, które wkrótce złożyły się na sztandarową
dla polskiego nacjonalizmu książkę. Dostrzegając, że ziemie polskie podlegają
przeobrażeniom cywilizacyjnym wymuszonym przez gospodarkę rynkową, uważał
proces ten za nieuchronny – co znamienne, nie przerażały go także jego skutki.
Polemizując z obawami przed utratą oryginalności sarkastycznie zauważał, że „my
raczej tracimy naszą monstrualność i zostajemy powoli zdolnym do życia, zdrowym
i normalnym społeczeństwem, zdrowym i normalnym o tyle – dodawał - o ile nienormalne
warunki polityczne na to pozwalają”.
Jeśli
traktować życie społeczne jako pole starcia „starego” z „nowym”, to miejsce
środowiska skupionego wokół Ligi Narodowej zostało w nim jednoznacznie
określone. Abstrahując w tym miejscu od ideologicznych uwarunkowań tego
stanowiska – tu bowiem problem był bardziej złożony – odpowiadało ono i drodze
życiowej postaci tworzących formujące się środowisko, i statusowi ruchu, który
w początkach stulecia dopiero szukał dla siebie miejsca na politycznej scenie,
i konsekwencjach jego poczynań, które prowadziły do rozszerzania się kręgu
środowisk aktywnych w życiu społecznym - wpisując się w procesy demokratyzacji
społeczeństw, dokonujące się także żywiołowo, w związku z ogólniejszymi
(sygnalizowanymi w cytowanej wypowiedzi Dmowskiego) przemianami
cywilizacyjnymi, przyśpieszonymi przez XIX-wieczne państwa. Nie podejmując się
próby odpowiedzi na pytanie o rzeczywistą rolę, jaką w owych przemianach
odegrały masowe ruchy polityczne - odwołujące się do wielkich ideologii –
istotniejsze wydaje się to, że postrzegały siebie jako element zmieniającego
się (a nie zastanego) świata, a przywódcy ich dobrze wiedzieli, że bez
rozszerzenia działalności na środowiska dotąd „nieme” nie mają szans w konfrontacji
z przeciwnikami górującymi doświadczeniem, wyrobieniem politycznym,
koneksjami... Ideologicznym odbiciem tej sytuacji w przypadku marksizmu był
dychotomiczny obraz świata rozdartego konfliktem, gdzie garstce
uprzywilejowanych próbuje przeciwstawić się świat pracy. W przypadku
nacjonalizmu wczesnej endecji nie było tak bardzo inaczej, mimo odmiennie
rozłożonych akcentów. Traktując społeczeństwo narodowe jako strukturę
organiczną, dostrzegano w jego obrębie obszary kooperacji w postaci współpracujących
z sobą „tkanek”, ale wcale nie w sposób bezkonfliktowy, z wyłączeniem
rywalizacji i walki. Nie była to wizja solidarystyczna. Potrzebę zmian w
obrębie narodowej społeczności uzasadniano tym, że zmiany te się i tak
dokonują, że są konieczne w obliczu presji obiektywnie działających procesów
gospodarczych, a także poczynań nieprzyjaznego otoczenia; dawne zaś elity
aspirujące do narodowego przodownictwa nie są w stanie przodownictwa tego
sprawować. Nowe czasy wymagały nowych ludzi, energicznych i zdolnych do
działania.
Liga
Narodowa niewątpliwie dysponowała takimi ludźmi – lata otwierające burzliwy
wiek XX przebiegały pod znakiem znaczących sukcesów organizacyjnych skupionego
wokół niej ruchu. Jakkolwiek liczebność Ligi nie przekraczała kilkuset członków;
o jej sile decydował wydłużający się łańcuch organizacji filialnych. Kluczową
rolę odgrywały w nich stronnictwa polityczne - dobrze zorganizowane struktury,
dysponujące masową bazą członkowską, w miarę stabilnym elektoratem oraz
sprawnymi instrumentami oddziaływania na opinię w postaci prasy. O sukcesie
ruchu w znacznej mierze przesądziła umiejętność znalezienia dla siebie miejsca
w klimacie polaryzacji na tle narodowościowym, jaki wytworzył się w zaborze
pruskim; a także wyzyskanie szansy, jaką stworzyła przejściowa liberalizacja
stosunków w zaborze rosyjskim. To, ze sukces ten zawdzięczał ruch swojej
organizacyjnej sprawności i umiejętnościom liderów, jest poza dyskusją –
odrębną kwestią jest natomiast, czy można uznać, że był to główny czynnik.
Szersze
tło poczynań środowisk kierowanych przez Ligę Narodową stanowiły procesy
narastania świadomości narodowej. Powiązane z przejawami demokratyzacji
społecznej, dla Dmowskiego, Popławskiego, Balickiego i jego towarzyszy
stanowiły jeden z najbardziej wyrazistych wyznaczników nowoczesności.
Postrzegając własną działalność jako element owego szerszego procesu, w równej
mierze starali się go stymulować, jak też wpływać na jego kierunek, tak by
narastająca społeczna energia nie zużyła się w jałowych wystąpieniach, z góry
skazanych na porażkę w warunkach miażdżącej dysproporcji sił. Abstrahując w tym
miejscu od budzących kontrowersję aspektów tego przekonania (w szczególności
krytyki XIX-wiecznych powstań narodowych) warto postawić tu pytanie bardziej
zasadniczej natury – czy rzeczywiście istniał ów szerszy proces tworzenia się
nowoczesnej wspólnoty narodowej; żywiołowy, niezależny od poczynań czy to samej
Ligi, czy (szerzej) tego odłamu „niepokornych”, który skłaniał się ku uznaniu
priorytetu celów narodowych. Nie ulega wątpliwości, że starały się one
przyczynić do wytworzenia owej korzystnego dla siebie klimatu społecznego, ale
jak szacować skuteczność ich oddziaływania. Jeśli (zgodnie z modną obecnie
koncepcją narodu jako „wspólnoty wyobrażonej”)
uznać, że tłem poczynań Ligi było jednak nie żywiołowe formowanie się bytu
istniejącego realnie, ale proces narzucania pozbawionej własnego państwa
społeczności polskiej wyobrażeń na temat wspólnoty losów oraz stojących przed
nią wspólnych celów politycznych - to byłaby ona zadziwiająca. Trzeba bowiem
pamiętać, że równolegle ziemie polskie były przedmiotem oddziaływania polityki
unifikacyjnej prowadzonej (różnymi metodami) przez wszystkie państwa zaborcze,
dysponujące i sprawnym aparatem administracyjnym, i środkami, o których Liga
czy niepodległościowy odłam socjalistów nie mogli nawet marzyć.
Nacjonalizm
był jednym z bardziej kontrowersyjnych elementów modernizacyjnej recepty,
którą proponowała Liga. Jak to elegancko sformułował brytyjski historyk
wojskowości, Michael Howard, „naród stał się źródłem powszechnej lojalności w
czasie, gdy moc zorganizowanej religii zdawała się zanikać. Dostarczył on celu,
kolorytu, ekscytacji i poczucia godności ludziom, którzy wyrośli już z wieku
cudów, a jeszcze nie wkroczyli w epokę gwiazd muzyki popularnej”.
Jeśli zatem, mając na uwadze perspektywę nam współczesną, nacjonalizm Ligi nie
może być uznany za znamię nowoczesności, to z pewnością był znakiem czasu. „Co
w ciągu dziesięciolecia 1982-1902 mogło obserwatora w Europie uderzyć, jako
tendencja panująca – łatwo powiedzieć: upadek w polityce resztek idealizmu,
zwycięstwo polityki gwałtu nad prawem” – pisał przeciwnik Ligi, Wilhelm Feldman.
Taki właśnie obraz świata – w którym silniejsi pożerają słabszych, a
powoływanie się na względy prawne czy humanitarne skutkuje tylko w przypadku
poparcia ich realną siłą – zawierały sztandarowe publikacje Ligi, w tym dwie
głośne książki, z którymi środowisko weszło w wiek XX: „Egoizm narodowy wobec
etyki” Zygmunta Balickiego i „Myśli nowoczesnego Polaka” Romana Dmowskiego.
Wśród zarzutów, z którymi się zetknął, dwa wydają się godne uwagi. Po pierwsze,
o tego rodzaju kojarzenie moralności ze sferą polityczną, które torować może
drogę jeśli nie ogólniejszej demoralizacji, to co najmniej niebezpiecznemu
relatywizmowi w pojmowaniu norm etycznych. Tego rodzaju obawy ujawniły się w
kręgach kościelnych, a także – w formie zarzutów – zostały podniesione w
propagandzie środowisk konserwatywnych. Spektakularną próbką tej ostatniej były
znane pamflety Erazma Piltza. Drugi motyw, to obawy przed zaostrzeniem się
antagonizmów w sytuacji, w której, za sprawą utożsamiania poczynań grup
rządzących z szerszą opinią publiczną, a także zwrócenia uwagi na zjawiska
dokonujące się poza sferą polityczną (w szczególności na zmiany w stanie
posiadania) dochodzi do poszerzenia frontu rywalizacji i walki.
Niekiedy
pojawiała się sugestia, że podobnie jak marksizm, także i nacjonalizm stanowił
rodzaj importu z zewnątrz – o tyle szkodliwego, że nie uwzględniającego
istotnych potrzeb narodu bez państwa, pozbawionego kontroli nad zasiedlonym
terytorium i nie dysponującego tego rodzaju instrumentami działania, którymi
dysponują na przykład Niemcy (którym przypisywano autorstwo idei). Stąd też w
dobrze rozumianym polskim interesie leżeć miało okazywanie dystansu wobec
filozofii politycznej aprobującej ucisk i przemoc. Uważał tak m.in. Erazm Piltz
- polemizując z „dydaktyką p. Balickiego” wskazywał, że prócz „moralnej
obrzydliwości” jest ona niedorzeczna politycznie. Zamiast bowiem powoływać się
na prawa moralne uciśnionego narodu, jest ona „apologią wszelkiego ucisku i
bezprawia i takim ich uzasadnieniem i usprawiedliwieniem, że o lepsze pokusić
by się nie mógł najzawziętszy i najprzewrotniejszy z naszych wrogów”.
Trudno
przeczyć, że filozofia polityczna zawarta w publicystyce Dmowskiego, Balickiego
oraz Jana Ludwika Popławskiego była odległa od poglądów dominujących obecnie.
Jeśli wszakże oceniać ją na tle swojej epoki, to problem przedstawia się
inaczej. Nie tylko bowiem – co sygnalizowano – nie odbiegała od tego, co
wyznaczalo swego rodzaju normę, ale także (co dla współczesnych było
najważniejsze) posiadała niebagatelne walory praktyczne. Po pierwsze,
dostarczała swoim wyznawcom efektywnych narzędzi umożliwiających budowanie siły
przez środowisko polityczne (chociaż ubocznym skutkiem stosowania owych
narzędzi było narastanie na licznych stykach narodowościowych sytuacji
konfliktowych), po wtóre zaś, umożliwiała ogląd rzeczywistości w sposób w wielu
aspektach trafny. Do opinii charakteryzującego czasy współczesne Wilhelma
Feldmana trudno cokolwiek dodać, a słabości wielu pozornie oczywistych
argumentów wytaczanych przeciw Lidze dobrze ilustruje przytoczona wyżej opinia
Piltza. Jeśli bowiem światem rzeczywiście rządzi siła, to czy rzeczywiście
lepiej oszukiwać siebie i udawać, że tak nie jest? Skoro nie można liczyć na
żaden bezstronny trybunał, który nas obroni, to czy nie lepiej zakasać rękawy i
przystąpić do budowania takiej samej siły, którą dysponują inni? Atrakcyjność
recepty Ligi wyrażała się także we wskazaniu możliwości działań o charakterze
ofensywnym – innym niż dążenia do przygotowywania kolejnego powstania.
Przypominając wywody Piltza, warto także zwrócić uwagę, że tło tej polemiki
tworzyły także narastające napięcia wewnątrz społeczności polskiej, związane z
dokonującymi się przetasowaniami politycznymi i społecznymi. W tym względzie
konserwatywny publicysta i piętnowane przezeń „stronnictwa skrajne” stały na
antypodach. Te ostatnie, poszerzając wpływy kosztem środowisk obecnych
wcześniej na polskiej scenie, z natury rzeczy miały mniej wątpliwości wobec
filozofii politycznej sankcjonującej rozpychanie się łokciami.
Warto
również zadać sobie pytanie, czy w sytuacji Polski było możliwe konstruowanie
recept nie grożących podsycaniem konfliktów. Brak suwerenności oraz podział
między trzy państwowości przesądzały o tym, że wszelkie próby zmiany
istniejącego status quo powodowały znaczące komplikacje międzynarodowe – ich
siła przesądzała w znacznym stopniu o jałowości poczynań powstańczych w XIX
stuleciu. Świadomość owej jałowości, a także wytworzenie się wcale licznych
grup ludności związanych z obcą państwowością (w tym względzie warto
przypomnieć pionierską monografię Andrzeja Chwalby), sprawiały, że dążenia
niepodległościowe generowały spięcia wewnętrzne i spory także i w obrębie
społeczności polskiej. Podobne problemy pojawiały się przy konstruowaniu
programów społecznych. Kraj był ubogi, o silnie zaznaczających się dystansach
społecznych, a istniejące różnice kulturowe, religijne i etniczne utrudniały
wytwarzanie się więzi wewnętrznych. Generalnie rzecz biorąc im więcej
zamierzało się zmieniać, tym pojawiało się więcej problemów, przeszkód - z
konsekwencjami w postaci licznych otwartych rachunków krzywd, gdyby przeszkody
te miały być pokonane. W szczególności dotyczyło to wizji przebudowy
społecznej, snutych w obrębie środowisk socjalistycznych. Jakkolwiek odwoływały
się one do przesłanek humanitarnej natury, piętnując wyzysk i krzywdę, ich
realizacja nie była możliwa bez zastosowania przymusu, na wielką skalę i w
długich okresach czasu. W przypadku Ligi jej program społeczny był
nieporównanie skromniejszy, sprowadzając się do pragnienia upodobnienia
struktury społecznej Polski do takiej, którą rozwinęły u siebie państwa Europy
zachodniej: z silnym mieszczaństwem, zdolnym narzucić całemu społeczeństwu
swoje wzorce osobowe – z rozwiniętym etosem pracy, poczuciem odpowiedzialności,
dyscyplina społeczną...
Ale to on właśnie w realiach polskich okazał się jednym z najbardziej
kontrowersyjnych punktów programu środowiska. W Polsce funkcje „stanu
trzeciego” spełniała tradycyjnie ludność żydowska. Bez względu na
reprezentowane cnoty mieszczańskie ani nie aspirowała do objęcia przodownictwa
w narodzie, ani się do tego z uwagi na dystanse kulturowe nie nadawała. W
rezultacie program adaptacji wzorców zachodnich skierował się przeciw niej –
wyrażając się w dążeniach do wytworzenia „własnego”, „chrześcijańskiego”
mieszczaństwa. Dalecy wówczas jeszcze od antyżydowskich emocji, przywódcy Ligi
dostrzegali narastający konflikt, jak i potrzebę zajęcia w nim stanowiska...
„Ważnym przejawem wydobywania się pierwiastków czynnych ze społeczeństwa –
pisał Dmowski - jest w Królestwie ruch ekonomiczny, wypowiadający walkę Żydom w
drobnym handlu. Bez względu na to, czy występuje on tylko w postaci dodatniej,
w organizacji samoistnego handlu chrześcijańskiego, czy towarzyszy mu cały
aparat zawodowego niejako antysemityzmu, grającego na niższych instynktach mas,
widzieć w nim należy przede wszystkim obudzenie się w społeczeństwie zdrowej
potrzeby opanowania przez swojski żywioł jednej z ważniejszych funkcji
społecznych, z drugiej zaś mnożenie się w naszej warstwie średniej jednostek
czynnych, usiłujących zdobyć opanowane przez żywioł obcy pola zarobkowe”.
Mimo charakterystycznego akcentu, jakim była nutka niechęci do „aparatu
zawodowego niejako antysemityzmu” można w cytowanej opinii Dmowskiego widzieć
zapowiedź poparcia akcji bojkotu żydowskiego handlu – co nastąpiło 10 lat
później – i zgody na zagranie także na niższych instynktach. Odzwierciedlała
ona logikę konfliktu, wpisanego w logikę stosunków między społecznościami
powiązanymi gospodarczo, ale izolowanymi kulturowo. W kraju ubogim, gdzie walka
o byt siłą rzeczy przybiera brutalny charakter, tym trudniej uniknąć starcia.
Drastyczność i jednoznaczność postawy zajętej przez kierownictwo Ligi łatwo
wytłumaczyć sobie hołdowaniem przez środowisko nacjonalizmowi – znamienne
przecież, że w początkach stulecia ku podobnym postawom skłaniać się zaczęło
także wiele postaci zaangażowanych w realizację „postępu” w duchu
demokratyczno-liberalnym. Dość wspomnieć o braciach Niemojewskich, ale
przykładem bardziej wyrazistym był zapewne przypadek herolda pozytywizmu
warszawskiego, Aleksandra Świętochowskiego.
***
Źródłem
silnych i relatywnie trwałych kontrowersji był także inny segment programu
środowisk kierowanych przez Ligę, z perspektywy właściwej środowisku optyki w
sytuacji sprzed roku 1914 najważniejszy – próba poszukiwania dróg, które
umożliwiłyby poważniejszy postęp kwestii polskiej, która w ciągu XIX stulecia
znalazła się w głębokim impasie. Powstania, chociaż weszły do kanonu narodowej
tradycji, nie okazały się efektywnym instrumentem działania. Porażki miały swój
wymiar nie tylko militarny, ale również polityczny, i to długofalowy -
przyśpieszając realizację polityki unifikacyjnej w obrębie każdego z zaborów.
Co więcej, obawy przed odnowieniem się polskiej irredenty (także popowstaniowe
reminiscencje) przyczyniły się do zacieśniania współpracy między państwami
zaborczymi i ustabilizowania fatalnego dla sprawy polskiej status quo. Sytuacja
ta uczyniła z polskich dążeń narodowych rodzaj kwadratury koła. Bierność – jak
trafnie dostrzegł Zygmunt Miłkowski - stanowiła potwierdzenie skuteczności
polityki unifikacyjnej prowadzonej przez zaborców, zachęcając ich do
kontynuowania takiej polityki; z kolei aktywność narodowa groziła utrwalaniem
zabójczej dla sprawy polskiej koniunktury międzynarodowej opartej na
współdziałaniu mocarstw zaborczych. Recepta Ligi w generalnym skrócie
sprowadzała się do takiego sformułowania programu działania, aby ukryć
zasadnicze cele rozgrywki, a aktywność społeczną stymulować w takich formach i
pod tego rodzaju hasłami, które nie prowokowałyby zainteresowanych państw do
zdecydowanego przeciwdziałania. Próby jej wprowadzenia w życie napotkały na
trudności zarówno wewnątrz ruchu – który zapłacił za nie dwoma seriami rozłamów
– jak i na zewnątrz. Przede wszystkim ściągały na ruch podejrzenia o oportunizm
i postawę ugodową; podjęta w przededniu wojny „orientacja na Rosję” de facto
oznaczała proklamowanie poparcia dla państwa, w świetle XIX-wiecznej tradycji
postrzeganego jako główny przeciwnik sprawy polskiej. Ale nawet w obrębie postaci
dostrzegających, że polityki Ligi nie dyktuje koniunkturalizm, ale pragnienie
prowadzenia gry, dokonany przez nią wybór nie był do zaakceptowania. Jedni
wskazywali, że prowadzi do demoralizacji społeczeństwa, zarażonego
minimalizmem, inni – akceptując ogólny kierunek ewolucji środowiska –
sugerowali, że zmiany nie są dostateczne, bo wciąż kryją się za nimi utopijne
tęsknoty do zmiany politycznej mapy...
Te
zarzuty uległy utrwaleniu w latach późniejszych. W okresie międzywojennym dały
się wyzyskać w propagandowych bataliach toczonych przez rywalizujące siły
polityczne – spór o zasługi w przeszłości stanowił ważny argument w sporze o
władzę. Po II wojnie światowej część tych zarzutów została przypomniana raz
jeszcze – tym razem po to, by dowieść zakłamania polityki środowisk operujących
kategorią interesu narodowego. Za sprawą inercji, żyją własnym życiem i w
rezultacie dystans historyczny wciąż jest o wiele mniejszy, niż wynikałoby to z
upływu czasu. Ciągle skłonni jesteśmy postrzegać w kategoriach ułomności to, co
oceniane na zimno, jawić się powinno jako wyraz nowoczesności politycznej
koncepcji. Dotyczy to w szczególności liczenia się z posiadanymi siłami, a
także dostrzegania, że wypowiedziane publicznie słowo, niezależnie od zawartego
w nim emocjonalnego ładunku, samo w sobie nie tworzy nowej sytuacji i nie może
ani zastępować, ani zbytnio wyprzedzać potrzebnych działań. Kierownictwo Ligi
dostrzegało w szczególności, że własne państwo, konieczne w roli instrumentu
umożliwiającego kultywowanie narodowej odrębności, nie pojawi się tylko
dlatego, że bardzo się tego chce i przy każdej okazji o tym przypomina.
Wynikało to i z trafnego odczytania realiów międzynarodowych (wykluczających
przed rokiem 1914 dalej idący postęp w rozwiązaniu sprawy polskiej) i psychologicznych
– dostrzeżenia, że znaczna część społeczeństwa nie poprze celów w oczywisty
sposób niemożliwych w danej chwili do realizacji. Zasadnicze powody, dla
których wizję przyszłego państwa ujawniono w pełni dopiero w trzecim roku I
wojny światowej, sprowadzały się do obaw przed reakcją zainteresowanych państw
i zaprzepaszczeniem koniunktury politycznej, stworzonej przez wojną. Uznając
nawet obawy te za przesadne i szacując mobilizującą rolę haseł
niepodleglościowych tak wysoko, jak czynili to przeciwnicy Ligi, i tak można
mieć wątpliwości, co do pozytywnych dla Ligi skutków wcześniejszego ujawnienia
zamiaru budowy państwa pozbawionego dwóch trzecich dawnego zaboru rosyjskiego
(chociaż daleko wykraczającego poza obszary, na których etniczni Polacy stanowili
większość). Biorąc pod uwagę głębokość podziałów w obozie polskim, jak i
temperaturę walk politycznych, po prostu pojawiłby się kolejny obszar sporny i
kolejny powód do obrzucania się najcięższego kalibru zarzutami.
Dla
oceny wszakże samej wizji państwa, forsowanej przez endecję słowo „nowoczesna”
wydaje się jak najbardziej właściwe – oczywiście przy tego rodzaju punktach
odniesienia, jakie stwarzały propozycje powstające równolegle w innych
środowiskach. Przede wszystkim zakładała ona kompleksowe rozwiązanie kwestii
polskiej,
poprzez stworzenie państwa dostatecznie silnego, aby zachować trwałą
suwerenność – i tym różniła się od programów cząstkowych: zagospodarowania
etnograficznego „kadłuba” poprzez zorganizowanie na jego obszarze systemu
władzy trwale opartego o silniejsze struktury, w rodzaju Mitteleuropy, albo (na
drugim politycznym biegunie) o zwycięską rewolucję proletariacką. Zarazem,
licząc się z rozwojem ruchów narodowych na obszarze dawnej Rzeczypospolitej,
zakładała konieczność swego rodzaju prewencyjnych amputacji obszarów, które
mogłyby stworzyć zagrożenie dla spoistości wewnętrznej postulowanego państwa.
Miało ono być powiązane z Zachodem zarówno politycznie, jak i cywilizacyjnie. W
porównaniu z dawną Rzeczypospolitą odradzająca się Polska miała być państwem
terytorialnie przesuniętym na Zachód, zarówno za sprawą rezygnacji z większości
dawnego zaboru rosyjskiego jak i przyłączenie dawnego zaboru pruskiego,
poszerzonego o obszar Śląska Górnego (zapewniającego swobodny dostęp do
strategicznego surowca, jakim był węgiel). Drugim obszarem o szczególnym
znaczeniu był tzw. „korytarz” pomorski, zapewniając dostęp do morza, a w
konsekwencji nieskrępowany obieg handlowy z zagranicą. Oba te elementy
koncepcji terytorialnej traktowane były jako kluczowe dla zapewnienia
suwerenności gospodarczej powstającego państwa. Rozwój przemysłu i handlu
pociągnąć miał za sobą rozwój (oraz zmianę charakteru) ośrodków miejskich,
przyśpieszając ewolucję ziem polskich w kierunku, w którym wcześniej podążyły
państwa zachodnie.
To
że realizacja tej koncepcji wprowadzała Polskę w obszar skalkulowanego (w
związku z łatwym do przewidzenia zachowaniem się obu wielkich sąsiadów Polski)
ryzyka, jest kwestią odrębną. Trudno tu zresztą szukać zasadniczej ułomności
przedstawionej tu wizji z uwagi na brak rzeczywistej alternatywy.
Bardziej już kontrowersyjnym jej elementem był brak ofert pod adresem innych
niż polska grup etnicznych. Dostrzegając trudności uzgodnienia różnych, a w
wielu miejscach rozbieżnych programów narodowych, starano się zredukować skalę
problemu tylko poprzez ograniczenie zakresu aspiracji terytorialnych, aby
zmniejszyć odsetek mniejszości narodowych do bezpiecznych dla państwa
rozmiarów. Z góry jednak zakładano, że państwo będzie zdominowane przez żywioł
polski, a na lojalność mniejszości wobec niego nie ma co liczyć. Jakkolwiek
wiele faktów uzasadniało tego rodzaju sceptycyzm, miał on swoje oparcie także w
nacjonalizmie środowiska.
W
tej zresztą kwestii doszło do spektakularnej konfrontacji stanowisk
zwalczających się obozów. Rzeczników koncepcji forsowanej przez Narodową
Demokracje, tzw. inkorporacyjnej, z drugiej zaś ich oponentów, opowiadających
się za koncepcją federacyjną łączyło przekonanie o potrzebie aktywnych poczynań
także na obszarach daleko wykraczających poza granicę etniczną. I jedni i drudzy
dostrzegali tez siłę rozbudzonych antagonizmów etnicznych. O ile jednak ci
ostatni z dążenia do restytucji obszaru dawnej Rzeczypospolitej wyprowadzali
wniosek o konieczności budowania mostów i szukania porozumienia, to Narodowa
Demokracja uznała, że mniejszym złem są terytorialne cięcia. Odpowiedź na
pytanie, które z tych stanowisk stanowiło wyraz nowoczesności, jest oczywista z
dzisiejszej perspektywy. Perspektywa pierwszych dziesięcioleci XX stulecia była
inna; zmieniała się wszakże, a jedną z istotnych cezur wyznaczyły właśnie lata
Wielkiej Wojny. Poczynania traktowane przed jej wybuchem jako normalne później
były maskowane na różne sposoby. Czyniły tak również wielkie dyktatury XX
stulecia, kojarząc agresywne poczynania z pacyfistyczną frazeologią. Mankamentem
endeckiej koncepcji państwa była zbytnia jej otwartość, pasująca do czasów,
które skończyły się wraz ze strzałami w Sarajewie, ale już nie do świata, który
wyłonił się później. Traktowane przez Dmowskiego z pogardą jako wyraz
„liberalnego doktrynerstwa” idee forsowane przez Stany Zjednoczone i Wilsona
jeśli nie zmieniły zasad politycznej gry, gdzie liczyła się i liczy nadal siła,
to z pewnością wpłynęły na ich oprawę.
Ta
zmiana okazała się trwała, chociaż w początkach lat 20. można jeszcze było dowodzić
– także wskazując na politykę amerykańską – że jest inaczej. Wydana w połowie
dekady książka odgrywającego wówczas w obrębie środowiska znaczną rolę prof.
Romana Rybarskiego
podnosiła zalety doktryny środowiska jako nowoczesnego i efektywnego
instrumentu polityki, umożliwiającego zrozumienie najważniejszych zjawisk oraz
procesów, dokonujących się we współczesnym świecie - a także sformułowanie
trafnych dyrektyw, co czynić.
Równolegle
wszakże nasilały się symptomy świadczące właśnie o trudnościach
przystosowywania się środowiska do realiów powojennych. Niewątpliwie nie
wszystkie spośród owych trudności związane były z systemem wartości. Z
perspektywy bieżącej największym problemem środowiska po wojnie było radzenie
sobie z kryzysem generacyjnym, wywołanym przez serię rozłamów w przededniu
wojny. W rezultacie starzejąca się partia ustępowała dynamizmem działań swoim
przeciwnikom na lewicy (w szczególności nie miała większych szans w konfrontacjach
poza terenem parlamentu); później zaś, kiedy jej szeregi zasiliła młodzież,
pojawił się konflikt między „starymi” a „młodymi”. Innym problemem było swego
rodzaju zużycie się tych narzędzi oddziaływania, które przed rokiem 1914
działały sprawnie. Dotyczyło to w szczególności erozji autorytetu i
skuteczności zakonspirowanej Ligi Narodowej – po wojnie zdegradowanej do roli
jednej z wielu niejawnych koterii, mało przydatnej nawet w rozgrywkach
toczonych na parlamentarnym gruncie. W nowych realiach ruch w coraz większym
stopniu upodabniał się do zachodnich mieszczańskich partii prawicowych, co
wprawdzie w jakimś stopniu stanowiło materializację wcześniejszych projekcji
jego roli w odrodzonym państwie, ale równocześnie wiązało się z nasilającymi
się przejawami kryzysu tożsamości. W sferze doktrynalnej ruch coraz wyraźniej
oddalał się od nacjonalizmu integralnego, poprzez adaptację licznych postulatów
liberalnych do swego programu ekonomicznego a także poprzez coraz silniejsze
akcentowanie przywiązania do Kościoła oraz religii katolickiej. Z tymi zmianami
korespondowały próby przejęcia reprezentacji interesów warstw posiadających, a
także silna pozycja polityków parlamentarnych w kierownictwie ruchu. Równolegle
jednak zaznaczająca się ewolucja miała w obrębie ruchu oponentów, i to
wpływowych, a jej postępy nakładały się na pogłębiające się podziały
wewnętrzne. Kiedy w wyniku przewrotu majowego zmieniły się reguły gry, pozycja
polityków parlamentarnych zachwiała się – a wraz z upadkiem ich znaczenia
zmienił się klimat i wokół ruchu, i w jego obrębie. Dotychczasowa ewolucja w
kierunku liberalnym (i tak przebiegająca opornie) uległa zahamowaniu, nasiliły
się natomiast tendencje do ujawniania się postaw ekstremistycznych zarówno w
sferze postaw, jak i koncepcji programowych.
***
Zmiany
te dokonywały się w zmienionym w stosunku do przedwojennego klimacie
politycznym, określonym przez poczucie braku stabilizacji oraz liczne fobie. W
swoim czasie w interesującym szkicu biograficznym poświęconym postaci przywódcy
endecji Zenon Szpotański pisał o starości w sensie nie tylko w biologicznym,
ale i mentalnym, pociągającym za sobą brak zrozumienia dla nowych czasów i
problemów.
Jest to zapewne część prawdy – równie istotne wszakże było uświadomienie sobie
(co nie było sprawą indywidualnego odczucia, ale dotyczyło całej generacji
postaci zaangażowanych w odbudowę niepodległego państwa), że rzeczywistość
okazała się odmienna od pielęgnowanego wcześniej ideału. Te nastroje
rozczarowania były zjawiskiem szerszym – tutaj chciałbym jedynie zwrócić uwagę
na jeden ich aspekt, związany z wcześniejszymi wyobrażeniami na temat
nowoczesności i postępu. Jeśli (jak miało to miejsce przed wojną) zestawiało
się obraz zachodniej Europy, zasobnej, z szybko rozwijającymi się miastami z
rodzimą biedą, brudem, marazmem – to wnioski nasuwały się same. Wojna wszakże
nie oszczędziła cywilizacyjnych wzorców: w nowej sytuacji i one radziły sobie z
trudem, to zaś, co stamtąd przychodziło, niekoniecznie oznaczało postęp.
Zamiast mieszczańskiej kultury i etosu pracy – inwazja kombinatorów i
spekulantów, polujących na intratne koncesje, zamiast inwestycji – spekulacyjne
wykupywanie istniejących placówek, zamiast rzetelnej edukacji – żałosne jej
namiastki w postaci różnych form „popularyzacji” ostatnich zdobyczy nauki. W
kontakcie z cywilizacyjną czołówką kraj nie tylko nie podążał w jej kierunku,
ale wyglądało, że się w swoim rozwoju cywilizacyjnym cofa. A w dodatku wydawało
się, że tak jest wszędzie. W liście z Algieru, pisanym do prof. Ignacego
Chrzanowskiego w styczniu 1932 r. skarżył się Roman Dmowski, że miasto
wprawdzie urosło i wzbogaciło się, ale za to „jedyna poważna księgarnia, jaka
tu istniała, już zamknięta od paru lat. Istnieją tylko ładne sklepy, z
papeterią i galanterią w pierwszym pokoju, w tylnim mające troszkę, możliwie
najgłupszych książek”.
Przytoczona opinia była i wyrazista, i biorąc pod uwagę osobę autora
miarodajna, najważniejsze jednak, że odzwierciedlała dość szeroko
rozpowszechniony sposób patrzenia. Podsumowaniem tego rodzaju spostrzeżeń,
zarówno z krajowego, jak i zagranicznego gruntu, była diagnoza kryzysu
cywilizacyjnego, który dotknął kraje dotychczas przodujące - wraz z
jednoznaczną sugestią, że ich czas się właśnie kończy i w interesie krajów
uboższych, w tym Polski, jest wyzwolenie się spod „hipnozy” Zachodu i szukanie
własnych dróg rozwoju,
uważnie odsiewając ziarno od plew.
Nie
wszystkie refleksje tego typu miały skrajną wymowę. Jak sądzę, pod krytyką
wynaturzeń współczesnej kultury masowej mogłoby śmiało się podpisać także wielu
przeciwników Narodowej Demokracji. Krytycyzm wobec Zachodu nie ograniczał się
wszakże do kwestii budzących relatywnie najmniej kontrowersji, ale w rosnącym
stopniu rozciągał się na standardy obyczajowości politycznej, w szczególności
wizję państwa o ograniczonych kompetencjach, rządzonego w oparciu o system
reprezentacji ludności, w końcu zaś dotknął węzłowych elementów modelu
cywilizacyjno-gospodarczego, jak wolny rynek z żywiołowo kształtującymi się
cenami oraz przewaga ośrodków miejskich... Niekiedy pociągał on za sobą próby
poszukiwania przejawów „nowoczesności” w poczynaniach dyktatur,
generalnie jednak bardziej charakterystyczną reakcją wydaje się nasilanie się
nieufności wobec pojęć do nowoczesności i postępu w ogóle. Jak dalece nastroje
te były silne – i trwałe – ilustrować może charakterystyczna enuncjacja
inteligentnego i otwartego na zewnętrzne bodźce publicysty, jakim był Wojciech
Wasiutyński. Pół wieku później, definiując pojęcie „postępowości”, na użytek
wydanego w drugim obiegu słownika terminów politycznych, kojarzył je z
XIX-wiecznym przekonaniem, że „ludzkość w sposób deterministyczny rozwija się
ku lepszemu. Zatem zmiana jest postępem, a opieranie się zmianie jest
wstecznictwem czyli cofaniem się w rozwoju”. Tymczasem – podkreślał - zmiany
iść mogą w różnych kierunkach, dokonujący się postęp może być zatem „ku dobremu
lub ku złemu. Opieranie się postępowi ku złemu może być dobre. Pojęcie postępu
powinno być zawsze kwalifikowane: postęp ku czemu?”.
Zaznaczająca
się z wielką siłą – przede wszystkim w obrębie środowisk młodzieżowych –
tendencja do poddawania w wątpliwość dominujących dotąd kategorii
„nowoczesności” wyrażała się w różnych formach. Jedną z nich było szukanie
źródeł inspiracji w przeszłości, interpretowanej na nowo,
w poszukiwaniu powodów, dla których ludzkość zbłądziła, a także ustalenia
momentu, w którym się to dokonało. Z reguły wskazywano w tym kontekście na
proces sekularyzacji społeczeństw, przyśpieszany przez destrukcyjną działalność
środowisk, niechętnych tradycji i promujących indywidualizm (przede wszystkim
masonerii), stosowne zmiany prawne, a także przeobrażenia gospodarcze (przede
wszystkim rozwój kapitalizmu). O ile dla polityków o poglądach liberalizujących
cezurę wyznaczały tu lata Wielkiej Wojny, a następnie rewolucji bolszewickiej,
to młodzież przesuwała ją daleko wstecz – co najmniej do czasów rewolucji
francuskiej, a bywało, że jeszcze dalej, w czasy schyłku wieków średnich.
Wiara, że osiągnięty kiedyś - właściwy cywilizacji chrześcijańskiej - stan
równowagi między obowiązkami wobec społeczności a zakresem swobód, został potem
popsuty za sprawą działań złych ludzi i uruchomionych przez nich destrukcyjnych
procesów rodziła pokusę odwrócenia biegu dziejów i powrotu do utraconego raju.
Na
gruncie polskim tendencję tę w formie najpełniejszej wyrażały poglądy Adama
Doboszyńskiego, przedstawione w cieszącej się znacznym powodzeniem, wydanej w 1934
i 1936 r. książce pt. „Gospodarka Narodowa”. Jej autor, z wykształcenia
inżynier, uznał Polskę lat trzydziestych za kraj nadmiernie uprzemysłowiony
wskazując, że zdrowe społeczeństwo to takie, w którym ¾ populacji
utrzymuje się z pracy na roli, wskazówek zaś dla rozwiązania bieżących
problemów gospodarczych Polski szukał w pismach św. Tomasza z Akwinu.
Szczegółowe
przedstawianie tej wizji, a tym bardziej polemika z nią nie ma tu sensu. Warto
wszakże zastanowić się, skąd brało się powodzenie tego typu poglądów –
biegunowo przeciwnych niż stanowisko reprezentowane przez ruch jeszcze
kilkanaście lat wcześniej. Po części był to efekt pokoleniowej zmiany warty,
ale nie tylko. Oddziaływało tu wiele nakładających się na siebie czynników.
Sygnalizowane już rozczarowanie do Zachodu uległo pogłębieniu w latach
Wielkiego Kryzysu. Bezprecedensowe załamanie gospodarcze pokazało, że wiara w
rynek i rządzące nim żywiołowe prawa jest raczej kwestią ideologicznego wyboru,
niż uznania nie dających się podważyć realiów. Pojawiły się wątpliwości, czy
wytyczany przez kraje wysoko uprzemysłowione kierunek postępu gospodarczego,
wyrażający się w rozwoju kosztownych technologii, oszczędzających ludzką pracę,
jest korzystny dla krajów, w których problemem jest brak kapitału oraz wysokie
bezrobocie. Dość naturalnym ich skutkiem były próby konstruowania programów dla
Polski opartych na szerokim wyzyskaniu tego, co stanowić miało jej atut –
obfitości taniej pracy ludzkiej. Zjawisko to dalece wykraczało poza ramy obozu
narodowego – wszystkie większe nurty polityczne konstruowały wówczas całościowe
wizje nowego społecznego porządku – co jednak charakterystyczne, to daleko
idące zbieżności koncepcji, nawet konstruowanych na politycznych antypodach.
Wspólną cechą praktycznie wszystkich powstałych w latach trzydziestych
propozycji była
antykapitalistyczna retoryka. Dystans wobec gospodarki rynkowej zaznaczał się
nie tylko w deklaracjach, ale i w charakterystycznej tendencji, która każe
wyżej cenić stabilizację i bezpieczeństwo socjalne niż skłonność do
innowacyjności i zmian.
Wspólną cechę przeciwstawnych koncepcji stanowiła tendencja etatystyczna
- niekiedy traktowana w kategoriach swego rodzaju atrakcji, innym razem
wstydliwie ukrywana, jakkolwiek realizacja wizji stanowiących projekcję założeń
ideologicznych w każdym wypadku wymagałoby ingerencji państwa, w rozmiarach
proporcjonalnych do skali postulowanych zmian. Inną wspólną cechą było dążenie
do rozładowania bezrobocia, traktowanego słusznie jako klęska społeczna.
Fascynacje eksperymentem radzieckim wyznaczały jeden z biegunów; przeciwstawne
rozwiązania, konstruowane na prawicy, oscylowały wokół różnych wariantów
dekoncentracji wytwórczości i własności, kuszące perspektywami zmniejszenia
napięć społecznych, a także aktywizacji gospodarczej większej ilości ludzi (i
szybciej), niż byłoby to możliwe przy rozwoju opartym o duże, skoncentrowane
ośrodki przemysłowe, tworzone przy wyzyskaniu zaawansowanych, rugujących pracę
fizyczną technologii. Akcenty antymiejskie stanowiły wspólną cechę propozycji
konstruowanych w obrębie młodej endecji, a także ruchu młodowiejskiego; miasta,
z właściwą im strukturą etniczna, stosunkami własnościowymi oraz funkcjami
gospodarczymi, przedstawiane były jako twory bądź obce, bądź chore. Najdalej w
tym względzie szły propozycje Adama Doboszyńskiego, dążącego do osiągnięcia
społecznej stabilności i równowagi poprzez postulowany demontaż ośrodków
koncentracji przemysłu i handlu; konkurencyjne koncepcje, postulujące rozwój
ośrodków miejskich przez wchłonięcie nadwyżek ludności ze wsi zakładały
zarazem, że charakter miast się zmieni, a dystanse między nimi a resztą kraju
zanikną.
Nie
trzeba dowodzić, że realizacja tego rodzaju programów prowadzić musiała do
nasilenia konfliktów i napięć. Trudniej byłoby ocenić realność ideologicznych
wizji. Niepokojące wydaje się to, że wiele szalonych zgoła pomysłów wyrastało z
całkiem racjonalnych przesłanek. Poglądy Adama Doboszyńskiego w swej
integralnej postaci nie miały szans na to, by stać się programem całego
środowiska politycznego, chociaż w drugiej połowie lat trzydziestych
zaakceptowało ono wizję Polski „zdekoncentrowanej” wytwórczości i małych
miasteczek jako element głoszonego programu. Czy
jego realizacja, gdyby ją podjęto, doprowadziłaby w konsekwencji do większych
strat i w większym stopniu utrwaliłaby dystans dzielący ziemie polskie od
rozwiniętych obszarów zachodniej Europy niż forsowana po ostatniej wojnie w
sposób woluntarystyczny industrializacja? Odpowiedź na tak postawione pytanie
nie jest oczywiście możliwa - osobiście wszakże skłaniałbym się tu do daleko
idącego sceptycyzmu. Abstrahując od możliwości długotrwałego realizowania
polityki odbiegającej od realnych potrzeb społecznych przez reżim pozbawiony
stabilnego oparcia na zewnątrz państwa, warto zwrócić uwagę na to, co stanowiło
swego rodzaju „racjonalne jądro” ideologicznych wizji. Mam tu na myśli
zainteresowanie perspektywami adaptacji na polskim gruncie technik
kapitałooszczędnych, pozwalających na zwiększenie wydajności rzemiosła czy
rolnictwa bez konsekwencji społecznych w postaci strukturalnego bezrobocia. Czy
było ono błedem? Podobne zaznacza się współcześnie w krajach zacofanych,
wyzyskującej pomoc instytucji międzynarodowych dla przeprowadzenia w rolnictwie
„zielonej rewolucji” (dokończenia „pierwszej fali” – by użyć sformułowania
Alvina Tofflera) i złagodzenia najbardziej dotkliwych plag społecznych, przede
wszystkim klęski głodu. Gdyby miało ono wytyczać kierunek trwałej polityki
gospodarczej, byłaby ona niebezpieczna - ale jej ulomności dałyby się odczuć
dopiero w dłuższej perspektywie czasowej. Na krótką metę natomiast oferowałaby
bezsporne korzyści, przede wszystkim wzrost zatrudnienia.
W
warunkach międzywojennej państwowości zachwiała się wiara środowiska w korzyści
demokratyzacji społecznej, wcześniej bez zastrzeżeń akceptowanej. Można sądzić,
że swój udział miała tutaj także ogólniejsza zmiana realiów politycznych po
przewrocie majowym. Zainteresowanie perspektywami rządów elity rzutowało w
dalszej perspektywie również na stosunek do istniejących dystansów społecznych.
Nie jest tak, aby procesu ich przezwyciężania nie uważano za zjawisko
pozytywne, ujawniły się jednak – co było zjawiskiem wielce charakterystycznym –
obawy przed niepożądanymi konsekwencjami wejścia w życie społeczne środowisk,
które z dziedzictwem narodowej łączył jedynie język. Pojawiły się obawy o
przyszłość narodowego dziedzictwa: nacisk germanizacyjny oraz rusyfikacyjny
ustały wprawdzie, ale jego miejsce zajęła nasilająca się presja kultury masowej
– tym niebezpieczniejsza, że nie chroniły przed nią wykształcone wcześniej
mechanizmy obronne. Publicyści endeccy uważnie śledzili przeobrażenia
zachodzące w obrębie warstwy inteligenckiej – charakterystyczne, że nawet
ludzie reprezentujący poglądy liberalne skłonni byli zajmować tu bardzo
jednoznaczne i skrajne stanowisko. Należał do nich prof. Adam Heydel –
sygnalizując w połowie lat 30 „zalew” warstwy inteligenckiej przez 2 prądy: ten
„idący od warstwy chłopskiej i Żydzi z getta”. Jak wskazywał, nawet w pierwszym
wypadku przyswajanie wartości składających się na kulturowe dziedzictwo
napotyka na opór – głównie w związku z dystansem wobec tradycji, ujawnianym
przez wyrwanych ze swego naturalnego środowiska synów chłopskich. Natomiast w
przypadku Żydów tego rodzaju asymilacja z różnych powodów w ogóle nie zachodzi
– przeciwnie to raczej oni dzięki swojej „ruchliwości, przedsiębiorczości i
zdolnościom zaczynają nadawać ton życiu miast polskich”.
Ten motyw jeśli nie zdominował, to w bardzo poważnym stopniu określił charakter
twórczości publicystycznej Zygmunta Wasilewskiego.
Obawy o przyszłość narodowej kultury obok bardziej prozaicznych względów
(przede wszystkim konkurencji na rynku pracy) zadecydowały o narastaniu
niechęci do Żydów w obrębie środowisk inteligenckich. Sygnalizowane wątki łatwo
śledzić w propagandzie antysemickiej już w pierwszym dziesięcioleciu po wojnie
– potem wraz z ogolnym nasileniem się konfliktu zaznaczały się tym wyraźniej.
W
ciągu lat 1918-1939 Narodowa Demokracja zasadniczo zmieniła swoje stanowisko
wobec perspektyw modernizacji ziem polskich. Odwróciła je o 180 stopni.
Przestała wiązać z nimi nadzieje, dołączając do grona pryncypialnych jej
krytyków. Paradoksalnie, z dystansowaniem się od przejawów „nowoczesności”
łączyło się nadążanie za „duchem czasów” w dziedzinie organizacji. W warunkach
własnego państwa ruch potrafił utrzymać zdobyta pozycję, przybierając cechy
partii masowej. Liczebność ruchu sięgnęła 200 tysięcy, w przypadku Obozu
Wielkiej Polski nawet nieznacznie przekroczyła tę liczbę. Inna rzecz, że
kontynuowanie tych sukcesów organizacyjnych mogło być trudne wobec
nieprzyjaznego stanowiska władz państwowych oraz walk frakcyjnych.
***
Zasadnicze
pytanie, jakie warto postawić kończąc ten szkic, dotyczyłoby relacji między
zagadnieniem modernizacji, a systemem wartości, wyznawanym w obrębie
środowiska. W swoim czasie Stanisław Ossowski wprowadził pojęcie „układu
poliperspektywicznego” w roli instrumentu przydatnego dla przedstawienia
zjawisk o niejednorodnym charakterze, dla uchronienia się przed uproszczeniami.
Może się ono w tym miejscu przydać. Narodowa Demokracja nie tylko daleka była
od wewnętrznej jednolitości, ale też nigdy nie wykształciła doktryny o
zwartości porównywalnej z marksizmem. W opinii czołowych publicystów, w tym i
Dmowskiego, wyrastała ona „z życia” i obserwacji różnych jego przejawów, w
całej ich różnorodności, nie zaś z konsekwentnego rozwijania naczelnych
założeń. To zaś oznaczało jej podatność na zmiany, wywołane zewnętrznymi
bodźcami – dokonująca się zmiana stosunku do różnych przejawów „nowoczesności”
stanowiła jeden z wielu przykładów tego rodzaju zmian. Było o nie tym łatwiej,
że kluczowe kategorie i pojęcia rysowały się nieostro – jako niemożliwe do
ścisłego zdefiniowania (vide pojęcie narodu!), albo z różnych powodów niespójne
wewnętrzne. Można to prześledzić także w enuncjacjach pochodzących od jednego
autora – także takich, w których wywód mógłby skądinąd imponować klarownością
przekazu i konsekwencją, rozciągając również na refleksje nad zagadnieniami
wyznaczającymi punkty ciężkości doktryny. Dobrym przykładem są tu „Myśli
nowoczesnego Polaka”: książkę, której przesłanie w znacznym stopniu sprowadzało
się do generalnego zakwestionowania politycznego romantyzmu, otworzył passus
passus praktycznie w całości zaczerpnięty z romantycznej literatury. Kluczowy
jego element stanowi charakterystyczna dla nacjonalizmu integralnego wizja
narodu jako uformowanej przez historię, ponadpokoleniowej wspólnoty,
ulokowanej niejako poza czasem, niejako wiecznej, chociaż dostosowującej się do
zmiennych warunków bytowania. Tym, co ją konstytuuje, jest podzielana przez
wszystkich jej członków (chociaż niekoniecznie w takiej samej mierze) wola
utrzymania w stanie nieuszczuplonym dziedzictwa przeszłości, a także stworzenia
warunków możliwie swobodnego i bezpiecznego pielęgnowania w obrębie wspólnoty
tych wszystkich elementów, które przesądzają o jej swoistości i sile. W jakiej
mierze zgodny z tą wizją był antytradycjonalizm wczesnej endecji?
Pisząc
w początkach XX stulecia serię artykułów, które potem złożyły się na „Myśli
nowoczesnego Polaka” Dmowski ujmował istotę związku, łączącego jednostkę z
narodem w kategoriach tego rodzaju obowiązków, które wynikają z poczucia
przyzwoitości - są zatem kwestią osobistego wyboru. Jednym przyzwoite
zachowywanie się przychodzi łatwo, innym trudniej, są też i tacy, którzy nie są
w stanie przyzwoicie się zachowywać - zasadniczo wszakże, wraz z postępami
cywilizacji i kultury grono tych ostatnich maleje, rozszerza się natomiast krąg
ludzi poczuwających się do odpowiedzialności za wspólne dobro. Po zaledwie
kilku latach Dmowski w spektakularny sposób zanegował tę optymistyczną wizję: w
pisanym w 1905 r. obszernym szkicu, zatytułowanym „Podstawy polityki polskiej”,
dołączanym później do kolejnych wydań „Myśli”, uznał związek jednostki z
narodem nie za rezultat świadomego wyboru jednostki, ale przejaw „odziedziczonego
instynktu” – zaznaczających się w zbiorowej skali emocji, niekiedy
racjonalizowanych, ale bynajmniej nie zawsze. Abstrakcyjnie rzecz ujmując,
Dmowski miał wiele racji wskazując na irracjonalny charakter poczucia więzi z
szerszą grupą, niezależnie zaś od tego pogląd taki zdecydowanie łatwiej godził
się z wizją narodu jako ponadpokoleniowej wspólnoty niż wiara w swobodę wyboru
oraz racjonalność przesłanek, którymi kierują się ludzie. W historiografii dość
powszechnie wskazuje się antyliberalną wymowę tych wywodów Dmowskiego. Nie
wchodząc w to, na ile pogląd ten jest uzasadniony, warto tu zwrócić uwagę na
inny ich aspekt – potencjalnie torowały one drogę zmianom w postrzeganiu
nowoczesności z jednej strony, dziedzictwa przeszłości z drugiej. We wspólnocie,
w której najważniejsze jest osiągnięcie dynamizmu i siły, podatność na zmiany
jest cechą o znaczeniu kluczowym. Inaczej we wspólnocie ukonstytuowanej przez
przeszłość, która wytworzyła i wspólne dziedzictwo kulturowe, i krąg środowisk
podlegających zbieżnym „instynktom” społecznym. Tu najważniejszą cechą jest
zwartość i trwałość, którą osiągnąć można przez zamknięcie się na współczesne
prądy, a nie przez poddawanie się im. W charakterystycznej różnicy akcentów,
jaka zaznaczyła się w enuncjacjach odległych od siebie o zaledwie kilka lat,
można byłoby widzieć nie tylko zapowiedź zasadniczej zmiany optyki oceniania
zjawisk społecznych - która dokonała się w obrębie środowiska pokolenie
później, w zmienionych realiach politycznych – ale i swego rodzaju dowód, że
zmiana ta była tylko kwestią czasu.
A
jednak problem nie przedstawia się jednoznacznie i przywołana wcześniej
kategoria „poliperspektywiczności” objaśnia go o wiele lepiej. Sygnalizowane
przesunięcie punktów ciężkości w poglądach na relacje między jednostka a
zbiorowością nie było po prostu przejawem ewolucji poglądów, ale raczej
wynikało z potrzeby zwrócenia uwagi na problemy wcześniej niedostrzegane. Nie
łączyło się ono bowiem ani z odmówieniem jednostce prawa zaznaczania swojej
autonomii wobec wymogów narzucanych przez społeczeństwo, ani z wiarą, że to
ostatnie funkcjonować będzie lepiej, jeśli się je odetnie od obcych,
rozkładowych wpływów. Chodziło raczej o zaznaczenie, że te sprzeczne tendencje
powinny występować obok siebie, ale tak, by żadna z nich nie miała przewagi. W
pisanej u schyłku życia, niedokończonej pracy na temat podstaw cywilizacji
europejskiej, Dmowski wyraził pogląd, że istotą owej cywilizacji jest właśnie
ścieranie się różnych przejawów indywidualizmu z tendencjami dośrodkowymi, wywieranymi
przez społeczeństwo. To osłabia tę cywilizację wewnętrznie, wystawiając ją na
dzialanie różnych procesów rozkładowych, ale też sprawia, że – jako otwarta na
bodźce zewnętrzne – może ona się szybko rozwijać. Natomiast odcięcie od
zewnętrznych bodźców może być niebezpieczne na dłuższą metę, grożąc
(cywilizacji, kulturze narodowej) stagnacją. Nie
jest w tym miejscu istotne, w jakiej mierze taki – odległy od stereotypu
nacjonalizmu – sposób myślenia podzielało ówczesne kierownictwo ruchu,
zdominowane już przez działaczy należących do młodej generacji, chodzi jedynie
o analizę możliwości zawartych w samej doktrynie. Jeśli idzie o stosunek do
tendencji modernizacyjnych, był on dwoisty, w równej mierze generując skłonność
do sprzyjania im, jak i gwałtownego ich zwalczania. Okoliczności (przede
wszystkim daleko idące zmiany zasadniczych realiów otaczającego świata) tak się
ułożyły, że skłonności owe, zamiast wzajemnie się neutralizować i łagodzić, wystąpiły
po kolei, zaznaczając się w spektakularnej formie.
Krzysztof
Kawalec
|