Henryk hr. Rzewuski - Mieszaniny obyczajowe przez Jarosza Bejłę


Siły żywotne narodów zasypiają w ich łonie, i póty się nie dadzą rozpoznać, póki się nie przebudzą wcieleniem swoim w potężne samoistności, które je przedstawiają. Stąd wzajemny pociąg między gminem a Geniuszem, stąd wpływy poetów, kunsztmistrzów, filozofów, na masy obce poezji, kunsztowi i filozofii. Bo chociaż sposobem ciemnym, masy przeczuwają w sobie jakiś zarodek tych wielkich rzeczy. Wszakże, gdyby one były przypadkową i wyłączną własnością niektórych ludzi uprzywilejowanych, wszystkie poezje, kunszty i filozofie byłyby jednostajne. Tym samym, że są narodowe, muszą się więc odnosić do jakiegoś smaku miejscowego, do jakichś uczuć i wyobrażeń masowych. Wpływy Encyklopedystów francuskich na ich ziomków w toku zeszłego wieku; Schillera, Goethego i Hegla na Niemców; Byrona i Walter-Scotta na Anglików nie są jedynie skutkiem rozpowszechnienia oświaty w tych błogosławionych krainach, bo nie mniejsze wywierali na swoich ciemnych rodakach: Saadi, Hafiz, Averroes. Ale że każdy naród żywotny, chociaż bez samopoznania swojej dążności, dąży jednak do życia historycznego, nie może nie czcić tych jedynych istot, za pośrednictwem których żyć może historycznie, a które rozpoznaje tą zmyślnością przyrodzoną, nigdy nie opuszczającą masy, póki ostatnia iskra żywota organicznego jeszcze jej nie opuści.

U nas jednych, lubo w żadnym okresie nie zjawiła się podobna ilość, jaką teraz widzimy, wielkich poetów, głębokich badaczy, uczonych wszelkiego rodzaju pisarzy; ci znakomici mężowie, nie tylko że najmniejszego nie otrzymali wpływu w obywatelstwie, w jednym czasie z nimi żyjącym, a mówiącym wspólnym językiem; ale nawet żyją żywotem ekscentrycznym, między sobą szukając ściślejszych stosunków, uchylając się stopniami od społeczeństwa, które ich nie rozumie, a które samo dla nich coraz mniej jest zrozumiałym. Może ktoś pomyśli, że Literatura z takim bogactwem objawiająca się, a bez najmniejszego wpływu na społeczeństwo, będąc zjawiskiem nadzwyczajnym, jest jakoby Anomalią w dziejach ludzkości. Nie jest to żadna Anomalia, jest to owszem rzecz przyrodzona, i która łatwo tłumaczyć się daje.

Człowiek pojedynczy, rodzi się, wzrasta, dojrzewa, słabnie, a na koniec umiera. Naród, będący człowiekiem zbiorowym, temu samemu prawu podlega. Człowiek zbiorowy ma duszę jak człowiek pojedynczy, a tą duszą jest duch narodu. Naród żyje, póki ten duch go nie opuści, i żyje pomimo wszelkich pozorów; a jego ciałem są te jednostki, w które rozdziela się zewnętrznie. Jak człowiek pojedynczy umrze, natychmiast dusza jego przenosi się do krain wieczności, by stanąć przed sądem Stwórcy i Odkupiciela; a ciało opuszczone, już bez siły skupiającej, rozkładać się zaczyna: mnóstwo robaków coraz bardziej obrzydliwych dopełnia zniszczenia kształtów, a te znikając sprzed oczu, rzeczywiście wchodzą w skład nowych jestestw organicznych, i ta scena pełna tajemnic znika po zniszczeniu ostatniego atomu zmarłego męża: zasłona spada, zostaje tylko garść popiołu.

Póki człowiek zbiorowy (ciało społeczne) ma w sobie duszę (ducha), póty objawia wszystkie rzeczywiste zjawiska żywota. Bohater, mędrzec, uczony, rzemieślnik, rolnik, czerpiąc z tego wszystkim wspólnego żywota, rozrabia go w sobie właściwie do swojego stanu, i każdy, pomimo nierówności stopnia umysłowego, rozrabia go w pewnej harmonii, dającej im wszystkim cechę wspólną, i fizjonomię odrębną w historii. W ogóle, pomimo zboczeń, jest jakaś dążność do tego, co jest wielkim, godziwym, pożytecznym dla społeczności; a ta dążność jest przeciwwagą wszystkim osobistym zawiściom. W tak żywotnym społeczeństwie, umysły ukształcone, jako poeci, kunsztmistrze, pisarze, myśliciele; nie tylko rozgłos i wziętość, ale nawet miłość i zaufanie otrzymują od swoich ziomków: bo ożywieni jednymże co i oni duchem, tego ducha dobitniej w sobie wyrażają. Ale skoro śmierć rzeczywista przyjdzie na to ciało zbiorowe, wtedy dusza narodu nie przenosi się do wieczności, jak dusza człowieka pojedynczego, bo dla narodów nie ma wieczności; ale ulatniając się z ciała społecznego, uświetni swój zgon ostatnim zjawiskiem, lecz już oderwanym od życia społecznego. Jako zwykle chory, przed samym skonaniem, jakieś dziwne okazuje objawy życia, które przecież biegłego lekarza płonną nadzieją nie omamią; tak i duch konającego narodu, jeszcze czas jakiś ściśnie się w umysłach kilku znakomitych mężów, aby starą synagogę ze czcią pogrzebać. Ci mężowie, bez istotnych związków ze społecznością, nad którą się wznieśli, nawet od niej niewiele miłowani, nie mniej się od niej odosobniają, z siebie samych snując tę przędzę intelektualną, której osnowy w społeczności znaleźć nie mogą. Wybucha raptownie, jakby jakim cudem, bogata, różnobarwna Literatura; Literatura bez miłości dla położenia obecnego, bez nadziei w przyszłości, sięgająca jakichś dawnych pamiątek, dawnych podań, wszystkiego tego co już nie jest, i odżywiająca to wszystko jakimś sztucznym żywotem. Rzecz dziwna, ten utwór różnorodnych pomysłów, bez znoszenia się ich z sobą, bez hartu opinii publicznej, bądź skrzywionej, bądź nawet nie istniejącej, okazuje jednak w sobie coś jednolitego, jakieś poetyzowanie żalu, smutku, złowieszczego przeczucia. Jednym słowem, jest to dzieło pogrobowe ducha narodowego, ostatnie jego wysilenie; poczym ulotniwszy się milczenie nastąpi, nim wszedłszy w skład obcych mu dotąd żywiołów intelektualnych, znowu przemówi, ale już językiem innym; a swój rodzimy, przybrawszy ostateczną swoją formę, w niej się skrystalizuje, i stanie obok sanskryckiego, greckiego, celtyckiego, rzymskiego, którymi także oddawały myśli swoje społeczeństwa żywotne, a które już dziś są tylko pomnikami. Co się zaś tyczy rozkładu fizycznego, tu jeszcze więcej ma stosunków ciało społeczne z ciałem indywidualnym, i w nim także robactwo coraz obrzydliwsze toczy szczątki, opuszczone od tego boskiego ognia, który im dawał jednolitość, ruch, żywot. Tym robactwem są pokątne stowarzyszenia, chcące na próżno zatrzymać ten żywot społeczny, ulotniony z dostojnego ciała. Z początku to robactwo będzie foremniejsze, bo wylęgłe w świeższym opuszczeniu organizmu. Ale w następnych jego formacjach, ród po rodzie, coraz więcej się każąc, dojdzie do ostatecznych krańców obrzydliwości. Będą z początku Filareci, Promieniści, potem związki patriotyczne, kosynierzy, Templariusze, a na koniec Skórkowi i Baragoli, których nazwiska najlepiej wyrażają cele i dążności; pierwsze nazwisko jest godłem bydlęcia, drugie posługacza żydowskiego; już więcej zniżyć się nie można.

 

Wędrówki umysłowe przez autora Zamku Kaniowskiego

 

Naród nie jest tworem ani ludzi, ani trafu. Ludzie w jak największej ilości zebrani sami z siebie nie stworzą tej jedności, tego zjednolicenia, którymi istoty całkowite w jestestwie swoim jawią się jako cząstki żyjącego ciała uposażonego rzeczywitym żywotem, odcechowanego odrębnymi, a jemu właściwymi rysy, z nazwiskiem samorzutnie powstałym i wszystkimi warunkami, z których istota organiczna poznawać się daje. Żaden człowiek drugiego człowieka utworzyć nie może, a wielu ludzi nie mniej nie może utworzyć narodu, bo chociaż naród zewnętrznie objawia się członkami, z których się składa, życie jego jednak jest tylko dusza dana mu od Boga, tak jak każdemu człowiekowi pojedynczemu. Dusza, czyli duch narodu jest jestestwem rzeczywistym, a nie fenomenem tylko [...]. Zbiór ludzi nie zostanie narodem pokąd Bóg nie tchnie weń ożywiającego ducha swojego. A że wszystko co istnieje w porządku stworzonym, nie może istnieć bezwarunkowo, więc duch narodowy podlega prawnym i niezmiennym warunkom, których żadne kombinacje mądrości ludzkiej zastąpić nie zdołają. Usilności wyrozumowane ludzi najwięcej, co mogą sprawić, to chyba jakiś świetny fenomen życia tam, gdzie to życie istnieje niepodwładne im, ale samego życia nigdy nie utworzą, a nawet dla pobudzenia tych fenomenów ze wszystkich sprężyn rozumowanie jest bez wątpienia najsłabszą.

[...] W każdym człowieku pojedynczym jest duch, czyli dusza, na obraz i podobieństwo Boga stworzona, i tego świetnego znamienia nigdy w zupełności zatrzeć nie zdoła. Duch ludzkości jest tylko fikcją, bo jest rzeczą oderwaną, ale naród, człowiek zbiorowy, jest tak jak człowiek pojedynczy skojarzeniem ciała uległego zmienności i wpływom natury materialnej, ale dającego mu postać dotykalną - obdarzony duchem nieśmiertelnym, tchnieniem bożym, który to ciało ożywia, tworzy w nim rozmaite fenomena historyczne i żyje, często nawet po rozsypaniu się tego ciała, którym się objawiał zewnętrznie [...].

Naród w swojej cielesności, to jest w tym, czym się objawia zewnętrznie, tworzy się bądź z jednej rodziny, bądź z agregacji różnych rodzin. Ale w tym, co stanowi jego duchowość, czyli życie, musi mieć koniecznie jaki udział tchnienia bożego. To tchnienie rozrabia w sobie i tym przystępuje do czynu, ale sam sobie nigdy by go dać nie mógł. Każda narodowość jest objawieniem bożym, dopełniającym się w czasie, i to bez względu na wyznania jednostek, z jakich się narody składają. Czytamy w Piśmie św. w księdze Daniela, że anioł Asyryjczyków spotkał się z aniołem Persów, z czego oczywisty wniosek, że narodowość potęgą bożą objawiona nie mogłaby dotrwać w nieskazitelności, gdyby nie była poruczoną opiece aniołów, ministrów Boga w porządku doczesnym. Każda agregacja różnorodnych cząstek, zjednoliconych w jedno jestestwo rozprzęgłaby się natychmiast, gdyby została opuszczoną od anioła swojego; ojczyzna jest zjednoliconą agregacją pod opieką anioła działającą. On daje obywatelom święte instynkta dla pomyślności kraju, on oświeca pasterzy ludu, on narodowe modły zanosi do podnóża Najwyższego, on za ich przewinienia odwraca kary zasłużone, on częstokroć wydźwiga narody z ostatniej toni. A jeżeli zbrodnie, zwłaszcza pewnego rodzaju, wzmogły się w ciele społecznym, jeżeli naród, wzgardziwszy jego nieustającym natchnieniem, nie tylko że nie chce współdziałać z Bogiem, ale nawet zuchwale od niego się odwraca, natenczas zostawszy opuszczony, od swojego anioła, duch narodu straciwszy to, co w nim utrzymywało życie, wygasa, a jakiś egoizm ujemny jego miejsce zastępuje przez chwil kilka, po upłynieniu których rozkład martwego ciała się zaczyna.

Prawda ludzka jest kłamstwem, a mądrość ludzka jest głupstwem, a więc to, co utrzymuje węzeł społeczny, co zdoła dla niego wywołać w istotach samolubnych najwyższe poświęcenie aż do zaofiarowania siebie, co objawia tyle prawdy, tyle mądrości, że tak powiem tyle nieomylnści w procesie żywota historycznego narodu, nie jest rzeczą ludzką. I jako w indywidualnym a potocznym zawodzie najmniejszego czynu korzystnego dla bliźnich sprawić nie można bez współdziałania woli z łaską Najwyższego, tak tym mniej w zawodzie politycznym mocną jest wola ludzka coś dodatniego wyrobić dla narodu bez tej łaski skutecznej, która jedna czynnościom ludzkim daje siłę żywotną.



2005 ©  Ośrodek Myśli Politycznej
http://www.omp.org.pl/