Warszawa, 1937
Przed Polską, dzisiejszą stoi ogrom zadań, które
uwypuklają się tym plastyczniej, im głębiej uświadamiamy sobie sytuację w
jakiej znalazło się niepodległe państwo polskie, wszedłszy na nowo w krąg
suwerennych i kierowniczych narodów Europy. W okresie, gdy cała uwaga nasza
koncentrowała się na problemacie odzyskania niepodległości, owe zagadnienia wyższego
rzędu pozostawały niejako w cieniu. Zachowanie języka i odrębności etnicznej,
kultywowanie tradycji, walka o prymitywny stan posiadania w szkole,
literaturze, gospodarstwie narodowym, a co najwyżej przysposabianie się do
akcji zbrojnej, pochłaniały całkowicie naszą energię. Z chwilą, gdy przestało
ciążyć nad nami pytanie historii: „czy jesteśmy godni istnienia?” zjawiły się
natychmiast pytania inne, dające się sprowadzić do lakonicznej formy: jak żyć?
i po co?
Zacofanie ekonomiczne
wyrażające się w cyfrach przeraźliwych, analfabetyzm mas, niski stopień
kultury polityczno-prawnej, paradoksy struktury socjalnej, kulminujące
w problemie żydowskim i w problemie przeludnienia, prymitywizm techniczny
w porównaniu ze zmodernizowaną organizacją techniczną sąsiednich narodów,
dysproporcje w środkach obrony, jakimi rozporządzamy w porównaniu z takimi np.
Niemcami i Rosją, zanik inicjatywy prywatnej obok przerostu etatystycznych
improduktywów, tragedia nowej generacji, dla której brak miejsca w życiu gospodarczym
i politycznym Polski współczesnej, – oto najprostsze zagadnienia jakie się
przed nami wyłoniły.
Są jednak i inne, bardziej skomplikowane
problemy, narzucone nam zarówno przez konieczność determinującą naszego
„być – nie być”, jak i przez postulaty moralne, związane z naszą
godnością wolnego narodu i jednego z czołowych mocarstw europejskich, te
mianowicie, które dadzą się objąć pojęciem misji historycznej. Do
pierwszych należy konieczność określenia naszego stanowiska wobec żywiołowego
rozrostu i agresji doktryn i ruchów ideokratycznych, takich, jak faszyzm
czy komunizm, dalej zagadnienie imperium środkowo-europejskiego pod przewodnictwem
Polski, którego stworzenie jest warunkiem nieodzownym naszego ostania się
wobec najazdu idei i potęg obcych, wreszcie tzw. problem prometejski,
konieczność rozwiązania kwestii wschodniej, na którym to terenie wyrośnie
nieuchronnie rywalizacja Polski i hitlerowskich Niemiec. Wśród drugich wysuwa
się na czoło problemat zasadniczy: co jest właściwie posłannictwem dziejowym
Polski w Europie? Na to pytanie można dać szereg ogólnikowych odpowiedzi, jak
np.: 1) misją Polski jest być przedmurzem cywilizacji zachodniej, w jej walce
odwiecznej z agresją eurazjatyckiego wschodu, – albo: 2) misją Polski jest
ocalenie i dopełnienie chrześcijaństwa w zarażonym neopogaństwem i
bezbożnictwem świecie współczesnym, – albo: 3) misją Polski jest obrona
wszystkich wartości i kreacji duchowych ludzkości, przed zalewem nowoczesnego
barbarzyństwa, – 4) lub wreszcie: misją Polski jest obalenie przesądów
materialistycznych i konstruktywne ustanowienie prymatu ducha nad
materią, jako kanonii nowej, uniwersalnej kultury.
Tezy tego rodzaju
można by mnożyć w nieskończoność, widzimy jednak, że oscylują one wszystkie
wokół jednego nie dość wyraźnie sformułowanego przeświadczenia, że Polska ma jakieś
wyjątkowe posłannictwo historyczne, którego dopełnienie może zdecydować
na długie stulecia o kierunku, w jakim potoczą się dzieje tej części świata, w
której żyjemy. W szeregu artykułów w „Zecie” próbowałem to zdefiniować
tak: Polska ma ułatwić Europie przejście od przeznaczenia do posłannictwa,
tzn. od moralności do mesjaniczności, tzn. od kultury niższej,
zdeterminowanej przez warunki fizyczne, do kultury wyższej, wytwarzającej w
sposób wolny, celowy i świadomy to, do czego powołany jest człowiek w swym
charakterze istoty rozumnej.
Stanisław Brzozowski
nazywał cały okres historii europejskiej, od schyłku 18-go wieku do dnia
dzisiejszego, „kryzysem romantycznym kultury”, którego istota tkwi w tym, że
ludzkość usiłuje przejść od wizji świata gotowego, zastanego – do wizji
rzeczywistości samorzutnie przez nią stwarzanej. Ludzkość samostwarzająca
się – oto problemat historii, podług Brzozowskiego. Termin:
„samostwarzanie się ludzkości” zapożyczył Brzozowski od Wrońskiego, który go
używał notorycznie w swych dziełach. Otóż Wroński określa podobnie obecny okres
historyczny, jako epokę przejścia od celów względnych, podyktowanych
człowiekowi przez konieczności zewnętrzne przyrody, do celów absolutnych,
powziętych przezeń w sposób wolny, niejako stworzonych przez myśl
ludzką, niczym zewnętrznym nie-uwarunkowaną.
Natrafiamy więc wciąż
na to samo: problem stworzenia nowej kultury, w ramach której jednostki,
grupy społeczne i narody znalazłyby pomyślne warunki rozwoju i aktywności
dla całej pełni swych władz twórczych. Kultura taka, gdyby powstała istotnie,
uwieńczyłaby niejako długowiekowy wysiłek ludzkości, stanowiąc kwiat i owoc
dziejów. O ten ideał kultury walczą dziś rasy, narody i klasy społeczne, w
najwyższym napięciu swych sił żywotnych, ale popadają ustawicznie w fatalne
jednostronności, zbaczając to ku anarchii, niszczącej bezmyślnie wszystkie
dotąd wyprodukowane wartości kulturalne, to ku despotyzmowi wszelkiego typu,
dławiącemu wolną osobowość ludzką, a tym samem i jej możliwości twórcze. Krwawe
te doświadczenia naszych czasów pouczają nas tedy, że owa poszukiwana kultura
nadrzędna powinna być „kulturą ładu i wolności”, wyzwoloną
z jednostronności i zwyrodnień, a uwzględniającą w harmonijnej równowadze
zarówno pełnię władz twórczych ducha ludzkiego jak i pełnię dorobku dziejowego
ludzkości, który trzeba ocalić, jako bazę konieczną dalszego postępu i
rozbudowy.
Największym zadaniem i
najtrudniejszym problemem nowej Polski jest – jakby wynikało z powyższych uwag
– podjęcie wysiłku stworzenia takiej kultury. Czy ten wysiłek się
powiedzie to rzecz inna, nie wolno nam jednak uchylić się od niego, pod grozą
zaniedbania naszej kardynalnej misji historycznej. Zaś zaniedbania takie mszczą
się w sposób okrutny. Narody, które nie chcą, czy nie umieją brać udziału w tym
wielkim wyścigu o dopełnienie swych przeznaczeń kulturotwórczych, wyłamują
się poza nawias historii, karleją i giną, stając się materiałem budowlanym
innych, bardziej aktywnych i ambitniejszych są
siadów.
Kulturę można rozpatrywać w przekroju statycznym,
kwantytatywnie, co do formy, istotą jej jednak jest dynamika ruchu i wysiłku
twórczego, jaki ją od wewnątrz ożywia. W tym
aspekcie kultura jest wytężeniem czynnym i celowym, zdążającym do
osiągnięcia ideału; nadrzędnego, wspólnego wszystkim ludziom i zbiorowiskom
społecznym. Urzeczywistnić ten ideał w sposób absolutnie adekwatny, to
niewątpliwie zadanie przerastające siły jednego narodu, epoki, czy nawet rasy,
W tym dążeniu nieustannym ponad siebie, jedne kultury powstają i zanikają
rychło, inne są wieczne, choćby przez to, że kreacje ich pozostają
i stanowią pokarm duchowy dla kultur nowych, niejako żelazny kapitał
kulturalny ludzkości (że wspomnę tu kulturę grecka, kulturę rzymska, która dała
narodom prawo i ideał obywatelstwa, kulturę chrześcijańskiego średniowiecza z
jej supremacją pierwiastków nadprzyrodzonych, kulturę oświecenia z jej
ideałem pewności naukowej i nieograniczonej kompetencji rozumu itd.). Dla nas
jest tu najważniejszym pytanie: 1) jak się przedstawia, z tej perspektywy,
polska rzeczywistość kulturalna, czy należy ona do rzędu kultur-efemeryd, czy
też dała światu jakieś wartości wieczne, 2) w jakiej mierze nasze aktywa
kulturalne lub też potencje naszej energii kulturotwórczej uzdolniają nas do
wytworzenia owej poszukiwanej kultury nadrzędnej, będącej ideałem dziejów.
Nie sposób
odpowiedzieć dokładnie i wystarczająco na te pytania, bez uprzedniego
wyświetlenia następujących wątpliwości :
a)
co rozumiemy przez
termin: kultura?
b)
co to jest kultura
narodowa?
c)
czy i o ile nasza
rzeczywistość kulturalna spełnia warunki, zawarte w definicji kultury w ogóle i
kultury narodowej w szczególności?
Otóż kultura, jest
to – w mojej definicji – możliwa, do osiągnięcia w danych warunkach
epoki i miejsca pełnia sił historiotwórczych jakiego zbiorowiska ludzkiego (ludu,
narodu, czy rasy), pomnożona o świadomość. Można by tę definicję odwrócić
w sposób następujący: kultura jest to stopień świadomego uczestnictwa w
tworzeniu prawdy i dobra, – jeśli zgodzimy się z Wrońskim, że realizacja
prawdy i dobra jest właściwym przedmiotem historii.
Mógłby ktoś zarzucić
pierwszej definicji, że mówi ona o zbiorowisku ludzkim, podczas gdy przyjętym
jest używać terminu: „kultura” również i w stosunku do jednostek,
w znaczeniu stopnia rozwoju władz duchowych danego osobnika; druga
definicja usuwa to niedopowiedzenie, mówi bowiem o stopniu świadomego
uczestnictwa w tworzeniu prawdy i dobra, nie wyszczególniając czy idzie o
świadome uczestnictwo jednostek czy zbiorowisk ludzkich. Rozumie się jednak
samo przez się, że działalność zbiorowiska uwarunkowana jest stopniem rozwoju,
dążeniami i aktywnością osobników które się na nie składają, tak jak na odwrót
działalność jednostek uwarunkowana jest zbiorowymi wytworami i funkcjami
środowiska społecznego, takimi jak język, obyczaj, prawo, poziom techniki,
tradycje i ideały grupowe itd.
Wypada te style='color:black'>raz wyjaśnić, co
rozumiem przez siły historiotwórcze. Otóż w moim mniemaniu są to: a) zdolności
spontaniczne jednostek i zbiorowisk do wytwarzania rozmaitych systemów
kulturalnych, jak gospodarka zespołowa, rząd i samorząd, kulty religijne,
normy obyczajowe, nauki, sztuki, technika, filozofowanie, prowadzenie własnej
polityki itp., b) gotowe już wytwory tych czynności, mogące służyć za
punkty oparcia i za narzędzia dalszej aktywności, posuwającej naprzód proces
rozwojowy dziejów.
Gdy tę naturalną
spontaniczność twórczą, opartą o narzędzia już wyprodukowane, rozpoznajemy w
sobie i dopełniamy świadomie, wówczas rezultatem naszych czynności jest to, co
nazywamy kulturą: określona i ujęta w system pełnia sił
historiotwórczych, pomnożona o świadomość. Po tym co powiedziałem, nie
potrzebuję już chyba dodawać, że stopień kultury jest tym wyższy, im więcej
samorzutności i świadomości w wysiłku twórczym zbiorowiska, oraz im większy
jest zasób narzędzi (gotowych systemów kulturalnych), jakie są do jego
rozporządzenia.
Możemy mówić o
kulturze tylko wówczas, gdy mamy do czynienia nie z przypadkową
mieszaniną, lecz z harmonijnym związkiem systemów kulturalnych, ujętych w
całość sensowną. Kultura jest kreacją organiczną ducha ludzkiego. Gdzie
dostrzegamy chaotyczny zlepek różnych prądów, obyczajów, instytucji prawnych,
wpływów kultur sąsiednich itp., tam albo nie ma jeszcze kultury, albo też jest
ona w stadium rozkładu. Dlatego to tak wielkie niebezpieczeństwa czyhają na
narody, mieszkające na pograniczu różnorodnych kręgów kulturowych, albo na
wielkich szlakach i rozstajach dziejowych, gdzie działają najsprzeczniejsze
wpływy. Jeszcze bardziej godnym pożałowania jest pod tym względem los narodów
pozbawionych ojczyzny, rozproszonych, grozi im bowiem zupełne rozbicie
osobowości kulturalnej.
Kultura, jako zjawisko
strukturalne i jako proces dynamiczny, jest syntezą, dwu zasadniczych
dążności: 1) do ideału historycznego, w którym przeważa cel praktyczny,
moralny, 2) do ideału ponaddziejowego, w którym przeważa cel spekulatywny.
Z perspektywy tych dwu tendencji miarą wysokości kultury jest, z jednej
strony, jej udział w realizacji wspólnych celów historycznych ludzkości, w
organizacji najdoskonalszego ładu moralno-prawnego, tzn. natężenie czynu społecznego,
do jakiego jest ona zdolna, z drugiej zaś strony, jej udział w wytwarzaniu
wartości ponadczasowych, kreacji myśli, kulminujących w nauce i
filozofii. Mamy tu ważne kryteria obiektywne, zawarte w pytaniach: czy i w
jakiej mierze dane kultury przyczyniły się swymi oryginalnymi dziełami i
czynami, do postępu historycznego ludzkości, oraz: co wniosły one do ogólnego
dorobku myśli, zreasumowanego w historii filozofii i historii nauk.
Można postawić
najogólniejszą tezę, że ludzkość zdąża w swym dziejowym i myślowym wysiłku
do rozwinięcia w sobie maksimum samorzutności celowej i świadomej, czyli do
zgodności ze swą istotą rozumną. W innym sformułowaniu teza powyższa brzmiałaby
tak: ludzkość tworzy historię i kulturę po to jedynie, aby dać wyraz swej
najrdzenniejszej istocie, tzn. prawdzie absolutnej. Kultury są tedy tym
doskonalsze, im bliższe są prawdy a dalsze od fałszu, a to znaczy: im głębiej
utożsamiły się z przeznaczeniem i posłannictwem człowieczeństwa, odrzucając
to co zwierzęce w naturze ludzkiej.
Osiągnęliśmy więc z
kolei szereg determinacji pochodnych, które są nie czym innym jak rozwinięciem
pierwotnej definicji kultury. Przejdźmy je w skrócie:
1)
kultura jest kreacja
organiczną i logiczną, a nie zlepkiem przypadkowym;
2)
kultura jest syntezą
dążności do ideału historycznego, motywującego bios ludzkości, i do ideału
spekulatywnego, ponadczasowego, inspirującego logos ludzkości;
3)
kultura jest pewną
specyficzną, mniej lub więcej zbliżoną do doskonałości, formą prawdy
absolutnej.
Mógłbym poprzestać na
tych kilku implikacjach pochodnych pojęcia kultury. Ponieważ jednak chcę być w
moich wywodach możliwie ścisłym, dodam jeszcze następującą definicję, rozbitą
na pięć kondygnacji:
Kulturę danego
osobnika i zbiorowiska ludzkiego mierzyć można:
a)
stopniem rozwoju świadomości
dziejów, czyli postępu celowego ludzkości;
b)
stopniem rozwoju świadomości
wiedzy twórczej, czyli zdolności do spekulacji filozoficznej;
c)
stopniem rozwoju świadomości
ludzkiej w ogóle, w jej szczeblach hierarchicznych od świadomości
empirycznej aż do świadomości absolutnej;
d)
stopniem rozwoju zasad
i form współżycia społecznego, jako obcowania istot rozumnych;
e)
stopniem rozwoju
„słowa w człowieku” tj. twórczej samorzutności rozumu.
Sądzę, że te
określenia kultury są już na tyle wystarczające, ze wolno mi przejść
z kolei do odpowiedzi na pytanie: co to jest kultura narodowa?
Otóż twierdzę, że
kultura narodowa jest to pewna specyficzna integracja: a) syntezy nadrzędnej
kultur ludowych, b) kreacji kulturalnych całej ludzkości. Jej bazą indywidualną
jest tedy stop kultur regionalnych tych plemion, które złożyły się na powstanie
danego narodu, zaś jej charakter uniwersalny powstaje przez włączenie
organiczne i twórcze jak największej ilości systemów kulturalnych,
wytworzonych przez wszystkie inne narody zwłaszcza zaś przez narody pokrewnego
kręgu kulturowego. Nie znaczy to, by żywa, istniejąca już kultura narodowa dała
się rozłożyć bez reszty na te składniki, osobowość duchowa narodu wnosi bowiem
do ich syntezy coś nowego, własnego, oryginalnego, czego nie było w
prostej ich sumie; wnosi mianowicie: a) sam element narodowości, zasadę
duchową specyficznej grupy społecznej charakteryzującej się tym właśnie, że
nie jest tylko plemieniem, ludem, klasą, lecz całostką wyższą i doskonalszą,
pojawiającą się w dziejach jako naród, – wnosi też: b) swoje przeznaczenie
i posłannictwo specjalne, mające dać ludzkości jakąś wartość nową, której
żaden inny naród wytworzyć nie potrafi, a która jest ludzkości do osiągnięcia
jej celów ostatecznych niezbędna.
Ta siła nowa, będąca
nie czym innym, jak jaźnią ideotwórczą i podmiotowością historyczną narodu,
jest właśnie czynnikiem integracji kultur ludowych, oraz postawą twórczą, która
pozwala wchłaniać obce kreacje kulturalne bez szkody dla odrębności narodowej.
Naród polski roztopił w sobie kultury plemienne Mało- i Wielkopolan, Ślęzan,
Górali, Mazurów, Kaszubów i przyswoił sobie kreacje takie, jak
chrześcijaństwo, prawo rzymskie i kodeks napoleoński, tradycje kultury
helleńskiej, język systemów naukowych, technikę przemysłową Zachodu itp., nie
przestając być sobą.
Idzie więc w tym
dwoistym procesie kształtowania kultury narodowej o zespół czynności twórczych
świadomych, do których naród jest zdolny, nie odrywając się od pnia
macierzystego, a ogarniając koroną ich całą ludzkość, a przynajmniej największe
jej zdobycze duchowe, – przy czym oczywiście pewne, wynalezione już systemy
kulturalne naród tylko reprodukuje, a inne ulepsza i rozbudowuje, inne wreszcie
sam wytwarza, stając się z kolei źródłem inspiracji i dostarczycielem pokarmu
duchowego dla innych narodów.
Nie może się to
dokonywać automatycznie, lecz przez nieprzerwany wysiłek woli, zarówno
jak i przez żywą, niewygasającą twórczość myśli; tworzenie, utrzymywanie
i rozwijanie kultury narodowej, jest tedy z jednej strony sprawą moralną,
z drugiej zaś jest ściśle zależne od ilości i jakości wiedzy, jaką
naród zdolny jest przyswoić sobie i pomnażać.
Zwierciadłem i
narzędziem tak pojętej kultury narodowej jest język, którego
elastyczność, subtelność, bogactwo i zróżnicowanie jest miarą złożoności i
uniwersalności pojęć, dających się przezeń wypowiadać, a także miarą zdolności
przyswajania sobie wszelkich kreacji obcych, jak również wypromieniowywania
własnych wytworów duchowych. Elementarne siły twórcze kultury narodowej to
znowuż: jego ethos, rozum praktyczny, sumienie, jako władza
realizacji dobra i logos, rozum spekulatywny, myśl refleksyjna,
jako władza poznania, prawdy. Jak zaznaczałem powyżej, wszystkie siły
historiotwórcze, biorące udział w wytwarzaniu kultury, dadzą się sprowadzić do
tych dwu naczelnych władz ducha ludzkiego, jako organów dobra i prawdy. Wynika
z tego konieczność opieki publicznej nad językiem, nad czystością obyczajów i
nad rozwojem wiedzy. Utrata języka, deprawacja etyczna i obniżenie się
dyscypliny intelektualnej prowadzi nieuchronnie do załamania się i
wygaśnięcia kultury narodowej.
Spróbujmy teraz
przeprowadzić analizę obecnego stanu naszej kultury ze względu na te kryteria,
ułatwiając sobie zadanie przez postawienie pytań następujących:
A. Czy kultura polska
dnia dzisiejszego aktualizuje pełnię naszych sił historiotwórczych, w trybie
celowym i świadomym?
B. Czy kultura ta jest
kreacją organiczną naszego ducha zbiorowego, jego udziałem twórczym w czynie i
myśli ogólnoludzkiej, utrzymującym się na poziomie współczesności
i zdążającym do ideału prawdy absolutnej?
C. Czy kultura ta
reprezentuje typ pełnej i żywej kultury narodowej, tj. czy pozostaje w
łączności z pniem macierzystym, ogarniając problemy ogólnoludzkie, czy jest
moralnie czysta i intelektualnie dojrzała?
W moim przekonaniu
odpowiedzi na te trzy kardynalne pytania muszą wypaść negatywnie.
Nie wytwarzamy dziś
takiej rdzennej, własnej kultury świadomej, wprowadzającej w grę
wszystkie siły historiotwórcze naszego środowiska, gdyż ani nie kultywujemy
spontanicznych zdolności kulturotwórczych polskiego żywiołu etnicznego, ani nie
szukamy oparcia o oryginalne kreacje polskiego geniuszu, pozostawione nam w
spadku przez tysiącletnią przeszłość historyczną. Kto dziś w Polsce zna i
rozumie sens i wytwory tego olbrzymiego wysiłku, jakiego dokonał naród polski w
dobie przedrozbiorowej, szczególnie w epoce jagiellońskiej i w pierwszej
fazie monarchii elekcyjnej; kto sobie zadaje trud zgłębienia polskich
koncepcji społeczno-prawnych owych czasów, polskiej problematyki ustrojowej,
wyprzedzającej o całe stulecia pojawienie się podobnych zagadnień w zachodniej
Europie; kto zastanawia się nad elementami tradycyjnego polskiego konfliktu
między ideą rządów autorytatywnych a ideą absolutnej wolności obywatelskiej?
Kto zgłębił istotę, kreacje i prekursorskie koncepcje polskich wielkich
systemów filozoficznych XIX wieku? Studia nad tymi zagadnieniami trzeba by
zacząć od freblówki, w której pierwszych ławkach musieliby zasiąść niestety
nasi profesorowie uniwersytetów.
Postulat organiczności jest również dopełniony
w bardzo niewielkiej mierze. Jak słusznie stwierdził Brzozowski, ostatnie
dziesięciolecia dziejów naszej kultury to widowisko chaotycznego eklektyzmu.
Karmimy się przypadkowo pochwytanymi odpadkami prądów duchowych zachodniej i
wschodniej Europy, z wielkich odysei myśli filozoficznej znamy tylko epizody,
donaszamy wyświechtany, przestarzały garnitur masońskiego Oświecenia, a na
powierzchni naszego życia kulturalnego panoszy się jakiś mętny historyzm,
naturalizm, relatywizm, agnostycyzm. Wszystkie zdobycze wieku dochodzą do nas
za późno i w jakiejś niechlujnej interpretacji.
O bezdziejowości
polskiej pisano i mówiono wiele. I w samej rzeczy ogół naszej inteligencji
patrzy na historię z okna trzeciego piętra, lub jak na spektakl teatralny. Nie
dostrzega się ani poczucia odpowiedzialności za przyszłość cywilizacji europejskiej,
ani nawet jakiejś prymitywnej solidarności z heroicznymi wysiłkami innych
narodów, zdążającymi do realizacji ideału historycznego na wszystkie możliwe
sposoby. Nie widać też zrozumienia pozycji Polski w dzisiejszej Europie, porwanej
w wir olbrzymich i nieobliczalnych procesów historycznych, nie ma nawet
poczucia konieczności dziejowych, przez które jesteśmy zdeterminowani do
działań zakrojonych na bardzo wysoką miarę, nie mówiąc już o świadomości
posłannictwa, jakie Polska ma podjąć i dopełnić.
Ta bezdziejowość idzie
w parze z niewrażliwością na ów ideał ponadczasowy, tzn. na specyficzną
problematykę myśli, od rozwiązania której zależy przyszły los naszego gatunku.
Pisałem już nieraz w „Zecie”, że w Polsce myśl nie ma żadnej ceny. Spekulację
filozoficzną uważa się tu za igraszkę, dobrą dla zabicia czasu, nie pojmuje się
rozstrzygającej wagi tego wysiłku duchowego dla całej ludzkości, zamieszkującej
naszą planetę. Obojętność ta ma zresztą swe głębsze przyczyny i swe odwieczne
tradycje: wielkie przełomy duchowe, owe walki o dogmaty, konflikty między
myślą niezależną a autorytetem objawienia, potężne reformy i rewolucje w
świecie pojęć i metod filozoficznych, omijały nas, a ich owoce otrzymywaliśmy
z drugiej ręki. Toteż ani doktryna katolicka nie zapuściła u nas głęboko korzeni,
zastąpiona przez płytki, zdawkowy lub uczuciowy fideizm, ani oświecenie nie
dokonało w umysłowości polskiej jakichś zasadniczych przeobrażeń; cóż zaś
mówić o transcendentalizmie XIX-to wiecznym, o wielkich systemach
postkantystów, poznanych i przetrawionych zaledwo przez nieliczne,
wyjątkowe jednostki, obdarzone geniuszem i dociekliwością spekulatywną.
Smutne następstwa tego indyferentyzmu wobec prawdy obserwujemy dziś w postaci
zaniku twórczości filozoficznej w Polsce współczesnej. Na uniwersytetach
naszych, na katedrach filozofii święcą tryumfy dyscypliny formalne, które
osiągnęły nawet poziom dość wysoki, ale kosztem zupełnego pognębienia autonomicznej
myśli filozoficznej.
Nie widać też w Polsce
współczesnej – poza nielicznymi wyjątkami – jakiegoś ambitnego wysiłku do
postawienia i urzeczywistnienia własnego, polskiego ideału kultury, któryby
dał nowy, dorównany wyraz dążeniu do prawdy absolutnej. To napięcie wysiłku
w kierunku samookreślenia, w kierunku stworzenia własnego, a
uniwersalnego modelu kultury, wyruszającego na podbój ideowy całego świata,
napięcie wysiłku heroicznego – jakiego przykład dała nam Francja na przełomie
XVIII i XIX w., a jakie obserwujemy dziś w Niemczech, w Rosji, we Włoszech,
nawet w Japonii, – zdaje się być w Polsce dzisiejszej jakimś nieosiągalnym
mitem. Nic też dziwnego, że dusze polskie są bezbronne wobec najazdu obcych
doktryn i ruchów ideo-kulturalnych, że nasiąkają nimi tak łatwo
i bezkrytycznie, powtarzając jak papugi hasła i frazesy, wzięte ze
słownika terminologii markso-leninowskiej czy nacjonal-socjalistycznej. A
przecież to polska filozofia stworzyła pierwsza, w początkach XIX w. idee i
teorię narodu, doktrynę jego nieśmiertelności dziejowej i posłannictwa, i mało
kto zdaje sobie sprawę, że to właśnie polski nacjonalizm doktrynalny zapłodnił,
za pośrednictwem emigracji i udziału naszego w walkach wyzwoleńczych, nowoczesne
ruchy narodowe, które n. b. w obecnym swym stadium rozwojowym są jeszcze
o kilka kondygnacji niżej od polskiej idei „narodu jako myśli Bożej”,
nacjonalizmu chrześcijańskiego i posłanniczego. Z drugiej strony
socjal-komunizm, wyrósł – jak to słusznie stwierdza Bierdiajew – na podłożu
niedopełnienia postulatów moralnych chrześcijaństwa w świecie społecznym,
zaś polska historiozofia stworzyła, pierwsza w dziejach myśli, doktrynę chrystianizmu
spełnionego, przynosząc całkowity plan reform, zdolnych urzeczywistnić
tezy moralne Chrystusa w życiu społecznym i politycznym, w stosunkach
wzajemnych zbiorowisk ludzkich. Prawdy te pozostają niestety poza obrębem
świadomości polskiej elity intelektualnej i ogółu społeczeństwa, wskutek czego
Polska niepodległa nie umie nic przeciwstawić zwycięskiej agresji ideowej
marksizmu i pogańskiego nacjonalizmu, zaszczepianych u nas przez agentury
Kominternu i hitlerowskich Niemiec.
Nasz współczesny coctail kulturalny nie
dopełnia też warunków czystej kultury narodowej, która jest dzisiaj „Słowem
wyzwalającym” epoki. Związek nasz z pniem macierzystym syntezy kultur ludowych
ogranicza się do powierzchownej folklorystyki i studiów regionalnych, zaś
asymilacja szczytowych kreacji kultury światowej odbywa się nieudolnie i bez planu,
że wspomnę choćby o braku przekładów klasycznych dzieł filozofii i nauk
szczegółowych, lub o poziomie i przypadkowym doborze przekładów z literatury
zagranicznej, w której n. b. dominują ilościowo przekłady z literatury
sowieckiej. Cóż dziwnego, że taki np. kontakt naszego świata naukowego z
prądami współczesnej myśli filozoficznej ogranicza się do znajomości produkcji
„koła wiedeńskiego”, stanowiących najniższy trywiał spekulatywny, zaś w
potocznym tzw. „światopoglądzie naukowym” grasuje naiwny empiryzm, dawno już
wyrugowany z teorii fizykalnych XX-go w., docierających już do granic świata
materii, gdzie fizyka ocierać się zaczyna o metafizykę.
Naród, rozważany jako
podmiot historii, świadomy siebie i zdolny do działań celowych w imię
określonych postulatów i ideałów, jest zbiorowiskiem istot rozumnych,
wytwarzających wspólny świat duchowy, jednolitą psychosferę i zdolnych udźwignąć
pełnię funkcji twórczych, które uczestniczą w wytwarzaniu kultury. Naród
dojrzały winien tedy produkować zarówno filozofię, jak nauki i sztuki, zarówno
państwo, jako zespół czynności prawno-organizacyjnych, dających mu suwerenność,
dobrobyt ekonomiczny, pewne kwantum oświaty i nasycenia technicznego, oraz
organy własnej polityki na terenie międzynarodowym, jak i kościół, czyli
zrzeszenie etyczne ludzi istniejące dla celów nadprzyrodzonych,
a posiadające własną organizację, obrządek i doktrynę itd. Tak pojęty naród
ma pewne przeznaczenia historio- i kulturotwórcze, które powinien rozpoznać i
dopełnić jako swe posłannictwo, gdyż tylko ono stanowi rację moralną jego
istnienia. Otóż znajomość i samorzutna realizacja swej misji historycznej
jest – jak już powiedziałem – warunkiem istnienia żywej i organicznej kultury
narodowej. Niestety w Polsce współczesnej widać zaledwie słabe oznaki
uświadomienia sobie tych postulatów, wskutek czego nie może się wytworzyć i
rozpowszechnić u nas, w obecnych warunkach, ów rdzenny i uniwersalny zarazem
ideał kultury.
Mówi się u nas wiele o
rosnącym analfabetyzmie, o separacji wzajemnej polskiej inteligencji i
polskich mas ludowych, wreszcie o potrzebie zdynamizowania kulturalnego wsi i
proletariatu miejskiego. Planuje się nawet organizację stałego współdziałania
inteligencji i mas ludowych, co w rezultacie sprowadza się do marzenia naszych
członków Akademii Literatury i związków zawodowych literatów, by „książki ich
zbłądziły pod strzechy”. Ja jednak pozwolę sobie mniemać, że: 1) są to dziś jeszcze
marzenia „ściętej głowy”, 2) w obecnym stanie chaosu i zwyrodnienia
naszej twórczości kulturalnej lepiej jest nie upowszechniać tych dóbr
wątpliwych i zachować te kilka milionów analfabetów w stadium pierwotnej
niewinności, niż wlewać do ich mózgów ten przeraźliwy coctail, czy też
mieszankę wybuchową, jaką produkuje „elita” literacka i intelektualna Polski
odrodzonej. Z tego bigosu ech pozytywizmu i fałszywie rozumianego
katolicyzmu, „Słówek” Boya i felietonów Krzywickiej, haseł rasistowskich i
trywialnego laicyzmu, odpadków materializmu dziejowego i pseudo-proustowskich
czy freudowskich analiz psychologicznych, masońskiego humanitaryzmu i
kombatanckiego hurra-patriotyzmu, frazeologii mocarstwowej i obrzydliwego
ekshibicjonizmu „Zmor” Zegadłowicza, – można przecież dostać skrętu zwojów
mózgowych i zanarchizować swą osobowość na całe życie.
Zdrowa i konstruktywna
propaganda naszych dóbr kulturalnych w kraju i zagranicą będzie mogła nastąpić
dopiero wtedy, gdy ustalony zostanie polski ideał kultury i gdy zostaną wydobyte
na wierzch i przemyślane do głębi te wartości i kreacje ducha polskiego, które
stanowią jego rzeczywisty i oryginalny wkład do dziejów myśli ludzkiej i do
ogólnego dorobku idei społecznych, moralnych, czy prawno-politycznych. Wówczas
będzie można wyróżnić dwa główne organy i siły żywiołowe kultury narodowej,
tak, jak je określił swego czasu Norwid, a później – w nieco innym ujęciu –
Brzozowski: twórczość i pracę. Praca, jako podstawa bytu zbiorowego, baza
produkcyjna narodu, narzędzie realizacji jego koncepcji i postulatów
ideowych, jest w przeważnej mierze racją bytu i zadaniem historiotwórczym mas
ludowych, twórczość, pojęta jak najszerzej, jako wynalazczość techniczna,
polityczno-ustrojowa, naukowa, artystyczna, moralno-prawna, czy filozoficzna,
jest posłannictwem tej warstwy, którą zwiemy stereotypowo inteligencją.
Nowoczesna kultura narodowa winna wciągnąć w orbitę swej problematyki i swoich
planów obydwa te czynniki, zaprzęgając je do rozumnie przemyślanej realizacji
swego najwyższego ideału.
Wspomniałem przed
chwilą o języku, woli moralnej i myśli spekulatywnej, jako o dalszych
warunkach i elementach dynamicznych budowania kultury narodowej. Niewątpliwie
język nasz jest jednym z najwyżej ukształtowanych w Europie i subtelność jego,
jako narzędzia wypowiedzi pojęć najogólniejszych i najbardziej oderwanych, jest
faktem bezspornym (zwraca na to uwagę Hoene-Wroński w swym „Kodeksie
prawodawstwa społecznego”). Widzimy jednak, że nie ma on warunków ekspansji i
rozpowszechnienia; zasięg jego kończy się tuż za kordonami granicznymi naszego
państwa, jeżeli pominiemy skupiska polskie na emigracji i polskie mniejszości
narodowe w Niemczech, Rosji, Litwie, Czechosłowacji itd. oraz znajomość języka
polskiego wśród obecnych współmieszkańców Palestyny. Niższość tę, w porównaniu
z takim np. językiem angielskim, niemieckim, czy francuskim, należy przypisać
nie tyle trudności przyswojenia go sobie przez cudzoziemców, czy nieposiadaniu
koloni zamorskich, gdzie by on obowiązywał urzędowo, lecz słabemu tętnu naszej
twórczości kulturalnej, a co za tym idzie, małej atrakcyjności i ekspansywności
naszych kreacji duchowych. My Polacy, musimy czytać teksty francuskie czy
niemieckie, jeśli chcemy być na poziomie współczesnej nauki, filozofii i
innych nowości intelektualnych Zachodu. Niemcy czy Francuzi wcale tego nie potrzebują.
Produkcja dzieł niezbędnych dla zaznajomienia się z całokształtem jakiejś
dyscypliny naukowej, jest u nas prawie żadna, a w każdym razie nie
taka, by zmuszała cudzoziemców do uczenia się polskiego języka. Może nasi
logiści zechcą twierdzić, że centralą dyscyplin formalnych: logistyki i
semantyki, jest dzisiaj „szkoła warszawska”, wobec czego cudzoziemcy zmuszeni
będą sięgnąć do polskich podręczników; niewiadome jednak, co o tym powiedzą
ich zagraniczni koledzy.
Czystość woli moralnej
i wysoka dyscyplina myśli, jako władz wytwarzania dobra i prawdy,
pozostawia w dzisiejszej Polsce wiele do życzenia. Pierwsza jest rozkładana
i zatruwana systematycznie od góry, przez te elementy, które do dziś
dominują w naszej literaturze i publicystyce. Płytkie i amoralne hasła
hedonizmu, „życia ułatwionego”, osławione ruchawki seksualne, inicjowane na
łamach „Wiadomości Literackich”, a rozchodzące się szerokimi kręgami wśród
snobizującej inteligencji, młodzieży studiującej, a nawet wśród ludności
wiejskiej, maniera modnego cynizmu, relatywizm etyczny, – to zjawiska o
których tyle się pisało i mówiło w ostatnich latach, że nie chcę się rozwodzić
nad nimi. Rozwój i dyscyplina myśli refleksyjnej paraliżowana jest znowuż
przez tradycyjny praktycyzm sarmacki, plus niedorozwój umysłowy naszej tzw.
elity, której brak prymitywnej kultury historyczno-filozoficznej czy po prostu
historycznej. Niechęć do wysiłku myślowego i niechlujstwo intelektualne
z jednej strony, a wpływ semickiego sceptycyzmu i agnostycyzmu z drugiej,
wpływa tu w równej mierze na tą impotencję twórczą w dziedzinie filozofii
czystej, jaką obserwujemy w Polsce współczesnej.
Czym wyjaśnić to
przerażające obniżenie aktywności kulturotwórczej? Przecież nie zawsze tak
było. Przecież Polska ma w swych dziejach okresy prometeizmu kulturalnego, na
miarę tak ogromną, że dziś jeszcze rezultaty tych erupcji twórczych wyprzedzają
o stulecia obecny stan rozwoju wiedzy ludzkiej; jeśli zaś uznać kreacje takie,
jak polska filozofia XIX-go wieku i monumentalna poezja wieszcza za jakieś
anomalie historyczne, do których nie dorósł własny naród, to przecież mamy za
sobą „złoty wiek” polskiego humanizmu, gdy umysłowość polska karmiła się
najwyższymi wytworami kultury antycznej i średniowiecza, jako swym chlebem
powszednim, a wytwarzała jednocześnie nowe, oryginalne i dotąd nie
zdezaktualizowane koncepcje moralno-prawne, bez precedensów w dziejach Europy;
gdy ustrój społeczny i duch naszej ówczesnej kultury równoważył w przedziwnej
harmonii zasady wolności osobistej i władzy od Boga, zbliżając się już wtedy do
ideału owej „kultury ładu i wolności”, do której Europa dzisiejsza brnąć
jeszcze musi, jak do Ziemi Obiecanej, przez morza krwi, ruinę swych dóbr
cywilizacyjnych i monstrualne podeptanie praw boskich i ludzkich.
Gdy szukamy w naszej
przeszłości odpowiedzi na zasadnicze pytanie: czy geniusz kulturotwórczy Polski
wytworzył dzieła oryginalne, zbliżające ludzkość do jej ideału historycznego i
czy wniósł jakieś odkrycia pozytywne do ogólnego dorobku wytworów
ponadczasowych myśli spekulatywnej, natrafiamy, w pierwszym aspekcie, na
polską koncepcję rozwiązania najwyższego problemu dziejów, w owym przedziwnym
wysiłku ustrojowym, próbującym uchylić antynomię dwu typów społecznych i stworzyć
równowagę nadrzędną między indywidualnością a powszechnością, pierwiastkiem
państwotwórczym a wolnościowym, w owym wysiłku, który wyprzedził o całe
stulecia obecną, problematykę społeczno-ustrojową Europy; w drugim aspekcie
znowuż natrafiamy na wielkie systemy filozofii polskiej XIX-go wieku, które, w
swej części, teoretycznej, prześcigają wszystkie produkcje spekulatywne myśli
zachodnio-europejskiej, rozwiązując arcyproblemat absolutu, który Kant uznał
za beznadziejny metafizycznie i metodologicznie, a z którym postkantyści borykali
się nadaremnie, – zaś w części praktycznej antycypują cały krąg zagadnień
epoki przejściowej, którą my dziś przeżywamy, jako wielkie i
rozstrzygające przesilenie kultury, znajdując rozwiązania
ustrojowo-polityczne, ekonomiczne, moralno-religijne, pedagogiczne,
filozoficzne, jakich współczesne ruchy i prądy kulturalne czy społeczno-ideowe
nawet nie są w stanie przewidzieć. Jut samo to, że członkowie Zjazdu Filozoficznego
w Krakowie nie mogli nawet pojąć, co oznacza stworzona przez Wrońskiego abs.
metoda genetyczna, podczas, gdy wronskiści mogą z łatwością wyspecyfikować
znaczenie, zakres i walor poznawczy metod: empirycznej, aksjomatycznej czy
transcendentalno-krytycznej, dowodzi wyprzedzenia przez polską myśl
filozoficzną osiągnięć wiedzy nie tylko zeszłowiecznej, lecz i współczesnej. I
zarówno ten prosty fakt, że wyznawcy przeciwstawnych doktryn społecznych,
takich jak nacjonal-faszyzm czy socjal-komunizm nie mogą pojąć możliwości
światopoglądu i ustroju, któryby rozwiązywał w tożsamości nadrzędnej problemy
najwyższe prawicy i lewicy społecznej, świadczy o nowości koncepcji
historiozofii polskiej i jej doktryn politycznych czy socjalno-ekonomicznych.
Widocznie filozofia polska, a w szczególności Wrońskiego filozofia absolutna
posiadła narzędzia i metody poznawcze wielokroć subtelniejsze i bardziej
adekwatne niż te, jakimi operuje do dziś dnia myśl ludzka.
Jakiż z tego wniosek?
Oto ten, że obecny fatalny stan kultury polskiej jest czymś przejściowym,
wynikłym może z chwilowego wyczerpania energii na odbudowę niepodległego państwa,
lub z wpływu obcych, wrogich nam czynników, których okupacja miała tak żałosne
skutki dla naszej aktywności kulturo-twórczej; że naród polski posiada
niezużytkowany potencjał sił i narzędzi duchowych, z którego wagi nie zdaje
sobie sprawy, lekceważy go i trwoni, skoro jednak weźmiemy w naszej
polityce kulturalnej kurs inny, orientując się nie na Moskwę, Berlin, paryski
„Wielki Wschód” czy zgoła na Jerozolimę, lecz na tradycje wielkiej
przeszłości imperialnej z okresu jagiellońskiego i na zasady niespożyte
polskiej filozofii narodowej, zacznie się w Polsce epoka świetności
niewidzianej, epoka budowania nowej, uniwersalnej kultury, która stanie się
rychło atrakcją i karmą duchową innych narodów, zlikwiduje fałszywe prądy
wieku i ocali tragicznie zachwianą cywilizację chrześcijańską.
Czym jednak wyjaśnić
dzisiejszy zły stan, uplastyczniający się tym żałośniej, gdy się go porówna z
zasobem olbrzymich możliwości, tkwiących w dorobku duchowym przeszłości polskiej?
Argument wyłącznego zaangażowania się w budowę suwerennej państwowości nie
jest przecież wystarczający, istnieje bowiem warstwa czy kasta ludzi,
trudniących się zawodowo produkcją dóbr kulturalnych, a posiadanie własnych
organów państwowych stwarzać winno warunki bardziej pomyślne, od tych, w jakich
wegetowała kultura polska w czasach niewoli.
Otóż, sama logika sytuacji każe nam szukać winowajców z
jednej strony w owej elicie intelektualnej i literacko-artystycznej, z drugiej
zaś w wadliwym systemie organizacji kultury. I utrafimy w sedno. Kto z
członków naszej „elity” zdobędzie się na minimum krytycyzmu w stosunku do
siebie i swych przyjaciół, dojdzie niewątpliwie do wniosku, że ta elita
kulturotwórcza nie wypełniła w Polsce niepodległej swego, najpobłażliwiej
określonego, zadania. Bezideowość, schlebianie gustom przeciętności,
wygodnictwo życiowe, pościg za synekurami, tchórzliwość wobec klik
terroryzujących opinię, obojętność wobec problemów naszego życia zbiorowego,
uleganie inspiracjom obcym, zwłaszcza tym zza czerwonego kordonu, oto cechy
ogólne tych elementów, które wyrosły w klimacie duchowym monopolu kulturalnego
„Wiadomości Literackich”.
Jak wiadomo, reakcja
na ten stan rzeczy, była powodem ingerencji czynników oficjalnych w stosunki panujące
na naszym rynku literackim. Zaczęło się od teatru, który w r. 1931 osiągnął
punkt kulminacyjny swej degradacji społecznej i rozbicia, skończyło się na
całej „piatiletce” organizacyjnej w dziedzinie kultury, której wytworami były
instytucje takie jak „Pion”, organ literatury i publicystyki
„państwowotwórczej”, centralizacja związków i organizacji artystycznych
wszelkiego typu w większych ośrodkach Polski, że wspomnę choćby o wileńskiej
„Erwuzie” i o poznańskiej imprezie w pałacu Działyńskich, dalej: „Akademia
Literatury”, pomyślana nie jako dożywocie zasłużonych, lecz. jako jakieś
„ciało kierownicze” naszej społeczności pisarskiej, T. K. K. T., powołane do
zdynamizowania teatrów w Polsce i wreszcie różne IPS’y, państwowe nagrody
muzyczne, plastyczne, czy literackie itp. Biegunami skrajnymi tego
rozbudowanego systemu są instytucje istniejące już przedtem: Dep. Nauki i
Sztuki w min. W. R. i O. P., oraz Fundusz Kultury Narodowej, pomiędzy którymi
zarysowuje się nawet wyraźny antagonizm wynikły z różnic w poglądach
i metodach.
Otóż trzeba stwierdzić
bez „owijania w bawełnę”, że cały ten system chybił celu, osiągając sporadyczne
sukcesy, lecz stając się jednocześnie sztywną przeszkodą, hamującą swobodny rozwój
naszej twórczości kulturalnej. Rząd zadania swego w tej dziedzinie nie
wypełnił, z tej prostej przyczyny, że wypełnić go nie mógł. Brakło, mu bowiem
tego co najważniejsze: idei ożywiającej, a ściślej: określonego ideału
polskiej kultury. Musiało się więc skończyć na biurokracji i formalizacji, na
nieudanym eksperymencie z literaturą państwowotwórczą, której istoty i sensu
nikt dobrze nie rozumiał, na powiększeniu liczby synekur itd. Teatry państwowe
nie pobudziły wielkiej i dynamicznej twórczości teatralnej, na miarę epoki,
nie potrafiły nawet stworzyć owego teatru monumentalnego arcydzieł literatury
dramatycznej, o który nawet Boy tak gorąco się dopominał.
Byłoby zapewne
inaczej, gdyby pomyślano o jakiejś generalnej linii tej urzędowej polityki
kulturalnej, gdyby uświadomiono sobie kardynalny, mankament życia duchowego
Polski Odrodzonej: ową bezkierunkowość i pustkę ideową, która nas obezwładnia
i której nie wypełnią całe stosy dokumentów i okólników.
Gdy nasza elita
kulturalna, zarówno jak organizacja urzędowa tej dziedziny życia narodowego,
zeszła na takie bezdroża, nic dziwnego, że i najpotężniejsze narzędzie
ciągłości i rozbudowy kultury, jakim jest szkoła, musiało stać się
wykładnikiem i powtórką tamtych błędów. Nasz system wychowania i nauczania
jest jednym wielkim nieporozumieniem z tej perspektywy, którą ja zwę polskim
ideałem kultury. Mamy tu do czynienia zarówno ze zlepkiem chaotycznym
zagranicznych teorii pedagogicznych, wciąż jeszcze eksperymentowanych tylko a
nie wypróbowanych, jak z przypadkową improwizacją, której skutki widzimy
zarówno w strukturze uniwersytetów polskich, jak i w obecnych projektach
reformatorskich w zakresie szkoły średniej. Bardzo słuszną krytykę organizacji
uniwersytetów polskich przeprowadził w „Marchołcie” prof. Kołaczkowski; ja
dodam do niej to jeszcze, że jeśli ośrodkiem proponowanego przezeń systemu
winny być katedry filozofii (z szerszym niż dotąd uwzględnieniem historii
filozofii, zmajoryzowanej obecnie przez logikę), to ośrodkiem katedr
filozofii winny być katedry filozofii polskiej, jeśli znajomość wielkich
kreacji spekulatywnych myśli polskiej nie ma być w dalszym ciągu tak kompromitująco
niska wśród naszych pedagogów i wychowanków szkół wyższych.
O sytuacji w
szkolnictwie powszechnym pisze się ostatnio dużo i w tonie alarmującym. Milion
dzieci w wieku szkolnym skazanych na analfabetyzm a jednocześnie kilkanaście
tysięcy bezrobotnych nauczycieli, oto najjaskrawszy symptomat. W szeregi
nauczycielstwa nie przenikają zupełnie pozytywne ideały polskiej pedagogiki i
polskiego systemu kultury, bo nie ma ich u góry; trudno więc się dziwić, że
nasi wychowawcy, chcąc zająć czynną postawę wobec anomalii życia mas ludowych,
z którym się co dzień stykają, ulegają sugestiom doktryn obcych, propagandzie
masońskiego laicyzmu i rewolucyjnego socjal-komunizmu. Byłoby znowuż inaczej,
gdyby udało się zdynamizować szczyty naszych organizacji nauczycielskich
ideami polskimi, o tyle głębszymi od demagogicznych, przestarzałych utopii
socjalnych.
Takie oto fatalne
przeszkody wyrosły w wolnej Polsce na drodze do samopoznania się polskiego
geniuszu twórczego, zabłąkanego na bezdrożach.
A przecież, nie tak
trudno wykryć i sformułować te elementarne cechy polskiej kultury integralnej,
o którą walczymy. Duch polski zajmuje postawę afirmatywną wobec rzeczywistości,
odżegnuje się żywiołowo od nastrojów nihilistycznych negacji i destrukcji;
potwierdza on rację i celowość moralną istnienia, nigdy nie zaprzeczając sensu
życia; uznaje rozumną i moralną strukturę historii, jej teleologię twórczą; odrzuca
wszelkie fanatyczne jednostronności, dążąc zawsze do harmonijnej syntezy
wartości i do pozycji nadrzędnej; zwalcza intuicyjnie fałsz dziejowy,
wyrażający się dziś w błędnej idei postępu, propagowanej przez żydowski
immanentyzm, wolnomularski ideał „raju ziemskiego”, materialistyczny rasizm czy
socjalkomunizm; tym samym nosi w sobie ów postulat prawdy absolutnej, będący
warunkiem postępu dziejów i twórczego rozwoju myśli, oraz jak najszerzej
pojętego ideału kultury.
Oparcie życia na
podstawie absolutnej, – prymat ducha nad materią, – personalizm, uznający
osobowość Boga i człowieka, – harmonia zasad wolności i ładu, znajdująca wyraz
w połączeniu bezwzględnego indywidualizmu z bezwzględnym autorytetem
moralnym władzy – synteza twórcza epok i wartości duchowych, – integralny
chrystianizm, domagający się spełnienia zasad chrześcijańskich w życiu
międzynarodowym – wiara w nieśmiertelność i posłannictwo narodu – wreszcie
ideał człowieka twórczego, – oto kardynalne tezy i pryncypia wszystkich
największych myślicieli, poetów i pisarzy politycznych naszej przeszłości.
Idea rozumu twórczego, czyli „Słowa w Człowieku”, była wiązadłem nadrzędnym i
źródłem tych przeświadczeń. Została ona ujęta w system w doktrynie Wrońskiego,
która w definicji jest niczym innym, jak racjonalizmem kreacjonistycznym.
Wystarczy nawiązać do
tych zasad centralnych polskiego poglądu na świat, aby znaleźć niewzruszone
fundamenty integralnej kultury narodowej, mającej zarazem zasięg najbardziej
uniwersalny ze wszystkich kultur dotąd wytworzonych w dziejach. Stworzenie
Ciała Kierowniczego, czuwającego nad czystością i propagacją tej kultury,
pozwoliłoby wypracować i zrealizować plan pozytywny, wynikający bezpośrednio z
tej idei przewodniej. Dalsze implikacje to: określenie pozycji Polski w świecie
współczesnym i jej stosunku do innych kultur i światopoglądów, program reform
kulturalnych, walka z czynnikami i objawami szkodliwymi, wreszcie
przebudowa systemu nauczania i wychowania, oraz propagacja polskich kreacji
kulturalnych poza granicami kraju.
Takie oto refleksje nasunęły mi się przy
rozważaniu aktualnej naszej problematyki kulturalnej. Szkic mój nie pretenduje
do tego, by wyczerpać całokształt trudnego zagadnienia, sądzę jednak, że rzuca
on nieco światła na kierunek prac i dążeń „Zetu” i jego przyjaciół ideowych.
|