Znamienna
dla kilku ostatnich dziesiątków lat naszej historiografii dążność
do jak najdalej idącego opanowania źródeł doprowadziła do tego,
iż nasi historycy znają jedną jakąś epokę, często jeden wiek tylko
lub lat kilkadziesiąt. Zaraziło się to dziejopisarstwo nasze przyjętą
nie dość krytycznie z Niemiec zasadą specjalizacji do tego stopnia,
iż każdą próbę jakiejś większej syntezy jeszcze niedawno uważano
za zuchwalstwo godne ostrej nagany; autor piszący te słowa mógłby
z własnego doświadczenia niejedno o tym opowiedzieć. Wskutek tego
przez ostatnie pół wieku pozbawieni byliśmy w ogóle nowej jakiejś
syntezy naszych dziejów; a że bez syntezy ani ogół żyć nie umie,
ani też monograficznie nie da się bez takiej busoli pracować, żyliśmy
więc przez ten czas tą, którą po roku 1863 rozwinęło kilka
śmiałych duchów. Historiografia nasza nie pokusiła się o rewizję
tych poglądów, mimo że zbudowano przecież wtedy tę syntezę na podstawie
o tyle mniejszego materiału źródłowego, bez większych i głębszych
studiów przygotowawczych. Myśmy tą syntezą byli wszyscy karmieni
w gimnazjach i na uniwersytetach, mimo że coraz lepiej badano archiwa,
mimo że prac monograficznych coraz przybywało. Brakowało odwagi
do rewizji syntezy, która takiej rewizji od dawna wymagała także
ze względów na bardziej wydoskonaloną dziś metodę badań i na zasadnicze
inne dziś ujęcie zagadnień przeszłości o tyle szerzej oświetlanych.
Ale poglądy o konieczności badań monograficznych, po których kiedyś
dopiero w dalekiej przyszłości można by myśleć o syntezie, tak były
przemożne, a tamte świetne duchy stanęły tak wysoko w opinii, ich
poglądy tak potężnie owładnęły pojęciami ogółu, iż zdawało się,
jakoby ta charakterystyka naszych dziejów, którą oni dali, była
ewangelią, której wzruszyć ani tknąć niepodobna.
Głównymi duchami tymi byli: Szujski i Kalinka, a z nimi łączył się nie historyk, historiozofią
jednak dzieła swoje przepajający, Tarnowski. To tzw. krakowska szkoła
historyczna. Nie brakowało między tymi, którzy do niej należeli,
sporów, i to nieraz ostrych (np. Szujski
- Bobrzyński). Ale przecież u nich wszystkich był jeden zasadniczy
pogląd na naszą historię, który światło, a raczej cień, rzucał na
tłumaczenie wszystkich tej historii objawów; pogląd ten streszczał
się w tym, iż upadek Polski zawiniliśmy sami, że zwłaszcza temu
upadkowi winien był ustrój Polski taki, jaki sobie wyrobiła, demokratyczno-wolnościowy
w obrębie panującej warstwy szlacheckiej. Z tego punktu widzenia
oceniano wszystko, co w Polsce się działo, potępiano elekcję i liberum
veto, stosunek do mieszczaństwa i włościan, wolności szlachty i
jej przywileje itd./ Zły był ustrój Polski nie tylko w XVIII, nie
tylko w XVII wieku, ale i dawniej, za Zygmunta III, kiedy już Skarga,
przepowiadał upadek (na dwa wieki naprzód!), mimo że Polska wtedy takim świetnym była państwem; zły był
już dawniej, za pierwszych Jagiellonów, bo wtedy to pojawiły się
pierwsze przywileje szlacheckie itd. U epigonów zwłaszcza tamtych
dużych uczonych, nie mających, jak zwykle epigonowie, miary ich
zdolności, rozprowadzających tylko ich pomysły, potępianie wszystkiego,
co było w Polsce, od coraz wcześniejszej epoki, stało się po prostu
jakąś manią; coraz jakiś nowy grzech wynajdywano z dumą na duszy
dawnej Polski.
Nie potrzeba mówić, jak to przedstawienie rzeczy
chętnie przyjmowała obca historiografia, ta zwłaszcza, której zależało,
by odium rozbiorów Polski przerzucić z państw rozbiorczych
na - samych Polaków. Wystarczy przeczytać choćby obszerną charakterystykę
ustroju Polski - nawet u Finlandczyka
Lehtonena, który uczył się historii polskiej
pod kierunkiem berlińskiego profesora Schiemana.
Gdyby hipnoza potężnych inteligencji twórców szkoły
krakowskiej nie ciążyła taką przewagą na umysłach współczesnych
im i następnych pokoleń, nie byłoby było trudną rzeczą wykazać błędność
twierdzeń tej szkoły. Wszakże oni potępiali przodków naszych za
to, że ta Polska zawsze nie była wielką, potężną, potępiali wszelką
walkę wewnętrzną, wszelkie niewczesne czy nieudane porywy, choćby
były szlachetne, wielkie, dlatego, że szkodę przyniosły Ojczyźnie.
A czyż na świecie był naród, który ciągle stał na wyżynach, który
wieki całe zdołał utrzymać nadzwyczajne napięcie umysłu, woli i
serca? Czyż nie upadł wspaniały, wielki Rzym? Czyż nie było widownią
zupełnego rozbicia cesarstwo niemieckie za czasów wojny
trzydziestoletniej lub w epoce Napoleona? Czyż Francja nie
miała okresów upadku? Albo Anglia, Hiszpania i Włochy?
Mierzyli ci historycy Polaków jakąś idealną miarą,
domagali się, by w Polsce XVI czy XV stulecia był taki doskonały
ustrój, jakiego nie znało w tym czasie żadne państwo świata. Czyż
można takie wymagania stawiać, by ta Polska wszystkie inne państwa
zawsze stale wyprzedzała?
To był naukowy błąd. Przesadzali w krytycyzmie,
widzieli zło nie tylko w tym, co złem było, ale w instytucjach takich,
które ani same w sobie złe nie były, ani tym bardziej relatywnie,
jeśli się je porówna z instytucjami, które współcześnie gdzie indziej
istniały.
Ale skąd się ten błąd wziął? Jak ci wybitni uczeni
mogli taki błąd popełniać?
Jeśli sięgniemy to źródła, to znajdziemy je -
w ich gorącej, serdecznej miłości Ojczyzny. Ich umysły opanowała
jedna myśl - o tej Polski odrodzeniu. By się ta Polska odrodzić
mogła, to musi się składać z ludzi wyrobionych sercem i duchem,
którzy mieliby jak najmniej wad, którzy potrafiliby służyć tej Ojczyźnie
z zupełnym zapomnieniem o sobie, pamiętali o swoich obowiązkach
wobec niej, zapominali dla dobra całości o swoich prawach, świadomie
z nich rezygnowali. A najlepszą drogą do wyrobienia tego ducha w
sobie, to uznanie swoich wad, tych wad wyplenienie. Wskazać te wady,
wezwać do budzenia tężyzny - to była myśl tych ludzi. A czy można
było wstrząsnąć sumieniem silniej, jak mówiąc społeczeństwu: poprawcie
się, bo przez te wasze wady upadał Ojczyzna?
Ten to czynnik pozanaukowy oddziałał na konstrukcję
historyczną twórców szkoły krakowskiej. I choć to ze stanowiska
nauki wada, gdy szkodliwie wpływało na jej obiektywność, z szacunkiem
z czcią na tych ludzi się patrzy i patrzeć musi. Bo choć zbłądzili,
to z intencji czystych, najszlachetniejszych, jakie mogą grać w
duszach ludzkich. I nikt im nie zarzuci złej wiary, gdy oni w to,
co mówili, głęboko wierzyli. I wybaczyć im można, że ta ich teoria
nie wolną była od przymieszki - u niektórych ich późniejszych uczniów
nawet bardzo silnej - politycznych koncepcji: może na te ich polityczne
koncepcje nawet te teorie na odwrót wpływ miały. Ci uczeni - to
równocześnie filary konserwatywnego stronnictwa, które oświadczało
się za silnym rządem, za kierowaniem społeczeństwa z góry, przeciw
demokratyzacji, a przynajmniej zbyt szybkiej demokratyzacji itd.
Szkoła krakowska spełniła świetnie swoje zadania
- polityczno-narodowe. Doprowadziła do porachunku narodowego sumienia,
przyczyniła się wydatnie do rewizji i potępienia poglądów, które
były szkodliwe, do wykorzenienie rozmaitych chwastów, którymi zarosła
dusza polska. Dziś nie ma nikogo w Polsce, kto by nie potępiał nadużycia
wolności, wybujałą indywidualność, nie umiejącą
się podporządkować dobru ogólnemu, liberum veto itd. Dziś nie ma
nikogo, kto by przynajmniej otwarcie śmiał występować przeciw równouprawnieniu
wszystkich członków społeczeństwa, kto by nie rozumiał potrzeby
ochrony stanu włościańskiego, handlu czy przemysłu. W tym duża część
jest zasługą tej historycznej szkoły.
Ale ujawniły się też i szkodliwe skutki takiego
potępiania za daleko idącego, bezwzględnego, bezlitosnego polskich
pojęć i instytucji, takiej wiwisekcji, która ciągle coraz nowe wykrywała
na ciele Polski patologiczne objawy. Te szkodliwe skutki ujawniły
się nie tylko w tym, iż obcym, przed którymi te badania i rozmyślania
nie mogły się przecież ukryć, dostarczały broni przeciwko nam, broni
tak ostrej; wszakże w czasie tej obecnej wojny tyle sformułowano
zarzutów przeciw możności odbudowy polskiego państwa, które opierały
się na tych właśnie twierdzeniach polskich historyków, z nich wysnuwały
wnioski, że do niezależnego bytu nie jesteśmy zdolni, więc i nie
mamy prawa o państwo własne się upominać. Szkodliwe skutki objawiały
się też w depresji, jaką wywoływały, w zniechęcaniu do naszej historii,
gdy przecież ubiegłe dzieje żyją żywym życiem w psychice każdego
społeczeństwa. Stronnictwa skrajne wyzyskiwały te argumenty historyków,
by zrażać szerokie masy w ogóle do Polski, używały ich do siania
i pogłębiania stanowych różnic i niechęci. Ci, którzy ojczyźnie
i jej przyszłości poświęcali swe myśli serdeczne, z boleścią patrzyli,
że nie mogą w przeszłości naszej znaleźć podpory dla swoich zamierzeń.
A jakże to wiele znaczy, czyż trzeba mówić? Czyż trzeba wskazywać,
ile siły Francuzom dodaje to, iż czują się oni "une grande nation" w całej
swej przeszłości?
W czasie tej wojny zwłaszcza te momenty szkodliwe
z nauk krakowskiej szkoły zaznaczać się zaczęły z coraz większą
siłą, coraz częściej zaczęto pytać, czy naprawdę w Polsce tak wszystko
było spaczone, wykrzywione? I uczucie gorące samą intuicją nie umiało
jakoś pogodzić się z tym, żeby to tak rzeczywiście było, że myśl
rozumująca, porównując hasła, jakie dziś się rozlegają i porywają
umysły, z tymi ideami, które dawniej Polsce były własne, zaczęła
się zastanawiać nad tym, iż przecież te dzisiejsze hasła id dawne
polskie idee takie zgodne są z sobą, i pytać jak to możliwe, by
co dziś jest ideałem, którym szczycić się można, było błędem
- w tej dawnej Polsce?
Zaczęła się budzić reakcja. Nie znaczy to, jakoby
jej objawów nie było i dawniej. Przeciw poglądom szkoły krakowskiej
występowali już dawniej niektórzy historycy, zwłaszcza warszawscy:
Korzon i Smoleński, w Krakowie przed laty przeszło dziesięciu
pozwolił sobie na krytykę pewnych jej twierdzeń niżej podpisany
na konferencjach historycznych, urządzonych przez prof. Stanisława
Zakrzewskiego w auli uniwersytetu. Ale chór z ogółu historyków
złożony, głośniejszy był, niż te - nieliczne sola.
Gdy badania monograficzne wykazywały, że w Polsce nie tak było źle,
jak np. praca Ulanowskiego o wsi polskiej,
to jednak nie umiano i chciano zużytkować ich dla rewizji wszechwładnej
teorii. A ogół przecież nie śmiał przeciw fachowcom mieć innego
zdania i - rzecz jasna - nie mógł, gdy brakłoby mu dostatecznych
argumentów.
Dopiero w czasie wojny i wśród historyków silniejsze
odezwały się głosy krytyki tych panujących poglądów. Prof. Balzer
wystąpił w obronie wartości instytucji ustroju Polski w wieku XVIII
w stosunku do instytucji innych państw współczesnych, aż może za
daleko posuwając się w ich obronie, w znanej rozprawie "Z zagadnień
ustrojowych Polski". Autor tych uwag w "Charakterystyce
państwowości polskiej" przeprowadził krótką paralelę w ogóle
rozwoju tej państwowości z zachodnioeuropejską, by taką metodą porównawczą
ustalić polskie odrębności, ich powody i wartości. Najsilniejszą
zaś reakcją były niedawne wykłady profesorów krakowskich o "Przyczynach
upadku Polski", które wszechstronnie omówiły kwestię wad i
błędów Polski, ich wpływu na ten fakt najdonioślejszy: jej rozbiór,
i nie zaprzeczając, że wad w Polsce było dość dużo, które osłabiały
jej państwową siłę, brały przecież w obronę zwłaszcza instytucje
i idee, gdy błędy w ludziach głównie wskazywały.
Zwrot więc na całej linii,
zwrot u nie jednostek tylko, ale w przeważnej
części uczonych. Upadają poglądy krakowskiej szkoły, a raczej już
upadły.
"Głos
narodu", nr 284-286 (4, 5, 6 grudnia 1917)
|