Robert Kaczmarek, niegdysiejszy
wydawca podziemnego „Merkuryusza Krakowskiego i Światowego”, w swoim tekście
pod eleganckim tytułem „Wolna myśl u realnego żłobu” („Gazeta Wyborcza Kraków”,
9.09.2005), poddał krytyce niektóre wątki poglądów Mirosława Dzielskiego, publikującego
przez pewien czas w piśmie Kaczmarka, prezentując siebie jako przeciwnika
(neo)liberalizmu w ogóle, a w wersji Dzielskiego w szczególności. Świadomość
wad tej koncepcji zyskał, jak pisze, nie w ostatnim czasie, lecz już na
przełomie lat 70. i 80., gdy w coraz większym stopniu kontrast między „pewnikami”
Dzielskiego a jego „wątpliwościami” zachwiał „wspólnotą interesów”, która
dotychczas istniała między nimi. Innymi słowy, Kaczmarek, jak twierdzi, już
wtedy odrzucał ideę kompromisu z komunistami, propagowaną przez Dzielskiego,
który miał polegać na umożliwieniu działalności gospodarczej Polakom w ramach
obowiązującego prawa i na włączeniu się komunistów w działalność rynkową, a w
perspektywie oddanie przez nich władzy politycznej bez obawy, iż zawisną na
latarniach. I już wówczas był świadom błędów liberalizmu, który absolutyzując
wolny rynek, lekceważył znaczenie sfery politycznej i rzeczowej debaty „płodnej
w regulacje prawne” na temat „spraw społeczeństwa, środowiska i
infrastruktury”.
Sam Dzielski pisał o środowisku
„Merkuryusza”, że „jeszcze za czasów Gierka starało się wypracować filozofię
czynu, łącząc racjonalną i realistyczną politykę, rynkową ekonomię oraz
działalność publiczną i gospodarczą inspirowana religijnością chrześcijańską.”
W roku 1980 wiele osób z tego środowiska, w tym sam Kaczmarek i Dzielski,
zaangażowało się w działalność w „Solidarności”. Dzielski wraz Marianem Kanią opracowali
wówczas „Program działania Komisji Robotniczej Hutników [w ówczesnej Hucie im.
Lenina] w dziedzinie społeczno gospodarczej”, w którym przedstawiono koncepcję
wolnej działalności gospodarczej w postaci małych i średnich firm kooperujących
z kombinatem hutniczym. Program zyskał aprobatę hutników i działaczy
małopolskiej „Solidarności”.
Idee wolnego rynku propagowane
przez Dzielskiego i innych nie były więc li tylko ideologią, jak chce Kaczmarek,
w której nie liczą się „detale”, bo „kto chciałby wszystko wziąć pod uwagę,
ten, osaczony wątpliwościami, nie zrobi kroku naprzód”, lecz były pewną teorią
polityczną i gospodarczą oraz opartymi na niej konkretnymi programami działania
i tworzenia nowych instytucji gospodarczych i społecznych, które przemawiały do
samego Kaczmarka, ale także do robotników i działaczy NSZZ „Solidarność”. Kaczmarek
przedstawia Dzielskiego jako ideologa, może nawet wizjonera, zafascynowanego
samoregulującym się ładem rynkowym, konkurencją („gospodarczym darwinizmem”)
połączonym z „wolnościowym humanizmem” (?), zarzucając mu przy tym
niezrozumienie natury człowieka, demokracji i wad mechanizmu rynkowego, brak
refleksji nad instytucjami politycznymi oraz lekceważenie społecznikostwa i
patriotyzmu. Tak postrzegany Dzielski okazuje się winnym dostarczenia
intelektualnego usprawiedliwienia dla nomenklaturowego uwłaszczenia,
korupcyjnych powiązań władzy i biznesu i, jak można się domyślać, winnym jest
również słabości polskiego państwa jako urzeczywistniającego jego liberalny ideał.
Dzielski w oczach Kaczmarka jest jednym z ideowych ojców-założycieli III
Rzeczpospolitej ze wszystkimi jej mankamentami, będącymi rezultatem liberalnego
zamknięcia umysłu i ideologicznego fanatyzmu kontynuatorów „tradycji taktycznej
myśli” krakowskiego filozofa, którego od jego epigonów różnił „intelektualny
wdzięk”, a sprzyjała mu „łaskawość przełomu dziejów”. Odpowiada także za stan
sumień „bardzo młodych ludzi, gotowych do podboju rynku z pomocą zasad
moralnych”, „wyznawców bezbronnych wobec sprzecznego prawa i rządów
przekupstwa”. Chciałoby się rzec postać demoniczna, o wielkiej sile
oddziaływania. Nie przesadzajmy!
Sam Kaczmarek pisząc o idei
„kompromisu historycznego” proponowanego przez Dzielskiego, stwierdza że
przysporzyła mu ona większego audytorium, lecz „nie została podjęta przez
którąkolwiek z liczących się stron”. Jeśli nie przemawiała ani do komunistów,
ani do „Solidarności”, to gdzie te wpływy? Wiemy doskonale, że pomysły Dzielskiego
wydawały się oryginalne i ważne, a nawet możliwe do praktycznego zastosowania,
lecz nie były one powszechnie znane i akceptowane. Aktywność i samodzielność
gospodarcza Polaków, która wybuchła na początku lat 90. ubiegłego wieku, była
spontaniczna i polegała na wykorzystywaniu nowych możliwości. Polacy
postępowali tak, jak tego spodziewał się Dzielski, lecz nie dlatego, że znali
jego publicystykę. Wkrótce rozwijający się tzw. kapitalizm polityczny w
znacznej mierze ograniczył tę aktywność, gdyż dawni członkowie nomenklatury
byli bardziej zainteresowani w powstawaniu prawa sprzyjającego robieniu
interesów, które rozkwitały na styku instytucji państwa i prywatyzującej się
gospodarki, niż korzystnego dla małych i średnich przedsiębiorstw. Czerwoni
okazali się sprytniejsi od Dzielskiego, chcieli bogacić się jako kapitaliści,
ale przy zachowaniu wpływów politycznych, gwarantujących nie rzucającą się w
oczy kontrolę nad gospodarką.
Niejasności natury człowieka
Kaczmarek zarzuca Dzielskiemu brak
jasnej koncepcji człowieka, gdyż uznawał on ludzką naturę za zasadniczo dobrą,
by po paru latach, gdy mówił o Polakach, dostrzegać ciemną jej stronę. Rzecz w
tym, że dla Dzielskiego człowiek był istotą zdolną do dobra, pojmowanego jako
działanie na rzecz bliźnich i ta postawa skłaniała go do uznania, iż natura
człowieka jest zasadniczo religijna. Jego podziw dla, z jednej strony, ruchu
„Światło i Życie”, a z drugiej strony, dla KOR-u, wynikał z przekonania, że
wiara polega na uznaniu wartości absolutnych i na działaniu na rzecz dobra i
prawdy, na rzecz bliźnich, a prosty podział na wierzących i niewierzących nie
ma tu istotnego znaczenia. Istota chrześcijaństwa, które było według
Dzielskiego fundamentem liberalizmu, polegała na świadomości istnienia dobra i
zła i na umiejętności wybierania dobra. Czym innym natomiast jest kwestia
budowania instytucji, które wspierają tę postawę moralną, czy służą jej
urzeczywistnianiu. Ceniąc ruchy inspirowane względami moralnymi, z trudem
utrzymujące się w warunkach komunistycznej kontroli życia niezależnego w
rzeczywistości miał nadzieję, że w warunkach wolnej Polski uzyskają one postać trwałych
urządzeń, uzupełnionych o nowe organizacje służące różnym celom. Nie szło mu
bynajmniej o to, ze dobrzy z natury ludzie będą współżyć ze sobą „zajęci bogaceniem
się”, gdyż gospodarka nie była jedynym terenem urzeczywistniania się ludzkiej
wolności. Kaczmarek nie bierze pod uwagę, iż wiele tekstów publicystycznych
Dzielskiego służyło popularyzowaniu idei liberalizmu gospodarczego, podczas,
gdy głębszy namysł nad człowiekiem i religią był obecny w takich tekstach jak
„Wiara Sokratesa”, „Kształt polskiej metafizyki” czy „Nauka w poszukiwaniu
sensu”, które były publikowane w latach 1977-1980 w miesięczniku „Znak” i „W
drodze”, a więc przeznaczonych dla bardziej wyrobionej publiczności. Wątki te
powróciły potem, włączone w rozważania o kwestiach społecznych w Odrodzeniu
ducha – budowie wolności (1982) i w tekstach pokazujących związki między
chrześcijaństwem i liberalizmem, między życiem moralnym i społecznym. W rozmowie
z Tomaszem Wołkiem w 1987 r. wskazywał na motywy skłaniające człowieka do
pracy: religię – praca zgodna z wola Bożą, moralność – nakaz pracy ze względu
na dobro drugiego człowieka, korzyść własną – zysk, poczucie satysfakcji,
sensu. Wszystkie razem „sprawiają, że człowiek pracuje, dzięki pracy znajduje
się w stanie swoistej komunii z innymi ludźmi, ze światem i z Bogiem”. Ujęcie
pracy, w tym także działalności gospodarczej, jako wiążącej człowieka z Bogiem
współgra z pojmowaniem religijnego wymiary aktywności ekonomicznej jako
ludzkiego współuczestnictwa w boskim dziele stworzenia przez m. in. P. Bergera,
M. Novaka czy R. Neuhausa, i przez Jan Pawła II w jego encyklice Centesimus
annus, ogłoszonej, gdy Dzielski już nie żył. Dzielski nie jest więc naiwnym
humanistą wierzącym w człowieka, ani mistykiem ekonomicznej myśli, ani
taktykiem, który „zadowalał się niejasnymi pojęciami prawa naturalnego i
suwerenności człowieka w stosunku do własnej pracy, które w razie potrzeby pozwalały
mu wykazać zbieżność społecznej myśli Kościoła katolickiego z własną doktryną
ustrojową”, bo jego poglądy zawierają różne wątki, które czasem prezentowane są
w sposób jednostronny ze względu na wymogi publicystyki, lecz składają się na wyważoną
całość. Dzielski nie czytał papieskiej encykliki Laborem exercens na
klęczkach, ani nie powstrzymywał się od krytycznych, choć przyjaznych uwag pod
jej adresem, ze względów taktycznych. Kaczmarek zdaje się nie rozumieć, że
Dzielski miał temperament polityka i publicysty, lecz był również filozofem (i
fizykiem), i wiedział na czym polega tworzenie koncepcji w dyskusji z autorami,
którym zawdzięcza się wiele.
Rynek głupcze! Nie instytucje!
Kaczmarek zarzuca Dzielskiemu, że
pod wpływem liberalizmu, a właściwie liberalnej ideologii, głosił hasła wolności
gospodarczej, pomijając problem instytucji politycznych, bez których
społeczeństwo jest poddane wyłącznie presji rynku i działań nastawionych jedynie
na zysk. Patriotyzm i postawa republikańska nie mają znaczenia dla tak pojętego
liberalizmu. Jako dowód przytacza on przejętą od Hayeka koncepcję rozdziału
Zgromadzenia Rządowego (izby niższej parlamentu) od Zgromadzenia Prawodawczego
(izby wyższej parlamentu), które przypomina pod pewnymi względami znaną od
czasów starożytnych instytucję senatu i senatu USA, w więc zgromadzenia osób
starszych, powyżej 45. roku życia, o pewnym doświadczeniu zawodowym i
finansowej niezależności, której zadaniem jest tworzenie prawa nie poddanego
presji bieżącej polityki (jej kontrola zajmuje się izba niższa), stabilnego,
przewidywalnego i ogólnego. Jak wyznaje Kaczmarek: „osobiście nie rozumiałem z
tego ani słowa /…/” Szkoda! Bo twórcy konstytucji Republiki Czeskiej,
dostrzegłszy w pismach Hayeka źródło inspiracji dla rozwiązań ustrojowych,
świadomie nawiązali do autora Konstytucji wolności, tworząc
zapisy o senacie. Szkoda! Bo właśnie lektura Hayeka ukształtowała kierunek
refleksji Dzielskiego nad instytucjami politycznymi.
Dzielski doskonale zdawał sobie
sprawę, że wolny rynek nie zastąpi instytucji państwa, lecz równocześnie miał
na uwadze konieczność przekształcenia państwa komunistycznego w państwo prawa,
posiadające ustrój tak skonstruowany, by istniała w nim przeciwwaga dla
bieżącej polityki, która wymaga konfrontacji różnych stanowisk, polemiki i
walki politycznej, przeciwwaga w postaci prawa i instytucji wspierających jego
właściwe stanowienie przez ludzi, którzy nie ulegają presji zmiennej i
chimerycznej opinii publicznej, lecz kierują się rozwagą, wiedzą i poczuciem prawości,
a więc zasadami moralnymi, chroniącymi prawo i państwo przed demagogami i
zmiennymi nastrojami ogółu. Dzielskiemu nie była potrzebna konfrontacja
„intuicyjnych formuł państwa ograniczonego i państwa poddanego kontroli”, by
znaleźć „wzajemnie się uzupełniające rozwiązania korzystne dla polskiej kultury
politycznej”, miał bowiem świadomość, że konstrukcja ustrojowa, którą
zaczerpnął od Hayeka, nie jest rozwiązaniem leseferystycznym, a przeciwnie,
warunkiem, bez którego nie ma wolności jednostek i wolności gospodarczej. Rządy
prawa, jak się określa państwo prawa w tradycji anglosaskiej, są warunkiem
wolności, która nie jest swawolą prowadzącą do anarchii. Dzielski nie był
bezkrytycznym chwalcą kapitalizmu. Pisał o amerykańskich konserwatystach,
życzliwie krytykujących nauczanie Jana Pana II, iż „traktują własne,
ideologiczne stanowiska prokapitalistyczne jako coś w rodzaju Pisma Świętego”,
a przy tym przywoływał jako trafną ich opinię, iż polski papież nie wierzy w
automatyzm postępu.
Demokracja lekarstwo na całe zło
świata ?
Kaczmarek nie tylko zarzuca
Dzielskiemu lekceważenie znaczenia patriotyzmu i społecznikostwa w projekcie
przebudowy Polski, lecz, o zgrozo!, brak szacunku dla demokracji, a nawet
gorzej, skoro pisze: „[Dzielski] głosował za kapitalizmem przeciwko demokracji,
rzucając trwały posiew chaosu pojęciowego.” Kaczmarkowi „problem konfliktu
między wolnością i demokracją przypominał zagadnienie wyższości świąt Bożego
Narodzenia nad świętami Wielkanocy”, gdyż nie widział zasadniczej sprzeczności
między wolnością a rządami większości i „odczuwał demokrację jako wolność
ubogich, czyli niemal nas wszystkich.” Za argument na rzecz demokracji służy
mu dostrzeżone poczucie szczęścia odczuwanego przez ludzi dzięki zalążkom
demokracji na AGH w okresie „Solidarności”. Każdy, kto przeżył ten czas
pamięta naszą radość nie tyle z demokracji, co ze wspólnego, nie kontrolowanego
przez czerwonych, działania. Nie raz przecież demokratyczne procedury w masowym
ruchu stawały się utrapieniem, a władze związku musiały działać pod presją
chwili, podejmując decyzje w wąskim gronie. Kaczmarek, albo udaje, że nie wie,
iż rządy większości mogą ograniczać wolność, albo, mimo kontaktów z Dzielskim,
nie zajrzał do paru książek, o których ten mu zapewne wspominał. Wystarczyło
sięgnąć do Platona, de Tocqueville’a, liberała J.S. Milla czy Hayeka, by się
dowiedzieć, iż demokracja bez odpowiednich instytucji równoważących wpływ
opinii większości, takich jak moralność, religia, wolny rynek, prawo, podział
władz, może skutecznie stać się przeciwieństwem wolności. Dzielski nie odrzucał
demokracji, lecz świadom jej ułomności szukał rozwiązań na przyszłość, które
chroniłyby Polskę przed nimi. W warunkach schyłkowego komunizmu dążenia
demokratyczne uważał za groźne, bo prowadzące do ostrej konfrontacji z władzami
komunistycznymi w Polsce i ostatecznie z ZSRS. Z jednej strony, było to
myślenie taktyczne, z drugiej wszakże, wypływało z namysłu nad naturą
demokracji.
Polemika z Dzielskim ma formę
wspomnień z młodości, lecz jak się okazuje była to młodość nacechowana wielką przenikliwością,
chroniącą Kaczmarka przed owładnięciem przez liberalne złudzenia Dzielskiego.
Kaczmarek, albo ma kłopoty z pamięcią, albo swoje obecne poglądy na politykę,
demokrację, obowiązki obywatelskie i gospodarkę rynkową w skali krajowej i
globalnej, rzutuje w przeszłość. Lecz nie on jeden, mądrzejszy o doświadczenia
polskie po 1989 roku i znajomość przemian w skali światowej, dostrzega wady
istniejącego w Polsce systemu politycznego i gospodarczego, mając przy tym
świadomość, iż są one po części przejawem procesów globalnych. Wszakże tacy
autorzy jak Jadwiga Staniszkis czy Zdzisław Krasnodębski nie próbują stworzyć
wrażenia, że pojawienie się tych wad przewidzieli prawie 30 lat temu. Nie ulega
wątpliwości, i tu należy przyznać rację Robertowi Kaczmarkowi, że debata na
temat takiego urządzenia państwa polskiego, by było ono sprawne, sprawiedliwe i
silne, i by wsparło tych, którzy z różnych przyczyn nie radzą sobie w warunkach
gospodarki rynkowej jest bardzo istotna. Wyważenie proporcji między działaniami
państwa sprzyjającymi samodzielności obywateli a polityką społeczną wspierającą
słabszych jest sprawą niezwykłej wagi, lecz obarczanie Dzielskiego intelektualną
odpowiedzialnością za propagowanie idei, skoncentrowanych na tym, o czym
niewielu miało odwagę myśleć w PRL-u, i w związku z tym za stan państwa
polskiego po 1989 r. jest, delikatnie mówiąc, nieporozumieniem.
I wreszcie kwestia smaku, czyli
wyczucia, co wolno. Nie jest rzeczą naganną krytyczna analiza czyichś poglądów,
a i odbrązawianie ma swój sens, lecz dziwi, że argumenty przeciwko koncepcjom
Dzielskiego, choć tak dawno przemyślane przez Kaczmarka, dopiero teraz ujrzały
światło dzienne, a usprawiedliwieniem ma być niechęć Giedroycia do idei autora Odrodzenia
ducha – budowa wolności. W Polsce, w ciągu tych kilkunastu lat po śmierci
Dzielskiego, na temat jego myśli ukazało się wiele artykułów, powstały i wciąż
powstają prace magisterskie i opublikowana została praca doktorska. Wbrew temu,
co pisze Kaczmarek idee Dzielskiego nie są nietykalne i nie są one przedmiotem
czci ze strony jego przyjaciół i zainteresowanych nimi, lecz namysłu, w tym
także autorów, z których wielu było jeszcze dziećmi w ostatnich latach życia
Dzielskiego. Dla nich wszystkich - a dzieli ich niejednokrotnie różnica
pokolenia - Dzielski nie jest „świątkiem politycznego krajobrazu”. Analityczne
i krytyczne podejście do czyichś koncepcji można bowiem pogodzić z szacunkiem
dla zmarłego i jego rodziny. To kwestia prostych zasad, spajających ludzką
wspólnotę, obejmującą zmarłych, żyjących i mających się dopiero narodzić, której
z taką pasją broni Kaczmarek przed destrukcyjnym działaniem liberalnej
ideologii i leseferycznego porządku.