Tomasz Gruszecki - Co się stało z przedsiębiorczością Polaków; etatyści, oligarchowie czy entreprenerzy?


W niniejszym artykule chcę zastanowić się nad możliwymi scenariuszami rozwoju przedsiębiorczości w transformacji - w polskich warunkach, po 1990 r. Analiza dotyczy zarówno scenariuszy (nazywam je modelami ze względu na konieczne uproszczenia) możliwych do pomyślenia jak i ostatecznie zrealizowanych do chwili obecnej. Ze względu na objętość tekstu pomijam część diagnostyczną stanu gospodarki, która musiałaby zająć dużo miejsca i danych liczbowych dla pełnego udokumentowania; odwołuję się do faktów i ocen raczej powszechnie znanych.

Przedsiębiorczość nie rozwija się w próżni. Ponieważ tłem i układem odniesienia dla oceny stanu przedsiębiorczości w Polsce czasu obecnego jest oczywiście proces transformacji ustrojowej (w pełnym wymiarze: gospodarczej, politycznej, społecznej), proponuję zastanowić się najpierw nad możliwymi a potem realnymi scenariuszami rozwoju przedsiębiorczości właśnie w warunkach rozpoczętej transformacji. Innymi słowy: jakie scenariusze rozwoju były możliwe i jak się zrealizowały.

Przyjmuję najpierw założenie: analizę trzech scenariuszy, wydawałoby się, najbardziej predysponowanych, w których głównymi aktorami byliby:

-         oligarchowie

-         entreprenerzy

-         etatyści

Potem wprowadzę innych aktorów, zwłaszcza specjalnie usytuowaną warstwę menedżerską.

 

Kilka uwag o tym, co rozumiem przez transformację

 

Elegancki, choć w istocie eufemistyczny, termin "transformacja" oznacza:

-         zasadnicze zmiany alokacji (struktury wytwórczej) i zmiany jej zasad,

-         zasadnicze zmiany struktury interesów - a więc nieuniknione naruszenie interesów indywidualnych i grupowych,

-         zasadnicze zmiany struktury dochodowej w społeczeństwie,

-         zmiany statusu pozycyjnego wielu grup na dużą skalę,

-         zmiany struktury majątkowej (rozkładu stanu posiadania, bezwzględnie i względnie),

-         a więc celową, rozłożoną w czasie, zasadniczą zmianę ustroju nie tylko gospodarczego, ale i struktury społecznej. W dodatku zmiana ta ma się dokonać o wiele szybciej niż podobne zmiany w państwach rozwiniętych (np. w Europie Zachodniej zachodziła w latach 60. - 90. XX w.).

 

Powstaje pytanie, kto, jaka siła społeczna, może takie zmiany dokonać w sytuacji, kiedy naruszone muszą być interesy różnych grup, kiedy należy się liczyć z oporem tych, dla których wolna przedsiębiorczość jest zagrożeniem? Jaki zatem scenariusz rozwoju przedsiębiorczości może być najbardziej efektywny nie tylko dla rozwoju przedsiębiorczości, ale łamania nieuniknionego oporu?

 

Scenariusz transformacji etatystycznej

 

Zaczynam od najbardziej narzucającego się scenariusza transformacji etatystycznej. Pozornie wydaje się to sprzecznością. Nie chodzi tu jednak o oczywistą polemikę z etatyzmem jako filozofią kierowania gospodarką, wielokrotnie już przeprowadzoną, ale o rozważenie scenariusza, w którym w chwili startu transformacji rynek jeszcze nie funkcjonuje i rzecznicy urynkowienia używają władzy państwowej do deregulacji i do tworzenia instytucji niezbędnych do funkcjonowania rynku (prawo własności, prywatyzacja, tworzenie giełdy, ustawodawstwo ochrony konkurencji, etc.). Reżyserami takiej transformacji nie jest państwo bezosobowe, ale etatyści - grupa ludzi w państwie mająca mandat władzy, połączona wspólnym celem i realizująca kolejne kroki procesu transformacji w sposób planowy.

Niezależnie od pejoratywnego znaczenia terminów "etatyzm"i "etatyści", tak się złożyło, że w krajach bloku postsowieckiego transformacja zaczęła się od państwa, państwo tworzyło pierwsze normy prawne i instytucje (giełdę, ustawodawstwo prywatyzacyjne) a nawet decydowało o zakresie i granicach deregulacji (np. o zamrożeniu cen na paliwa czy lekarstwa). Mamy tu pewną sprzeczność: z jednej strony państwo, przynajmniej w pierwszym okresie, okazuje się niezbędne, z drugiej etatystyczna droga stymulacji przedsiębiorczości grozi sytuacją sztuczną - "państwo buduje rynek", który z założenia opiera się na samoregulacji.

Scenariusz transformacji etatystycznej oznacza model działania, w którym:

-         państwo jest strukturą władzy i organizacji, która gwarantuje konsekwentną transformację: ustrojową, gospodarczą, ideologiczną,

-         transformacja dokonuje się od góry - w państwie i przez akty państwa (ustawy, wprowadzane instytucje),

-         uzgodnienie interesów następuje poprzez mechanizm państwowy,

-         zakłada się, że państwo jest strukturą racjonalną, ma cele długofalowe i wizję stanu docelowego - a przynajmniej sekwencji kolejnych kroków i możliwość ich realizacji,

-         państwo - jego urzędnicy - nie ma własnych interesów i działa w interesie ogólnym (jedni widzą ten interes jako "powrót do świata cywilizacji europejskiej", inni jako "interes narodowy") - ale w każdym razie państwo, etatyści, nie są aktorem realizującym interes własny,

-         istnieje pewien "konsensus transformacyjny" sił politycznych stabilizujących państwo,

-         wreszcie, chyba najważniejsze: państwo ma moc działania; to, co określa się jako "rządność" ("governability").

 

Konieczne jest tutaj pewne uściślenie. Oczywiście w każdym modelu transformacji, nawet najbardziej "oddolnym" i spontanicznym, państwo i jego aparat musi pełnić swoje podstawowe funkcje. Ale co innego biernie ochraniać rynek a co innego aktywnie wprowadzać instytucje rynkowe i popierać przedsiębiorczość. Mówiąc więc tutaj o "modelu transformacji etatystycznej", rozumiem przez to sytuację, kiedy wizję zmian ostatecznie redaguje aparat państwa (choć sama wizja może być przygotowana poza aparatem, np. w kręgach ideologicznych, eksperckich) i on, siłą lub perswazją, wprowadza zmiany i łamie ewentualny opór.

Niestety w Polsce po 1990 r. żaden z wyżej wymienionych warunków nie był spełniony:

-         wspólnej wizji nie było i od początku trwał konflikt wizji stanu docelowego (polemiki "populistów" i "narodowców" z polskim liberalizmem), nie było też konsensusu wśród reformatorów, może poza pierwszym rokiem transformacji,

-         aparat państwowy był słaby, był przedmiotem a nie podmiotem wyniszczającej gry politycznej; aparat taki już wkrótce (gdzieś około roku 1991, 1992) utracił "rządność" (jako autentyczną możliwość zmian a nie samego zarządzania),

-         sama konstrukcja aparatu państwa, odziedziczona po "realnym socjalizmie lat 80." od początku była nieadekwatna do zadań transformacji. Próby jego modernizacji (bardziej radykalne - dekomunizacja, umiarkowane - typu "stwórzmy odpolityczniony profesjonalny aparat") okazały się niemożliwe,

-         wreszcie pozycje w aparacie, zarówno politycznym jak i administracyjnym, stały się przedmiotem gry o wpływy, co przyspieszyło tworzenie się "klasy politycznej".

Niemniej polska transformacja zaczęła się od próby drogi etatystycznej, od wprowadzania reform rynkowych "od góry". W tym sensie etatystą był zarówno pierwszy Balcerowicz w 1990 r. jak i Olszewski w 1992 r., a przede wszystkim Wałęsa, który chciał wyłonić z części aparatu (wojska, służb wewnętrznych) posłuszny instrument realizacji swoich (słusznych lub nie) wizji. W dużej mierze ponosi on jednak odpowiedzialność za osłabienie obozu reformatorów; było ono tak gruntowne, że każdy następny rząd i ekipa po 1992 r. musiał negocjować i wchodzić w koalicje z siłami politycznymi nie zainteresowanymi autentyczną transformacją rynkową.

 

Czy etatystyczna droga transformacji (forsowania przedsiębiorczości) była możliwa w Polsce lat 90.?

 

Scenariusz etatystyczny zakłada, że aparat państwowy, opanowany przez zwolenników urynkowienia gospodarki, wprowadza porcję zmian nie do cofnięcia, łamie opór a potem usuwa się na bok, ochraniając ład rynkowy. Jest to jednak zbytni idealizm.

Są jednak przykłady historyczne, że był on skuteczny:

-         Japonia okresu Meiji,

-         Turcja Attatürka,

-         tworzenie społecznej gospodarki rynkowej i reformy Erhardta w Niemczech w 1948 r.,

-         droga hiszpańska po Franco,

-         Chile Pinocheta,

-         reformy konserwatywne rządu Pani Thatcher,

-         kontrolowany kapitalizm w Chinach. [1]

 

Są to wszystko scenariusze przyśpieszonej, odgórnej transformacji w społeczeństwach, gdzie rynek jest ułomny, silnie ograniczony lub dopiero w formie zalążkowej, alokacja dokonywała się uprzednio nie przez mechanizm cen i wymagała głębokiej restrukturyzacji, a siła polityczna grup żyjących w warunkach gospodarki rynkowej jest za słaba. Wówczas władzę przejmują reformatorzy i posługują się aparatem państwowym do wprowadzenia zmian i przełamywania oporu. Powiedzmy więc od razu, że nie jest to scenariusz klasycznie demokratyczny, w obecnym rozumieniu tego słowa, a reformatorzy kierują się ideologią modernizacyjną, która uzasadnia ideologicznie koszty zmiany. W Polsce po 1989 r taką ideologią mógłby być np. mit odzyskanej niepodległości i eksplozja przedsiębiorczości w pierwszym okresie transformacji.

Ale wówczas musi istnieć bądź tradycja siły i autorytetu państwa (jak w Rosji), bądź ciche porozumienie establishmentu, że autorytet państwa nie podlega grze i jest gwarancją realizacji wspólnych interesów, a osłabianie aparatu i walka na jego terenie jest aktem bratobójczym. Mądre klasy panujące potrafią nieraz zawrzeć taki pakt. W polskich warunkach niestety się to nie udało, zabrakło zdolności długofalowej kalkulacji. Historyk idei dodałby pewnie, że etos państwa polskiego jako dobra wspólnego zanikł.

Chłodna analiza polityczna może też dać inną diagnozę: model etatystycznej transformacji to tylko forma transformacji, jej treścią musi być uprzednie jednomyślne zwycięstwo danej orientacji (siły politycznej), która zawłaszcza państwo i czyni go posłusznym narzędziem zmian. Tymczasem w Polsce od początku podstawą polityczną był chwilowy kompromis "Okrągłego Stołu", niemożliwy do utrzymania na dłuższą metę, będący zarzewiem ustawicznych walk, których przedmiotem stało się państwo i jego aparat. W tym sensie zwolennicy przeprowadzenia choćby ograniczonej lustracji (a więc wyjścia z remisu politycznego) mieli intuicyjną rację, że bez jednoznacznego rozstrzygnięcia kto rządzi, przeprowadzenie transformacji będzie niemożliwe.

Drugi czynnik osłabiający polską transformację to złożona rola "Solidarności" i siła związków zawodowych, która narzuciła model ciągłych negocjacji i uzgadniania, co poważnie osłabiło aparat państwowy. Ponieważ nie było siły politycznej, która by wymuszała transformację (i łamała opór), aparat państwowy stał się cennym łupem. Zawsze jest on przedmiotem walki o stanowiska i związane z nimi korzyści.

W polskich warunkach doszła do tego słabość polskiego kapitału. W rezultacie walki o rentę pozycyjną powstało zjawisko przedsiębiorczości politycznej, inwestycji w politykę i klasę polityczną, ponieważ renta polityczna przynosiła szybsze zwroty niż ryzykowna i coraz bardziej ograniczana przedsiębiorczość gospodarcza.

Do klinczu politycznego doszła charakterystyczna cecha aparatu biurokratycznego: jest on mianowicie strukturą nastawioną nie na rozwiązanie problemu, ale na rozwiązywanie, aby trwać. Stąd powstało (niezależnie od zmiennych projektów reform i zmiany układu sił politycznych) charakterystyczne zjawisko ustawicznego reformowania. Zagrożeniem dla biurokracji byłby koniec reform i realne zmiany (a więc czyjaś strata), natomiast reformować można bez końca.

Ta natrętna ideologia ciągłego reformowania towarzyszyła np. rządom AWS-u; ostatnio klinicznym przykładem są reformy służby zdrowia. Tworzy się więc i znosi instytucje, uchwala nowe ustawy, potem się je zmienia, etc. Jednocześnie rośnie administracja i klasa polityczna. Ponieważ, jak w ostatnich latach, sytuacja dużych grup w społeczeństwie (zwłaszcza tych nieprzedsiębiorczych) pogarsza się, budzi to nie tylko krytykę, ale wręcz utajoną agresję lub wycofanie się (czego rezultatem jest absencja wyborcza), kierujące się przeciw państwu. To są "ONI" a od nas i tak nic nie zależy. Państwo polskie utraciło już cechę "rządności", ale także prestiż; J. Staniszkis nazywa to "upadkiem metafizyki państwa". Siła potencjalna aparatu, rozumiana jako możliwość wprowadzania zmian, zbliża się do zera. Dochodzi do tego zjawisko nałożenia czasu globalizacji na naturalny czas polskich przemian (Staniszkis).

Tak więc model etatystyczny forsowania przedsiębiorczości i rynku okazał się nieefektywny a w dodatku zrodził szereg znanych wypaczeń. Innymi słowy: scenariusz forsowania przedsiębiorczości przez aparat państwowy w polskich warunkach nie został wykorzystany (w tej mierze, w jakiej mógł być pożyteczny), natomiast przyniósł wszystkie wady klasycznego etatyzmu.

 

Model oligarchiczny transformacji

 

Oligarchia z założenia jest ekskluzywną mniejszością, zainteresowaną w utrzymaniu status quo; zakładać że system oligarchiczny będzie forsować przedsiębiorczość jest sprzecznością samą w sobie. Oligarchie (jak np. w Ameryce Łacińskiej) łączą zarówno koncentrację władzy ekonomicznej jak i (bezpośredni lub utajony) wpływ na rządy i klasę polityczną i nie są zainteresowane powszechną przedsiębiorczością i równością szans.

Oligarchia w sensie gospodarczym jest w Polsce nieliczna i podwójnie słaba: silnie uzależniona od zmiennych układów politycznych oraz, z drugiej strony, od silniejszego kapitału zagranicznego.

Model transformacji oligarchicznej wydawał się silny w Rosji; jednak i tam klasa polityczna, reprezentowana przez wąską grupę rządzącą (Putina), poczuła się zagrożona jej niezależnością i trwa właśnie proces podporządkowania sobie przez wąski establishment polityczny przedstawicieli wielkiego krajowego kapitału.

Polska oligarchia nie wywodzi się raczej z grupy przedsiębiorców, ale jest zmienną w składzie wąską grupą, która łączy kapitał prywatny, państwowy i wpływy polityczne (w aktualnym układzie). Biletem wstępu jest jednak zawsze lojalność polityczna, bo tylko ona gwarantuje możliwość korzystnych interesów na styku państwo-kapitał prywatny.

W Polsce model oligarchiczny transformacji nie ma szans z dwu względów. Po pierwsze integracja z UE osłabia siłę wielkiego krajowego kapitału, który musi podporządkować się regułom wspólnego rynku. Istnieje jednak także drugi powód. Mianowicie, jak zauważono, dominacja wąskiej oligarchii (w gospodarce i polityce) może zachodzić tylko przy rządach wojska i zawieszeniu demokracji. Natomiast w państwie demokratycznym oligarchia kapitałowa musi opierać się na względnie licznej klasie średniej, której przewodzi i w pewnym stopniu reprezentuje jej interesy.

Tymczasem w Polsce zachodzi proces systematycznego "wymywania" klasy średniej, która się ciągle kurczy (zarówno małej i średniej przedsiębiorczości jak i wolnych zawodów). Dowodem jest coraz mniejszy udział tzw. II grupy podatkowej w PIT i coraz większe rozwarstwienie dochodów (wskaźnik Ginniego). W tym sensie nieliczna oligarchia kapitału krajowego sama podcina gałąź, na której siedzi.

 

Model entreprenerski polskiej transformacji

 

To był model pożądany, niejako idealny, zapewniał powszechną przedsiębiorczość, rozwój gospodarki, rosnącą rolę klasy średniej i jednocześnie akceptację polityczną dla gospodarki rynkowej.

Niestety model ten okazał się niemożliwy do realizacji (można też dyskutować, czy w ogóle był realny). Załamanie nastąpiło w połowie lat 90., kiedy zwyciężył kapitalizm polityczny i państwowy, który okazał się bardziej efektywny w zawłaszczaniu i konsumowaniu renty wpływów. Obecnie słaba kondycja małego i średniego polskiego biznesu jest znana. Budzi zwłaszcza niepokój na progu pełnej integracji z rynkiem UE (wg analiz tylko 30% małych i średnich firm jest konkurencyjnych w skali UE) a ogromna większość małej przedsiębiorczości znajduje się w niszach lokalnych i nawet nie zdaje sobie sprawy z własnej słabej pozycji konkurencyjnej.

Bardzo niekorzystną cechą polskiej przedsiębiorczości jest jej swoista izolacja w strukturze społecznej. Pokazuję to na rys. 2. Mianowicie splot interesów klasy politycznej, kapitału państwowego i nielicznej oligarchii spowodował niejako "wyrzucenie na zewnątrz" klasy przedsiębiorców. W gruncie rzeczy nie ma ona szans dołączyć do kapitału państwowego (wejścia zostały już zamknięte). Nie ma też reprezentacji interesów w klasie politycznej. Ponieważ jednocześnie bardzo podniósł się "próg wejścia kapitałowego" do biznesu (minimalna wielkość kapitału umożliwiająca rozpoczęcie działalności gospodarczej w danej dziedzinie), warstwa przedsiębiorców staje się coraz bardziej osamotniona, można by rzec, izolowana. To może grozić - w razie pogłębiania się kryzysu państwa, stagnacji konsumpcji i narastającego niezadowolenia, wykorzystywanego przez partie populistyczne - możliwością uczynienia z tej, coraz słabszej, warstwy obiektu populistycznego ataku (jak niegdyś w PRL za Gomułki takim obiektem zastępczym stała się grupa "prywaciarzy"). Byłby to chyba najgorszy scenariusz.

Wszystkie badania przeszkód dla małej przedsiębiorczości wymieniają na pierwszym miejscu wysokość podatków i arbitralność ich wymiaru (to ostatnie jest nawet poważniejszym zagrożeniem). Drenaż podatkowy spowodował, że znaczna część małej przedsiębiorczości chroni się do szarej strefy i podjęła walkę obronną z fiskusem - per fas et nefas. Wisi w powietrzu strajk - np. bunt podatkowy jawny (ukryty już jest). Na razie otwartą konfrontację podejmują zdeterminowane grupy zawodowe (ostatnio taksówkarze), ale można sobie wyobrazić wkrótce ruch masowy.

Rząd zdaje sobie sprawę z wagi przedsiębiorczości dla zdynamizowania gospodarki, ale podejmuje kroki incydentalne, tak aby nie naruszyć status quo, to znaczy koalicji interesów klasy politycznej, kapitału państwowego i państwowych menedżerów. Takim krokiem ma być oferowanie przedsiębiorcom i tylko im mniejszego podatku PIT (19%). Jak jednak słusznie wskazał W. Kuczyński, jest to typowy przywilej o charakterze selektywnym, który nie jest zgodny z zasadą równości praw i może być zakwestionowany przez Trybunał Konstytucyjny (rząd wówczas umyje ręce i powie, że zrobił wszystko co możliwe). W dodatku sama definicja przedsiębiorcy nie jest jasna, bowiem w polskich warunkach zalicza się do niej zarówno przedsiębiorców prowadzących firmę i zatrudniających pracowników jak i tzw. jednoosobową działalność gospodarczą, mających "samochód osobowy z kratką" (78% podmiotów prywatnych to jednoosobowa działalność gospodarcza). Pomijając już manipulowanie statusem prawnym (stosunek pracy - własna działalność gospodarcza), tego typu przywileje podatkowe raczej zwiększą konsumpcję tej grupy niż inwestycje i tworzenie nowych miejsc pracy. Najgorsze zaś to coraz większa izolacja i zamykanie się warstwy przedsiębiorców prywatnych, co jest sprzeczne z istotą gospodarki rynkowej, wolności gospodarczej i szans awansu społecznego. Z jednej strony bowiem coraz trudniej wejść do tej klasy w wyniku poważnego podwyższenia się ekonomicznego progu wejścia (izolacja ekonomiczna), z drugiej następuje swoista korporatyzacja działalności przedsiębiorczej w wyniku specjalnego statusu, w tym podatkowego (izolacja prawna). To zaś grozi feudalną, stanową strukturą społeczeństwa, na końcu której urzędnicy będą rozdawać legitymacje i patenty uprawniające do bycia przedsiębiorcą.

 

Model menedżerski polskiej transformacji

 

Po krótkotrwałym wybuchu autentycznej, oddolnej przedsiębiorczości prywatnej na początku lat 90., ten model przedsiębiorczości stał się dominujący w Polsce gdzieś od połowy lat 90. Nie negując roli menedżerów w nowoczesnej gospodarce rynkowej (a także bardzo pożądany proces wchodzenia przez menedżerów do klasy przedsiębiorców dzięki różnym technikom buy-out) uważam, że nastąpiło wykrzywienie, by nie rzec patologizacja, polskiej przedsiębiorczości, która została zdominowana przez menedżerów, uważających się i postrzeganych za przedsiębiorców. W dodatku nastąpiło w Polsce poważne pomieszanie pojęć.

Zacznijmy od definicji ekonomicznej. Przedsiębiorcą jest ten, kto tworzy firmę, ponosi ekonomiczne ryzyko i któremu należy się zatem wartość rezydualna po odjęciu kosztów [2] . Jakkolwiek przedsiębiorca, przynajmniej w pierwszym okresie działania firmy, zarazem pełni funkcje menedżerskie, to funkcje te należy odróżniać. Najprościej: co innego zysk (w rozumieniu ekonomicznym) a co innego wynagrodzenie przedsiębiorcy za pracę kierowniczą, która jest częścią kosztów. Klasyczny przedsiębiorca jest przede wszystkim inwestorem i autorem koncepcji przedsięwzięcia (np. wynajdowania luki w rynku) i na pewnym etapie rozwoju zatrudnia menedżera [3] . Pozostaje jednak pewna klasa podstawowych decyzji, których przedsiębiorca raczej nie deleguje. Menedżer może nawet przejąć stery władzy (np. w spółkach z rozproszonym kapitałem), ale nie ponosi ryzyka ekonomicznego.

Od początku w polskiej transformacji nagminne były sytuacje, kiedy to płatni menedżerowie (zresztą głównie w państwowych firmach) stawali się animatorami ruchu przedsiębiorców; przypomnijmy choćby pierwsze składy Business Centre Club. Menedżerowie ci uznali się za przedsiębiorców, "pożyczyli" od nich autorytet i zaczęli się prezentować w społeczeństwie jako ci, którzy tworzą gospodarkę rynkową. Synonimem wielkiego przedsiębiorcy stał się prezes w drogim państwowym samochodzie, który wliczał w koszty firmy (przedsiębiorstwa państwowego lub spółki SP) liczne wydatki reprezentacyjne. Oczywiście trudno było z nim konkurować prywatnemu przedsiębiorcy, który z trudem uzyskiwał kredyt, często zastawiając dom lub majątek całej rodziny. Powstał nawet stereotyp, że przedsiębiorca od razu żyje na wysokiej stopie i umożliwia mu to samo posiadanie firmy (starali się w tym zmieścić z trudem pierwsi przedsiębiorcy prywatni "białoskarpetkowi").

W rezultacie polska początkująca przedsiębiorczość prywatna była, co stwierdzali zagraniczni eksperci od małego biznesu, nastawiona wybitnie konsumpcyjnie, a tradycyjne cnoty mieszczańskiej oszczędności czy wręcz protestanckiej ascezy były jej zupełnie obce. Stąd typowe dążenie do dużych zysków w krótkim okresie czasu (co zresztą było początkowo możliwe na wygłodniałym rynku). Niestety pierwsza populacja przedsiębiorczości prywatnej w dużej mierze została zanieczyszczona łatwym zyskiem (głównie handlowym), nie mówiąc już o korupcji i przedsiębiorczości szarej strefy.

Społeczeństwo, które przecież głównie składa się z pracobiorców a nie przedsiębiorców, oglądało, najpierw z podziwem a potem z niesmakiem orgię konsumpcyjną. Tak się jednak składa, że zyski prawdziwych przedsiębiorców prywatnych były niestałe, natomiast stale rosły dochody menedżerów sektora państwowego (płace plus premie plus stanowiska w radach nadzorczych), którzy najgłośniej mówili o rynku i konkurencji (z którą nie stykali się ani w przemyśle ciężkim, górnictwie, elektroenergetyce, ani w telekomunikacji), podczas gdy prawdziwy przedsiębiorca prywatny bynajmniej konkurencji nie chce i nie lubi a często nawet prosi państwo o ochronę.

Kluczowym momentem dla ustabilizowania uprzywilejowanej pozycji warstwy menedżerów firm państwowych była masowa komercjalizacja, bez prywatyzacji. Wówczas ugruntowała się ideologia przedsiębiorcy-kapitana przemysłu a w ślad za tym poszły żądania płacowe, które zrekompensowałyby odpowiedzialność za trudną sztukę działania na rynku regulowanym. W rezultacie grupą, która najwięcej zyskała na transformacji, była coraz liczniejsza warstwa państwowych menedżerów. Bynajmniej nie kwapili się oni do prywatyzacji (pełnej), preferując prywatyzację częściową, która dawała im już niekwestionowany status "sektora prywatnego", a jednocześnie pozwalała czerpać rentę pozycyjną. Kiedy zaś pojawiły się sojusze i koalicje z klasą polityczną i pełna wymienialność stanowisk (vide górnictwo) grupa ta stała się najbardziej wpływowa i zdecydowała o kierunku i obecnym stanie transformacji: państwowo-prywatnego kapitalizmu wyspowego. Jest oczywiste, że taka przedsiębiorczość była bardziej opłacalna niż prowadzenie własnej firmy.

Tymczasem prawdziwi przedsiębiorcy prywatni (ci, którzy przetrwali pomyślnie pierwszy okres wygłodzonego rynku i inwestowali w rozwój firmy) byli poddani coraz większej presji podatkowej i regulacyjnej państwa. W walce o wpływy i zamówienia, reprezentację interesów, autentyczni przedsiębiorcy zawsze przegrają ze zwartą koalicją interesów polityków - menedżerów państwowego kapitalizmu - urzędników.

Można zarzucić przedsiębiorcom prywatnym, że w swoim czasie nie wykazali minimum myślenia długofalowego i solidarności grupowej i nie stworzyli swojej reprezentacji politycznej. Istotnie, kolejne próby stworzenia "autentycznej reprezentacji polskiego biznesu", i animozje wzajemne (dobrze zresztą rozgrywane przez państwową biurokrację) były żenujące. Jeśli zna się jednak ich sposób myślenia to wiadomo, że oni sami czują się zagrożeni, nie ufają nikomu (bankowi, urzędnikowi, kolegom z branży). Trzeba zaiste wielkiego permanentnego zagrożenia, aby zmusić ich do solidarności korporacyjnej (bardzo już do tego blisko).

 

Co dalej?

 

Cytowana już tu Jadwiga Staniszkis zwraca uwagę na krytyczną próbę sił z kapitałem zagranicznym i wielkimi korporacjami w Polsce, którą kapitał państwowy przegrał i zmienił strategię: schronił się do niszy finansów państwowych (agencje, fundusze, własność komunalna, zamówienia publiczne) gdzie ma, jak na razie, przewagę. Globalizacja, jako czynnik zewnętrzny, zmieniła jednak model polskiej przedsiębiorczości.

Rodzi to rzeczywiście nową sytuację i nowe szanse i zagrożenia. Niewątpliwie szansą jest konieczność działania w rynku bardziej autentycznym i konkurencyjnym, konieczność podporządkowania się uznanym regułom gry i kulturze kontraktów. W tym sensie patologiczny model przedsiębiorczości opartej na państwowym kapitalizmie powoli musi się skończyć (choć do tego wniosku bynajmniej nie skłaniają postępy prywatyzacji).

Przedsiębiorcy autentyczni, którzy dotąd przetrwali (a także ta część menedżerów, także państwowych, która udowodniła swoje kwalifikacje), jest kapitałem naszej przedsiębiorczości, kapitałem najcenniejszym, bo ludzkim.

Z drugiej strony integracja europejska i roztopienie się w wielkim rynku europejskim rodzi ogromne wyzwania. Kluczem do zdynamizowania autentycznej przedsiębiorczości musi być usunięcie okopów, za którymi ciągle broni się warstwa pasożytnicza, koalicji interesów (część zawodowej klasy politycznej, przedstawiciele kapitalizmu państwowego, warstwa państwowych menedżerów i dobrze już zagnieżdżona biurokracja żerująca na niedokończonej transformacji i rozmytej własności). To jednak wymaga zmiany już nie tylko modelu przedsiębiorczości i sposobu jego forsowania, ale ustroju państwa, a więc status quo. Zmiana jest nieunikniona, ponieważ obecny układ sił jest wysoce niestabilny politycznie (o czym świadczą poważne konflikty wewnątrz koalicji interesów, rozgrywane już publicznie), a jednocześnie jego dalsze trwanie rodzi nieefektywność gospodarczą, która uderza zarówno w niektóre grupy interesów wewnątrz pasożytniczej koalicji jak i, przede wszystkim, w szerokie warstwy społeczne. Szeroka integracja z UE i jej wieloaspektowe konsekwencje (gospodarcze, prawne, instytucjonalne, kulturowe) będą zapewne akceleratorem tych zmian. Dopiero potem przyjdą kolejne wyzwania: jak stworzyć warunki dla zdynamizowania i przyspieszenia przedsiębiorczości w gorsecie biurokratycznej regulacji gospodarki w UE.

 

 

Tekst powstał w związku z kursem akademickim "Integracja europejska" (wiosna 2003), organizowanym we współpracy z Fundacją Konrada Adenauera"

[1] Oczywiście są też przykłady transformacji etatystycznej i antyrynkowej, vide komunizm.

[2] Por. T. Gruszecki, Przedsiębiorca w teorii ekonomii, Warszawa 1994 i tam analiza typowych definicji.

[3] Choć zdarzają się wypadki, kiedy dobry przedsiębiorca upiera się by zarządzać, często z opłakanym skutkiem. Klasycznym, podręcznikowym, przykładem w dużych firmach był Ford a w polskim prywatnym biznesie częste były przypadki menedżerów niezdolnych do delegowania uprawnień.



2005 ©  Ośrodek Myśli Politycznej
http://www.omp.org.pl/