W publikowanych w ostatnich latach tekstach Marcin Król
często powtarza tezę, że za nikły rozwój społeczeństwa obywatelskiego
w Polsce w dużym stopniu odpowiada państwo, które przez
ostatnie dziesięć lat nie potrafiło stworzyć warunków sprzyjających
wzmocnieniu obywatelskiej aktywności. Stąd wniosek, że nie wykorzystujemy
jak należy wywalczonej w 1989 roku wolności. Zapewne wiele
w tej diagnozie prawdy, ale nie sposób też od razu nie zauważyć
kilku ważnych problemów, które diagnozę tę stawiają pod znakiem
zapytania.
Rzeczywiście, w niektórych zachodnich demokracjach państwo
coraz bardziej wycofuje się z pewnych obszarów odpowiedzialności
za społeczeństwo. Dobrym przykładem tego zjawiska jest sytuacja
w Niemczech i w Belgii. Wszelako proces wycofywania się
państwa na rzecz samoistnej aktywności obywateli nigdzie nie odbywa
się w całkowitej próżni i wciąż wywołuje żywe debaty.
Wyrażane są bowiem wątpliwości, czy aby na pewno państwo powinno
rezygnować ze swojej roli w takich obszarach, jak opieka zdrowotna,
ubezpieczenia emerytalne lub edukacja.
Wątpliwości są tym większe, że państwo, wycofując się z tych
obszarów społecznego życia, odpowiedzialność za nie przekazuje w majestacie
prawa różnym grupom obywateli. Ci tworzą niezależne prawnie i kapitałowo
instytucje zajmujące się leczeniem, uczeniem lub ubezpieczaniem
pozostałych obywateli. Wątpliwości pojawiają się dlatego, że sama
idea organizujących się obywateli, którzy stopniowo zastępują tradycyjne
struktury państwa własnymi, niezależnymi instytucjami, jest filozoficznie
dwuznaczna, czasami moralnie podejrzana, a politycznie często
po prostu nierozsądna. Pierwszym problemem byłaby więc owa dwuznaczność
społeczeństwa obywatelskiego, które często przedstawia się jako
coś oczywistego, wręcz jako uniwersalną normę demokracji.
Drugi problem dotyczyłby okoliczności tworzenia społeczeństwa
obywatelskiego w zachodnich demokracjach. Sądząc bowiem na
podstawie praktyki, tam gdzie rzeczywiście mamy do czynienia z wycofywaniem
się państwa z pełnionych wcześniej obowiązków na rzecz większej
aktywności obywateli, tam spełnione są przynajmniej dwa podstawowe
warunki: po pierwsze, samoograniczenie państwa wynika z jego
siły, a nie ze słabości; po drugie, aktywność obywatelska nigdy
nie stanowi jakiegoś czystego aktu społecznej woli mocy, lecz opiera
się na wcześniej ugruntowanych i dostatecznie rozwiniętych
społecznych i etycznych więziach. Silne państwo, które może
pozwolić sobie na samoograniczenie w pewnych dziedzinach, oraz
silne ugruntowane więzi społeczne i etyczne - czy bez tych
dwóch warunków można w ogóle sensownie mówić o idei społeczeństwa
obywatelskiego?
Obecny stan polskiej demokracji w żadnym wypadku nie
spełnia ani jednego z tych dwóch warunków. Czy w Polsce
istnieje silne państwo? Przede wszystkim ktoś może powiedzieć, i słusznie,
że w tych sferach, w których państwo powinno być słabo
obecne, państwo polskie jest wręcz absurdalnie rozbudowane, natomiast
tam gdzie powinno być silne, okazuje się wyjątkowo kruche. Przykład
funkcjonującej jeszcze do niedawna struktury wojewódzkiej, z jednej
strony, i wciąż palący problem przestępczości i bezpieczeństwa
obywateli, z drugiej, doskonale ilustrują tę sytuację.
Ktoś, kto spojrzałby dzisiaj na Polskę przez pryzmat prostej
definicji nowożytnego państwa zaczerpniętej od Hobbesa, mógłby powiedzieć,
też słusznie, że taki twór jak państwo polskie w ogóle nie
istnieje, a my wszyscy ulegamy pewnemu złudzeniu, z którego
możemy być nagle i boleśnie wyrwani. Nowożytna koncepcja państwa
zakłada bowiem, że podstawową funkcją państwa jest zapewnienie pokoju
wewnętrznego oraz obrona przed zagrożeniem zewnętrznym. Cały współczesny
konstytucjonalizm, wszystkie artykułowane przez niego prawa i obowiązki
dotyczące obywateli wynikają w zasadzie z jednego głównego
przekonania, iż państwo dobrze spełnia swoją podstawową funkcję,
a więc zapewnia swym obywatelom pokój. Jeżeli bowiem państwo
nie gwarantowałoby bezpieczeństwa swoim obywatelom, na jakiej podstawie
mogłoby wymagać od nich posłuszeństwa? - argumentowali nowożytni
filozofowie państwa, a dzisiaj podobnie argumentują prawnicy
konstytucjonaliści. Jednak z tej perspektywy państwo polskie
wygląda wyjątkowo mizernie.
Powódź w 1997 roku pokazała, że obywatele nie mogą liczyć
na pomoc państwa w sytuacji skrajnego zagrożenia, że muszą
ratować się sami. Stan polskiej obrony cywilnej każe nam domniemywać,
że w przypadku naprawdę wielkiej katastrofy ekologicznej wielu
obywateli straciłoby życie bez żadnej szansy ratunku, a kraj
pogrążyłby się w chaosie. Z kolei ostatnie raporty o sytuacji
polskiej armii oraz kolosalne problemy z przetransportowaniem
oddziału polskich żołnierzy do Kosowa z powodu braku odpowiedniego
samolotu pozwalają przypuszczać, że państwo polskie nie byłoby w stanie
samodzielnie obronić swych obywateli przed zewnętrznym zagrożeniem
ze strony słabego, ale wystarczająco zdeterminowanego przeciwnika.
Podobnie jest z zachowaniem pokoju wewnętrznego, przy
czym tutaj państwo polskie zadziwiająco ochoczo zrzeka się gdzie
może odpowiedzialności za życie i bezpieczeństwo własnych obywateli,
rozdając koncesje różnego rodzaju firmom ochroniarskim. Także na
innych poziomach nie spełnia swego podstawowego zadania, jakim jest
zabezpieczenie bytu swoich obywateli. Widać do doskonale na przykładzie
infrastruktury komunikacji, która zawsze, począwszy od Imperium
Rzymskiego, stanowiła jeden z ważniejszych warunków właściwego
funkcjonowania państwa.
Państwo polskie niewiele zrobiło w ciągu dziesięciu
lat, aby zmienić sytuację na polskiej kolei lub by choć trochę "posunąć
do przodu" kwestię autostrad w naszym kraju. Natomiast
także i w tych kwestiach mamy do czynienia z wciąż podejmowanymi
przez państwo próbami zrzeczenia się odpowiedzialności na rzecz
różnych prywatnych lub półprywatnych agencji organizowanych przez
bardziej "zaradnych" obywateli.
Czy więc państwo polskie rzeczywiście istnieje? Istnieje,
skoro do tej pory raczej nie mieliśmy do czynienia z jakimś
spektakularnym przypadkiem obywatelskiego nieposłuszeństwa wobec
państwa, na przykład przez zbiorową odmowę płacenia podatków. Jest
tak, ponieważ państwo i władza nie muszą być wcale wyrazem
faktycznej siły i sprawności - często są tylko wyrazem pewnej
umowności, dzięki czemu obywatele tolerują państwo nawet wtedy,
kiedy w nie nie wierzą i kpią z niego. Do katastrofy
dochodzi dopiero wówczas, gdy taki umowny autorytet państwa rozpada
się w obliczu faktycznego, prawdziwego zagrożenia egzystencji
narodu - wojny, klęski, globalnego kryzysu.
W przypadku Polski mamy często do czynienia z parodią
nowożytnego modelu państwa, kiedy to coraz częściej i chętniej
wyzbywa się ono swych obowiązków na rzecz różnych organizacji pozapaństwowych,
często o bardzo niejasnym i podejrzanym pochodzeniu. Słabe
państwo chętnie będzie pozbywać się tych zadań, którym sprostać
nie potrafi. W takim przypadku przestrzeń obywatelskiej aktywności
będzie raczej efektem słabości państwa niż jego świadomej polityki.
Wówczas idea samoorganizujących się obywateli może przybrać formę
niebezpieczną dla demokracji, dla państwa i dla znamienitej
części obywateli pozbawionych podstawowego środka tworzenia własnych,
pozapaństwowych instytucji, jakim są pieniądze. Jest tak, ponieważ
idea samoorganizującego się społeczeństwa obywatelskiego nie jest
żadną moralnie uniwersalną zasadą polityczną. Ludzie, ze swej natury,
mogą się samodzielnie organizować wokół spraw zarówno dobrych, jak
i złych.
Słabe państwo oraz nierozwinięte i nieugruntowane więzi
społeczne będą sprzyjać tej drugiej ewentualności. Ideał społeczeństwa
obywatelskiego, paradoksalnie i zupełnie wbrew intencjom jego
zwolenników, może w praktyce przybrać formę oligarchicznego
systemu lub doprowadzić do sytuacji, w której grupy pewnych
obywateli będą tworzyć pozapaństwowe instytucje niekoniecznie nastawione
na dobro pozostałych obywateli, ale na przykład utrzymujące się
z nich, czyli z publicznych pieniędzy, może w końcu
także prowadzić do ukształtowania się niebezpiecznych struktur mafijnych.
Przykład takich negatywnych form samoorganizowania się obywateli
stanowią południowe Włochy czy Rosja. Być może więc ideał społeczeństwa
obywatelskiego jest ze swej istoty dwuznaczny i dlatego należy
traktować go z konieczną ostrożnością?
Trudno w tym kontekście nie dostrzegać polskiej specyfiki,
która nakazuje z uwagą podchodzić do pojęcia społeczeństwa
obywatelskiego. W Polsce oraz w kilku innych krajach Europy
Środkowej środowiska demokratycznej opozycji wytworzyły w latach
siedemdziesiątych i osiemdziesiątych zwyczaj "nabożnego"
i bezkrytycznego opisywania społeczeństwa obywatelskiego jako
ideału prawdziwej demokracji. W owym czasie koncepcja społeczeństwa
obywatelskiego, społeczeństwa alternatywnego, była rzeczywiście
użyteczną bronią w walce z państwem komunistycznym. Od
tamtej pory wydano w Polsce bardzo obszerną literaturę na temat
społeczeństwa obywatelskiego oraz stworzono coś w rodzaju jego
mitologii.
Niektórzy socjologowie i politolodzy całkiem na serio
starali się przedstawiać tę koncepcję jako doskonałe rozwiązanie
politycznych konfliktów w niedemokratycznych krajach Ameryki
Łacińskiej, Afryki czy Azji. Ich starania przyniosły jednak marny
skutek. W polskich warunkach postulowanie społeczeństwa obywatelskiego
najczęściej daje się sprowadzić do wyrażenia poparcia dla budowania
fundacji i innych instytucji obywatelskich publicznej użyteczności.
I faktycznie, tych pojawiło się w polskim krajobrazie
w ciągu minionych dziesięciu lat zadziwiająco niewiele, a te,
które już są, mają na ogół bardzo kruche podstawy i tymczasowy
charakter.
Jakkolwiek jednak szlachetna i godna propagowania byłaby
idea fundacji i organizacji obywatelskich działających dla
dobra publicznego, nie można zapominać o tym, że samoorganizacja
społeczeństwa może przybrać także formy negatywne, czy wręcz kryminalne,
i że dzieje się to najczęściej tam, gdzie państwo jest słabe
i ze słabości własnej wyzbywa się odpowiedzialności za kolejne
obszary społecznego życia.
Nie każde poszerzenie zakresu samodzielnej aktywności obywateli
przynosi korzyści dla wspólnego dobra. Czasami powoduje ono, że
grupa bogatszych i bardziej wpływowych obywateli realizuje
kosztem pozostałych własne interesy w tych obszarach, które
tradycyjnie podlegały opiece i kontroli państwa. Nie zawsze
więc ograniczenie roli państwa pociąga za sobą to, co zwolennicy
społeczeństwa obywatelskiego nazywają obywatelską samoorganizacją
i co uważają zapewne za najwyższy poziom moralnego rozwoju
nowoczesnego społeczeństwa.
Czy więc brak społeczeństwa obywatelskiego jest podstawowym
problemem Polski po ponad dziesięciu latach niepodległości? Jeśli
w ogóle, to tylko w zakresie owych nierozwiniętych i kruchych
struktur fundacji i obywatelskich instytucji pozarządowych.
O wiele większy niepokój powinien budzić stan polskiego państwa,
które nieudolnie stara się określić zakres obywatelskich wolności.
I to właśnie ten niepokój powinien skłaniać nas do daleko idącej
ostrożności wobec praktyki społeczeństwa obywatelskiego.