Strona poświęcona Lordowi Actonowi
Prace lorda Actona/Lord Acton - "Biurokracja" Richarda Simpsona


[1] Niektórym z naszych czytelników wyda się dziwne, że tak zagorzali przeciwnicy biurokracji i wtrącania się scentralizowanej władzy do spraw rodziny i życia jednostki, angażują się nagle na rzecz powołania przez rząd komisji, która oceni stan naszej oświaty, a więc na rzecz działań, które mogą doprowadzić do dalszej interwencji państwa w tej dziedzinie.

Trzeba podkreślić, że stanowczo wolelibyśmy obejść się bez państwa, gdyby to było możliwe. Tak się jednak składa, że głów, w tej sprawie, jak sądzą wszystkie mądre głowy, bez zaangażowania potęgi i woli państwa nic się nie uda, gdyż sami jesteśmy za słabi a nasze środki są niewystarczające. Dlatego nasze poparcie dla prac komisji o której tu mowa podyktowane jest wyłącznie jednym względem - chcemy uzyskać jak największe ustępstwa ze strony rządowej.

W dalszym ciągu uważamy, że każdy powszechny system edukacji ma fatalną skłonność do obrastania nieznośną biurokracją, oraz że sprzyja on powstawaniu biurokratycznych przyzwyczajeń u nauczycieli i ich podopiecznych. Biurokracja rozkwita nie tam gdzie występują klasy, lecz tam gdzie są ludzie wykształceni. Nie jest możliwa biurokracja tam, gdzie mamy do czynienia wyłącznie z rolnikami, właścicielami ziemskimi lub kupcami; nie powstaje ona na podłożu grup zawodowych, organizacji, instytucji pomocy wzajemnej lub instytucji gromadzenia i wymiany informacji w społeczeństwie. Rządy wojskowe też nie są biurokracją. Kadry, na których opiera się biurokracja, muszą reprezentować odpowiedni poziom kultury literackiej i naukowej, umożliwiający im występowanie w roli krytyków i autorytetów, to znaczy muszą posiadać umiejętności niezbędne do kierowania życiem narodu. Biurokracja nie jest czymś sztucznym, narzuconym z zewnątrz; jest ona naturalnym wytworem procesu kształtowania się społeczności zdominowanej przez wykształconych pracowników najemnych. Jest ona wyrazem ich życia społecznego.

Nie ma rządów, które byłyby odporne na pokusy jakie stwarzają tyrania, monopol, wymuszenia czy inne nadużycia władzy; ale tylko idea biurokracji zawiera sama w sobie dążenie do przejęcia steru naszego życia. Przyświeca jej przekonanie, że władza wie lepiej co jest dla nas dobre oraz porażający swym pedantyzmem cel wymierzania naszej pracy, nadzorowania naszych studiów, przydzielania nam naszych poglądów, przejęcia za nas odpowiedzialności, wydzielania nam kaszki, układania nas do snu, sprawdzania czy jesteśmy dobrze przykryci i czy na pewno włożyliśmy szlafmycę. Nie byłoby to w ogóle możliwe, gdyby rządzący nie głosili jednocześnie, że udało im się zgłębić tajemnicę życia, oraz posiąść prawdziwą i wszechogarniającą wiedzę o prawidłowościach polityki, która pozwala wreszcie na kierowanie postępowaniem jeśli nie wszystkich ludzi to przynajmniej wszystkich obywateli. Dlatego właśnie każdy rząd, który wpierw twierdzi, że nie ma dlań nic ważniejszego niż summum bonum ludzkości, a następnie stara się owo dobro sprecyzować i realizować, jest na prostej drodze ku biurokracji.

Świat widział już niejedną biurokrację w działaniu oraz mnogość innych, które nie wyszły poza fazę projektów. Wiedzione duchem szczególnego posłannictwa biurokracje prawników, duchownych, fizjologów, ekonomistów, nauczycieli, filozofów, paternalistycznych administratorów zawsze miały dla chorej ludzkości jakieś panaceum, specjalne lekarstwo, które należało jej wepchnąć, czy tego chciała czy nie.

Najbardziej uniwersalnym typem biurokracji jest biurokracja prawników. Grecy, Rzymianie i późniejsi animatorzy klasycznych wzorców uważali, że prawo obejmuje swoim zasięgiem wszystkie ludzkie czyny a kompetencja prawodawcy obejmuje nawet czyny pozostające w sferze możliwości. Wszystkie czyny każdego człowieka mogą być poddane badaniu i ocenie. Koncepcja ta dopuszczała co najwyżej popełnienie nadużyć ze strony prawodawcy, wykluczała zaś z góry przekroczenie przez niego granic swej kompetencji. Nie wchodziło to w rachubę, gdyż władza nie ma granic, o ile nie są one wyraźnie zaznaczone. "To czego prawo nie nakazuje, jest zabronione", pisze Arystoteles, i dodaje "prawo wypowiada się na wszelkie możliwe tematy" [2] oraz "prawo powinno rządzić wszystkim". [3] Zasada ta do tego stopnia zawładnęła naszym myśleniem, że społeczeństwom, w których prawo nie miało tak szerokiego zasięgu, odmawiano miana państwa (polity). Jednak gdybyśmy byli konsekwentni, musielibyśmy uznać, że Anglia jest krajem barbarzyńskim, w którym za nic mają sztukę rządzenia i naukową wiedzę o polityce. W Anglii bowiem wszystko jest dozwolone a wolność jednostki nieograniczona o tyle, o ile nie istnieje prawo, które czegoś nie zakazuje. W Grecji i Rzymie prawo miało pierwszeństwo, a jednostka musiała dowodzić swoich racji. W Anglii, odwrotnie, wychodzi się z założenia, że jednostka ma rację a obowiązek udowodnienia, że jest inaczej ciąży na reprezentantach prawa. Nie ma tu droit administratif, a rząd nie ma innych pełnomocnictw niż te, które przyznaje mu prawo. Nieznana tu jest ani personifikacja państwa ani zasada poświęcania konkretnej cząstki składowej społeczeństwa na rzecz idealnej [abstrakcyjnej] całości. Nie istnieje angielski odpowiednik XII Tablic głoszących, że salus populi suprema lex. Anglia jest wierna średniowiecznej i chrześcijańskiej zasadzie, iż jus cujusque suprema lex - najwyższe prawo ufundowane jest na prawach jednostek a nie na domniemanym interesie państwa.

Tam, gdzie prawo cywilne bierze pod swoją ochronę całego człowieka, aspiruje ono do roli ziemskiej opatrzności. Zaś prawnicy, którym to prawo jest szczególnie bliskie, są żywym wcieleniem biurokracji. Najlepszym dowodem na to jest następujący cytat z wystąpienia Robespierre'a na walnym zjeździe francuskich adwokatów: "Ustanowimy taki porządek, w którym wszystkie niskie i okrutne namiętności będą ujarzmione, a wszystkie dobroczynne i wspaniałomyślne namiętności będą pobudzane, poprzez prawa". Na tym samym forum St. Just dowodził, że poprzez radykalną reformę prawodawstwa można zmienić moralność i obyczaje narodu oraz odmienić ludzkie serca.

Anglii udało się szczęśliwie uniknąć plagi obmierzłych prawników. Ucierpiała za to bardzo od biurokracji wyznaniowej. Mam tu na myśli włączenie do prawa karnego praktyki szpiegowania ludzi podejrzanych ze względu na ich religię oraz purytańskie pomysły scalenia kościoła i państwa, ustalenia zasad działania takiego kościołopaństwa wyłącznie na podstawie Pisma Świętego, czy też zlikwidowania wszelkich rodzajów sądów i trybunałów - prawa kanonicznego, cywilnego, zwyczajowego - i zastąpienia ich dyscypliną, której egzekwowania pilnowałyby sądy kierujące się dyrektywami wziętymi z Biblii. Pod płaszczykiem zbożnej retoryki purytanie wprowadzili system szpiegowski przypominający praktyki Inkwizycji, a w religijno-moralnych rozważaniach duchowych autorytetów purytanizmu bardzo wiele uwagi poświęcano drobiazgowej regulacji szczegółów kobiecego stroju lub męskich rozrywek. Próby wprowadzenia bardziej rygorystycznych form kontroli społecznej miały miejsce wcześniej, za kalifatu Karola I. Jego wezyrowie Laud, Juxon i Spotswood, jak też sędziowie królewskich sądów Wysokiej Komisji i Izby Gwiaździstej produkowali setki aktów prawnych, których sens polegał na tym, by wyznaczyć każdemu jego właściwe miejsce i uświadomić mu, że znajduje się on pod ojcowską pieczą zwierzchników, którzy wiedzą lepiej, co powinien jeść na obiad i od czego powinien się trzymać z daleka.

Biurokracja fizjologiczna, o której tu mowa, pokrywa się z idealnym ustrojem Nowej Atlantydy Bacona. W każdym razie, cechą rozpoznawczą prawdziwej biurokracji jest szczere przekonanie jej personelu i zwolenników, że zaspokaja ona wszelkie, lub co najmniej wszystkie istotne potrzeby w zakresie ciała i ducha. Wynika z tego, że inni "dostawcy" są zbędni. Jeśli to, co mogą oferować jest niezgodne z panującą ideologią, ich obecność jest wręcz szkodliwa - należy ich bezzwłocznie wyeliminować, a zwolnione przez nich miejsce wypełnić w taki sposób, by przywrócona została harmonijna równowaga systemu. Ten przykład ilustruje nietolerancję, monopolistyczne zapędy i wścibską naturę prawdziwej biurokracji - cechy, które odróżniają ją od prostackiej dyktatury wojskowej lub rządów policyjnych. W tych reżimach liczy się tylko fasada i działania, które widać; w systemie rozwiniętej biurokracji tajna policja śledzi każde poruszenie serc i umysłów. Oczywiście, jeżeli weźmiemy żołnierza lub policjanta i wyszkolimy go tak, by czuwał nad naszym moralnym postępowaniem, sporządzał raporty na temat naszych poglądów, interweniował w naszych sprawach rodzinnych, bardzo szybko zrobimy z niego biurokratę. Nie było cienia biurokracji w bezceremonialnym postępowaniu press-gangs, kilkuosobowych grup rosłych mężczyzn łapiących gdzie popadnie młodych ludzi do służby na okrętach wojennych, czy sierżanta, który jeździł od oberży do oberży, i namawiał podpitych wieśniaków do zaciągnięcia się do wojska. Gdy cała ludność jest spisana, a kartoteki odnotowują zawód, miejsce pracy i ogólny stan zdrowia obywateli, zmienia się mechanizm poboru do wojska czy marynarki - przebiega on już w trybie właściwym biurokracji, wkracza w życie rodzin i nadaje kierunek życiu narodu.

Nowa organizacja poboru nie jest jeszcze tak nieznośna jak towarzyszące jej, zaawansowane formy szkolenia i wychowania, nie przewidujące szczególnego poszanowania dóbr osobistych wychowanków. Chodzi o to, że ta i inne instytucje społeczne nabierają charakteru szkoły z ciągotkami do pedanterii, zakładu wychowawczego, w którym ludzi dorosłych traktuje się jak uczniaków. Wszystko podporządkowane jest pedagogicznym wzorcom, a postacią-symbolem nowych czasów jest nauczyciel. Nie jest to bynajmniej nauczyciel znany z przeszłości, kiedy kariera belfra była ostatnią szansą starszych służących, którzy musieli odejść z swych posad, znękanych życiem bankrutów, próżniaków bez szans na uzyskanie kredytu na jakiekolwiek ambitne przedsięwzięcie, czy wreszcie wszelkiej maści niedołęgów i pechowców, którzy próbowali już swych sił we wszystkich możliwych zawodach - oczywiście bez powodzenia. Tych ludzi trudno było ująć w organizacyjne ramy, obce im były zarówno ambicja jak i twórczy niepokój. Dlatego nie byli oni właściwym materiałem na biurokratów.

Wpływ państwa sprawił, że ich liczba zaczęła się gwałtownie kurczyć. Związane to jest również z tym, iż życie i praca nauczyciela zmieniły się nie do poznania w ostatnich czasach.

Zawód nauczyciela łączy w sobie trzy elementy: po pierwsze, ogromną odpowiedzialność związana z ukierunkowaniem młodych umysłów i wpojeniem im podstawowych nawyków; po drugie, uciążliwość codziennej praktyki -nużące powtarzanie, zmaganie się z krnąbrnymi uczniami, przykrości i rozczarowania; po trzecie, małość i banalność (szkolna rutyna jest uciążliwa dla nauczyciela i dla dzieci, które choć potrafią być urocze, na co dzień są po prostu dziecinne) nauki alfabetu, podstawowych pojęć i wyrazów, elementarnej arytmetyki i innych treści, zupełnie nieatrakcyjnych dla ludzi dorosłych niezależnie od ich poziomu umysłowego. Trywialność wymaganych umiejętności - w porównaniu z innymi zawodami - sprawia, że na rynku usług pedagogicznych podaż jest zawsze bardzo duża, co z kolei deprecjonuje wartość lepszych nauczycieli. Wszystkie te czynniki sprawiały, że kwalifikacje przeciętnego nauczyciela były niskie, a do szkół ściągali ludzie, którzy jakkolwiek nie nadawali się do tego zawodu, nie nadawali się też do niczego innego. Wymagania charakterologiczne w zawodzie nauczyciela zawierają pewną sprzeczność: do uświadomienia sobie religijnego wymiaru odpowiedzialności za wychowanków niezbędny jest szeroki umysł lub religijny duch; jednocześnie jednak trudno oczekiwać, by szeroki umysł nie czuł się zniechęcony nużącą rutyną, uczeniem alfabetu, wałkowaniem ortografii i rachunków. Z drugiej strony umysł, którego tego rodzaju praca wciąga i satysfakcjonuje, nie rozumie na ogół głębokiego sensu zawodu-powołania. Dobry nauczyciel kojarzył się zazwyczaj z nudziarzem o szlachetnych zasadach, którego pracowitość wynikała z poczucia obowiązku. Jego przykładny stosunek do pracy miał również związek z pewną ociężałością, dzięki której nie odczuwał monotonii codziennego kieratu. Jego przeciwieństwo, czyli zły nauczyciel, to jegomość o zaniedbanym wyglądzie, dla którego przyjście do szkoły nie było przedmiotem dokonanego w sumieniu wyboru. Człowiek ten nie ma pojęcia o odpowiedzialności i powołaniu, związanych z zawodem nauczyciela. Potrzebuje pilnie środków do życia i dachu nad głową; uczenie dlatego jest dla niego atrakcyjne, ponieważ wejście do tej profesji nie jest obwarowane wysokimi wymaganiami.

Jałowa monotonia szkolnych dni dobiegła końca, gdy rząd przejął finansowanie szkół i uzależnił wysokość płacy nauczyciela od wyniku jaki uzyskał on w konkursowym egzaminie. Ale egzamin tego rodzaju sprawdza jedynie bystrość i energię kandydata, a nie jego cierpliwość i umiejętność oszczędzania swych sił. Tymczasem dla typowego nauczyciela szkoły podstawowej cierpliwość a nie bystrość jest najważniejszą. Gdy tylko jego uczniowie opanują podstawy wiedzy, musi się z nimi rozstać i rozpocząć wszystko od nowa z kolejną grupą. Szansa no to, by mógł zaprezentować w klasie swą błyskotliwą inteligencję jest bardzo niewielka. Dlatego nie upłynie wiele czasu zanim poczuje się znużony i znudzony na śmierć, a jego cierpliwość wyczerpie się ostatecznie. Wtedy, o ile nie wpada na pomysł zrekompensowania sobie ogłupiającej harówki hulankami i swawolą, kieruje swą uwagę na wypróbowywanie nowych teorii i nowatorskich metod. W ten sposób pokazuje sobie i światu, że nie zamierza poświęcić swego życia jałowej belferce. Marzy o emancypacji lub awansie, jeżeli nie w swoim zawodzie, to przynajmniej przy wykorzystaniu pozycji, którą daje mu jego profesja. Nawiązuje kontakt z ludźmi, którzy znajdują się w podobnej sytuacji i z nimi omawia różne teorie i plany. Jednocześnie czuje się coraz bardziej wyalienowany ze swojej bezbarwnej, monotonnej pracy z szybko zmieniającymi się grupami dzieci. Uczucie wyobcowania przechodzi w wyraźną niechęć do zawodu, który wykazuje daleko idące podobieństwo z profesją duchownego, o czym świadczy ascetyczne życie wielu głęboko wierzących nauczycieli. Towarzyszy temu rosnące zaangażowanie po stronie rządu, który obudził intelektualne ambicje młodego człowieka poprzez organizację egzaminów konkursowych i który wypłaca nauczycielskie pensje. Budzi się w nim świadomość przynależności do klasy funkcjonariuszy - jego pracodawcą jest przecież państwo - oraz pogarda do każdej władzy oprócz tej, od której spodziewa się zaspokojenia swoich ambicji. Staje się w ten sposób członkiem organizacji o szerokim zasięgu, wpływowej i pedantycznej. O ile znajdzie się polityk, który zechce się nią posłużyć, w każdej chwili może się ona stać się wygodnym narzędziem rządowego interwencjonizmu.

Czynnikiem potęgującym groźny w skutkach proces jest rosnąca liczba uczniów wychowywanych przez szkołę w duchu współzawodnictwa. Nauczyciel jest oczywiście żywotnie zainteresowany pokazaniem się inspektorowi od jak najlepszej strony. Dlatego stara się zarazić swych uczniów intelektualną pasją i wyciska z nich ile się da. W rezultacie chłopcy, którzy przyswoili sobie pewne modicum wiedzy odkrywają w sobie nieprzezwyciężalną niechęć do pracy fizycznej. Ich wielkim marzeniem jest praca za biurkiem. Syn murarza, który uczył się łaciny i geografii, patrzy z góry na zawód swego ojca i przysięga, że nigdy nie zostanie robotnikiem lub rzemieślnikiem. Zadowolić go może jedynie stanowisko urzędnika, sprzedawcy, inspektora na kolei, policjanta, pracownika poczty - to jest posada, która wymaga odpowiedniego wykształcenia ogólnego, najlepiej państwowy etat, na którym jego biegłość w pisaniu i książkowa wiedza znajdą należyte uznanie. Pod wpływem systemu wychowawczego opartego na współzawodnictwie ambicja wypiera szacunek i życzliwość, które cechowały stosunki między uczniami a nauczycielem, występującym w roli podobnej do roli ojca. Klimat rywalizacji powoduje, że uczeń dumny jest ze swych osiągnięć nie ze względu na ich rzeczywistą wartość, lecz ze względu, po pierwsze, na przewagę, a co za tym idzie władzę, jaką dają one nad innymi oraz, po drugie, z samego faktu wybicia się. Ponadto wyspecjalizowana wiedza, której znajomość jest przedmiotem współzawodnictwa, nie ma żadnej wartości rynkowej per se. Nie można się nią ani odziać ani wyżywić; choć co prawda dzięki niej umysł może się przygotować do zmagań, jakie będą jego udziałem w dorosłym życiu. Dotychczas jednakże szkoła traktuje tę intelektualną zaprawę tak, jakby to była najważniejsza sprawa w życiu. Jest tak istotnie, ale tylko w życiu biurowym. Reasumując, wychowanie szkolne w duchu współzawodnictwa tworzy krok po kroku liczną klasę młodych ludzi żywotnie zainteresowanych przebudową społeczeństwa według zasad biurokracji i mnożeniem posad, które pozwoliłyby im zarabiać na życie przy pomocy tego, czego nauczyli się w szkole.

W takim kraju jak nasz, gdzie jedyną realną siłą ustrojową jest demokracja, upowszechnianie oświaty prowadzi do systematycznego wzrostu liczby ludzi, którzy kwalifikują się do aktywnego udziału w życiu politycznym kraju. Ale już sama rozbudowa organów przedstawicielskich i administracji państwowej otwiera drzwi biurokracji - konieczne staje się pomnożenie liczby employés i wyposażenie ich w kompetencje, pozwalające na wtrącanie się w sprawy każdego obywatela. Na przykład, gdy Rewolucja Francuska wprowadziła powszechne prawo wyborcze, pojawił się problem nadużyć w rezultacie wielokrotnego głosowania tej samej osoby. Poradzono sobie z tym w ten sposób, iż każdy wyborca, to znaczy każdy dorosły mężczyzna, musiał się zaopatrzyć w swego rodzaju paszport lub dowód, stwierdzający jego tożsamość. W tym dokumencie policja wpisywała zmiany adresu, a w pewnym okresie nawet wszelkie zmiany miejsca pobytu, na przykład w związku z podróżą. Karta tożsamości zawierała opis właściciela, który zobowiązany był do okazywania jej na każde wezwanie. Powtórzmy, ten obrzydliwy system paszportowy był logiczną konsekwencją wprowadzenia zasady wyboru organów przedstawicielskich i powszechnego prawa wyborczego. Biurokracja, jak tego dowiedliśmy, rodzi się więc w sposób najzupełniej naturalny zarówno na bazie autokracji jak też wskutek wzrostu roli czynnika demokratycznego. Nie ulega wątpliwości, że młode kadry wnoszą do rosnącej w siłę klasy państwowych employés ducha i postawę, którą zaszczepiono im w szkole. Wykute fragmenty wiedzy ze wszystkich dziedzin nie zdadzą się na wiele: tak naprawdę dają one jedynie asumpt do zarozumiałej ignorancji oraz wyostrzenia zdolności logicznego rozumowania. Umiejętność ta wykorzystywana bywa do bodaj najpospolitszego zastosowania logiki - wyprowadzania skrajnych wniosków z powszechnie uznanych zasad, których sens wyostrzono i wyszlifowano tak bardzo, że nie są one już w stanie wesprzeć rozumu tam, gdzie jego decyzje mają praktyczne znaczenie, na przykład przy ocenie prawdopodobieństwa zdarzeń, braniu pod uwagę zakłóceń spowodowanych przez czynniki działające dysfunkcyjnie, uwzględnianiu wszystkich liczących się faktów w rozumowaniu indukcyjnym. Umysły młode, ambitne i niedojrzałe bardzo chętnie argumentują a priori. Opowiadają się bez reszty albo po stronie praw człowieka albo bożych praw królów, podczas gdy ludzie starsi lub doświadczeni bardzo szybko potrafią dostrzec nieprzydatność metod matematycznych czy metafizycznych do rozwiązywania praktycznych problemów z zakresu moralności i polityki. Metoda a priori jest niestety bardzo atrakcyjna - młodego człowieka pociąga jej nieomylność i nie dopuszczający ograniczeń uniwersalizm, przejrzystość argumentacji i łatwość z jaką potrafi wykazać swą wyższość wszelkim krytykom. Odpowiada ona po prostu poziomowi jego wiedzy i aspiracji. Logika, jak wiadomo, jest samowystarczalna i może się obejść bez wsparcia z zewnątrz a zasady na których się opiera są dane raz na zawsze. Jej doskonałość jest niezmienna; poznanie jej nie zabiera wiele czasu, posługiwanie się nią jest nietrudne. Jeżeli mamy jakiś płodny ogólnik, to przy pomocy logiki, jak ze skóry tyryskiej krowy, da się wykroić zeń tyle cienkich pasków, by starczyło na opasanie gruntu, na którym można zbudować miasto.

Prawdziwa wiedza natomiast zdobywa teren ostrożnie, gdyż powoduje nią zarówno podminowane wątpliwościami dążenie do ustalenia prawdy jak i obawa, by nie popełnić błędu. Ponieważ weryfikuje ona każdy swój krok nie szczędząc czasu na eksperymenty i analizę przykładów, jej postępy są powolne i trudne. Nie ma w nich niczego, co mogłoby zafascynować młodych ludzi. Oblicze prawdziwej wiedzy nosi piętno mozolnej, prozaicznej pracy.

Pracowitość jest jednakże cechą charakteru wszystkich wielkich mężów stanu. Selden pisze, że przygotowując się do napisania Deklaracji Praw on i jego asystenci zapoznali się z absolutnie wszystkimi dokumentami źródłowymi na ten temat. Burke, pomimo tego, iż posiadał rozległą wiedzę filozoficzną i potrafił argumentować z wielką łatwością i kunsztem w oparciu o ogólne zasady, został jednak wielkim orędownikiem polityki stąpającej po ziemi. Cechą wszystkich naprawdę wielkich mężów stanu i prawników jest ogromny szacunek dla faktu oraz staranność, z jaką porównują wagę świadectw i budują uzasadnienia własnego postępowania; towarzyszy temu jak się zdaje cyniczna wręcz obojętność wobec logicznego wywodu biorącego za punkt wyjścia abstrakcyjne zasady, w stosunku do krasomówstwa, filozofii, czy emocjonalnych scen, porywających swym patosem bądź nieskrępowaną naturalnością. W takich dziedzinach jak prawo i polityka ludzie obdarzeni trzeźwym sądem i jasnym rozumem nie dają się zwieść fajerwerkami lub retoryką; dla nich liczą się tylko fakty.

Ta konkluzja pozwoli nam lepiej ocenić pewną cechę, z której tak dumni są Francuzi i której nie odmawia im żaden nieuprzedzony obserwator. Mówią oni: "Jesteśmy logiczni: nie wahamy się wyprowadzić z zasad ich możliwie najpełniejszych konsekwencji czy też poświecić faktów na ołtarzu rozumu; jesteśmy racjonalni do szpiku kości, podczas gdy Anglicy są bardziej praktyczni, ale mniej słuchają rozumu. Anglicy ani nie myślą ani nie realizują swych zasad w praktyce, zaś wątpliwości, jakie żywią w stosunku do systemów opartych na rozumie, nie mają końca. Nigdy też nie dochodzą do jednoznacznych i klarownych wniosków. Fortuna im sprzyja, ale ich umysły są pośledniejszej próby." Echo postawy francuskiej odnajdujemy w umysłowości Irlandczyków. Odnotowując fakt, że Irlandczyk Burke jest najwybitniejszym przedstawicielem angielskości, musimy stwierdzić, że w Irlandii króluje ten sam duch co we Francji, czego wynikiem są uderzające analogie w życiu politycznym. Oba narody chętnie personifikują państwo i podporządkowują mu się, jakby chodziło o osobowego władcę, obdarzonego rozumem i wolą, na którego postępowanie mają wpływ uczucia i zmienne impulsy. Oba narody oczekują, że władza będzie kierowała, rządziła i zajmowała się każdą sprawą. Zamiast widzieć w niej tylko tymczasowy komitet - swego rodzaju radę parafialną w dużej skali, wybraną po to, by zarządzać państwem zgodnie z oczekiwaniami narodu do czasu, gdy zmiana społecznych nastrojów nie doprowadzi do wyniesienia do władzy innego zespołu ludzi, pragnących prowadzić inną politykę -Irlandczycy i Francuzi uważają władzę za wszechmocną opatrzność, odpowiedzialną za wszelkie zło. Ponieważ rząd kontroluje zasoby kraju, ich największym pragnieniem jest uzyskanie rządowej posady. Wszyscy chcieliby być employés, nie zastanawiając się jak wyglądałoby funkcjonowanie państwa, gdyby wszyscy przeszli na państwowe posady i oczekiwali, że państwo zapewni im utrzymanie. Rozumują oni logicznie, wychodząc od podstawowego i najprostszego pojęcia rządu, ale w ich myśleniu brak nawrotu ku pojeciu, które było punktem wyjścia, jego analizy, powtórnego przemyślenia i modyfikacji własnego stosunku do analizowanego przedmiotu. Na tym właśnie polega pułapka, w którą wpada umysł logiczny. Oto plon połowicznej edukacji w ramach wielkiego narodowego systemu atrakcyjnie wyglądającej lecz bardzo powierzchownej wiedzy: przerost intelektu nad umiejętnością sądzenia. Taki typ wykształcenia i osobowości pasuje jak ulał do pracy dziennikarskiej - zawdzięczamy mu błyskotliwych polemistów, wyspecjalizowanych korespondentów i reporterów, wyrobników ciułających wierszówkę i wielu innych, których praca jest w jakiś sposób związana z pisaniem. Nie będzie on jednak przydatny umysłom aspirującym do wielkiej, harmonijnej wizji świata, do przywództwa, syntezy, sprawiedliwego osądu i najwyższej filozofii, o ile nie zostanie oczyszczony z błędów. Dokonać tego może jedynie usilna praca i cierpliwa, długa refleksja. Zbierająca tyle pochwał intelektualna wyższość naszych sąsiadów jest na prawdę oznaką niższości, ponieważ praktyczna edukacja niewykształconego Anglika jest, pod względem efektów, o wiele bliższa ideałowi najgłębszej wiedzy niż połowiczna kultura literacka Francji, przyznająca atrybuty logiczności i konsekwencji tylko tym, dla których pars pro toto, branie części za całość, stało się życiową regułą, podobnie jak jałowe mielenie garści półprawd i niezachwiana wiara we własne, nieograniczone możliwości. Taki światopogląd nie wynika z natury Francuzów; gdyby niewykształconemu Anglikowi zaszczepiono francuską kulturę, na pewno wkrótce wykazywałby on charakterystyczne cechy postawy Francuza.

Tylko w takim narodzie biurokracja może osiągnąć swe najczystsze i najbardziej wyrafinowane formy. Dzieje się tak wtedy, gdy mechanizm władzy uważany jest za najważniejszą rzecz i największe dobro na świecie, gdy człowiek znaczy nie więcej niź oswojone zwierzę i trzyma się go w posłuszeństwie przy pomocy donosów tajnej policji, nakazów, ostrzeżeń i policyjnych regulaminów. Pół-inteligent nie zna rozmiarów swej niewiedzy; wydaje mu się, że wie wszystko, lub innymi słowy, że to co wie jest wszystkim, co można wiedzieć. Nawet jeśli jego orientacja w sprawach mechanizmu rządzenia krajem jest niewielka, w jego mniemaniu ten aparat i jego funkcjonowanie nie mają sobie równych na świecie. To jest jego wiara i coś więcej niż religijna wiara. Władza żywi go i ubiera, będzie więc zawsze po jej stronie, nie szczędząc poparcia, w którym uczucie łączy się z interesownością. Ludzie władzy z kolei będą demonstrować ideową jedność (co ma swoje znaczenie jako zabezpieczenie i obrona) i głosić, że ich funkcje stanowią mechanizm wielkiej instytucji o charakterze proroczo-społecznym na skalę całego świata.

Ludzie, którzy kochają swe funkcje są zawsze najlepszymi funkcjonariuszami. Pracują oni z zapałem i religijnym entuzjazmem, co sprawia, że zlecone im czynności są wykonywane z wielką gorliwością. Duch biurokracji jest dlatego tak popularny wśród sekretarzy stanu, ponieważ wszystko idzie gładko i sprawnie, gdy podwładni ochoczo spełniają swe obowiązki. Działa on jak cudowny smar w obracających się trybach politycznej machiny. Każdy kierownik zna na ogół swoją działkę na tyle, by nie obawiać się niezdarnego aparatu kontroli, w skład którego wchodzą starzy, głupi członkowie rad parafialnych, inspektorzy, sędziowie pokoju, szeryfowie i prawodawcy. Wystarczy wspomnieć, że komisarz do spraw ubogich [poor-law commissioner] jest władny przywołać do porządku członków rady, która uparła się przyznać proszącemu o wsparcie specjalnej zapomogi zamiast, rozbijając rodzinę, przenieść poszczególnych jej członków do "domów pracy". Jego nie znosząca sprzeciwu pewność siebie jest wynikiem trojga czynników: prestiżu zajmowanego przezeń stanowiska, znajomości prawa i jeszcze lepszej znajomości wszelkich szczegółów administracyjnej praktyki. Gdy zabiera głos, podobny jest do eksperta zwracającego się do garstki laików, marynarza strofującego gromadę szczurów lądowych, podróżnika mówiącego do grupy ludzi z zabitej deskami wsi. Każdy człowiek ma prawo do szacunku tam, gdzie wchodzi w grę jego zawód. Podział na sekcje umożliwia naszemu komisarzowi trzymać w swoim ręku wszystkie nici; tylko on orientuje się w całości sytuacji i zna na pamięć potrzebne dane statystyczne. Szybko dochodzi też do porozumienia z sekretarzem rady parafialnej lub innym urzędnikiem mającym permanentny angaż, i zręcznie manewrując potrafi bez trudu osiągnąć wszystko, na czym mu zależy. Nikt nie jest w stanie mu się przeciwstawić. Tylko czasami na jego drodze wyrasta jakiś bardzo oczytany stary filozof z bagażem naukowej wiedzy, której szeroki zakres obejmuje wszystkie działy polityki. Umożliwia mu podjęcie sporu z komisarzem na jego własnym gruncie i sprowadzenie rzekomo wszechstronnych kompetencji swego przeciwnika do ich właściwych rozmiarów. Dla tego ostatniego nawet dobre przygotowanie się do dyskusji może okazać się niewystarczające w sporze, którego efektem jest dalsza dyskusja, zainteresowanie opinii publicznej a w końcu zmiana krytykowanej procedury.

W miarę jak powiększa się aparat państwa, zwłaszcza w środowisku tych klas, którym potrzebne jest zarządzanie, musi też wzrosnąć zatrudnienie. Ilość employés rośnie niepowstrzymanie, co stwarza potrzebę dalszego rozczłonkowania struktur organizacyjnych. To z kolei pociąga za sobą odpowiednie zróżnicowanie kategorii osób, których sprawami zajmuje się ów aparat. W każdej z wyodrębnionych w ten sposób sekcji stopniowo uformuje się bardzo prężna organizacja, której celem będzie inwigilacja, gromadzenie danych i sporządzanie raportów - na początek w sprawach związanych z płaceniem podatków. Następnie będą zbierać dane dotyczące urodzin, śmierci i małżeństw. Potem zainteresuje ich wyznanie poszczególnych obywateli. Możemy być pewni, że jeżeli już czymś się interesują to nie po to, by się do tego nie wtrącać. Gdy tylko będzie im na tym bardzo zależało, niechybnie zaczną się wtrącać. Już teraz pytają o wyznanie każdego, kto idzie do wojska, do wiezienia, kto zgłasza się po pomoc dla ubogich. Czy taki człowiek będzie mógł, dajmy na to, zmienić wyznanie według swojej woli, zgodnie z konstytucyjnymi i prawnymi gwarancjami wolności każdego obywatela? Czy też podlega on już władzy jakiegoś employé, który chcąc zaoszczędzić sobie wysiłku wpisywania nowych danych do rejestru, może go zmusić do pozostania tym czym jest? Najuboższe klasy już obecnie podlegają biurokratycznej kontroli. Pierwszy krok został zrobiony a jeżeli pojawi się polityk o spekulatywnym umyśle, dążący do dalszej systematyzacji kontroli państwa, znajdzie on na pewno sposobność, by posunąć się dalej na tej drodze.

Jest wielkim błędem sądzić, że system biurokratyczny możliwy jest jedynie w ustroju monarchicznym. Biurokracja może rozwinąć się stopniowo w każdym ustroju; każdej formie ustrojowej przydaje ona rysów despotyzmu. Człowiek u szczytu władzy jest po prostu władcą - niezależnie od jak się tam dostał, czy poprzez prawo sukcesji, czy na bagnetach swoich żołnierzy, czy w wyniku powszechnego głosowania. Sposób w jaki to nastąpiło jest przypadkowy, pozytywną treść zawiera jedynie zajmowana pozycja. Innymi słowy o jakościowej inności człowieka u szczytu władzy przesądza to, że jest władcą. Dlatego zabezpieczenia konieczne w jednym ustroju są niezbędne również i w pozostałych; demokrata-megaloman może być nie mniej niebezpieczny niż monarcha czy arystokrata. Pokusa wtrącania się leży w ludzkiej naturze; sądzić więc można, iż każdy z nich będzie chciał połączyć w swym ręku władzę wykonawczą i uprawnienia kontrolne, po to uniemożliwić innym wścibianie nosa w rządzenie. Czyż nie jest oczywiste, że prawo kontrolowania jest najwyższą władzą? Cóż bardziej logicznego niż to, że najwyższa władza będzie aktywnie okazywać swoją wyższość? Naród kierujący się logiką, czyli naród półinteligentów przekaże zatem władzę nominalną tam, gdzie znajduje się ośrodek władzy rzeczywistej, to znaczy odda ją w całości w ręce ludu lub monarchy. W ten sposób dzięki biurokracji rządy ludu bądź monarchy będą równej mierze despotyczne. Biurokracja obdarza władzą despotyczną każdy rząd, któremu służy: Republika Szwajcarska oraz konstytucje Niemiec i Sardynii są nie mniej despotyczne (jeżeli chodzi o administrację państwową) niż Cesarstwo Francuskie, gdyż we wszystkich tych krajach administracja ma charakter biurokratyczny.

Sprawna biurokracja jest z natury rewolucyjna, ponieważ jest logiczna. Kierunki jej działania wynikają z logicznie rozwijanych ogólnych pryncypiów, a nie z praktycznego doświadczenia i faktów; dlatego potrafi ona wejść na drogę radykalnych zmian nie licząc się z nawykami ludzi, dla których ustanawia nowe reguły i prawa. Ze względu na swe interesy i pozycję społeczną biurokratyczna kadra stanowi odrębną klasę, której funkcją jest klasyfikowanie reszty społeczeństwa w taki sposób, by sprawiało jej ono jak najmniej kłopotów, oraz pomnażanie swoich obowiązków wobec niego po to, by domagać się większej płacy i mieć pretekst do dalszej ekspansji. Biurokracja zawsze stara się zmienić ludzi zgodnie z arbitralnymi podziałami sztucznych taksonomii, w oparciu o arytmetykę, a nie ludzkie zasady; nie bierze ona w ogóle pod uwagę historii i ludzi z ich zwyczajami - co może ona wiedzieć o zwyczajach i historii? Jej jedynym celem jest wynajdywanie coraz to nowych metod regulowania życia społecznego, zapewnienie pracy urzędom i narzucanie ludziom coraz większego posłuszeństwa i dyscypliny.

Biurokracja przynosi rewolucyjną zmianę w ujęciu funkcji politycznej głowy państwa. Ponieważ jej siła zależy nie od osoby przywódcy lecz od systemu, Biuro, czyli organ kolektywny o złożonej budowie, ma największe znaczenie. Ponieważ działa ono równie dobrze jeżeli ktoś przewodzi jego pracy lub nie, można powiedzieć, że w tym wypadku głowa zależna jest od ciała, a nie odwrotnie. Jeżeli jeden przywódca (przewodniczący) odchodzi, jego miejsce zajmuje następny. Jedno jest pewne - ktokolwiek przejmuje najwyższe stanowisko musi posługiwać się organizacją, która już istnieje - nie może rządzić bez niej, nie ma czasu na tworzenie nowego systemu, musi zaakceptować aparat, który jest gotowy do wykonywania poleceń. Zwierzchnik, który zdradza chęć przeprowadzenia reform niezgodnych z kierunkiem zmian leżących w interesie biurokracji, musi się obawiać, że stanie się ona jego śmiertelnym wrogiem, nie wahającym się użyć w swej obronie typowo rewolucyjnych metod.

Jak bronić się przed podstępną inwazją tego groźnego systemu? Po pierwsze, musimy ograniczyć do minimum zakres interwencjonizmu państwa i strzec naszej suwerenności wszędzie tam, gdzie jest to możliwe oraz nie zgadzać się na to, by państwo rozporządzało jedną klasą społeczną, gdyż nie życzymy sobie aby w ogóle jakakolwiek klasa poddana była w szczególny sposób władzy państwa. Nigdy nie wolno nam pochwalać wprowadzenie niesprawiedliwego prawa przeciw innym - kto wie czy któregoś dnia jego ostrze nie zostanie zwrócone przeciwko nam. Trzeba cierpliwie znosić nieuniknioną powolność i niezdecydowanie starego niezależnego systemu, w którym wszystkie, wchodzące w jego skład elementy równoważą się wzajemnie. Należy twardo i systematycznie przeciwstawiać się wszelkim pomysłom centralizacyjnym, takim jak na przykład wprowadzenie ujednoliconej stawki podatku socjalnego (poor-rate) czy ustanowienie centralnej kontroli nad działalnością rad nadzorczych, bez względu na obiecywane w zamian korzyści i przywileje. Klasa funkcjonariuszy musi być ograniczona liczebnie. Ubolewamy z powodu wprowadzenia konkursowych egzaminów [przy przyjmowaniu do pracy], gdyż stwarzają one bodziec do uczenia się tego, co nie będzie mogło być sensownie użyte w wykonywanej pracy, i wydają nas na pastwę przesadnie ruchliwej gromady młodych pedantów. Stary system pozostawiał nas w spokoju; żyliśmy ze świadomością, że nie mamy się czego obawiać ze strony ludzi, którzy wypełniali swe rutynowe obowiązki bez przerostu ambicji i w duchu wielokrotnie sprawdzonej niekompetencji. Funkcjonariusze powinni być bez wyjątku odpowiedzialni wobec opinii publicznej oraz karani za każde złamanie reguł grzeczności i lojalnego zachowania w stosunku do ludzi, których sprawami mają zawiadywać. We wszelkiego rodzaju sporach prawo powinno zawsze zakładać prima facie winę funkcjonariusza, lub co najmniej zapewnić absolutną równość obu stron. Jest on oczywiście odpowiedzialny przed swoimi zwierzchnikami, ale nie wtedy gdy wysuwane przeciw niemu zarzuty pochodzą z zewnątrz: jeżeli obywatele nie mogą dochodzić swych racji w stosunku do funkcjonariusza państwowego bez uzyskania zgody jego przełożonych, możemy być pewni, że fundament pod autentyczną biurokrację już został położony. Jest sprawą wielkiej wagi, by zarzuty i postępowania sądowe przeciw funkcjonariuszom państwowym nie były skrywane przed opinią publiczną. Nie będą oni mogli wyrządzić wielkich szkód o tyle, o ile uniemożliwi się im wytworzenie swego rodzaju masońskiej więzi. Podkreślmy na koniec, że dopóty nie uda nam się wyeliminować biurokratycznego zagrożenia, dopóki luminarze naszego życia publicznego nie odrzucą zgubnego wpływu doktrynerstwa, którego ojcami są rewolucjoniści tacy jak Bentham, Buckle i Bright. To właśnie doktryna pozytywizmu traktuje ludzi jak materiał statystyczny i masę, a nie jak jednostki obdarzone indywidualnością; arytmetycznie a nie zgodnie z ich interesami. Pierwszym rezultatem dążenia do ujęcia wszystkiego w formułki jest zapoznanie osobowości, jak wykazaliśmy to w recenzji książki pana Buckle'a w lipcu ubiegłego roku. Nigdy zatem nie wolno nam obdarzyć zaufaniem żadnej szkoły, traktującej ludzi jak cyfry, które można dodawać, odejmować, mnożyć i dzielić na pospolite ułamki.



[1] Tytuł oryginału "Bureaucracy by Ruchard Simpson, przekład Andrzej Branny na podstawie Selected Writings of Lord Acton. Essays in Religion, Politics and Morality, ed. By J. Rufus Fears, Liberty Classics, Indianopolis 1988. Tekst opublikowany w: Lord Acton Historia wolności, wybór i wstęp Paweł Śpiewak, Kraków 1995 (książka ukazała się w serii Ośrodka Myśli Politycznej Biblioteka Myśli Politycznej)

[2] . Eth., V.11 i 2.

[3] . Polityka, IV.6.



2005 ©  Ośrodek Myśli Politycznej
http://www.omp.org.pl/