Niektórym
z naszych czytelników wyda się dziwne, że tak zagorzali przeciwnicy
biurokracji i wtrącania się scentralizowanej władzy do spraw rodziny
i życia jednostki, angażują się nagle na rzecz powołania przez rząd
komisji, która oceni stan naszej oświaty, a więc na rzecz działań,
które mogą doprowadzić do dalszej interwencji państwa w tej dziedzinie.
Trzeba podkreślić, że stanowczo wolelibyśmy
obejść się bez państwa, gdyby to było możliwe. Tak się jednak składa,
że głów, w tej sprawie, jak sądzą wszystkie mądre głowy, bez zaangażowania
potęgi i woli państwa nic się nie uda, gdyż sami jesteśmy za słabi
a nasze środki są niewystarczające. Dlatego nasze poparcie dla prac
komisji o której tu mowa podyktowane jest wyłącznie jednym względem
- chcemy uzyskać jak największe ustępstwa ze strony rządowej.
W dalszym ciągu uważamy, że każdy powszechny
system edukacji ma fatalną skłonność do obrastania nieznośną biurokracją,
oraz że sprzyja on powstawaniu biurokratycznych przyzwyczajeń u
nauczycieli i ich podopiecznych. Biurokracja rozkwita nie tam gdzie
występują klasy, lecz tam gdzie są ludzie wykształceni. Nie jest
możliwa biurokracja tam, gdzie mamy do czynienia wyłącznie z rolnikami,
właścicielami ziemskimi lub kupcami; nie powstaje ona na podłożu
grup zawodowych, organizacji, instytucji pomocy wzajemnej lub instytucji
gromadzenia i wymiany informacji w społeczeństwie. Rządy wojskowe
też nie są biurokracją. Kadry, na których opiera się biurokracja,
muszą reprezentować odpowiedni poziom kultury literackiej i naukowej,
umożliwiający im występowanie w roli krytyków i autorytetów, to
znaczy muszą posiadać umiejętności niezbędne do kierowania życiem
narodu. Biurokracja nie jest czymś sztucznym, narzuconym z zewnątrz;
jest ona naturalnym wytworem procesu kształtowania się społeczności
zdominowanej przez wykształconych pracowników
najemnych. Jest ona wyrazem ich życia społecznego.
Nie ma rządów, które byłyby odporne na
pokusy jakie stwarzają tyrania, monopol, wymuszenia czy inne nadużycia
władzy; ale tylko idea biurokracji zawiera sama w sobie dążenie
do przejęcia steru naszego życia. Przyświeca jej przekonanie, że
władza wie lepiej co jest dla nas dobre oraz porażający swym pedantyzmem
cel wymierzania naszej pracy, nadzorowania naszych studiów, przydzielania
nam naszych poglądów, przejęcia za nas
odpowiedzialności, wydzielania nam kaszki, układania nas
do snu, sprawdzania czy jesteśmy dobrze przykryci i czy na pewno
włożyliśmy szlafmycę. Nie byłoby to w ogóle możliwe, gdyby rządzący
nie głosili jednocześnie, że udało im się zgłębić tajemnicę życia,
oraz posiąść prawdziwą i wszechogarniającą wiedzę o prawidłowościach
polityki, która pozwala wreszcie na kierowanie postępowaniem jeśli
nie wszystkich ludzi to przynajmniej wszystkich obywateli. Dlatego
właśnie każdy rząd, który wpierw twierdzi, że nie ma dlań nic ważniejszego
niż summum bonum ludzkości,
a następnie stara się owo dobro sprecyzować i realizować, jest na
prostej drodze ku biurokracji.
Świat widział już niejedną biurokrację
w działaniu oraz mnogość innych, które nie wyszły poza fazę projektów.
Wiedzione duchem szczególnego posłannictwa biurokracje prawników,
duchownych, fizjologów, ekonomistów, nauczycieli, filozofów, paternalistycznych
administratorów zawsze miały dla chorej ludzkości jakieś panaceum,
specjalne lekarstwo, które należało jej wepchnąć, czy tego chciała
czy nie.
Najbardziej uniwersalnym typem biurokracji
jest biurokracja prawników. Grecy, Rzymianie i późniejsi animatorzy
klasycznych wzorców uważali, że prawo obejmuje swoim zasięgiem wszystkie
ludzkie czyny a kompetencja prawodawcy obejmuje nawet czyny pozostające
w sferze możliwości. Wszystkie czyny każdego człowieka mogą być
poddane badaniu i ocenie. Koncepcja ta dopuszczała co najwyżej popełnienie
nadużyć ze strony prawodawcy, wykluczała zaś z góry przekroczenie
przez niego granic swej kompetencji. Nie wchodziło to w rachubę,
gdyż władza nie ma granic, o ile nie są one wyraźnie zaznaczone.
"To czego prawo nie nakazuje, jest zabronione", pisze
Arystoteles, i dodaje "prawo wypowiada się na wszelkie możliwe
tematy" oraz "prawo
powinno rządzić wszystkim". Zasada ta
do tego stopnia zawładnęła naszym myśleniem, że społeczeństwom,
w których prawo nie miało tak szerokiego zasięgu, odmawiano miana
państwa (polity). Jednak gdybyśmy byli konsekwentni, musielibyśmy uznać, że
Anglia jest krajem barbarzyńskim, w którym za nic mają sztukę rządzenia
i naukową wiedzę o polityce. W Anglii bowiem wszystko jest dozwolone
a wolność jednostki nieograniczona o tyle, o ile nie istnieje prawo,
które czegoś nie zakazuje. W Grecji i Rzymie prawo miało pierwszeństwo,
a jednostka musiała dowodzić swoich racji. W Anglii, odwrotnie,
wychodzi się z założenia, że jednostka ma rację a obowiązek udowodnienia,
że jest inaczej ciąży na reprezentantach prawa. Nie ma tu droit administratif, a rząd nie ma innych
pełnomocnictw niż te, które przyznaje mu prawo. Nieznana tu jest
ani personifikacja państwa ani zasada poświęcania konkretnej cząstki
składowej społeczeństwa na rzecz idealnej [abstrakcyjnej] całości.
Nie istnieje angielski odpowiednik XII Tablic głoszących, że salus
populi suprema lex. Anglia jest wierna średniowiecznej i chrześcijańskiej
zasadzie, iż jus cujusque
suprema lex - najwyższe prawo ufundowane jest na prawach jednostek
a nie na domniemanym interesie państwa.
Tam, gdzie prawo cywilne bierze pod swoją
ochronę całego człowieka, aspiruje ono do roli ziemskiej opatrzności.
Zaś prawnicy, którym to prawo jest szczególnie bliskie, są żywym
wcieleniem biurokracji. Najlepszym dowodem na to jest następujący
cytat z wystąpienia Robespierre'a na walnym zjeździe francuskich
adwokatów: "Ustanowimy taki porządek, w którym wszystkie niskie
i okrutne namiętności będą ujarzmione, a wszystkie dobroczynne i
wspaniałomyślne namiętności będą pobudzane, poprzez prawa". Na tym samym forum
St. Just dowodził, że poprzez radykalną reformę prawodawstwa można
zmienić moralność i obyczaje narodu oraz odmienić ludzkie serca.
Anglii udało się szczęśliwie uniknąć
plagi obmierzłych prawników. Ucierpiała za to bardzo od biurokracji
wyznaniowej. Mam tu na myśli włączenie do prawa karnego praktyki
szpiegowania ludzi podejrzanych ze względu na ich religię oraz purytańskie
pomysły scalenia kościoła i państwa, ustalenia zasad działania takiego
kościołopaństwa wyłącznie na podstawie Pisma Świętego, czy też zlikwidowania
wszelkich rodzajów sądów i trybunałów - prawa kanonicznego, cywilnego,
zwyczajowego - i zastąpienia ich dyscypliną, której egzekwowania
pilnowałyby sądy kierujące się dyrektywami wziętymi z Biblii. Pod
płaszczykiem zbożnej retoryki purytanie wprowadzili system szpiegowski
przypominający praktyki Inkwizycji,
a w religijno-moralnych rozważaniach duchowych autorytetów purytanizmu
bardzo wiele uwagi poświęcano drobiazgowej regulacji szczegółów
kobiecego stroju lub męskich rozrywek. Próby wprowadzenia bardziej
rygorystycznych form kontroli społecznej miały miejsce wcześniej,
za kalifatu Karola I. Jego wezyrowie Laud, Juxon i Spotswood, jak
też sędziowie królewskich sądów Wysokiej Komisji i Izby Gwiaździstej
produkowali setki aktów prawnych, których sens polegał na tym, by
wyznaczyć każdemu jego właściwe miejsce i uświadomić mu, że znajduje
się on pod ojcowską pieczą zwierzchników, którzy wiedzą lepiej,
co powinien jeść na obiad i od czego powinien się trzymać z daleka.
Biurokracja fizjologiczna, o której tu
mowa, pokrywa się z idealnym ustrojem Nowej
Atlantydy Bacona. W każdym razie, cechą rozpoznawczą prawdziwej
biurokracji jest szczere przekonanie jej personelu i zwolenników,
że zaspokaja ona wszelkie, lub co najmniej wszystkie istotne potrzeby
w zakresie ciała i ducha. Wynika z tego, że inni "dostawcy"
są zbędni. Jeśli to, co mogą oferować jest niezgodne z panującą
ideologią, ich obecność jest wręcz szkodliwa - należy ich bezzwłocznie
wyeliminować, a zwolnione przez nich miejsce wypełnić w taki sposób,
by przywrócona została harmonijna równowaga systemu. Ten przykład
ilustruje nietolerancję, monopolistyczne zapędy i wścibską naturę
prawdziwej biurokracji - cechy, które odróżniają ją od prostackiej
dyktatury wojskowej lub rządów policyjnych. W tych reżimach liczy
się tylko fasada i działania, które widać; w systemie rozwiniętej
biurokracji tajna policja śledzi każde poruszenie serc i umysłów.
Oczywiście, jeżeli weźmiemy żołnierza lub policjanta i wyszkolimy
go tak, by czuwał nad naszym moralnym postępowaniem, sporządzał
raporty na temat naszych poglądów, interweniował w naszych sprawach
rodzinnych, bardzo szybko zrobimy z niego biurokratę. Nie było cienia
biurokracji w bezceremonialnym postępowaniu press-gangs,
kilkuosobowych grup rosłych mężczyzn łapiących gdzie popadnie młodych
ludzi do służby na okrętach wojennych, czy
sierżanta, który jeździł od oberży do oberży, i namawiał
podpitych wieśniaków do zaciągnięcia się do wojska. Gdy cała ludność
jest spisana, a kartoteki odnotowują zawód, miejsce pracy i ogólny
stan zdrowia obywateli, zmienia się mechanizm poboru do wojska czy
marynarki - przebiega on już w trybie właściwym biurokracji, wkracza
w życie rodzin i nadaje kierunek życiu narodu.
Nowa organizacja poboru nie jest jeszcze
tak nieznośna jak towarzyszące jej, zaawansowane formy szkolenia
i wychowania, nie przewidujące szczególnego poszanowania dóbr osobistych
wychowanków. Chodzi o to, że ta i inne instytucje społeczne nabierają
charakteru szkoły z ciągotkami do pedanterii, zakładu wychowawczego,
w którym ludzi dorosłych traktuje się jak uczniaków. Wszystko podporządkowane
jest pedagogicznym wzorcom, a postacią-symbolem nowych czasów jest
nauczyciel. Nie jest to bynajmniej nauczyciel znany z przeszłości,
kiedy kariera belfra była ostatnią szansą starszych służących, którzy
musieli odejść z swych posad, znękanych życiem bankrutów, próżniaków
bez szans na uzyskanie kredytu na jakiekolwiek ambitne przedsięwzięcie,
czy wreszcie wszelkiej maści niedołęgów i pechowców, którzy próbowali
już swych sił we wszystkich możliwych zawodach - oczywiście bez
powodzenia. Tych ludzi trudno było ująć w organizacyjne ramy, obce
im były zarówno ambicja jak i twórczy niepokój. Dlatego nie byli
oni właściwym materiałem na biurokratów.
Wpływ państwa sprawił, że ich liczba
zaczęła się gwałtownie kurczyć. Związane to jest również z tym,
iż życie i praca nauczyciela zmieniły się nie do poznania w ostatnich
czasach.
Zawód nauczyciela
łączy w sobie trzy elementy: po pierwsze, ogromną odpowiedzialność
związana z ukierunkowaniem młodych umysłów i wpojeniem im podstawowych
nawyków; po drugie, uciążliwość codziennej praktyki -nużące powtarzanie,
zmaganie się z krnąbrnymi uczniami, przykrości i rozczarowania;
po trzecie, małość i banalność (szkolna rutyna jest uciążliwa dla
nauczyciela i dla dzieci, które choć potrafią być urocze, na co
dzień są po prostu dziecinne) nauki alfabetu, podstawowych pojęć
i wyrazów, elementarnej arytmetyki i innych treści, zupełnie nieatrakcyjnych
dla ludzi dorosłych niezależnie od ich poziomu umysłowego. Trywialność
wymaganych umiejętności - w porównaniu z innymi zawodami - sprawia,
że na rynku usług pedagogicznych podaż jest zawsze bardzo duża,
co z kolei deprecjonuje wartość lepszych nauczycieli. Wszystkie
te czynniki sprawiały, że kwalifikacje przeciętnego nauczyciela
były niskie, a do szkół ściągali ludzie, którzy jakkolwiek nie nadawali
się do tego zawodu, nie nadawali się też do niczego innego. Wymagania
charakterologiczne w zawodzie nauczyciela zawierają pewną sprzeczność:
do uświadomienia sobie religijnego wymiaru odpowiedzialności za
wychowanków niezbędny jest szeroki umysł lub religijny duch; jednocześnie
jednak trudno oczekiwać, by szeroki umysł nie czuł się zniechęcony
nużącą rutyną, uczeniem alfabetu, wałkowaniem ortografii i rachunków.
Z drugiej strony umysł, którego tego rodzaju praca wciąga i satysfakcjonuje,
nie rozumie na ogół głębokiego sensu zawodu-powołania. Dobry nauczyciel
kojarzył się zazwyczaj z nudziarzem o szlachetnych zasadach, którego
pracowitość wynikała z poczucia obowiązku. Jego przykładny stosunek
do pracy miał również związek z pewną ociężałością, dzięki której
nie odczuwał monotonii codziennego kieratu. Jego przeciwieństwo,
czyli zły nauczyciel, to jegomość o zaniedbanym wyglądzie, dla którego
przyjście do szkoły nie było przedmiotem dokonanego w sumieniu wyboru.
Człowiek ten nie ma pojęcia o odpowiedzialności i powołaniu, związanych
z zawodem nauczyciela. Potrzebuje pilnie środków do życia i dachu
nad głową; uczenie dlatego jest dla niego atrakcyjne, ponieważ wejście
do tej profesji nie jest obwarowane wysokimi wymaganiami.
Jałowa monotonia szkolnych dni dobiegła
końca, gdy rząd przejął finansowanie szkół i uzależnił wysokość
płacy nauczyciela od wyniku jaki uzyskał on w konkursowym egzaminie.
Ale egzamin tego rodzaju sprawdza jedynie bystrość i energię kandydata,
a nie jego cierpliwość i umiejętność oszczędzania swych sił. Tymczasem
dla typowego nauczyciela szkoły podstawowej cierpliwość a nie bystrość
jest najważniejszą. Gdy tylko jego uczniowie opanują podstawy wiedzy,
musi się z nimi rozstać i rozpocząć wszystko od nowa z kolejną grupą.
Szansa no to, by mógł zaprezentować w klasie swą błyskotliwą inteligencję
jest bardzo niewielka. Dlatego nie upłynie wiele czasu zanim poczuje
się znużony i znudzony na śmierć, a jego cierpliwość wyczerpie się
ostatecznie. Wtedy, o ile nie wpada na pomysł zrekompensowania sobie
ogłupiającej harówki hulankami i swawolą, kieruje swą uwagę na wypróbowywanie
nowych teorii i nowatorskich metod. W ten sposób pokazuje sobie
i światu, że nie zamierza poświęcić swego życia jałowej belferce.
Marzy o emancypacji lub awansie, jeżeli nie w swoim zawodzie, to
przynajmniej przy wykorzystaniu pozycji, którą daje mu jego profesja.
Nawiązuje kontakt z ludźmi, którzy znajdują się w podobnej sytuacji
i z nimi omawia różne teorie i plany. Jednocześnie czuje się coraz
bardziej wyalienowany ze swojej bezbarwnej, monotonnej pracy z szybko
zmieniającymi się grupami dzieci. Uczucie wyobcowania przechodzi
w wyraźną niechęć do zawodu, który wykazuje daleko idące podobieństwo
z profesją duchownego, o czym świadczy ascetyczne życie wielu głęboko
wierzących nauczycieli. Towarzyszy temu rosnące zaangażowanie po
stronie rządu, który obudził intelektualne ambicje młodego człowieka
poprzez organizację egzaminów konkursowych i który wypłaca nauczycielskie
pensje. Budzi się w nim świadomość przynależności do klasy funkcjonariuszy
- jego pracodawcą jest przecież państwo - oraz pogarda do każdej
władzy oprócz tej, od której spodziewa się zaspokojenia swoich ambicji.
Staje się w ten sposób członkiem organizacji o szerokim zasięgu,
wpływowej i pedantycznej. O ile znajdzie się polityk, który zechce
się nią posłużyć, w każdej chwili może się ona stać się wygodnym
narzędziem rządowego interwencjonizmu.
Czynnikiem potęgującym groźny w skutkach
proces jest rosnąca liczba uczniów wychowywanych przez szkołę w
duchu współzawodnictwa. Nauczyciel jest oczywiście żywotnie zainteresowany
pokazaniem się inspektorowi od jak najlepszej strony. Dlatego stara
się zarazić swych uczniów intelektualną pasją i wyciska z nich ile
się da. W rezultacie chłopcy, którzy przyswoili sobie pewne modicum
wiedzy odkrywają w sobie nieprzezwyciężalną niechęć do pracy fizycznej.
Ich wielkim marzeniem jest praca za biurkiem. Syn murarza, który
uczył się łaciny i geografii, patrzy z góry na zawód swego ojca
i przysięga, że nigdy nie zostanie robotnikiem lub rzemieślnikiem.
Zadowolić go może jedynie stanowisko urzędnika, sprzedawcy, inspektora
na kolei, policjanta, pracownika poczty - to jest posada, która
wymaga odpowiedniego wykształcenia ogólnego, najlepiej państwowy
etat, na którym jego biegłość w pisaniu i książkowa wiedza znajdą
należyte uznanie. Pod wpływem systemu wychowawczego opartego na
współzawodnictwie ambicja wypiera szacunek i życzliwość, które cechowały
stosunki między uczniami a nauczycielem, występującym w roli podobnej
do roli ojca. Klimat rywalizacji powoduje, że uczeń dumny jest ze
swych osiągnięć nie ze względu na ich rzeczywistą wartość, lecz
ze względu, po pierwsze, na przewagę, a co za tym idzie władzę,
jaką dają one nad innymi oraz, po drugie, z samego faktu wybicia
się. Ponadto wyspecjalizowana wiedza, której znajomość jest przedmiotem
współzawodnictwa, nie ma żadnej wartości rynkowej per se. Nie można się nią ani odziać ani wyżywić; choć co prawda dzięki
niej umysł może się przygotować do zmagań, jakie będą jego udziałem
w dorosłym życiu. Dotychczas jednakże szkoła traktuje tę intelektualną
zaprawę tak, jakby to była najważniejsza sprawa w życiu. Jest tak
istotnie, ale tylko w życiu biurowym. Reasumując, wychowanie szkolne
w duchu współzawodnictwa tworzy krok po kroku liczną klasę młodych
ludzi żywotnie zainteresowanych przebudową społeczeństwa według
zasad biurokracji i mnożeniem posad, które pozwoliłyby im zarabiać
na życie przy pomocy tego, czego nauczyli się w szkole.
W takim kraju jak nasz, gdzie jedyną
realną siłą ustrojową jest demokracja, upowszechnianie oświaty prowadzi
do systematycznego wzrostu liczby ludzi, którzy kwalifikują się
do aktywnego udziału w życiu politycznym kraju. Ale już sama rozbudowa
organów przedstawicielskich i administracji państwowej otwiera drzwi
biurokracji - konieczne staje się pomnożenie liczby employés
i wyposażenie ich w kompetencje, pozwalające na wtrącanie się w
sprawy każdego obywatela. Na przykład, gdy Rewolucja Francuska wprowadziła
powszechne prawo wyborcze, pojawił się problem nadużyć w rezultacie
wielokrotnego głosowania tej samej osoby. Poradzono sobie z tym
w ten sposób, iż każdy wyborca, to znaczy każdy dorosły mężczyzna,
musiał się zaopatrzyć w swego rodzaju paszport lub dowód, stwierdzający
jego tożsamość. W tym dokumencie policja wpisywała zmiany adresu,
a w pewnym okresie nawet wszelkie zmiany miejsca pobytu, na przykład
w związku z podróżą. Karta tożsamości zawierała opis właściciela,
który zobowiązany był do okazywania jej na każde wezwanie. Powtórzmy,
ten obrzydliwy system paszportowy był logiczną konsekwencją wprowadzenia
zasady wyboru organów przedstawicielskich i powszechnego prawa wyborczego.
Biurokracja, jak tego dowiedliśmy, rodzi się więc w sposób najzupełniej
naturalny zarówno na bazie autokracji jak też wskutek wzrostu roli
czynnika demokratycznego. Nie ulega wątpliwości, że młode kadry
wnoszą do rosnącej w siłę klasy państwowych employés ducha i postawę, którą zaszczepiono
im w szkole. Wykute fragmenty wiedzy ze wszystkich dziedzin nie
zdadzą się na wiele: tak naprawdę dają one jedynie asumpt do zarozumiałej
ignorancji oraz wyostrzenia zdolności logicznego rozumowania. Umiejętność
ta wykorzystywana bywa do bodaj najpospolitszego zastosowania logiki
- wyprowadzania skrajnych wniosków z powszechnie uznanych zasad,
których sens wyostrzono i wyszlifowano tak bardzo, że nie są one
już w stanie wesprzeć rozumu tam, gdzie jego decyzje mają praktyczne
znaczenie, na przykład przy ocenie prawdopodobieństwa zdarzeń, braniu
pod uwagę zakłóceń spowodowanych przez czynniki działające dysfunkcyjnie,
uwzględnianiu wszystkich liczących się faktów w rozumowaniu indukcyjnym.
Umysły młode, ambitne i niedojrzałe bardzo chętnie argumentują a priori. Opowiadają się bez reszty albo
po stronie praw człowieka
albo bożych praw królów, podczas gdy ludzie
starsi lub doświadczeni bardzo szybko potrafią dostrzec nieprzydatność
metod matematycznych czy metafizycznych do rozwiązywania praktycznych
problemów z zakresu moralności i polityki. Metoda a
priori jest niestety bardzo atrakcyjna - młodego człowieka pociąga
jej nieomylność i nie dopuszczający ograniczeń uniwersalizm, przejrzystość
argumentacji i łatwość z jaką potrafi wykazać swą wyższość wszelkim
krytykom. Odpowiada ona po prostu poziomowi jego wiedzy i aspiracji.
Logika, jak wiadomo, jest samowystarczalna i może się obejść bez
wsparcia z zewnątrz a zasady na których się opiera są dane raz na
zawsze. Jej doskonałość jest niezmienna; poznanie jej nie zabiera
wiele czasu, posługiwanie się nią jest nietrudne. Jeżeli mamy jakiś
płodny ogólnik, to przy pomocy logiki, jak ze skóry tyryskiej krowy,
da się wykroić zeń tyle cienkich pasków, by starczyło na opasanie
gruntu, na którym można zbudować miasto.
Prawdziwa wiedza
natomiast zdobywa teren ostrożnie, gdyż powoduje nią zarówno podminowane
wątpliwościami dążenie do ustalenia prawdy jak i obawa, by nie popełnić
błędu. Ponieważ weryfikuje ona każdy swój krok nie szczędząc czasu
na eksperymenty i analizę przykładów, jej postępy są powolne i trudne.
Nie ma w nich niczego, co mogłoby zafascynować młodych ludzi. Oblicze
prawdziwej wiedzy nosi piętno mozolnej, prozaicznej pracy.
Pracowitość jest jednakże cechą charakteru
wszystkich wielkich mężów stanu. Selden pisze, że przygotowując
się do napisania Deklaracji Praw on i jego asystenci zapoznali się
z absolutnie wszystkimi dokumentami źródłowymi na ten temat. Burke,
pomimo tego, iż posiadał rozległą wiedzę filozoficzną i potrafił
argumentować z wielką łatwością i kunsztem w oparciu o ogólne zasady,
został jednak wielkim orędownikiem polityki stąpającej po ziemi.
Cechą wszystkich naprawdę wielkich mężów stanu i prawników jest
ogromny szacunek dla faktu oraz staranność, z jaką porównują wagę
świadectw i budują uzasadnienia własnego postępowania; towarzyszy
temu jak się zdaje cyniczna wręcz obojętność wobec logicznego wywodu
biorącego za punkt wyjścia abstrakcyjne zasady, w stosunku do krasomówstwa,
filozofii, czy emocjonalnych scen, porywających swym patosem bądź
nieskrępowaną naturalnością. W takich dziedzinach jak prawo i polityka
ludzie obdarzeni trzeźwym sądem i jasnym rozumem nie dają się zwieść
fajerwerkami lub retoryką; dla nich liczą się tylko fakty.
Ta konkluzja pozwoli nam lepiej ocenić
pewną cechę, z której tak dumni są Francuzi i której nie odmawia
im żaden nieuprzedzony obserwator. Mówią oni: "Jesteśmy logiczni:
nie wahamy się wyprowadzić z zasad ich możliwie najpełniejszych
konsekwencji czy też poświecić faktów na ołtarzu rozumu; jesteśmy
racjonalni do szpiku kości, podczas gdy Anglicy są bardziej praktyczni,
ale mniej słuchają rozumu. Anglicy ani nie myślą ani nie realizują
swych zasad w praktyce, zaś wątpliwości, jakie żywią w stosunku
do systemów opartych na rozumie, nie mają końca. Nigdy też nie dochodzą
do jednoznacznych i klarownych wniosków. Fortuna im sprzyja, ale
ich umysły są pośledniejszej próby." Echo postawy francuskiej
odnajdujemy w umysłowości Irlandczyków. Odnotowując fakt, że Irlandczyk
Burke jest najwybitniejszym przedstawicielem angielskości, musimy
stwierdzić, że w Irlandii króluje ten sam duch co we Francji, czego
wynikiem są uderzające analogie w życiu politycznym. Oba narody
chętnie personifikują państwo i podporządkowują mu się, jakby chodziło
o osobowego władcę, obdarzonego rozumem i wolą, na którego postępowanie
mają wpływ uczucia i zmienne impulsy. Oba narody oczekują, że władza
będzie kierowała, rządziła i zajmowała się każdą sprawą. Zamiast
widzieć w niej tylko tymczasowy komitet - swego rodzaju radę parafialną
w dużej skali, wybraną po to, by zarządzać państwem zgodnie z oczekiwaniami
narodu do czasu, gdy zmiana społecznych nastrojów nie doprowadzi
do wyniesienia do władzy innego zespołu ludzi, pragnących prowadzić
inną politykę -Irlandczycy i Francuzi uważają władzę za wszechmocną
opatrzność, odpowiedzialną za wszelkie zło. Ponieważ rząd kontroluje
zasoby kraju, ich największym pragnieniem jest uzyskanie rządowej
posady. Wszyscy chcieliby być employés, nie zastanawiając się jak wyglądałoby
funkcjonowanie państwa, gdyby wszyscy przeszli na państwowe posady
i oczekiwali, że państwo zapewni im utrzymanie. Rozumują oni logicznie,
wychodząc od podstawowego i najprostszego pojęcia rządu, ale w ich
myśleniu brak nawrotu ku pojeciu, które było punktem wyjścia, jego
analizy, powtórnego przemyślenia i modyfikacji własnego stosunku
do analizowanego przedmiotu. Na tym właśnie polega pułapka, w którą
wpada umysł logiczny. Oto plon połowicznej edukacji w ramach wielkiego
narodowego systemu atrakcyjnie wyglądającej lecz bardzo powierzchownej
wiedzy: przerost intelektu nad umiejętnością sądzenia. Taki typ
wykształcenia i osobowości pasuje jak ulał do pracy dziennikarskiej
- zawdzięczamy mu błyskotliwych polemistów, wyspecjalizowanych korespondentów
i reporterów, wyrobników ciułających wierszówkę i wielu innych,
których praca jest w jakiś sposób związana z pisaniem. Nie będzie
on jednak przydatny umysłom aspirującym do wielkiej, harmonijnej
wizji świata, do przywództwa, syntezy, sprawiedliwego osądu i najwyższej
filozofii, o ile nie zostanie oczyszczony z błędów. Dokonać tego
może jedynie usilna praca i cierpliwa, długa refleksja. Zbierająca
tyle pochwał intelektualna wyższość naszych sąsiadów jest na prawdę
oznaką niższości, ponieważ praktyczna edukacja niewykształconego
Anglika jest, pod względem efektów, o wiele bliższa ideałowi najgłębszej
wiedzy niż połowiczna kultura literacka Francji, przyznająca atrybuty
logiczności i konsekwencji tylko tym, dla których pars
pro toto, branie części za całość, stało się życiową regułą,
podobnie jak jałowe mielenie garści półprawd i niezachwiana wiara
we własne, nieograniczone możliwości. Taki światopogląd nie wynika
z natury Francuzów; gdyby niewykształconemu Anglikowi zaszczepiono
francuską kulturę, na pewno wkrótce wykazywałby on charakterystyczne
cechy postawy Francuza.
Tylko w takim narodzie biurokracja może
osiągnąć swe najczystsze i najbardziej wyrafinowane formy. Dzieje
się tak wtedy, gdy mechanizm władzy uważany jest za najważniejszą
rzecz i największe dobro na świecie, gdy człowiek znaczy nie więcej
niź oswojone zwierzę i trzyma się go w posłuszeństwie przy pomocy
donosów tajnej policji, nakazów, ostrzeżeń i policyjnych regulaminów.
Pół-inteligent nie zna rozmiarów swej niewiedzy; wydaje mu się,
że wie wszystko, lub innymi słowy, że to co wie jest wszystkim,
co można wiedzieć. Nawet jeśli jego orientacja w sprawach mechanizmu
rządzenia krajem jest niewielka, w jego mniemaniu ten aparat i jego
funkcjonowanie nie mają sobie równych na świecie. To jest jego wiara
i coś więcej niż religijna wiara. Władza żywi go i ubiera, będzie
więc zawsze po jej stronie, nie szczędząc poparcia, w którym uczucie
łączy się z interesownością. Ludzie władzy z kolei będą demonstrować
ideową jedność (co ma swoje znaczenie jako zabezpieczenie i obrona)
i głosić, że ich funkcje stanowią mechanizm wielkiej instytucji
o charakterze proroczo-społecznym
na skalę całego świata.
Ludzie, którzy kochają swe funkcje są
zawsze najlepszymi funkcjonariuszami. Pracują oni z zapałem i religijnym
entuzjazmem, co sprawia, że zlecone im czynności są wykonywane z
wielką gorliwością. Duch biurokracji jest dlatego tak popularny
wśród sekretarzy stanu, ponieważ wszystko idzie gładko i sprawnie,
gdy podwładni ochoczo spełniają swe obowiązki. Działa on jak cudowny
smar w obracających się trybach politycznej machiny. Każdy kierownik
zna na ogół swoją działkę na tyle, by nie obawiać się niezdarnego
aparatu kontroli, w skład którego wchodzą starzy, głupi członkowie
rad parafialnych, inspektorzy, sędziowie pokoju, szeryfowie i prawodawcy.
Wystarczy wspomnieć, że komisarz do spraw ubogich [poor-law commissioner] jest władny przywołać
do porządku członków rady, która uparła się przyznać proszącemu
o wsparcie specjalnej zapomogi zamiast, rozbijając rodzinę, przenieść
poszczególnych jej członków do "domów pracy". Jego nie
znosząca sprzeciwu pewność siebie jest wynikiem trojga czynników:
prestiżu zajmowanego przezeń stanowiska, znajomości prawa i jeszcze
lepszej znajomości wszelkich szczegółów administracyjnej praktyki.
Gdy zabiera głos, podobny jest do eksperta zwracającego się do garstki
laików, marynarza strofującego gromadę szczurów lądowych, podróżnika
mówiącego do grupy ludzi z zabitej deskami wsi. Każdy człowiek ma
prawo do szacunku tam, gdzie wchodzi w grę jego zawód. Podział na
sekcje umożliwia naszemu komisarzowi trzymać w swoim ręku wszystkie
nici; tylko on orientuje się w całości sytuacji i zna na pamięć
potrzebne dane statystyczne. Szybko dochodzi też do porozumienia
z sekretarzem rady parafialnej lub innym urzędnikiem mającym permanentny
angaż, i zręcznie manewrując potrafi bez trudu osiągnąć wszystko,
na czym mu zależy. Nikt nie jest w stanie mu się przeciwstawić.
Tylko czasami na jego drodze wyrasta jakiś bardzo oczytany stary
filozof z bagażem naukowej wiedzy, której szeroki zakres obejmuje
wszystkie działy polityki. Umożliwia mu podjęcie sporu z komisarzem
na jego własnym gruncie i sprowadzenie rzekomo wszechstronnych kompetencji
swego przeciwnika do ich właściwych rozmiarów. Dla tego ostatniego
nawet dobre przygotowanie się do dyskusji może okazać się niewystarczające
w sporze, którego efektem jest dalsza dyskusja, zainteresowanie
opinii publicznej a w końcu zmiana krytykowanej procedury.
W miarę jak powiększa się aparat państwa,
zwłaszcza w środowisku tych klas, którym potrzebne jest zarządzanie,
musi też wzrosnąć zatrudnienie. Ilość employés
rośnie niepowstrzymanie, co stwarza potrzebę dalszego rozczłonkowania
struktur organizacyjnych. To z kolei pociąga za sobą odpowiednie zróżnicowanie kategorii osób, których sprawami
zajmuje się ów aparat. W każdej z wyodrębnionych w ten sposób sekcji
stopniowo uformuje się bardzo prężna organizacja, której celem będzie
inwigilacja, gromadzenie danych i sporządzanie raportów - na początek
w sprawach związanych z płaceniem podatków. Następnie będą zbierać
dane dotyczące urodzin, śmierci i małżeństw. Potem zainteresuje
ich wyznanie poszczególnych obywateli. Możemy być pewni, że jeżeli
już czymś się interesują to nie po to, by się do tego nie wtrącać.
Gdy tylko będzie im na tym bardzo zależało, niechybnie zaczną się
wtrącać. Już teraz pytają o wyznanie każdego, kto idzie do wojska,
do wiezienia, kto zgłasza się po pomoc dla ubogich. Czy taki człowiek
będzie mógł, dajmy na to, zmienić wyznanie według swojej woli, zgodnie
z konstytucyjnymi i prawnymi gwarancjami wolności każdego obywatela? Czy też podlega on już władzy jakiegoś employé, który chcąc zaoszczędzić sobie
wysiłku wpisywania nowych danych do rejestru, może go zmusić do
pozostania tym czym jest? Najuboższe klasy już obecnie podlegają
biurokratycznej kontroli. Pierwszy krok został zrobiony a jeżeli
pojawi się polityk o spekulatywnym umyśle, dążący do dalszej systematyzacji
kontroli państwa, znajdzie on na pewno sposobność, by posunąć się
dalej na tej drodze.
Jest wielkim błędem sądzić, że system
biurokratyczny możliwy jest jedynie w ustroju monarchicznym. Biurokracja
może rozwinąć się stopniowo w każdym ustroju; każdej formie ustrojowej
przydaje ona rysów despotyzmu. Człowiek u szczytu władzy jest po
prostu władcą - niezależnie od jak się tam dostał, czy poprzez prawo
sukcesji, czy na bagnetach swoich żołnierzy, czy w wyniku powszechnego
głosowania. Sposób w jaki to nastąpiło jest przypadkowy, pozytywną
treść zawiera jedynie zajmowana pozycja. Innymi słowy o jakościowej
inności człowieka u szczytu władzy przesądza to, że jest władcą.
Dlatego zabezpieczenia konieczne w jednym ustroju są niezbędne również
i w pozostałych; demokrata-megaloman może być nie mniej niebezpieczny
niż monarcha czy arystokrata. Pokusa wtrącania się leży w ludzkiej
naturze; sądzić więc można, iż każdy z nich będzie chciał połączyć
w swym ręku władzę wykonawczą i uprawnienia kontrolne, po to uniemożliwić
innym wścibianie nosa w rządzenie. Czyż nie jest oczywiste, że prawo
kontrolowania jest najwyższą władzą? Cóż bardziej logicznego niż
to, że najwyższa władza będzie aktywnie okazywać swoją wyższość?
Naród kierujący się logiką, czyli naród półinteligentów przekaże
zatem władzę nominalną tam, gdzie znajduje się ośrodek władzy rzeczywistej,
to znaczy odda ją w całości w ręce ludu lub monarchy. W ten sposób
dzięki biurokracji rządy ludu bądź monarchy będą równej mierze despotyczne.
Biurokracja obdarza władzą despotyczną każdy rząd, któremu służy:
Republika Szwajcarska oraz konstytucje Niemiec i Sardynii są nie
mniej despotyczne (jeżeli chodzi o administrację państwową) niż
Cesarstwo Francuskie, gdyż we wszystkich tych krajach administracja
ma charakter biurokratyczny.
Sprawna biurokracja jest z natury rewolucyjna,
ponieważ jest logiczna.
Kierunki jej działania wynikają z logicznie rozwijanych ogólnych
pryncypiów, a nie z praktycznego doświadczenia i faktów; dlatego
potrafi ona wejść na drogę radykalnych zmian nie licząc się z nawykami
ludzi, dla których ustanawia nowe reguły i prawa. Ze względu na
swe interesy i pozycję społeczną biurokratyczna kadra stanowi odrębną
klasę, której funkcją jest klasyfikowanie reszty społeczeństwa w
taki sposób, by sprawiało jej ono jak najmniej kłopotów, oraz pomnażanie
swoich obowiązków wobec niego po to, by domagać się większej płacy
i mieć pretekst do dalszej ekspansji. Biurokracja zawsze stara się
zmienić ludzi zgodnie z arbitralnymi podziałami sztucznych taksonomii,
w oparciu o arytmetykę, a nie ludzkie zasady; nie bierze ona w ogóle
pod uwagę historii i ludzi z ich zwyczajami - co może ona wiedzieć
o zwyczajach i historii? Jej jedynym celem jest wynajdywanie coraz
to nowych metod regulowania życia społecznego, zapewnienie pracy
urzędom i narzucanie ludziom coraz większego posłuszeństwa i dyscypliny.
Biurokracja przynosi rewolucyjną zmianę
w ujęciu funkcji politycznej głowy państwa. Ponieważ jej siła zależy
nie od osoby przywódcy lecz od systemu, Biuro, czyli organ kolektywny
o złożonej budowie, ma największe znaczenie. Ponieważ działa ono
równie dobrze jeżeli ktoś przewodzi jego pracy lub nie, można powiedzieć,
że w tym wypadku głowa zależna jest od ciała, a nie odwrotnie. Jeżeli
jeden przywódca (przewodniczący) odchodzi, jego miejsce zajmuje
następny. Jedno jest pewne - ktokolwiek przejmuje najwyższe stanowisko
musi posługiwać się organizacją, która już istnieje - nie może rządzić
bez niej, nie ma czasu na tworzenie nowego systemu, musi zaakceptować
aparat, który jest gotowy do wykonywania poleceń. Zwierzchnik, który
zdradza chęć przeprowadzenia reform niezgodnych z kierunkiem zmian leżących w interesie biurokracji, musi
się obawiać, że stanie się ona jego śmiertelnym wrogiem, nie wahającym
się użyć w swej obronie typowo rewolucyjnych metod.
Jak bronić się przed podstępną inwazją
tego groźnego systemu? Po pierwsze, musimy ograniczyć do minimum
zakres interwencjonizmu państwa i strzec naszej suwerenności wszędzie
tam, gdzie jest to możliwe oraz nie zgadzać się na to, by państwo
rozporządzało jedną klasą społeczną, gdyż nie życzymy sobie aby
w ogóle jakakolwiek klasa poddana była w szczególny sposób
władzy państwa. Nigdy nie wolno nam pochwalać wprowadzenie niesprawiedliwego
prawa przeciw innym - kto wie czy któregoś dnia jego ostrze nie
zostanie zwrócone przeciwko nam. Trzeba cierpliwie znosić nieuniknioną
powolność i niezdecydowanie starego niezależnego systemu, w którym
wszystkie, wchodzące w jego skład elementy równoważą się wzajemnie.
Należy twardo i systematycznie przeciwstawiać się wszelkim pomysłom
centralizacyjnym, takim jak na przykład wprowadzenie ujednoliconej
stawki podatku socjalnego (poor-rate)
czy ustanowienie centralnej kontroli nad działalnością rad nadzorczych,
bez względu na obiecywane w zamian korzyści i przywileje. Klasa
funkcjonariuszy musi być ograniczona liczebnie. Ubolewamy z powodu
wprowadzenia konkursowych egzaminów [przy przyjmowaniu do pracy],
gdyż stwarzają one bodziec do uczenia się tego, co nie będzie mogło
być sensownie użyte w wykonywanej pracy, i wydają nas na pastwę
przesadnie ruchliwej gromady młodych pedantów. Stary system pozostawiał
nas w spokoju; żyliśmy ze świadomością, że nie mamy się czego obawiać
ze strony ludzi, którzy wypełniali swe rutynowe obowiązki bez przerostu
ambicji i w duchu wielokrotnie sprawdzonej niekompetencji. Funkcjonariusze
powinni być bez wyjątku odpowiedzialni wobec opinii publicznej oraz
karani za każde złamanie reguł grzeczności
i lojalnego zachowania w stosunku do ludzi, których sprawami
mają zawiadywać. We wszelkiego rodzaju sporach prawo powinno zawsze
zakładać prima facie winę funkcjonariusza, lub co najmniej zapewnić absolutną
równość obu stron. Jest on oczywiście odpowiedzialny przed swoimi
zwierzchnikami, ale nie wtedy gdy wysuwane przeciw niemu zarzuty
pochodzą z zewnątrz: jeżeli obywatele nie mogą dochodzić swych racji
w stosunku do funkcjonariusza państwowego bez uzyskania zgody jego
przełożonych, możemy być pewni, że fundament pod autentyczną biurokrację
już został położony. Jest sprawą wielkiej wagi, by zarzuty i postępowania
sądowe przeciw funkcjonariuszom państwowym nie były skrywane przed
opinią publiczną. Nie będą oni mogli wyrządzić wielkich szkód o
tyle, o ile uniemożliwi się im wytworzenie swego rodzaju masońskiej
więzi. Podkreślmy na koniec, że dopóty nie uda nam się wyeliminować
biurokratycznego zagrożenia, dopóki luminarze naszego życia publicznego
nie odrzucą zgubnego wpływu doktrynerstwa, którego ojcami są rewolucjoniści
tacy jak Bentham, Buckle i Bright. To właśnie doktryna pozytywizmu
traktuje ludzi jak materiał statystyczny i masę, a nie jak jednostki
obdarzone indywidualnością; arytmetycznie a nie zgodnie z ich interesami.
Pierwszym rezultatem dążenia do ujęcia wszystkiego w formułki jest
zapoznanie osobowości, jak wykazaliśmy to w recenzji książki pana
Buckle'a w lipcu ubiegłego roku. Nigdy zatem nie wolno nam obdarzyć
zaufaniem żadnej szkoły, traktującej ludzi jak cyfry, które można
dodawać, odejmować, mnożyć i dzielić na pospolite ułamki.
|