Jan Filip Staniłko - Partia Republikańska - na rozdrożu?


Partia republikańska (GOP) rządzi Kongresem USA od 1994 r. Zbyt długa władza psuje. Wydaje się, że nadszedł czas na zmiany, więc wyborcy w nadchodzących wyborach do Senatu albo wymienią przedstawicieli w ramach tej samej partii, albo zmienią sympatie partyjne. Ostatnie miesiące były dla prezydenta Busha i jego partii bardzo ciężkie. Najpierw rozpoczęła się sprawa wycieku nazwiska tajnej agentki CIA, Valerie Plame, w którą zamieszani są: najważniejszy doradca prezydenta Busha, wielki wizjoner - Carl Rove, oraz doradca Dicka Cheneya, nekonserwatysta, człowiek z cienia I. 'Scooter' Libby. Oprócz tego, oficjalnie oskarżony o nielegalne organizowanie funduszy wyborczych został lider większości republikańskiej w Izbie Reprezentantów Tom 'Hammer' DeLay; niebywale skuteczny w organizowaniu poparcia i przez to znienawidzony przez demokratów. Co więcej, zanosi się na to, że następny w kolejce będzie lider większości senackiej Bill Frist, który miał być zamieszany w tzw. 'insider trading', czyli manipulowanie kursem akcji firmy dla własnej korzyści. Jednak naprawdę wielką bombą okazać się może postępujące coraz szybciej śledztwo w sprawie republikańskiego super-lobbysty Jacka Abramoffa, który w zamian za zwolnienia podatkowe dla indiańskich kasyn, oferował wielu wpływowym ludziom na Kapitolu gigantyczne, idące w miliony dolarów łapówki, prezenty i zasilanie partii. Jakby to jeszcze nie wystarczało, mit prezydenta-dobrego organizatora runął po tym, jak federalna agencja FEMA popisała się skandaliczną wręcz niedołężnością podczas powodzi w Nowym Orleanie. Deficyt handlowy USA narasta w tempie kilkudziesięciu miliardów dolarów miesięcznie; republikanie nie mogą się zdecydować, czy ciąć ulgi podatkowe, czy wydatki budżetowe (potrzebne jest jedno i drugie), ceny ropy rosną, Ameryce grozi załamanie się rynku kredytów hipotecznych. Nie pomogła też nieudana nominacja do Sądu Najwyższego wieloletniej przyjaciółki prezydenta - Hariet Miers, dobrego prawnika korporacyjnego, która jednak nigdy nie zajmowała się interpretacją konstytucyjną.

Jak donosi "The Economist" (America's conservatives take another blow, 30. IX 2005) w Waszyngtonie toczą się obecnie dwie debaty. Jedna obraca się wokół doraźnych niepowodzeń i prób odbicia się od dna społecznej dezaprobaty. Druga ma charakter dużo bardziej strategiczny i daleko-perspektywiczny. Dotyczy bowiem podziałów biegnących przez wielką koalicję, jaką jest dominujący obecnie ruch konserwatywny.

Jeszcze rok temu republikanie byli w wielkim natarciu. Bush zdobył największą ilość głosów w historii, dzięki geniuszowi Rova, który potrafił zjednoczyć miliony aktywistów: przeciwników podatków, obrońców broni palnej, społecznych konserwatystów, neokonserwatystów, ewangelickich purytanów itp. Znakomity konserwatywny felietonista NYT David Brooks napisał ostatnio, że czasem się zastanawia, czy Bush nie został nasłany, by zdyskredytować konserwatyzm. Jednak pamiętać należy, że im większa partia, tym większe napięcia, zaś polityka jest sztuką zarządzania tymi napięciami - co ekipa Busha, wydawało się, opanowała do perfekcji.

Jakie są główne linie podziałów wewnątrz GOP?

(1.) Konserwatyści małego rządu (small government) vs konserwatyści dużego rządu (big government). Prezydent Bush popierał wszystkie możliwe programy dużego rządu od federalnego nadzoru nad edukacją do superkosztownych dopłat do leków w programie Madicare. Jednocześnie forsował wielkie cięcia podatkowe, o których marzyli zwolennicy strategii "zagłodzenia bestii". Ale była to oczywiście recepta na finansową katastrofę.

(2.) Konserwatyści wiary vs konserwatyści zwątpienia. Wątpiący uważają, że rząd powinien trzymać się z daleka od spraw prywatnych obywateli, sprzeciwiają się więc interwencji Waszyngtonu w decyzje stanowych legislatyw w sprawach takich, jak eutanazja, czy medyczna produkcja marihuany. Zwolennicy wiary uważają, że rząd powinien wspierać cnotę obywatelską, promować wartości rodzinne.

(3.) Konserwatyści-rebelianci vs konserwatyści establishmentu. Nowoczesny ruch konserwatywny, mocno zakorzeniony na południu i zachodzie USA, zawsze był wrogi wobec Waszyngtonu. Jednak dekady zwycięstw wyborczych stworzyły republikański establishment waszyngtoński, który zajmuje się wydawaniem pieniędzy tych pierwszych na swoich znajomych. Prezydent Bush prezentował się zawsze jako anty-waszyngtoński waszyngtończyk; syn prezydenta, spędzający wolny czas w Texasie.

(4.) Konserwatyści biznesu vs konserwatyści religijni. Purytańscy protestanci czekali na kandydata do Sądu Najwyższego, który pozwoli wreszcie spełnić ich marzenie i znieść swobodę decyzji w sprawie aborcji. Storpedowali kandydaturę Miers, więc Bush wystawił świetnego konserwatywnego intelektualistę sądowego - Samuela Alito. Skrzydło biznesowe martwi się, że purytanie dostali już za dużo: z powodu zakazu państwowego finansowania Ameryce ucieka konkurencja w technologiach biomedycznych.

(5.) Neokonserwatyści vs konserwatyści tradycyjni. Pierwsi mają ekspansywną wizję amerykańskiej roli w świecie (np. Charles Krauthamer), która nie tylko obejmuję budowę narodowości politycznej w Afganistanie i Iraku, lecz przekształcenie całego Bliskiego Wschodu. Tradycjonalistom nie podoba się ta hybris. Oni zawsze mieli tendencje izolacjonistyczne, a także nie wierzyli, by omylny rząd mógł brać na siebie wielkie cele w kraju, a cóż dopiero na innym kontynencie.

Jednak nie należy wyciągać z tego zbyt daleko idących wniosków i spodziewać się wielkiego odwrotu konserwatystów. Nic z tych rzeczy. Demokraci są jeszcze słabsi. Jak konkluduje "The Economist": Ameryka ma dwie dysfunkcjonalne partie! Ale jednocześnie nie wolno zapominać, że wielka część władzy prawicy leży poza administracją i Kongresem. 50 lat intelektualnej pracy konserwatywnych think tanków nie poszło na marne. Fakt, że maszyna Busha traci parę i może nie umieć wyznaczyć jego następcy, nie musi oznaczać okazji dla liberałów (np. Hillary Clinton), ale stwarza raczej szansę dla innego rodzaju konserwatystów, takich jak Rudolf Juliani czy John MacCaine, a nawet Condoleeza Rice - kandydatów umiarkowanych, liberalnych konserwatystów. Podobną diagnozę wystawili ostatnio David Ignatius (Rise of the Center, WP, 11. XI 2005) i David Broader (The Political Center Makes a Comeback, WP, 13. IX 2005). Z kolei, jak zauważa Alan Ehrenhalt (A Tent Divided, NYT, 13. XI 2005) teraz, kiedy wróg zewnętrzny w postaci terroryzmu poważnie osłabł i wróciły realia sprzed 11/09, Demokraci mają szansę pokonać konserwatystów. Aby jednak wygrać wyścig z Republikanami muszą dokonać tego, co udało się Billowi Clintonowi - znaleźć dziurę w republikańskim namiocie i ją rozerwać. Może to zrobić np. gubernator Virginii Mark Warner.

Styczeń 2006.

Autor jest doktorantem w Instytucie Filozofii UJ i ekspertem Ośrodka Myśli Politycznej. Skrócona wersja artykułu ukazała się w kwartalniku "Nowe Państwo".



2006 ©  Ośrodek Myśli Politycznej
http://www.omp.org.pl/