Henryk hr. Rzewuski - Cywilizacja i religia


Wybrane fragmenty pochodzą z: Cywilizacja i religia, "Dziennik Warszawski", t. I, 1851, nr 44-45 z 16-17 V 1851 r.

[...] Czy może być jakiś kompromis między chrystianizmem a cywilizacją dzisiejszą, kiedy ich główne, źródłowe idee są w stosunku odwrotnym? Cywilizacja wierzy, że ludzkość, a zatem człowiek, jest istotą postępową, doskonalącą się w swoim jestestwie i że doskonałość nie może się objawiać gdzie indziej jeno w ludzkości; a chrystianizm wierzy, że człowiek tak dalece jest uszkodzony w swojej naturze po przewinieniu pierwszych jego rodziców, że najmniejszego czynu moralnego podnieść z siebie nie może. [...] Cywilizacja przyznając mądrości jedynie ludzkiej obmyślenie warunków dla bytu i pomyślności życia społecznego, a tym samym wszystkie przyrodzone konstytucje narodów mając za jej wyroby, nadaje ludom, a raczej ludziom, którzy głoszą siebie organem ludów, prawo wypowiedzenia posłuszeństwa rządowi, jeżeli dla nich staje się niedogodnym, i odmiany gwoli namiętnościom dziennym praw zasadniczych swojej społeczności, byle tylko uważali, że to im się udać może. Chrystianizm nakazuje posłuszeństwo, a nawet miłość dla istniejącego rządu, bez względu na jego naturę i sposób, w jaki jest sprawowany. Zobowiązuje pod ciężkim grzechem być cierpliwym we wszystkich uciskach przez niego zrządzonych i przyjąć za pociechę krótkość tych ucisków w porównaniu z żywotem wiecznym, do którego cierpliwość w Bogu toruje drogę. Tak dalece, że nawet na wypadek prześladowania samego prawa Chrystusowego chrześcijanin powinien przy łasce bożej śmierć i męczarnie przyjąć raczej, niż odstąpić od swojej wiary, a nie odpierać gwałtu gwałtem. Bo ta ziemia wedle jego nauki nie jest naszą ojczyzną, ale cierniowym przygotowaniem do innej, której końca nie będzie, a gdzie będą królowali ci, co na ziemi płaczą.

Główna dążność cywilizacji, wyrażona przez industrializm, jest skierowana ku pomnożeniu materialnych zasobów narodowych. Ona by rada każdą cząstkę stowarzyszenia widzieć bogatą, na przekór słowom Chrystusa, że zawsze między nami będą ubodzy, a jakkolwiek ta dążność jest jałową, czyż można przeczyć, że jest ona cywilizacją w stanie czynnym? Wszakże ekonomia polityczna, wymyślona prawie za dni naszych, czymże jest, jeżeli nie tą dążnością podniesioną na stopień nauki? I nic dziwnego, że ciągle się doskonali w okresie, w jakim nie bohaterowie, nie kapłani, nie poeci, nie rody historyczne, ale bakierzy, lichwiarze, spekulanci giełdowi, właściciele rękodzielni są przedstawicielami cywilizacji. [...] Chrześcijanin może, a nawet powinien wierzyć, że kiedyś unicestwienie tej cywilizacji nastąpi. Przecznik chrystianizmu, a tym samym wszelkiej religii (bo nie było i być nie może wyznania bez jakiejś cząstki tychże żywiołów, które on jeden w całości wyraża), może wierzyć, że ten chrystianizm krzywiący rozum ludzki, aż do ostatniego swojego atomu pożarty przez racjonalizm, zniknie z pamięci ludzkiej. Że utylitaryzm ostatecznie zwalczy ducha ofiary; że mądrość ludzka przemoże szaleństwo krzyża, że uczeni zastąpią kapłanów, że użytek wszelkich rozkoszy cielesnych (...) będzie dźwignią pomyślności powszechnej. Ale czego nie pojmuję, to tego, że mogą być tacy, którym się marzy możność jakiegoś pojednania między chrystianizmem a teraźniejszą cywilizacją. Bo na jakich warunkach mogłyby się zjednoczyć twierdzenie i przeczenie tej samej zasady? [...]

Jako dusza ludzka martwieje, jeżeli nie jest ożywiona wiarą w Boga, tak duch narodu musi się ulotnić, jeżeli zapoznaje główny warunek swojego życia, a ten jest: zespolenie się jak najsilniejsze z ideą boską, która go utworzyła w jakimś mądrym celu; ideą niedostępną racjonalizmowi, ale wspólną narodom we wszystkich czasach, której namiętności ludzkie nigdy nie mogły w zupełności wykorzenić, a bez poznania tej idei filozofia historii będzie zawsze tylko igraszką dowcipu. Ale kto ją pojmuje, przekona się łatwo, że każda społeczność polityczna, każda narodowość była i nie może być [jak] tylko rozwinięciem historycznym idei jakiej, danej ludziom od Boga przy jakimś udziale Jego siły; że siła wyłącznie ludzka żadego wpływu dodatniego nie może wywierać w obrębach porządku moralnego, z którego wytryskują fenomeny historii, lubo bez wątpienia może działać ujemnie; że nie siła, ale władza popycha narody w ich postępie historycznym. A zatem ona jest datkiem samego Boga. I nic jaśniejszego dla zdrowego pojęcia, jak te słowa św. Pawła, że wszelka władza od Boga pochodzi i że kto się sprzeciwia władzy, sprzeciwia się Bogu.

Władza i siła, jakkolwiek podobne do siebie, nie są tożsame. Jeżeli są połączone, będzie to stan najpomyślniejszy dla społeczeństwa, bo każdy w nim znajdzie dla siebie najwyższą sumę możliwych swobód, byle władza nie miała powodu lękania się podwładnych. I ufność wzajemna będzie ich z sobą łączyć. Ale może być rozdział władzy i siły w społeczeństwie i wtedy ono musi cierpieć,bo skoro się rozdzielą, zaraz nieufność między nimi się budzi. Na próżno dla zabezpieczenia ciała społecznego występować zaczną teorie racjonalizmem obmyślone, które rzucają narody w ułudy polityczne, w jakieś kombinacje mechaniczne, z jakich sami ich twórcy w duchu szydzą, a które ani jednej chwili prawdziwego zastosowania nie mają.

[...] A więc ośmielam się bez zarumienienia wyznać moje credo polityczne, złożone z tych artykułów: 1) Że rozum ludzki nie wpływał niczym na utworzenie ciał politycznych i narodowości. 2) Że ludzie w urządzeniu państw, lubo działają, są tylko okolicznościami, narzędziami Boga, o ile ich działanie jest prawe. 3) Że konstytucja żywotna, bez której nie może być żadnego narodu, nie jest dziełem ludzkim. 4) Że władza jest bezzależna w najwyższym swoim wyrażeniu, lubo nie wszędzie, a nawet nigdzie nie działa w pełności swojej mocy. 5) Że żadne nadużycia władzy w rzeczach wyłącznie ludzkich do oporu podwładnych upoważnić nie mogą. 6) Że takowy opór zawsze większe klęski przynosił społeczeństwu niż te, z których usiłowano się uwolnić. 7) Że dogmat pełnodzielności [wszechwładztwa lub suwerenności - przyp. red.] ludu jest tylko ubóstwieniem indywidualnego rozumu, a więc bałwochwalstwem nie mogącym nie ściągnąć kar znieważonego Boga, który jeden tylko jest pełnodzielnym[1]. 8) Że narody, lubo posiadają siłę, nie postępują jednak historycznie [jak] tylko przez władzę widomą i że siły ludzkie same z siebie nie utworzą władzy, która jest delegacją Boga i bez jego pomocy jest nicestwem.

A jeżeli to moje credo ma być potępione przez cywilizację, nic innego stąd bym nie wnioskował, tylko to, czego jestem pewny i bez tego, że między chrystianizmem a cywilizacją jest rozbrat i że między nimi trzeba koniecznie zrobić wybór.



[1] Zob. szersze rozważania Rzewuskiego pomieszczone w "Wędrówkach umysłowych" (t. II, s. 255 i n.).



2005 ©  Ośrodek Myśli Politycznej
http://www.omp.org.pl/