Fragment
książki Siła i prawo, Warszawa 1936, s. 95-121.
Używamy wyrażenia: "państwo
monopoliczne", zamiast rozpowszechniającego się już: "państwo
totalne". Wyraz "totalny" brzmi dość nieszczęśliwie;
nie bardzo go można przetłumaczyć dosłownie na język polski. A
natomiast przymiotnik "monopoliczny", jakkolwiek obcego
pochodzenia, mniej razi, a zarazem lepiej uwydatnia charakter
tego państwa.
Należy odróżnić dwa znaczenia
państwa monopolicznego: ciaśniejsze i szersze. W ciaśniejszym
mamy na myśli taki ustrój państwa, w którym jedynym i wyłącznym
źródłem władzy w państwie jest zamknięta grupa rządząca, bez względu
na to, czy ucieleśnia się w osobie wodza, czy też go nie posiada.
Istnieje tu monopol polityczny grupy rządzącej; nie ma partii,
ich walk i współzawodnictwa, jest tylko jedna partia państwowa,
partia rządząca, zorganizowana hierarchicznie, na zasadach elitarnych.
Zagadnienie rządu, to wewnętrzne zagadnienie tej rządzącej grupy;
ma ona zwierzchnią władzę nad wszystkimi instytucjami państwowymi;
w niej się skupia całe życie polityczne.
W szerszym znaczeniu wyraz
"państwo monopoliczne" oznacza przejęcie przez tę
naczelną grupę za pośrednictwem państwowego aparatu, całego życia
gospodarczego. Monopolem tej partii-państwa jest nie tylko polityka,
lecz także i wychowanie, życie stowarzyszeń, organizacja kultury
duchowej, życie religijne i gospodarcze. To państwo nie zna wolności;
idea państwa realizuje się wyłącznie przez przymus państwowy.
Takie państwo nie zna rozdziału, nie zna granicy między swoim
własnym życiem, swą sferą działania, a życiem społecznym poza
państwem. Wszystko jest poddane jednemu kierownictwu, jednemu
planowi, wszystko jest upaństwowione. Oczywiście, że życie nie
zawsze w całej pełni urzeczywistnia tę zasadę; ale ona jest kresem,
ku któremu zmierza rozwój tego państwa.
Państwo monopoliczne może
służyć różnym celom, urzeczywistniać różne programy. Może być
np. i jest w Rosji narzędziem komunizmu, a zaś gdzie indziej (Włochy
i Niemcy) urzeczywistnieniem idei narodowej. Bodajże właśnie w
Rosji sowieckiej znajduje najpełniejszą realizację, i dlatego
nie możemy uważać z góry państwa monopolicznego za typową, normalną
postać państwa narodowego; naród może spełniać swoją misję dziejową
zarówno przez państwo monopoliczne, jak i na innej drodze.
Poddajmy krytyce to państwo
monopoliczne, mając na oku dobro naszego narodu, nie krępując
się tym, że na tę drogę wkroczyły najpotężniejsze kierunki narodowe
świata. To nie przesądza jeszcze całego zagadnienia. Życie narodów
jest zbyt bogate, by dało się zamknąć w jednolitych formach, by
mógł istnieć jeden szablon tego życia.
Nacjonalizm w różnych krajach,
a raczej nacjonalizmy różnych krajów, wysuwają na pierwszy plan
potęgę narodu, jego wielkość. Mogą ją rozmaicie pojmować. W sposób
mniej lub więcej materialistyczny, dążyć do tej wielkości przez
władztwo nad innymi narodami lub też nie dążyć do tego władztwa;
można by powiedzieć: quot nationes tot sensus. Ale zawsze
ideałem jest potęga narodu.
Otóż
jeżeli się ten cel ma na oku, czy nie jest najlepszą drogą działać
jak najwięcej na drodze przymusu państwowego? Czy nie urzeczywistni
się pełnego, całkowitego ideału państwa narodowego przez to,
że jedna kierownicza wola ogarnie całe życie narodu, usunie wewnętrzne
walki, chwiejność władzy, ogarnie całe wychowanie, usuwając wszelkie
wpływy niezgodne z potęgą narodu, nawet rodziny i Kościoła? Jakże
to piękny sen o potędze! Państwo monopoliczne wydobywa z biernej
masy narodu maksimum energii, tępi wszelkie szkodliwe naleciałości,
przekształca charakter narodu! Naród wciela się całkowicie w państwo:
nie ma narodu poza państwem! Cały naród jest ujęty w mocną hierarchię,
idzie zwarcie i karnie ku wielkim przeznaczeniom...
Zwolennicy państwa monopolicznego
widzą w tym pełne urzeczywistnienie się nacjonalizmu XX wieku,
w przeciwieństwie do ,,liberalnego" nacjonalizmu wieku XIX.
Każdy członek narodu ma określoną z góry funkcję; należy do organizacji,
wyznaczonej mu przez państwo, które ogarnia całe jego życie.
Czy taki ideał jest możliwy
do urzeczywistnienia? I czy naprawdę prowadzi do potęgi narodu?
Nie oceniajmy go w imię jakichś kryteriów, obcych nacjonalizmowi,
w imię praw jednostek, ideałów pacyfistycznych, kosmopolitycznych
itd. Stańmy mocno na gruncie narodowym. Niechaj w tej krytyce
państwa całkowitego naszym kryterium będzie potęga narodu, jego
wielkość, a nie jakaś doktryna. Przypuśćmy nawet, że dopuszczalne
są wszystkie środki, które wiodą ku tej potędze narodu - byle
naprawdę ku niej wiodły.[...]
Zwolennicy państwa monopolicznego
są zdania, że nie można żadnych istotnych funkcji narodu powierzać
wolnej organizacji, dobrej woli członków narodu, ich zrzeszeń,
lecz że trzeba w najszerszym zakresie zastosować przymus państwowy.
A więc wierzą w skuteczność przymusu; wierzą w to, że przez ustawy,
dekrety, wyposażone w odpowiednie sankcje, można kształtować
plastycznie życie narodu.
Zadajmy sobie jedno pytanie:
czy ustawa zawsze jest skuteczna, czy przez unormowanie jakiejś
dziedziny przez ustawę osiąga się zawsze cel zamierzony? Odpowiedź
negatywną na to pytanie łatwo uzasadnić wielu przykładami, gdy
się przypomni różne pozytywne cele, które chciano uzyskać przez
ustawy. Ileż w różnych krajach wydano dobroczynnych ustaw, które
należą do wielkiego rumowiska poronionych pomysłów prawnych!
Gdyby ustawodawstwo nie natrafiało na bardzo poważne przeszkody
w wykonaniu, nie mielibyśmy dziś ani kryzysu, ani bezrobocia.
Jeżeli społeczeństwa w rozwiązywaniu wielu zagadnień okazały
się bezsilnymi, to nie dlatego tylko, że zawiodła inicjatywa
jednostek i ich związków, ich samorzutna twórczość i zdolność,
lecz również i dlatego, że zawiódł i przymus państwowy. I okazuje
się nieraz: summum ius summa i n i u r i a.
Prawo nie może działać cudów:
najlepiej obmyślony system
podziału dochodu społecznego nie obdzieli ludzi większą ilością
chleba, niż może go wytworzyć aparat produkcyjny, ani też najlepiej
pomyślana ustawa o inwestycjach nie uruchomi inwestycji, gdy nie
będzie na nie funduszów. Na cóż się zda tworzenie pięknych na
papierze szkół akademickich, gdy braknie wybitnych uczonych, albo
państwowe nagrody literackie, gdy nie ma talentów. Rzeczy to proste,
nie wymagają uzasadnienia. Natomiast można by przypuścić, że państwo
z większym powodzeniem może zastosować prawo do celów represyjnych;
jeżeli nie może powiększyć dobra, to bodaj, że przy odpowiedniej
energii ustawodawczej i silnym aparacie wykonawczym zdoła zło
wytępić.
Przyjrzyjmy się dziedzinie
prawa karnego, która może dostarczyć najwyraźniejszych przykładów.
Państwo walczy z przestępstwem, nakłada na przestępców kary. Nie
udaje się w zupełności doprowadzić do zaniku przestępczości, ale
polityka kryminalna może się wtedy poszczycić sukcesami, gdy
zmniejsza się procent przestępczości. Wydawać by się mogło, że
skuteczność represji zależy od wysokości kary, że wystarczy zaostrzyć
te kary, by odstraszyć od popełniania przestępstw. Ale to nie
wystarczy.
Jak wiemy, jeżeli ludzie
nie popełniają przestępstw, to nie dlatego tylko, że lękają się
kary; także i dlatego, że sprzeciwia się temu ich poczucie moralne.
Gdyby czynnikiem, powstrzymującym od przestępczości, był tylko
lęk przed karą, przestępczość byłaby bardzo wielka i działalność
represyjna państwa mało skuteczna. Wtedy mało jest kradzieży,
oszustw, zabójstw, gdy przeważająca większość ludzi brzydzi się
kradzieżą, oszustwem, zabójstwem, gdy żywi wstręt do zbrodni.
A więc skuteczność represji prawnej zależy od stanu moralnego
poszczególnych jednostek, od ich poziomu duchowego, ich charakterów.
I rozstrzygające znaczenie mają wewnętrzne wartości moralne, tkwiące
w człowieku.
Ustawy mogą nazwać przestępstwem
to, co się żywnie podoba ustawodawcy. Ale trzeba, by ogół ludzi
to samo uważał za przestępstwo, w swoim wewnętrznym przekonaniu.
Próby, by wytępić pewne objawy, które nie są sprzeczne z poczuciem
moralnym społeczeństwa, natrafiają na długotrwały opór, a bardzo
często kończą się niepowodzeniem.
Trudno znaleźć lepszy przykład,
jak historia prohibicji w Stanach Zjednoczonych, Chciano umoralnić
społeczeństwo, zniweczyć plagę pijaństwa. Olbrzymie kary, bardzo
kosztowny aparat śledczy i represyjny, to wszystko na nic się
nie zdało. Nie dlatego, że przemytnicy alkoholu byli bardziej
pomysłowi i przedsiębiorczy od aparatu politycznego, lecz dlatego,
że miliony ludzi w swoim etycznym poczuciu nie uważały konsumpcji
alkoholu za przestępstwo, że na tego, kto kupował nielegalnie
alkohol lub nielegalnie go wyrabiał, nie spadało w opinii społecznej
żadne odium moralne. Społeczeństwo nie dało sobie narzucić pojęcia
tego przestępstwa i ustawodawca musiał się cofnąć.
Albo też zwróćmy uwagę na
bliższe nam przykłady. W wielu okolicach kraju walczą władze
z bardzo małym skutkiem z kłusownictwem i kradzieżą drzewa w lasach
państwowych. Kłusownikami są gospodarze, najbardziej poważni.
Nie dopuszczą się oni oszustwa, ani nie ukradną zboża z pola
sąsiada, nie uważają jednak za zbrodnię wybrać się z fuzją do
pańskiego lasu. Kłusownik, skazany na wysoką nawet karę, nie
uchodzi w oczach swego środowiska za zbrodniarza; współczuje
mu ono tylko, że nie był dość ostrożny. Opinia tego środowiska
nie uważa za przestępstwo wycięcie chojara w państwowym lesie.
Bodajże tkwią w tym tradycje dawnej wolności wyrębu, gdy las był
niczyj, następnie przekonanie, że wyrządzenie szkody w lesie nie
sprawia nikomu krzywdy; dość, że skłonność do popełniania tych
przestępstw jest bardzo powszechna i dlatego, mimo wysokich kar,
wytępić je trudno.
Stosowanie represji karnych
musi iść w parze z rozwojem moralności społecznej. Zawodnym jest
formułowanie przestępstw, gdy w opinii społecznej te przestępstwa
nie są uważane za coś niemoralnego, godnego potępienia. Rozrost
funkcji państwa i sankcji karnych zależny jest od stanu moralnego
społeczeństwa. Czasami poczucie moralne wyprzedza stosowanie
kary; w każdym razie wychowanie społeczeństwa, stopień jego religijności,
są czynnikami, które zabezpieczają powodzenie polityce kryminalnej.
Gdy władza państwowa chce
iść naprzód zbyt szybkim krokiem, wyprzedzając rozwój moralności
społecznej, jeżeli państwo nadaje moc prawną zasadom, które w
danych warunkach są bezskuteczne, jeżeli zawodzą sankcje karne,
ma to fatalne skutki dla powagi państwa i jego potęgi. Prawo,
którego się nie przestrzega, przestaje być prawem. To chory członek
w organizmie prawnym państwa; nie tylko, że sam choruje, lecz
zaraża cały organizm. Wówczas i represja bezspornych przestępstw
staje się mniej skuteczna. Zaciera się w społeczeństwie świadomość
granicy między dobrem i złem, gdy prawo karze także i za to, co
wedle powszechnego poczucia moralnego nie uchodzi za złe. Niebezpieczną
jest rzeczą zaludniać więzienia zbyt silną domieszką przestępców,
którzy w danym środowisku nie uchodzą za przestępców, a często
otacza ich aureola bohaterstwa. Pobudza to do upowszechnienia
się pospolitej przestępczości.
Zwolennik państwa monopolicznego
mógłby uznać te wszystkie argumenty, podzielać sceptycyzm co
do skutku zarządzeń represyjnych, ale powie co następuje: państwo
monopoliczne oprze swą siłę na nowych ludziach, na nowym pokoleniu,
które urobi przez swoje wychowanie i propagandę. Starych ludzi,
wyrosłych w epoce "liberalizmu", już się nie przerobi.
A natomiast młodzi, którzy przejdą przez cały aparat wychowawczo-propagandowy,
będą wierzyli całą swą duszą w idee, wszczepione im przez państwo
monopoliczne.
Wiadomo dobrze, jak olbrzymią
wagę państwa monopoliczne przywiązują do wychowania "państwowego":
chcą wszechstronnie i jednolicie urobić uczucia i przekonania
młodego pokolenia, narzucić mu jedną wiarę polityczną, kult określonych
osób, jeden pogląd na dzieje narodu i jego cele polityczne. Szkoła
staje się warsztatem bieżącej polityki, tępi się to, co nie jest
zgodne z oficjalnym wyznaniem, prześladuje się niedostateczną
gorliwość w uprawianiu kultu. A zaś ,,propaganda" przybiera
takie rozmiary, że blednie przy niej największa nawet amerykańska
reklama. Chce się wytworzyć jedną zbiorową sugestię, nastroić
dusze na jeden ton. Propaganda ta ma wyraźny charakter przymusowy.
Odbywa się na koszt państwa, pochłaniając naprawdę olbrzymie
koszty. Nie dopuszcza się do propagandy idei przeciwnych, czyli
stwarza, obok wielu innych państwowych monopoli, także i monopol
propagandy. Pod tym względem państwo sowieckie służy za wzór innym
państwom, nawet i tym, które głoszą hasło krucjaty przeciw Sowietom.
Jednolite wychowanie państwowe
polega na tym, że z oddziaływania na duszę dziecka i młodzieńca
wyklucza się wszelkie inne wpływy; zostaje tylko jedno państwo.
Otóż doprowadzić to musi do konfliktu z Kościołem; tą sprawą
zajmiemy się później. A po wtóre na ołtarzu konsekwentnie przeprowadzonego
wychowania państwowego trzeba złożyć rodzinę. Bo trzeba odsunąć
dziecko od wpływu rodzinnego otoczenia. Tam bowiem kryją się uczucia
i przekonania, które nie zostały jeszcze urobione na jedną modłę.
Ojciec i matka chcą dzieciom przekazać to, w co wierzą,
co kochają i czego nienawidzą.
Rozumieją to doskonale Sowiety
i dlatego wydały walkę rodzinie "burżuazyjnej". Dlatego
państwo od najwcześniejszych lat zabiera dzieci rodzicom i świadomie
nawet podkopuje łączące ich węzły. Oczywiście, że w takim laboratorium
państwowym można, jak się chce, rzeźbić dusze. Ale nie jest to
świat, któryby nas pociągał. Myśmy wyrośli w innej cywilizacji.
My w mocnej rodzinie widzimy podstawę zdrowia narodu. I dlatego
musimy odrzucić tak pojęte wychowanie państwowe.
Ale czy zawsze to narzucanie
przekonań i uczuć przez szkołę, przez genialnie nawet zorganizowaną
propagandę, prowadzi do celu? Niewątpliwie bardzo wiele można
osiągnąć przez sugestię. Ale zwróćmy uwagę na to, że psychologia
zaobserwowała zjawisko, które nazywa "kontr-sugestią".
Oporni pchani są we wręcz przeciwnym kierunku, aniżeli ten, który
chce narzucić przymus w wychowaniu i propagandzie. Bardzo często
ten przymus wywołuje niechęć i znudzenie. Jeżeli się wciąż to
samo powtarza w kółko, to ostatecznie ten temat obrzydnie. Jeżeli
się za dużo urządza przymusowych uroczystości i pochodów, to
ludzie traktują je jako nieznośną pańszczyznę. Pogląd na dzieje
narodu, wpajany pod grozą surowej kary, nie stanie się nigdy szczerym
poglądem.
Różne narody w tej dziedzinie
porobiły różne doświadczenia, trudno tu już dzisiaj wypowiedzieć
jakiś ogólny pogląd. Ale w każdym razie polskie doświadczenie
z wychowaniem państwowym, polska próba, by przez przymus państwowy
zdobyć duszę młodego pokolenia, nie stanowi szczególnej reklamy
dla idei państwowego przymusu [...]
Państwo monopoliczne nie
dopuszcza do istnienia stronnictw politycznych, dążących, przez
współzawodnictwo i walkę, do zmiany rządu, lub wywierających wpływ
na rządy; tworzy, jak wiemy, monopol partii rządzącej, jedynego
źródła władzy. Że przeprowadzenie takiego systemu jest praktycznie
możliwe, tego dowodzą przykłady Włoch i Niemiec, nie wymieniając
już przykładu Rosji sowieckiej. Ale te przykłady jeszcze nie dowodzą,
że ten system wszędzie jest możliwy, i że zawsze ta droga prowadzi
do potęgi narodu i państwa. Trzeba wziąć pod uwagę nie tylko bezpośrednie
skutki tej metody, lecz i dalsze jej następstwa.
Wiele narodów znalazło się
po wojnie w obliczu rozbicia partyjnego. System ten paraliżował
władzę, rozkładał państwo. Różne grupy polityczne, niezdolne same
do sprawowania władzy, nie ogarniające swymi programami całego
życia narodu i państwa, łączyły się po to, by przeszkodzić w objęciu
władzy najsilniejszej grupie politycznej, tworząc razem mechaniczną,
czysto negatywną większość. Małe stronnictwa i mali ludzie wyzyskiwali
ten fakt, że byli "języczkiem u wagi"; graniczyło to
nieraz z szantażem politycznym. Na czoło wysuwali się gracze
polityczni o niewyraźnej fizjonomii, albo oportuniści bez stałej
linii przewodniej.
Takie stosunki nie budziły
entuzjazmu. I wtedy hasło walki z partiami zyskało sobie popularność.
Zjawiła się idea, że naród, że państwo, mogą się obyć bez skłóconego
życia politycznego. Niechaj naród pracuje, a nie zajmuje się
,,polityką". To rzemiosło niechaj zostawi rządowi i grupie
rządzącej.
Każdy naród ma chwile, kiedy
nie może znać partii, kiedy partie są szkodliwe. W obliczu wojny
z zewnętrznym wrogiem partie polityczne schodzą w cień, bezwzględna
jedność narodu wysuwa na czoło. Ale wtedy, gdy wojna jest naprawdę
narodową, nie trzeba nawet partii rozwiązywać; wtedy pod wpływem
zbiorowego uczucia patriotycznego zanika życie partyjne. Zanika
dlatego, że wszyscy ożywieni są jednym duchem i jedną myślą: o
zwycięstwie. Wojna wymaga bezwzględnej jedności kierownictwa narodem.
Gdyby ktoś na własną rękę chciał się układać z nieprzyjacielem,
byłby zdrajcą i spotkałaby go zasłużona kara.
A następnie, z punktu widzenia
narodowego, nie można uznać istnienia partii, które by miały najzupełniejszą
swobodę działania, bez względu na swoje cele i ciążenia. Państwo
naprawdę zorganizowane nie dopuści do tego, by np. istniała partia,
której celem jest oderwanie części terytorium od całości państwa.
Jeżeli istnienie stronnictw jest legalne, to ich działalność
musi być legalna. Nie można dopuścić do tego, by istniały stronnictwa,
które są narzędziem obcych wpływów politycznych, które służą
cudzym interesom.
Te ograniczenia życia partyjnego
mogą doskonale wprowadzić ustawy karne. Dalej, w systemie wyborczym
można np. przeciwdziałać nadmiernemu rozbiciu politycznemu, utrudnić
byt małych grupek, które załatwiają tylko partykularne interesy.
Ale czy warto iść do samego końca i doprowadzić do monopolu partyjnego
grupy rządzącej?
Państwo
monopoliczne, to państwo do gruntu zmilitaryzowane. Życie toczy
się w nim na podstawie rozkazów, idących z góry. Na pierwszy plan
wysuwa się posłuszeństwo i karność. Nie wolno nieuprzywilejowanym
tworzyć stronnictw, które by na własną rękę szukały wyjścia z
bieżących trudności, które by walczyły o zdobycie duszy narodu.
I tu powstają wielkie wątpliwości, czy taki system da się utrzymać
przez długie lata, w obliczu zwyczajnych zagadnień, często bardzo
pospolitych i drugorzędnych; czy ta jedność narodu, przeprowadzona
przez przymus, będzie jednością trwałą, organiczną, czy też stanie
się jednością pozorną, mechaniczną.
Naród jest całością nie tylko
historyczną, kulturalną, terytorialną, lecz także i jednością
polityczną. Ma wspólne cele polityczne. Gdyby ich nie miał, nie
byłby naprawdę narodem. Bez wewnętrznego zjednoczenia uczuć i
wysiłków naród nie utrzyma się na przodującym stanowisku. Ale
czy potęga narodu wymaga kompletnego politycznego zespolenia
jego członków, czy jest konieczne, by wszyscy wyznawali jedną
wiarę polityczną, nosili jeden mundur, czy też walki wewnętrzne
na gruncie wspólności narodu nie prowadzą lepiej do jego rozkwitu?
Wszystko zależy od tego,
za jaką cenę, w jaki sposób uzyskuje się jedność polityczną narodu.
Niewątpliwie jest tym lepiej, im więcej wspólnych uczuć i dążeń
ożywia cały naród; ale te uczucia i dążenia są coś warte, które
płyną z wewnętrznego przekonania jednostek, które są szczerym
wyznaniem ich wiary, ich gotowości do bezinteresownych wysiłków
i ofiar.
Przypuśćmy natomiast, ze
jakaś grupa rządząca, która chwyciła władzę w swe ręce, gotowa
korzystać bezwzględnie ze wszystkich narzędzi, które jej daje
ta władza, narzuca z góry jedność polityczną, tworzy tylko jedną
partię i nie dopuszcza do istnienia innych partii. Wtedy powstaje
nowe przestępstwo: zakładanie stronnictw i różnych innych politycznych
związków. Za to przestępstwo spadają surowe kary: konfiskaty majątków,
więzienie, obozy izolacyjne itd.
Surowe kary nie pozostają
bez skutku. Znikają stronnictwa z powierzchni życia politycznego.
Ale nie znikają przeciwnicy régime'u. Wiele żywiołów usuwa się
od pracy politycznej z chwilą, gdy ta praca wymaga ofiar, gdy
naraża się w niej mienie i życie. Jedni przybierają oficjalną
barwę. Rzucają dawne sztandary i stają pod nowym, urzędowym sztandarem.
Inni cofają się w zacisze domowe lub poświęcają się robieniu
interesów. Bardzo często zresztą uderzenie w stronnictwa przez
państwo monopoliczne przychodzi w dobie kryzysów politycznych,
gdy wiele dawnych stronnictw straciło rację bytu, a trzymało się
na powierzchni siłą bezwładności i tradycji.
Ale na tym się nie kończy.
Jeżeli uderza się w stronnictwa, które mają mocne podstawy ideowe,
to mimo prześladowań, wychodzą one zwycięsko z tej ogniowej próby.
Odpadają od nich żywioły słabe, chwiejne, przepojone oportunizmem;
zostają ludzie, gotowi do walki o ideę. Ci nie przestają popełniać
zbrodni działania politycznego, a represja nie odbiera im bynajmniej
popularności i uznania. Niejeden polityk czy mąż stanu ma większą
siłę atrakcyjną za kratami więzienia, niż miał ją na trybunie
parlamentarnej lub na fotelu ministerialnym.
Praca polityczna schodzi
do podziemi. W miejsce jawnej literatury politycznej powstaje
nielegalna literatura. W miejsce jawnego związku politycznego,
który działał pod kontrolą władz i opinii publicznej, szerzy się
spisek, konspiracja. Jeżeli jest wielu niezadowolonych z istniejącego
porządku, to te podziemne działania rosną, nabierają siły; wybuchają
czasem w nieskoordynowanych odruchach, niekiedy pomaga im do wybuchów
prowokacja. Oficjalnie istnieje jeden obóz, jedna partia, kierowana
jednolitą wolą; a tymczasem pod powierzchnią fermentuje drugie
życie polityczne, które nie wiadomo, jakie jutro przybierze postaci.
Przymusem, groźbą kar, nie
wytępi się idei, jeżeli ta może poruszać masy. Przestępstwa polityczne
w tych warunkach nie są traktowane, jak zwyczajne przestępstwa,
choćby je prawo z nimi zrównało. Prześladowanie idei, która nie
godzi w podstawy bytu narodu i państwa, która nie jest obcą ideą,
lecz wyrosła z rodzimego gruntu, jedna jej raczej zwolenników,
na razie cichych i trwożliwych. Przymus prawny okazuje się bezsilny.
Zamiast jedności politycznej, przynosi większe jeszcze rozdarcie,
niż było w okresie podziału społeczeństwa na partie; zamiast politycznego
pokoju, walkę bezwzględną, która z dawnych przeciwników politycznych
robi wrogów, nie przebierających w narzędziach tej walki.
Przypatrzmy się dalej temu,
co się dzieje wewnątrz obozu rządzącego, wewnątrz ,,monopartii".
Wchłania ona różne żywioły. Niektóre przychodzą po to, by od
wewnątrz, na podstawie odrębnych konspiracji, urzeczywistniać
swoje własne cele. Jednolita partia, występująca na zewnątrz z
wielką siłą, która nie znosi żadnego współzawodnika, żadnego niezależnego
ośrodka politycznej myśli, jest terenem walk wewnętrznych, które
nie zawsze mają podkład różnic ideowych, lecz są nieraz pospolitą
walką ambitnych jednostek o władzę. A czasem te walki wybuchają
w bardzo ostrej postaci. Nie kończy się na zesłaniu niebezpiecznych
jednostek, lub umieszczeniu ich w sanatoriach dla nerwowo chorych.
Czasem kończy się tak, jak się to zdarzyło w Niemczech, 30 czerwca
1934 roku.
Ale przypuśćmy, że państwo
monopoliczne przezwycięży te trudności, że skutkiem represji zamrze
praca podziemna, a mechanizm monopartii działa składnie i sprawnie,
bez wstrząśnień. Nie ma wrogów, bo ci albo poszli do Canossy,
albo uciekli z kraju. Wewnątrz obozu politycznego, który rządzi,
panuje ścisła dyscyplina, nikt nie marzy o partyzantce politycznej
lub o planach, łamiących ustalony porządek. Régime triumfuje.
Ale wtedy właśnie występują nowe trudności.
Państwo monopoliczne nie powstaje do
przelotnych, doraźnych celów. Gdyby zależało na osiągnięciu jakiegoś
celu na krótką metę, np. odparciu zewnętrznego wroga, to wystarczy
wprowadzić polityczne zawieszenie broni, jakąś treuga Dei,
albo za wzorem rzymskim dyktaturę, ale w takim znaczeniu, jak
ją pojmowali Rzymianie. Powstanie państwa monopolicznego, to w
mniemaniu jego twórców początek nowej, wielkiej ery. Hitleryzm
np. nie chce swego dzieła mierzyć nawet na pokolenia, a oblicza
je na tysiąclecie. Choćby nawet ambicje polityczne danego kierunku
nie sięgały tak daleko w przyszłość, to w każdym razie chce on
stworzyć dzieło trwałe. Zgodnie z tym partia polityczna, ściślej
mówiąc monopartia, ma być stałą instytucją państwową. A o tej
trwałości, w ostatniej instancji, rozstrzygnie sposób, w jaki
ta partia się uzupełnia i odnawia.
Monopartia jest jedynym ośrodkiem
politycznego życia, wyłącznym źródłem władzy w państwie. Od niej
wszystko zależy - extra factionem non est salus. Siłę swą
zawdzięcza temu, że od niej wszystko zależy; ona daje władzę,
zaszczyty, rozgłos, a także i dobrobyt. Ale to, co jest źródłem
materialnej siły, jest równocześnie i źródłem duchowej słabości.
Grozi jej to największe niebezpieczeństwo, że blask władzy i dobrobytu
będzie przyciągał wszystkie ćmy, które nie śmią latać w dziennym
świetle; garnąć się będą wszyscy karierowicze, oportuniści, niebieskie
ptaki, co grozi jej zalewem żywiołów, stojących najniżej moralnie.
Grupy rządzące, które narzuciły
narodowi swoją wyłączną władzę, mają zazwyczaj za sobą przeszłość
romantyczną, pełną niebezpieczeństw i poświęceń. Ludzie ci ryzykowali
nieraz swoje życie. Młodość ich nie minęła spokojnie.
Cierpieli po więzieniach, wielu ich padło w boju z wrogiem wewnętrznym
lub zewnętrznym. Mają wspólne wspomnienia, swoich poległych bohaterów,
pieśni bojowe. I w pewnym momencie dochodzą do władzy, odsuwając
od niej innych z całą bezwzględnością. Stają się panami całego
społeczeństwa.
Władza psuje obyczaje. Niejeden
z tych, którzy wykazali
dużo bezinteresowności, upaja się urokiem władzy, co może
byłoby mniej złe, lecz także i jej beneficjami; chce ciągnąć bardzo
realne, pozytywne odsetki od romantycznego kapitału, nagromadzonego
w przeszłości. I wtedy traci swój urok, staje się pospolitą, czasem
nawet śmieszną figurą. Ale nie w tym tkwi największa trudność
i główne niebezpieczeństwo.
Grupa rządząca, która w twardej
walce szła po władzę, potrafi zachować wewnętrzną dyscyplinę,
czuwać nad poziomem moralnym swych członków. Uważa się za godną
do sprawowania całej władzy, do objęcia wszystkich naczelnych
stanowisk. Ale inna jest sztuka zdobywania władzy, a inna sztuka
rządzenia, zwłaszcza w dzisiejszym państwie, w którym na nie
zwaliło się tyle skomplikowanych zadań. Nie wystarczy sam instynkt
władzy, nie wystarczą zalety bojowe i umiejętności konspiracyjne;
trzeba wiele rzeczy umieć, których nauczyć się nie było
czasu, ani sposobności. A nauka na odpowiedzialnych stanowiskach
wiele kosztuje i kończy się nieraz dyskwalifikacją człowieka.
Trzeba dobierać innych ludzi.
Ludzi sobie obcych, z którymi właściwe jądro obozu rządowego przedtem
nic wspólnego nie miało. Przychodzą fachowcy różnego autoramentu,
którzy umieją rychło wyczuć skąd wiatr wieje i przystosować się
do nowej koniunktury. Ci potrafią wszędzie się wcisnąć i bardzo
często zagarniają najlepsze stanowiska. Wchodzą do wnętrza obozu
rządzącego, ale nie zawsze ten obóz potrafi ich zasymilować.
Stąd powstają konflikty, stąd konieczność przeprowadzenia ciągłych
,,czystek". A te czystki dla wszystkich stwarzają atmosferę
niepewności i podejrzeń.
Ale na tym nie koniec trudności.
W miarę, jak płyną lata, coraz mniej jest w tej monopartii ludzi,
którzy przeżyli razem "Sturm-und Drangperiode", którzy
walczyli o władzę, narażając siebie. Przychodzą do znaczenia
ludzie nowi, młode pokolenia. Przychodzą już do gotowego, wkraczają
na drogę łatwą, bezpieczną, drogę kariery. Starzy rewolucjoniści,
którzy byli na wozie i pod wozem, widzą swoich następców w ludziach
wygody, kombinacji politycznej, pospolitego karierowiczostwa.
By wejść do monopartii, która sprawuje władzę, nie trzeba walczyć
i narażać siebie; przeciwnie, ten kto nie chce walczyć, najchętniej
garnie się pod jej skrzydła.
Nie chcę twierdzić, że każdy,
kto wstępuje do monopartii, ma poziome cele na oku, że zawsze
robi to dla kariery. Ale w każdym razie najłatwiej rekrutuje ta
partia swoich zwolenników pośród ludzi układnych, idących po
linii najmniejszego oporu; ludzi, którzy nie żywią światoburczych
ambicji, a wolą iść utartym szlakiem. Siłę duchową i moralną każdego
stronnictwa stanowią jednostki, które przy nim wytrwały w dobrej
i złej doli, które nie opuszczały przegranej sprawy, a umiały
wiązać na nowo rozbitą organizację. Tej twardej szkoły życia politycznego
nie przejdzie nowy narybek monopartii. Zajmie od razu okupione
stanowiska, będzie się po nich posuwał szybciej lub wolniej,
ale zawsze będzie miał wyraźną pozycję, zawsze znajdzie schronienie
pod skrzydłami władzy.
I wtedy nowe pokolenie obozu
rządzącego będzie w swej psychice, w swym temperamencie, poglądzie
na życie, niepodobne do starszego pokolenia. I przypuśćmy, że
taka monopartia trwa dość długo, by mogła w niej nastąpić wymiana
elity. Dotychczas jeszcze żadna monopartia nie trwa tak długo,
by przeżyła to doświadczenie, by mogła wykazać, że potrafią ją
utrzymać i prowadzić ludzie nowi, którzy do niej weszli w dobie
jej powodzenia. Ale można przypuścić, że ta monopartia będzie
przyciągała przeważnie żywioły słabe, bardziej oportunistyczne,
a poza nią zostanie wiele wybuchowej energii. I wtedy ci, którzy
gotowi są do ofiar, którzy umieją ryzykować, stworzą poza monopartią
nowy ośrodek polityczny, który skutecznie sięgnie po władzę, z
całą wolą i zaciętością ludzi wydziedziczonych i prześladowanych.
Także i wewnętrzny dobór
ludzi w monopartii nasunąć może dużo wątpliwości. Grupa
rządząca nie może być bardzo liczna, przynajmniej grupa naprawdę
rządząca. Trudno sobie wyobrazić monopartię, jako olbrzymie zrzeszenie
ludzi, w którym rozstrzyga pięcioprzymiotnikowe głosowanie, gdzie
rządzi ten, kto pozyska sobie masę uprzywilejowanych wyborców.
Wtedy bowiem ta monopartia musiałaby podzielić się na partie
i wróciłoby się do obalonego systemu, z tą różnicą, że obejmowałby
on ciaśniejsze koło uprawnionych. Zresztą nikt ze zwolenników
państwa monopolicznego nie wyznaje takich pomysłów. Wysuwa się
na czoło zasadę karności, autorytetu, hierarchii - jeżeli nie
ma, co się najczęściej zdarza, dyktatury jednostki, której wola
jest prawem.
W każdym razie istnieje jakiś,
tajny lub jawny, centralny ośrodek władzy, który wszystkim rządzi,
który nie natrafia na żaden opór i nie znosi żadnej opozycji.
Jest człowiek lub kilku ludzi - panów życia i śmierci. Jeżeli
oni wybili się na czoło, muszą to być ludzie bardzo
silnej woli. A silna wola nie znosi niezależnej inicjatywy. Ludzie,
którzy stoją na szczycie, lękają się często silnej woli - obok
siebie. Nie znoszą opozycji, krytyki, tego, by ich ktoś, spośród
swoich, bodaj, że nawet przede wszystkim spośród swoich, nie zepchnął
z tego szczytu. I dlatego zazwyczaj dobierają sobie otoczenie,
złożone z ludzi wiernych, posłusznych, ale słabych umysłem. Niejeden
z tych wybranych zawdzięcza swoją wielką pozycję przede
wszystkim temu, że jest "wierny, jak pies"; i czasem,
jak pies, gotów jest szczekać na każdego, kto chciałby się zbliżyć
do jego pana.
Koło słońca - dyktatora krążą
księżyce, świecące jego blaskiem. Kiedy słońce zgaśnie, księżyce
przestają świecić - powstaje ciemność i chaos. Być może, że z
tej pustki wyłoni się nowy dyktator. Możemy sobie również wyobrazić,
że monopartia istnieje i trwa bez dyktatora. Ale i wtedy występują
specyficzne jej niebezpieczeństwa. Wtedy władza przechodzi łatwo
w ręce zawodowego aparatu partyjnego. Narzekało się wiele na stronnictwa
dawnego typu, że rządzą w nich sekretarze partyjni, ludzie, których
partia utrzymuje, a którzy rozporządzają całym jej aparatem.
Zarzut ten nie był pozbawiony słuszności. Ale ostatecznie w partii,
która musi walczyć o wpływy, o sympatie mas, może się na czoło
tylko ten wybić, kto jest czymś więcej, niż sekretarzem partyjnym,
musi mieć jakieś walory, które wysuwają go na czoło.
A monopartia? Ta już nie
walczy o wpływy, o rząd dusz w narodzie. Nie potrzebuje z nikim
współzawodniczyć; by nie miała współzawodników, o to już troszczy
się policja czy milicja. Monopartia nie walczy, lecz administruje
"polityką", tak jak inne departamenty administrują higieną
publiczną czy handlem zagranicznym. I tu dopiero może się rozrosnąć
biurokracja partyjna i ująć w swoje ręce wszystkie nici władzy.
Opinię publiczną będzie reprezentował aparat, utrzymywany z funduszów
publicznych, będzie nią urabiał, będzie nią kierował.
W rezultacie polityka stanie
się specjalnością, dostępną szczupłej garstce ludzi. Jej kierownicy
nie potrzebują w nią wtajemniczać ogółu narodu. Zainteresowanie
polityczne wtedy tylko może się rozwijać, gdy opinia publiczna,
nie zorganizowana i zorganizowana, może wywierać wpływ na losy
narodu i państwa. Gdy istnieje świadomość, że wszystko jest kierowane
z góry, nie ma powodu, by zajmować się tzw. polityką. Trzeba wyznawać
i wierzyć w to, co będzie do wierzenia podane.
A zarazem istnieją powody,
by nie zajmować się polityką. W państwie monopolicznym nie może
popłacać własne zdanie u tego, kto nie jest powołany do głoszenia
własnego zdania. Można łatwo popaść w herezję, poddać krytyce
kogoś, wysoko postawionego, choćby się nie miało ochoty go krytykować.
Można dopuścić się bluźnierstwa politycznego, a za to spadnie
kara.
I taki system i taka jedność,
której źródłem nie jest wspólność szczerych przekonań, lecz rozkaz
z góry jest wielką szkołą obłudy, obniżania i łamania charakterów.
Ludzie uczą się wyznawać przekonania ochronne, głosić to, co
popłaca, w najlepszym razie uczą się milczeć. Przekonania stają
się artykułem wymiany, a raczej obowiązkiem, jak płacenie podatku
lub służba wojskowa. Nigdy nie wiadomo, czy ktoś naprawdę tak
myśli, jak mówi. Nigdy nie wiadomo, czy entuzjazm, z którym się
paraduje po ulicach, jest szczery.
Jaki jest pożytek z narzuconych
przekonań? Przecież one nie mają wartości, ani twórczej siły.
Nigdy przez spodlenie charakterów nie wzmoże się potęgi narodu,
gdyż w każdej chwili wartość narodu zależy od wartości jego członków.
Długi szereg zer, poprzedzony jakąś inną cyfrą, daje w arytmetyce
wielką sumę; ale tylko w arytmetyce, a nie w życiu społecznym.
Państwo monopoliczne jest najwyższym
urzeczywistnieniem zasady jednolitego kierownictwa i planowości.
Gospodarkę planową stosuje się wszędzie, nie tylko w gospodarstwie.
Dziedzina wychowania, literatury, nauki, życia społecznego, działań
państwa na wewnątrz i zewnątrz - to wszystko zorganizowane jest
planowo, według jednych zasad. Idea racjonalizacji dochodzi do
rozkwitu, przenosi się ze swoich gospodarczych zastosowań na
całe życie narodu.
Rzecz jasna, że państwo monopoliczne
nigdy i nigdzie nie będzie urzeczywistnione aż do ostatnich granic.
Każda idea natrafia w życiu na opory. Może się zdarzyć, że jakieś
państwo zmonopolizuje życie polityczne, a zostawi zupełną wolność
obyczajów, pozwoli np. na rozluźnianie małżeństwa. Może się też
zdarzyć, że nie wprowadzi się państwa monopolicznego w gospodarstwie,
pod wpływem życiowych konieczności. Konsekwentna idea tego państwa
wymaga np. wcielenia życia religijnego w jeden organizm państwowy.
Państwo monopoliczne bez własnego régime'u religijnego jest niedokończoną
rzeźbą. Ale nie każdy dyktator waży się, przynajmniej od razu,
na walkę z Kościołem.
Jednakże w tej chwili nie
rozważamy konkretnych zastosowań idei państwa monopolicznego,
lecz tylko jej logiczne następstwa. A pierwszym takim następstwem
jest usunięcie z życia narodu i państwa pierwiastka współzawodnictwa
i walki.
Nie ma współzawodnictwa skłóconych
stronnictw o władzę. Nie ma współzawodnictwa w gospodarstwie;
każdy wytwarza to, co mu wskazuje plan gospodarstwa. Życic społeczne
nie stwarza już bogactwa form, lecz ujęte jest w ramy wyznaczonych
przez państwo organizacji. Nikt nie ma prawa zakładać szkoły,
kto nie dostosuje się ściśle do wyznaczonego planu nauczania i
wychowania. Nie ma nikt prawa wydawać dziennika, piszącego inaczej,
niż oficjalne pisma. Naukę wprzęga się również w rydwan państwa
monopolicznego; nie ma mowy o wolności nauki, o autonomii szkół
akademickich. Historia przestaje być magistra vitae, a
staje się jego służebnicą. Literatura i sztuka otrzymuje piętno
oficjalne; odbywa się premiowanie państwowych literatów, jak premiowanie
bydła. Głównym odbiorcą dzieł literackich staje się państwo, a
literaci bez państwowej marki mają prawo umierania z głodu.
Eliminacja współzawodnictwa
i walki budzi nawet refleksje i wśród zwolenników faszyzmu. Mario
Missiroli[1], autor faszystowski, w ten sposób formułuje
te obawy: "Mówi się, że państwo faszystowskie, interweniując
zawsze i wszędzie, znosi w rzeczywistości to, co jest samą racją
życia, mianowicie doświadczenie. Mówi się, że metoda nadzoru,
proponując rozstrzygnięcia bezpośrednie i autorytatywne we wszystkich
przypadkach, umniejsza te wielkie, nieocenione czynniki postępu,
którymi są: inicjatywa, wola, odpowiedzialność. Mówi się jeszcze,
że mierne rozwiązanie zagadnienia, osiągnięte z wielkim trudem,
przez doświadczenia błędu, jest lepsze od doskonałego rozwiązania,
obmyślonego i narzuconego z góry, w którym ludzie nie mogą rozpoznać
piętna swojej myśli i nawet swego bólu. Ofiarujecie nam rozwiązania,
a odmawiacie zdolności rozwiązywania zagadnień. Myślicie o wszystkim,
zapobiegacie wszystkiemu; a zapominacie o kardynalnym wymaganiu
ludzkiego ducha, który chce sam osiągnąć cele, które sobie sam
wyznaczył... Jeżeli się usunie wysiłek, jeżeli się wykluczy walkę,
czy nie zmienią się ludzkie gusty i pragnienia?... Filozofia i
ekonomia godzą się w odrazie przed państwem nieruchomym, mimo
skrajnego pesymizmu, z jakim patrzą na ideały ludzkości".
Jakiego człowieka wychowa
taki system? Przypomina się "wielki wspaniały świat"
Aldousa Huxleya[2]. Państwo monopoliczne może dać cudowne
wyniki w technice życia. Może podnieść poziom higieny publicznej.
Zapobiec epidemiom, pobudować wspaniałe drogi, przyzwyczaić ludzi
do czystości fizycznej, nauczyć ich punktualności, składnej roboty;
może wytępić analfabetyzm, wprowadzić przymus czytania dziennika,
przymus radiowy, przymus biblioteczny, przymus teatralny i parę
jeszcze tuzinów innych przymusów. Ale z tej bardzo zmodernizowanej
i zracjonalizowanej fabryki państwowej wyjdzie człowiek standaryzowany,
człowiek-robot, a nie człowiek żywy.
Wyobraźmy sobie, że w dzisiejszej
Polsce pączkują gdzieś talenty o skali Sienkiewicza, Wyspiańskiego,
Reymonta, Żeromskiego i Kasprowicza. I wyobraźmy sobie, że te
talenty w bardzo młodym wieku chwyta w swe tryby państwo monopoliczne i urabia je w jednym duchu
w myśl swoich zasad. Powie ktoś: talent zawsze się wybije, w każdych
warunkach. To frazes bez treści. Niewątpliwie wybitna indywidualność
nie łatwo poddaje się szablonowi. Tak było z wymienionymi pisarzami.
Niejeden z nich miał zatargi ze szkołą. Ale znalazł możność innego
życia, korzystał z pewnej swobody. Mógł pisać w pismach, które
mu odpowiadały kierunkiem, mógł głosić własne idee, tworzyć na
swój sposób, bez nadzoru państwowego; każdy z nich mógł pozostać
sobą. Szli różnymi drogami, a wszyscy wzbogacili dorobek narodu.
A przecież nie można potęgi narodu pojmować w sposób mechaniczny.
Różnorodność twórczości jest również jego bogactwem. Więcej warte
są wybitne jednostki, w każdej dziedzinie, niż masy, poruszające
się składnie w takt jednej muzyki. A już upaństwowiony literat
lub uczony, to twór godny politowania,
Ciężko by było żyć w takim
państwie monopolicznym. Ale powie ktoś, że to są westchnienia
ludzi, którzy wyrośli w mijającej już atmosferze, ludzi, którzy
nawykli do wolności. A przecież, w myśl tego rozumowania, jednostkę
trzeba poświęcić całości, powinna ona być komórką, spełniającą
oznaczone funkcje w organizmie narodowym. Z tym poglądem polemika
jest trudna. Gdy kogoś ogarnął szał niwelowania, szał jednostajności,
gdy ktoś widzi tylko szarą masę z wodzami na szczycie, a nie chce
dojrzeć różnorodności, w której przejawia się kultura narodu,
ten istotnie nie zrozumie ludzi, wzdychających do wolności, pragnących
budować swój własny świat duchowy.
Ale nie schodźmy na śliski
grunt obrony indywidualności. Wyjdźmy z założenia dobra narodu,
jego całości. Naród dąży do tego, by jak najlepiej rozwinąć swoje
siły, by osiągnąć największy stopień rozkwitu we wszystkich dziedzinach
życia. Nie przychodzi to łatwo. Rozwój nie jest jakimś prawem,
które działa automatycznie, lecz dziełem świadomych wysiłków.
Ale nasuwa się pytanie: czy jeżeli się chce utrzymać organizm
narodowy w zdrowiu, wydobyć z niego największe siły, nie jest
koniecznym dopuszczenie współzawodnictwa, pobudzającego do wysiłków;
współzawodnictwa nie tylko z innymi narodami, lecz i wewnątrz
narodu?
Oczywiście współzawodnictwo
istnieje i w państwie monopolicznym, nawet jest przez to państwo
organizowane. Zawsze urządza się przecież zawody sportowe. W Rosji
sowieckiej organizuje się wyścigi pracy między poszczególnymi
zespołami fabrycznymi; kto wyprodukuje więcej w określonym czasie,
otrzymuje nagrodę. Ale to nie wystarczy, to czysto ilościowe współzawodnictwo,
które w gruncie rzeczy, jak cały system, przeobraża ludzi - w
maszyny.
Skierujmy się ku konkretnym
przykładom, tym razem z dziedziny gospodarczej. Każde państwo
opiekuje się spółdzielczością. Co zrobi z nią państwo monopoliczne?
Oto utworzy centralny urząd spółdzielczy, wprowadzi ścisły nadzór
nad spółdzielniami, ustali ich typy, nada im nawet pewne przywileje
gospodarcze; ale wszystko będzie się odbywało wedle ściśle określonego
planu, każda inicjatywa prywatna będzie musiała znaleźć swe miejsce
w ramach systemu państwowego.
Urząd spółdzielczy wybierze
najlepsze, jego zdaniem, typy spółdzielni i te tylko uzna za dopuszczalne.
Ale przypuśćmy, że zjawi się jakiś nowy Raiffeisen[3] lub Stefczyk[4] i wystąpi z własną inicjatywą; o ile
nie uzyska zatwierdzenia urzędu, będzie musiał zrezygnować ze
swej idei, bo nie będzie mu wolno zakładać spółdzielni nowego
typu. Urząd spółdzielczy uzna, że np. w pewnej miejscowości nie
ma miejsca na więcej, niż jedną spółdzielnię kredytową. A może
się zdarzyć, że kierownicy istniejącej już spółdzielni nie mają,
z tych lub innych przyczyn, zaufania całej ludności. Jakaś jej
grupa chce założyć nową kasę pożyczkową. Być może, że ta kasa
miałaby większe szanse rozwoju, niż dawna, ale stanie jej na drodze
szablon upaństwowionej spółdzielni.
Oczywiście, że państwo nie
może pozostawić tej dziedziny bez nadzoru: musi sformułować wymagania
statutowe, zabezpieczające interesy członków i interes publiczny.
Jednakże i nadzór może być wykonywany przez wolne związki towarzystw
spółdzielczych, a troskę o tępienie nadużyć trzeba zostawić przede
wszystkim prokuratorom i sądom. Ale daleko więcej osiągnie się
przez wolność ruchu spółdzielczego, niż przez jego etatyzację.
To samo dotyczy bardzo wielu
innych sfer życia. Dążenie do tego, by istniały stowarzyszenia
ściśle określonego typu, wpływ
władzy administracyjnej na ich życie wewnętrzne, a nawet na
ich istnienie, prowadzi do zaniku życia stowarzyszeń, do ich zupełnej
martwoty. Utrzyma się tylko to, co otrzymuje od państwa przywileje;
tylko subwencjonowane monstre-stowarzyszenia, dobre do parad
i pochodów, ale pozbawione wewnętrznego życia. A to wszystko
nie prowadzi do potęgi narodu.
Życie narodu nie może się
wciąż obracać po utartych torach. Nowe potrzeby wymagają nowych
rozwiązań. Szuka się nowych dróg i nieraz z ujemnym skutkiem.
Wiele tworów inicjatywy prywatnej zamiera wcześniej czy później.
To są jednak pożyteczne doświadczenia; odpada to, co nie wytrzymuje
próby życia. Ale lepiej jest, jeżeli te doświadczenia robi się
na rachunek jednostek czy ich związków; bo gdy państwo zaczyna
eksperymentować, to zwykle za wiele kosztuje.
Wiele pisało się o niszczących
skutkach współzawodnictwa, o anarchii, która wyrosła pod jego
wpływem. Ale bodaj, że jeszcze więcej można napisać o niszczących
skutkach monopolu. Monopolizacja w gospodarstwie ma znane, ujemne
skutki. Ale monopolizację literatury, nauki, różnych innych dziedzin
życia duchowego, trzeba po prostu odrzucić ze wstrętem. Niewiele
wart jest naród, który tylko dzięki tego rodzaju monopolom może
się rozwijać.
Współzawodnictwo jest prawem
życia. Nie chcemy tu przytaczać analogii ze sfery biologii, powoływać
się na stare teorie walki o byt i doboru naturalnego, względnie
na inne, nowsze teorie. Naszym zdaniem wyjaśnianie życia społecznego
przez analogię z dziedziny nauk przyrodniczych prowadzi na manowce.
Ale faktem jest, że bez walki - nie ma życia.
I przypuśćmy, że państwo
monopoliczne ogarnęło już wszystkie dziedziny, że panuje bezwzględnie
nad całym narodem, nie natrafiając na opór. Wtedy albo skostnieje
w swych formach, popadnie w bizantynizm (porównanie to dotyczy
pewnych okresów historii Bizancjum), albo zacznie od razu upadać.
Państwo monopoliczne powstało w walce, przejęte jest duchem walki;
a tu nagle nie ma z kim walczyć. Brak oporu, podniecającego energię,
brak niebezpieczeństwa, budzącego czujność - to wszystko jest
źródłem rozkładu. Nadmierne zwycięstwo przeobraża się w klęskę.
I wtedy trzeba albo wymyślać sobie wewnętrznych wrogów, by było
kogo zwalczać, albo też ta martwota wywoła ferment w warstwach
kierowniczych państwa monopolicznego - zaczną się walki wewnętrzne.
Istnieje jeszcze jedno wyjście.
Ducha bojowego państwa monopolicznego nie można od razu rozbroić.
I gdy się odniesie zupełne zwycięstwo na froncie wewnętrznym,
ale gdy zachodzi obawa, że z popiołów dawnych form życia mogą
błysnąć iskry buntu, to wówczas zjawia się konieczność, by tę
energię, nie znajdującą zaspokojenia, skierować na zewnątrz. Wtedy
wojna staje się niejako wewnętrzną potrzebą.
Stwierdziliśmy już wyżej, że nie zawsze
państwo monopoliczne dochodzi do skrajności. Nie zawsze w tym
samym stopniu ogarnia wszystkie dziedziny życia. Zazwyczaj - mamy
na myśli Europę bez Rosji - główną uwagę skupia na monopolu politycznym,
na upaństwowieniu polityki. A zarazem zdarza się, że państwo,
zorganizowane na zasadach przymusu, przyrzeka swoim obywatelom
więcej wolności w innych, pozapolitycznych dziedzinach życia.
Tak np. faszyzm, jak wiemy,
zaczął od zdecydowanego nawrotu ku liberalizmowi i w gospodarstwie
i w finansach. Zapowiedział redukcję funkcji gospodarczych państwa,
zmniejszył personel urzędniczy, przywrócił zasadę bezimienności
kapitału ruchomego, obniżył wydatnie podatek od spadków, gwarantował
bezpieczeństwo i rentowność zagranicznemu kapitałowi, walczył
o zasadę zniesienia ograniczeń w międzynarodowym obrocie.
Wiadomo, co się stało z tym
programem. Włochy należą dzisiaj do państw, których gospodarka
jest najbardziej zetatyzowana. Złożyły się na to różne przyczyny:
nadmierny, może zbyt gwałtowny rozmach gospodarstwa włoskiego,
robi swoje także i kryzys. Ale ta linia rozwojowa: od indywidualizmu
gospodarczego do etatyzmu, od własności prywatnej ku własności
coraz bardziej kontrolowanej, jest logiczną linią państwa monopolicznego.
Niepodobna w jednej dziedzinie wprowadzać skrajny przymus, a
w drugiej zostawiać dużo wolności. Wewnętrzne życie państwa nie
znosi takiej dysproporcji. Państwo monopoliczne przez swój wewnętrzny
mechanizm zmierza ku kapitalizmowi państwowemu lub ku kolektywizmowi
w tej lub innej postaci.
Zmierza ku temu przez swoje
"nastawienie psychiczne", jeżeli wolno użyć tego terminu.
Wola rządzenia, kierowania, ogarnia coraz to nowe sfery życia.
Państwo to nie znosi oporu, nie znosi samodzielnych środków siły,
które mogą wytworzyć się w gospodarstwie. A dalej grupa rządząca
w tym państwie bierze na siebie całkowitą odpowiedzialność za
wszystko, co się w państwie dzieje. Wytwarza się legenda o wszechmocy
państwa. A gdy się potęgują trudności gospodarcze, takie państwo
musi je energicznie zwalczać; nic nie stoi mu na przeszkodzie,
by dysponować swobodnie całym gospodarstwem.
Wreszcie wzgląd bardziej
przyziemny. Oto opanowanie gospodarstwa jest źródłem siły politycznej.
Grupa rządząca potrzebuje narzędzi nacisku na społeczeństwo.
Gospodarstwo i finanse dostarczają ich w wielkiej obfitości.
Wtedy etatyzm nie jest przejawem jakiejś szerszej doktryny społecznej;
etatyzm w gospodarstwie staje się politycznym narzędziem. Rozdawnictwo
łask gospodarczych i wymierzanie gospodarczych represji staje
się czymś bardzo pospolitym, naturalnym w tym systemie.
Trzeba przyznać, że pod tym
względem bolszewizm rosyjski jest konsekwentny. Oczywiście nie
wszystkie państwa muszą dojść do tego kresu, ale nie trzeba mieć
złudzeń, że można w granicach państwa monopolicznego urzeczywistniać
ideały, sprzeczne z jego założeniami.
Np. mógłby ktoś marzyć o
tym, by w polityce, w wychowaniu, w życiu społecznym, urzeczywistnić
w pełni ideę państwa monopolicznego, a natomiast gospodarstwo
rozbić na szereg drobnych i średnich, zupełnie samodzielnych warsztatów
produkcyjnych. Tylko bardzo naiwny reformator może się poddawać
takim złudzeniom. Państwo monopoliczne potrzebuje wielkiego budżetu,
a upowszechnienie własności w tej postaci, że panującym typem
będą miliony małych gospodarstw, wymaga rezygnacji z nadmiernego
fiskalizmu. Jeżeli państwo chce naprawdę wszystkim rządzić, musi
dążyć raczej do koncentracji produkcji, do likwidacji warstwy
średniej. A te miliony samodzielnych gospodarzy, które będą chciały
tego, by państwo jak najmniej mieszało się w
ich gospodarstwo, staną się ostoją ducha indywidualistycznego.
Gospodarcze konsekwencje
państwa monopolicznego są wyraźne. Bodaj, że jeszcze plastyczniej
występują w innej dziedzinie życia: w sferze religijnej. Państwo
monopoliczne dąży do poddania sobie organizacji religijnej, a
nawet czasem zmierza, do tego, by wytworzyć własną religię
państwową, jak istnieje jedna tylko państwowa polityka, państwowe
wychowanie itd.
Na pozór państwa monopoliczne
w stosunku do religii zajmują różne stanowiska. Sowiety zwalczają
bezwzględnie wszelkie postaci kultu religijnego. W Niemczech hitlerowskich
szerzy się dążności do wskrzeszenia dawnego poganizmu. A zaś Włochy
faszystowskie doprowadziły do zgody Kościoła z państwem. Ale
Włochy są w specjalnym położeniu. Papiestwo ma siedzibę na ziemi
włoskiej. Mussolini w łączności z Kościołem widzi źródło wpływów
włoskich w świecie. Jednakże mimo ugody, zdarzają się od czasu
do czasu konflikty między Kościołem a faszyzmem. Faszyzm wyraźnie
dąży do ograniczenia wpływu Kościoła na wychowanie młodzieży.
System wychowania ma być zupełnie jednolity, skupiony w rękach
państwa. Kościół nigdy nie pogodzi się z następującym poglądem
Mussoliniego: "Mówić, że wykształcenie dzieci należy do rodziny,
to znaczy tracić z oczu współczesną rzeczywistość... Tylko państwo,
rozporządzające wszelkiego rodzaju sposobami, może sprostać podobnemu
zadaniu; dodam, że takie tylko państwo może rozporządzać potrzebnym
wykształceniem religijnym, wcielając je w całość innych dyscyplin"
(25 V 1929).
Państwo monopoliczne, jeżeli
chce być w zgodzie z Kościołem, musi zrezygnować z przeprowadzenia
swego systemu do końca. Musi Kościołowi zostawić niezależną jego
sferę życia; a Kościołowi chodzi tu nie tylko o wolność kultu,
lecz o możność kształtowania dusz ludzkich, oddziaływania na
wiernych zgodnie z jego nauką. Kościół patrzy z obawą na wzrost
państwa monopolicznego, który prowadzi nie raz do zwyrodnienia
uczuć religijnych przez to, że idea państwa monopolicznego staje
się niejako religią, ze swoimi obrządkami, ze swymi świętymi
itd.
Nauka Kościoła potępia tzw.
statolatrię, to znaczy kult państwa jako dobra bezwzględnego,
widzi w tym powrót do pogańskiego ducha. Wierny katolik może
być nacjonalistą, bo uznając naród jako najwyższą postać organizacji
społecznej, uznaje związek narodu z religią; jego religia jest
nierozerwalnie związana z tradycją i duchem narodu. Ale wierny
katolik nie może uznać monopolu państwa w sferze życia duchowego,
wychowania i religii. Religia państwowa, czyli religia pojęta
jako narzędzie państwa, jest sprzeczna z nauką Kościoła.
Zjawienie się państwa monopolicznego
w różnych krajach można wyjaśnić historycznie i psychicznie, jako
reakcję przeciw rozluźnieniu węzłów społecznych, przeciw bezwładowi
państwa, niezdolnego do wytwarzania stałego rządu, przeciw obcym
wpływom w życiu narodu. Zjawiają się okresy, w których społeczeństwu
potrzeba więcej autorytetu, dyscypliny, a mniej wolności. Ale
czasem ta reakcja przeobraża się w ślepą siłę, która pędzi w kierunku
przeciwnym dotychczasowemu rozwojowi i nie umie utrzymać miary,
zabezpieczającej najlepszą równowagę w życiu narodu.
Znany włoski ekonomista i
socjolog Vilfredo Pareto, który wywarł zresztą ogromny wpływ na
faszyzm, pojmuje rozwój dziejowy w postaci linii falistej. Zachodzą
ciągłe wahania między dwoma punktami: wolnością i krystalizacją,
usztywnieniem form społecznych, czyli etatyzmem w najróżnorodniejszych
postaciach. Poglądy swoje sformułował ostatecznie Pareto w Socjologii
ogólnej, która wyszła jeszcze przed objęciem władzy przez
faszyzm, kiedy nikt nie przeczuwał nadejścia hitleryzmu; tym bardziej
więc są ciekawe.
Vilfredo Pareto, który patrzy
ze spokojem mędrca na te dziejowe oscylacje, jakkolwiek jest
bardzo daleki od wyznawania idei praw człowieka, jakkolwiek państwo
parlamentarne poddał bardzo ostrej krytyce, nie widzi w ustroju
skrystalizowanym, unieruchomionym, zetatyzowanym, szczytu rozwoju:
widzi w nim zarodki zła, które wywołać muszą reakcję w kierunku
wolności. Pomyślność gospodarcza, którą taki ustrój niekiedy zabezpieczał, jest rezultatem
wolności, panującej w poprzedniej fazie. Stwierdza, że obecnie
zaczęła się "krystalizacja" społeczeństw, że państwo
coraz wszechwładniej reguluje życie gospodarcze, wzmaga ciężary
fiskalne - podobnie jak było za późnego imperium rzymskiego.
A zarazem wywodzi, że gdy
społeczeństwo rzymskie się skrystalizowało, to wówczas coraz więcej
było przeszkód krążenia "elit" rządzących. "Jeżeli
od czasu do czasu łaska imperatorska przełamała te przeszkody
na rzecz jakiejś jednostki, wchodzili wtedy do klasy rządzącej
ludzie, mało godni tego, by tam się znajdować". Ta zamknięta
elita nie ma dopływu nowych sił, zdolnych ją odnowić; eksploatuje
społeczeństwo na swoją korzyść, utrzymując się przy władzy siłą
interesu i biernością społeczeństwa. Ale wyrastają nowe ogniska
siły, i wtedy dawny ustrój kończy się katastrofą.
I to jest największe niebezpieczeństwo,
które grozi państwu monopolicznemu. Grupa rządząca robi wszystko,
by utrzymać się przy władzy, a staje się sama niezdolna do jej
sprawowania. Zmianę może przynieść wtedy albo rewolucja, albo
co gorzej, najazd obcych, choćby najazd "barbarzyńców".
Nie jest w interesie narodu, by odnawianie, wymiana grupy rządzącej,
mogła nastąpić tylko dzięki katastrofie, dzięki wielkim wstrząsom
politycznym i społecznym. Ustrój państwa powinien być tak zorganizowany,
by dawał możność odnawiania się władzy w sposób normalny i spokojny.
Doświadczenia historyczne
nie dowodzą, by państwa, które byśmy dzisiaj nazwali państwami
monopolicznymi, wykazały szczególną odporność na zewnątrz. V.
Pareto w zakończeniu swej "socjologii" wskazuje na przykład
Bizancjum, które łatwo wpadło w ręce Turków, gdy "mężni żołnierze
Europy zachodniej potrafili sami zwyciężyć i przepędzić wiele
razy Arabów i Turków".
Albo weźmy inny przykład,
bardziej jeszcze egzotyczny. Państwo Inkasów w Peru było ideałem
państwa monopolicznego. Wszystko tam było regulowane przez państwo,
funkcjonował nawet sprawnie komunizm
przez parę wieków. Ale to państwo stało się łatwym łupem 200 awanturników.
Wystarczyło im opanować władcę, by znikł wszelki opór. "Trafiając
w głowę, zdobywca miał już ciało do swego rozporządzenia".
Niektóre narody wierzą dzisiaj,
że osiągną maksimum potęgi przez zupełne wcielenie narodu
w państwo. Ale ten pogląd nie liczy się z wychowawczym wpływem
tego systemu na charaktery ludzi i ich wartości moralne. To mechaniczny,
a nie organiczny pogląd na życie społeczne. Państwo monopoliczne
chce osiągnąć olbrzymie wyniki w krótkim czasie. Narzucić społeczeństwu
pewne idee, metody działania, nie licząc się z tym, że trzeba,
by te idee wpierw wryły się głęboko w duszach ludzkich, by stały
się ich własną, bezinteresowną wiarą, zdolną do wielkich czynów.
Bo także i propaganda nowych idei jest właściwie metodą stosowania
przymusu.
Przed narodami stoją dzisiaj
olbrzymie zadania i trudności, także i przed naszym narodem. Nie
spełni tych zadań, gdy ustrój państwa nie będzie zabezpieczał
silnej władzy, ale również i wtedy ich nie spełni, gdy wszystko
zwali się na barki państwa, państwa ubogiego, słabo jeszcze zorganizowanego.
Naród swoją twórczość przejawia zarówno w państwie jak i poza
państwem. Te obydwie drogi powinny stać się przed nim otworem.
[1] Mario Missiroli, dziennikarz, polityk faszystowski, współpracownik "Messagero"
w Rzymie.
[2] Aldous Leonard Huxley (1894-1963), pisarz brytyjski, przedstawiciel
symbolizmu, studiował medycynę i filozofię w Oxfordzie. Lata
1923-1930 spędził we Włoszech. Autor m.in. prac: W cudownym
korowodzie (1923), Kontrapunkt (1928), Nowy wspaniały
świat (1932), Po wielu latach (1939).
[3] Friedrich Wilhelm Raiffeisen (1818-1888), niemiecki działacz spółdzielczy,
pionier ruchu spółdzielczego, założyciel pierwszej w historii
spółdzielczej kasy pożyczkowej.
[4] Franciszek Stefczyk (1861-1924), działacz ruchu spółdzielczego w Galicji,
z wykształcenia historyk. Organizator gminnych kas zapomogowo-pożyczkowych,
nazywanych po jego śmierci kasami Stefczyka, w 1890 r. założył
pierwszą na ziemiach polskich spółdzielnię oszczędnościowo-pożyczkową
w Czernichowie koło Krakowa, w latach 1899-1918 dyrektor Biura
Patronatu dla Spółek Oszczędności i Pożyczek przy Wydziale Krajowym
we Lwowie, w latach 1907-1913 członek Polskiego Stronnictwa
Ludowego, a w latach 1908-1909 poseł na Sejm Krajowy. Od 1918
r. kierował Centralną Kasą Spółek Rolniczych, później prezes
Związku Spółdzielczości Rolniczej.
|