Zbigniew Stawrowski
Liberalizm a demokracja
Pierwodruk: "Liberalizm u schyłku XX
wieku", red. J. Miklaszewska, Kraków 1999, s. 59-73. Przedruk w wyborze
tekstów Zbigniewa Stawrowskiego "Niemoralna demokracja", OMP, Kraków
2008.
We współczesnym świecie ścisły związek
liberalizmu z demokracją jest po prostu faktem. Państwo liberalno-demokratyczne
czy też – jak je również nazywamy – demokratyczne państwo prawa, stało się
modelowym rozwiązaniem nie tylko w krajach należących do kręgu cywilizacji
zachodniej. Nic więc dziwnego, że w potocznym języku oba pojęcia zlewają się i
często stosowane są wymiennie – liberał to ktoś, kto bezwarunkowo akceptuje
ideę demokracji, demokrata zaś to wyznawca poglądów liberalnych.
Jednak związek
demokracji i liberalizmu wcale nie jest tak oczywisty. Najstarszy przykład
demokracji, demokracja ateńska, pokazuje, że może ona powstać i funkcjonować w
społeczeństwie zdecydowanie nieliberalnym. Warto jednak zauważyć, że
bezpośredni obserwatorzy ateńskiej demokracji – zarówno jej apologeta, Perykles
, jak i krytyk, Platon – dostrzegali procesy, które występowały w ramach i –
jak można przypuszczać – na skutek demokratycznej formy ustroju Ateńczyków, a
które dzisiaj nazwalibyśmy procesami liberalizacji społeczności ateńskiej.
Wiemy również, że
epoka nowożytna stanowi przykład procesu odwrotnego niż ten, który miał miejsce
w starożytnych Atenach. Światopogląd liberalny, który się wówczas ukształtował
i rozpowszechnił, doprowadził – najpierw w Anglii – do powstania państwa
wprawdzie liberalnego, ale z pewnością nie demokratycznego. Intensywny proces
demokratyzacji w ramach państw liberalnych rozpoczął się praktycznie dopiero w
wieku XIX, a zakończył w wieku XX.
Powyższe przykłady
pokazują przede wszystkim, że związek demokracji z liberalizmem nie jest
bynajmniej związkiem koniecznym. Państwo liberalne i państwo demokratyczne mogą
istnieć niezależnie od siebie. Te same przykłady wskazują jednak również i na
to, że jakiś związek istnieje. Opierając się na nich można by przynajmniej
argumentować, że demokratyczna forma rządów sprzyja postawom liberalnym, zaś
zasady liberalne wspierają kształtowanie się demokracji.
Aby uchwycić, jak
ten związek rzeczywiście wygląda, proponuję aby spojrzeć na kluczową dla
demokracji kwestię władzy w państwie z wnętrza liberalizmu, niejako oczyma
liberała. Można oczywiście natychmiast podnieść zastrzeżenie co do sensowności
takiego podejścia. Czy w ogóle istnieje jakiś uniwersalny punkt widzenia
liberała, skoro dzisiejszy liberalizm ma tyle różnych postaci, że niektórzy
niewątpliwi liberałowie proponują, by w ogóle zrezygnować z używania tego
pojęcia? Sądzę jednak, że twardy rdzeń postawy liberalnej da się dość
precyzyjnie określić. Zespół idei, jakie wchodzą w skład liberalnej koncepcji
człowieka i społeczeństwa, układa się bowiem w pewną logiczną strukturę,
przypomina drzewo, które posiada swoje korzenie, ma jeden pień, z którego w
pewnym momencie zaczynają wyrastać rozmaite gałęzie. Kwestie, które
doprowadziły do zróżnicowania nurtu liberalnego, są oczywiście istotne, ale nie
dotyczą samych fundamentów postawy liberalnej.
Przypomnijmy zatem
owe fundamenty, konstruując typ idealny liberała, aby na tym tle rozważyć
problemy związane z ideą demokracji.
1) Podstawą
koncepcji liberalnej jest indywidualizm – uznanie jednostki za absolutny punkt
odniesienia refleksji nad porządkiem społecznym. Uznanie to wyraża się poprzez
kluczowe dla liberalizmu pojęcie wolności (autonomii) jednostki, które stanowi
ostateczną rację uzasadniania wszystkich instytucji społeczeństwa liberalnego.
2) Liberalny
aksjomat o nadrzędnej pozycji jednostki wymaga uzupełnienia. Ściśle mówiąc mamy
bowiem do czynienia nie tyle z jednostką, co z jednostkami. Społeczeństwo
składa się z wielu jednostek i każda z nich musi być traktowana jako absolutny
punkt odniesienia. Liberalna koncepcja społeczeństwa zakłada zatem uznanie
pluralistycznego i policentrycznego charakteru porządku społecznego, przy czym
każde z tych centrów ma w jego ramach dokładnie taką samą pozycję co i inne
centra. Punktem wyjścia jest więc to, że wszystkie jednostki są równe w swej
wolności. Zasada równej wolności stanowi w ramach tradycji liberalnej
podstawowe kryterium oceny i legitymacji porządku społecznego. W oczach
liberała porządek społeczny wtedy tylko zasługuje na miano słusznego i
sprawiedliwego, gdy wolność każdej jednostki jest na równi szanowana, kiedy –
innymi słowy – wszyscy mają równe prawa.
3) Sama zasada
równości praw nie wystarcza jednak jeszcze, by powstał stabilny porządek
społeczny. Widać to wyraźnie w modelu stanu naturalnego przedstawionym przez
Hobbesa, w którym każda jednostka posiada równe nieograniczone prawo do
wszystkiego, co w sposób konieczny prowadzi do stanu wojny wszystkich ze
wszystkimi. Policentryczny ład społeczny może więc przyjąć trwałą postać tylko
i wyłącznie w przypadku ograniczenia zakresu uprawnień jednostek poprzez
przyznanie każdej z nich prawa do posiadania pewnej ograniczonej, ale
bezwzględnie nienaruszalnej, przestrzeni prywatnej. Jak to ujął Locke , chodzi
tu o prawo do życia, wolności i majątku – czyli o szeroko rozumiane prawo
własności.
Akcent położony na
konieczność ochrony własności odsłania liberalne rozumienie wolności. Wolność
postrzegana oczyma liberała wymaga przede wszystkim zagwarantowania pewnej
fizycznej przestrzeni, w której jednostka będzie całkowicie swobodna w swoim
działaniu i wolna od ingerencji innych. Jednostka ma prawo robić ze swoją
własnością wszystko, co tylko chce. To, co do niej należy, może zmienić
właściciela tylko i wyłącznie za jej wyraźną zgodą.
4) Ale zasada
równej wolności nie sprowadza się jedynie do konieczności zagwarantowania
każdemu jego własności prywatnej. Jednostka funkcjonuje również poza swoją
sferę prywatną i nie naruszając prywatności innych, wchodzi z nimi w różnorakie
relacje. Kolejnym aspektem liberalnego rozumienia wolności jest więc wolność
działania w sferze publicznej. Jednostka realizuje siebie i swoją wolność,
urzeczywistniając swoim działaniem to, co jest dla niej ważne – to, co rozumie
jako swój istotny interes. Przekładając to na konkret: wolność działania
oznacza tutaj swobodę poruszania się, wyboru zawodu, wolność słowa, wolność
zrzeszania się. Prawo do swobodnego działania każdej jednostki pozostaje
ograniczone – zgodnie z zasadą równej wolności – jedynie takim samym prawem
pozostałych członków społeczeństwa.
Przestrzeń
publiczna, która powstaje w wyniku działań jednostek, to sfera wielorakich
zrzeszeń i stowarzyszeń. U podstaw każdego takiego stowarzyszenia leży
dobrowolna zgoda jego członków na przynależność do niego. Dla liberała jedyną
dopuszczalną formą społecznych związków jest więc jakaś forma kontraktu, umowy
na równi wolnych osób. Powstałe stowarzyszenia oparte są na wspólnocie
interesu; nikt nie zwiąże się bowiem z innymi, o ile osobiście nie będzie tym
zainteresowany.
5) Dopiero w tym
miejscu pojawia się pytanie o wspólnotę polityczną, o państwo. Nie widać przy
tym żadnych racji, by w ramach postawy liberalnej państwo miało być
potraktowane inaczej, niż pozostałe formy stowarzyszeń. Jawi się więc ono w
oczach liberała wyłącznie jako instrument, który ma służyć interesom jednostek,
i różni się od innych stowarzyszeń w zasadzie tylko swoim zakresem. Podstawę
tak pojmowanego państwa stanowi kontrakt – rozumiany jako domniemana milcząca
zgoda wszystkich obywateli – który konstytuuje władzę państwową jako strażnika
nienaruszalności sfery prywatnej i gwaranta poszanowania równej wolności w
sferze publicznej.
Liberalna koncepcja
państwa jako zrzeszenia opartego na realizacji indywidualnych interesów, którą
można by z tego względu nazwać koncepcją „ekonomiczną”, nie pozwala odróżnić
wspólnoty politycznej od innych form związków społecznych. Perspektywa
polityczna w klasycznym sensie tego słowa, która wspólnocie państwowej
przypisuje szczególną samoistną wartość, widząc w niej nie tylko dobro wspólne
obywateli, ale również źródło ich tożsamości i sensu ich życia, jest
niedostępna w podejściu „ekonomicznym”, które dostrzega w państwie jedynie
wartość użytkową, podporządkowaną indywidualnym celom i dążeniom. Najbardziej
znane sformułowanie specyfiki ekonomicznego stosunku do państwa i odróżnienie
go od podejścia politycznego odnajdujemy w myśli Hegla, w pojęciu
„społeczeństwa obywatelskiego” . Opisuje ono precyzyjnie liberalną konstrukcję
porządku społecznego jako systemu dobrowolnych instytucji i stowarzyszeń na
czele z „państwem zewnętrznym”, państwem, które wprawdzie rozsądnie jest
akceptować, skoro zaspakaja ono podstawową potrzebę osobistego bezpieczeństwa,
ale z którym nie łączy nas żadna wewnętrzna więź. Zdaniem Hegla, państwo jako
wspólnota polityczna (resp. wspólnota wartości, wspólnota etyczna) z punktu
widzenia konsekwentnego indywidualizmu jest logicznie nie do pomyślenia. Tę
samą intuicję, choć w nieco innym kontekście, wyraził dobitnie Carl Schmitt:
„nie ma żadnej polityki liberalnej, lecz tylko zawsze liberalna krytyka
polityki” .
6) Liberał,
traktując państwo jedynie jako przydatne narzędzie, którego sens sprowadza się
do ochrony osobistego bezpieczeństwa, ma przy tym pełną świadomość, że owo
narzędzie może zostać skierowane i użyte przeciwko samym jednostkom. Kolejnym
krokiem w rekonstrukcji postawy liberalnej jest więc uwzględnienie i
przeciwdziałanie możliwości, kiedy ktoś – jednostka lub grupa ludzi –
wykorzystując moc instytucji państwa, zechce pozbawić pozostałych równej
wolności.
Stąd bierze się
liberalny postulat ograniczonego państwa. Ma ono nie tylko stać na straży
sprawiedliwego ograniczenia wolności jednostek, ale również samo być państwem
ograniczonym, aby ten, kto pełni funkcję strażnika, nie stał się zagrożeniem
dla tych, których ma strzec. Postulat ograniczenia państwa posiada tutaj
dwojakie znaczenie. Po pierwsze, dotyczy ściśle określonego zakresu jego
działalności: zadaniem państwa jest chronić sferę prywatną obywateli i
gwarantować wynikające z niej elementarne prawa, zaś w przestrzeni publicznej –
pilnować przestrzegania powszechnie obowiązujących procedur. Państwo ma jedynie
zapewnić trwałe ramy, których wypełnienie pozostawione zostaje swobodnej grze
wolnych jednostek. Po drugie, jako lekarstwo na tendencję do poszerzania
zakresu ingerencji władzy państwowej pojawia się propozycja jej wewnętrznego
osłabienia i rozczłonkowania, czego praktycznym rozwinięciem stało się m.in.
przyznanie kompetencji legislacyjnych organom przedstawicielskim, zasada
podziału i równoważenia władz, czy też zasada federalizmu. Liberalna idea
ograniczenia i umiarkowania władzy państwowej w obu wspomnianych znaczeniach
znalazła swoje dodatkowe umocnienie w stanowionych konstytucjach.
Postulat władzy
ograniczonej mówi nam przy tym jedno o hierarchii wartości właściwej dla
liberalnej postawy: na jej szczycie z pewnością nie znajduje się władza jako
taka. Liberałowi nie chodzi o władzę dla samej władzy, skoro uznaje bez
zastrzeżeń, że musi być ona z zasady limitowana i podporządkowana wolności
jednostek. Jeśli jednak liberał postrzega zadania państwa jako ściśle określone
i ograniczone do ochrony bezpieczeństwa obywateli oraz stosowania formalnych
procedur, to trudno oprzeć się wrażeniu, że sprawowanie w nim władzy, będzie mu
się wydawało raczej mało atrakcyjne. O wiele większe możliwości efektywnego
działania czekają na niego w sferze prywatnej przedsiębiorczości. Liberalnie
myślące jednostki zaangażują się w sprawy państwa o tyle, o ile skłoni je do
tego ich własny interes. To osobiste zainteresowanie budzi się wraz ze
świadomością, że władza państwowa może mieć niebagatelny wpływ również na
materialny dobrobyt obywateli.
Liberalny punkt
widzenia pozwala dostrzec w państwie nie tylko strażnika porządku i
bezpieczeństwa oraz gwaranta reguł gry, lecz ponadto coś na podobieństwo spółki
akcyjnej – dobrowolne zrzeszenie prywatnych osób, którego celem jest korzystne
obracanie wspólnym kapitałem. Władza państwowa jest wówczas rozumiana jako
dysponent majątku, na który złożyły się indywidualne wkłady w formie podatków
od członków wspólnoty. Nietrudno zauważyć, że w takim ujęciu państwa pytanie,
kto pełni władzę, staje się naprawdę palące i wzbudzające powszechne emocje –
chodzi przecież zarówno o sposób rozłożenia finansowych obciążeń, jak i o
podział ewentualnych zysków.
W oczach liberała
kwestia sprawowania władzy w państwie jawi się więc jako wtórna i pochodna
wobec chęci realizacji prywatnego interesu. Dobrą ilustracją takiej postawy
może być zasada: no taxation without representation, jasno artykułująca motywy,
które skłoniły mieszkańców kolonii angielskich w Ameryce Północnej do przejęcia
władzy we własne ręce. Zresztą w całej historii nowożytnego parlamentaryzmu
kwestia podatków odgrywała niezmiennie kluczową rolę. Instytucja Parlamentu,
począwszy od jej angielskich korzeni, rozumiana była mniej jako ciało
polityczne zatroskane o dobro całej wspólnoty, a bardziej jako reprezentacja
interesów (przede wszystkim majątkowych) prywatnych osób.
Taki sposób
myślenia o państwie tłumaczy ponadto rozpowszechnione wśród dawnych liberałów
przekonanie, że prawo udziału w życiu politycznym nie przysługuje bynajmniej
wszystkim. Zgłaszane zastrzeżenia dotyczyły zarówno czynnego, jak i biernego
prawa wyborczego. Charakterystyczna jest tu argumentacja przedstawiona przez
Jamesa Milla, który w Eseju o rządzie podkreślał, że skład Parlamentu, jeżeli
ma odzwierciedlać realny układ interesów społecznych, musi być wybierany przez
elektorat pod względem interesów tożsamy ze społeczeństwem. Stąd czynne prawo
wyborcze przysługiwać winno jedynie dorosłym mężczyznom, nie zaś kobietom i
dzieciom, których interesy ściśle łączą się czy wręcz zawierają w interesach
ich mężów i ojców. Faktycznie, jeśli przyjmiemy, że interes rodziny jest jeden,
a reprezentuje go mężczyzna jako jej głowa, to przyznanie prawa wyborczego
kobietom podwajałoby polityczną wagę tego interesu (uwzględnienie zaś dzieci
siłę interesu odpowiednio by zwielokrotniało), co w stosunku do mężczyzn
samotnych stanowiłoby ewidentną niesprawiedliwość . Analogiczne rozumowanie
pozwalało ówczesnym liberałom bronić zasady cenzusu majątkowego i wykluczyć z
grona elektorów osoby ubogie, pozostające w stanie materialnej zależności od
innych, a tym samym gotowe w każdej chwili wspierać interes swojego pryncypała.
Wprowadzenie
cenzusu majątkowego wydaje się jeszcze bardziej wskazane w odniesieniu do
biernego prawa wyborczego. Głównym zadaniem członków Parlamentu jest dzielenie
pieniędzy, które w postaci podatków na wspólne przedsięwzięcie zwane państwem płacą
obywatele. Kto płaci podatki, może słusznie domagać się prawa do kontroli nad
sposobem ich wydatkowania. Słusznie też może się domagać, by ci, którzy nie
płacą, nie decydowali o ich podziale . Cenzus majątkowy, a więc element ustroju
oligarchicznego, wydaje się zatem nie tylko niesprzeczny z postawą liberalną,
ale z jej perspektywy wręcz sprawiedliwy. Prawa polityczne nie są tutaj uważane
za coś bezwzględnie należnego każdej osobie, lecz są pochodną wkładu, jaki
jednostka może i chce wnieść we wspólne przedsięwzięcie. „Każdy człowiek –
pisał Edmund Burke – ma prawo do zrobienia dla siebie tego, co zrobić potrafi
bez naruszania cudzych praw, i ma też prawo do stosownej części tego
wszystkiego, co społeczeństwo, dzięki połączeniu swych zdolności i sił, potrafi
uczynić dla jego dobra. W tej spółce wszyscy ludzie mają równe prawa, ale nie
do tego samego. Człowiek, który wniósł do spółki tylko pięć szylingów, ma do
nich prawo, podobnie jak ten, który wniósł pięćset funtów, ma prawo do swej
większej części. Lecz ten pierwszy nie ma prawa do równego udziału w dochodach
z połączonego kapitału. A co się zaś tyczy udziału we władzy, autorytecie i
zarządzaniu, jaki powinien przypadać każdej jednostce w kierowaniu państwem, to
nie sądzę, iżby należał on do bezpośrednich, pierwotnych praw człowieka w
społeczeństwie obywatelskim” . Jednym słowem: w państwie jak w spółce, kto ile
daje, taki ma wpływ.
Kim w takim razie, patrząc z liberalnej
perspektywy, są politycy? Jaki jest sens ich działalności, jakie stoją przed
nimi zadania? Należy tutaj odróżnić pracę urzędnika państwowego od działalności
polityka – parlamentarzysty. Ta pierwsza nie stanowi większego problemem.
Funkcjonariusz państwowy wykonuje w gruncie rzeczy pewną formę pracy najemnej.
Jego ściśle wyznaczone zadania sprowadzają się do wypełniania obowiązujących w
państwie procedur prawnych. Praca urzędnika państwowego jest więc po prostu
jedną z wielu możliwych form realizacji własnej kariery życiowej i zgodnie z
liberalną zasadą równej wolności, musi być otwarta przed wszystkimi, którzy
potrafią spełnić określone dla tego zawodu warunki, a więc przede wszystkim
osiągnąć odpowiedni poziom wykształcenia i kompetencji.
Politykami w
ścisłym sensie są natomiast osoby uczestniczące w bezpośrednim podejmowaniu
decyzji, a więc przede wszystkim członkowie Parlamentu. Choć decydują oni o
istotnych kwestiach w państwie, pełniąc tym samym funkcje władcze, to liberał
wybranych przez siebie reprezentantów wcale nie uważa za swoich zwierzchników.
Traktuje ich raczej jako ludzi wynajętych do tego, by zajęli się sprawami, na
które pozostałym jednostkom, zajętym prowadzeniem prywatnych interesów, nie
opłaca się poświęcać własnego czasu. „System reprezentacyjny – pisał Benajmin
Constant – jest niczym innym jak organizacją, przy pomocy której naród zrzuca
na barki kilku jednostek ciężar tego, czego nie może lub nie chce robić. Ubodzy
sami zajmują się swoimi interesami, ludzie bogaci zaś biorą sobie zarządców.
(…) System reprezentacyjny jest pełnomocnictwem nadanym pewnej liczbie ludzi przez
naród, który pragnie obrony swoich własnych interesów, a nie ma czasu, aby
zawsze bronić ich sam”.
Funkcja zarządcy ma
to do siebie, że pełni się ją w interesie mocodawcy i w zakresie ściśle przez
niego wyznaczonym. W perspektywie myślenia liberalnego władza polityków
ogranicza się do zarządzania wspólnym majątkiem. Wszystko inne winno być
pozostawione samym jednostkom. Ilustracją takiego podejścia jest stosunek
liberałów do sposobu nakładania podatków. Podatki stanowią wkład wnoszony przez
każdą jednostkę na pokrycie kosztów utrzymania niezbędnej działalności
instytucji państwowych. Liberałowie mogą się spierać, czy bardziej sprawiedliwy
jest podatek „pogłówny”, czy też proporcjonalny podatek dochodowy. Jeśli jednak
ktoś uważa, że rolą podatków jest wyrównywanie poziomów życia i redystrybucja
majątku (jak np. John Stuart Mill czy John Rawls), pomysł ten pochodzi już z
zupełnie innej niż liberalna tradycji myślenia. Liberalna wizja państwa
ograniczonego oznacza, że również podatki mają być ograniczone. Wolno je
oczywiście podnosić (lub obniżać) w zależności od konkretnej sytuacji i
konkretnych potrzeb państwa, ale przyjęcie jako zasady, że proporcja obciążeń
nakładanych na obywateli może być ustalana zupełnie arbitralnie i zmieniana
decyzjami politycznymi, oznacza pozbawienie prawa własności jego
fundamentalnego statusu, a tym samym otwarcie drogi ku omnipotencji państwa.
Powyższa
rekonstrukcja postawy liberalnej pozwala wyraźniej dostrzec podobieństwa i
różnice w odniesieniu do stanowiska zwolenników idei demokracji. Dla demokraty,
podobnie jak dla liberała, punktem wyjścia refleksji nad porządkiem społecznym
jest wolna i autonomiczna jednostka. Jeden i drugi uznając, że wszystkie
jednostki są równe w swej wolności, akceptuje jako podstawę sprawiedliwego społeczeństwa
zasadę równości praw. Różnica pojawia się, gdy trzeba określić, jakie prawa są
najbardziej podstawowe. Dla liberała będzie to zawsze prawo chroniące sferę
prywatną jednostki, a więc szeroko rozumiane prawo własności, dla demokraty
natomiast – prawo do współdecydowania o kształcie wspólnoty politycznej.
W konsekwencji
państwo w oczach liberalnie myślącej jednostki jawi się jako przydatny
instrument, którego funkcje są ściśle ograniczone i sprowadzają się do ochrony
interesów prywatnych osób, przy czym zainteresowanie liberała działalnością
władz państwowych stanowi wyraz namiętności związanych ze sporami o zarząd
wspólnym majątkiem. Natomiast demokrata bynajmniej nie postrzega państwa jako
spółki akcyjnej i z pewnością inne powodują nim emocje niż te, które wiążą się
z podziałem zysków. Chodzi mu o władzę jako taką, o jej bezpośrednie
sprawowanie i to wszystko, co się z nią wiąże: uznanie, prestiż, możliwość
dysponowania ludźmi. Dla konsekwentnego demokraty ważne jest również i to, by
zakres owej władzy stawał się coraz większy. W samym pojęciu „ludowładztwa” nie
ma bowiem żadnej przesłanki, która mogłaby skłaniać osoby pełniące władzę do
samoograniczenia. Niewątpliwie w tym właśnie punkcie istnieje największe
napięcie pomiędzy ideą demokratyczną a liberalizmem.
Ową zasadniczą
różnicę postaw i motywacji zwykło się tłumaczyć wskazując na odmienny sposób
rozumienia wolności, którego wyrazem jest właśnie wybór sfery prywatnej albo
też politycznej jako głównego obszaru samorealizacji jednostki. Jako jeden z
pierwszych zwrócił na to uwagę Benjamin Constant w swym klasycznym tekście O
wolności starożytnych i nowożytnych. Wolność doświadczana w bezpośrednim
sprawowaniu władzy, właściwa antycznym republikom, w czasach nowożytnych
ustąpiła miejsca wolności pojmowanej jako osobista niezależność. Co więcej,
zdaniem Constanta, we współczesnym świecie nie ma już miejsca na pierwszy typ
wolności. Idea bezpośredniego współuczestniczenia w rządach była możliwa do
realizacji jedynie w niewielkich wspólnotach. Próba wskrzeszenia tej idei w
ramach nowoczesnego społeczeństwa doprowadzić musi do katastrofy, której
przykład stanowi okres terroru rewolucji francuskiej. Obecnie zamiast
powszechnego bezpośredniego udziału we władzy możliwe jest jedynie pośrednie w
niej uczestnictwo – poprzez reprezentację. Współczesna demokracja to demokracja
przedstawicielska. Mówiąc o demokracji myślimy dziś nie o bezpośrednim
współudziale w rządzeniu, ale o powszechnym prawie do wywierania wpływu na rząd
poprzez – przede wszystkim – wybranych przedstawicieli.
Constant, wierny
swym liberalnym przekonaniom, uznaje oczywiście wyższość wolności pojętej jako
niezależność jednostki. Dostrzega jednak również istotny związek ich obu, to,
że zaniedbanie wolności politycznej może oznaczać kres wolności osobistej:
„Niebezpieczeństwem wolności nowożytnej jest zaś to, że zaabsorbowani
cieszeniem się naszą wolnością prywatną i zagonieni w poszukiwaniu zysku, zbyt
łatwo możemy zrezygnować z należącego się nam prawa do udziału we władzy
politycznej. Depozytariusze władzy nie omieszkują nas do tego nakłaniać. Jakże
chętnie oszczędziliby nam wszelkiego trudu, z wyjątkiem obowiązku posłuszeństwa
i płacenia. Już słyszę jak mówią: «Jaki właściwie jest cel wszystkich waszych
wysiłków, pobudka waszej pracy, przedmiot waszej nadziei? Czyż nie jest nim
szczęście? Dajcie nam więc wolną rękę, a my wam to szczęście damy». O nie,
panowie nie dawajmy wolnej ręki. Jakkolwiek wzruszająca byłaby tak czuła
troska, prośmy władzę o pozostanie w jej granicach. Niechaj będzie ona tylko
sprawiedliwa, a my już zajmiemy się własnym szczęściem. (…) Zamiast więc
panowie rezygnować z którejś z tych dwóch rodzajów wolności, należy, jak to
wykazałem, nauczyć się godzić jedną z drugą” .
Constant apeluje
zatem o taki sposób życia i taką postawę obywateli, aby oba typy wolności:
liberalna i demokratyczna, nie tylko ze sobą współistniały, lecz by wspierały
się wzajemnie. Choć owo współistnienie stało się we współczesnych
społeczeństwach faktem, można mieć poważne wątpliwości, czy jego dynamika służy
wolności preferowanej przez klasycznych liberałów. Depozytariusze władzy, o
których pisał Constant, i których traktował jak zwykłych wynajętych zarządców,
zdołali w nowoczesnych demokracjach w dużym stopniu wyzwolić się spod kurateli
swoich wyborców. W ten sposób „wolność starożytnych” odrodziła się wśród
członków klasy zawodowych polityków. Są oni przykładem ludzi, którzy – niczym
dawni Ateńczycy – żyją nieustannie polityką, kierowani na co dzień
namiętnościami, których zwykli obywatele mogą najwyżej doświadczyć w
szczytowych momentach kampanii wyborczych. Co najistotniejsze, zakres
sprawowanej przez nich władzy stale się rozszerza, kosztem przestrzeni
osobistej wolności. Wbrew nadziejom Constanta, to nie liberalizm okazał się w
mariażu z demokracją stroną silniejszą i dyktującą warunki. Związek ten zrodził
raczej nowe formy „liberalizmu”, które o swoich fundamentach – przede wszystkim
o idei państwa ograniczonego – już prawie zapomniały.