Artur Wołek - Modernizacja instytucji


(rozdział w książce „Drogi do nowoczesności. Idea modernizacji w polskiej myśli politycznej”, pod redakcją Jacka Kloczkowskiego i Michała Szułdrzyńskiego, Kraków 2006)

Polskie dyskusje nad modernizacją niezwykle rzadko odwołują się do jej instytucjonalnego wymiaru. Zarówno obrońcy jak i krytycy stosowania paradygmatu modernizacji w odniesieniu do polskich przemian po 1989 r. operują na poziomie teorii społecznych, za wtórne lub oczywiste uznając ich konsekwencje empiryczne. W rezultacie, po pierwsze, nie istnieje znaczący zasób badań poświęconych transferowi zachodnich instytucji gospodarczych
i politycznych do polskich realiów. Po drugie, ten wymiar myślenia o naszej rzeczywistości jest skażony przez zideologizowane stereotypy konieczności (obrońcy polskiej modernizacji) lub niemożliwości (krytycy modernizacji) importu zachodnich instytucji.

Celem niniejszego artykułu będzie zatem osadzenie zagadnienia transferu instytucjonalnego w kontekście dyskusji o modernizacji i wskazanie na kryteria, według których można dokonać oceny modernizacji polskich instytucji politycznych i gospodarczych. Samo dzieło oceny tego procesu musi poczekać na powstanie szczegółowych badań, ale na zasadzie ilustracji przedstawiam dwa przypadki importu instytucji: Komisji Trójstronnej ds. Społeczno-Gospodarczych i konstruktywnego wotum nieufności, by pokazać, że transfer instytucjonalny nie tylko wymyka się schematom teorii makro, ale może być podstawą ich korekty.

I krytycy i miłośnicy polskiej modernizacji lat 90. zgadzają się co do jej imitacyjnego charakteru. Spektakularny upadek komunizmu sprawił, że Polakom obce było odwoływanie się do marksistowskich eksperymentów modernizacyjnych tak modnych
w przypadku poprzedniej, południowoeuropejskiej fali demokratyzacji[1]. Ideowa dominacja liberalizmu sprawiła, że elity krajów Europy Środkowo-Wschodniej zapragnęły jak najszybciej wprowadzić w swoich krajach „standardowe” rozwiązania demokratycznego kapitalizmu a nie silić się na nowinki lub odwołania do tradycji, zaś „przeciwnicy zostali zepchnięci na margines, długo też nie potrafili sformułować równorzędnych intelektualnie projektów politycznych”[2].

Zasadniczą metodą imitacyjnej modernizacji jest transfer, czy przesadzenie instytucji. Odbywa się on według prostego schematu: modernizujące elity wyszukują w kraju-wzorze instytucję, którą przyjmują za model rozwiązania lokalnych problemów,
a następnie w swoim państwie budują jego replikę[3]. Uzasadnienia takiego działania są zależne od przyjętej wizji modernizacji. Tradycyjnie była to weberowska i marksistowska wizja homogenizacji świata za sprawą dostosowywania się mniej racjonalnych/postę-powych struktur społecznych krajów zacofanych do dominujących instytucji Zachodu. Ukryty, a czasem jawny determinizm tego podejścia sprawił, że w krajach Europy Środkowo-Wschodniej występowało ono tylko jako argument wzmacniający dominujące ujęcie transferu instytucjonalnego jako przejawu dyfuzji instytucji bardziej skutecznych, rozszerzania się innowacyjności. Praktykowane od kilkuset lat na Zachodzie demokracja i kapitalizm miały czas na wytworzenie instytucji, które po prostu są bardziej efektywne w podejmowaniu decyzji, tworzeniu dobrobytu, podziale dóbr rzadkich. Racjonalne jest zatem ich zaszczepienie w młodych demokracjach, nie na mocy wyższej racjonalności dziejowej, ale racjonalności politycznego działania – nic lepszego, po prostu, nie wymyślimy. Na marginesie uzasadnień dla nowych instytucji Europy Środkowo-Wschodniej znajdowała się klasyczna tradycja zapożyczania sprawdzonych instytucji w imię lokalnego projektu modernizacyjnego kontrolowanego przez lokalne elity, starające się unowocześnić rodzimą tradycję[4]. Choć korzeni takiego podejścia do modernizacji instytucji można się doszukiwać jeszcze u Arystotelesa a w czasach nowożytnych
u modernizatorów Japonii epoki Meiji, to jego ograniczony i powolny charakter wyraźnie nie zaspokajały oczekiwań radykalnych elit Europy Środkowo-Wschodniej[5].

Krytyka przesadzania zachodnich instytucji w nowe niezachodnie warunki pojawia się w latach 60. wraz z rozczarowaniem skutkami procesu dekolonizacji. Okazuje się, że legislacyjnie prawidłowo skopiowane, sprawdzone instytucje demokracji i kapitalizmu, z jakichś powodów nie chcą działać w nowych państwach Afryki, czy Azji. Daniel Lerner już w 1964 r. badał, w jaki sposób przednowoczesne praktyki i normy blokowały powstawanie postaw, które zachodnie instytucje zakładały jako dane[6]. Wraz z nowymi doświadczeniami nieudanych modernizacji dość powszechne, zarówno wśród teoretyków rozwoju alternatywnego, jak i umiarkowanych krytyków modernizacji, stało się przekonanie, że transfer instytucji jest sprawą bardziej skomplikowaną niż się to entuzjastom modernizacji wydaje. Instytucje działają bowiem w szerszych kontekstach społecznych, powiązane są z nimi tysiącem nie zawsze widocznych interakcji, które umożliwiają prawidłowe działanie danej instytucji. Ich przeniesienie w nowy kontekst społeczny jest najczęściej niemożliwe, zwłaszcza, że różne części modernizujących się państw są tworzone z instytucji wywodzących się z różnych kontekstów i rzadko tworzą spójne podsystemy.

Czy zatem w ogóle można mówić o udanych transferach instytucji? Jacoby proponuje dwa kryteria udanego przeniesienia instytucji. Po pierwsze, jest to trwałość, w sensie zakorzenienia
i zdolności do reprodukcji w czasie, w tym do uzyskania legitymizacji. Drugie kryterium powodzenia to efektywność, czyli działanie zgodne z celem, który przyświecał importowi[7]. Aby być trwałą
i efektywną, nowa instytucja musi być „adoptowana” przez istniejących aktorów społecznych, którzy wspierają ją w zamian za uwzględnienie ich interesów w działalności nowego organu. Dzięki temu instytucja zyskuje lokalną wiedzę, a zatem jest w stanie wytworzyć sieć powiązań ze światem społecznym, którą dysponowała instytucja wzorcowa, a której nie dało się przenieść. Dla skuteczności takiego działania konieczna jest elastyczność w konstruowaniu nowej instytucji tak, by dobre wypełnianie funkcji, dla której została sprowadzona, było ważniejsze od formalnej zgodności z pierwowzorem[8].

Ten wątek warto więc konkludować stwierdzeniem, że po pierwsze są instytucje lepiej i gorzej nadające się do przesadzania. Jeżeli funkcja instytucji jest bardzo silnie związana z jej formą, to trudno o elastyczność, a zatem i o szybkie reagowanie na sygnały z nowego otoczenia społecznego. Przykładowo, jeżeli uważamy, że pluralizm w mediach elektronicznych zapewni instytucja oparta na politycznych parytetach i decydujemy się na import francuskiej Rady Audiowizualnej, to nic innego niż powołanie ciała o charakterze komisji (komitetu) nie jest możliwe. Odtąd można liczyć już tylko, że będzie ona wzorem wszystkich pozytywnych cech przypisywanych komisjom choćby przez Sartoriego, bo organy powołujące albo utracą nad nią bieżącą kontrolę, albo instytucja ta nie będzie wypełniała swojej funkcji[9]. Przykład polskiej Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji pokazuje, że wcale tak nie musi być. Rada została skolonizowana przez grupy interesów, przyczyniła się do oligarchizacji polskich mediów elektronicznych, odpierała próby przywrócenia jej komitetowego charakteru, a zmiana metod jej działalności dokonana w 2005 i 2006 r. była równoznaczna z jej likwidacją jako kopii Rady Audiowizualnej.

Po drugie, są konteksty społeczne, czy fragmenty rzeczywistości politycznej lepiej lub gorzej znoszące przenoszenie instytucji. Pojawienie się nowej instytucji jest najczęściej wyzwaniem dla status quo dotyczącego władzy i dostępu do zasobów w polu działania powstającego organu. Jeżeli głównym aktorem procesu transferu jest państwo, to z jednej strony może dość swobodnie kształtować instytucję, ale z drugiej ryzykuje jej nieefektywność. Gdy bowiem państwo próbuje zasadzić nową instytucję na terenie, gdzie jej sukces zależy od współpracy z silnymi grupami interesów, to może dojść do kolonizacji, czy przejęcia instytucji przez grupy interesów. Przestaje ona zatem pełnić funkcje, dla których została sprowadzona, a staje się zasłoną dla istniejącego układu interesów. Z pewnością blisko tego modelu znajdowała się Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji w okresie 1993-2005.

Gdy z kolei państwo działa w otoczeniu słabego społeczeństwa obywatelskiego, słabo artykułowanych interesów, to instytucja może działać w społecznej i poznawczej próżni. Żadna istotna grupa nie jest zainteresowana jej sukcesem i instytucja nie otrzymuje wsparcia w postaci wiedzy o istniejących choć niekoniecznie silnie zinstytucjonalizowanych interesach. W rezultacie powstaje instytucja „martwa”, nie mająca wpływu na rzeczywistość regulowaną przez instytucje nieformalne[10].

Wydaje się, że z takim przypadkiem mamy do czynienia w odniesieniu do Komisji Trójstronnej ds. Społeczno-Gospodarczych powołanej do istnienia w 2001 r.[11] Miała ona wszelkie podstawy, by stać się przykładem udanego transferu instytucjonalnego. Po pierwsze dlatego, że powstała na gruzach komisji trójstronnej powołanej w lutym 1994 r., która była pierwszym przejawem cywilizowania wpływu związków zawodowych na polską politykę
i gospodarkę po 1989 r. Jej pomysł powstał jeszcze w czasach gabinetu Hanny Suchockiej, gdy rząd zaproponował wszystkim ogólnopolskim centralom związków zawodowych podpisanie paktu społecznego instytucjonalizującego wpływ związków na przekształcenia gospodarcze. Chociaż dla rządu pierwszoplanowe znaczenie miały cele krótkoterminowe – uzyskanie zgody na prywatyzację przedsiębiorstw państwowych, to w trakcie negocjacji pojawił się pomysł stworzenia trwałego forum negocjacji między rządem, związkami zawodowymi i pracodawcami. Naturalne wydawało się odwołanie do instytucji komisji trójstronnej sprawdzonej w krajach, gdzie tworzenie polityki państwa, uznaje się za pole współpracy i porozumienia istotnych grup interesu pod egidą rządu[12].

Polska komisja trójstronna z 1994 r. była jednak odległa od korporacjonistycznych wzorów niemieckich, czy austriackich. W jej skład weszli bowiem przedstawiciele wszystkich dziewięciu związków zawodowych, które w 1993 r. podpisały Pakt o przedsiębiorstwie państwowym. Z jednej strony były to więc „Solidar-ność” i OPZZ, ale z drugiej na przykład Związek Zawodowy Pracowników Komunikacji Miejskiej, a zatem ich reprezentatywność, a i wpływ na własnych członków, były nieporównywalne. W dodatku w imieniu pracodawców występowała Konfederacja Pracodawców Polskich (KPP) zrzeszająca przede wszystkim menedżerów przedsiębiorstw państwowych i świeżo prywatyzowanych[13]. Nie spełniono zatem podstawowego wymogu sprawnej instytucji korporacjonistycznej: stworzenia małej liczby hierarchicznie zorganizowanych grup interesu, które mogą autorytatywnie występować w imieniu swoich członków[14].

Innym odstępstwem od niemieckiej Komisji Trójstronnej, czy austriackiej Komisji Parytetowej ds. Cen i Płac, był wyłącznie konsultacyjny charakter polskiej komisji. Jedyną kompetencją stanowiącą było ustalanie wskaźnika wzrostu płac w sektorze publicznym, ale i ona wracała do rządu w sytuacji, wysoce prawdopodobnej, braku jednomyślności. Polskiej komisji było zatem bardzo daleko do modelowego rozwiązania, w którym ustalenia dialogu społecznego są wiążące dla wszystkich zaangażowanych stron i wszystkie strony uczestniczą w ich wdrażaniu.

Praktyka działania komisji była jeszcze bledsza. Od początku swego istnienia była ona bowiem rozrywana sporem między obozem postsolidarnościowym i postkomunistycznym. Do 1997 r. stawiał on rząd i OPZZ po jednej stronie barykady a NSZZ „Solidarność” po drugiej. Natomiast od momentu powstania gabinetu Jerzego Buzka to „Solidarność” znalazła się w uprzywilejowanej pozycji, faktycznie współtworząc koalicję rządową. Nie można więc powiedzieć, że dialog społeczny nie istniał. Owszem, prowadził go rząd ze „swoimi” związkami zawodowymi, a Komisja Trójstronna była tylko narzędziem uzyskiwania za niewygórowaną cenę dodatkowej legitymizacji dla działań rządu. Opozycyjne związki zawodowe uczestniczyły w niej więc niechętnie, przed wyborami nieformalnie („Solidarność”) lub formalnie (OPZZ w 1999 r.) wycofując się z jej prac[15]. Od 1999 r. Komisja faktycznie przestała działać jako forum dialogu społecznego, a posłowie OPZZ i „Solidarności” przygotowali projekty ustaw gruntownie zmieniających tę instytucję. Chociaż projekty były konkurencyjne, to ostatecznie przyjęto tuż przed wyborami 2001 r. ustawę cieszącą się poparciem obu stron konfliktu politycznego.

Był to więc drugi czynnik, obok złych doświadczeń z dotychczasowym funkcjonowaniem komisji, który pozwalał mieć nadzieję, że nowa Komisja Trójstronna stanie się skutecznym narzędziem dialogu między rządem, związkami i pracodawcami. Dodatkowo, nowy rząd SLD-PSL zadeklarował wsparcie dla Komisji, co wyraziło się w nowelizacjach ustawy wzmacniających tę instytucję oraz w osobistym zaangażowaniu ministra pracy a potem wicepremiera Jerzego Hausnera, już wcześniej uznanego znawcy (i wyznawcy) nowoczesnego korporatyzmu[16].

Nowa Trójstronna Komisja do Spraw Społeczno-Gospodarczych rozwiązywała problem reprezentatywności za uprawnione do uczestnictwa w jej pracach uznając ogólnopolskie organizacje związkowe zrzeszające ponad 300 tysięcy członków lub organizacje przedsiębiorców zatrudniających taką samą liczbę pracowników. W rezultacie Komisja złożona była tylko z OPZZ i „Solidar-ności”, pracodawców natomiast reprezentowały KPP, liberalna Polska Konfederacja Pracodawców Prywatnych (PKPP) oraz Związek Rzemiosła Polskiego (w pierwszym roku istnienia dołączyła jeszcze jedna federacja związków zawodowych i jeden związek pracodawców).

Co prawda, ustawowo Komisja nadal była głównie ciałem konsultacyjnym, ale zobowiązano rząd do przedkładania jej wszystkich projektów dotyczących polityki podatkowej, finansów publicznych, ubezpieczeń społecznych, prywatyzacji, restrukturyzacji gospodarki oraz prognoz wskaźników makroekonomicznych. Komisja nadal miała działać na zasadzie porozumienia wszystkich stron, ale do jego zawarcia wystarczała zgoda rządu i jednego z przedstawicieli pracowników i pracodawców. Wprowadzono też możliwość zawierania porozumień dwustronnych a każda ze stron mogła wnosić pod obrady dowolne zagadnienia z zakresu działania Komisji. Co więcej, rząd Millera dysponując komfortową większością w parlamencie i decydując się na politykę konfrontacji z opozycją, postanowił uczynić z Komisji Trójstronnej główne narzędzie dialogu społecznego, które ukazałoby bardziej koncyliacyjną twarz rządu. Wicepremier Hausner zaproponował zawarcie na forum komisji Paktu dla Pracy i Rozwoju i z góry zobowiązał się do przyjęcia przez rząd rozwiązań zaakceptowanych przez Komisję. Dodatkowo, na poziomie regionalnym powołano Wojewódzkie Komisje Dialogu Społecznego, działające pod przewodnictwem wojewodów, oraz ponad sto innych komisji dialogowych, głównie o branżowym charakterze. Jeśli dodać do tego spore środki finansowe przeznaczone na dialog społeczny zarówno z budżetu państwa, jak i z programów pomocowych Unii Europejskiej i UNDP, to wydaje się, że trudno sobie wyobrazić bardziej sprzyjające warunki transferu instytucjonalnego[17].

Komisja Trójstronna nie stała się jednak forum prawdziwego dialogu społecznego. Bardzo szybko odrodził się bowiem mechanizm konfrontacji „Solidarność” kontra postkomuniści. W dodatku OPZZ bogatsza o doświadczenie katastrofalnych skutków rządów AWS dla NSZZ „Solidarność” często przyłączała się do krytyki rządu a nawet była gotowa ją przelicytować, co oczywiście nie oznaczało gotowości do współpracy z „Solidarnością”. Właściwie wszystkie istotniejsze kwestie wnoszone przez rząd na forum Komisji kończyły się konfrontacją na linii „Solidarność” (lub związki zawodowe) – rząd. Latem 2002 r. związki oprotestowały niewielką nowelizację Kodeksu Pracy zmniejszającą nieco koszty pracy i zachęcającą do zatrudniania absolwentów, jesienią 2002 r. związki odrzuciły zmodyfikowaną metodę obliczania pensji minimalnej, zimą 2002 r. doszło do zasadniczego sporu „Solidarności” i rządu, który zaproponował zniesienie zasiłków przedemerytalnych[18].

Gdy wiosną 2003 r. pojawiła się idea Paktu dla Pracy i Rozwoju, „Solidarność” najpierw wyraziła umiarkowane zainteresowanie, by potem odrzucić pakt jako polityczną grę rządu Millera. Rozpoczęto jednak rozmowy dotyczące już nie paktu, ale Porozumienia Społecznego o skromniejszym i bardziej technicznym charakterze (zmiany prawa pracy, podatków itp.). Chociaż zespoły robocze Komisji Trójstronnej mogły pochwalić się całkiem sporymi sukcesami, do zawarcia Porozumienia Społecznego nie doszło. Mimo rozmów nie tylko bowiem nasilały się strajki, często organizowane przez „Solidarność”, ale rząd zniósł też przywileje podatkowe związków zawodowych, z których korzystała przede wszystkim „Solidarność”. Ta nowelizacja została czasowo zawieszona przez ministra finansów, ale napięcie między „Solidarnością” a rządem wzrastało. W październiku 2003 r. doszło do bardzo gwałtownej demonstracji górników w Warszawie, w wyniku której rany odniosło kilkadziesiąt osób. Wicepremier Hausner winą za te ofiary obarczył „Solidarność” i wkrótce ogłosił fiasko negocjacji nad Porozumieniem Społecznym. Ustalenia komisji roboczych skonsumowano jako porozumienie dwustronne OPZZ i pracodawców, które rząd poparł i wniósł jako własny projekt legislacyjny[19].

Upadek rządu Millera i rozkład obozu postkomunistycznego zadał ostateczny cios Komisji Trójstronnej. „Solidarność” drastycznie ograniczyła swoją aktywność na forum Komisji, a gdy PKPP zawetowała ustalenia w sprawie wskaźnika wzrostu płac na 2004 r., OPZZ zorganizował demonstrację pod siedzibą PKPP (pierwszą demonstrację pod siedzibą związku pracodawców
w historii III Rzeczypospolitej). Rząd Marka Belki wiceministrem pracy odpowiedzialnym za dialog społeczny mianował dotychczasowego negocjatora z ramienia PKPP, a sam Belka wkrótce poparł kandydaturę prezes PKPP w wyborach prezydenckich[20]. Komisja, która do grudnia 2003 r. przyjęła 23 uchwały, w dwóch ostatnich latach rządów SLD wypowiedziała się w dwóch sprawach. Sytuacja nie zmieniła się również po wyborach jesieni 2005 r. Mimo podkreślania znaczenia solidarności społecznej przez liderów PiS i korporacjonistycznej frazeologii prezydenta Kaczyńskiego, nie sposób zgodzić się z opinią, że „mimo wielu ułomności Komisji Trójstronnej oraz jej konsultacyjnego charakteru, pozostaje ona jedną z najważniejszych instytucji negocjacyjnego ładu społecznego i stanowi jeden z podstawowych mechanizmów uspołecznienia procesów podejmowania decyzji w ważnych sprawach publicznych. […] Jeżeli związki zawodowe przyjmą wspólną politykę i będą w stanie skupić się na kwestiach płac, stosunków pracy i restrukturyzacji działów gospodarki a także będą prowadziły negocjacje w sposób profesjonalny i odpowiedzialny, mogą tym samym wzmocnić instytucje dialogu społecznego i Komisji Trójstronnej”[21].

Przykład Komisji Trójstronnej dobrze pokazuje jak zawodne mogą być schematy z poziomu makro w odniesieniu do transferu instytucji. Komisja niewątpliwie jest transferem nieudanym. Okazała się instytucją nietrwałą, która nie uzyskała legitymizacji wśród grup, których narzędziem miała się stać. „Solidarność” od początku traktowała ją z podejrzliwością jako potencjalny instrument manipulacji postkomunistów, a OPZZ był stanowiskiem konkurencyjnego związku mocno uwarunkowany. Mimo, że Komisja została „adoptowana” przez wicepremiera i pewną część biurokracji ministerstwa pracy, że jej formalna struktura została elastycznie dostosowana do doświadczeń pierwszej komisji trójstronnej (z 1994 r.), nie stała się ona forum dialogu społecznego.

Nie sposób wymienić wszystkich przyczyn tego faktu, ale sprowadzają się one do stwierdzenia, że sfera „stosunków przemysłowych” w Polsce jest gruntem szczególnie niepodatnym na transfer instytucjonalny. Samo to pojęcie ma ograniczone zastosowanie do kraju, w którym gospodarka przez pół wieku była ściśle powiązana z polityką, a jej względna autonomiczność ciągle nie jest oczywista dla wielu polityków i przedsiębiorców. Związki zawodowe w Polsce były do powstania „Solidarności” narzędziem kontroli władzy nad społeczeństwem, raczej częścią partii-państwa-administracji niż społeczeństwa obywatelskiego. Walka „Solidarności” z komunistami korzystała więc z instytucji i wzorów zachowań obcych zachodnim związkom, tak jak różna była władza, z którą walczyła. Te wzorce interakcji między związkami i rządem przetrwały upadek komunizmu i wytworzyły specyficznie polski model. Związki uczestniczą w nim w sprawowaniu władzy, a zarazem czerpią swoją legitymizację z bezkompromisowego odrzucania działań rządu (czasem własnego). Zarazem konstruktywnie negocjują i radykalnie, na ulicy kontestują[22]. Politycy z mniejszą lub większą ochotą godzą się na to, bo związki są ich jedynym łącznikiem ze światem niebieskich kołnierzyków (poza sproletaryzowanymi nauczycielami tylko oni należą do związków). Wobec słabości kadrowo-marketingowych partii politycznych związki są jednym z niewielu zasobów, które można zmobilizować w kluczowym okresie kampanii wyborczej.

W takim kontekście komisja trójstronna jest zbędnym formalnym balastem. Dialog po polsku toczy się nie przy trójkątnym stole, ale „przy piwie i kanapkach”, jak Brytyjczycy określali stosunki rządów laburzystowskich ze związkami. Dialog toczy się między „swoimi” związkowcami i „swoimi” politykami (którzy często na poprzednim etapie swojej biografii byli związkowcami) z jednego obozu, między politykami i zaprzyjaźnionymi biznesmenami. Dopóki historyczny podział postkomuniści-postsolidar-nościowcy będzie jedynym podziałem socjopolitycznym, idącym
w poprzek podziałów warstwowych, czy zawodowych, instytucje korporacjonizmu będą miały niewielkie szanse na regulowanie rzeczywistości społecznej.

Na drugim biegunie skutecznego transferu instytucji znajduje się konstruktywne wotum nieufności wprowadzone w Polsce art. 158 konstytucji z 1997 r. Transfer ustrojowej nowinki z niemieckiej Ustawy Zasadniczej, która miała na celu uchronienie Republiki Federalnej przed niestabilnością rządów znaną z Republiki Weimarskiej, okazał się niezwykle udany. Chociaż w RFN konstruktywne wotum nieufności nigdy nie spełniło swojej podstawowej funkcji, nigdy nie uratowało żadnego rządu przed upadkiem (bo nie musiało, zawsze istniały trwałe koalicje, nawet jeżeli zmieniały się w trakcie kadencji), to niewątpliwie wzmocniło pozycję rządu i kanclerza jako silnej władzy wykonawczej[23].

Polsce – nękanej po 1990 r. przez słabość partii politycznych, endemiczny konflikt między prezydentem i rządem, hiperaktywizm Sejmu – konstruktywne wotum nieufności przyniosło stabilizację. Dzięki tej instytucji Polska otrzymała pierwszy rząd, który przetrwał całą kadencję, choć przez prawie dwa lata był rządem mniejszościowym. Również rozkład SLD w latach 2000-2001 miał przebieg mniej dramatyczny dzięki powołaniu gabinetu Belki, do którego co prawda nikt się nie przyznawał, ale też nikt nie miał dość głosów, by przedstawić alternatywę i rząd odwołać. Instytucja konstruktywnego wotum nieufności nie tylko więc spełniła swe stabilizujące zadanie, ale i na trwałe wpisała się w polską politykę, stając się częścią naturalnego, uznawanego za oczywiste instrumentarium polityków.

Zasadnicza różnica między Komisją Trójstronną a konstruktywnym wotum nieufności polega moim zdaniem na ograniczonym oddziaływaniu tej instytucji. Chociaż bowiem wotum nieufności znajduje się na pierwszych stronach gazet a o komisji trójstronnej mało kto słyszał, to ta pierwsza instytucja reguluje sferę wzajemnego oddziaływania uczestników gry politycznej, natomiast ta druga sięga głęboko w sieć utartych interesów i interakcji dużych grup społecznych. Konsekwencje wotum nieufności ponoszą wszyscy obywatele, ale jego „użytkownikami” są bardzo nieliczni politycy, podczas gdy zmiana formuły dialogu społecznego dotyka o wiele szerszych grup ludzi (głównie związkowców i urzędników) osobiście nią zainteresowanych. W tym sensie potwierdza się teza Jacoby’ego, że transfer jest łatwiejszy, gdy jego powodzenie nie zależy od współpracy państwa-głównego promotora zmiany z instytucjami społeczeństwa obywatelskiego.

Wniosek dla rozważań o modernizacji w skali makro z powyższych uwag o transferze instytucji jest tyleż banalny, co często spychany poza horyzont badawczy. Jedne kawałki rzeczywistości społecznej nadają się bardziej do modernizacji przez naśladowanie, inne nawet poddawane silnym naciskom modernizatorskim wytwarzają swoje ścieżki rozwoju alternatywnego, swoje Sonderwegen. Rzemiosło męża stanu, monteskiuszowskiego Ustawodawcy, polega na rozróżnieniu, z jakim przypadkiem ma do czynienia. To, że Ustawodawców dziś niewielu, nie zwalnia z analitycznego obowiązku rozróżniania zapędów modernizacyjnych z góry skazanych na niepowodzenie, od tych obiecujących, które mogą uleczyć rodzime wady przez import cudzoziemskich instytucji.

Artur Wołek, adiunkt w Wyższej Szkole Biznesu – NLU w Nowym Sączu
i Instytucie Studiów Politycznych PAN. Autor m.in. Demokracja nieformalna. Konstytucjonalizm i rzeczywiste reguły polityki w Europie Środkowej po 1989 r. (2004).



[1] Na temat nieudanych eksperymentów socjalistów u początków demokratyzacji w Grecji i Portugalii zob. J. Petras, E. Raptis, S. Sarafopoulos, Greek Socialism: The Patrimonial State Revisited, [w:] Mediterranean Paradoxes. The Politics and Social Structure of Southern Europe, J. Kurth, J. Petras (red.), Berg, Providence-Oxford 1993, s. 160-224; R. H. Chilcote, Portugal: From Popular Power to Bourgeois Democracy, [w:] tam¿e,
s. 128-159; J. M. Leite Viegas, A. Firmino da Costa (red.), Crossroads to Modernity.
Contemporary Portugese Society, Celta, Oeiras 2000.

[2] Z. Krasnodębski, Czy Polska potrzebuje modernizacji, „Nowe Państwo” 2006, nr 4; także Z. Krasnodębski, Demokracja peryferii, Gdańsk 2003,
s. 195-228; o polskich dyskusjach z punktu widzenia umiarkowanego zwolennika modernizacji zob. M. S. Szczepański, Ani Elizjum ani Hades. Piętnastolecie polskiej transformacji w perspektywie socjologicznych teorii zmiany, [w:] Współczesne społeczeństwo polskie. Dynamika zmian, J. Wasilewski (red.), Warszawa 2006, s. 35-44.

[3] W. Jacoby, Imitation and Politics. Redesigning Modern Germany, Ithaca-London 2000, s. 31.

[4] Na temat powyższych rozróżnień zob. W. Jacoby, dz. cyt., s. 5-8;
K. Krzysztofek, M. S. Szczepański, Zrozumieć rozwój. Od społeczeństw tradycyjnych do informacyjnych, Katowice 2005.

[5] O reformach Meiji zob. E. Westney, Imitation and Innovation. The Transfer of Western Organizational Patterns to Meiji Japan, Cambridge, MA 1987.

[6] D. Lerner, The Transfer of Institutions, [w:] The Transfer of Institutions, W. B. Hamilton, D. Lerner (red.), Duke Durham 1964, s. 7; por. tak¿e W. Jacoby, dz. cyt., s. 5.

[7] W. Jacoby, dz. cyt., s. 11-12.

[8] Tamże, s. 15.

[9] G. Sartori, Teoria demokracji, Warszawa 1994, s. 282-288.

[10] Na temat nieformalnych reguł/instytucji piszę więcej w: A. Wołek, Demokracja nieformalna. Konstytucjonalizm i rzeczywiste reguły polityki w Europie Środkowej po 1989 r., Warszawa 2004; zob. H. J. Lauth, Informal Institutions and Democracy, “Democratization” 2000, nr 7; G. Helmke, S. Levitsky, Informal Institutions And Comparative Politics: A Research Agenda, The Helen Kellogg Institute for International Studies Working Paper #307, wrzesieñ 2003.

[11] Ustawa z dnia 6 lipca 2001 roku o Trójstronnej Komisji do Spraw Społeczno-Gospodarczych i wojewódzkich komisjach dialogu społecznego (Dz.U. nr 100, poz. 1080 z późn. zm.); bibliografia zob. A. Kulesza (red.), Dialog społeczny, zbiorowe prawo pracy. Literatura polska i obca, Główna Biblioteka Pracy i Zabezpieczenia Społecznego, Warszawa 2004.

[12] O pierwszym wcieleniu komisji trójstronnej zob. K. Frieske, L. Machol-Zajda, Instytucjonalne ramy dialogu społecznego w Polsce: szanse
i ograniczenia
, [w:] Dialog społeczny, K. Frieske i in. (red.). Warszawa 1999.

[13] J. Sroka, Stosunki przemysłowe i partnerstwo społeczne w Polsce, [w:] Demokratyzacja w III Rzeczypospolitej, A. Antoszewski (red.), Wrocław 2002, s. 157-179.

[14] Na temat korporacjonizmu zob. J. Sroka, Europejskie stosunki przemysłowe w perspektywie porównawczej, Wrocław 2000.

[15] Zob. B. Gonciarz, W. Pańków, Dialog społeczny po polsku – fikcja czy szansa?, Warszawa 2001.

[16] Zob. J. Hausner, The State Enterprise Pact and the Potential for Tripartism in Poland, [w:] Tripartism on Trial: Tripartite Consultations and Negotiations in Central and Eastern Europe, R. Kyloh (red.), Geneva 1995; J. Hausner, M. Marody (red.), Polski talk show: dialog spo³eczny
a integracja europejska: EU-monitoring V
, Kraków-Warszawa 2001.

[17] J. Gardawski, Powstanie i przekształcenia Komisji Trójstronnej na poziomie centralnym (październik 2002 r.), [w:] Polskie Centrum Monitorowania Stosunków Przemysłowych, Warszawa 2005, s. 116-120.

[18] R. Towalski, Przebudzenie Komisji Trójstronnej (lipiec 2003 r.), [w:] Polskie Centrum Monitorowania…, s. 249-251.

[19] J. Gardawski, Wstrzymanie negocjacji wokół porozumienia społecznego (wrzesień 2003 r.); J. Gardawski, Zakończenie pracy Komisji Trójstronnej nad Porozumieniem Społecznym (grudzień 2003 r.); [w:] Polskie Centrum Monitorowania…, s. 169-172.

[20] J. Sroka, Wzrasta upolitycznienia dialogu społecznego w Polsce (lipiec 2005 r.), [w:] Polskie Centrum Monitorowania…, s. 391-393.

[21] J. Gardawski, Powstanie i przekształcenia Komisji Trójstronnej…, dz. cyt., s. 119-120.

[22] Por. R. Matyja, K. M. Ujazdowski, Równi i równiejsi, Warszawa 1993.

[23] S. Patyra, Konstruktywne wotum nieufności jako formuła tworzenia i dymisji Rady Ministrów, „Przegląd Sejmowy” 2001, nr 1.



2007 ©  Ośrodek Myśli Politycznej
http://www.omp.org.pl/