Leopold Tyrmand (1920-1985). Publicysta, prozaik, krytyk muzyczny. Urodzony 16 maja 1920
r. w Warszawie, w średniozamożnej, zasymilowanej, mieszczańskiej
rodzinie żydowskiej. W 1937 r. ukończył gimnazjum im. A. Kreczmara
w Warszawie, w latach 1938-39 studiował architekturę w Paryżu
na Academie des Beaux-Arts, wtedy też zafascynowała go muzyka
jazzowa. Po wybuchu wojny przedostał się do Wilna, wkrótce zajętego
przez Litwinów. Po okupacji Litwy i Wilna przez ZSRS pracował
w polskojęzycznym dzienniku "Prawda Komsomolska", organie
Komunistycznego Związku Młodzieży Litwy 1940-41. Za związek z
konspiracyjną polską grupą niepodległościową w IV 1941 aresztowany
i skazany na 8 lat więzienia. Przed wywózką uratowała go napaść
Niemiec na ZSRS: 22 VI 1941 r. zbiegł ze zbombardowanego transportu.
Większość jego rodziny zginęła podczas Holocaustu. Po zajęciu
Wilna przez Niemców zgłosił się w 1942 r. na wyjazd na roboty
do Niemiec (pracował jako robotnik, kelner, kreślarz, palacz,
marynarz w Moguncji, Wiesbaden, Frankfurcie nad Menem, Wiedniu,
do połowy 1944 r.). Próbę ucieczki ze statku do neutralnej Szwecji
przypłacił uwięzieniem w obozie koncentracyjnym w Norwegii. Po
wojnie przez rok pracował w Norwegii dla Międzynarodowego Czerwonego
Krzyża oraz jako polski korespondent prasowy. Wiosną 1946 r. powrócił
przez Danię do Polski. Tu stał się jedną najbarwniejszych postaci
życia kulturalnego i intelektualnego powojennej Polski, którego
obraz w formie pamfletu zawarł w Życiu towarzyskim i uczuciowym
(1967). Dziennikarz i współpracownik m.in. "Expressu Wieczornego",
"Słowa Powszechnego", pracownik "Przekroju"
1947-49, po usunięciu z jego redakcji recenzent teatralny "Tygodnika
Powszechnego" (1950-53). Wielki miłośnik i popularyzator
jazzu w Polsce, organizował pierwsze koncerty tej muzyki. Popularność
zapewniła mu powieść Zły (1955). Po perypetiach z cenzurą, a szczególnie po zablokowaniu możliwości
wydania Życia... wyjechał z Polski w 1966 r. Po podróży po Europie,
zafascynowany Ameryką, osiedlił się w USA, gdzie związał się z
ruchem neokonserwatywnym. Popularność zapewniły mu eseje publikowane
w piśmie "New Yorker" 1967-71. Z czasem jego antykomunizm
i krytyka liberalnego amerykańskiego establishmentu kulturalnego
skłóciła go z wpływowymi mediami i środowiskami, które Tyrmand
oskarżał o lewicowość i krępowanie swobody wypowiedzi; z podobnych
powodów zerwał współpracę z paryską "Kulturą", której
był przedstawicielem w USA. Od 1971 r. wykładał wa State University
of New York w Albany i jako starszy wykładowca literatur słowiańskich
na Columbia University. Od 1976 wicedyrektor konserwatywnego The
Rockford College Institute i redaktor jego wydawnictw. Wydawał "Chronicles
of Culture" i "The Rockford Papers". W 1967 otrzymał nagrodę
"Wiadomości" a w 1980 Freedom Foundation. Zmarł 19 marca
1985 r. w Fort Myers na Florydzie. Najważniejsze prace: Zły. Powieść (1955), Gorzki smak czekolady Lucullus. Opowiadania (1957), Życie towarzyskie i uczuciowe (1967), Dziennik 1954 (1980), eseje: U brzegów
jazzu, Cywilizacja komunizmu, Notebooks of a duilettante (1970; Zapiski dyletanta, 1991), The Rosa Luxemburg
contraceptives Cooperative. A Primer on Communist Civilisation (1971).
Wybrane fragmenty pochodzą z: O metafizyce
i etyce na co dzień, /w:/ Cywilizacja
komunizmu, Londyn 1992, s. 153-160.
Dlaczego istnieje zło na świece?
Nieliczni filozofowie, jak również i ludzie prości, zadawali sobie
i innym to pytanie. Liczni apologeci i egzegeci licznych religii
zawsze dawali wykrętne odpowiedzi. Jedną z najpopularniejszych
była teza, że bez zła nie byłoby dobra. Dobro poznajemy poprzez
zło, zaś nadmiar dobra obraca się na ogół w zło. Niektórzy twierdzą
też, że nadmiar zła obraca się w końcu w dobro, lecz na to jest
mniej dowodów i nikt nie jest tego zbyt pewien.
Komunizm rozświetlił wiele mroków w tej dziedzinie i wniósł
nieco niezachwianej prawdy i nienaruszalnych aksjomatów tam gdzie
dotąd dominowała chwiejność relatywizmu. Jednego jesteśmy pewni
w komunizmie: bez względu na to ile produkuje on zła - zło to
nigdy nie przechodzi w dobro. Pewien czeski dziennikarz skonkretyzował
niegdyś płynność filozofii w tej mierze mówiąc: "Czasami
mam wrażenie, że nasz rząd istnieje tylko po to aby nam
utrudniać życie". Ta prosta na ogół obserwacja kryje w sobie
godne szacunku głębie.
Brak wolności i sprawiedliwości, dwa najbardziej rzucające
się w oczy elementy życia w komunizmie, nie stanowią tam jednak
głównych determinant losu człowieka. Los ten jest określony przez
brak możliwości rozwoju człowieka jako jednostki w społeczeństwie,
oraz możliwości rozwoju jego człowieczeństwa w nim samym. Bez
tych dwóch komponent swego losu homo nie potrafi ani tworzyć,
ani pchać naprzód ani siebie ani swego społeczeństwa - jak tu
więc mówić o przemyśle, literaturze i szkolnictwie. Czy można
obejść jakość nieludzkość tego układu? Wszak wiemy z historii
rodzaju ludzkiego, że człowiek potrafi wyswobadzać się z każdych
pęt lub chociażby przechytrzyć najgorszego ciemiężyciela. Komunizm,
najnowocześniejsze z jarzm, wchłonąwszy w siebie doświadczenia
stuleci, jest na to przygotowany. Rozwój jednostki jest ewentualnie
dobrem wynajmowanym jednostce pod najsurowszą kontrolą. I to za
straszliwą cenę służalczości, upokorzeń i poniżeń wobec których
bizantyńsko-feudalne wzory sadyzmu władzy wydają się komiczną
ekspresyjnością niemego filmu. Służalczość wobec doktryny, reprezentowanej
przez dyrektora państwowego urzędu czy partyjnego dygnitarza kryje
w sobie rozpacze i upadki nieznane fizycznym poniżeniom wobec
przemocy. Deptanie godności ludzkiej to coś innego niż zupełny
zanik godności w poddaniu się ideologii dla zdobycia prawa do
rozwoju. Zachodni komunista czy rewolucjonista nie jest w stanie
tego zrozumieć, że poryw zamieniony w codzienność, zrodzić może
tylko tyranię, której jedynym środkiem władzy jest łamanie charakterów,
stoi to w kardynalnej sprzeczności z jego wyobrażeniami o świecie
postrewolucyjnym, o który walczy. Lecz nie tu miejsce na rozważania
o różnicach pomiędzy wyobrażeniem a sprawdzalnością. Sens upodlenia
ludzkiego w komunizmie nierozłączny jest od bezdenności bezprawia,
przedstawianego jako prawo na co dzień i w każdej tkance życia
- od centrum władzy po sklep z ogórkami. Tyranie wschodu, feudalizm
i stare autokracje używały bezprawia w szczególnych wypadkach
większej wagi, a ze skrupulatną wytwornością nalegały na rządy
w sprawach drobnych. Dlatego, mimo ich zbrodni i okrucieństw,
można w nich było żyć, a nawet rozwijać się jak jednostka kształtująca
swe własne człowieczeństwo. Przeciwstawiając się im, człowiek
wzbogacał się. Walcząc z komunizmem, człowiek redukuje się do
aktów szaleństwa i rozpaczy.
Stąd - życie w komunizmie jest piekłem, ale nie dla wszystkich.
Jest piekłem dla ludzi dobrej woli. Dla uczciwych. Dla rozsądnych.
Dla chcących pracować z pożytkiem dla siebie i dla innych. Dla
przedsiębiorczych. Dla tych, którzy chcą coś zrobić lepiej, wydajniej,
ładniej. Dla tych, którzy chcą rozwijać, wzbogacać, pomnażać.
Dla wrażliwych. Dla prostolinijnych i skromnych. Natomiast dobrze
prosperują w komunizmie głupcy nie dostrzegający własnej marności
i śmieszności. Doskonale powodzi się służalcom, oportunistom i
konformistom; wiedzie im się tym lepiej, że z czystym sumieniem
mogą nie robić nic, albowiem i tak nie sądzą, że należy coś
robić w zamian za serwilizm - czują się zwolnieni z wszelkiej
odpowiedzialności co wzmaga ich znakomite samopoczucie.
Brak poczucia sprawiedliwości jest najogólniej biorąc, warunkiem
powodzenia w komunizmie: im bardziej ktoś jest nieodpowiedzialny
i umie nieodpowiedzialnością manipulować, tym większą zrobi karierę.
Wspaniale powodzi się tchórzom i leniom którzy nie robiąc niczego
nie narażają się na błędy, nie popełniając błędów otrzymują nagrody
za inercję. Ale prawdziwym rajem jest komunizm dla oszustów, naciągaczy,
niebieskich ptaków i hochsztaplerów: o ile mniej muszą się wysilać
niż w kapitalizmie aby zdobywać łupy - wystarczy głosić tylko,
że się jest wiernym, oddanym komunistą by otrzymać bogactwa i
zaszczyty.
Cztery miliardy ludzi na ziemi każą nam widzieć wiele rzeczy
inaczej, niż dotąd. Zmieniają się pod tym ciężarem pojęcia dobra
i zła. Ingerencja państwa w życie jednostki, planowanie społeczne
i gospodarcze i priorytet interesu zbiorowości inaczej wyglądają
w tej perspektywie. Komunizm proponuje je od dawna - i trudno
się z nim w tym względzie nie zgodzić - ale nie potrafi je oczyścić
z przemocy i zepsucia. Jakby dotknięciem swym zamieniał je w kłamstwo
i krzywdę. Ci, którzy powołują się na nieudolność gospodarczą
i organizacyjną komunizmu jako na dowód jego niższości, popełniają
błąd. Wierzę, iż przy wszystkich swych klęskach i całym swym obskurantyzmie
komunizm zapewni w końcu wszystkim swym mieszkańcom talerze, a
nawet da każdemu domek z ogródkiem, choć w lichym gatunku. Pączkowanie
współczesnej technologii i środków wytwórczych już się o to postara,
nawet kneblowane i partaczone przez doktrynę. Nędza i dobrobyt
przestały być czerwonym i czarnym rulety, w którą gra dzisiejszy
świat. Ale co z tego? Dobrobyt nie zlikwiduje metafizyki krzywdy
w komunizmie, nie da sprawiedliwości jednostkowej ani społecznej,
nie stworzy perspektyw rozwoju jednostce, inaczej, niż za cenę
moralnych koncesji - czyli nie zlikwiduje immanentnego zła ustroju.
Rozbestwione kłamstwo jakim komunizm wypełnił swój świat
i zainfekował nasz świat anuluje wszelkie normy rozsądku. Nikt,
kto skłonny jest walczyć o godność własną i chce pozostać w zgodzie
z własnym sumieniem, nie zgodzi się na to, żeby nazywać dzień
nocą, ciemnotę kulturą, zbrodnię przyzwoitością, brak towarów
obfitością towarów, niewolę wolnością - na mocy dekretu komunistycznych
władców. Poprzez kłamstwo komunizm staje się wszechobecny, przeobraża
się we własność bytu, partnera istnienia, element panteistyczny,
z którym nawet ścinanie paznokci ma coś wspólnego. Groza kryjąca
się w tym stanie rzeczy jest nie do pojęcia dla ludzi demokratycznego
Zachodu.
Czy żyjąc w komunizmie, można więc kiedykolwiek osiągnąć
równowagę ducha - cel człowieka rozumnego i dobrej woli? Chyba
tak, ale tylko za cenę moralnej kapitulacji. Na przykład: akceptując
zło i niesprawiedliwość jako immanentny element bytu. Komuniści
rozwiązują to zagadnienie z podejrzaną łatwością. Obecna niesprawiedliwość
- mówią - jeśli istnieje, to służy przyszłej sprawiedliwości,
której nadejście jest nieuchronne, gwarantuje je nasza słuszna
i niepodważalna teoria. Pewien polski filozof zaś zauważa: "Okropność
i korupcja będąca owocem doktryny roszczącej sobie całkowitą i
nieomylną wiedzę o przyszłości, przekracza najśmielsze przewidywania.
Z doktryny tej wynika bowiem, że moralnym problemem jednostki
nie jest bynajmniej przykładanie do wydarzeń historycznych własnej
miary sprawiedliwości, ale dostosowanie własnego poczucia sprawiedliwości
do nakazów konieczności historycznej - uosobionej w praktyce przez
partię, jej kierownictwo i jej bieżące czyny". Wiara komunisty
w przyszłą sprawiedliwość może być znamieniem uczciwości i idealizmu,
ale jak to wytłumaczyć staruszce-emerytce, która otrzymawszy przesyłkę
ze starymi ubraniami od krewnych z kapitalistycznej zagranicy,
zostaje opodatkowana przez państwo jako spekulant i wróg ludu.
Jak to wytłumaczyć rzemieślnikowi, który jest specjalistą od rzadkiego
rodzaju protez, na które czekają liczni chorzy jak na zbawienie,
a któremu państwo - nie zajmujące się produkcją takich protez
- zabrania ich wyrobu i sprzedaży, oskarżając go o chęć restoracji
kapitalizmu. I jak to wreszcie wytłumaczyć chorym czekającym na
protezy, których komunistyczne państwo nie potrafi im dostarczyć.
Wiele zostało napisane na temat komunizmu jako religii nienawiści.
Zarzut ten jest istotny, lecz często spłycany. Proklamacja nienawiści
nie jest sama w sobie kwalifikacją moralną - dobry chrześcijanin
też nienawidził grzechu i wszelkie równania etyczne są w tym względzie
możliwe. Rzecz w tym, że komunizm podnosi nienawiść do rangi miłości,
nie wartościuje odrębnie tych uczuć identyfikuje ich walor dla
zdrowia moralnego człowieka, różnicując jedynie ich kolor, kierunek,
symbolikę. Kochając proletariat i partię, dobry komunista zobowiązany
jest do nienawidzenia tych wszystkich, którzy nie kochają proletariatu
i partii - taka jest ostateczna logika moralnych dyspozycji i
rządzących nimi uczuć. W końcu wrogiem zasługującym na nienawiść
staje się każdy inny, którego trzeba zniweczyć po to aby
samemu istnieć. W aspekcie rozwoju rodzaju ludzkiego jest to regres
do najprymitywniejszych kodów etycznych. W praktyce codzienności
daje to efekt komiczny, przeobraża się w ponurą groteskę. Najbardziej
kurczowym wysiłkiem komunistów jest próba wmówienia całemu światu,
a także i sobie samym, jednoznaczności interesów partii, państwa
i społeczeństwa. Tymczasem życie na każdym kroku ujawnia trójstronną,
przepastną rozbieżność tych interesów. Ktokolwiek żyje w komunizmie
ma świadomość męki jaka towarzyszy każdej próbie pojednawczości
czy uzgodnienia tego co sam chce czy zamierza, z tym co od niego
wymaga partia i państwo. Rezultatem jest wieczna połowiczność
wszystkiego, niemożność pogodzenia się z tym co człowieka otacza.
W demokratycznym kapitalizmie wystarczy ażeby interesy jednostki
nie kolidowały z interesami społeczeństwa czy innych jednostek,
aby zostawić człowieka w spokoju i pozwolić mu robić co uważa
za stosowne. W komunizmie malarz, który chce malować obraz, musi
wziąć pod uwagę czym jego obraz będzie dla partii, rządu, państwa,
związków zawodowych, dzieci szkolnych, nadchodzącej rocznicy narodzin
Lenina, oraz ministerstwa przemysłu - o ile chce malować hutę
- zaś ministerstwa rolnictwa, o ile ma zamiar namalować truskawkę.
Każde też nosi w sobie instynktowne przeświadczenie, że cokolwiek
by się w komunizmie zmieniło, czy jaki humanitarny socjalizm z
ludzką twarzą nie zastąpiłby obecnego, totalitarnego komunizmu
- ta właściwość zrealizowanego społecznie marksizmu pozostanie
determinacją życia w nim. Komunizm zawsze będzie dążył i domagał
się tego samego mandatu od rzeczywistości, zaś jakąkolwiek próbę
oporu nazwie wrogością i wezwie swych zwolenników do nienawidzenia
jej. Stąd filozofia władzy w komunizmie jest prosta: zakłada ona,
że każdy w państwie ma coś do ukrycia i pierwszą zasadą rządzenia
jest wykrywanie tego co ukrywając chcą ukryć. Ogół podniesiony
do absolutu sprawia, że jako wartość najwyższa ma prawo do wszystkiego.
A ponieważ ogół jest prawem historii reprezentowany przez partię,
trudno się więc oprzeć podejrzeniu, że XX-wieczny przywódca komunistyczny
uważa, że ma pełne prawo do każdego strzępu myśli, uczuć i biologicznego
bytu swych poddanych.
Studia nad alienacją w komunizmie utrudnione są przez pewną
nieścisłość, ogólnie uważaną za apogeum myśli teoretycznego marksizmu
i powszechnie poważaną wszędzie gdzie indziej jako wspaniały dorobek
ducha badań europejskiej cywilizacji. Dla kogoś, kto przeżył komunizm
i patrzy nań z perspektywy lat siedemdziesiątych naszego stulecia,
podstawowa teza Marksa o walce klas wydaje się jakimś nieporozumieniem.
Nie ma w naszym obrazie świata czegoś takiego jak walka klas,
natomiast jest walka poszczególnych ludzi występujących w imieniu
klas. Same klasy społeczne posiadają jeszcze niezupełnie zbadaną
zdolność wzajemnego współżycia, wzajemnego przenikania się, wzajemnej
imitacji i przybierania wzajemnie swych najgorszych cech. Człowiek
wyalienowany w komunizmie jest jednocześnie człowiekiem wessanym,
oplecionym bez reszty przez funkcje i serwituty, które - paradoksalnie
- przesądzają jego wyobcowanie. Jest gnojony przez nadmiar uspołecznienia
i ciągle czeka na swojego Kafkę, który ukazałby jak w komunizmie
zabija relacja, a nie nieuchwytność relacji. Sam fakt pochwycenia
człowieka w tryby maszyny nie przesądza władzy nad jego duszą.
Obserwator z Zachodu nie może pojąć dlaczego człowiek w uchwycie
tak stalowych zależności i związków społecznych tak mało się nimi
interesuje. Zaś ludzi w komunizmie nie obchodzi nic poza
bezpośrednią strefą odczuwania i oddziaływania, bowiem nic
poza kataklizmem na miarę historii nie może zmienić ich losu,
poprawić go. Na wszelkie pogorszenia są znieczuleni, ich jedyną
bronią jest rezygnacja. Duża ich większość źle życzy własnemu
krajowi i społeczeństwu, cieszy się w ukryciu z jego niepowodzeń
i klęsk, tęskni do katastrof jak wojny, załamania gospodarcze,
klęski żywiołowe, wyznając zasadę, że im gorzej tym lepiej,
albo kojąc w ten sposób własne rozgoryczenia i rozpacze. Na Zachodzie
inflacja, powódź, nieurodzaj, katastrofa lotnicza - lub odwrotnie:
nowy rewelacyjny produkt, sukces medycyny - jakoś dotyczy wszystkich.
W komunizmie klęska społeczna uderza w wielu, ale nie dotyczy
nikogo, żaden zaś, nawet najbardziej spektakularny sukces nie
przynosi nikomu korzyści.
Komunizm przyszedł do ludzkości z propozycją, że jeśli odda
mu ona władzę nad sobą, on da jej lepsze życie. W krajach, gdzie
tę władzę otrzymał, ludzie żyją gorzej niż kiedykolwiek w historii
tych krajów. Poczucie gorszego życia jest tam tak dojmujące, że
jest główną przyczyną samobójstw. Zachód nie jest w stanie pojąć
tego typu polaryzacji, jest bezradny wobec jej przejawów. Zagadnienie
gorszości etycznej, tak wyraźne dla ludzi stamtąd, gmatwa się
oczach Zachodu beznadziejnie i prowadzi Zachód ku sądom wzbudzającym
tam melancholijną rozpacz. Jeśli dwóch poetów uderza w
nutę krytycyzmu w swych poematach, ale tylko jeden z nich siedzi
za to w więzieniu, znaczy to, że tylko jeden z nich jest porządnym
człowiekiem, drugi zaś zwykłą kanalią. Dla Zachodu obaj są bojownikami
o wolność twórczą - i to proste nieporozumienie stanowi o bolesnej
słabości Zachodu wobec komunizmu.