Strona główna | Czytelnia | Publikacje | Informator | Zarejestruj się | Zaloguj | Odzyskiwanie hasła | English Version
OMP

Główne Menu

Nasi autorzy

Strony tematyczne

Sklep z książkami OMP

Darowizny na rzecz OMP

Księgarnie z książkami OMP
Lista księgarń - kliknij

Stanisław Tarnowski - Od lat dwudziestu pięciu
.: Data publikacji 27-Wrz-2005 :: Odsłon: 788 :: Recenzja :: Drukuj aktualną stronę :: Drukuj wszystko:.

Fragment pochodzi z książki Stanisława Tarnowskiego Z doświadczeń i rozmyślań, Kraków 1891, ss. 88-100.

Zauważył to Klaczko w jednym ze swoich artykułów, że Opatrzność jakby chciała różne części Polski wystawić na próbę, by pokazały, ile postąpiły i co mogą, jednej po drugiej daje sposobność i warunki życia. Był Wołyń za Czackiego, było Królestwo, była Wielkopolska około roku 1840 i po nim. W ten sposób jeżeli cały organizm nie żyje jednakowo i krew po całym równo nie krąży, to część przynajmniej oddycha, żyje i dla wszystkich pospołu życie przeciąga i wyrabia. Z kolei przyszedł czas na Galicję.

Ta, po nauce roku 1863 zrozumiała, postanowiła i oświadczyła Austrii, co następuje: 'Cokolwiek zrobił Józef II i Metternich, odtąd nie będziemy wam życzyli źle, ale dobrze; nie zdradzimy was, ani nie odstąpimy. Wasze dobro możemy, więc chcemy i będziemy uważać za swoje. Trzymamy się was wiernie, rzetelnie, z przekonania i statecznej woli. Przyszłość w ręku Boga; ale jakąkolwiek on dla was i dla nas chowa, możecie wierzyć i być pewni, że sprzeniewierzenia i zdrady od nas nie doznacie, tylko owszem, pomoc szczerą wedle naszych sił i możności'.

W tej zmianie stosunku i postępowania tkwił środek zaradczy, lekarstwo, na dwie chroniczne choroby naszego społeczeństwa. Na rozdział między ludem wiejskim, który się rządu austriackiego trzymał i chciał trzymać, a tymi, których on panami nazywał; i na chorobę drugą, na zadawnione pojęcie rządu jako czynnika odrębnego od społeczeństwa i jemu przeciwnego. To pojęcie (staropolskie niegdyś, a rewolucyjne w wieku XIX) zasadniczo fałszywe, a praktycznie szkodliwe, bo nie dopuszczające jednolitości społeczeństwa, a siły i jedności w polityce, zaczęło się zmieniać po raz pierwszy w Galicji, zwłaszcza od roku 1866.

Starszyzna kraju z ówczesnym marszałkiem na czele, ludzie z politycznym rozumem i doświadczeniem, weszli na tę drogę śmiało i szczerze, ale nie bez walki. Było w społeczeństwie uczucie żywe i aż nazbyt słuszne, żalu do Austrii i jej dawnych rządów; było także to drugie, że zgoda i porozumienie z rządem rozbiorowym, którymkolwiek, nie da się pogodzić z wiernością Polsce. Uczucie szanowne, szlachetne, ale mylne. Stanowisko zasadnicze, nie uznawanie rządu, a tylko bierne znoszenie go, naprzód w praktyce nie jest możliwym, bo dałoby się objawić i utrzymać jedynie przez zupełną i systematyczną abstencję (od Rady Państwa, od Sejmu, od Rad powiatowych i gminnych itd.) a na taką rząd, od kraju silniejszy, a w kraju silniejszy od opozycji, zawsze znalazłby sposób. Po wtóre jest szkodliwym, bo przez nieczynność wiedzie do bezwładności, do niezdolności rządzenia się i życia. Wreszcie jest to stanowisko w samej istocie swojej, w zasadzie mylne, bo nie jest niewiernością względem ojczyzny to, co jej służy i na rzeczywisty pożytek wychodzi. Na tej zmianie wszakże, na tej różnicy między stanowiskiem zajętym przez nas w Galicji, a dawnym pojęciem absolutnego przeciwieństwa między Polską a państwami rozbiorowymi, oparło swoje nadzieje, rachuby i działania stronnictwo przeciwne.

Stanowisko Galicji i jej polityka mogły logicznie prowadzić do przywrócenia, utrwalenia społecznej równowagi w kraju; faktycznie prowadzić do niej zaczęły. Tej zaś nad wszystko nie lubi i boi się polityka rewolucyjna i anarchiczna. W tym, co się w Galicji działo, ujrzała ona zaprzeczenie swoich dwóch zasad kardynalnych: legitymizmu tajnych rządów (niby narodowych) i tajnej organizacji, oddającej pod władzę tego tajnego rządu pewną liczbę ludzi ślepo posłusznych, gotowych na rozkaz dać się użyć do takiego działania, jakie ów rząd tajny w swojej polityce uzna za potrzebne. Zaczęła się więc walka. Trafiając do uczucia patriotycznego, partia przeciwna wołała i szeptała, że zajęta w Galicji postawa i zaczęta akcja jest wyrzeczeniem się Polski. Przy zręczności własnej, a nierzadkiej u nas łatwowierności i podejrzliwości, miała niezłe powodzenie. Działanie sejmowe utrudniała, podkopywała powagę ludzi i ufność do ich polityki; w razie wydarzeń ważnych i zawikłań trudnych, wymagających wielkiej przezorności, mogła zepchnąć kraj z obranej drogi i sprowadzić go na swoje manowce. Ale obrona była tym razem czujniejsza i spieszniejsza, była też i liczniejsza; a między różnymi jej środkami godzi się nam wspomnieć przyjaciela zasługę, te Kilka prawd z dziejów naszych, które Szujski w roku 1867 powiedział. 'Jeżeli naród jako państwo upadł, to z własnej winy; jeżeli powstanie, to własną pracą, własnym rozumem, własnym duchem... Jakąkolwiek jest forma rządu, jakikolwiek jest skład społeczny, dwa te czynniki istnieć i zgodnie ze sobą działać muszą, jeżeli naród ma kwitnąć... Jak liberum veto po Konstytucji Trzeciego Maja było Targowicą, tak dziś byłoby nią liberum conspiro. To nie wolność, tylko socjalizm; to nie niepodległość, tylko pożarcie przez Moskwę.'

Wojna była wypowiedziana i zacięta; szczegółów jej przypominać nie mamy ani czasu ani chęci. Skutek był ten, że słowa, które objaśniały fakty i na faktach były oparte, wrażenie sprawiły, a następstwa roku 1863 same mogły były zrodzić przekonanie, że tajne sprzysiężenia i tajne rządy nie ratują spraw, ale je gubią. Kiedy w roku 1869 próbowano utrzymać 'nieprzerwalność organizacji', odparli ją nawet tacy, którzy niedawno jeszcze w nią wierzyli i do niej należeli. Polityka tajnych związków była osądzona jako zła przez ogromną większość kraju, polityka zgody z Austrią była przez tę samą większość rzetelnie i z przekonaniem przyjętą; tak zwana organizacja nie miała widoków powodzenia. Skryła się też pod ziemię i przycichła, a przestawała na tym, że utrzymywała hałaśliwą opozycję, szkalowała Sejm i delegację do Rady Państwa, i przeszkadzała im w działaniu, a Stańczyków ogłaszała zdrajcami. Jak osłabła dowodzi najlepiej, że po raz pierwszy zaczęto się z niej śmiać; słowo tromtadracja, wynalezione przez jedno z pism humorystycznych lwowskich, oznaczające politykę pustą a głośną, przechwałkową, deklamacyjną i demonstracyjną, przylepiło się do tej partii i było charakterystycznym objawem ówczesnych usposobień. Polityka rzeczywista i stateczna - pomimo stawianych przeszkód i popełnianych błędów - robiła postępy, szerzyła się w opinii, gruntowała w przekonaniach. Ci nawet, którzy najbardziej stronili od tak zwanych Stańczyków, którzy albo nie mogli wyleczyć się z wrodzonej (a zręcznie pielęgnowanej) podejrzliwości, albo bali się o popularność swoją i na nazwę złych patriotów, serwilistów, zaprzedańców, narażać się nie chcieli, nawet tacy wiedzieli doskonale, że tajne związki i organizacje prowadzą tylko do szkody, a polityka stabilności o państwo austriackie oparta i jemu wierna, jest rzeczywistością i korzyścią. Przekonanie to rozeszło i przyjęło się tak dobrze, że podzielają je skrycie nawet ci, którzy najgłośniej zwolenników tej polityki oskarżają i potępiają. Lepszej, korzystniejszej nikt nie wymyśli; a kto najbardziej nawet (z patriotycznego niby stanowiska) na nią narzeka, ten nie zmieniłby jej z pewnością, gdyby sam do steru spraw naszych doszedł.

Ale dawna rewolucyjna tradycja i polityka nie ustała. O powstaniu ona nie myśli, ani go gotuje; ale anarchii z programu swego nie wykreśliła, a środki modyfikując lekko według potrzeby, zachowała zawsze te same. Utrzymywać społeczeństwo w rozdrażnieniu i niedowierzaniu jednych przeciw drugim, to sposób najpewniejszy, żeby poróżnionych opanować i zaprowadzić gdzie się zechce. Nie mówiąc też ani o powstaniach, ani o organizacjach, ani o spiskach, umiano zręcznie zaszczepić i krzewić ciągły niepokój, ciągłą niejedność w umysłach. Narzędziem były dzienniki, a środkiem? Wszystko, co każdy dzień przyniósł i nadarzył. Pierwsza lepsza sprawa, ważniejsza czy mniej ważna, w Sejmie czy w Radzie państwa, służyła za dowód niegodnego serwilizmu poselskiej większości i bezwzględności twardej, a życzliwości tylko udanej rządu. Cóż dopiero, jak ten rząd wnosił, a ci posłowie uchwalali podatki coraz wyższe i rzeczywiście uciążliwe! Co za sposobność wyborna do wołania, że ten minister Polak jest państwa tylko sługą, a kraju nieprzyjacielem, i tak samo ci, którzy go popierają i bronią. A kiedy takie oskarżenia trafiały do podrażnionego uczucia wiejskich obywateli podatkami najbardziej obciążonych, to do miast znowu przemawiało się innym językiem, drażniło się żyłkę demokratyczną, uderzało się w czułą strunę równości. 'Wszystkie miejsca, wszystkie wpływy, opanowane są przez małą garstkę uprzywilejowanych, przez arystokratyczną koterię; a my, czyż nie jesteśmy ludźmi jak oni? Czy nie potrafilibyśmy robić tak, i lepiej jak oni?' Miłość ojczyzny, o ile była gorąca a krótko widząca, jątrzyło się oskarżaniem o odstąpienie i wyrzeczenie się Polski; przestarzały i doktrynerski (ale nierzadki niestety) liberalizm, straszyło się widmem arystokracji i feudalizmu; religijną obojętność lub religijną nienawiść do Kościoła (a i ta się zdarza) widmem klerykalizmu. Pochlebiało się jednym, żeby drugich poniżyć; szkalowało się jednych, żeby drudzy zastraszeni opierać się nie śmieli; a wszystko z tym skutkiem, że społeczeństwo systematycznie utrzymywane w stanie wzajemnych podejrzeń i niechęci, do prawdziwego zdrowia i równowagi przyjść nie mogło. Tymczasem podrosło pokolenie nowe, które ostatnie wypadki znało tylko z tradycji, które wychowało się już w przekonaniu, że powstania do celu nie wiodą, ale chowało się bez narodowych nadziei. Bez dążeń, bez ideałów przecie żyć nie mogło: jakież mieć mogło? Patriotyczne zawsze; ale te cofnięte w głąb, odłożone do przyszłości niewiadomej; a jako bliższe, bezpośrednie, praktycznie do osiągnięcia możliwe, stawiały się ideały demokratyczne. Obowiązkowa nauka, zwiększona liczba szkół, w skutku tego zwiększona liczba uczących się, dostarczały coraz nowych warstw ludzi, do których te ideały koniecznie żywo przemawiać musiały. U jednych znajdowała wiarę i zapał przestarzała doktryna demokratyczna i liberalna, odświeżona niby godnym zazdrości przykładem republiki francuskiej i zasadą powszechnego głosowania; u innych, czy z usposobienia gorętszych, czy z umysłu bardziej logicznych i bardziej jednostronnych, znalazły wiarę i zapał doktryny socjalistyczne. Materiał, nad którym polityka anarchiczna mogła pracować, stał się i bogatszym, i wdzięczniejszym, bo łatwowierniejszym, mniej doświadczonym i wyrobionym, zatem łatwiejszym do obrobienia, powolniejszym do użycia. Za długo też trwała i zakorzeniła się zbyt zuchwale ta polityka stabilności i rozumu, która sprawę narodową gubi, a postępu w społeczeństwie nie dopuszcza; trzeba jej raz przytrzeć rogów! A gdy po jednej stronie wiele najtęższych głów zabrała śmierć, po drugiej przybyło wiele głów do prowadzenia łatwych - zaczęła się robota z podwójną energią.

Przede wszystkim to, co najłatwiejsze: młodzież szkół, a zwłaszcza uniwersytetów. Trzeba jej podchlebiać i mówić, że jest osobnym, samodzielnym w społeczeństwie czynnikiem i ciałem; że ma prawo do głosu i ze zdaniem swoim w jakiej zechce sprawie występować powinna. Gdyby jej kto przypomniał, że czas głośnego mówienia i działania jeszcze na nią nie przyszedł, to oczywiście wstecznik i tchórz, który wolność obywatelską krępuje, zapał młodzieży mrozi, a ojczyzny nie kocha. Rzecz wiadoma zresztą, abecadło politycznej sztuki, pierwsza zasada rewolucji i anarchii, że wszelka władza (z wyjątkiem tajnej, ma się rozumieć) jest nieprzyjacielem. Niech młodzież wierzy, że kto ją do nauki nawołuje, ten ją za małe dzieci uważa. Niech się łudzi, że się kształceniem ludu zajmuje. Robić tego nie ma możności, ale zawsze z tego ta wielka korzyść, że młodzi przyuczą i tego nie robić co powinni, i w marnym gadaniu lub agitowaniu widzieć rzeczywiste działanie. W razie zajścia ze zwierzchnością, oczywiście zawsze młodym słuszność przyznawać; a kiedy już żadną miarą głośno zrobić tego nie można, to zganić ich lekko na pozór, a po cichu przyznać im słuszność i dać zachętę na przyszłość. Wszczepić w nich zwłaszcza to uczucie wzniosłe, że co się robi dla idei, to zawsze dobre i szlachetne; że więc postęp, podejście, kłamstwo, jest rzeczą nie brzydką, za jaką uważa ją przestarzały przesąd uczciwości i honoru, ale rzeczą obowiązku, zasługi, może bohaterstwa. O tym już i mówić nie warto, bo rozumie się samo przez się, że niedowiarstwo jest samym gruntem rozumu i postępu, wiara ciemnotą i niewolą; to oświecona młodzież koniecznie wiedzieć powinna. Przede wszystkim zaś powinna wiedzieć, że zbawienie i przyszłość ojczyzny, jak niegdyś były w emigracyjnym Towarzystwie Demokratycznym, tak dziś jest w jego następcach i spadkobiercach. Nieufność, niechęć, opór wszystkiemu co jawne i prawne; wiara, że lepszym i jedynie prawowitym, jedynie rozumnym, jedynie patriotycznym jest to, co pokątne, ukryte, bezimienne. Oto uczucia i pojęcia, w jakich młodzież ma być chowaną i kształconą, jeśli ma wyjść na wygodne narzędzia bez własnego sądu i woli.

Ale to dopiero część zadania; a prócz tej są inne. Przecież jest lud, ten lud, który się nade wszystko kocha; dla którego i przez który robi się to, co się robi, a który w dobroduszności i powolności swojej tak się naiwnie daje nadużywać, że dziś pokazuje, a może i czuje, dużo mniej do szlachty nieufności i niechęci, aniżeli przed 40 laty. Otóż to skutki tej niecnej roboty wsteczników! Ten lud przestaje czuć się w sobie, traci stopniowo świadomość siebie jako ludu (to jest jako upośledzonego, skrzywdzonego). Na to już pozwolić nie można; tę świadomość ludowi przywrócić trzeba koniecznie! O pańszczyźnie wprawdzie mówić trudno, bo jej nie ma, ale znajdzie się zawsze co innego, co choć mniej rzeczywiste, posłużyć może skutecznie. Trzeba w ludzie obudzić to przekonanie, że on sam o wszystkich sprawach radzić powinien, bo naprzód jego dobro jest od dobra całego narodu naturalnie odrębne i różne, a po wtóre ma rozumu dosyć, żeby o wszystkim radził. Że on nie wszystko znać i rozumieć może? to nic nie szkodzi; wszak my jesteśmy od tego, żeby za niego myśleć i mówić mu, co w każdym razie ma robić. A to powinien wiedzieć, że jest ludem, zatem upośledzonym - ludem, a zatem wszechwładnym. W tej świadomości trzeba go utwierdzać, a przede wszystkim uczyć, że bogatszemu i szlachcicowi wiary i zaufania nigdy dawać nie powinien, że on i szlachta to ogień i woda, że szlachta nigdy jego dobra nie zrozumie ani o nie dbać nie może, owszem, przeciwnie, będzie mu zawsze stała na zawadzie. Wtedy dopiero będziemy na dobrej drodze, wiodącej do zbawienia ludu i ojczyzny w dawnej tradycji Towarzystwa Demokratycznego i roku 1846. W miastach innymi sposobami z innego tonu, ale tak samo pod pozorem samoistności, roznieca się w ludziach oświeconych społecznie uprzedzenia i antagonizmy, w ciemniejszych zawiści. Jak na wsi hasłem jest: gromada przeciw dworowi - tak tu: miasto przeciwko wsi, i światło przeciw ciemności (naturalnie mniemanej).

Za tą zaś niby demokratyczną i niby patriotyczną, naprawdę rozkładową dążnością, posuwa się zwolna inna, przez nią nie prowadzona zapewne, ale z jej przygotowań wynikająca i korzystająca, agitacja socjalistyczna. Ta, w całej Europie czynna, nie mogła zatrzymać się na naszych granicach, musiała je przejść; ale kiedy znalazła grunt już przygotowany, umysły nauczone pojmować porządek społeczny jako rzecz złą, zwierzchność jako ograniczenie wolności, urząd, wiek i sam rozum nawet, jako obrazę równości, śmielej i skuteczniej mogła na tej podstawie wznosić swoją budowlę. Znalazła - jak wszędzie - głowy, charaktery i osobiste stosunki, do których trafić, które poruszyć i wyzyskać mogła. U jednych rzetelne współczucie dla nieszczęśliwych, u innych naturę skłonną do fanatyzmu przy pojęciu ciasnym, jeszcze u innych próżność, która zwykłym zawodem i biegiem życia zaspokojoną nigdy nie będzie, bo jest sama o tyle wielka, o ile jej zdolność mała; jeszcze u innych niedostatek, a w jego skutku żal do ludzi i społeczeństwa. W te różne strony natury ludzkiej uderzając, jątrząc jednych, pochlebiając drugim, agitacja socjalistyczna wzmaga się, i tak się czuje silną, że taić się ledwo uważa za potrzebne.

Pod rządem rosyjskim nie jest z pewnością pod tym względem lepiej; owszem, jest gorzej. Ale że tam nic jawnie pokazać się nie może, więc ze sporadycznych tylko symptomów wnosić można, że złe postępuje. Takim symptomem są te egzemplarze młodzieży, wychowane w rosyjskich szkołach i pojęciach, jakie w Warszawie, a częściej jeszcze na Litwie, spotykać się dają. Cechą ich, brak zupełny narodowości: ojczyzna jest przesądem, rozumnego człowieka niegodnym. Dalej bezbożność zupełna, jako wyrozumowana zasada i jako pasja. Jeszcze dalej, nienawiść społeczeństwa jako takiego i otwarte cyniczne pojmowanie człowieka, jako istoty fizycznej tylko, do używania przeznaczonej. Mieszanina i produkt rosyjskiego nihilizmu, filozoficznego materializmu i (niestety) polskiego naśladownictwa, istoty te wyzwolone spod wszelkich przesądów moralności i honoru, gdyby się mnożyły, musiałyby stać się zgnilizną narodu i społeczeństwa. Dlatego rząd rosyjski tak łaskawie, tak przez szpary patrzy na wszystko, co się przyczynić może do wydawania ludzi tego rodzaju; dlatego pisma, które nie uznają ani Boga w niebie, ani ojczyzny na ziemi, ani duszy w człowieku, taką mają w Warszawie swobodę szerzenia swoich nauk, kiedy ludzie uczciwi mają i ręce związane, i usta zakneblowane.

Obok zaś tych zepsutych (a nielicznych jeszcze), jest większość z sercem polskim a uczuciem szlachetnym, która właśnie dlatego że taką jest, łatwo może uwierzyć i dać się uwieść konspiratorom i organizatorom. Doprowadzona do rozpaczy przez istniejący stan rzeczy z jednej strony, do obrzydzenia przez tych swoich rówieśników, którzy do niego przystają, ta część ludności i opinii, zwłaszcza ta część młodzieży, nie dziw, że może być przystępną namowom spiskowców. 'Patrzcie, jak rząd wszystko tępi i niszczy; patrzcie, jak niektórzy z was młodych nawet płaszczą się i podlą i zapominają o ojczyźnie; patrzcie, jak starsi spokojnie wszystko znoszą, na pozór niby z rozumu i obowiązku, naprawdę z tchórzostwa. W was jednych nadzieja; na was jednych obowiązek ratowania honoru i miłości ojczyzny; wyście powinni dawać znaki życia i pokazywać że Jeszcze Polska nie zginęła'.

Takie słowa mogą znajdować wiarę i robić wrażenie. A komu służą? Dowód najlepszy znowu w tym, że pisma warszawskie o duchu bezbożnym i rewolucyjnym, mają wszelką wolność szermowania szumnymi patriotycznymi frazesami. Chodzi o to, żeby tymi frazesami ułatwić im posłuch i wiarę u nierozważnego czytelnika; a w swoim czasie polityka rosyjska zbierze plon z tego zasiewu.

W Galicji złe jest jawne, a przez to samo już mniej złe, bo widząc je, można przeciw niemu działać; a więcej może rozpostarte, nie jest tak na wskroś zepsute i zgniłe. Niemniej polityka niby postępowa i demokratyczna, naprawdę negacyjna i rozkładowa, prowadzona z różnym natężeniem, jest, działa, szkodzi, i tu także.

Najnowszym, najwymowniejszym dowodem, że takie działania postępują, jest rozrzucona w Warszawie odezwa wzywająca do obchodu rocznicy 3. Maja. Że tysiące ludzi może pójść do więzienia, a tysiące rodzin polskich, które jeszcze mają jakieś miejsce i utrzymanie, pójdzie z torbami, mniejsza o to, a raczej to dobrze; bo przecież znana jest stara maksyma Towarzystwa Demokratycznego 'im gorzej, tym lepiej'. Trzeba zatem 'budzić ducha' i wywoływać 'znaki życia', na to, żeby było jeszcze gorzej niż jest, a po wtóre na to, żeby utrzymać swoją zasadę i swoją władzę, żeby z ukrycia (bezpiecznego ma się rozumieć) rządzić, rozkazywać, organizować. Ośmieliła się ta polityka bardzo w ostatnich latach, skoro tak jawnie występuje, i nie boi się oburzenia, jakie jej działanie mogłoby wywołać. [...]

Czy w zamiarach tego stronnictwa i tej polityki jest nowe powstanie? Sądzimy, że nie; że na teraz przynajmniej jedynym celem jest anarchia. Anarchia nieczynna i łagodna, ale rzeczywista, która nie myśli dawać hasła do powstań, ani nawet do rozruchów, tylko chce być, utrzymać swoją zasadę, swój legitymizm i stać się chroniczną. Tak, jak niektóre choroby po pewnym przeciągu czasu tracą swój charakter gwałtowny, sprowadzają mniej wypadków śmierci, ale za to zagnieżdżają się, stają się miejscowymi i nie zabijając wielu naraz osłabiają organizm wszystkich, tak ta polityka niby demokratyczna, straciła dziś charakter gwałtownie dążący jaki miała w epoce poprzedniej, ale przez długie trwanie i przez sam swój pozór niby nie niebezpieczny, wszczepia nieuleczalną słabość w nasz organizm. [...] Anarchia wszczepiona w organizm społeczny, anarchia choćby łagodna i dobrze zamaskowana, ale zaszczepiająca ten pierwiastek jadu i rozkładu, przeczenia i zawiści, który potem sam już dziedzicznie z pokolenia na pokolenie przechodzi, musi wywierać ten sam wpływ na polityczne siły, zdrowie i samo życie narodu.

Jak dalece ta chroniczna anarchia jest w związku z rewolucyjnymi związkami zagranicznymi i od nich zależy? Oznaczyć się to nie da, a ona sama bardzo temu zaprzecza. Że w ogólnym europejskim stronnictwie rewolucyjnym jakaś sekcja polska jest, to rzecz wiadoma, a składki na skarb narodowy urzędowo na szwajcarskich zebraniach ogłaszane dowodzą, że jest i tajny narodowy rząd. Co do naszych polskich gałęzi ogólnego ruchu socjalistycznego, tu wątpliwości być nie może; uczestnicy i zwolennicy sami przyznają, że jest jeden centralny kierunek, który prowadzi i rządzi. Co się zaś tyczy tego postępu, który chce być tylko demokratycznym i patriotycznym, on sam przeczy, jakoby był w takich związkach i od nich zależał. Jednak nigdy ich nie uznał za szkodliwe, nigdy przeciw polityce konspiracyjnej i legitymizmowi rządów narodowych się nie oświadczył; owszem, broni ich zawsze i przy każdej sposobności wyraża się o nich zawsze z najgłębszym uszanowaniem, po którym znać, że je za prawdziwe rządy uznaje i im się poddaje. Z tego można wnosić, że jeżeli ich w tej chwili (co być może) nie słucha, to je przecież za dobre i uprawnione uważa. Jak zaś polityka rewolucyjna w ręku dzisiejszych jej spadkobierców przeszła w łagodną, ale chroniczną anarchię, tak być może, że dawny nałóg spiskowy zmienił swój zakres i ograniczył się do łagodnej chronicznej organizacji.

Co pewna, to że ogromna większość ludzi, którzy się do tak zwanego postępowego i demokratycznego stronnictwa przyznają i jemu służą, nie widzi, nie domyśla się w nim pierwiastka anarchicznego. Nie wierzy, iżby był, i z najszczerszym przekonaniem przeciw twierdzeniu temu protestuje. Powtarza się w naszych oczach to samo, co działo się przez wieki za Rzeczypospolitej niepodległej. Wtedy szlachta szczerze do ojczyzny przywiązana i nierządu jej bynajmniej nie pragnąca, przyczyniała się do niego i tworzyła go przez to, że nie wierzyła nigdy ludziom stojącym u steru Rzeczypospolitej, a wierzyła zawsze płocho i ślepo tym, którzy jej mówili, że zdradza i czyha na jej wolność: Batory czy Zamoyski, Władysław IV czy Jan Kazimierz, czy Sobieski. Jak wtedy absolutum dominium, tak dziś reakcja, arystokracja, albo klerykalizm jest tym straszydłem, które odbiera przytomność i sąd. Jak dla dawnej szlachty pupilla libertatis i równość szlachecka, tak dla dzisiejszej młodej demokracji demokracja jest hasłem, które zagłusza rozum, zmysł polityczny i samo patriotyczne sumienie. Ono tłumaczy tę wiarę i to posłuszeństwo, jakie polityka anarchiczna wzbudza i znajduje u ludzi, w których naturze, stanowisku, przekonaniach i dążnościach nie ma anarchicznego nic - prócz tej łatwowierności i powolności. Ona tłumaczy namiętność, z jaką ludzie godni, rozumni skądinąd i stateczni, odpierają ze wstrętem wszelką myśl lub akcję podjętą przez tych, których mają za wsteczników. Dawna szlachta pomiarkowała w końcu, co była warta jej złota wolność, jej przywilej wybierania królów i jej liberum veto; poprawiony sposób widzenia objawiła w ustawie Trzeciego Maja. Ale Trzeci Maj przyszedł za późno. Życzymy naszej dzisiejszej demokracji i narodowi całemu, żeby na wartości tych haseł, w które ona tak wierzy, jak my niegdyś w nemine contradicente i wolną elekcję, poznała się na czas.

Dziś, co prawda, opór jest i silniejszy, i liczniejszy, i wcześniejszy; a jeżeli na wszystkich polach robią się (i nie bez skutku) próby rozstroju, to na wszystkich także spotykają się z odparciem. W tym jest postęp; w tym jest dowód, że charakter męski, że odwaga cywilna, są dziś częstsze niż bywały, a zatem dowód, że społeczeństwo wyrobiło się znacznie, że nie tracąc nic ze swojej siły i szlachetności uczucia, zyskało na rozumie, a zwłaszcza na charakterze, na tej władzy, która rozum z uczuciem godzi, a postępowanie do tak zgodzonych stosuje. Zatem jeżeli anarchia dąży do tego, by się stać naszą chorobą chroniczną, to z drugiej strony organizm sam powinien tym więcej znajdować w sobie przyrodzonych sił i środków, żeby jej postępy wstrzymywać. Mamy nadzieję, że się na to zdobędzie. Do zdrowia on nie doszedł i daleko mu jeszcze do tego, iżby złe pierwiastki w sobie poskromił, a chorobę przemógł; ale obok symptomów choroby, okazują się nieomylne znaki zdrowia podnoszącego się, upominającego się o swoje prawa, dążącego do tego, żeby stopniowo opanować organizm. Trzeba tylko, żeby ten poczęty opór przeciw złemu nie osłabł, nie cofał się przed walką, nie poddawał się 'łagodnej anarchii'. Przy naszym usposobieniu tego zawsze obawiać się można, tego pilnie strzec się należy.

STANISŁAW TARNOWSKI

(1837-1917)

Publicysta polityczny, historyk literatury i krytyk literacki. Urodził się 7 XI 1837 r. w Dzikowie. Studiował prawo i filozofię w Krakowie i Wiedniu (1854-60). W r. 1860 był jednym z korespondentów galicyjskich tzw. Biura Polskiego powołanego przez Hôtel Lambert. W latach 1861-62, w czasie pobytu w Paryżu, pracował w Biurze Hôtelu Lambert pod kierunkiem W. Kalinki i J. Klaczki. W czasie powstania styczniowego działał m.in. w tzw. Biurze Krakowskim redakcji Czasu oraz w wydziale wojskowym tzw. Komitetu Obywatelskiego Galicji zachodniej, za co więziono go w Ołomuńcu przez władze austriackie (1863-64). W r. 1866 został jednym z założycieli Przeglądu Polskiego, a w trzy lata później współautorem Teki Stańczyka i współwłaścicielem Czasu, będąc zarazem jednym z przywódców grupy konserwatystów krakowskich - 'stańczyków'. Od 1867 był posłem do galicyjskiego Sejmu Krajowego, a od 1885 - członkiem wiedeńskiej Izby Panów. W 1871 r. został mianowany profesorem literatury polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim, w rok później członkiem Akademii Umiejętności, a od r. 1890 jej prezesem. Dwukrotnie piastował godność rektora UJ (1886 i 1899). W 1909 r. ustąpił z katedry uniwersyteckiej. Zmarł 31 XII 1917 r. w Krakowie.

Główne prace: Ks. Hieronim Kajsiewicz, 1873; Pisarze polityczni XVI wieku, 1886; Henryk Rzewuski, 1887; Ks. Walerian Kalinka, 1887; Z doświadczeń i rozmyślań, 1891; Zygmunt Krasiński, 2 tomy, 1893; Studia polityczne, 2 tomy, 1895; Paweł Popiel jako pisarz, 1895; zbiór Rozprawy i sprawozdania, 4 tomy, 1895-98; Historia literatury polskiej, 5 tomów: 1900, 6 tomów: 1905-07; Julian Klaczko, 2 tomy, 1909.

Biogram i tekst zaczerpnięte zostały z wydanej przez Wydawnictwo Aureus i Ośrodek Myśli Politycznej antologii Naród, państwo, władza (Kraków 1996) pod redakcją Antoniego Dudka i Bogdana Szlachty.

.: Powrót do działu Pozostałe teksty źródłowe :: Powrót do spisu działów :.

 
Wygląd strony oparty systemie tematów AutoTheme
Strona wygenerowana w czasie 0,069565 sekund(y)