Ryszard Legutko - Co nam zostało z antykomunizmu? (fragmenty)


Ryszard Legutko (ur. 1949)

 

Filozof i publicysta. Urodzony 24 grudnia 1949 r. w Krakowie, szkołę średnią ukończył w Krakowie, studia w zakresie filologii angielskiej i filozofii odbył na Uniwersytecie Jagiellońskim, a po ich ukończeniu został asystentem w Instytucie Filozofii UJ. Doktorat (1981) i habilitację (1991) uzyskał na Wydziale Filozoficzno-Historycznym UJ, od 1998 r. profesor nauk humanistycznych. Współzałożyciel Towarzystwa Edukacyjno-Naukowego Ośrodek Myśli Politycznej w Krakowie i jego prezes od momentu powstania w 1992 r.; w latach 1983-91 redaktor kwartalnika "Arka". Laureat nagrody PEN-Clubu (1991) za książkę Bez gniewu i uprzedzenia (wyd. 1989), Nagrody im. Andrzeja Kijowskiego (1996) za książkę Etyka absolutna i społeczeństwo otwarte (wyd. 1994) oraz Nagrody Biblioteki Raczyńskich (1997) i Nagrody Ministra Edukacji Narodowej (1998) za książkę Tolerancja. Rzecz o surowym państwie, prawie natury, miłości i sumieniu (wyd. 1997). Zajmuje się starożytną i nowoczesną myślą polityczną. Oprócz książek nagrodzonych wydał m.in. Platona krytyka demokracji (1991), Spory o kapitalizm (1994), Fedon Platona (przekład i komentarze, 1995), O czasach chytrych i prawdach pozornych (1999), Eutyfron Platona (przekład i komentarze, 1999) oraz zbiory felietonów: Frywolny Prometeusz, Czasy wielkiej imitacji, Złośliwe demony, I kto tu jest ciemniakiem, Nie lubię tolerancji.

Wybrane fragmenty pochodzą z eseju Co nam zostało z antykomunizmu?, "Arka", nr 29, 1990, s. 52-61.

 

Rozpad komunizmu w Europie Wschodniej i poza nią stawia przed nami wiele pytań. Jedno z nich dotyczy racji dla dalszego podtrzymywania postawy antykomunistycznej, tej postawy, która przez ostatnie dekady determinowała oblicze światopoglądowe wielu intelektualistów żyjących i działających w tej części świata. Czy można być nadal antykomunistą przy braku komunizmu? Zauważmy, że kwestionowanie postawy antykomunistycznej miało miejsce już wcześniej; warto przypomnieć sobie, dlaczego tak się działo, zanim będzie można udzielić odpowiedzi na postawione pytanie.

Bigoci i funkcjonariusze

W głośnej kiedyś powieści politycznej The Middle of the Journey, autorstwa wybitnego krytyka literackiego Lionela Trillinga, znajdujemy symptomatyczną scenę konfrontacji. Jej głównymi uczestnikami są trzy osoby: komunista, antykomunista oraz ten trzeci. Komunista i antykomunista uznani zostali przez autora za dusze pokrewne nie pod względem intelektualnej uczciwości czy postawy moralnej, bo Lionel Trilling był aż nadto świadomy degradującej siły komunizmu i doceniał zasługi jego przeciwników, do których sam się zresztą zaliczał; podobieństwo miało polegać na maksymalizmie obu światopoglądów i na ich nieludzkim idealizmie. W obu przypadkach mamy wizję świata podporządkowanego nadrzędnemu celowi, w obu historia jest wielkim, niemal apokaliptycznym dramatem, który na dobre lub na złe rozstrzygać może o losie ludzkości, w obu dominuje dychotomiczne widzenie rzeczywistości wraz z obsesyjnym podkreślaniem ciężaru odpowiedzialności, jaki spada na człowieka postawionego przed ostatecznym wyborem. Na tle tych światopoglądów Ten Trzeci wydaje się postacią najbliższą naturze ludzkiej, najtrafniej zdającą sprawę z możliwości człowieka. To właśnie do niego, wyzbytego z maksymalizmu doktrynalnego, sceptycznie patrzącego zarówno na komunistyczny kult Historii, jak i na antykomunistyczny Absolut, należy przyszłość. Droga człowieka na ziemi nie zwieńcza się ani komunistycznym rajem, ani nie prowadzi do urzeczywistnienia ideału religijnego. Cel podróży ziemskiej człowieka znajduje się, jak sugeruje tytuł książki, pośrodku między wolnością
a uwarunkowaniem, między buntem wobec rzeczywistości a jej afirmacją.

Książka Trillinga ukazała się w roku 1947 w czasie, gdy komunizm był u szczytu swojej potęgi militarnej, politycznej,
a poniekąd także intelektualnej, w sensie szerokiego poparcia wśród ludzi kultury na całym świecie. Dla jego wrogów ten triumf miał wymiar diaboliczny. Można było go wytłumaczyć jedynie przez przypisanie ideologii komunistycznej natury quasi-religijnej, zdolnej wzbudzać tak głębokie lojalności, jakie niegdyś rodziły ruchy religijne. Dodajmy, że taką diagnozę komunizmu formułowano w owych czasach dość często. Mniej lub bardziej wyraźnie podpisywali się pod nią tacy autorzy jak Koestler, Silone, Voegelin, a także Miłosz, który dla określenia tego fenomenu stworzył niezwykle nośne wyrażenie Nowa Wiara. Dla Trillinga, amerykańskiego liberała, było to tym bardziej naturalne, że
w opozycji do człowieka Nowej Wiary znajdował się człowiek, który zatrwożony groźbą komunistycznego totalitaryzmu znajdował obronę przed nim w wierze w Boga. Nie była to spokojna religijność św. Tomasza czy ustabilizowany instytucjonalny katolicyzm, ale wiara żarliwa, gdzie patos mieszał się z histerią, wiara, wynikająca z przerażenia diabelskością komunizmu. Niekontrolowany kult człowieka, jaki niósł ze sobą marksizm mógł być powstrzymany jedynie panicznym oddaniem się absolutowi religijnemu. Prototypem postaci antykomunisty w powieści Trillinga był Whittaker Chambers, amerykański dziennikarz, którego droga życiowa polegała właśnie na przejściu od komunizmu do namiętnej religijności. Chambers, przypomnijmy, zainicjował jeden
z najbardziej skandalizujących procesów politycznych w powojennej Ameryce, oskarżając wysokiego funkcjonariusza rządowego, doradcę Prezydenta Roosevelta w Jałcie, Algera Hissa,
o przynależność do amerykańskiej partii komunistycznej i wskazując go jako swojego byłego towarzysza z agenturalnej siatki sowieckiej w Stanach Zjednoczonych. W szerokiej opinii intelektualistów oskarżenie miało charakter pospolitego donosicielstwa i kompromitowało antykomunizm, jaki reprezentował sobą oskarżyciel. (Dodajmy, że sprawa winy Hissa nadal w Ameryce jest dyskutowana, i że generalnie wrogie nastawienie do postaci Chambersa jest ciągle dość powszechne, mimo potwierdzenia zasadności jego oskarżenia.) Ale motywy Chambersa uzasadniała jego religijna metafizyka. Ponieważ zło komunizmu miało charakter absolutny, musiał on wyrzec się diabła i stanąć po stronie Boga, nawet jeżeli wiązałoby to się ze zdradzeniem człowieka,
z którym był kiedyś zaprzyjaźniony.

Lionel Trilling nie należał do licznego grona potępiającego czyn Chambersa. Nazwał go nawet "człowiekiem honoru", uznając, iż kierowały nim szlachetne pobudki. Jednak dystansował się wyraźnie od alternatywy "ateistyczny komunizm" lub "religijny antykomunizm". Religijno-metafizyczna frazeologia Chambersa wydawała mu się pretensjonalna, nieco groteskowa, a nawet niebezpieczna. Dlatego nie sądził, aby to on mógł być ilustracją właściwej postawy wobec totalitarnej groźby. Wolał opowiedzieć się za Tym Trzecim, człowiekiem, którego odrzucenie komunizmu nie pcha do skrajnie maksymalistycznych doktryn. Temu Trzeciemu można by wprawdzie zarzucić, jak to czynili komunistyczni przeciwnicy, że jest typowym intelektualistą burżuazyjnym, który stara się dostrzec wady i zalety każdego poglądu, unikając politycznego zaangażowania, ale obrońcy znaleźliby odpowiedź na taki zarzut: nie wdając się w apokaliptyczne konflikty między diabelskim komunizmem a religijnym antykomunizmem. Ten Trzeci nie tracił z oczu żadnego z nich i nie odsuwał jako zjawisk bez znaczenia. Prowadził on cały czas, jak nazywa to Trilling, "walkę umysłową" o to, by utrzymać bezpieczny dystans od obu skrajności, by nie ulec ani przerażeniu diabelskością komunizmu, ani fascynacją jego obietnicy. A walka ta jest tym trudniejsza, im bardziej nasila się spór między nimi. Jakkolwiek rolę ludzi typu Chambersa w zwalczaniu komunizmu trudno przecenić, to według Trillinga i podobnie myślących liberałów ocalenie umysłu ludzkiego i zachowanie jego godności zależało od siły Tego Trzeciego.

Książka Trillinga antycypowała wątki, które w następnych latach zdominowały treść literatury, eseistyki i filozofii określanych jako antykomunistyczne. Z opóźnieniem wątki te dotarły również do Polski i praktycznie do 1969 roku pojawiały się w formie zakamuflowanej i aluzyjnej u naszych autorów. Ale w momencie gdy po październikowej odwilży ten schemat diagnozy komunizmu i antykomunizmu zaczynał oddziaływać na nasze myślenie, na Zachodzie dochodziło już do jego przekształcenia, a z czasem do zarzucenia przez liczne rzesze intelektualistów, również tych, którzy się pod nim wcześniej podpisywali. W wyniku destalinizacji w krajach Europy Wschodniej i w Ojczyźnie Światowego Proletariatu komunizm już przestał się wydawać siłą diaboliczną: okazało się, iż ludzie żyjący pod jego panowaniem nie stali się inni i nie stracili poczucia normalności; okazało się także, iż nie jest on zdolny do trwania w stanie nienaruszonym, lecz, jak sądzili jedni, posiada zdolność do autokorekty, lub, jak twierdzili inni, ulega samorzutnej dezintegracji. W ten sposób antykomunizm, który w formie prostej i dosłownej już poprzednio - czemu dawała świadectwo powieść Trillinga, Zniewolony umysł Miłosza, prace Hanny Arendt i inne podobne książki tego okresu - nie cieszył się pełnym szacunkiem, doznał kolejnego spadku reputacji. W momencie gdy przestano w komunizmie widzieć potężną Nową Wiarę, lecz jedynie ideologię i strategię polityczną Związku Radzieckiego, stanowisko konsekwentnego antykomunizmu nie było już odczytywane jako mglista i absolutystyczna metafizyka typu tej, jaką wyznawał Whittaker Chambers, ale jako wulgarna deklaracja polityczna. Skoro komunizm był tożsamy ze Związkiem Radzieckim, antykomunizm stanowił jedynie wyraz poparcia dla posunięć antysowieckich, a pośrednio dla wszystkich sił, które za takimi posunięciami stały: NATO, rząd amerykański, CIA itd. Wyciągnięto stąd wniosek, że antykomunizm jest stanowiskiem nie tylko schematycznym i intelektualnie jałowym, ale wręcz brudnym. Sprowadza się on do popierania rozmaitych zachodnich i niezachodnich struktur władzy, często kierujących się wąskimi interesami, postępującymi niemoralnie i usprawiedliwiającymi własną brutalność antykomunistyczną frazeologią. Antykomuniści tracąc w wielu środowiskach opinię religijnych
i quasi-religijnych absolutystów zaczęli być piętnowani jako propagandyści własnych rządów i sprzedajni funkcjonariusze władzy. Wytworzyło się w zachodnich kręgach intelektualnych stanowisko o dość szerokim zasięgu, nazywane często anty-antykomunizmem.

Anty-antykomuniści oceniali swoich przeciwników dużo ostrzej, niż Trilling oceniał Chambersa. Zdeklarowani wrogowie komunizmu nie byli już "ludźmi honoru" kierującymi się moralnie słusznym odruchem, choć wyznającymi uproszczony światopogląd. Uważano ich za szkodliwych, a myślenie antykomunistyczne miało być niebezpiecznym przejawem polityzacji. Oskarżano antykomunistów, że nie dostrzegają złożoności świata, kierując się wulgarnymi kryteriami politycznymi, które pozwalały im rozgrzeszać nieprawości politycznych sprzymierzeńców, a gromić nieprawości swoich wrogów. Wskazywano więc, że występowali oni ostro przeciw polityce Związku Radzieckiego w Europie Wschodniej, a jednocześnie tolerowali dużo brutalniejsze nadużycia władzy w przychylnych Zachodowi krajach Trzeciego Świata. Przykładem znaczącym nowego podejścia do antykomunizmu miała być koncepcja Jeane Kirkpatrick. Autorka ta zmodyfikowała (czy, jak twierdzą niektórzy, wręcz zafałszowała) teorię stworzoną przez Hannę Arendt w okresie, kiedy komunizm widziano przez schemat Nowej Wiary. Hannah Arendt dokonała rozróżnienia między systemami autorytarnymi, które legitymizowane są przez transcendentny wobec wszelkiej władzy ziemskiej absolut (Bóg, prawo naturalne etc.), a systemami totalitarnymi, zbudowanymi na kanonie całkowicie sztucznych i arbitralnych ideologii, legitymizujących wszelkie poczynania władzy. Kirkpatrick zachowała terminologię, ale nadała jej inny sens. Słowo "autorytarny" zastosowała do despotycznych systemów niekomunistycznych, a słowo "totalitarny" do rządów proradzieckich. Arendt wprowadzając swoje rozróżnienie broniła zachodniej tradycji politycznej, grecko-rzymsko-chrześcijańskiej; autorytarystami byli dla niej Platon i Arystoteles, a totalitarystami Hitler
i Stalin. Kirkpatrick natomiast wykorzystała dystynkcję dla obrony amerykańskiej polityki zagranicznej; autorytarni byli dla niej Somoza i Pinochet, totalitarni Gierek i Jaruzelski.

Spór o zasługi

Błyskawiczny rozpad komunizmu w Europie Wschodniej, perturbacje polityczne w Chinach oraz postępująca destabilizacja Związku Radzieckiego są przez wielu interpretowane jako triumf porządku zachodniego. Cel, któremu antykomuniści poświęcili się od samego początku, wydaje się bliski spełnienia. Ich demistyfikacja ideologii komunistycznej przyjmowana chętnie we Wschodniej Europie i w innych krajach Obozu a także ich wpływ na ofensywną politykę państw zachodnich, której sekundowała biernie większość obywateli Przodującego Ustroju, nałożyły się na procesy emancypacyjne w krajach komunistycznych i doprowadziły do obecnej sytuacji. Antykomuniści, i to niezależnie od wyznawanej orientacji, mogą więc powiedzieć głośno i z zadowoleniem, iż ich misja została spełniona i czekać na gratulacje swoich przeciwników.

Ale gratulacje takie nie nadchodzą i z pewnością nie nadejdą. Anty-antykomuniści uważają, iż historia właśnie im przyznała rację. Już od dawna twierdzili przecież, że nie ma zagrożenia komunistycznego, że wszelkie akcje ofensywne Związku Radzieckiego wynikają ze słabości wewnętrznego kryzysu, a nie są dowodem imperialnej siły. Od dawna podkreślali, że kraje Europy Środkowej są na drodze do usamodzielnienia i że mówienie
o zniewoleniu tej części świata jest grubą przesadą. Od samego początku sekundowali Gorbaczowowi jako wielkiemu reformatorowi, zdolnemu dać światu dużo więcej, niż mogli zaoferować konserwatywni przywódcy państw zachodnich. Od dawna zwracali też uwagę, iż obsesja antykomunistyczna odciąga nas od rzeczywistych problemów współczesnego świata. Konflikt Wschód-Zachód wszak już dawno był dla nich przebrzmiały. Wskazywali, że podziały przebiegają inaczej (choćby Północ-Południe) i że zainteresowanie winno się koncentrować wokół wspólnych Wschodowi i Zachodowi spraw takich jak ekologia, informacja, integracja ekonomiczna, walka z nędzą i rasizmem itd. Można więc sądzić, że upadek komunizmu w Europie witają oni z radością i odczytują jako klęskę ortodoksyjnych antykomunistów. Upadek ten wytrąca tym ostatnim argument z ręki i zmusza do zarzucenia starych schematów w zmienionej sytuacji.

Spory o to, która ze zwalczających się stron ma rację, będą
z pewnością jeszcze trwały na Zachodzie, lecz nie wniosą one wiele nowego ani do istniejącego zestawu argumentów, ani nie rozwiążą problemu, z jakim borykamy się w naszej części świata. Co do naszej sytuacji, to jedno nie ulega wątpliwości. Po upadku komunizmu jako Nowej Wiary i po załamaniu się dawnych struktur władzy (i to niezależnie od tego, jak potoczą się procesy emancypacyjne w Związku Radzieckim), pewne dominujące do tej pory formy antykomunizmu przestały być możliwe. Ani demaskowanie Nowej Wiary, ani walka z nieistniejącym aparatem władzy nie może już determinować postawy polskiego intelektualisty. Być może zatem należałoby przyjąć wniosek częściowo zbliżony do poglądów niektórych anty-antykomunistów że powinniśmy zarzucić opozycyjną ideologię i otworzyć się na mnogość problemów, które spadły na nasze społeczeństwo w wyniku upadku ancien régime'u. Być może żadne ułatwione światopoglądy typu klasycznego antykomunizmu nie mają już zastosowania i należy się od nich czym prędzej uwolnić. Być może trzeba dokonać maksymalnego odideologizowania życia umysłowego, by wreszcie móc prowadzić normalną działalność intelektualną bez obsesji, bez demonizmu, bez poczucia zbawczej misji i bez innych uprzedzeń zagrażających bezinteresowności poznawczej.

Szacowni winowajcy

W powyższych sugestiach jest wiele racji. Antykomunizm, zwłaszcza wtedy, gdy jest jedyną obowiązującą postawą, grozi schematyzmem, które w zmienionej sytuacji może przeszkadzać w odkrywaniu nowych problemów. Nie należy takiego zagrożenia bagatelizować. Zarówno pewna forma antykomunistycznej bigoterii, jak i instrumentalne traktowanie myśli wyłącznie jako narzędzia walki z władzą, może uczynić wiele szkód w przyszłości, tak jak uczyniło ich wiele w przeszłości.

Koncesje te nie oznaczają jednak bezwarunkowego przyznania racji anty-antykomunistom. Wydaje się, że nieuprawnione jest wspólne założenie tkwiące u źródeł ich propozycji. Isaiah Berlin pisał kiedyś o niektórych teoriach społecznych, że interpretują rzeczywistość poprzez obraz Śpiącej Królewny, której tylko pozostaje się obudzić, by objawić całą swoją piękność. Otóż w rozmaitych wersjach anty-antykomunizmu, nawet tych pojawiających się we Wschodniej Europie, taka wizja świata jest obecna: okres komunizmu był mniej lub bardziej krótkim snem, z którego należy się zbudzić i wrócić do normalnego, pozbawionego koszmaru życia. To przekonanie jest błędne. Jeżeli nauczyliśmy się czegoś z analiz totalitaryzmu, to chyba tego, że komunizm nie był wypryskiem na zdrowym ciele zachodniej cywilizacji. Nie był skażonym barbarzyńskim przeszczepem, który należy usunąć, by wszystko wróciło do normy. Stanowił on prawowite, aczkolwiek odrażające dziecko najważniejszych i najwartościowszych ustaleń, jakie dokonały się w całej historii Zachodu. Nie ma kategorii ze słownika fundamentalnych dla tej historii pojęć politycznych
i filozoficznych, która by nie wchodziła w skład teoretycznego inwentarza ideologii komunistycznej. Nie ma ideału w tradycji zachodniej, który by nie pojawił się w tej ideologii, jakkolwiek
w formie karykaturalnej i perwersyjnej. Nie da się zatem dokonać jednorazowej operacji na wzór wycięcia wyrostka robaczkowego w której wyniku cywilizacyjny organizm powróciłby do zdrowia.

Lektura dzieł tłumaczących fenomen komunistyczny wprawia nas w zamieszanie, ponieważ wśród podejrzanych o współudział znajdują się niemal wszyscy wielcy myśliciele świata zachodniego wszystkich orientacji. To zrozumiałe, że szuka się winnego
w całej tradycji socjalistycznej, nawet w tych jej odłamach, które były wrogie instytucjonalnemu komunizmowi; ideały równości, redystrybucji bogactwa czy racjonalnego zarządzania były wszak wspólne dla wszystkich odłamów tej tradycji. Ale wśród podejrzanych znajdują się także konserwatyści, których marzenia
o hierarchizacji życia oraz o aliansie Tronu i Ołtarza ziściły się, jak się twierdzi, w szczególnej formie w krajach komunistycznych. Nawet liberałowie, którzy winni być wolni od współuczestnictwa, jako że występowali stale przeciw koncentracji władzy
i bronili własności prywatnej pozostają w kręgu podejrzeń. Zarzuca im się, iż przyczynili się do powszechnie i szeroko dostrzegalnej relatywizacji ogólnych wartości, a w ten sposób rozgrzeszali istniejący komunizm i przygotowywali grunt pod jego przyjęcie. Źródeł komunizmu dopatrywano się w Oświeceniu,
a szczególnie w koncepcji rozumnego postępu, jaka charakteryzowała myślenie tej epoki. Ale widziano je także w tradycji romantycznej, zwłaszcza w romantycznym kulcie wspólnoty i społecznego organicyzmu. Wzrost komunizmu wiązano z brakiem nawyków racjonalnej refleksji, a jednocześnie łączono go z myśleniem scjentystycznym. Za praojców nieszczęścia uważano twórców przewrotu renesansowego, ale także myślicieli starożytnych, i to z obu stron toczącego się w starożytności sporu (czyli
z jednej strony Platona i Arystotelesa, a z drugiej sofistów).
U podstaw komunizmu miał tkwić według jednych moralizm według innych nihilizm; według jednych egoizm, a według innych altruizm; według jednych demokracja, według innych orientalny despotyzm; według jednych emancypacyjny ideał humanizmu, według innych ucieczka od wolności; według jednych racjonalizm, według innych irracjonalizm; według jednych wulgarny materializm, według innych nieludzki idealizm; według jednych społeczna atomizacja, według innych absolutyzacja dobra wspólnego; według jednych komunizm powstał z kapitalizmu, według innych zrodził się z jego braku. W jednych interpretacjach był on ruchem ortodoksyjnym, według innych stanowił przejaw myślenia heretyckiego. Jak słusznie zauważył jeden z autorów, każda forma ustrojowa z klasycznego podziału systemów politycznych wykazuje pokrewieństwo z komunizmem, chociaż żadna go nie wyczerpuje. Podana lista takich identyfikacji nie jest, rzecz jasna, kompletna i może być rozszerzona.

Oczywiście, nie wszystkie powyższe hipotezy są równomocne, a pewne, choćby cząstkowe rozstrzygnięcia wydają się możliwe. Ważne jest jednak, iż spór o komunizm zaangażował niemal wszystko, co w dziedzinie myśli zrodziła tradycja zachodnia. Tym samym rzucił on cień zwątpienia na cały dorobek tej tradycji. Nie ma absolutnej pewności, gdzie mieści się ziarno zepsucia, które zaowocowało monstrualnością dwudziestowiecznego totalitaryzmu. Co więcej, samo zwątpienie w siłę tradycji zachodniej nie jest postawą godną zaufania, bo i ono bywało wskazywane jako jedna z możliwych sił napędowych komunizmu. Można zaryzykować tezę, iż jedną z przyczyn opisanej powyżej obawy przed przyjęciem stanowiska konsekwentnie antykomunistycznego wśród intelektualistów było na wpół uświadomione przeświadczenie, iż odcinając się radykalnie od niegodziwego systemu, zrywamy jednocześnie kontakt z taką ilością ważnych wątków
i ideałów obecnych w naszej kulturze, że trzeba się poważnie zastanowić przed podjęciem takiego kroku. Szkody mogą bowiem przerastać zyski. Stąd brała się tendencja do utożsamiania podobnej postawy z antyintelektualnym fanatyzmem religijnym typu Chambersa bądź też ze zwykłą usłużnością wobec polityki własnego rządu. Stąd też brała się reakcja odbierana przez nas słusznie jako moralnie oburzająca szukania różnych uczonych usprawiedliwień dla ewidentnych okrucieństw i cierpień zadawanych ludziom żyjącym w komunizmie.

Zauważmy, iż podobnych wyszukanych scholastycznie rozróżnień nie wymyślano dla rozgrzeszenia nazizmu i faszyzmu, uznając je za tego rodzaju schorzenia europejskiej cywilizacji, od których może ona się wyzwolić. Były one bękartami konkretnych tradycji narodowych, a nie prawowitymi dziećmi całego Zachodu; były lokalne i partykularne, a nie uniwersalne. Określenie "komunistyczny" nigdy nie nabrało tej mocy dyskredytacji, jaką w zachodnim żargonie politycznym zawiera epitet "faszystowski". To ostatnie słowo zakłada, iż jego adresat jest "nie nasz", "obcy", "taki, który winien być wyeliminowany z życia politycznego"; w określeniu "komunistyczny" nie ma takiej determinacji, a nawet zaznaczone jest szacowne powinowactwo, któremu należy oddać sprawiedliwość niezależnie od praktycznych okropności systemu. Nawet same pojęcia komunizmu i socjalizmu brzmią swojsko, bo odnoszą nas do uniwersalnych kategorii (communitas, communis, societas, socius), podczas gdy nazwy faszyzm i nazizm odwołują się do niezrozumiałych i obcych źródeł. Kiedy znana pisarka Susan Sontag chciała potępić komunizm po wieloletnim z nim flircie (a uczyniła to dopiero gdy Jaruzelski wprowadził w Polsce stan wojenny), to najsroższą inwektywą, jaka przyszła jej do głowy było to, że "komunizm jest faszyzmem z ludzką twarzą". Nazywając komunizm faszyzmem dokonała największego potępienia tego systemu, do jakiego była zdolna, ale równocześnie mówiąc o "ludzkiej twarzy" przyznała, że różni się on od zwykłej barbarii faszystowskiej. Tę barbarię można i należy odrzucić, ale jak odrzucić coś, co ma ludzką twarz? Tym, którzy próbowali to uczynić, a więc antykomunistom zachodnim ostatniej dekady (np. neokonserwatystom amerykańskim, Besançonowi i innym podobnie myślącym1) zarzucano, iż poszli za daleko i zapłacili przez to zbyt wysoką cenę. Przekreślenie "ludzkiej twarzy" równało się bowiem zamachowi na pewne ideały polityczne i kulturowe,
z którymi ludzie typu Susan Sontag nie chcieli się rozstać. Dlatego konsekwentni antykomuniści byli uważani za nietolerancyjnych i fanatycznych, podczas gdy ich przeciwnicy uchodzili za przyjaciół wszelkich przejawów ludzkiego życia: Susan Sontag nie straciła reputacji zwolenniczki otwartości, pisząc apologię Północnego Wietnamu, natomiast Norman Podhoretz zyskał opinię zamkniętego doktrynera przez podkreślenie stałej potrzeby obrony Wolnego Świata.

Nowa naiwność

Jak dalece doświadczenie komunizmu winno wpływać na nasze dalsze myślenie o polityce i kulturze? Nie wydaje się szczególnie kontrowersyjnym przekonanie, iż nie można mówić i pisać odpowiedzialnie o fundamentalnych problemach cywilizacji zachodniej, nie mając w świadomości rangi tego doświadczenia.
Z pewnością nie jest wskazany powrót do stanu naiwności przedkomunistycznej, czy to w formie zbyt śmiałych projektów ideologicznych, czy to w postaci lekkomyślnie deklarowanego nihilizmu. "Umysłowa walka", o której pisał Trilling w odniesieniu do Tego Trzeciego, choć niekoniecznie w tym samym sensie, zachowuje więc nadal ważność: nigdy już intelektualista nie powinien zaznać spokoju, a grzechy przeszłości powinny powstrzymać go od popadnięcia w stan umysłowego samozadowolenia. Wprawdzie już wcześniej wiedziano, że koncepcje ludzkie dalekie są od doskonałości, ale dopiero wiek dwudziesty przyniósł takie świadectwa ułomności, których lekceważyć nie sposób. Na niespotykaną dotąd skalę i z nieujawnioną dotąd siłą uzewnętrzniła się cała złowroga strona głównych kategorii wypracowanych przez zachodnią kulturę, a jednocześnie dramatycznie wzrosła konieczność obrony tej kultury, przede wszystkim przed nią samą. "Idee mają swoje konsekwencje", ta prawda odtąd zawsze powinna towarzyszyć intelektualnej refleksji, zaś wśród owych konsekwencji doświadczenie komunizmu należy do najistotniejszych.

Ale powiedzenie, że nie wolno odwracać się od tego doświadczenia, nie oznacza, że takie próby nie będą czynione. Można zaryzykować tezę, iż pragnienie powrotu do przyjemnego stanu niewinności będzie silniejsze niż ponura świadomość dziedzictwa. Refleksja nad komunizmem doprowadziła do zadania zbyt wielu kłopotliwych pytań; stąd "walka", która powinna toczyć się w umyśle każdego intelektualisty, może zostać zarzucona na korzyść dążenia do uzyskania stanu wewnętrznego komfortu. Temu służą rozmaite ideologie, które mnożą się obecnie na Zachodzie,
a ich cechą wspólną jest trywializowanie wrażliwości politycznej i umysłowej. Roi się tam od rozmaitych "faszyzmów", co prowadzi do wygodnej demagogii: wróg zawsze znajduje się na zewnątrz, a walka przeciw niemu może być toczona z takiej pozycji, która zwalnia od obowiązku przypatrywania się własnym założeniom. Obserwujemy niepokojące zjawisko rozszerzania się pojęć i poglądów w postaci nietkniętej wpływem myśli antykomunistycznej; tak jakby myśl ta w ogóle nie zaistniała i jakby nie odczuwano potrzeby ostrożniejszego wypowiadania sądów. Ale mylą się ci, którzy uważają, iż przekreślenie doświadczenia komunizmu przywróci dawną naiwność. Co kiedyś było stanem naiwnej nieświadomości, bywa dziś szkodliwą ignorancją.

Nie da się wykluczyć, iż tego typu myślenie zacznie nabierać większego znaczenia w Polsce w następstwie niemal bezbolesnego i graniczącego z cudem zniknięcia starego ustroju. Pokusa trywializacji myślenia jest na stałe związana z naturą ludzką
i trudno wymagać od Polaków, by byli od niej wolni w warunkach uzyskanej swobody wypowiadania opinii; zresztą jej istnienie, o ile mieści się w pewnych granicach (których, jak wiadomo, z góry nie da się ustalić), bywa objawem normalności społeczeństwa. Groźba polega na tym, że możemy ulec złudzeniom mitu Śpiącej Królewny i zapomnieć bolesną lekcję przeszłości. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że polski antykomunizm, jakkolwiek był i pozostaje nadal postawą rozpowszechnioną, nie obfituje w zbyt wielką ilość przemyśleń, które weszłyby na stałe do naszej mentalności; stanowi raczej element folkloru niż dojrzałą koncepcję. Nie zapominajmy, że polska produkcja umysłowa
w tym względzie jest nadzwyczaj skromna i na razie nie zanosi się na eksplozję dzieł analizujących odchodzący w przeszłość fenomen. Liczyć się więc trzeba z rosnącą ideologizacją życia, obecnie już dostrzegalną, która zwykle karmi się każdą formą intelektualnej słabości. Nie będzie ona chyba zjawiskiem chwilowym; należy w niej widzieć typową dla czasów, w których żyjemy, i do pewnego stopnia naturalną ucieczkę w nową naiwność. Kto zapoznał się z tworami współczesnej polskiej ideologii narodowej, liberalnej czy konserwatywnej, ten z pewnością zauważył ich zadziwiającą cechę: mimo ognistej frazeologii antykomunistycznej, sprawiają one wrażenie, jakby pochodziły nie z epoki końca komunizmu, ale z czasów sprzed jego zaistnienia. Jak widać, na krótką pamięć cierpi nie tylko liberalno-demokratyczny Zachód, ale również postkomunistyczny Wschód. Anty-antykomuniści mylili się: upadek systemu totalitarnego nie kładzie kresu ideologizacji, a może spowodować jej nasilenie.

Nie jest to sprawa błaha. Na Zachodzie zbyt szybkie pogrzebanie komunizmu i sprowadzenie go do problemu Związku Radzieckiego i jego polityki miało konsekwencje moralne. Wpływ anty-antykomunistów doprowadził do tego, że doszło do zatarcia proporcji i miar. Z jednej strony obyczajowość liberalno-demokratyczna, optymistyczna i prostoduszna, spowodowała stopniowe zapominanie o niegodziwości komunizmu i o jego głębokich uwikłaniach, z drugiej - sympatie i antypatie wyrażane przez popularne ideologie stworzyły własne podziały na przyjaciół (obrońców praw człowieka i uciśnionych mniejszości, rzeczników kobiet, kolorowych, homoseksualistów, Trzeciego Świata, pokoju, natury etc.) i wrogów (należących do różnych odmian "faszyzmu"). Ale sympatie i antypatie zrodzone przez ten stan świadomości, który nazwałem nową naiwnością, nie są wcale ani słabe, ani pozbawione gwałtowności. Istnienie totalitaryzmu wprowadzało w nie pewien element mitygujący, gdyż uwrażliwiało, choćby częściowo, na taki wymiar zła, który był trudny do pojęcia w rzeczywistości liberalno-demokratycznej. Wszak, co trudno negować, dwudziestowieczne systemy totalitarne, w tym komunizm, otarły się o granice zła bezwzględnego. Anty-antykomuniści robili wszystko, by osłabić to przeświadczenie,
a upadek pozostałości tych systemów we Wschodniej Europie może wywołać wrażenie ostatecznego usunięcia diabła z naszego życia politycznego. W ten sposób znikną ograniczenia, jakie do tej pory krępowały ideologów, zaś arbitralność ocen politycznych stać się może powszechna, również w naszej postkomunistycznej rzeczywistości.

Nie od dziś wiadomo, że absolutne miary w polityce są tyleż niezbędne, co ryzykowne. Szczególnie kontrowersyjna jest, a dowodów na to dostarcza historia ostatnich dziesięcioleci, kategoria bezwzględnego dobra zastosowana do sfery publicznej; aczkolwiek odwoływanie się do niej jest nam niezbędne, to przecież za jej pomocą uzasadniano i najprawdopodobniej będzie się nadal uzasadniać najgorsze praktyki. Nie powinna być natomiast kontrowersyjna kategoria bezwzględnego zła, jeśli okrutne doświadczenie dwudziestowiecznego totalitaryzmu nie ma zostać zmarnowane. Skłonnym do prostoduszności i naiwnych ideologii zachodnim społeczeństwom liberalno-demokratycznym przypominały o nim dotychczas dwie grupy: Żydzi, dla których Holocaust nigdy się nie zdezaktualizował oraz ci, którzy poznali najgorszą stronę komunizmu. Źle by było, gdyby w przyszłości Żydzi mieli pozostać w tej misji osamotnieni.



2005 ©  Ośrodek Myśli Politycznej
http://www.omp.org.pl/