1. W dzisiejszych czasach demokracja
postrzegana jest często jako ustrój polityczny, którego moralna
wyższość nad innymi ustrojami nie podlega dyskusji. Na jej tle odmienne
formy organizacji politycznej państwa jawią się niczym relikty przeszłości
- panuje przekonanie, że wcześniej czy później, wraz z globalnym
rozwojem cywilizacyjnym również i w nich zwycięży demokracja. Z
drugiej strony nie trzeba wielkiej przenikliwości, by w ramach współczesnego
państwa demokratycznego dostrzec zjawiska, które stanowią jawne
wyzwanie dla porządku moralnego. W zderzeniu z właściwą dla demokracji
specyficznie rozumianą ideą wolności ogólnie uznane reguły określające
to, co jest dobre a co złe, wydają się zanikać, zaś ich miejsce
zajmuje zasada poszanowania subiektywnych przekonań każdego człowieka
i tolerancja bez granic. Pytanie o moralny wymiar demokracji narzuca
się więc samo, a wraz z nim pokrewne kwestie: W jakim sensie o instytucjach
politycznych państwa, możemy mówić, że są ono moralne? Czy między
moralną erozją współczesnych społeczeństw cywilizacji zachodniej
a ich demokratyczną formą ustrojową istnieje jakiś istotny związek?
Jeśli tak to, czy demokracja rzeczywiście posiada - i w jakim zakresie
- niepodważalną moralną legitymację?
Spór wokół pytania: "czy demokracja
jest moralna?" jest zresztą stary jak - demokratyczny - świat.
Około roku 430 przed Chrystusem, w szczytowym rozkwicie Ateńskiej
demokracji, jej wybitny przywódca i apologeta Perykles tak oto głosił
jej zalety: "Nasz ustrój nie jest naśladownictwem obcych praw,
a my sami raczej jesteśmy wzorem dla innych niż inni dla nas. Nazywa
się ten ustrój demokracją, ponieważ opiera się na większości obywateli,
a nie na mniejszości. W sporach prywatnych każdy obywatel jest równy
w obliczu prawa; jeśli zaś chodzi o znaczenie, to jednostkę ceni
się nie ze względu na jej przynależność do pewnej grupy, lecz ze
względu na talent osobisty, jakim się wyróżnia; nikomu też, kto
jest zdolny służyć ojczyźnie, ubóstwo albo nieznane pochodzenie
nie przeszkadza w osiągnięciu zaszczytów. W naszym życiu państwowym
kierujemy się zasadą wolności. W życiu prywatnym nie wglądamy z
podejrzliwą ciekawością w zachowanie się naszych współobywateli,
nie odnosimy się z niechęcią do sąsiada, jeśli się zajmuje tym,
co mu sprawia przyjemność, i nie rzucamy w jego stronę owych pogardliwych
spojrzeń, które wprawdzie nie wyrządzają szkody, ale ranią. Kierując
się wyrozumiałością w życiu prywatnym, szanujemy prawa w życiu publicznym;
jesteśmy posłuszni każdoczesnej władzy i prawom, zwłaszcza tym niepisanym,
które, które bronią pokrzywdzonych i których przekroczenie przynosi
powszechną hańbę."
Mniej więcej pół wieku później
pierwszy wielki krytyk demokracji Platon, nie był już tak skory
do zachwytów nad jej wpływem na życie ateńskiego społeczeństwa.
Według Platona wychwalana przez Peryklesa demokratyczna wolność
to po prostu anarchia, tolerancja to zgoda na zło, zepsucie i bezprawie,
a polityczna równość obywateli to jedynie pozór, bo i tak władza
spoczywa w ręku wąskiej elity nadzwyczaj zręcznie manipulującej
opinią publiczną a równocześnie niemoralnej i niekompetentnej w
istotnych dla państwa sprawach.
Debata, co do moralnej wartości
demokratycznego ustroju, trwała przez stulecia. Początkowo zdecydowanie
przeważali zwolennicy argumentacji Platona. Aż po schyłek XVIII
wieku panowało przekonanie, że demokracja to jeden z najgorszych
ustrojów - władza motłochu i jego specyficznych populistycznych
"elit", pozbawionych wszelkich cnót, zarówno intelektualnych
jak i moralnych, niezbędnych do sprawowania władzy. Jednak od czasów
Rewolucji Francuskiej w ramach kultury zachodniej coraz większą
rolę odgrywa opinia, że to właśnie demokracja, jako ustrój najlepiej
szanujący wolność jednostki, najbardziej zasługuje na moralną akceptację.
Pogląd ten po I wojnie światowej stał się dla krajów naszego kręgu
cywilizacyjnego wręcz dogmatem. Co charakterystyczne, także i państwa
totalitarne uwzględniły w swojej propagandzie powszechne przekonanie
o moralnej wartości demokracji, twierdząc wszem i wobec, że to one
właśnie, nie zaś kraje demokracji liberalnej, najlepiej wcielają
demokratyczny ideał. Upadek systemów totalitarnych, najpierw nazizmu
a potem i komunizmu, niektórzy przywitali jako znak definitywnego
triumfu nowoczesnej demokracji. Ostatnia dekada osłabiła jednak to naiwne przekonanie.
U progu trzeciego tysiąclecia rozwinięte państwa demokratyczne znalazły
się nie tylko w obliczu nowego, zewnętrznego zagrożenia, nasiliły
się w nich również wewnętrzne napięcia, które zarówno trwałość tych
państw, jak i aksjomat o moralnej wyższości demokracji, czynią co
najmniej wątpliwym.
2. Stawiając pytanie o moralny
sens demokratycznego państwa warto podkreślić, że nie dotyczy ono
bezpośrednio oceny indywidualnych zachowań jego obywateli. Moralna
ocena postępowania jednostki oraz moralna ocena porządku politycznego
to kwestie zasadniczo odrębne. Człowiek, jako istota wolna i rozumna,
nieustannie stoi przed moralnymi wyborami; patrząc z perspektywy
jednostki nie ma jednak większego znaczenia, czy dzieje się to w
państwie demokratycznym, czy też w jakimkolwiek innym. Natomiast
moralny wymiar demokracji to przede wszystkim jej aksjologiczny
fundament - wartości, które leżą u jej podstaw i które wyrażają
się poprzez konkretne instytucje demokratycznego porządku politycznego.
Rozważania nad kwestią "moralność
a demokracja", musimy rozpocząć od wprowadzenia dodatkowych
uściśleń. Po pierwsze, należy pamiętać, że słowo "demokracja",
używane jako nazwa współczesnych form państwowych, jest jedynie
myślowym skrótem oznaczającym "nowoczesne liberalne państwo
prawa o demokratycznym ustroju politycznym". Cała trudność
polega na tym, że poszukując aksjologicznych podstaw takiego państwa
nie mamy do czynienia z rzeczywistością jednorodną, lecz z całością
złożoną z co najmniej dwóch istotnie różnych wymiarów: z liberalnych
instytucji państwa prawa oraz demokratycznych instytucji politycznych,
z których każdy kieruje się odmienną "logiką" i opiera
się na innym aksjologicznym fundamencie. Wymiary te przenikają się
i wpływają na siebie, co powoduje, że w nowoczesnym państwie demokratycznym
powstają charakterystyczne napięcia.
Po drugie, sprecyzowania wymaga
również to, co rozumiemy przez określenie "moralny". Nie
tylko w mowie potocznej, ale nawet i w większości tekstów filozoficznych
słów "moralny" czy "etyczny" używa się zamiennie,
odnosząc je do ludzkich dzieł i zachowań postrzeganych w perspektywie
dobra i zła. Pytanie, czy demokracja jest moralna, jest po prostu
pytaniem o to, jakie dobro możemy odnaleźć u jej podstaw i jakie
wartości moralne (etyczne) mogą być dzięki niej realizowane. Uchwycenie
aksjologicznego fundamentu nowoczesnego państwa demokratycznego
stanie się jednak o wiele łatwiejsze, gdy posłużymy się precyzyjnym
rozróżnieniem "etyczności" oraz "moralności",
wprowadzonym do filozofii przez Hegla.
Heglowski termin "etyczność"
pochodzi od greckiego słowa "etos" i podkreśla wspólnotowy
wymiar ludzkiego istnienia. Jednostka nigdy nie jest zupełnie sama.
Nigdy też nie pojawia się w próżni aksjologicznej, lecz zawsze w
przestrzeni uporządkowanej przez uprzednio dany system wartości.
Każdy konkretny człowiek rodzi się i wyrasta w jakiejś elementarnej
wspólnocie etycznej, tzn. takiej, która określa jego podstawowy
sposób rozumienia tego, co dobre i tego, co złe. Postępowanie etyczne
stanowi w swej istocie wyraz identyfikacji z własną wspólnotą oraz
świadectwo zakorzenienia w tym, co w jej ramach uznawane jest powszechnie
za zachowanie właściwe. Stwierdzenie, że jakiś czyn jest etyczny,
czyli zgodny z tym, co uważa się we wspólnocie za słuszne, oznacza,
że przy jego ocenie stosujemy miary wewnętrzne, nie zaś zewnętrzne
wobec konkretnej społeczności. Może się zdarzyć więc, że to, co
dla nas dobre, u członków innej etycznej wspólnoty będzie uchodziło
za bezwzględnie złe. Heglowska kategoria "etyczności"
ma zatem charakter opisowy - opisuje etyczną tożsamość wspólnoty
- a nie wartościujący; jest niezależna w stosunku do jakichkolwiek
ocen roszczących sobie prawo do uniwersalnej obiektywności i wykraczających
poza to, co w ramach danej wspólnoty uchodzi za słuszne. Jest ona
jednocześnie kategorią na tyle ogólną, że może być stosowane do
wszystkich kultur i epok, nawet do takich wspólnot, których przynależność
do rodziny ludzkiej stoi pod znakiem zapytania. O ile tylko jednostka
postępuje zgodnie z podstawowymi zasadami swojej wspólnoty, o tyle
postępuje etycznie, niezależnie od tego, czy rozpatrujemy tu zachowanie
chrześcijańskiego męczennika czy islamskiego terrorysty, członka
hordy neandertalczyków czy też współczesnego człowieka żyjącego
według wartości właściwych demokratycznej wspólnocie.
Natomiast Heglowskie pojęcie "moralności"
ma zakres o wiele węższy i opisuje fenomen bynajmniej nie tak uniwersalny
jak fakt naszego zakorzenienia w jakieś wspólnocie etycznej. Dotyczy
bowiem jednostki na pewnym etapie jej osobowego rozwoju, gdy staje
się ona sama dla siebie absolutnym punktem odniesienia. Fenomen
moralności pojawia się w dziejach stosunkowo późno. Nieznany szerzej
w starożytności, choć przecież przeczuwany przez nielicznych (Sokrates),
zawarty od początku w chrześcijańskiej wizji wolności sumienia i
indywidualnego zbawienia, w zasadzie dopiero w epoce Reformacji
rozkwita i rozpowszechnia się na tyle, by w decydujący sposób wpływać
na kształt naszego świata. Moralność - jej najbardziej filozoficznie
opracowaną postać odnajdziemy w koncepcji Kanta - to pewność jednostki,
że każde dobro, aby zostać przez nią uznane za dobro prawdziwe i
autentyczne, musi stanąć najpierw przed trybunałem jej refleksyjnej,
krytycznej świadomości, i uzyskać od niej aprobatę w pełni autonomiczną
i niezależną od wszelkich zewnętrznych autorytetów. Czyn "moralny"
znaczy więc: uznany przez świadomą, autonomiczną jednostkę za słuszny.
O ile więc można postępować etycznie, nie mając tego świadomości
- po prostu naśladując zachowania w danej wspólnocie uważane za
właściwe, to w działaniu moralnym decydujące jest to, że działa
świadomy siebie, suwerenny, autonomiczny podmiot. W perspektywie
moralnej to nie wspólnota i jej wartości są dla jednostki absolutnym
kryterium tego, co dobre i złe, lecz odwrotnie, to jednostka i jej
rozumny osąd stanowi ostateczną miarę dla oceny zarówno własnej
wspólnoty - jej zwyczajów, celów i systemu wartości - jak i zasad
etycznych wszystkich innych wspólnot.
3. Uwzględniając powyższe rozróżnienie
między "etycznością" a "moralnością" przyjrzyjmy
się aksjologicznym fundamentom podstawowych typów państw. Przez
państwo rozumiem tutaj instytucjonalny porządek organizujący życie
danej wspólnoty, z władzą zwierzchnią na czele, która - w razie
potrzeby przy użyciu znajdujących się w jej dyspozycji środków fizycznego
przymusu - stoi na straży tego porządku oraz wartości leżących u
jego podstaw. Innymi słowy, państwo stanowi instytucjonalną formę,
poprzez którą wspólnota wyraża i jednocześnie zachowuje to, co stanowi
jej istotną etyczną treść. Rozważmy obecnie trzy modelowe sytuacje:
państwo obejmujące sobą jednorodną etycznie społeczność, państwo
etycznego minimum jako właściwe rozwiązanie dla wspólnoty zróżnicowanej
etycznie oraz to samo państwo etycznego minimum, w którym dodatkowo
zaprowadzony został demokratyczny ustrój polityczny.
Wyobraźmy sobie najpierw państwo
- możemy tu jako przykład przywołać jakikolwiek organizm polityczny
czasów starożytnych - którego członkowie są jednocześnie członkami
tej samej wspólnoty etycznej. Panuje wśród nich powszechna zgoda
co do słuszności pewnych zachowań i niestosowności innych. Troska
o własną wspólnotę jest dla nich najwyższym dobrem, można więc powiedzieć,
że wspólnota jest dla nich czymś boskim - to zresztą nie przypadek,
że starożytne społeczności niemal z reguły posiadały lokalne opiekuńcze
bóstwa, od których zazwyczaj wywodziły swoją mityczną genealogię.
Władza w takim państwie pełni rolę strażnika wspólnoty, strażnika
nie tylko jej zewnętrznego bezpieczeństwa, lecz przede wszystkim
jej wewnętrznej tożsamości, jej "etosu", jej specyficznego
sposobu życia i przenikającego ją systemu wartości. Władca jako
strażnik tego, co boskie, jeśli nawet nie jest formalnie najwyższym
kapłanem, to i tak sprawuje funkcję na wskroś przenikniętą wymiarem
sakralnym. Porządek polityczny i religijno-etyczny stanowią tu w
naturalny sposób jedną nierozerwalną całość.
W ramach systemu etycznych zachowań
wspólnoty istnieją oczywiście rzeczy ważniejsze i mniej ważne. Akty
bezpośredniej agresji wobec swoich współziomków są w oczywisty sposób
niedopuszczalne i surowo karane. Natomiast w zachowaniach należących
do sfery obyczajów, niektóre działania, choć postrzegane jako etycznie
niewłaściwe, są uznawane za niezbyt groźne i tolerowane, z kolei
inne spotykają się z całkowitym potępieniem, ponieważ naruszają
to, co rozumiane jest powszechnie jako rdzeń tożsamości wspólnoty.
Wewnętrznym zadaniem władzy państwowej jest zapobieganie owym najgroźniejszym
wykroczeniom przeciwko obyczajom publicznym i usuwanie ze wspólnoty
tych wszystkich, którzy z jakichś względów nie przestrzegają zwyczajowych
norm, podważając samą istotę panującego porządku etycznego. Podstawowym
celem państwa i to celem na wskroś etycznym jest więc oczyszczanie
wspólnoty z ludzi, którzy, choć fizycznie w niej obecni, faktycznie
(tzn. etycznie) do niej nie należą. Takie oczyszczające działania
dostrzeżemy zarówno w teokratycznym państwie żydowskim (nakaz wyniszczenia
ludów Kanaanu), w ateńskiej demokracji (oskarżenia o bezbożność,
które oprócz Sokratesa dotknęły wiele innych wybitnych postaci,
ale także praktyka ostracyzmu), jak i w znacznie bardziej skomplikowanym
politycznym organizmie rzymskiego imperium (prześladowania chrześcijan). Ten sam mechanizm
działania władzy państwowej, uważającej za swój etyczny obowiązek
obronę tożsamości wspólnoty, występował także w średniowieczu, przynosząc
w efekcie wewnętrzne krucjaty skierowane przeciwko poganom, żydom
i heretykom.
4. Model państwa wspierającego konkretny wzorzec etycznych zachowań
i zwyczajów może sprawnie funkcjonować w społeczeństwie jednorodnym
a przynajmniej tam, gdzie panuje jedna religia i nie ma zasadniczych
kontrowersji co do spraw najistotniejszych. Okazuje się on jednak
zupełnie niewystarczający, kiedy w ramach jednego organizmu politycznego
pojawia się etyczno-religijne zróżnicowanie. Taka sytuacja miała
miejsce w epoce Reformacji. Przy mniej więcej równym stosunku sił
konkurujących ze sobą wyznań próby przywrócenia przemocą stanu etycznej
jedności państwa prowadziły w efekcie do niekończących się wojen
domowych. Aby położyć im kres, obok rozwiązań bazujących na starym
modelu (zasada cuius regio eius religio), zaproponowano również
zupełnie nowy model, oparty na uznaniu w ramach państwa różnorodności
etycznej, czyli -innymi słowy - na zasadzie poszanowania wolności
religijnej.
Jako jeden z pierwszych - w roku
1516, a więc zanim jeszcze przez Europę przetoczyła się fala krwawych
starć - wizję takiego państwa naszkicował Tomasz Morus w sławnym
opisie najlepszego ustroju panującego na nieznanej wyspie Utopii.
Mityczny założyciel owego państwa zwycięski wódz Utopus bez trudu
pokonał tubylców, ponieważ nieustannie toczyli oni między sobą wojny
religijne. "Skoro więc osiągnął zwycięstwo, ogłosił swobodę
przekonań religijnych; nie zabronił jednak pozyskiwać innowierców
dla swej religii, byleby przekonywano ich argumentami w sposób umiarkowany;
zakazał natomiast bezwzględnego tępienia innych religii, jeśliby
nawracanie zawiodło. Nie wolno było również używać przemocy i obelżywych
wyrazów. Tych, którzy z nieokiełznaną zaciekłością walczą w obronie
pewnej religii, skazuje się w Utopii na wygnanie lub niewolę."
Jaki jest etyczny fundament państwa,
którego naczelną zasadę stanowi poszanowanie wolności religijnej?
Fundament ten tworzy to, co wspólne dla wszystkich, co jest niewątpliwą
wartością dla każdej wspólnoty niezależnie od tego, jak wygląda
jej specyficzny styl życia. Chodzi tu przede wszystkim o zagwarantowanie
osobistego bezpieczeństwa oraz swobody kultywowania i publicznego
wyrażania swoich etycznych i religijnych przekonań. W nowym modelu
państwo wycofuje się ze wspierania konkretnego etosu takiej czy
innej wspólnoty w pełnym jego wymiarze i ogranicza się do ochrony
niezbędnego minimum, zapewniając pokojową koegzystencję różnorodnych
wspólnot etycznych, które mogą nadal ze sobą rywalizować, ale już
nie mieczem, lecz słowem i świadectwem, w ramach jednego wspólnie
akceptowanego przez wszystkich porządku.
Różnorodne wspólnoty uznają wprawdzie
takie państwo za swoje, ale nie jest to z pewnością poczucie pełnej
z nim jedności, jak w dawnym modelu, gdzie wspólnota państwowa była
tożsama ze wspólnotą etyczną. Pojawia się tutaj doświadczenie podwójnej
przynależności: do wspólnoty etycznej współwyznawców własnej religii
a zarazem do wspólnoty politycznej, której członkami są również
ludzie etycznie obcy, posiadający inne obyczaje i wyznający inne
wartości. Owo rozdwojenie, nierozerwalnie związane z wprowadzeniem
nowego modelu państwa, towarzyszy naszej cywilizacji po dziś dzień
- rozdarcie pomiędzy wspólnotą etyczną a polityczną stanowi istotny
moment tożsamości nowoczesnego człowieka. Z jednej strony akceptuje
on ograniczony do etycznego minimum zakres funkcji państwa, z drugiej
strony, w naturalny sposób chciałby jednak, aby zasady etyczne społeczności,
z którą się identyfikuje, określały sposób życia całej wspólnoty
państwowej. Bowiem uznanie zasady wolności religijnej wcale nie
oznacza, że rezygnujemy z nadziei osiągnięcia stanu etycznej jedności,
oznacza jedynie, że na drodze do jedności wyrzekamy się używania
środków przemocy, w tym również instrumentów przymusu, które znajdują
się w rękach państwa.
Musiało minąć kilka stuleci, aby
w naszym kręgu cywilizacyjnym nowy model państwa ostatecznie zwyciężył.
Do jego rozpowszechnienia przyczynili się przede wszystkim teoretycy
i praktycy klasycznego liberalizmu. To oni właśnie doprecyzowali,
jak należy rozumieć minimum etyczne, na którego straży stać ma nowoczesne
państwo wolności. Owo niezbędne minimum obejmuje sobą elementarne
prawa chroniące życie, nienaruszalność cielesną, własność - a więc to wszystko, co zapewnia jednostce poczucie
osobistego bezpieczeństwa - oraz prawo wolności działania (myśli,
słowa, czynu) pozwalające ludziom swobodnie działać i współdziałać
w przestrzeni publicznej, pod warunkiem, że ich działanie nie narusza
takich samych praw innych osób. Model państwa egzekwującego od obywateli
wypełnianie obowiązków etycznych zastąpiony zostaje modelem państwa
prawa - państwa, które strzeże przestrzegania elementarnych praw
człowieka oraz zasady sprawiedliwości.
5. Mogłoby się więc wydawać, że
w ten sposób wynaleziono idealne rozwiązanie: projekt bezpiecznego
i spokojnego wspólnego domu, gdzie znajdzie się miejsce dla wszystkich
społeczności, a przynajmniej dla tych, dla których życie i wolność
jednostki stanowi istotną wartość. Twórcy i pierwsi obrońcy tego
projektu widzieli ów wspólny dom szeroko otwarty i gotowi byli przyznać
wolność religijną nie tylko chrześcijanom różnych wyznań, ale nawet
żydom, muzułmanom i poganom - jednym słowem, wszystkim ludziom dobrej
woli, którzy wierząc w trwały porządek etyczny starają się żyć z
nim w zgodzie. Tym bardziej trzeba podkreślić fakt, że równocześnie
ostrzegali oni głośno przed jednostkami, dla których wolność religijna
oznacza wolność od religii, czyli po prostu: od etycznych związków
z innymi. "Tych ludzi - pisał John Locke - którzy przeczą istnieniu
bóstwa, w żaden sposób tolerować nie wolno. Dla ateusza bowiem nie
mogą być święte żadne poręczenia, żadne układy, żadne przysięgi,
które więziami są społeczeństwa: do tego stopnia, że w następstwie
negacji Boga, już bodaj w samej myśli to wszystko traci swa wartość." By uniknąć nieporozumień: ateuszem w ówczesnym
rozumieniu był nie tyle pełen dobrej woli agnostyk, co raczej dzisiejszy
nihilista - ktoś świadomie lekceważący obyczaje własnej wspólnoty,
"gotowy sprytnie i potajemnie obchodzić ustawy własnego państwa
lub jawnie pogwałcić je, byleby dogodzić swym własnym samolubnym
zachciankom", czyli po prostu ktoś, kogo do przestrzegania
obowiązującego porządku skłania wyłącznie strach przed karą. Te
ostrzeżenia przed ludźmi wykorzenionymi, którzy nie poczuwają się
do żadnych związków z żadną wspólnotą etyczną, z dzisiejszej perspektywy
wydają się wręcz prorocze.
Problem z państwem etycznego minimum
polega bowiem na tym, że jego sens może być rozumiany na dwa sposoby,
że może go przenikać dwojaki duch. Owszem, głównym celem takiego
państwa jest zapewnienie warunków, by ludzie - bezpiecznie i w pokoju
- mogli żyć w zgodzie ze swoim sumieniem, realizując własny pomysł
na dobre życie. Jest jednak zasadnicza różnica, czy gwarantowana
wolność sumienia służy realizacji - co zawarte jest implicite
w pojęciu wolności religijnej - takiej czy innej wizji wspólnego
dobra, czy też oznacza postawę emancypacji od wszelkich zobowiązań
etycznych. W tym drugim przypadku zasada wolności sumienia, interpretowana
teraz jako zasada wolności światopoglądowej, stawia na równym poziomie
różnorodne postawy etyczne (pro-wspólnotowe) oraz światopoglądy
- czy raczej jeden światopogląd, który przybiera tylko rozmaite
kostiumy - radykalnie odcinający się od więzi międzyludzkich. Nie
trzeba dodawać, że ta ostatnia interpretacja pozostaje w rażącej
sprzeczności z intencjami cytowanych wyżej "ojców założycieli"
nowoczesnego państwa.
W ramach
tego samego państwa etycznego minimum mogą zatem istnieć i współistnieć
dwie całkowicie odrębne społeczności: pierwsza, składająca się z
różnorodnych wspólnot etycznych i obejmująca sobą zarówno ludzi
religijnych różnych wiar i wyznań, jak i areligijnych, ale wrażliwych
na dobro wspólne, oraz druga - społeczność skrajnych indywidualistów
i egocentryków. Odrębność obu społeczności zaznacza się nie tylko
w tym, że ci pierwsi uznają i pielęgnują systemy wartości o wiele
bogatsze od chronionego przez państwo minimum etycznego, ale przede
wszystkim w stosunku jednych i drugich do podstawowych wartości,
czy też praw, wchodzących w skład owego minimum. Czym innym jest
bowiem, kiedy szanujemy elementarne prawa innego człowieka, ponieważ
stanowią one część - wprawdzie tylko niewielką, ale niezwykle istotną
- naszej tożsamości etycznej i tym samym ich poszanowanie postrzegamy
jako oczywiste dobro, czym innym zaś, gdy nie naruszamy ich jedynie
dlatego, by uniknąć niekorzystnych dla nas następstw takich czynów.
Wspólnota polityczna, która łączy ludzi zakorzenionych etycznie,
nawet jeśli jest wewnętrznie
głęboko zróżnicowana, ma szansę stać się wspólnotą przyjaciół. Natomiast
wspólnota polityczna ludzi wykorzenionych może być jedynie wspólnotą
wrogów, których w ryzach porządku społecznego trzyma wyłącznie wspólny
lęk.
Znakomity opis takiej właśnie wspólnoty
lęku przedstawił inny "ojciec założyciel" nowoczesnego
państwa, radykalny reprezentant jego drugiej - nie "etycznej",
lecz "egotycznej" - wersji, Tomasz Hobbes. Według niego,
"źródłem licznych i trwałych społeczności nie jest i nie była
wzajemna ludzi życzliwość, lecz (...) obawa wzajemna." Obawa wzajemna rodzi wśród jednostek pewność,
iż są one równe, ponieważ każdej z nich tak samo zależy na zachowaniu
własnego istnienia. Na fundamencie wspólnej świadomości, że osobiste
bezpieczeństwo każdego musi podlegać szczególnej ochronie, powstaje
wspólnota państwowa, gwarantująca wszystkim obywatelom równe prawa.
Uzasadnienie tej równości przez Hobbesa zasługuje jednak na szczególną
uwagę: "Równi są ci, którzy mogą uczynić sobie wzajemnie takie
same rzeczy. I również równą mają moc ci, którzy mogą najwięcej,
a mianowicie zabić innych. Tak więc wszyscy ludzie z natury swej
są sobie równi." Nikt bardziej dosadnie niż Hobbes nie odsłonił
istoty więzi, która spaja taką wspólnotę. Jest to wspólnota ludzi,
uznających się za równych i przyznających sobie równe prawa, ale
cały sens wzajemnego uznania polega tutaj na tym, że za osobę, czyli
podmiot praw, uznaje się w gruncie rzeczy jedynie potencjalnego
zabójcę, tzn. takiego człowieka, który jest na tyle silny i może
być na tyle niebezpieczny dla innych, by ci musieli się z nim liczyć.
Trudno nie zauważyć, że obserwowane współcześnie próby wyłączenia
spod ochrony państwa tych, którzy nie są - jeszcze lub już - w stanie
zagrozić innym, stanowią jedynie logiczną konsekwencję takiej właśnie
interpretacji zasady równości prawnej.
Jak się okazuje, nowoczesny model państwa jest na tyle pojemny, że
może również funkcjonować w warunkach zaniku etycznych więzi międzyludzkich
- w świecie, gdzie człowiek człowiekowi wilkiem. Wówczas jednak
jego spoiwem nie będą wewnętrzne przekonania etyczne jednostek,
lecz wyłącznie strach przed zewnętrzną mocą władzy państwowej, która
mieczem wymusza przestrzeganie osobistych praw oraz zachowanie reguł
sprawiedliwości. Można powiedzieć, że im słabsze więzi etyczne w
takim państwie, tym większa potrzeba silnej i sprawiedliwej władzy.
Jeśli zaś również i ona słabnie, społeczeństwo powraca do stanu
natury - stanu bellum omnium contra omnes.
5. Jak wiadomo, nowoczesne państwo
ukształtowało się najpierw jako niedemokratyczne państwo prawa.
Początkowo przekonaniu o istotnej wartości wolności religijnej i
osobistego bezpieczeństwa jednostek wcale nie towarzyszyła świadomość,
że każdy ma równe prawo do udziału we władzy. Jest to zresztą zrozumiałe.
Model państwa minimum opartego na idei wolności religijnej, choć
wcale nie wyklucza demokratycznych procedur podejmowania decyzji,
to jednak specjalnie ustroju demokratycznego nie wyróżnia i nie
promuje, ponieważ zna i szanuje również inne, hierarchiczne formy
ładu społecznego. Model ten zakłada przecież w swoich ramach obecność
wspólnot etycznych, których wewnętrzny porządek nie jest bynajmniej
demokratyczny. Jednostka należąca do wspólnoty etycznej, nie traktuje
swoich etycznych przekonań jako przedmiotu absolutnie swobodnej
debaty, lecz jako coś, co dane i zadane, co ma strzec i czemu ma
służyć. Postawa etyczna jest bowiem ze swej istoty postawą służby
- służby wspólnocie i właściwym jej wartościom. Etycznie zakorzenione
jednostki dobrze wiedzą, że istnieją sprawy nie podlegające ich
władzy, sprawy całkowicie niezależne od ich rozstrzygnięć, to zaś
uczy je dystansu i chroni przed bałwochwalczym stosunkiem do demokracji.
Droga do demokratycznego państwa
prawa stanęła otworem dopiero wtedy, gdy idea wolności światopoglądowej,
czyli - innymi słowy - moralnej autonomii człowieka, przesłoniła
ideę wolności religijnej i zamiast niej zaczęła grać rolę aksjologicznego
fundamentu państwa etycznego minimum. Przyczynili się do tego zresztą
już pierwsi nowożytni myśliciele polityczni - przede wszystkim wspomniany
wyżej Hobbes - którzy tworząc teoretyczne podstawy nowego modelu
państwa, za punkt wyjścia przyjęli nie fakt istnienia i konfliktu
odmiennych wspólnot etycznych, lecz rywalizację egocentrycznych,
autonomicznych jednostek. Zastąpienie w filozoficznej argumentacji
pojęcia wolności religijnej ideą autonomii, pozbawiło je istotnego
odniesienia do tego wszystkiego, co jednostkę warunkuje i co ją
przekracza. W konsekwencji perspektywa wspólnoty politycznej obejmującej
sobą różnorodne wspólnoty religijne i etyczne, została niemal niezauważalnie
zastąpiona wizją państwa jako związku autonomicznych moralnie podmiotów
- izolowanych abstrakcyjnych jednostek, wyrwanych z ich naturalnych
wspólnot i tym samym pozbawionych etycznego zakorzenienia i kontekstu.
W takiej właśnie wersji: wizji państwa, którego jedyną wartością
jest moralna autonomia osoby a jedyną troską - zapewnienie, by wszyscy
obywatele mogli się bezpiecznie i swobodnie rozwijać, model ten
stał się dzisiaj niemal powszechnie akceptowanym wzorcem.
Związek idei autonomii moralnej z postulatem rządów demokratycznych
wydaje się przy tym oczywisty. W idei autonomii zawarty jest bowiem
przede wszystkim moment suwerennej władzy: mojej władzy nade mną
samym i nad tym wszystkim, co mnie dotyczy. Jeśli istnieje jakiś
obszar, na który nie mam wpływu i który stanowi granicę mojego panowania,
to moja wolność i moje człowieczeństwo nie zostały jeszcze w pełni
urzeczywistnione. Jako istota autonomiczna jestem panem samego siebie
i sam o sobie decyduję, muszę więc decydować nie tylko o swoich
prywatnych sprawach, ale i o wszelkich sprawach, które ze mną tak
czy inaczej się wiążą - także o kwestiach będących przedmiotem działań
władzy państwowej. W tej perspektywie postulat udziału we władzy
jawi się wręcz jako moralny imperatyw każdej jednostki, a wprowadzenie
demokratycznych instytucji politycznych - jako jego oczywista konsekwencja.
Stopniowa przemiana państwa prawa
w demokratyczne państwo prawa, która dokonała się w ciągu ostatnich
dwóch stuleci i która nadal dokonuje się i to w przyspieszonym tempie,
nie jest czymś zewnętrznym i przypadkowym, lecz odzwierciedla głęboką
transformację jego aksjologicznych fundamentów. Projekt państwa
minimum etycznego, przyjaznego i otwartego na rozmaite wspólnoty
etyczne, którego cel - przy pełnym poszanowaniu wolności sumienia
i pluralizmu postaw etycznych - stanowi dobro wspólne, zderzył się
i - jak wiele na to wskazuje - jest skutecznie wypierany przez projekt
nowoczesnego państwa demokratycznego, zbudowanego od początku do
końca na idei moralnej autonomii jednostki. W tym drugim przypadku
trudno nawet mówić o państwie etycznego minimum. Nie jest to bowiem
ani państwo etyczne, ponieważ perspektywa etyczna jest tu zupełnie
nieobecna, a zastępuje ją perspektywa moralna - perspektywa podmiotu,
który swoją autonomię, swoją niezależność od wszelkich zewnętrznych
autorytetów, traktuje jako absolutny aksjologiczny fundament. Nie
jest to również państwo minimum. Elementarne prawa człowieka, które
stanowią aksjologiczny rdzeń takiego państwa i w jego ramach podlegają
ochronie, jedynie z perspektywy wspólnot etycznych postrzegane być
mogą jako niewielka, minimalna część ich o wiele bogatszych systemów
wartości. Natomiast w oczach autonomicznej jednostki owe prawa jawią
się jako jej aksjologiczne maksimum, ponieważ
poza nimi nie ma już niczego, co jednostka musiałaby uznać
za bezwzględnie dobre i czemu skłonna byłaby się podporządkować.
Wszystkie inne prawa i zobowiązania będą traktowane przez nią po
prostu jako zbędne ograniczenia jej wolności. W takiej perspektywie
zadanie państwa polega na wspieraniu pełnego zbioru wartości,
z którymi utożsamiają się i uznają za swoje autonomiczne jednostki.
I choć aksjologiczny fundament moralnej jednostki jest minimalny,
to projekt państwa, jaki tu się pojawia jest w gruncie rzeczy państwem
aksjologicznego maksymalizmu. Nic dziwnego, że - tak jak każde państwo
o maksymalnych zadaniach - będzie ono służyło społeczności moralnych,
ale wykorzenionych etycznie jednostek, jako narzędzie eliminacji
ich etycznych konkurentów a tym samym zaprowadzenia w ramach państwa
stanu aksjologicznej jedności.
Tak więc, chociaż model demokratycznego państwa prawa jest niewatpliwie
najbardziej moralnym ze wszystkich modeli państwa, bo zbudowanym
od początku do końca na aksjologicznym fundamencie moralnej autonomii
człowieka, to takie stwierdzenie może budzić jedynie głębokie zatroskanie,
ponieważ jest to równocześnie projekt nie tylko zamknięty na wymiar
etyczny, ale ewidentnie mu wrogi.
Jest ogromnym złudzeniem przekonanie,
jakoby model liberalno-demokratycznego państwa, który nasza cywilizacja
wypracowała i wcieliła w życie, oznaczał zwieńczenie dziejów i ostateczny
triumf - choćby tylko na poziomie idei - nad innymi projektami organizacji
życia społecznego. Historia jeszcze się nie skończyła i to nie dlatego,
że pojawili się nowi zewnętrzni konkurenci. Kiedy w 1989 roku Francis
Fukuyama pisał: "Triumf Zachodu, zachodniej idei, przejawia
się w sposób najbardziej oczywisty w całkowitym wyczerpaniu się
sił żywotnych alternatyw systemowych zachodniego liberalizmu", nie dostrzegł on, że prawdziwie istotny konflikt
ideowy toczy się w ramach samej cywilizacji zachodniej. W walce
tej chodzi o sens i cel liberalnego demokratycznego państwa prawa,
o to, czy jego liberalny charakter ma wyrażać się w promowaniu wolności
odpowiedzialnej za wspólnotę, czy też wspieraniu idei autonomii
rozumianej jako wyzwalanie się od wszelkich zewnętrznych - w tym
także etycznych - ograniczeń; czy ma to być państwo minimum etycznego,
czy też możliwie maksymalnej swobody; czy wreszcie ma to być państwo
prawa o solidnych ramach, w których funkcjonują i którym podporządkowane
są stosowne instytucje demokratycznego ustroju politycznego, czy
też ma przerodzić się ono w demokrację, dla której również zasady
państwa prawa okażą się prędzej czy później zbędnym ograniczeniem.
Tukidydes,
Wojna Peloponeska, przełożył Kazimierz Kumaniecki, Warszawa 1988
s. 108
T. Hobbes,
Elementy filozofii, Warszawa 1956, przełożył Cz. Znamierowski,
tom. II, s. 208
|