Remigiusz Witkowski
Historia, pamięć i polityka
Liczne
ostatnie wydarzenia dotyczące spraw polskich i szeroko rozumianej polityki
polskiej dobitnie potwierdzają, że wszelkie twierdzenia jakoby historia nie
miała z nimi nic wspólnego spokojnie można potraktować jako nieaktualne i
niemiarodajne. Wszyscy, którzy kontekst historyczny krajowych i okołopolskich wydarzeń
lekceważyli zostali zlekceważeni właśnie przez niego. Słowa chóru z
herbertowskiego „Prologu” – „Wyrzuć pamiątki. Spal wspomnienia
i w nowy strumień życia wstąp. / Jest tylko ziemia. Jedna ziemia
i pory roku nad nią są” wbrew intencjom różnej maści umniejszaczy i
przedstawicieli partii amnezji znajdują szczęśliwie coraz słabszy odzew.
Zresztą, już starożytni wiedzieli, że czasy się zmieniają i że ludzie zmieniają
się wraz z nimi. Dotyczy to wszystkich pokoleń – tych minionych, tych
współczesnych i tych, które przyjdą po nas. Otwarte natomiast pozostaje pytanie
jakiego rodzaju mogą być to zmiany i jak daleko sięgające, jak my mamy na nie
reagować i w jakich sytuacjach czy dziedzinach dopuszczać ich istnienie. Życie
codzienne, a szczególnie życie społeczne, pokazuje że pewnych procesów nie da
się uniknąć. Można niektóre zmiany i ich skutki przewidywać, można nawet czasem
nimi sterować albo minimalizować ich negatywne następstwa. Wszak do tego
właśnie służy doświadczenie i ludzki rozum.
Wszystko
wskazuje na to, że po specyficznym zbiegu wydarzeń w polityce międzynarodowej
nawet dotychczasowi sceptycy zaczynają dostrzegać potrzebę prowadzenia przez
Polskę dobrze skoordynowanej „polityki historycznej” i podejmowania takich
działań, które pozwolą po prostu na profesjonalne przedstawianie naszego
stanowiska czy naszych poglądów na trudne, a czasem i obolałe sprawy
historyczne. Przypadki manipulowania historią, wprzęganie wydarzeń z
przeszłości w bieżące działania polityczne, posługiwanie się argumentami z
czasu przeszłego dokonanego stają się niejednokrotnie dogodnym orężem w sporach
i dyskusjach na forum międzynarodowym. Wystarczy zresztą przywołać tylko część
z nich – konflikt o tzw. „wypędzonych” i działania ziomkostw niemieckich,
dyskusje wokół odpowiedzialności za wybuch II wojny światowej, coroczne
moskiewskie obchody jej zakończenia, zbrodnia katyński, problem Niemców
sudeckich, hitlerowskie obozy na okupowanych ziemiach polskich, stosunki
polsko-żydowskie czy stosunki Polaków z mieszkańcami naszego najbliższego
Wschodu, spory o ocenę okresu peerelowskiego czy kwestię dostępności teczek
bezpieki w archiwach IPN-u – by przywołać tylko te najgłośniejsze w ostatnim
dziesięcioleciu. Już to zestawienie pozwala dostrzec skalę i rangę problemu.
Problemu palącego tym bardziej, że głupotą i naiwnością jest oczekiwanie, że
sprawy te zostaną rozwiązane za nas, bez naszego udziału przez jakiś niewiadomych
„onych”, ale za to na naszą korzyść i bez krzty naszego wysiłku.
Ranga
historii, nie w powierzchownym „znaniu” minionych wydarzeń, ale właśnie wiedzy
o nich, znajomości ich kontekstu, mechanizmów, okoliczności, roli i miejsca
uczestników – zarówno bohaterów, jak i zdrajców – drastycznie spada. I
paradoksalnie dzieje się to już w wolnej Polsce. Zapytajmy od razu, czy jest to
na pewno mechanizm prawidłowy i pożądany ? Cóż, przez niektóre środowiska
zapewne uznawany „na tak”, ale dla zbiorowej świadomości narodu czy
społeczeństwa ze wszech miar negatywny. Przyczyn tego zjawiska trudno upatrywać
tylko i wyłącznie w czynnikach zewnętrznych. Polskie „wojny” o historię –
bohaterską, krytyczną, rewizjonistyczną czy tzw. „obiektywną” toczą się od
dawna i zapewne tak prędko się nie zakończą. Ale istotne jest to, jak owe spory
odbierane są przez większość ludzi bezpośrednio nimi nie zainteresowanych –
przecież ich poglądy czy świadomość historyczną kształtują w znacznej mierze
media, politycy, społeczne kampanie, a chyba dopiero na końcu szkoła i wyższe
uczelnie. Wylano już przysłowiowe morze atramentu na walkę z krzywdzącymi
Polskę i Polaków negatywnymi stereotypami, lecz wiele wskazuje, że do jej
końca jeszcze daleko... Można temu skutecznie zaradzić, ale wymagać to będzie i
nakładu pewnych środków, i wysiłku różnych środowisk, i rzeczowej dyskusji i
kontynuowania publicznej debaty, ale przede wszystkim – woli podjęcia takich
działań. Pozytywne przykłady inicjatyw z minionych kilku lat umiejętnie i
medialnie znakomicie wykorzystanych – udziału Polski na wystawie EXPO w 2000
r., obchodów 60-tej rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, czy otwarcie i
działalność Muzeum tegoż Powstania pokazują, że jest to możliwe. Bez wątpienia
jednak pierwszą i najważniejszą rolę w tak pojętej edukacji obywatelskiej pozostającej
w kompetencjach państwa przyznać należy szkole, a równolegle dbać o obecność
tych zagadnień w mediach. Tego nawet nie trzeba sprowadzać do słynnych słów o
tym, że takie będą Rzeczypospolite jakie młodzieży chowanie, bo przekrojowa (ale
opracowana merytorycznie bez żadnych uchybień) wiedza o narodowej przeszłości, o
naszych osiągnięciach i zaniedbaniach musi być możliwie szeroko obecna
zwłaszcza we wspomnianych mediach – lecz nie wyłącznie w niszowych programach,
kanałach albo ciekawych audycjach w porze nocnego snu większości widzów. Gdyby
tylko ograniczyć się do historii Polski w XX wieku, to ileż znajdziemy tematów,
spraw nieprzebrzmiałych, będących idealnym przykładem ku nauce i przestrodze,
ważnych także i z tego banalnego powodu iż żyją jeszcze świadkowie i uczestnicy
wielu wydarzeń ostatniego półwiecza. Trzeba to po prostu mądrze wykorzystać. Warto
także zadbać o to, żeby ukazujące się liczne wartościowe publikacje historyczne
miały lepszą reklamę. I pamiętajmy, że dobrej popularyzacji dziejów ojczystych
nie zastąpi jeden Norman Davies mimo jego najlepszych chęci i talentu.
Nieznajomość własnej historii, przybierająca także formę pewnego rodzaju
duchowego kalectwa prędzej czy później prowadzić może do tego, że o naszej
przeszłości zaczną decydować inni, i określać to, w jaki sposób i o czym należy
pamiętać. I nie są to wcale publicystyczne harce - dość przypomnieć sobie
właśnie polsko-niemiecki spór o pamięć, w którym akurat to my, Polacy, w
niektórych jego aspektach zaczynamy przegrywać. Choć trudno do końca jednoznacznie
ustalić czy przyczyną tego stanu leży po stronie tylko Polski i Polaków. Dlatego
jednym z najlepszych pomysłów III RP na ocalenie pamięci jest utworzenie (nota
bene, postulowane w różnych miejscach, środowiskach i przez wiele lat) Muzeum
Historii Polski, którego głównym zadaniem powinno być umacnianie współczesnego
obywatelskiego patriotyzmu. Odtworzone przez politykę stare wyzwania w
połączeniu z całkiem współczesnymi doświadczeniami stawiają przed nami zupełnie
nowe wymagania na miarę XXI wieku. Bowiem jak pisali swego czasu Kazimierz
Michał Ujazdowski i Robert Kostro „Nie ma tolerancji wobec innych bez
świadomości własnej tożsamości, nie ma możliwości wychowania obywatelskiego,
bez odwołania do przeszłości wspólnoty narodowej, nie ma szans na uczciwe
porozumienie międzynarodowe bez otwartego mówienia o sprawach bolesnych.
Wprawdzie umiejętność dostrzegania własnych błędów i słabości jest przejawem
dojrzałości, jednak wygląda na to, że narodowy rutuał bicia się w piersi już
się zbanalizował. Demaskowanie ma bowiem sens tak długo, jak długo
istnieją mity i historyczne tabu. Można rewidować wyobrażenia o
przeszłości tylko wówczas, gdy te wyobrażenia w ogóle istnieją.
Perswazja moralna jest skuteczna wtedy, kiedy potrafimy spokojnie mówić nie tylko
o wadach, ale i proponować pozytywne wzorce” [1].
I akurat te dylematy musimy rozstrzygnąć sami i we własnym gronie. W każdym
innym bowiem przypadku wizja historii zostanie nam narzucona w imię obcej
polityki i realizacji obcych nam interesów. A na to zwyczajnie nie możemy
pozwolić.
Warto
jednak równocześnie pamiętać o przestrogach o zbyt optymistycznym i
bezrefleksyjnym traktowania istniejącej obecnie koniunktury na szeroko pojmowaną
politykę historyczną. Historia uczy bowiem także i tego, że wszystkie
koniunktury, nawet najkorzystniejsze, kiedyś przemijają. Zadaniem chwili jest
więc jej jak najlepsze wykorzystanie dla prawdy, wizerunku Polski, również dla
przyszłych pokoleń Polaków. To natomiast, co zostanie w jakikolwiek sposób
zaniedbane niechybnie obróci się przeciwko nam. Czy naprawdę nie
„przechodziliśmy” tego już zbyt często ? Czy czeka nas tryumf niewygodnej
przeszłości ? A może jeszcze coś innego ? I co zatem z ową przeszłością uczynić
– zamknąć, spalić, zapomnieć ? Nie, wręcz przeciwnie – otworzyć, ocalić, (za)pamiętać.