Jacek Kloczkowski - Odzyskać Trybunał! Dla debaty publicznej…


W świecie idealnym dyskusja o ustrojowym umocowaniu i praktyce działania Trybunału Konstytucyjnego nie byłaby zapewne potrzebna. W jego skład wybierano by wyłącznie najlepszych prawników, którzy w swoim orzecznictwie kierowaliby się wyłącznie swą wiedzą, nigdy nie przedkładając nad nią politycznych i ideowych sympatii. W dodatku ich kariera przed wyborem do Trybunału wykluczałaby nawet cień podejrzenia, że mogą być stronniczy.

 

Niestety, rzeczywistość wygląda nieco inaczej i dyskusja o jakości orzecznictwa TK i powodach jego ewentualnych niedomagań jest jak najbardziej uprawniona. Część członków Trybunału, polityków i publicystów chciałaby wyłączyć go spod normalnej debaty publicznej. W ich mniemaniu TK jawi się jako enklawa doskonałości w niedoskonałym świecie i wszelkie próby jej podważenia traktują jako nieuprawnioną napaść polityczną. A jeśli nawet niektórzy zagorzali obrońcy trybunału dostrzegają pewne jego mankamenty, to dyskusję na ich temat uznają za niebezpieczną próbę deprecjonowania autorytetu instytucji, której reputacja nie powinna być narażana na szwank z racji wyższych wartości ustrojowych. Nic bardziej błędnego. Ciało, które odgrywa tak doniosłą rolę prawotwórczą i polityczną – wszak werdykty trybunału mają czasem doniosłe skutki polityczne – nie może mieć gwarancji nietykalności w debacie publicznej.

 

Wszelkie instytucje pochodzące z elekcji są obciążone ryzykiem, że dokonano do nich wyboru złego, a w każdym razie dalekiego od doskonałości. Oczywiście, sędziów TK jest tak niewielu, że odpowiednia ich selekcja nie wydaje się aż tak karkołomna. Niemniej, założenie z góry, że skoro ktoś trafia do trybunału, to nagle urasta do rangi nieomylnej wyroczni nikogo rozsądnego nie przekona. Ostrożność w podejściu do niektórych orzeczeń wydaje się najzupełniej zasadna. Wszak czasem dotyczą one niezwykle zawikłanych dylematów prawnych, których poziom komplikacji uprawnia różne werdykty. A gdy istnieje pole do interpretacji, nie od rzeczy jest zapytać, co przesądziło o wyborze takiej, a nie innej opcji: czy wyłącznie analiza prawna, czy może także ideowe przekonania. Można się zżymać, że politycy swoje wątpliwości co do bezstronności Trybunału wyrażają czasem nazbyt emocjonalnie lub podporządkowują je kalkulacji politycznej. Mimo to mają prawo o orzecznictwie TK dyskutować oraz zgłaszać zastrzeżenia.

 

To prawda, że Trybunał Konstytucyjny pochodzi z wyboru różnych Sejmów, co gwarantuje, iż reprezentuje on różne środowiska prawnicze, a jego decyzje są efektem długich sporów. Miałoby to przemawiać za jego obiektywnością. Rzeczywiście, większość orzeczeń nie budzi zastrzeżeń. Skoro jednak zdarzają się werdykty bardzo kontrowersyjne, jak choćby w sprawie tak zwanej komisji bankowej, oznacza to, że trzeba o nich dyskutować. Bez tego Trybunał wyrósłby ponad ustrój, na którego straży ma stać.

 

W debacie o TK warto wyzbyć się hipokryzji, którą widać w ocenach wielu krytyków i obrońców jego składu. Sędziowie mają poglądy polityczne i ideowe, i w werdyktach dotyczących spraw niejednoznacznych, w których możliwe są różne orzeczenia, mogą one mieć duży wpływ. Nie jest więc bez znaczenia, jaki parlament, z przewagą jakich partii dokonuje wyboru kolejnych członków TK. Każda ze stron sporu o to, jaka szkoła filozofii prawa powinna być tą główną, uważa, iż to ona gwarantuje możliwie największe ograniczenie wpływu subiektywnych czynników na werdykty. Konserwatyści piętnują nadreprezentację sędziów o liberalnych poglądach prawnych, nie mając zarazem nic przeciwko temu, aby większość w trybunale stanowili prawnicy o rodowodzie konserwatywnym. Podobnie liberałowie siebie widzą w roli siły przewodniej w TK. Rzadko kto mówi jednak o tym wprost. Miast otwartej deklaracji, padają często bardzo bałamutne slogany o bezstronności. O ile bardziej przekonujące są amerykańskie spory o skład Sądu Najwyższego! – tam nikt nie ukrywa, że dla orzecznictwa w kilku istotnych sprawach kluczowe znaczenie ma przewaga danej opcji ideowej. Można co prawda dowodzić, że takie postawienie sprawy wpływa na polaryzację stanowisk i zwiększa ryzyko uwikłania rozstrzygnięć prawnych w bieżące spory polityczne, ale ostry spór ideologiczny środowisk prawniczych już teraz jest faktem znajdującym odzwierciedlenie także w ocenach poszczególnych orzeczeń TK.

 

Kłopot polega na tym, że w III RP konserwatywni prawnicy rzadko bywali dopuszczani do znaczących stanowisk. Dominacja lewicowo-liberalnych szkół prawnych w składzie TK jest tego znaczącym przykładem. Odzwierciedla ona sytuację na wydziałach prawnych polskich uniwersytetów. W PRL-u droga do karier akademickich dla konserwatystów była z oczywistych powodów znacznie utrudniona. Po 1989 roku niewiele się w tej materii zmieniło, najwyżej dochodziło do zaskakujących wolt ideowych, od marksizmu-leninizmu do liberalizmu. Ogólnouniwersytecką zasadą jest, że uczonym o zdeklarowanych konserwatywnych poglądach trudniej się wybić, zdobyć szerokie poparcie. Nie ma to uzasadnienia merytorycznego – ot, zwykła kolei rzeczy, gdy decyduje większość. Niemniej konsekwencje tego są znaczące. Bardzo istotny nurt filozofii prawa i ważna szkoła ideowa miała przez lata bardzo niewielki wpływ na porządek konstytucyjny i jego przestrzeganie. Tym bardziej zasadne było publiczne stawianie pytań o orzecznictwo TK. Wątpliwości, czy nie było ono w niektórych przypadkach jednostronne, nie musiały oznaczać wyłącznie obsesji. Formułując problem jeszcze dobitniej: od lat jesteśmy świadkami bardzo intensywnej wojny ideologicznej, między – upraszczając – lewicowym liberalizmem a konserwatyzmem. Wojny, która nie jest polską specyfiką, o czym świadczy choćby debata publiczna w Stanach Zjednoczonych czy wielu krajach Europy Zachodniej. Orzecznictwo Trybunału Konstytucyjnego to oczywiste pole starcia różnych szkół filozofii prawa, które wpisują się w ten podział. Można co prawda próbować udawać, że są to sprawy drugorzędne i urojenia oszalałych ideologów, ale bardzo mądre sformułowanie Richarda Weavera: “idee mają konsekwencje”, w pełni stosuje się do rozstrzygnięć w kwestiach konstytucyjnych.

 

Tekst ukazał się w „Nowym Państwie”, nr 4/2006



2007 ©  Ośrodek Myśli Politycznej
http://www.omp.org.pl/