Strona główna | Czytelnia | Publikacje | Informator | Zarejestruj się | Zaloguj | Odzyskiwanie hasła | English Version
OMP

Główne Menu

Nasi autorzy

Strony tematyczne

Sklep z książkami OMP

Darowizny na rzecz OMP

Księgarnie z książkami OMP
Lista księgarń - kliknij

Strona poświęcona Walerianowi Kalince
Walerian Kalinka - Przegrana Francji i przyszłość Europy
.: Data publikacji 30-Lis-1999 :: Odsłon: 2489 :: Recenzja :: Drukuj aktualną stronę :: Drukuj wszystko:.

Przebyliśmy bolesne miesiące. Wiadomość o wydaniu wojny Prusom przez Francję wzbudziła w roku zeszłym w Polakach jeśli nie jednakie nadzieje, to z pewnością jednakie życzenia. Nie wyglądaliśmy zapewne orłów francuskich nad Wisłą. Nie, - tak daleko tym razem nie unosiła nas fantazja, i to już na karb trzeźwiejszej opinii policzyć należy. Ale zawsze mniemaliśmy, że nadeszła godzina częściowej zapłaty, że choć jeszcze nie na wschodzie, to przynajmniej w pośrodku Europy, jakiś odpowiedniejszy potrzebom naszym nastanie układ polityczny, i że, choćby skutkiem tej wojny przyjść miało do zjednoczenia Niemiec, to jednak niekoniecznie pod berłem nam nieprzyjaznym. Tymczasem, jakiż zawód! Zamiast wyglądanych tryumfów Francji, same klęski i klęski, z coraz to mniejszą nadzieją odwetu, z coraz większym upokorzeniem, tak że aż w końcu w miejsce współczucia niesmak budziły. A niedość że Francja była wciąż bita, oręż pruski tak pełną wojennej chwały odnosił przewagę, że aby znaleźć przykłady podobnych tryumfów, trzebaby sięgnąć najodleglejszej przeszłości. Armie, które jeszcze na początku tego stulecia wystarczały do zawojowania państw i narodów, składały broń u stóp zwycięzcy, i jak niegdyś, za czasów Nabuchodonozora, brano w niewolę i pędzono na wschód monarchę, wodzów i krocie tysięcy rozbrojonego żołnierza!

Zawód był okropny, stanowczy, a rzec można, że po Francji żaden naród nie uczuł go tak dotkliwie jak nasz. Powiedziano o ludzie francuskim, że on potrzebuje, aby przed nim Polaków chwalono; równym prawem można o Polakach powiedzieć, że dla nich chwała i potęga Francji jest serca potrzebą. Wiele, bardzo wiele jest przyczyn tej naszej dla Francji miłości; by je wyłożyć, trzebaby na to osobnej rozprawy. Wiążą się tutaj polityczne i socjalne, psychologiczne i religijne powody. Ma Francja to do siebie, że w niej każdy widzi co chce i każdy widzi poniekąd słusznie. Jedni oczekują od niej tych prądów ożywczych czy burzących, które już raz ludzkość na nową popchnęły drogę; drudzy - lecz takich jest mniej - kochają w niej dawną czy odradzającą się Francję, starszą córkę Kościoła, Magdalenę, co choć wiele grzeszyła, wiele także swych grzechów odkupiła miłością. Z Francją łączy nas koleżeństwo broni i pamięć zwycięstw, jeśli nie zawsze wspólnych, to prawie zawsze nad wspólnym nieprzyjacielem odniesionych; łączy nas także uczucie wdzięczności - narodowe, nieraz i osobiste. Przy tym zbliża nas do Francuzów pewne podobieństwo charakteru, choć raczej pozorne; jakaś bierność z jednej strony, zdolność zalewania z drugiej, jakaś potrzeba od wieków trwająca, uzupełniania naszej indywidualności obcy żywiołem, której Francuzi tak chętnie czynią zadość. Jak niegdyś włoska i łacińska, tak od stu z górą lat cywilizacja francuska tysiącem strumieni spływa w nas, tak że już dziś w duszy nie jednego nie łatwo odróżnić, gdzie kończy się polskość, a gdzie się zaczyna francuski element. W końcu, a to jest przyczyna może najpowszechniejsza, Francja jedna głosi zasady sprawiedliwości na świecie, choć nie zawsze tych zasad pilnuje; a my skrzywdzeni, w niemocy, sprawiedliwości łaknący i bardziej w nadziejach niż w rzeczywistości przebywać nawykli.

Wszystko to sprawia, że jak trafnie wyżeczono "wspomnienie Francji jest dla nas prawie ojczyzny wspomnieniem" i że, kiedy już sami bić się nie możemy, to zwycięstwami Francji cieszymy się jakby swoimi. Ciężka więc boleść zasępiła dusze polskie na wieść tego co się działo za Renem, i po grodach i siołach polskich taki zapanował smutek, że najstarsi ludzie podobnego mu nie pamiętają. " Trzy rzeczy w mym życiu kochałem: Kościół, Polskę i Francję" rzekł pewien kapłan sędziwy, " wszystkie trzy w srogim dziś ucisku; doprawdy jest z czego sobie życie obmierzić!..."

Ale żyć trzeba, pomimo to, i przebolawszy, godzi się spojrzeć przed siebie: co nas czeka, gdzie jest przyszłość? Każdy czuje, że po upadku Francji, po zwycięstwach Prus nowa epoka dziś zaczyna się, że na polu zasad i na polu czynów novus ordo - natus est. Lepiej albo gorzej być może, ale tak jak było, nie będzie. Co nas czeka, gdzież więc przyszłość?

Na to pytanie usiłuje odpowiedzieć bezimienna broszura, wydana przed zawarciem pokoju, z którą chciałbym zapoznać polskich czytelników [1] . Autor, chociaż pisze po niemiecku i rzecz swoją pod wrażeniem zwycięstw pruskich układa, nie przechyla się jednak na stronę Niemiec w swych sympatiach. Jest z rzędu owych nielicznych w Austrii mężów stanu, którzy w dzisiejszych monarchii eksperymentach nie radzi są brać udziału: o przyszłości on pisze i sam do ludzi przyszłości zdaje się należeć. Myśliciel głęboki i śmiały, rzuca swe myśli w wielkich zarysach, nie troszcząc się o to jak będą przyjęte, nawet czy będą zrozumiane, i być może że zadziwi a nawet uderzy mniej mile czytelnika nielubiącego podobnej stanowczości w wywodach i konkluzjach. Mniemam wszakże, że jeśli już nie dla wewnętrznej wartości, to dla swej niepowszedniości (i to w kwestiach, o których wszyscy dziś mówią i piszą), dla siły przekonania z jaką autor się tłumaczy, pojęcia jego zasługują, by były rozpowszechnione. Może one dopomogą komuś do zorientowania się w ciemności, jakie dym wojenny i kurzawa świeżych ruin rozniosły szeroko po świecie.

Ale, podając pismo niniejsze polskim czytelnikom, musiałem mieć na pamięci, że jakkolwiek ważne są pytania, które autor niemiecki rozbiera, inna sprawa bliżej nas jeszcze obchodzi. W dzisiejszym stanie rzeczy, co najtrudniej nam zrozumieć i strawić, to jak dopiero wspomniałem owe niespodziane klęski Francji, o której jakiś instynkt wewnętrzny ostrzega, że bez niej nie ma przyszłości dla Europy, tym samym i dla Polski. Więc za nim wezmę do ręki broszurę niemiecką, chciałby się zastanowić wraz z czytelnikiem przez chwilę, jakie są przyczyny upadku Francji, czy spełniona już miara nieszczęść tego narodu, czy jest możność dźwignięcia się? Dla narodu jak nasz, który pod tyloma względami może się uważać za pokrewny Francji, który karmi się jej cywilizacja, studium to godne najpilniejszej uwagi: wiadomo, że organizm wszelki przyjmuje koniecznie wady i zalety pokarmu, który mu sił dostarcza. Przedmiotu wyczerpać nie myślę, nie potrafię; obrazu plastycznego nie jestem w stanie ułożyć: dość będzie, jeśli dotknę punktów jaskrawszych.

 

I. Przyczyny upadku Francji.

W domu, w którym przed kilkoma laty mieszkałem w Paryżu, był odźwierny, człowiek nie zły, wcale nie zarozumiały i jak wszyscy Francuzi, pracowity i oszczędny. Znał on się doskonale na tym, czego potrzeba do utrzymania domu i ulicy w czystości, znał sąsiadów, ich interesy i wspólne tej części miasta potrzeby. Nieraz trafne czynił spostrzeżenia nad administracją miejską, a zwłaszcza nad jej ruzrzutnością, i mógłby niezgorszym być urzędnikiem gminnym, gdyby inne było jego socjalne położenie i gdyby we Francji były gminy. Co dzień odczytał Siecla i Opinion Nationale nim je zniósł lokatorom i lubił wdawać się ze mną w rozmowy polityczne, choć w oczach jego uchodziłem za reakcjonariusza, zapewne dla dziennika który odbierałem. Do Cesarza miał pociąg niezaprzeczony; pomimo to unosił się i zapalał czytając mowy opozycyjne i na opozycyjnych kandydatów głosował najregularniej. - Zdawało mi się, że gdyby on i jemu podobni ograniczyć się chcieli na interesach swojej części miasta, toby te interesy taniej i lepiej były zawiadywane, niż kiedy były oddane w ręce Cesarza albo Ministra, który ich znać nie może; ale za to mój odżwierny i jego koledzy nie powinniby brać udziału w sprawach państwa, które ich pojęcie całkiem przechodza. Próbowałem mu to wytłumaczyć; praca daremna. Prawdopodobnie utwierdziłem go tylko w opinii o moich wstecznych zasadach. Tak, jakby kto chciał przekonać młodego Polaka, że on nie ma dosyć doświadczenia, izby od razu decydować o najtrudniejszych sprawach Ojczyzny!

A jakże ma być inaczej, kiedy nieśmiertelne pryncypia z r. 1789, "prawa człowieka" na czele wszystkich ustaw i konstytucji wypisały równość. A nie dość ze w kodeksach są wpisane, gorzej, że się do duszy narodu wpisały! Równość, piękne to uczucie: równość dzieci wobec jednego Ojca przedwiecznego, równość chrześcijańska, w której każdy jest cząstką jednej społeczności. Ale w polityce, straszna rzecz pomyśleć, jakie spustoszenia poczyniła ona w sercach i umysłach! Powiedz człowiekowi, że jest równy wszystkim; jeśli się na to zgodzi, nominalnie czuć się będzie równym, ale w duszy osądzi, że jest wyższym od wszystkich, że sam jeden starczy za wszystkich. Jakże tu przy takim usposobieniu wymagać, aby on dobrowolnie przystał na jakąś skromniejszą rolę, na jakiś zakres, po za który nie ma przechodzić; a jeśli ludzka ambicja nie znajduje naznaczonej dla siebie tamy, czy podobna myśleć o czymś trwalszym między ludźmi! - Zastosowana do państwa zasada równości prowadzi je nieuchronnie do rozbicia. W Polsce nie cały naród czuł się równy; nawet szlachta choć tak wiele o równości prawiła, umiała doskonale wyróżniać karmazyny. Równych było w istocie kilkanaście tylko rodzin rządzących, a i tego było dosyć, aby każda z nich uważała siebie za rząd cały i za całą Rzeczpospolitą i ażeby ani rząd ani Rzeczpospolita utrzymać się nie mogły. - Kiedy naród jakiś lub klasa otruje się uczuciem równości, już każdy co jest niżej postawionym, ma się za skrzywdzonego. Próżno mu tłumaczysz, że jest niezdolnym, ze nie ma wykształcenia. W niezdolność swą nie uwierzy, a na broń wykształcenia odpowie, że kiedy równy, powinien był równe z innymi otrzymać wykształcenie, a wreszcie, że to nic nie znaczy. Jest skrzywdzonym, krzywdę swą znosi do czasu, ale na przełożonego patrzy z ukosa, rad w czym może go podchwycić. Niechże przełożonemu powinie się noga, wnet wszystko przepada. Karność, hierarchia, porządek służbowy znikają od razu, bo ich w duszy nie było; był tylko pokost nałożony interesem. Okrzyk zdrada lub niezdolność wywraca rząd i rozprasza wojsko; i w miejsce zorganizowanej społeczności, tworzy się kupa wzburzonego piasku, w którym każde ziareczko gwałtownie pcha się naprzód lub przed sobą popycha tego, co najlepiej jego rozmiarom odpowiada. - Czyż nie tak jest we Francji? Wszak jedna mało znacząca bitwa pod Wörth zachwiała tronem Napoleona, i monarcha dopiero co najpotężniejszy w świecie, po stracie kilku tysięcy ludzi nie śmiał wracać do swojej stolicy, gdzie by obecność jego niezawodnie więcej niż przy armii była potrzebna. Myśleć o rządzie trwałym z uczuciem równości, które masy przetrawiło, jedno jest co budować kolumny z kul gładkich, doskonale utoczonych. Można je do czasu spoić żelazną obręczą, ale niech obręcz pęknie, wnet runie cała kolumna. - Równość najlepiej, najwierniej praktykuje się w klubach. Tam każdy jest siłą póki krzyczy jak wszyscy; lecz jeśli powarzy się sprzeciwić, wyrzucą go za drzwi. Tam każdy jest równy, prócz tego co najgłośniej krzyczy a krzyczy tonem wszystkim; lecz jeśli ton odmieni, precz z nim, innego wybierzmy! Historia to rządów francuskich od roku 1789; zrozumiał to dobrze Ledru-Rolin, kiedy powiedział: "wybrali mnie za naczelnika, muszę ich słuchać!".

Z równością razem sprzągł wolność, system liberalny.

Smutnaż to wolność! Wolność jest uczuciem prawym, szlachetnym, które żąda swego rozwoju wedle praw i miary od Boga mu danych; liberalizm przynosi jej formułę suchą, algebraiczną i jak bukszpan obcina w szpalerze. Po raz pierwszy to w r. 1789 zeszła się równość z wolnością i najkłótliwsze tworzą odtąd małżeństwo. Bo wolność wymaga ładu, ład stopniowania, a to się z równością nie zgadza. Wolność potrzebuje hierarchii, to jest właściwego miejsca i czasu, by każdy jak owoc na drzewie mógł we właściwych sobie warunkach i do kresu własnego doróść i dojrzeć, a to wszystko oburza liberalna zasadę równości. Podobno nigdy naprawdę nie troszczyli się o wolność Francuzi; jeszcze to w Gallach stary Cezar zauważał: plus aequalitatem quam lbertatem colunt. "Zazdrość, powiedział Renan, reasumuje całą teorią moralną prawodawców z r. 1789; może ona ugruntować równość, nigdy wolność!" Nasi liberaliści powinniby wierzyć Renanowi, bo on przecież w nic nie wierzy.

Z równością i wolnością figuruje niezmiennie na afiszach republikańskich braterstwo. To trzecie kłamstwo wielkiej rewolucji, bo z równości nie braterstwo wypływa, ale egoizm. Nie jest braterskim uczucie, które mierzy zazdrośnie prawa i obowiązki bliźniego; to chyba braterstwo socjalizmu. Prawdziwe, chrześcijańskie braterstwo jest zapomnieniem o sobie, jest ofiarą, i znowu z równością nie idzie w parze. By zdolnym być do ofiary (to przecież nie potrzebuje dowodzenia), trzeba koniecznie, czy w ten czy w inny sposób, cenić się niżej od drugich; trzeba sobie powiedzieć: lepiej żebym ja zginął niż inni. Ale skoro zawsze stać mi będzie przed oczyma to moje ja pełne, sterczące, opuchłe, moje ja niby wszystkim równe a wciąż na palcach się wspinające, już się tej potrzeby nie dopatrzę i nie zagłuszę w sobie konserwatywnego instynktu. Wiadomo, że zniwelowane społeczeństwa nie tworzą bohaterów; heroizm, i z pochodzenia i z charakteru, jest płodem arystokratycznym. Nawet wojska karnego zdemokratyzowana społeczność wydać nie jest w stanie: wydać je może albo azjatycki despotyzm, gdzie car jest wszystkim, poddany niczym, albo naród, w którym rozsądny i naturalny podział stanów jeszcze się utrzymał. I tu właśnie dotknąłem tajemnicy, która wyjaśnia dzisiejszą bezbronność Francji. Za czasów pierwszej rewolucji brano chłopów lub rzemieślników prosto od pługa albo warsztatu i stawali się bardzo prędko wyćwiczonymi żołnierzami, bo mimo "praw człowieka" świeżo ukutych, tkwiła w nich dawna karność, w której wzrośli. Ale z dzisiejszym pokoleniem rzecz się ma inaczej; ono już w znacznej części, w miastach jeśli jeszcze nie wszędzie na wsi, wychowało się na zasadach roku 1789. I widzieliśmy, że gdy znikła z pola wojny armia kilkuletnią służbą sformowana (choć i ją zaraził duch niekarności), nie było podobieństwa z nowych zaciągów, z gwardii ruchomej, zaimprowizować żołnierza. Nie ma żołnierza bez uczucia honoru, a demokracja o honor się nie troszczy; świeżo to poświadcza Renan; ona ma ważniejsze przed sobą zadania [2] . To też pułki i korpusy z wielkim trudem i kosztem wiązane, za jednym uderzeniem szły w rozsypkę. Nawet tak dzielny organizator jak Trochu nie potrafił, w ciągu czterech miesięcy, utworzyć z nich armii, która by żwawszy ogień wytrzymała. Ze zwyczajną furia francesse rzucali się naprzód, lecz gdy od razu nie przemogli, pierzchali sromotnie. Wiejskie bataliony lepiej się biły; brukowcom przeciwnie zarzucano brak odwagi. Uu tas de farceurs, soldats de pacotille, ça court comme des lapins, mawiali o nich z pogardą bretońscy marynarze. Dziś, przeciw swemu, który miękko się będzie bronił, znajdą oni może odwagę; wobec nieprzyjaciela, który nie żartował, tchórzyli.

Tak więc niepodobieństwo utworzenia stalszego porządku rzeczy, ciągłe do wolności zrywanie się i coraz większa do niej niezdolność, w końcu niemoc do sformowania karnego i odważnego wojska, oto gdzie zaprowadziły Francję, w ciągu trochę więcej niż pół wieku, "prawa człowieka" czyli zasady roku 1789. Jeżeli taki one wydały owoc w pierwszym na świecie narodzie, pełnym żywotności i skądinąd organicznego instynktu, czegóż się po nich nie trzeba obawiać w innych narodach, mniej żywotności mających i z zadawnioną chorobą anarchii?... Czy tego pragnęli prawodawcy rewolucyjni? Bynajmniej. Marzyli oni, jak i dzisiaj, o uszczęśliwieniu rodu ludzkiego przez Francję i na wzór Francji i przynieśli formułkę gotową, która na papierze wydawała się prostą, jasną, niezawodną. Rozumy matematyczne, z cyrklem i kredką w ręku, brali się oni do przebudowania ludzkości.

Ale budowa społeczna ma właściwe sobie, tajemne warunki, których umysł ludzki nigdy w zupełności nie zrozumie: jeden tylko jej architekt jest Bóg i jeden plan, według którego ona doskonalić się może, prawo objawione. Tymczasem właśnie o Bogu i o prawie objawionym zasady roku 1789 nie wzmiankują wcale.

" La loi est athée": religia jest rzeczą indywiduów nie państwa, poddanych nie rządu. Zasada ta dziś jeszcze jest dość rozpowszechnioną, i ma pozór prawnej praktyczności i wolnomyślności. Niejednemu w istocie się wydaje, że to jest najpewniejszy środek wyjścia z zawikłań, które różność wyznań w każdym państwie sprawić musi; a zaś dla społeczeństwa, że to rzeczą zupełnie obojętną, czy rząd, osoba zbiorowa, wyznaje lub nie, jakąś wiarę, byleby nie przeszkadzał poddanym oddawać czci Bogu należnej. - Ale cóż to za cześć Stwórcy, która chronić się musi do zacisza domowego, której naród wzdryga się wyznać, której wstydzi się przed sobą i przed światem? Potrzebaż przypominać, że Bóg stworzył człowieka, zatem i narody wszystkie i świat wszystek, dla swojej chwały. Chwała Boża, to najwyższy cel stworzenia, to górujący nad wszystko warunek, od którego każdy inny cel, pojedynczy czy zbiorowy, człowieka czy ludzkości, w tym czy na tamtym świecie zależy! "Dziwna rzecz, mówił Montesquieu (on się temu dziwił) że religia, która zdaje się być zajętą wyłącznie sprawami tamtego świata, dusz zbawieniem, sama jedna, zapewnia nasze szczęście na tej ziemi". Bóg zazdrosny jest o swoją chwałę: gloriam meam alteri non dabo,i nikomu nie błogosławi, kto Mu jej odmawia. "Nie trzeba spuszczać z uwagi (rzekł jeden z członków rodziny niegdyś panującej we Francji, który zasadom nowoczesnym hołdował), że wszystkie rządy ile ich było od r. 1789, zapewniały wszystkim wyznaniom jednakowe prawa i że to już dzisiaj przerobić się nie da". A na to odpowiedział biskup z Poitiers: "To prawda, Mości Książe, i za to wszystkim rządom Bóg daje jednakowe trwanie: mniej więcej 15 do 20 lat". I tak to już weszło w zwyczaj obywać się w sprawach państwa bez pomocy Bożej, że gdy świeżo nowe Zgromadzenie Narodowe zebrało się w Bordeaux, a jeden z deputowanych po raz pierwszy przysłany, zaproponował by zacząć obrady od Mszy do Ducha św. Z osłupieniem krzyknęli wszyscy: "czy zwariował?" A byli między nimi i katolicy praktykujący, lecz do dawnego parlamentaryzmu nawykli; rzekłbyś, że to zjazd lekarzy zebranych w Krakowie!

"Cześć Bogu na wysokościach a na ziemi pokój ludziom dobrej woli!" W tych słowach anielskich jest wiekuista nierozłączność. Gdzie nie ma czci Bogu oddawanej publicznie, między ludźmi, tam nie ma wśród ludzi pokoju, nie ma i ludzi dobrej woli! - Religia jest prawem, które wszędzie i nieprzestannie powinno dawać się czuć i pod tym tylko warunkiem wywiera ona swój wpływ zbawienny. Wyłącz ją z jakiejkolwiek sfery działalności, zaraz tam zapanuje niemoralność i bezprawie. Państwo bez Boga jakże może mieć politykę wedle Boga? Polityka, która się wypiera prawa chrześcijańskiego, jakże może znać coś więcej nad prawo mocniejszego, " siłę przed prawem". I jakże po tym wszystkim dziwić się, że w interesach międzynarodowych panuje dzisiaj taka nieuczciwość?...

Fałszem jest i najgrubszym nierozumem co mówią, że w stosunkach ludzkich ludzkie prawo wystarczy. Można być wielkim złoczyńcą, nawet w życiu prywatnym, a jeszcze kodeks kryminalny wyminąć. Chorobą to jest właśnie naszej społeczności owa wielka liczba występków i zbrodni, których prawo i trybunały dosięgnąć nie są w stanie. "Tyle bezeceństw pływa po ulicach Paryża (rzekł niedawno pewien prokurator francuski), że gdybyśmy chcieli wszystkie sądzić, nie starczyłoby dnia i nocy". Nie, nie wystarcza ludzkie prawo i policyjna moralność, by ubezpieczyć społeczeństwo i rządzić krajem. Potrzeba wpływu głębszego, który by wiele krzywizn ukrytych mógł prostować po cichu; potrzeba obrzędów jawnych, które by umysłom lgnącym do ziemi przypominały, że jest jeden Pan nad wszystkimi wszystko widzący, jest sędzia wszechmocny a sprawiedliwy, którego nikt nie podejdzie. " Między sobą filozofujcie jak chcecie, ale kiedy chodzi o rządzenie choćby najlichszą mieściną, bez religii panującej obejść się ona nie może". Te słowa powiedział nie żaden teolog średniowieczny, powiedział je Voltaire. W braku wiary i sumienia miał on przynajmniej zmysł praktyczny, który dzisiejsi doktrynerzy już całkiem stracili.

Razem z publiczną i prywatną demoralizacją koniecznym następstwem " państwa i prawa bez Boga" jest zgrubieni, zmaterializowanie społeczeństwa. Gdzie nie ma religii panującej, tam wszystkie religie są dobre i wszystkie z wolna stają się obojętne; tam nic nie jest prawdą absolutną, prócz tego co dotyczy mojego interesu i mojej wygody. Ważnym jest gospodarstwo, handel, fabryki, giełda, teatr i kawiarnie, wreszcie jatki miejskie i publiczne kanały: to wszystko rzecz ważna i wymaga czujności człowieka publicznego! Ale kościół i jego obrzędy, to dobre dla kobiet i dzieci! I rzecz prosta, społeczność która traci zmysł ku Bogu, musi już cała zagnieżdżać się w doczesności, w brzuchu. Człowiek ma naturalny, niepowściągniony pociąg do błota; by w nim nie zatonął, potrzebuje nieustannie jakiejś dźwigni z poza ziemi. Kto tego nie dostrzegł w pewnych częściach Paryża, może dzisiaj zobaczyć - w Wiedniu.

A jak w tych warunkach ułoży się rodzina, życie domowe, wreszcie życie umysłowe narodu? Książki o tym ogłoszono i książkę by trzeba napisać. Pod panowaniem "praw człowieka" małżeństwo jest umową kupiecką tak opisaną, iżby obu stronom zapewnić jak najwięcej swobody. Kiedy w Anglii niewiasta stając się żoną i matką, czyni nieledwie rozbrat ze światem, we Francji liberalnej przeciwnie panna zostaje wolna gdy za mąż wychodzi, wolną rozumie się, o ile na to zezwala jej interes lub dzieci. Wszystko tam umówione, jeśli nie wyraźnie, to przez wzajemna tolerancję. Dzieci - o dzieciach prawych mówimy - nie więcej jak potrzeba by kiedyś rodzicom dopomóc w interesach i objąć po nich sukcesję okrągłą; nie za wiele jednak, bo prawo sukcesyjne zmusza do równego podziału. Tymczasem niech się chowają za domem, inaczej z nimi kłopot. Mąż także najczęściej za domem przebywa. Po co żonie i sobie przeszkadzać? Wolność przede wszystkim a wolność towarzyska! - Wiadomo, ze pomimo ciągłego przypływu z Europy, ludność Francji nie rośnie, wykazała to wielokrotnie statystyka; a jużby to samo powinno służyć za przestrogę, jak złym musi być liberalne gospodarstwo. Za to w Paryżu i po miastach większych przybywa mieszkańców w sposób niesłychany. Są ludzie, którym się to podoba, którzy uważają za postęp owe potworna aglomeracje, wbrew naturze, z największym jedynie wysileniem sztuki razem z sobą żyć mogące. W dawniejszych czasach inne były o tym mniemania; uważano to za znak chorobliwy narodu. Starzy Rzymianie, dopóki mogli bronili się od powiększania swego Rzymu; urósł on dopiero za Cezarów. Greckie republiki z pogarda patrzyły na Babilon "milionowy tłum niewolników", na Syrakuzę, która nigdy z pod tyrani lub z anarchii wydobyć się nie mogła. Najgenialniejszy grecki myśliciel ostrzegał, że miasto wolne nie powinno liczyć więcej nad 30.000 obywateli, bo inaczej niepodobna jest kontrola nad ich życiem i obyczajami. I bodaj czy właśnie nie ta możność wymknienia się spod kontroli, chęć otrząśnienia się z wszelkich węzłów rodzinnych i sąsiedzkich, czy nie nadzieja urządzenia się po swojemu i tylko dla siebie, wygodnie i swobodnie, bez zawisłości od kogo bądź, prócz giełdy i policji, czy nie te motywy są najsilniejszym magnesem przyciągającym wciąż do Paryża nowe karawany czcicieli - tłustego wołu? Milion zebranych egoistów cóż może stworzyć jeśli nie milionowy egoizm, i nie bez głębszego znaczenia stał się Paryż stolicą nowoczesnej cywilizacji. Nazwano go sercem Francji; jest nim, ale to serce wciąga w siebie krew narodu, a odsyła w zamian sok niezdrowy. Skandale i rewolucja - oto podobno dwa najcenniejsze produkty, którymi Paryż odpłaca się Europie a komiwojażerem tego przemysłu jest cała już nieledwie dzienna i nadobna literatura.

Na początku ostatniej wojny, największy z dzisiejszych historyków Momsen (największy nauką i talentem choć może nie zawsze zmysłem moralnym) ogłosił list, w którym dowodząc płytkości i zepsucia francuskiej literatury, tej właśnie, która przeważnie, jeśli nie wyłącznie rozchodzi się po Europie, nazwał ją "błotem Sekwany i trucizną zarażającą narody". Coś podobnego pisał u nas dawniej krytyk i myśliciel głęboki, Michał Grabowski, zaklinając rodaków, by się chronili od tej "literatury szalonej". Przestroga Polaka nie nawróciła nikogo; prawdopodobnie i z niemiecką to samo się stanie. Ale jeżeli w Niemczech, gdzie tyle jest przecież rodzinnego, duchowego pokarmu, piśmiennictwo francuskie wywiera wpływ, który mógł przerazić uczonego historyka, to cóż o nas mówić, o nas tak wiotkich, ubogich i o tyle więcej potrzebujących z zagranicy duchowego pokarmu? Najgłówniejsze organa chrześcijańskiej prasy, ledwo z imienia znane, są u nas przedmiotem postrachu. O znaczniejszych pisarzach katolickich we Francji nie wiemy nic; o wielkich nakładach wydawców katolickich także podobno nie słyszeliśmy, a piękne chrześcijańskie biografie, których tak wiele we Francji ukazało się od lat dwudziestu, prawdziwe perły zasad, nauki i smaku, jeszcze do naszych księgarni nie zawitały. Cóż więc z Francji odbieramy, czym się posilamy? Debaty, Révue des Deux Mondes i Indépendance Belge: sceptycyzm elegancki, niby w poważną obleczony postać i eleganckie, paryskie ploteczki. To jest cały literacki, polityczny a nawet religijny pakunek, który nam towarzyszy w drodze naszego żywota. A zwarzyć trzeba, że to nie wyjątkowe jakieś lub nieliczne indywidua karmią się tą strawą, ale to co jest najpoważniejszego, najwykształceńszego między nami, kwiat społeczeństwa; ludzie którzy z imienia, ze stanowiska, z wysokiego zaufania jakie posiadają, nadawać by powinni ton opinii i postępowaniu narodu. Sceptycyzm rozważny, wyrozumiały a elegancki! O, przyznać trzeba, że nienawiść nieprzyjaciół Kościoła jest prawie zawsze bystro widząca. Gdyby te pisma dawały jawną, brutalną negację; coś w rodzaju Proudhona, który powiedział, że "Bóg jest złem" coś w rodzaju Micheleta, który wołał: "przybywaj szatanie, zbezczeszczony przez księży, niech cię do mych piersi przycisnę": oburzyłoby się na taką bezbożność całe nasze jestestwo i ze wstrętem odskoczylibyśmy od tych piekła wyziewów. Ale nie, takiej niezręczności nie dopuści się liberalizm antychrześcijański; on w potrzebie zgani kompromitujących sprzymierzeńców. Redaktorowie tych pism nie przeczą od razu, tylko stawiają znak zapytania, i bądź dowcipem, bądź na pół przekręconym faktem, wzbudzą wątpliwość o prawdzie. Cel w ten sposób dopięty. Pamiętam, jak po odczytaniu jednej z podobnych elukubracji, człowiek szlachetny i gotów swe życie oddać za prawdę, której szukał, rzekł do mnie ze smutkiem: "prawda jest w odcieniach". Prawdy bezwzględnej nie ma na świecie, ona jest tylko zjawiskiem optycznym, które zależy od punktu widzenia. Więc po cóż głosić fałsze, które zawsze trącą jakąś gburowatością, kiedy dosyć wykraść człowiekowi przekonanie o prawdzie, aby jak Piłat był zdolny samego Boga potępić?

"Kłamstwo przestało nam być wstrętne, bo słabo kochamy prawdę", rzekł jeden z najrozumniejszch tego wieku mężów, Dom Guéranger. Jesteśmy bez siły wobec kłamstwa, w jakiejkolwiek ono zjawia się postaci i w jakiejkolwiek sferze. W życiu i w zasadach, w polityce i w religii stajemy się pastwą primi occupantis: donioślejszy fakt i choćby tylko donioślejszy głos zawsze nad nami weźmie przewagę. Tu jest źródło naszej bezduszności, niezaradności, z jaką poddajemy się każdemu zamiarowi, choćby najzgubniejszemu dla narodu, skoro nam z pewną siłą się narzuca.

Przed rokiem 1831, przed rokiem 1846 lub 1863, kto z rozsądnych nie przewidywał klęsk, które na naród sprowadzi powstanie? A gdzie są głosy, które ostrzegły, lub jeśli były, kto je poparł? Bez zasad i bez wiary naród musi koniecznie zmienić się w tłum bez odwagi i bez charakteru, zdolny tylko zmieniać tyrana, z niewoli carskiej przechodzić pod niewolę uliczną, wolności nie godzien, bo do niej nie dojrzały. "Sceptycyzm na każde zgodzi się jarzmo, ateizm i niewola doskonale idą z sobą w parze" powiedział Villemain, który przecież do ultramontanów nie należał; a to nasze miękkie, wrażliwe, bez sił i bez ducha, powiedzmy prawdę, to upadlające, do jarzma jedynie udatne usposobienie, zawdzięczamy szczególnie owej francuskiej, liberalnej strawie, którą u nas całe wyższe społeczeństwo pożywa już od wieku w gazetach i książkach, w pracy i przy zabawie, w domu i za granicą. - I, że tu jeszcze jednego dotkniemy symptomu tej samej choroby, czyż inna jest przyczyna tej niesłychanej, niepojętej łatwości, z jaką zmieniamy przedmioty naszego podziwu, uwielbień i - co już doprawdy śmieszne - naszych nadziei? Ktokolwiek przez chwilę na europejskim horyzoncie zabłyśnie, choćby nie wiedzieć jak daleko był od nas fizycznie czy duchowo, zaraz się do niego rozpalamy miłością, na jego cześć piejemy chóry, zaprzysięgamy mu poddaństwo, wierzymy weń jak w Boga. Bo wierzyć zawsze w coś trzeba, takie jest prawo ludzkiej natury: la foi ne se perd pas, elle se deplace; więc kto Boga wiekuistego odrzuca, ten musi mieć swoje gliniane bożki. Onegdaj był nim Napoleon, wczoraj Garibaldi, dzisiaj chyba Bismarck, a jutro - jutro może jakiś kałmucki geniusz albo geniuszek, którego rasa słowiańska albo inna na scenę wprowadzi. I nie spostrzegamy się, że w tych przemianach, od Zenitu skaczemy do Nadiru, tak nam to gładko przechodzi. Nic nas nie wstrzymuje, że tą płochą zmiennością, tą dziecinną łatwowiernością wystawiamy się nieraz na śmiech, a nawet pogardę, to nie przeszkadza bynajmniej, by dzienny tryumfator nie rósł w oczach naszych na Zbawcę ludzkości, na przyszłego odrodziciela Polski. Doprawdy, nigdy Azja nie miała wierniejszych i bardziej bezinteresownych adoratorów wschodzącego słońca, jak my nimi jesteśmy!...

Otruła nas Francja ale otruła i siebie. "Aż do ostatniej wojny nie mieliśmy pojęcia o tak wielkim zepsuciu Francji, o zgnuśnieniu i rozprzężeniu towarzyskim tego ludu, co on w znacznej części swej literaturze musi przypisać". To mówi Strauss, a sędzia to doświadczony bo sam aż do szpiku kości niewiarą encyklopedystów przesiąkły [3] . Godzi się potępić piśmiennictwo, które zawrotu tylu głów i tylu wywrotów na ziemi jest sprawcą. Godzi się przypomnieć, że Francja dzisiejsza była ukonstytuowana na "prawach człowieka", na zasadach z r. 1789; że więc na nie spada teraz cała odpowiedzialność. Wprawdzie, nic zwyczajniejszego, jak usłyszeć dziś okrzyk: "wszystkiemu winien Napoleon"; on bożek wczorajszy, dziś l'homme de Sedan! Nic zwyczajniejszego i - dodamy - nic wygodniejszego: Uwalnia to od rachunku z sobą, uwalnia i od myślenia. Wypróbowaliśmy tej recepty od lat stu, my, co za każdym niepowodzeniem nasze winy składamy na jednego kozła; a jeśli Francuzi tym samym kordiałem chcą się dzisiaj krzepić, to im wróżymy, że i oni nieprędko wrócą do sił. - Każdy naród wolny, zdanie to dawne, ma rząd na jaki zasługuje; rząd napoleoński, był to produkt dzisiejszego klimatu francuskiego, z małą przymieszką italianizmu. Napoleon winien, że nie tylko prądu złego nie wstrzymywał, ale go rozszerzył i wygodniejsze wykopał mu łożysko; z nim się puścił i w nim utonął. Czy byłby wypłynął, płynąc przeciw prądowi, to inne pytanie; ale w każdym razie, jeśli nie sobie, to swym następcom byłby przygotował dni szczęśliwsze. On winien, że wyzyskiwał chorobę powszechną, rozumiejąc, że w ten sposób wkorzeni w naród swą dynastię. Żył z dnia na dzień, bogaty w sposobiki i sposobiki go zdradziły. Zręczniejszy od swych poprzedników i może mniej od nich sumienny, za to tym sromotniejszego doczekał się upadku; pogrzebał swą dynastię prawdopodobnie na zawsze. - Ale złe leży dalej i głębiej niż Napoleon dosięgał. Mówiono to już wyżej, lecz nie zanadto powtórzyć raz jeszcze, co by należało powtarzać sto razy. Uczucie, które równając, zniżyło poziom umysłów i serc w narodzie, prawo i państwo bez Boga, które zrodzić musiało prywatną i publiczną nieprawość, jednym słowem "nieśmiertelne", choć dziś już ledwo że nie pogrzebane zasady roku 1789, oto nieprzyjaciele, którzy Francję moralnie rozbroili pierwej, zanim ją najechali Prusacy. Był w niej pozór, ją i nas łudzący, siły prawdziwej nie było.

Ale, przypomnijmy to sobie na pociechę, Francja nie jest państwem wczorajszym, sklejonym nagle i sztucznie, czy przez dyplomatyczną kombinację, czy przez szał rozgorączkowanego narodu. Francja jest utworem wieków. Wyhodował ją długa pracą Kościół; trudem i krwią apostołów, modlitwą i umartwieniem zakonów, wreszcie ofiarą krzyżowców. Budowy przez Kościół stawiane przetrzymują burze, a ziarno Ewangelii rzucane przez wieków piętnaście, zbyt szeroko rozrosło się na jej ziemi, by je miał zupełnie zagłuszyć choćby stuletni posiew kąkolu. Nie zginęła Francja, mimo podboju liberalizmu i Prusaków. Choć zwątlona chorobą, do dawnej niepodobna, jeszcze ma w sobie duży zapas życia, który jak dostarczył jej siły do długiej mimo klęsk obrony, tak dostarczy i do odrodzenia. - Boć nie cała Francja przekuta na kowadle liberalizmu, materializmu i ateizmu. Miasta powszechnie przebudowane, wyprostowane w kierunku rewolucji i kartaczy, tak, że kto we Francji widział jedno większe miasto, ten widział już wszystkie; za to po wsiach jeszcze sznuru rewolucyjnego nie miano czasu przeciągnąć. Tam domostwa i ulice jeszcze nieregularnie porozsadzane i dawnym obyczajem sioło się zgęszcza koło kościółka i koło parafii. Tam praca nad ziemią głównym jest zarobkiem, a gdy od pługa pod oręż są wezwani, ludzie ci nie konserwują tak przezornie swego życia, bo dla nich nie ma raju wiecznego na ziemi. Ale i po wsiach są wyjątki. Na osiemdziesiąt departamentów, które za czasów pierwszej rewolucji po staremu wierzyły, przeszło dwadzieścia środkowych, Paryż okrążających, straciło wiarę zupełnie. Tu kościoły puste są zawsze, a chłopi przy stacji telegraficznej zebrani, czekają chciwie wiadomości, jak powiódł się ich zasiew na giełdzie paryskiej. Te to właśnie środkowe, cywilizowane departamenty, nawiedzili dzisiaj i w nich się rozgościli doskonalsi jeszcze cywilizatorowie, Prusacy. Może zostawią oni po sobie naukę, że na bitym gościńcu liberalnym, Francuzi nie nadążą sąsiadom, że więc może roztropniej wrócić do starej, mniej wyrównanej, ale dobrze znajomej drożyny. - Przy tym, jakkolwiek wszechwładna jest moc rewolucyjnych zasad, zawsze im się opiera, nawet w liberałach, ludzka natura. To wielki reakcjonariusz, a bieda z nim, że go zgilotynować nie można! Najbardziej postępowy Francuz, jeszcze czasami średniowiecczyzną trąci: średniowiecznym honorem, wyskokami serca lub fantazji, uwielbienie dla dobrowolnej ofiary, choćby w obrzydłej szacie zakonnej. Jeszcze mu imponuje Siostra Miłosierdzia lub jakiś braciszek de la Doctrine Chrétienne, który ginąc na polu bitwy, przy opatrywaniu rannych, woli zataić swoje nazwisko. Słusznie mówią socjaliści niemieccy, że to jest naród zacofany, który się nigdy nie wyleczy z katolickich przesądów. Pełno w nim niekonsekwencji, podobnie jak w polskim rewolucjoniście, który w Pana Boga nie wierzy a kocha Matkę Boską.

A już też najbardziej reakcyjną jest kobieta. Jest w niej jakiś instynkt "niewolniczy", który szuka pana i liberalną niezawisłość, za swoje czyny nieodpowiedzialność stanowczo odpycha. Wiadomo że tak zwane "dzikie małżeństwa", które we Francji już się były dosyć rozpowszechniły, rozbiły się (albo raczej poważniej spoiły) za staraniem Towarzystwa św. Franciszka Regiusza, które je uprawniało; a regularnie, najpochopniejszym sprzymierzeńcem tej "jezuickiej propagandy" były niewiasty. Bo kobieta, choć się czasem wzniesie nad przesądy i da się wciągnąć w związek wolnomyślny, to jednak dopóty będzie niespokojna, dopóki jej nie zakują w katolickie "kajdany", dopóki jej związkowi Kościół nie pobłogosławi. Wiadomo, jakim fiasco uwieńczone były zachody arcyliberalnego ministra pana Duruy, który wyrwać chciał dziewczyny z pod "ociemniajacego" wpływu Sióstr i zakonnic i posyłać na wzór chłopców do szkół publicznych. Chórem śmiechem przyjęto jego instrukcje i pomimo urzędowego nacisku, nie potrafił pan minister spędzić do swoich szkół więcej nad kilkaset urzędniczych córek. Taki jest w niewiastach wrodzony a zbawienny wstręt do wszystkiego, co przekracza domowe zamknięcie. Kobieta potrzebuje kochać, modlić się i służyć tym, których kocha; a te trzy warunki jej jestestwa dowodzą, że ona do nowoczesnego postępu nie jest zdolna, na sobie się nie oprze, sobie nie wystarcza. Jest tu wiec zaród lepszej, chrześcijańskiej społeczności.

Cóż wreszcie powiedzieć o duchowieństwie, o tak zwanej partii katolickiej? Jeśli wielkim jest i zadziwiającym ruch kapitałów i zakładów fabrycznych we Francji, to nie mniej uderza ruch religijny, owe nieprzeliczone "chrześcijańskie mrowisko", w którym krzątają się od rana do nocy tysiące pracowników i pracownic. Niedawno temu, wydano w Paryżu grubą książkę: był to spis abecadłowy instytucji chrześcijańskich. A w każdej z nich ile życia, głębokich i praktycznych kombinacji, ofiar, miłości i modlitwy!... Po tym ogromie zacnych wysileń, wnieść można najlepiej, jak wielka masa złego zwaliła się na Francje. I nie odwalone ono bynajmniej. Za czasów arcybiskupa Quelena liczono w Paryżu czterdzieści tysięcy ludzi dopełniających obowiązku wielkanocnego, na milion blisko ludności; dziś na dwa miliony przeszło mieszkańców przypuszczają, że jest 250. 000 katolików praktykujących. Stosunek się polepszył, lecz złe jeszcze znacznie jest górą. Praca się wzmaga, ofiar i robotników przybywa, a jednak sił nie staje, aby wszystkiemu zaradzić. Doprawdy, trudno nieraz odgadnąć, co pilniejsze. Podobnie się dzieje po wszystkich większych miastach. Lecz po wsiach w tak zwanej ile de France, jest znacznie gorzej; tam, jak wspomniałem, zaraza niewiary jest powszechna. Zapewniano mnie, czemu chciałbym nie wierzyć, że za Ludwika Filipa były okolice, w których jako bóstwo wielbiono słońce! - Któż wypowie trud francuskiego księdza, zakonnika! Prawdziwe to sługi Boże "w cierpliwości wielkiej i utrapieniach; w pracach, niespaniu i postach; w czystości i miłości nieobłudnej, przez chwałę i zelżywość, niby oszuści a prawdziwi, niby umierający a żyjący, smutni a zawsze weseli, niby nic nie mający a mający wszystko", w ciągłej z nieprzyjazną mu społecznością walce i w ciągłej dla niego ofierze. A nie dość że domową biedą bez przerwy zajęte, żadnemu cierpieniu na świecie nie jest obcym. Irlandię ono ratuje; na dzieci Maronitów wyrżniętych w Syrii (że tylko jedną liczbę przytoczę) zebrało półtora miliona franków i posłało tam zaraz Siostry Miłosierdzia. Polskiej niedoli ono pierwsze służy; przy Głowie Kościoła pierwsze stoi na straży, i widzieliśmy, że gdy Francji zabrakło, reszta katolickiego świata nie umiała już zasłonić Rzymu od rozboju. Po całej kuli ziemskiej, wśród ludów czarnych i białych, śniadych i miedzianych, francuscy misjonarze roznoszą słowo Zbawiciela, i taż sama Francja, co wydaje apostołów, taż sama z dobrowolnych składek podejmuje koszta tych nowoczesnych wypraw krzyżowych!

Tyle ofiar i pracy, łez tyle i krwi, miałożby to wszystko przeminąć bez śladu, bez nagrody, ulec już na zawsze pod strzałami rewolucji i armat dalekonośnych? Nie! Bóg jest dobry. On dla dziesięciu sprawiedliwych ocalił miasto; On swe niewysłowione miłosierdzie nad Francją okaże, i ten naród jak był niegdyś, wielkim pozostanie. Dzisiejszy papież. Pius, w którym nie wiedzieć co bardziej podziwiać: czy jego długie, pełne prób ciężkich panowanie, czy też niezmącony pokój i prostotę, rzekł o Francji lat temu kilka: "naród, który w teraźniejszych czasach wydał dwie takie instytucje, jak Towarzystwo św. Wincentego i Propagacje Wiary, ten naród ma przed sobą długa przyszłość". I w istocie jest w nim zaród prawdziwego, bo religijnego życia; biją w nim źródła, z których płynie wszelka inna, umysłowa czy socjalna, wojenna czy polityczna wielkość. Stare przepowiednie jednozgodnie zapewniają, że Francja aż do końca świata swe wysokie stanowisko przy Kościele utrzyma...

Ale dzisiaj, w tej trudnej chwili! "Jeden buduje, drugi wywraca; cóż stąd za zysk prócz utrapienia? Jeden się modli a drugi bluźni; kogóż Bóg wysłucha?". Taki jest stan obecny. A bodajby tak było, woła biskup z Poitiers, żeby na jednego co się modli, był tylko jeden co bluźni! Słyszeliśmy, co mówi statystyka religijna Paryża. Bodajby i ci co budują, dobrze budowali! A tu przychodzi mi dotknąć się strony, o której z wielką nieśmiałością wspominam. Duchowieństwo francuskie, chociaż góruje nad wszystkimi miłosierdziem i chrześcijańskim heroizmem, nie góruje, wyznać trzeba, głębokością wiary, czystością nauki. Wytężywszy wszystkie swe siły na dzieła propagandy, nie ma czasu zapełniać tych ubytków ducha, które nieustanny wylew na zewnątrz, sprawiać wewnątrz musi. "Ilekroć poszedłem między ludzi, mówi autor Naśladowania, zawsze mniejszy od nich wróciłem". Ludziom nieraz trzeba coś ustąpić, by oni nawzajem coś od nas przyjęli; księża francuscy w znacznej liczbie dali się zawiać panującym powszechnie liberalizmem. Tu nowa przyczyna słabości, albo raczej zjawisko jej nowe. Któż nie widział kłopotów i niezaradności ludzi liberalnych w świecie? Najzacniejsi, najrozsądniejsi między nimi rozdarci są w głębi duszy: z jednej strony ostrzega ich umysł jasny i serce poczciwe, z drugiej pociąga ich wzgląd na świat, w którym żyją, i hołdowanie utartym w nim zasadom. Zaczem zdarza się, że liberalizm wychodzi na zupełną bezzasadność, irrésolu par trop de lumiéres, szarpany wewnątrz i zewnątrz, foris pugnae, intus timores, nic wybrać, na nic zdecydować się nie umie, w walce nic nie znaczy, w działaniu zupełną okazuje niedostateczność. Ani burzy zwycięsko wytrzymać, ani większej reformy ludzie liberalni przeprowadzić nie są w stanie: wiedzą o tym dobrze praktyczni Anglicy, którzy w stanowczych przesileniach nie Whigów, ale Torysów wołają do władzy. - A jeżeli tak niepewne, tak kłopotliwe bywa stanowisko człowieka liberalnego na świecie, cóż powiedzieć o liberalnych katolikach, o księżach? W ciągłym oglądaniu się na nowożytną cywilizację, powiedzmy jaśniej, na nowożytną niewiarę, tracą oni co najmniej połowę sił. Nie tam pewno wódz pociąga, co trwożnie rozważa, czy i jak daleko pójdą za nim żołnierze, ale ten, co słuchając swego obowiązku, bez oglądania się, idzie sam naprzód. Wszystko tu zależy od stopnia ufności, jaką mamy do własnej sprawy, i od decyzji służenia jej wszelkim z naszej strony kosztem. - Czy duchowieństwo francuskie okazało tę ufność do swojej sprawy, do sprawy Bożej, w ciągu wojny ostatniej? Nie śmiem powiedzieć, jeszcze nam wypadki nie są dość znajome. Ale zdaje mi się, że jeśli przedziwnym było, niezrównanym w swych staraniach około rannych, jeśli dzięki jemu, tysiące i tysiące dusz stanęło oczyszczonych przed Bogiem i tysiące innych nawróciło się w armii, to za to, po za armią, wśród ludności, na dnie wypadków, w głębi ducha narodowego, wcale go jeszcze znać nie było. W ciągu czterech czy pięciu miesięcy oblężenia Paryża, w pośród tysięcznych manifestacji różnej barwy, nie słyszałem o żadnym wielkim akcie wiary, o żadnym uroczystym wystąpieniu Kościoła, które by pociągnęły umysły do Boga a od Niego wyjednało może przebaczenie, o żadnym czynie zbiorowym duchowieństwa, który by widny był z daleka, jak ręce Mojżesza wzniesione do Nieba, kiedy Izrael walczył z Amalekiem. Co by czyn taki sprawił, ja nie wiem i nikt nie wie; ale to pewne, że go nie było. Snać obawiano się, że ludność nie da się pociągnąć, że wystąpienie może się nie uda. Nie ufano ludowi, nie ufano sobie, nie ufano Bogu. Miłosierdziem można zbawiać indywidua, ale tylko wiara ocala narody.

Na tym kończę obraz Francji. Pokój wprawdzie zawarty, lecz któż wierzy w trwałość wewnętrznego jej pokoju, kto ma nadzieję, ze spełniona już miara jej nieszczęść? Przeciwnie, jeszcze tam złe nie wytrawiło się, jeszcze dobre nie dosyć oczyszczone, i nie w rękach Francji jest dzisiaj przyszłość świata.

 

II. Teoria ras

Przystępuję do broszury niemieckiego autora.

"Prawdziwa przyczyna zwycięztw pruskich i zupełnego rozprzężenia sił obronnych Francyi, leży nie gdzieindziej, jak w upadku łacińskiej, w zakwitnieniu rasy germańskiej. Ludy łacińskie przeżyły się, ich gwiazda pobladła, brak im siły potrzebnej do zachowania swej starej przewagi na świecie. Tylko plemiona niemieckie mają potrzebne ku temu przymioty. Zatem na Niemców teraz kolej. Oni stają na przodzie i niemiecka oświata, niemieckie idee i dążności, niemiecka siła muszkularna zastępują dziś zwiędłą francuzką ciwilizacyą. Tryumfy wojsk są jedynie koniecznym, zewnętrznym objawem tego wielkiego historycznego procesu. Jesteśmy u progu nowej epoki cywilizacyjnej, która zwać się będzie erą niemiecką".

W tych słowach streszcza autor teoryą, która wypełnia dzisiaj całą atmosferę intelektualną niemiecką, wszystkie głowy uczonych, wszystkie gazety i broszury, wszystkie piwiarnie i kawiarnie, a poza granicami Niemiec niektóre słabsze mózgi we Włoszech a może i w Polsce. Ta teorya ma powab nowości, przytem brzmi efektownie, może więc liczyć na poklask. Ale czy jest w niej myśl głębsza, choćby ziarnko prawdy, czy opiera się na prawdziwem, historycznem badaniu i postawiona w świetle politycznego i socyalnego doświadczenia, czy wytrzyma próbę? Autor odpowiada przecząco. - A naprzód zapytuje, gdzie szukać rasy łacińskiej? Wiadomo, że w południowych Włoszech greckie osady tworzyły główną podstawę ludności, która pomieszana z rzymskim, hiszpańskim i normandzkim żywiołem, wydała lud neapolitański, równie mało do dawnych łacinników jak do dzisiejszych Włochów podobny. Na północy, wśród starokeltyckich plemion, osiedli Lombardowie, także nie - łacinnicy. W Hiszpanii, dawne Ibery były odrębnem plemieniem, a co do nich przybyło rzymskiej krwi, mało to waży wobec kolejnego napływu Gotów, Arabów, Keltów i Basków. A teraz Francya? Czy wielki odnowiciel Cesarstwa zachodniego, Karol, uchodził kiedy za Francuza? Czy można mówić o łacińskiem pochodzeniu narodu, który powstał z Gallów i Franków i tyle niemieckiej lub flamandzkiej luności wcielił w siebie, w późniejszych wiekach? Gdzież więc krew łacińska?

Rasy łacińskiej, jednością krwi złączonej, niema dziś wcale, i tyko, kiedy mowa nie o wspólnem pochodzeniu ale o pobratymstwie języków, można pod jednę nazwę ludów romańskich podciągnąć Włochów, Hiszpanów, Portugalczyków i Francuzów. Bywa to, że niepodobieństwo języków zbliża do siebie narody pod względem umysłowym, choć i tutaj wiele wyjątków zastrzecby wypadło. Ale zbliżenie językowe jeszcze bizkości pod względem socyalnym i politycznym nie przynosi, nie sprawia wcale, aby w narodach takich jednaka była do działania zdolność, jedna w nich miara wzrostu i opadanie sił żywotnych. Nikt tego twierdzić nie poważy się, kto choć cokolwiek z historyą albo jeografią jest obeznany.

Nie można również utrzymywać, aby dotychczas jedne tylko ludy romańskie w świecie jaśniały. Wielkość Francyi dużo pierwej wyprzedziły Niemcy. Za saskich Ottonów, za Hohenstaufów, za Habsburgów aż do wojny trzydziestoletniej miały one niewątpliwą przewagę w Europie. Nawet Holandya kraik tak mały, Szwecya ziemia skalista i na bezludność skazana, ludy wcale nieromańskie, jeden swą dyplomacyą i handlem, drugi swym orężem wywierały znaczny wpływ na północy w tym samym czasie, kiedy Francya dopiero zdobywała dla siebie pierwszorzędne stanowisko. A W. Brytania z swem bogactwem, handlem i przemysłem, ze swym językiem rozpowszechnionym po całej kuli ziemskiej, czyż to także nie dowód, że nie samym ludom romańskim była dotąd zapewniona nad światem hegemonia? I gdyby potrzeba było więcej argumentów, że górujący wpływ polityczny nie jest bynajmniej w pewnej epoce właściwością rasy, ale że on wynika z całkiem innej przyczyny, dość byłoby spojrzeć na historyą XIX wieku. Od upadku Napoleona I aż do rewolucyi 1848, Anglia wraz z mocarstwami świętego przymierza, a właściwiej mówiąc razem z Austryą i Rosyą, dzierżyła europejską supremacyą. Od początku roku 1848 aż do wojny krymskiej przewaga pozostała przy Francyi i Anglii; dziś ją Prusy pochwyciły, na jak długo niewiadomo, ale to pewna, że tego rodzaju odmiany nie bywają nigdy trwałemi.

Z którejkolwiek przeto strony rozważana, teorya ta okazuje się z gruntu fałszywą. Ma ona pewne powinowactwo z ową hypotezą przyrodniczą, która w świecie organicznym w miejsce jednego rodzaju zwierząt drugie wprowadza i tak królestwo zwierzęce doskonali przez wzajemne bestyj pożeranie się. Możnaby ją nazwać Darwinizmem politycznym. Według niej, co kilka lub kilkanaście wieków zjawiać się mają nowe plemiona z świeżym zapasem krwi i muszkułów i rozsiadywać się na miejscu zestarzałej ludności. Tak heleński element usunął się przed łacińskim, dzisiaj łaciński schodzi z pola wobec germańskiego, a gdy ten się zużyje, przyjdą Słowianie lub inne jakieś plemiona, które nowa jakaś wędrówka ludów wrzuci do Europy. Młody musi grzebać starszego, to w naturze rzeczy! - Szkoda tylko, że ten system, jak tyle historyozoficznych poglądów, w kadrach prawdziwej historyi pomieścić się nie da. Narodów i ras młodych już niema dziś na świecie. Germanie są równie starzy jak Rzymianie, a tuz za Germanami zjawili się w dziejach Słowianie. W żyłach ludów zachodnio - słowiańskich płynie od tysiąca lat cywilizacya europejska. Polacy liczą dziewięć z górą wieków życia historycznego, a niektóre plemiona słowiańskie już w XV, w XVI stuleciu, a nawet dużo wcześniej przerwały swe dzieje. Prawda, że Rosyanie późno wystąpili na scenę europejską, ale to nie dlatego aby młodszymi byli od innych, tylko że w czasie, kiedy reszta europejskich ludów rosła i dojrzewała, oni jęczeli pod jarzmem Tatarów. Późniejsze wystąpienie nie koniecznie świadczyć musi o większym zasobie życia na dzisiaj. Hisorya dowodzi przeciwnie, że w długiej niewoli, zwłaszcza mongolskiej lub tureckiej, narody więcej nieraz utracają zdrowia i sił moralnych niż na łonie najbardziej wybujałej cywilizacyi zachodniej.

Teorya, powtarzam, jest z gruntu fałszywa, a jednak pomimo fałszów przyjmuje się. Mundus vult decipi, ergo decipiatur. Niedawno temu ogłoszono zasadę narodowości jako podstawę organizacyi państwowej. Tak pojęta, zasada ta należy do najpotworniejszych mistyfikacyj, jakich kiedykolwiek w grze politycznej użyto. Naród nie jest bynajmniej wyrazem jednej tylko materyalnej siły, tożsamości języka. Żaden pisarz chrześciański tak narodu nie rozumiał, inaczej go też pojmował zdrowy rozsądek starożytnych. Naród jest owocem długiej pracy dziejowej, rezultatem wielostronnych wpływów politycznych, socyalnych i religijnych, które sprawiają, że pewna liczba mieszkańców, bez względu na język lub języki używane w codziennym stosunku, grupuje się na długie wieki, jeśli nie na zawsze, około wspólnych moralnych i materyalnych interesów. Szwajcarzy mówią trzema językami (a nawet czterema, bo w Kantonie Chur mówią po romańsku), a swojego nie mają; nie przestają dla tego być osobnym narodem, historycznie, jeograficznie i politycznie najzupełniej udowodnionym. Żmudzin mówi litewskiem, Bretończyk starokeltyckiem narzeczem; nie mniej jednak pierwszy od niejednego Mazura lepszym jest Polakiem, drugi poważniejszym od Gaskończyka Francuzem. Jedna część Basków liczy się do Francyi, druga do Hiszpanii; nie wyróżnia to przecież ich politycznych dążeń od reszty Hiszpanii lub Francyi. - Ale choć czcza, bezmyślna i kłamliwa, teorya językowych narodów obiegła świat; w dojrzalszych społeczeństwach na zachodzie nie znalazła wprawdzie echa, lecz na południu i na wschodzie Europy potężnie zbałamuciła umysły. Mianowicie też ze Słowiańszczyzny istny uczyniła Babel; mieszkańcy którzy od wieków w najlepszem porozumieniu na jednej ziemi tuż obok siebie żyli, nagle przestali się rozumieć. Każdy lud, który wyróżniał się jakimś partykularyzmem językowym, choćby tylko sposobem wymawiania nosowych samogłosek, zapragnął być od razu historycznym narodem, - i dalejże ze słownikiem i gramatyką w ręku dobijać się praw państwowych i stanowiska w Europie! A że nie wystarcza być Kroatą, Serbem lub Słoweńcem aby Europie imponować, więc trzeba zostać Słowianinem. W ten sposób, niespodzianie a po raz pierwszy w dziejach, zjawia się patryotyzm słowiański, z nim misya Słowiańszczyzny, rasy słowiańskiej.

Przyszłość do rasy słowiańskiej należy. Dzisiaj Niemcy wzięli górę, jutro kolej na Słowian. Czas, aby i oni dali się poznać Europie. Biada Niemcom, Turkom i Madziarom biada! Niech żyje Sława! Takie głosy brzmią nad brzegami Sawy, Drawy i Mołdawy, a wszystkie skierowane - ku Wołdze. Il ne faut jamais prendre au mot les peuples en révolution. Ileż to złudzeń w tych okrzykach i jak gorzkie będzie później odczarowanie! - Aby zrozumieć przewagę polityczną pewnej rasy czyli pewnej grupy narodów podobnym językiem mówiących, trzebaby przypuścić, że ona ma jakieś wspólne przymioty jej tylko właściwe, skutkiem których nad innemi rasami zapanować zdoła i coś do wspólnej skarbony rodu ludzkiego przyniesie. Można powiedzieć np. że naród niemiecki ma pracowitość i oszczędność, któremi Słowian przewyższa, ma przezorność i karność, któremi świeżo pobił Francuzów. Ale proszę takie wspólne zalety znaleźć w wielu narodach, choćby do tej samej rasy należących! Cóż bliższego jeograficznie i etnograficznie jak Serb i Bułgar, Rosyanin i Rusin, Polak i Czech, Szwed i Duńczyk, Hiszpan i Portugalczyk? Zdawałoby się że sąsiedztwo, język i religia powinnyby zatrzeć w nich wszelkie różnice i nadać im wybitne, jednostajne piętno. Tymczasem co tu odmian, jaki brak nie już wspólności ale zbliżenia charakterów! Czech podobniejszy do Niemca, Polak może do Madziara; Szwed chciałby uchodzić za Francuza, Duńczyk za Anglika; Rusin jest poetyczny, Rosyanin chodzącą prozą, a jaka przepaść dzieli Hiszpana od Portugalczyka, to każdemu wiadomo. Jakże chcieć aby ludy tak mało do siebie podobne, tak nawzajem się odpychające, stworzyć mogły organiczną całość, w sobie samej trwałą i trwałe nad innemi zapewniającą panowanie? Gdzie znaleźć rozsądną przyczynę do tryumfu rasy? To też nie żadna spójność organiczna, nie żadna wyższa i szlachetniejsza potrzeba, żaden jednem słowem cywilizacyjny popęd nakłania dziś Słowian do owej mniemanej jedności, ale najlichsze w człowieku czy w narodzie uczucia, to jest pycha i nienawiść. Obalić panowanie dzisiejszych władców, pomścić krzywd odwiecznych, wymyślonych czy prawdziwych, - oto co zaprzęga ludy słowiańskie do rydwanu Moskwy, oto czem jest uczucie rasy w Słowiańszczyźnie! W skromnych wytkniętych od natury granicach mogłyby one zostać swobodnemi i pożytecznemi członkami starej społeczności europejskiej; nie, - wola być niewolnikami byle wielkiego caratu1 "Wszelka potęga może utrzymać się jedynie środkami, które ją dźwignęły" rzekł Machiavel. Ale pycha i nienawiścią żyć wciąż niepodobna. Mogą one być w ręku Moskwy instrumentum belli; instrumentum regni pewno nie będą. Na podłych uczuciach wzniesiona budowa, musi spłynąć w krwi i błocie.

Zaprawdę, tam nie leży przyszłość świata.

 

 

III. Szkoła liberalna europejska i socjalizm

"Ani Bismark ani Napoleon nie byli dosyć liberalni i to było przyczyną ostatniej, krwawej wojny, której skutki nieszczęsne długo jeszcze dadzą się czuć Europie. Zatem jedynie szczera i zupełna praktyka zasad liberalnych może uleczyć rany zadane i utrwalić błogi pokój". Takie słowa usłyszymy z pewnością i już je słyszeć można jeśli nie we Francyi, to w Niemczech i w Austryi. Co w nich jest prawdy?

Skutki zasad liberalnych we Francyi przedstawiono powyżej, lecz nie od rzeczy będzie przypomnieć tu raz jeszcze, w ogólnych zarysach, na czem polega ten system. Posłuży nam ku temu autor broszury niemieckiej, którego prawie co do słowa trzymać się będziemy. - Wywróciwszy w r. 1789 arystokracyą francuską a następnie na całym kontynencie przez zasadę równości politycznej, liberalizm oparł nowy system rządowy na klasie średniej to jest mieszczaństwie i otworzył epokę niewidzianego od dawna postępu materyalnego, w którym spodziewał się znaleźć środek do stopienie w jedność różnych interesów narodowych i do zapewnienia wiecznego pokoju na ziemi. Liberalizm, racyonalizm i materyalizm są to rozmaite nazwania tej samej zasady: państwo bez Boga, wszechwładztwo kapitału, rozbicie społeczeństwa na jednostki, których żaden węzeł nie łączy z sobą, oprócz uchwały zawotowanej przez liberalną większość Izby i prócz interesu reprezentowanego na giełdzie; dobrobyt materyalny klasy średniej, oparty na chęci zysku i używania a zapewniony starannem usunięciem wszelkich zapór, jakieby znaleźć się mogły czy w historycznych pozostałościach, czy w naturalnej spójni pewnych cząstek społecznych, czy tez w przepisach kościelnych; - Za czem same z siebie upaść już muszą wszystkie materyalne przeszkody, jak to wojny i rewolucye: - ten jest szczyt pojęć, do którego wznieść się może mózg kramarski. W moralnej i religijnej sferze wystarcza uchwała Izby, bo to jest sumienie publiczne, w sferze politycznej każdą trudność rozwiązuje konstytucjonalizm, w sferze ekonomicznej na wszelka chorobę ludzkości jest lekarstwo w wolnej cyrkulacji kapitału. Jednym słowem, giełda i fabryki, większość parlamentarna i odpowiedzialność ministrów, szkoła bez wiary i policyant: oto całe państwo. A państwo, jak już wiemy, nie troszczy się wcale o to, co ma być na tamtym świecie, jedynie o to , co tutaj. Wolno jest jednostkom wyznawać religią, która im się podoba, byleby jej na zewnątrz nie pokazywali, bo to zakłóca spokój i hamuje postęp. We wszystkich zresztą kwestyach obywatel światły powinien iść za opinią publiczną, którą ma gotową w dziennikach i co dzień przy śniadaniu spożyć ją może. Rozumie się, ze dzienniki opłaca kapitalista, a żyd je redaguje, podobnie jak w Izbie adwokat mówi jak żyd mu płaci; - i na tem zasadza się wolność prasy i mównicy.

Taka jest zasada nieomylnego uszczęśliwiania ludzkości przez zasady liberalne. Być może, że niektórym wyda się niedostateczna, innym ckliwa, ale jest nieomylna; ręczą za to najwyższe rozumy europejskie, które mają najwięcej pieniędzy w kieszeni. - Czy tej utopii nie zwali ostatnia wojna? Wątpić się godzi. Wprawdzie nie małej potrzeba dozy naiwności, aby wierzyć, że rozwój przemysłowy razem z wszechwładztwem ludowem może zapewnić trwały pokój w Europie. Ale właśnie ta naiwność zrosła się z klasą mieszczańską i historya świadczy, że nic tak uparcie nie trzyma się głów jak liberalizm. Gdziekolwiek doktryna liberalna zapanowała, tam, zawsze i wszędzie (pamiętać o tem należy) zdolność myślenia zniżyła się; i widzimy że najboleśniejsze doświadczenia nie zostawią żadnego śladu na doktorach dywidendy i parlamentaryzmu. Ileż to gorzkich nauk otrzymał liberalizm począwszy od Mirabeau aż do Żyrondynów, od adwokatów lipcowych aż do Olliviera, od sztukmistrzów frankfurtskich aż do wirtuozów parlamentarnych nowszej epoki w Berlinie i w Wiedniu! Wszystko napróżno Ci niepoprawni utopiści zdolni są rozbić każdy organizm państwowy i zgoła nie pojmują co, jak i kiedy należałoby wzmocnić. Zawsze po wierzchu pływając, nie spojrzą nigdy do głębi przyczyn, tem niej w te górne wyżyny, gdzie prawda panuje; że zaś patrzą tylko w siebie, Bóg ich nawiedza ślepotą; nic przewidzieć nie mogą. Myślą oni, że droga którą wytknęli, tam ustaje, gdzie im się spodoba odpocząć, a ponieważ sami już dość mają tego chodzenia, chcieliby i ludzkość zatrzymać w zatoczonem przez nich kółku. "Czas powrócić do liberalizmu" zawołają chórem; świat tęskni za cebulą egipską. Nic pilniejszego jak w Berlinie i Paryżu nastroić katarynkę parlamentarną i przysposobić się do gry na giełdzie, skoro one tak skutecznie we Włoszech, w Hiszpanii i w Austryi uszczęśliwiają narody!

Nie, woła autor na europejskich kapitalistów, nie tam jest przyszłość, gdzie wy jej szukacie! Restauracya liberalizmu nie będzie ostatniem słowem dzisiejszego przesilenia. Od roku 1789 do 1870, Francya, kilka przerw wyjąwszy, cieszyła się rządem liberalnym, a i te przerwy były tylko naturalnem następstwem lub wybrykiem liberalizmu, to jest anarchią lub wojskowym despotyzmem. Prawda, że przez ten czas Francya uczyniła niesłychany postęp na polu materyalnem, i gdyby ten postęp miał służyć za miarę prawdziwej wielkości, nigdyby Francya większą nie była, jak za pokolenia, które wydało Sedan i Metz. Szkoda, że Sedan i Metz zabiły na długo we Francyi materyalny dobrobyt! Ale jakież nabytki polityczne z tej epoki zapisze do historyi system liberalny? Pierwszemu królowi konstytucyjnemu, zatem nietykalnemu według wyraźnej litery prawa, system liberalny ściął głowę; drugiego wypędził do czasu, trzeciego na zawsze; czwartego fiakrem odesłał; później republikę w taki wpakował zaułek, że z niego tylko anarchią lub zamachem stanu wydobyć się mogła; a piąty konstytucyjny monarcha rzucił się w wojnę rozpaczliwą, aby uciec przed trudnościami, które kwitnący system konstytucyjny zawsze i wszędzie za sobą sprowadza. Tysiące uchwalonych praw, z tuzin napisanych konstytucyj, tyleż mniej więcej krwawych rewolucyj: oto co w sumie przyniósł Francyi system liberalny od r. 1789. Ale nie godzi się zapominać o dwóch powszechnych wystawach: wszak to był tryumf cywilizacyi! - I czy doprawdy to wszystko ma się powtórzyć raz jeszcze po katastrofie z r. 1870? Czy doprawdy mechanizm liberalny ma zacząć na nowo funkcyonować, - a z nim turnieje parlamentarne, tryumfy adwokackie, spychania się z krzeseł ministeryalnych; gra giełdy, gra wyborcza, gra sumienia; kluby, odezwy do ludu, strzały po ulicach; budżet państwa wciąż rosnący, wciąż grożące bankructwo i coraz to głodniejszy pauperyzm; czyż to wszystko ma trwać i ludzkość jak w konwulsjach św. Wita ma skakać dalej a dalej w tym kierunku, aż stanie nad przepaścią - socyalizmu?...

 

W jednej z najpiękniejszych broszur politycznych, jakie w tym wieku ogłoszono, pisarz wcale u nas nieznany, choć potępiany jednomyślnie, strasznej sławy redaktor Univers'a, Ludwik Veuillot, opowiada rozmowę dwóch posągów, które w ogrodzie tuilleryskim przed oknami króla - mieszczanina postawiono: posągów Spartakusa i Videxa. Spartakus trzyma się prosto w modelowej pozie, jako liberalny i elegancki republikanin; Vindex, niewolnik zwiędły i skurczony, podnosi głowę, aby podsłuchiwać a ostrzy krzywy nóż. Na ulicach Paryża toczy się walka czerwcowa. Spartakus, który wraz z redakcją Natinal'a zasiadł był już w krześle prezydyonalnem Izby, przerażony zajadłością proletaryatu, zapytuje: "Czego chce ten lud? Jest republika, jest głosowanie powszechne, każdy do urzędów ma przystęp jednaki: czego żądać więcej?" A proletaryusz Vindex odpowiada na to: Cóż mi po głosowaniu powszechnem, kiedy ja głodny? Prawda, że jest równe prawo do urzędów, ale czy jest równe do stołów? Dlaczego ty masz być lepiej karmiony, lepiej ubrany, lepiej ożeniony niż ja; dlaczego twoja praca ma być lepiej płacona i więcej szanowana od mojej? Zaprzeczam temu, by wykształcenie prawdziwe czy udane dawało ci wyższe prawo od mojego głodu? Żądam równości zupełnej, bez wyjątków, żądam równości absolutnej. Mniejsza o to, że ktoś na tem ucierpi. Jam lud wszechwładny i taka jest moja wola. Lud czy prawa znosi czy stanowi, czy miasta burzy, czy ludzi zabija, nie może być niesprawiedliwym. Bo według twojej własnej doktryny, wola ludu jest prawem najwyzszem; innego sumienia publicznego nie ma. Płacząc nad moja nędzą, tyś mawiał mi niegdyś, że lud jest prawym właścicielem, panem ziemi. Jam tobie uwierzył. Więc jak ty wywróciłeś królów, panów, księży, ja ciebie dzisiaj wywracam, boś tu dzisiaj panem; jak ty zabrałeś ich majątki, ja twoje zabieram; jak ty wyśmiałeś moralność chrześcijańską, ja z twojej śmieję się dzisiaj. - Moralność! Ona mi dosyć ciężyła, gdy mi ja z nieba dawano; pomyśl co o niej mam trzymać, gdy od ciebie pochodzi? Mogłem ją przyjąć kiedyś od księży, skoro ich zarówno jak mnie obowiązywała, ale gardzę prawem, które mnie uczy znosić twoje rozkosze a moje cierpienia. Kneblem zabiłeś usta tych, co wmawiali we mnie rezygnacyą. Dzięki ci za to. Odkąd księża przestali mnie uczyć, jam się wszystkiego nauczył. Nauczyłem się nie dbać o Boga, bo go niema, albo tam gdzieś tak wysoko, że nie wie co się dzieje na świecie. Nauczyłem się deptać wszelką powagę, cenić tylko siłę. Spójrz na mnie; mnie głód wysuszył, praca zahartowała; jam krzepki i zwinny pomimo lat, które z ciebie zrobiły niezgrabnego bałwana. Na mnie więc teraz kolej. - Dosyć nędzy, niewoli, poniżenia; jam pijany żądzą i zemstą. Teraz ja chcę być panem, chcę królować, a jeśli królować nie mogę, chcę umrzeć. Z ogniem i żelazem w ręku, po raz ostatni zapytam przeznaczenia, czy na to tylko mam tyle siły, by mnie zawsze oszukiwano? Jeśli zginę, to przynajmniej nie bez zadania ci klęsk niepowetowanych; twoja pomyślność się skończy. A umierając, rzucę przekleństwo tak straszliwe, że ten głos przerażać będzie przez wieki. I usłysza go kiedyś ci, co będą chcieli lepiej świat urządzić...

Tak do liberalizmu w Paryżu mówił przed dwudziestoma laty socyalizm. Dziś Vindexowi przybyło argumentów. Z cierpieniami spółecznymi złączyły się wielkie nieszczęścia ojczyzny, którym klasa rządząca zaradzić nie umiała. Wprawdzie powód to przemijający i nieszczery, bo nie leży w naturze socyalizmu troszczyć się o nieszczęścia ojczyzny; ale jak wiadomo boleść i preokupacya patryotyczna ułatwiają w każdym kraju najgwałtowniejsze przejścia. Powody głębsze, trwałe, istotne, dopiero co słyszeliśmy. Boga niema w społeczeństwie, bogiem jest chęć używania. Stara organizacya państwowa rozbita, władzę tworzy większość. To wykładał i w czyn wprowadzał liberalizm od lat ośmdziesięciu. Przychodzi socyalizmi i powiada: policzyłem się, jestem większością lub będę nią wkrótce i wydaję prawo przeciw kapitałowi i przeciw własności. - Cóż na to powiedzieć? Jeśli w tem rozumowaniu niema sprawiedliwości, to przyznać trzeba, jest najściślejsza logika. Toteż socyalistyczne doktryny szerzą się coraz bardziej a rosnąca przez głosowanie powszechne większość zamienić je może w prawo. I nicby nie było dziwnego, gdyby przy kwitnącym dzisiaj egoizmie i u góry i na dole, przy uwielbianej zasadzie nie - interwencyi, przy zamęcie wszelkich pojęć państwowych przez szkołę liberalną sprawionym, socyalizm przyszedł w jednym kraju a następnie i dalej, do władzy. Powiedzie mu się tem łatwiej, że on jeden w całej Europie ma rozgałęzioną organizacyą, z którą loże wolnomularskie zdają się iść ręka w rękę, i że, kiedy wszystkie rządy w Europie stąpają po omacku, on jeden zna swoją drogę i z niej nie zbacza.

Ideałem socyalistów jest państwo robotnicze, coś nakształt dawnej Sparty, ze zmianami odpowiedniemi nowożytnym poglądom i potrzebom. Niepodobna zaprzeczyć, że stosunek robotników do kapitału, który ich wyzyskuje, jest fałszywy, że klasa robotnicz skutkiem zasad liberalnych, rozbita na jednostki, bez zaspokojenia potrzeb moralnych i często z niedostatecznem zaspokojeniem potrzeb materyalnych, jest na zachodzie i w środku Europy, najbardziej zaniedbaną i najbardziej uciśnioną w naszej epoce. Tem samem jest ona najniebezpieczniejszą dla dzisiejszego porządku; a wolne prawo koalicyi, którem ją, zawsze w moc zasad liberalnych, wyleczyć chciano, wzmogło do wysokiego stopnia niebezpieczeństwo. Nikt nie wie, jaka siła, jaka ręka tajemna stoi poza temi koalicyami, które od czasu do czasu zjawiają się i wstrzymują niespodzianie tę albo ową industryą. Jest więc złe i bardzo groźne, które powinno było oddawna zwrócić uwagę rządów, gdyby rządy teraźniejsze miały czas myśleć o jutrze. Ale któż się zgodzi na to, by tej niedoli społecznej i politycznej zaradzić miało urzeczywistnienie zasad socyalizmu, by Sparta nowożytna, bez wiary, miała być postępem cywilizacyi. Nie byłżeby to raczej powrót do ostatniego barbarzyństwa?

Dwie są podstawy ludzkiej społeczności, od której bez samobójstwa oderwać się ona nie może: wolność i własność. Obie znosi socyalizm. Prawda jest, złe dzisiejsze pochodzi z nadużycia i wolności i własności; lecz ktoby dla usunięcia nadużycia chciał usunąć używanie, byłby tym osobliwszym lekarzem, który dla uleczenia bólu głowy, radził głowę ucinać. Realizacya socyalizmu jest w zasadzie niepodobna, bo sprzeciwia się ludzkiej naturze. Są wprawdzie stowarzyszenia ludzi, którzy dobrowolnie wyrzekają się wolnomyślności i własności, ale to jest ofiara tak wielką, tak wyjątkową i tak nadnaturalną, że bez pomocy wyższej nikt jej uczynić i w niej utrzymać się nie może. Non omnes capiunt hoc verbum sed quibus datum est. Tymczasem socyalizm wydaje wojnę najzaciętszą właśnie temu wszystkiemu, co nie tylko przynosi ową pomoc wyższą, ale co w jakikolwiek sposób przypomina, że jest świat wyższy nad ziemią. On już nie toleruje jak liberalizm indywidualnej potrzeby religii, on tej potrzebie przeczy; dziś walczy z nią skrycie lub jawnie, jutro już jawnie i z toporem przeciw niej wystąpi. - Jakże więc ludzie zatopieni w najgrubszej materyi mogą się zdobyć na takie wysilenie, aby się swojego ja wyrzekli? Można do czasu wymusić przestrachem niewolnicze przycupnienie, lecz zaledwo by stanęło takie państwo spartańskie, zarazby z niego zaczęły uciekać wszystkie szlachetniejsze żywioły, ratując coby się dało z ostatków swego mienia. I choćby cała Europa została taką rzeczpospolitą robotniczą, uciekaliby z niej ludzie nawet do Sahary, nawet na koniec Sybiru - gdziebądź, byle znaleźć kątek, w którymby ojciec rodziny mógł dzieci wychować według sumienia, i przekazać im, w ostatniej godzinie, wraz z błogosławieństwem, choćby sprzęt jaki lub sztukę odzieży. Bo być ojcem, a nie móc wedle swej myśli swych dzieci wychować, odziedziczyć a nie móc zachować, zarabiać a nie mieć prawa swym zarobkiem rozporządzać, to przeciwne człowieczemu instynktowi. I jeśli siłą zdobędziesz poddanie się, będzie ono pozorne; i zaraz każdy zwalać będzie co cięższe na drugiego, przy lżejszem sam zostanie; z cudzej pracy ile można dla siebie zabierze, zawsze gotów do miski, nigdy do warsztatu. Byłby to najohydniejszy, najbardziej upadlający despotyzm; nie postęp, ale zbydlęcenie ludzkości.

A jednak socyalizm może doczekać się tryumfu. Prowadzi do niego, jak widzieliśmy, nieubłagane następstwo zasad liberalnych. Będzie to chwila straszliwa: wywrotu wszystkiego co istnieje, zgnębienia klas bogatszych, gorzka chwila rozczarowania dla zwycięzców; - ale będzie to tylko chwila. Bywają trzęsienia ziemi, które całe okolice pochłaniają, ale potem grunt się uspokaja i na ruinach znów zieloność porasta. Nigdy jeszcze żadna utopia tak skutecznie do absurdum nie była doprowadzona, jak będzie socyalizm, jeśli zapanuje.

Nie, nie tam jest przyszłość Europy.

 

IV. Chrześcijaństwo

Habakuk, który żył za czasów zepsutej już Jerozolimy, jak wielu innych proroków izraelskich, miał widzenie kary Bożej, spadającej na jego ojczyznę. Widział jak Bóg wzbudził przeciw niej Chaldejczyki, lud gorzki, szeroko rozpościerający się po świecie a chciwy mieszkań nie swoich; lud straszny i ogromny, z jeźdźcami lotnymi jako orły kwapiące się ku jedzeniu, który przyjdzie na łupieztwo i zbierze niewolnika jako piasek. Z wodzów i królów będzie czynił on tryumfy i śmiać się będzie z każdego zamku i usypie wał i weźmie je. - Ale prorok ujrzał, że owe narzędzie kary Bożej, owi mściciele gorsi są od Żydów - i woła: Panie, utrwaliłeś mocnego aby karał, Ty święty jesteś i nie możesz patrzeć na nieprawość. Przecz-że patrzysz na nieprawość czyniące i milczysz, gdy niezbożny pożera sprawiedliwszego niż sam? - A Pan na to: Wyjdź na strażnicę a oczekiwaj i wpatruj się: widzenie jeszcze daleko. Jako wino pijącego zdrada, tak będzie z mężem pysznym. I że posiekł i złupił narodów wiele, złupią go wszyscy, którzy pozostaną z narodów dla krwi człowieczej i dla krzywdy ziemi.

Czy to widzenie proroka starego zakonu nie objaśnia także ostatnich, dzisiejszych wypadków? Czy nie należałoby za jego przykładem wyjść na strażnicę, a oczekiwać i patrzeć, bo widzeniu jeszcze nie koniec? - A jest czego wyglądać. Żadna epoka nie była tak bogata jak nasza w niespodziane zdarzenia, klęski niepojęte, istne plagi Boże; żadna nie sprawiła tylu zawodów i wraz z bolesnem doświadczeniem nie przyniosła tyle zbawiennego rozczarowania. Co rok prawie żegnamy się z jakąś teoryą, którą świat wyznawał, jakaś potęga bez litości burzy nam bałwany, które ukochaliśmy, i to wczoraj było dla nas błyszczącą prawdą, która świat miała odrodzić, dziś staje się zwiędłym, zbrudzonym fałszem. Każdy z ludzi dzisiejszych wykopał wokoło siebie liczne groby swych nadziei, swych nieraz najdroższych sympatyj, socyalnych lub politycznych pewników. A jeszcze temu nie koniec, i wyglądać trzeba z prorokiem, bo jutrzejsze może gromy nowych nieboszczyków na ten cmentarz przyniosą.

Świeciła nam Francya swą potęgą materyalną i duchową "postępem w nieskończoność", który opierała na doskonaleniu indywiduów i państwa o własnych siłach, bez żadnej pomocy Boga: i zdawało nam się, że w ten sposób można uczynić naród szczęśliwy, niewyczerpanie bogaty i nieodmiennie zwycięzki: mentita est iniquitas sibi.

Świecił Napoleon swą głębokością pomysłów i idei nowoczesnych, które przez głosowanie powszechne, "wolę ludu" miały na zawsze utrwalić dynastyą, a przez zasadę narodowości stworzyć w Europie zgodę narodów pod hegemonią Francyi. Wmawiał w nas swym długo tryumfującym przykładem, że można bezkarnie posługiwać się zasadami a w żadną z nich nie wierzyć, i że godzi się dla wyższego celu okłamywać ludzi. Mentita est iniquitas sibi.

Co mamy trzymać o teoryi ras i o ich krwi odradzającej, to już wiemy. Wiemy, że to także złudzenie i nieprawość, która wkrótce sobie zaprzeczy. Mroźnym i niszczącym wichrem dla ludzkości może być ona, odżywczym powiewem pewno nie będzie. Tam niema przyszłości, to dziecko poronione, na cmentarz z niem!

Wprawdzie wałęsa się jeszcze po niektórych głowach wiara w liberalizm i w pisany konstytucjonalizm i nie prędko je ona opuści. Bo jak przekonać ludzi, którzy w głowie zamiast myśli mają skamieniałe formułki? Ale choć niepoprawni są doktrynerzy, sprzykrzą się ludziom owe próby konstytucjonalizmu jak w Wiedniu, Florencyi i Madrycie: jedne wyraźnie dowodzą, że owe centralne zgromadzenia nic nie gromadzą i centrum nie tworzą, drugie już coraz śmielej uchylają drzwi czerwonej republice. Więc i to nieboszczyk! - A że już nie wspomnę o pogrzebanych wczoraj teoryach furyeryzmu i saintsymonizmu, czyż długo kwitnąć będzie nowoczesna praktyka ekonomiczna z swą grą na giełdzie i z swem bogactwem papierków bez końca? Czyż to nie złudzenie i brzydkie złudzenie? Mentita est iniquitas sibi.

"Ależ Cesarstwo niemieckie, toć przecież nowa, pełna przyszłości i sił żywotnych kreacya". Nie kreacya nowa, odpowiem, tylko przerobienie rzeczy dawnej, obaczymy czy szczęśliwe. "Dawne rzymsko-niemieckie cesarstwo (mówi autor bezimiennej broszury) to monarchia chrześcijańska, dzisiejsze protestanckie w Berlinie cesarstwo, to nowożytny cezaryzm". Dawne zburzył Francya, dodamy, niepomna, że z niem razem wywraca organizacyą katolicką w Niemczech i dziś za to pokutuje; nowe zbudował strach przed Francyą. Przyjdzie czas, i może prędzej niż myślimy, kiedy Francya wyrzecze się naprawdę swych granic "naturalnych" nad Renem, które bardziej podobno w rewolucyjnej fantazyi niż w naturze istniały. Pozbędzie się manii napoleońskiej rządzenia całą Europą, za kosztownej na siły jednego narodu. Przypomni sobie średniowieczną politykę szukania wpływu na południu, nad morzem Śródziemnem, dokąd coraz bardziej ją zwracają wypadki i gdzie najważniejsze zadania ludzkości skupiały się od wieków. Wtedy powróci do swej katolickiej polityki i wtedy też żywioły katolickie w Niemczech czy gdzieindziej znajdą w niej naturalnego a już bez żądz zaborczych sprzymierzeńca. A gdy przeminie strach przed Francyą, czy Niemcy nie utracą głównej przyczyny swej jedności a nowe Cesarstwo swego bytu? Wprawdzie zjawi się natomiast strach przed panslawizmem i ta sprężyna pewno zapomniana nie będzie. Lecz i ten bodziec ustać musi, bo ani Słowianie w ciągłej gorączce, ani Niemcy w ciągłej trwodze żyć nie mogą. Na czem wtedy oprzeć trwałość protestanckiego imperyum, które, dziś nawet w chwili tryumfu, przynajmniej trzeciej części Niemców jest wstrętne? Historya uczy, że państwa co szybkiem powodzeniem przeszły do nadzwyczajnej potęgi, jeszcze szybciej znikają ze sceny. Le temps ne respecte rien ce qu'on a fait sans lui, rzekł Guizot.

Cóż więc zostaje? Na to pytanie doprawdy najtrudniej odpowiedzieć. Wszystko zatarte albo się zaciera, wszystko rozdarte albo niem będzie. Czy zwątpić o przyszłości Europy?... "Nie, stokroć nie (woła autor bezimiennej broszury), przyszłość przeciwnie zapowiada się nam radosna, i właśnie te tak bolesne wypadki z roku 1870 zbliżyły nas do niej pchnięciem gwałtownem. Siła odradzająca Europy spoczywa cała i wyłącznie w chrześcijaństwie. Chrześcijaństwo stało się zasadą życia narodów, odkąd Bóg dla zbawienia ludzkości zstąpił na świat i oddał swą krew". - Dawniej, dla odmłodzenia świata potrzeba było w istocie nowych ras, nowej krwi; dziś tego nie potrzeba, dziś wystarcza wiekuista ofiara krwi Chrystusa Pana. Dawniej, w społeczności pogańskiej, kiedy naród jaki zaczynał się psuć i nachylać ku upadkowi, już psuł się cały i nie było wewnątrz siły, coby go na tej pochyłości zatrzymała, ratując od zupełnej zgnilizny. To wiadome każdemu, bez głębokich studyów historyi starożytnej. Dziś przeciwnie, choć jak dawniej rozkładają się i pruchnieją chrześcijańskie narody, jednak nie tak zupełnie, aby w nich, jakaś mniejszość, liczebnie czy politycznie pojęta, nie opierała się złemu choćby biernie tylko, nie ratowała siebie ofiarą Chrystusa Pana. Ta garstka staje się zadatkiem odrodzenia, kwasem ewangelicznym, który powoli dzieżę mąki zaczynia. Powiedziano słusznie, że w Chrześcijaństwie narody nie umierają (choć państwa wywracać się mogą), a czas odrodzenia zależy wyłącznie od wierności i od wzrostu tej zbawczej mniejszości. Gdy ona już tak znacznie urośnie, że zaczyna ważyć w społeczeństwie, spadają na nią zazwyczaj prześladowania, a po prześladowaniach przychodzi zwycięztwo. Jeżeli zaś dobre natrafia na przełamane przeszkody, naówczas Bóg przysyła wichry i burze, które oczyszczają pole. Fecit Deus gentes sanabiles. Klęski publiczne są właśnie owemi heroicznemi środkami, któremi przedwieczny Lekarz przywraca zdrowie narodom. "On nie chce śmierci grzesznika, on chce aby się poprawił"; więc gdy jedna i druga katastrofa nie wystarcza, coraz straszliwsze przychodzą. - Spojrzyjmy raz jeszcze na Francyą. Zgłupienie i zgnuśnienie czekało ten naród, gdyby te obrzydliwe z r. 1789 gospodarstwo było w niej dłużej potrwało. Wprawdzie po żelaznej rózdze Napoleona I zwróciła się pewna liczba głębszych umysłów do Boga; więcej ich się znalazło po rewolucyi lipcowej, najwięcej po krwawych dniach czerwcowych. Ale snać tych ostrzeżeń nie było dosyć. Przybywało dobrego, ale i złe brało górę; w życiu prywatnem krzewiło się prawo objawione, ale w publicznem rządziło prawo bez Boga; na koszarach francuskich można było czytać napisy: "tu nie wolno wchodzić policyi, psom i księżom!" Przypomina to trochę hajdamackie szubienice, na których wieszano księdza, żyda i psa. Z owych koszar wolnomyślnych armie miały iść do Berlina a zaszły pod Sedan i Metz; dziś są w niewoli, gdy wrócą, ma je nowy rząd rozwiązać. Dziś więc musza się rozwiać ostatki rewolucyjnych złudzeń, oczy długo w ziemię wlepione, podniosą się znów do Nieba. Dziś głos jest powszechny między katolikami we Francyi, że ostatnie jej klęski są karą zasłużoną; staną się więc błogosławieństwem i zadatkiem lepszej, katolickiej przyszłości. A czy to nastąpi od razu, czy też Francya przejść jeszcze będzie musiała przez czyściec wojny domowej, to pytania drugiego rzędu: dla nas dość, że Francya z roku 1789 zamyka swe dzieje. Ręczy nam za to głębokie upokorzenie armii zarażonej wolnomularstwem i dowiedziona rewolucyi niemoc uratowania narodu; ręczą z drugiej strony te wszystkie katolickie żywioły, które powyżej wyliczyliśmy, a które dziś śmielej podnoszą głowę. Fecit Deus gentes sanabiles.

W innych krajach podobnież, widoczna jest ręka Opatrzności, która budzi katolików z uśpienia; można było o tem wątpić dawniej, dziś chyba ślepy nie spostrzega podnoszącego się słońca. - "Na dwa lata przed wojną roku 1831 byłem w Rzymie (mówił do mnie jeden z najznakomitszych Polaków tego czasu). Spólnie z rodakami, których tam zastałem, zwiedzaliśmy wszystko co było godnem widzenia, tylko żadnemu z nas nie przyszło na myśl być u Ojca Śgo; nie wiedziałem nawet jak się nazywał Papież ówczesny! A był nim świątobliwy Leon XII". Taka był, nie dalej jak przed czterdziestoma laty, mniej więcej wszędzie, obojętność katolików o Głowę Kościoła. Dziś co za zmiana! W której części świata nie jest znane i wielbione imię Piusa IX, i jak to daleko od owego niedostrzeżonego w samym Rzymie Leona!...

Bóg zsyła wciąż nowe gromy na Rzym i jego Monarchę, aby odtworzyć i wzmocnić w Europie zwątlałą nić jedności z Kościołem. Ileż to ciosów bolesnych dotknęło Papieża w ciągu ostatnich dwudziestu lat, począwszy od rewolucyi z r. 1849 i morderstwa Rossego aż do ostatnich wczorajszych wypadków, a każdy z nich rozszedł się donośnym echem po świecie i odbił się w sercach katolików, budząc spółczucie, niepokój, miłość i poświęcenia. W przerwach między jednem a drugiem uderzeniem piorunu, jakże często Stolica Piotrowa jaśniała chwałą od wieków niewidzianą i nowy prąd życia zanosiła do ostatnich, obumarłych zakątków i zewsząd ściągała wiernych i niewiernych do miasta wiecznego, aby cieszyć się wspólną radością, lub tylko, aby oglądać te dziwy. Począwszy od ogłoszenia dogmatu Niepokalanego Poczęcia aż do uroczystych sekundycyj dzisiejszego Papieża, ileż to świetnych tryumfów, ile dowodów wierności dla Kościoła i Namiestnika Chrystusowego, którym świat od spraw i uczuć religijnych odwykły, przyglądał się zniedowierzaniem, nie wiedząc jak je wytłomaczyć. Tak boleści i wesele, klęski i tryumfy, szczęście i nieszczęście splatały się kolejno, a każde po swojemu podniecało miłość dla wspólnego Ojca i wiązało na nowo wszystkie sprężyny serca z Głową Kościoła. Rzym dopiero co zapomniany stał się celem wędrówek bez końca z całej kuli ziemskiej, i wielka bazylika Piotrowa, o której mówiono, że się nigdy nie zapełnia, po raz pierwszy okazała się za ciasną. W końcu zgromadza się w niej najliczniejszy w dziejach Chrześcijaństwa Sobór i po długich, nader żywych obradach, którym zdaleka lecz z niepokojem przysłuchiwały się rządy i narody, ogłasza jako dogmat wiary nieomylność Papierza i w ten sposób wiąże węzłem wiekuistym już nie tylko serca, ale sumienia i przekonania katolików. Stało się to w ostatniej godzinie pokoju, przed samem zerwaniem się burzy, która może nieprędko dozwoli Europie ujrzeć znów rozpogodzony horyzont a w ciągu której ów dogmat świecić będzie jak latarnia nadbrzeżna dla morskich rozbitków. W tym szeregu wiekopomnych zdażeń, których rozum człowieka przewidzieć, tem mniej przygotować nie był w stanie, któż nie dostrzeże ręki Bożej, prowadzącej ród ludzki? Zaprawdę, "od Pana to się stało a dziwo jest w oczach naszych".

Wprawdzie troskliwość o bezpieczeństwo Głowy Kościoła zdawała się być, przez czas niejaki, wyłącznym przywilejem katolików francuskich, i ci rząd swój, choć wielu bogom hołdujący, zmuszali stać na straży Namiestnika Chrystusowego. To też, kiedy Francya została rozbrojoną, nie omieszkali sekciarze we Włoszech dziś rządzący, wpaść do Rzymu. Nie chodziło im o władzę świecką; to tylko środek do mydlenia oczu: Mazzini otwarcie powiedział, "że trzeba być hipokrytą albo człowiekiem bez logiki, by szanować Papieża jako naczelnika Kościoła a wywracać go jak rządcę jego państewka". Im chodziło uderzenie w samo serce Kościoła, a mniemali, że kiedy Francya milczeć jest zmuszona, reszta świata w podobnem milczeniu przyjmie fakt dokonany. Błąd to, a powiedzmy, błąd sczęśliwy! Niewola Ojca stała się wyrzutem sumienia dla wszystkich jego synów, i coraz głębiej, coraz szerzej, już poza Francyą, budzi się przeświadczenie o swym obowiązku katolickim u tych właśnie, co dotąd oglądali się na innych. - Zrazu było to słabe, niedostrzeżone; wojna francuska zajmowała umysły wszystkich i rząd włoski już sobie winszował, że bezkarnie spełnił swój zamach. Wobec ogólnej gabinetów europejskich obojętności, zrazu ledwo pojedyncze głosy biskupów lub redaktorów katolickich słyszeć się dały. Tu i ówdzie jakieś nabożeństwa, jakieś adresy, drobne ofiary pieniężne, i oto cały objaw życia. Ale jednak ruch religijny nie ustawał. Z myślą o Papieżu zaczęto odprawiać pielgrzymki do miejsc cudownych, a pielgrzymów liczono nieraz na pięćdziesiąt i sto tysięcy; zebrania i podpisy przybierały postać coraz to poważniejszych manifestacyj. W Koloni, Akwisgranie, Fuldzie, Passawie, Monachium, wiążą się grona dla obrony Papieża; w Brukseli tworzy się komitet główny, mający zespolić rozstrzelone działania; po miastach protestanckich powstają nowe dzienniki sprawą rzymską szczególnie zajęte. Układają się deputacye do Rzymu. Belgia pierwsza rozpoczęła tę, jak się wyrażono defiladę narodów, które przychodzą uczcić skrzywdzonego Ojca; za jej przykładem idą południowe Niemcy, a nawet Austrya. Współcześnie we Włoszech nastaje niespodziewana przemiana. Wadą to było i słabością włoskich a zwłaszcza rzymskich katolików, że we wszystkiem spuszczając się na swą władzę, od spraw publicznych odwykli, przy tym niezmiernie ostrożni, żadnego swym rządom, w chwili trudniejszej, nie śmieli ani umieli dać poparcia. Na to właśnie liczyli włoscy rwolucyoniści, niewiele od tamtych odważniejsi, ale doskonali mistrzowie komedyi. Mniemali oni, że opanowawszy Rzym znajdą w mieszkańcach tęż samą co dawniej potulność i że zwolna, szeregiem skandalicznych manifestacyj, potrafią wmówić w nich wstręt do Kościoła i Papieża. Tu nowy spotkał ich zawód. Wszystkie ich zamachy rozbiją się o głęboką wierność znacznej części Rzymian, i niedość na tem, ciż sami dopiero co tak spokojni i bojaźliwi Rzymianie nie wahają się coraz śmielej objawiać swego potępienia do wiary i do Ojca Śgo. Wszędzie, bo nawet w Polsce, gdzie katolicy jakby na innym żyjąc planecie od spraw Kościoła powszechnego stronili i tem samem popaść musieli nieledwie w zupełną martwość, zaczynają odczuwać orzeźwiający prąd europejskiej atmosfery. Wszędzie świat katolicki się budzi, liczy się z sobą, miejsca swego domaga się, a źródłem tego odrodzenia jest cierpienie Namiestnika Chrystusowego. - Czytywaliśmy wielekroć w rewolucyjnych dziennikach o spólnej ultramontańskiej akcyi. Nie było jej dotąd. Tajnych związków zabrania nam Kościół, zabrania i sam rozsądek, jawnych nie dozwalały liberalne rządy. To co partya rewolucyjna brała za doskonale związaną organizacyę, było tylko skutkiem jedności zasad i uczucia, które sprawiały, że katolicy, choć czynniejszych niewiele było w każdym kraju, łatwo się z sobą porozumiewali, i bez rozkazu, bez danego hasła, uzupełniali swe działania. Nie było dotąd w życiu politycznem spójnej katolików organizacyi. Ale przyjść do niej może, bo ze wszystkich stron rośnie uczucie, które spokojnie ale już stanowczo i nieodwołalnie żąda swego zaspokojenia, gotowe, jeśli znajdzie się rząd uczciwy w Europie, stanąć przy nim, gotowe w braku rządów, działać po za niemi.

Być wszakże może, że prób jakie były, jeszcze niedosyć, że jeszcze nowych gromów na Rzym potrzeba, nowych ostróg dla rozbudzenia zdrętwiałej w Europie massy. Być może, że niejeden z uczciwych lecz krótkowidzących nie pierwej się ocknie i ze swych złoudzeń uleczy, aż obaczy, ile to one kosztują nie już łez ale krwi - i to najczystszej. To być może i nie trudno w istocie nowe klęski przewidzieć. Złe dokonawszy połowy dzieła zechce w całości swój cel osiągnąć; spełniając program Mazziniego, gdy zniosło już materyalne warunki niepodległości Kościoła, spróbuje czy nie potrafi samże Kościół udusić. Ale już zapóźno, już jesteśmy w przededniu zwycięztwa, i może jeszcze jeden zamach nieprzyjaciół, a z nim wybije godzina tryumfu Kościoła. Już Bóg na całym świecie przygotował środki ratunku i nowego życia zarody i Kościół z swego arsenału wytoczył ostatnie działa obronne. Niedawno temu uczcił chwałę Niepokalanej Dziewicy Maryi, dziś jej oblubieńca a Opiekuna Chrystusowego za swego opiekuna przybiera. Śmieja się z tego sekciarze. Śmiejcie się, i na was przyjdzie kolej: Deus irridebit vos! W żadnym nie było tyle co w naszym miłości dla Matki Bożej, tyle cierpienia dobrowolnego za Kościół. W żadnym nie żyło tyle dusz współczujących z Papieżem, modlących się za nigo wszędzie; we Francyi, Wloszech, Hiszpanii, Belgii, Holandyi, Niemczech - chciałbym i Polski nie minąć! To są już środki widome, dotykalne narzędzia Opatrzności. A wystarczą one aby i złe odwalić, i dla dobrego oczyścić pole na przyszłość. W tym bólu niewymownym, który trawi katolików na widok nieszczęść wspólnego im Ojca, na widok niebezpieczeństw grożących całemu Kościołowi, W tej trosce która dręczy katolików europejskich o to, o co przedewszystkiem na tej ziemi troszczyć się warto, jest odrodzenie i przyszłość Europy. - Nowy układ stosunków musi przyjąć formę odpowiednią uczuciu, które go wydało. Głowa Kościoła musi stać się kamieniem węgielnym nowej budowy społecznej; a dzisiejsze bankructwo liberalnych pojęć będzie i już jest ułatwieniem ku temu. "Rozczarowane ludy (że zakończym słowami broszury niemieckiej) wzdychają za pokojem, za wolnością, za porządkiem, za władzą, i nigdzie ich nie znajdują, tylko w onym starym a wiecznie młodym apostolskim Kościele. Obrócą się do namiestnika Tego, który rzekł: Jam jest drogą, prawdą i żywotem. I Rzym uwolniony od nowoczesnych barbarzyńców da im wolność, spokój i porządek. Przypomni im, że Chrystus jest panem świata: Christus vincit, Christus imperat i społeczne panowanie Chrystusa będzie utrwalone; - czyli mówiąc innemi słowami, staną państwa chrześcijańskie na chrześcijańskich zasadach z chrześcijańskiemi rządami i prawem. Jakie będą te rządy, czy monarchowie, czy prezydenci rzeczpospolitych, mniejsza o to: dość że oni uważać się będą za delegowanych Jezusa Chrystusa a nie byzantyckich despotów albo za policyantów nierozumnego ludowego wszechwładztwa. Oni uznają, że nie w tem jest sztuka rządzenia, by na ludy wypuszczać złe a dobremu ręce krępować, i będziemy mieli chrześcijańskie szkoły i uniwersytety, chrześcijańskich ludzi stanu. Ta przyszłość nie leży już przed nami w mglistem oddaleniu. "W roku 1789 (rzekł hrabia de Maistre) ogłoszono prawa człowieka, w roku 1889 ogłoszone będą prawa Boga".

 

V. Nasze zadania

Czytelnik polski może nie weźmie mi za złe, jeśli do tej konkluzyi postawionej z ogólnego punktu widzenia, dodam słowo odnoszące się wprost do naszych stosunków.

"Chocby to prawdą było (powie niejeden po odczytaniu kart powyższych), że siłą wypadków ludzkość wyleczy się do reszty ze złudzeń, które ja o tyle nieszczęść przyprawiły,że prawo chrześcijańskie wejdzie w życie i że Kościół na nowo tryumf odniesie zarówno w sferze socyalnej jak politycznej, to jednak nie zaraz, nie dzisiaj. Lat kilkanaście przynajmniej czekać na to potrzeba, a cóż robić dzisiaj?"

Odpowiedź na to łatwa i krótka. W chwili kiedy w Europie zostały tylko dwa państwa dyktujące wszystkim swą wolę, a na południu intrygują Włochy, kiedy nastał układ najnieprzyjaźniejszy nam z interesu i z ducha potęg dziś przeważnych, w takiej chwili na polu zagranicznej polityki, nie mamy nic - nic zgoła do roboty. Kto nie czuje, że między Cesarstwem protestanckim a Polską niepodległą, silną, zacną, chrześcijańską, jest antagonizm zasadniczy, podobnie jak między nami a Rosya oficjalną, dzisiejszą, tego ja przekonywać nie myślę. Ten niech się puszcza na kombinacye, jakie mu schorzałą wyobraźnia nastręczy, tylko niech pamięta, by w krętym zaułku swych zabiegów nie stracił godności narodowej. Dość aby ten jeden wzgląd miał w swej duszy, a jestem pewny, że się spostrzeże i zatrzyma, jeśli jest człowiekiem sumiennym. - O innych, coby w przeciwnym, pobitym lub jeszcze niepobitym obozie chcieli dla nas szukać nadziei, to tylko niech mi wolno będzie nadmienić, że z wielkim trudem i nakładem kręcić będą - bicz z piasku. Próżna to robota z pajęczych nici tkać niewody. Nim je do rzeki doniesiesz, sto razy się urwą.

Na polu zagranicznej polityki nie mamy zatem w tej chwili nic do robienia. Wszelka praca w tym zakresie, choćby najniewinniejsza, może stać się jeszcze winną, bo czas jest krótki i sił zbyt mało. "Już ani jednego błędu nie wolno nam popełnić" wołał Thiers, ostrzegając Francyą w wilia ostatniej, strasznej klęski. Ta przestroga jeszcze bardziej do nas się stosuje, Była epoka, w której część narodu oddawała się wyłącznie służbie zagranicznej. Mozolnaż to była służbak, bolesna, uprzykrzona, pełna ofiar z owocami, które jakby atomy zważyć było nieraz trudno: mozolna i bolesna jak wszystkie ekspiacye! Bo w istocie, cierpieliśmy wówczas karę za sto pięćdziesiąt lat owego wyłączenia się dawnej Polski z życia europejskiego, i to co niegdyś zaniedbali bogaci i szczęśliwi, musieli później odrabiać wygnańcy. Wprawdzie nie samem płaceniem długu za przeszłość była ta praca, była ona i na przyszłość zaliczką. Nie wpisano praw i krzywd Polski, jak sobie obiecywano, w ściany parlamentu (te zresztą się zwaliły), ale je wpisano w sumienia ludzi i to tych właśnie, na których najmniej zwracaliśmy uwagi. Rzecz szczególna, jedni tylko katolicy słuchali pilnie tego, co mówiliśmy i oni jedni nie zapomnieli, - choć naprawdę nie do nich i nie dla nich mówiliśmy. Partya liberalna, cel naszych wytrwałych zalotów, sto razy w ciągu trwania wychodztwa, zmieniała jak kokietka swoich uprzywilejowanych, i dziś pewno nie do nas, ale poza nas, na północ, zwróci swe serce i dłoń. Pomimo to, przyznać trzeba, pożyteczne były w swoim czasie i szlachetne te trudy emigracyi. Ale dzisiaj, czy ona trwać będzie? Nie mam żadnego prawa orzekać w tym względzie; stawiam tylko pytanie. Czy we Francyi zwyciężonej i, jak na tę chwilę, nieledwie wymazanej z rzędu pierwszych mocarstw Europy, czy w takiej Francyi ma jakąś racyę swojego bytu wychodźtwo, o ile do słowa tego przywiązujemy polityczne znaczenie? Mojem zdaniem skończyło się we Francyi zadanie emigracyi jako naturalnego Polski rzecznika; a owe piękne i pożyteczne zakłady polskie w Paryżu, zaszczyt wychodźtwa i narodu, wznoszone i utrzywością i bezinteresownością, narażone są na śmierć blizką, śmierć z głodu, jeśli ich ręka polska rychło nie wesprze i do kraju, ile podobna, przenieść nie zdoła.

Więc i to zdaje mi się być wyraźną wskazówką, że nasze prace w polityce zagranicznej ustać na teraz powinny, skoro wypadki, których odmienić nie możemy, pozbawiają nas organu najwłaściwszego, jedynie do niej uprawnionego, to jest emigracyi. Ale jest inny jeszcze powód do zawieszenia tych prac, powód ważniejszy, bo wynikający z wewnętrznego położenia. Nie bez trudności przychodzi mi wypowiedzieć ten powód, ale sumienie zataić go nie dozwala, bo czuję że to prawda, choćby mnie za to oskarżyć miano o brak patryotyzmu i choćby moich usłyszeć chciano echo jakichś świeżych rozmów z W. X. Włodzimierzem!... Prace Polaków w polityce zagranicznej musza mieć na celu odbudowanie Polski zaraz, jutro jeźli nie dziś jeszcze; a my - czy gotowi do niego, czy zdolni już jesteśmy utworzyć o własnych siłach państwo niepodległe? Czy w nas samych, w naszym tak osłabionym charakterze, w uczuciowej wyobraźni, w nadętem, pretensyjnem i rozpraszajacem ja (że już o braku nauki i doświadczenia nie wspomnę) nie żyją jeszcze tteż same przyczyny, które w zeszłem stuleciu rozstroiły nas i powaliły na ziemię? Każdy człowiek rozważny i sumienny, zgodzi się ze mną, żeśmy jeszcze nie gotowi; zgodzi się pocichu, jeżeli nie ma odwagi przyznać głośno. Jest postęp, to prawda, w porównaniu z wiekiem zeszłym; poprawiamy się a raczej Bóg nas poprawia często mimo nas; ale nie mamy jeszcze w sobie koniecznych warunków do utworzenia państwa rządnego i krzepkiego. Dziś możnaby skleić z nas jakieś nowe Księstwo warszawskie (o którem trafnie powiedział Karpiński, że żyło nie w sobie ale poza sobą), jakiś wiecznie wojną domową rozdzierający Meksyk, który od lat pięćdziesięciu czterdzieści razy zmieniał swe rządy, jakąś nieco szlachetniejszą Grecyą albo Rumunią: ale takiej przyszłości nikt pewno dla naszej Ojczyzny nie życzy. Z historyi jak z fizyologii zarówno wiadomo, że płodów zawczesnych żywot bywa kruchy. I nic to naszym prawom nie zaszkodzi u obcych, że się przyznamy głośno do naszej dziś jeszcze niezdolności, jak nam nic nie pomagało, choć przez lat ośmdziesiąt otrębywaliśmy wszędzie naszą gotowość. Przecież wiadomo, iż w epoce cywilizacyjnej jak dzisiejsza, nie prawo rządzi na świecie: "siła idzie przed prawem". - A skoro tak, poco te starania o rzecz teraz niepodobną, poco okłamywać nie już drugich lecz siebie, i poco te zamki, które choć w powietrzu budowane, dużo jednak na ziemi kosztują potu, łez i krwi?... Dawniej, może te Jazonowe wyprawy były na coś potrzebne, bo utrzymywały nadzieję, a my nie żyliśmy obowiązkiem ale nadziejami. Dzisiaj, ufam w Bogu, zmężniał już o tyle i spoważniał umysł Polaków. Dziś nie trudno najmłodszemu między nami wytłumaczyć, że jest coś pilniejszego dla nas niż pozbyć się niewoli, - a tem jest, pozbyć się wad narodowych i nierozumu, i jest coś naglejszego do pozyskania niż wolność - a tem jest cnoty i naukę pozyskać. Kiedy te zdobędziemy, znajdzie nas Europa, skoro sama za lat niewiele dojrzeje; dziś nie tylko dla niej ale i dla nas, Polska niepodległa byłaby owocem zawczesnym.

Nie zabiegi w polityce zagranicznej: nie kłanianie się chwilowym zwycięzcom, ani konspirowanie po za nimi, praca wewnętrzna jest obecnie dla Polaków zadaniem jedynie i wyłącznie patryotycznem. Ona, i tylko ona sprawić to może, ze kiedy na widnokrąg europejski wejdzie słońce latowe, na skibie polskiej będą już kłosy gotowe do żniwa. Wprawdzie bolesne jest położenie wielu naszych prowincyj i trzeba doprawdy nadludzkiej, bo chrześcijańskiej odwagi, aby tam rąk nie opuścić. Ale, chociaż to przedmiot zbyt obszerny i drażliwy, jedna ogólną uwagą dotknę go tutaj. Nie to dla nas jest najważniejsze cobyśmy chcieli robić, lecz to co możemy, co nam Bóg na dzisiaj wskazuje. Na całym obszarze ziem naszych, jestem najmocniej o tym przekonany, niemasz jednego Polaka, któryby nie mógł dojrzeć przed sobą jakiegoś zadania nader ważnego a nawet koniecznego i które dziś spełnić może. Co jutro będzie, niech o tem jutro stanowi, i pewno korzystnem dla nas będzie to jego postanowienie, skoro dzisiejszy obowiązek z całą sumiennością wykonamy. - Na ziemiach po za obrębem rosyjskiego gospodarstwa, o wiele szersze w każdym razie, jest już dzisiaj pole do działania; mianowicie Galicya ma pod Austryą bezpieczne do czasu schronienie i nieobłudnie możemy być w niej i jesteśmy wierni Cesarzowi. Pod każdym względem jest tu sposobność do pracy dogodna i nie można twierdzić, by się nic nie robiło. Wszakże i tutaj, choćby mimochodem, muszę uczynić pewne zastrzeżenia. Od lat kilku pocieszający nastał zwrot do dźwigania materyalnego bogactwa kraju. Zasługa to kilku wyższych ludzi w Wielkopolsce, w Królestwie i w Galicyi; zasługa także - zniesienia pańszczyzny. Zakładają się banki, fabryki, budują koleje żelazne i zaczynamy nareszcie pojmować niekorzyść tej szlacheckiej arytmetyki, że kiedy trzech od dwóch odjąć nie mogę, - pożyczam od żyda. Nie zaszliśmy dotąd za daleko na tej drodze; ale idziemy już nieco z ukosa. Bo chociaż potrzebne są i arcypotrzebne te materyalne starania, jeśli jednak stają się wyłączne, muszą być niedostatecznemi, mogą nawet szkodliwemi się okazać. Materyalne bogactwo nie wystarcza by kraj podnieść i zasłonić: w razie danym ono może przydać się i nieprzyjacielowi, czego dowodem Francya, której koleje żelazne znacznie w ciągu wojny dopomogły Prusakom, i która im dzisiaj, z swych oszczędzonych kapitałów, musi płacić tak ciężkie miliardy. - Czegoś więcej potrzeba by kraj ubezpieczyć i by wyciągnąć z niego tę sumę zgodnego i raźnego działania, które wszystkim umysłom daje zaspokojenie a społeczeństwu zdrowie. Trudno wymagać, aby każdy o tem tylko myślał jak zwiększyć ruch gotówki; są ludzie, którzy z utęsknieniem a nawet niesmakiem patrzeć będą na kierunek ekonomiczny, o ile wyłączny. Młodzież mianowicie nie uwierzy nigdy, że na nim dosyć Ojczyźnie; ona pragnie czegoś wyższego, szlachetniejszego. Ona w ekonomistach podejrzewać raczej będzie egoistów, którzy pod płaszczem bogactwa narodowego grubo watowanym, chcą by im samym było ciepło i dostatnio. Więc albo nakłoni ucha ku tym, co jej szeptać będą o konspiracyi, o blizkiem powstaniu; albo też, jeśli w istocie ekonomiści do niej trafią, ona sobie coś szerszego wysnuje z ich praktyki, jakiś ideał - teoryą materyalizmu. Młodzież jest rącza i szczera, lubi doprowadzać wszystko do ostatnich następstw. Więc kiedy pieniądz to używanie, kiedy ziemia to już błoto! I kto wie, czy nie ta jest przyczyna, że własnie w sferze, której materyalizm najbardziej powinien być wstrętny, Büchner i Vogt zaczynają u nas znajdować adeptów.

Zajęcia ekonomiczne są dopiero połowa pracy organicznej, wymagającą jak widzimy koniecznie swego uzupełnienia, jeżeli nie mają doprowadzić do najszpetniejszych, najbardziej dezorganizujących rezultatów. Jest to połowa i mniej ważna, nie zawsze i nie bezwzględnie potrzebna; bo wiadomo, że były narody ubogie a wiele w dziejach znaczące; nie było zaś wcale przykładu, aby naród bogaty a niemoralny mógł się obronić od sąsiadów. - Razem z ciałem, a raczej wprzódy niż ciało, trzeba żywić ducha: na pierwszem przeto miejscu prac organicznych stoi Kościół katolicki, to świeżo powiedział Papież: "zaledwo Polakiem zwać się może ten, co z gorącą miłością Ojczyzny nie łączy nieskalanej wiary, przywiązania do religii i uległości dla Stolicy św. vix se Polonus asserere queat, qui cum vivido patriae suae amore splendidam hanc tesseram non conjungat ". Tak być powinno, tak było niegdyś i tak może jeszcze w tajnikach duszy - wbrew wiedzy i woli naszej! Ale w rzeczywistości i w życiu, kto u nas troszczy się o Kościół? Ilu z naszych publicystów pomyślałoby nawet, że Kościół jest konieczny albo tylko potrzebny w życiu politycznym narodu, gdyby im tego nie przypominała Moskwa, raz po razie, druzgocacemi ukazami? To już wiele u nas, kiedy są pisarze i patryoci grzeczni dla Kościoła, bez zbytniego jednak przybliżania się, bez tego wszystkiego, coby mogło ściągnąć na nich zarzut, że trącą zakrystyą albo jezuityzmem; takiego zarzutu żadna nie wytrzyma odwaga. Moskale całują popów po rękach, ale ich do mieszkania nie wpuszczają; my z Panem Bogiem obchodzimy się bodaj czy nie jak z gościem, któremu bardzo nisko kłaniamy się, dopóki jest w salonie, ale chcielibyśmy, by sobie odszedł czemprędzej. Z wszelką względnością, z nieskonczonemi oznakami uszanowania - grzebiemy katolicyzm w naszych duszach. "My naród katolicki" wołają na zabój ci zwłaszcza, co księdza do robót politycznych potrzebują; "to nasza stara tradycya, to wiara naszych Ojców!" A gdy ich zapytasz, gdzie są tej wiary dowody, jakie objawy życia katolickiego, podobno w wielu nie znajdzie innych oprócz jaj wielkanocnych i wilii Bożego Narodzenia! - Najlepsi mówią sobie: "kiedy Kościół jest, niechże sobie będzie. Jużciż potrzebny on zapewne dla tamtego świata; ale w tem życiu jest tysiąc ważniejszych zadań, od których nie wolno się odrywać, chyba przy zupełnem o Polsce zwątpieniu!" Prawdziwie cymbryjskie są ciemności, u najświatlejszych między nami, w tem wszystkiem co jest podstawą i cywilizacyjnym węzłem naszej sprawy, jej rękojmią na przyszłość, w tem co dotyka stosunku Kościoła z narodem i państwem. Wszelkie przypomnienie, że nam czegoś pod tym względem nie dostaje, że tu jest błąd i zaniedbanie z naszej strony, jest nam niewypowiedzianie nieprzyjemne, wprawia nas w zły humor, kończymy z niem jednym słowem: "to ultramontanizm!" i jużeśmy tak wszelkiej biedzie zaradzili. Zchodnia nienawiść do Kościoła oburza nas, a nie zważamy, że może być coś gorszego od nienawiści to jest obojętność, bo ona skuteczniej od nieprzyjaciół zabija. Ojczyzna pochłania u nas wszystko co jest najlepszego, Bogu oddajemy to tylko, o co nie dbamy. I jakże potem dziwić się, że ani Kościoła ani Ojczyzny z tą taktyką obronić nie możemy?... Uczony a wielce sprawę naszą miłujący opat benedyktyński, Dom Guéranger, powiedział o nas to mądre słowo: "Gdyby Polacy jedną część tych ofiar, które od lat siedmdziesięciu tak szlachetnie ponoszą dla wybicia się na niepodległość, byliby obrócili na dźwiganie Kościoła, byliby i Kościół u siebie uratowali i Ojczyznę postawili!"

Jest przeto wiele na tem polu do zrobienia i do odrobienia, - tak wiele, że wątpić przychodzi, czy dzisiejsze pokolenie wydoła zadaniu lub czy je tylko zrozumie. Tu spotykam drugą z rzędu pracę organiczną, wychowanie. By z niem prędko się odbyć, powiem że wychowanie nasze zwłaszcza domowe grzeszy tem, że nie nadaje życiu kierunku poważnego, że ma na widoku głównie popis przed ludźmi i uczy jak grając komedya prześlizgiwać się przez świat. Brak wszczepionego od dzieciństwa uczucia obowiązku objawia się nieustającą dystrakcyą w działaniu i niepoprawną aż do śmierci trzpiotowatością w myśleniu i sądach. O ileżby mniej na nas spadło nieszczęść osobistych i publicznych, gdyby matki nasze lepiej nas były uczyły katechizmu lub gdybyśmy go później douczyli się sami! - Wychowaniem publicznem kieruje Rada szkolna w Galicyi. "Daj mi szkoły, dam ci naród" mawiał Leibnitz. Jeżeli to prawda, to cóż powiedzieć o kraju, w którego szkołach uczą po większej części z książek pisanych w duchu protestanckim albo józefińskim! - Sejm usunął proboszczów od nadzoru szkółek wiejskich, a miał do tego polityczne przyczyny. Bodajby tylko dla wypędzenia szczurów nie podpalił stodoły! Bodajby nie ucywilizowano polskiego chłopa po nowożytnemu! Ostatni to nasz kapitał narodowy. Jeźli i lud wiejski straci wiarę, jak ją straciło mieszczaństwo, to nie ma nadziei dla Polski.

Innych sfer nie dotykam, bo jednych nie znam, drugich niedostatki zbyt szeroko wypadłoby opowiadać. Ale i to, o czem wspomniałem, wystarcza by dowieść, że jest czem zapełnić żywot cały. Powiedziano pięknie: "nie my, to nasze wnuki"; choć tak długo nie należałoby czekać, gdyby choć jedno pokolenie chciało przeżyć swój wiek poważnie. Temu lat cztery dostrzegł Mazzini okiem jasnem chociaż nienawistnem, "że kwestya religijna góruje ponad wszystkie inne i w sobie je zamyka, i ze od tego jak pierwsza będzie rozstrzygnięta, wypadek drugich zależy". - Chwila przewidziana nadeszła. Kościół wyzwany został do walki stanowczej i Kościół zwycięży, bo on jeden ma obietnice niezawodne, a już w naszem jest ręku, by i za nas zwyciężył. Próżno oglądać się za innemi sprzymierzeńcami, niemasz ich i nie będzie; burza, która zerwała się na południu i na zachodzie, rozniesie po całej Europie swoje spustoszenie. Wśród ciemności i ruin jeden tylko będzie błyszczał krzyż, a na nim On, Najświętszy, Ukrzyżowany, jedyny Zbawiciel ludzi i narodów.

 


xxx

Nasze zadania i uchybienia, (w) Dzieła, t.4, Pisma pomniejsze, cz.II, Kraków 1894, ss.69-76

 

Trudno nie spostrzedz, że od stu przeszło lat, dla każdego co na świat przychodzi polskiego pokolenia, coraz cięższem staje się zadaniem dźwignąć kraj z niemocy; że nawet aby służyć wiernie a z pożytkiem, coraz wyższych, niezwyklejszych potrzeba nam cnót. Może więc nie od rzeczy będzie przypomnieć te szczeble, któremi Polska zapadała się w głębią dzisiejszą; może z tej bolesnej paralelli da się wyprowadzić światło, które wśród ciemności zwątpienia na drodze ratunku zabłyśnie.

Dziś już nie tajno, że nim Rzeczpospolita nachyliła się do upadku, dosyć było znieść elekcye i liberum veto usunąć, to jest te przywileje jednej części narodu poświęcić, które obecnie każdy z nas potępia, aby przy tylu cnotach ówczesnej polskiej szlachcie właściwych, z jej uczuciem religijnym i domową obyczajnością, los kraju na długo ubezpieczyć. Ale czynione w tym celu usiłowania nie powiodły się. Utrzymane elekcye wzwyczaiły ludzi publicznych, panów, szlachtę i nawet kobiety do haniebnych targów sumienia; za przedajnością wcisnęła się do Rzeczpospolitej Moskwa, jak zły duch za grzechem wciska się do duszy człowieczej. Pierwej jednych prywata, drugich swawola stawały na przeszkodzie potędze narodu; później do przeszkód przybyła chciwość na złoto zaszczyty cudzoziemskie, przybył strach przed groźbą możnego sąsiada. Wprawdzie, pod koniec zeszłego stulecia bolesne klęski otworzyły oczy większości narodu, i gdyby za Jana Kazimierza lub za Sobieskiego znalazło się w stanie rycerskim tyle światła, ile go okazał Sejm Czteroletni, ani wątpić, że Polska stałaby dodziśdnia świetna i potężna! - W wieku XVIII już nie wystarczyło to, czemby dawniej kraj ocalał. Naród nie obronił się w czasie wojny o Konstytucyą 3-go Maja, chociaż przez światłych ludzi rządzony, bo mu zabrakło tego hartu i wierności dla sprawy, których w nas późniejsze dowiodły wypadki. Słusznie ktoś powiedział, że my zwykle półwiekiem później, widzimy jasno, co nam robić należało!...

Kiedy granice kraju były jeszcze obszerne i kiedy trochą męztwa i wytrwałych poświęceń można było otrzymać od Europy pomoc lub interwencyą, łatwiej było dziadom naszym oswobodzić się od nieprzyjaciela, - niż później naszym ojcom, ludziom Księstwa Warszawskiego, powołanym do służby, w chwili gdy Polskę już rozszarpano, i gdy naprzód o jej całość należało się dobijać. Podobnież, znośniejszem było położenie i lżejsza dla kraju służba za Księstwa, kiedyśmy mieli rząd własny a sprzymierzeńca potężnego, i kiedy jedno z tych mocarstw co rozdziałem Polski urosło, straciło interes w zabezpieczeniu drugim niecnego zaboru, - niż później, za Królestwa Kongresowego w nader niepewnych i zawikłanych stosunkach, kiedy obywatele od dobrego humoru zwycięzcy zależni, nie mniej rozwagi i ostrożności jak poświęcenia i patryotyzmu mieć byli powinni. W zeszłym wieku i za czasów napoleońskich, może dosyć było naród entuzyazmem rozpalić, rzucić go na wroga, i jedno lub dwuletniem wysileniem kraj od napaści zasłonić; ale w położeniu, które nam przygotował traktat wiedeński, dzieło odbudowania ojczyzny, już długiej, rozważnej, wieloletniej tylko pracy mogło się stać owocem. A jakaż różnica od tego co dziś jest! Wówczas, to jest za Królestwa Kongresowego, mógł naród rosnąć i zbroić się w te wszystkie środki i zasoby, których przyszła jego niepodległość wymagała; mógł bogacić się w ludzi uzdolnionych pod względem administracyjnym, cywilnym, politycznym, wojskowym, naukowym, technicznym, bez których żadna samoistna społeczność obejść się nie może; wówczas była szkoła publicznego życia, były kadry wielkiego państwa. - Naszemu pokoleniu te wszystkie korzyści odjęte! Później, to jest temu lat dwanaście, było jeszcze na ziemi polskiej choć jedno miasto po polsku i przez Polaków rządzone, - dziś i to miasto postradaliśmy; była jedność i braterstwo wszystkich warstw narodu, o których nikt nie wątpił, - dziś i ta harmonia w niejednem miejscu okazała się wątpliwą! Dziś poświęcenia potrzeba, hartu i patyotyzmu nie na to tylko, aby służyć ojczyźnie, ale aby się kształcić na pożytecznego krajowi obywatela. Dziś już wojna wydana jest wszystkiemu, co na ziemi polskiej nie czuje się Moskalem lub Niemcem, buntowniczą jest nie już nadzieja odbudowania ojczyzny, ale zachowanie naszej odrębnej narodowości! Dzisiaj zapobiegać ruinie majątkowej Polaków, starać się o podniesienie moralne niższych klas narodu, oddziaływać przeciw zepsuciu w wyższych, budzić w młodzieży sumienie obowiązku, miłość prawdy, uczucia religijne i dążność do pracy, - zbrodnią jest u tych, którzy póty się u nas czuć nie będą pewnemi, póki nas nie ujrzą o kiju żebraczym, i u tych, którzy bezpieczniejszej swemu panowaniu rękojmi nie znają, jak zatracenie w ludziach wszystkiego, co w nich nie jest zwierzęcem. Dzisiaj aby tylko pozostać wiernym Polakiem, więcej potrzeba zacności obywatelskiej, niźli jej wymagano dawniej, pod własnym rządem, aby kraj utrzymać; dzisiaj, aby sprawie dopomódz, koniecznem jest poświęceni i ogień święty, ale niemniej konieczna baczność i oględność nieustanna, i w szczupłej, jaka nam pozostała liczba środków, roztropny wybór.

Tak z każdem co przechodzi pokoleniem, coraz mniej bezpieczeństwa, coraz mniej możności, a coraz więcej przeszkód, i więcej obowiązków! I nie ma środka zapobiedz tej fatalnej gradacyi, póki się nie znajdzie pokolenie, które ze świętą rezygnacyą krzyż ten przyjąwszy, zniesie męzko ciężary i boleści położeniu naszemu właściwe; póki w krwawym znoju codziennej pracy, w ucisku codziennej abnegacyi, w ogniu pokuty nie zahartuje się do tej walki stanowczej, która w wigilią naszego zmartwychwstania odbyć z wrogami naszymi, będzie już dla niego szczęściem i nagrodą! Ani człowiek, ani naród nie odsunie od siebie kielicha, który mu przeznaczony! Pośpiech nic tu nie nada; bezsilna niecierpliwość nowej tylko przysporzy niemocy, na nowo przedłuży niewolę; nowe boleści i niebezpieczeństwa następnemu pokoleniu zgotuje! - Bo choć dzisiaj źle jest, gorzej jeszcze być może. Dzisiaj duch narodu jeszcze nie otruty, i wszyscy Polacy, ilu ich jest, gotowi stanąć do apelu. Dzisiaj jeszcze syn Polaka nie ma wyboru: albo musi być Polakiem, albo zostaje nikczemnikiem, którym gardzi świat cały. - Później może być inaczej; później, po nowych klęskach i zawodach, może znajdą się nawet uczciwi Polacy, którzy w dobrej wierze szukać będą przyszłości swej ojczyzny w jedności z Moskwą.

Zrozumieć więc obowiązki obecnej chwili, dzisiejszego pokolenia, i pełnić je codziennie z religijną sumiennością i powagą, bez lekceważenia i pominięcia, to najwyższe jest zadanie naszej polityki. - Cóż stąd, że te obowiązki nie prowadzą od razu i bezpośrednio do niepodległej ojczyzny! Życie narodu nie mierzy się żywotem ludzkim! Obywatele, mówi Skarga, powinni mieć te karność żołnierzy, których pierwsze szeregi, gdy idą zdobywać miasto, giną w fosach i od pocisków nieprzyjaciela, a następne dopiero, po ich trupach, wdzierają się na mury twierdzy. Tak ci straceni, którzy w tych hufcach męczeńskich będą, mnogością prac swych i poświęceń zawalą doły i wały, któremi Polska niepodległa od nas odgrodzona.

Nie nam przystoi mówić, że lekkie są, małoważne i małoprzydatne te codzienne powinności, które nam Bóg daje, w rodzinie i po za domem, w życiu prywatnem i publicznem. Nie to bowiem waży ani przydaje się, cobyśmy w tej chwili pragnęli czynić, ale to co w tej chwili dla sprawy robić możemy, i tylko z tego rodzi się dla niej prawdziwy pożytek a nie odnosim zawodu ani zniechęcenia. Kto zaś w chęciach albo marzeniach szukać będzie punktu wyjścia i podstawy do działania, ten albo nad ziemią niepostrzeżony od świata wciąż latać będzie, albo po to tylko na ziemię zstępować, aby kraj nowemi zbroczyć nieszczęściami. - Ani Bóg, ani ludzie nie wkładają na nikogo wielkich od razu obowiązków, nie dają mu od pierwszej chwili szerokiego pola do działania. Tylko stopniowo, tylko zasługami i sumiennem wywiązaniem się z tego co doń w każdym czasie należy, tak człowiek jak naród przychodzi do przestronniejszych, coraz mniej pośrednich, coraz bardziej decydujących ról i obowiązków. - Na giełdzie grając, można czasami wygrać znaczną fortunę, ale dotąd jeden tylko znany jest nieomylny sposób dorobienia się majątku: skrzętnością a przezornością. Jedna też nam pozostaje droga zbogacenia narodów w tyle moralnych i materyalnych zasobów, izby niemi sprostał w walce z nieprzyjaciółmi, tą jest: wszędzie, gdzie duch polski jawić się, działać i rozrastać może, tam wszędzie wkładać całą naszą zdolność, zacność i energię. Tej długiej drogi jednym wybuchem, jednym przeskokiem naród nie przebieży!

Nie mamy siły, aby przeprowadzić zmiany potrzebne nam w układzie politycznym Europy, ale tych, które sam rozwój wypadków przynosi, możemy znaleźć korzyść. Po co rozpaczać nad tą ciszą, która dziś zaległa Europę? Ani ciągła pogoda, ani ciągły pokój nie są podobne na świecie! Historya świadczy, że ilekroć państwo, które tak się wzmogło, że potęgą swoją, jak dziś Rosya, reszcie światła groziło, tylekroć wiązała się przeciw niemu Europa, aby je wywrócić, albo do naturalnych sprowadzić granic. Tak upadła potęga hiszpańska, habsburska, szwedzka, turecka i napoleońska. - Od rozbioru Polski było już pięć wojen przeciw Moskwie; wcześniej czy później nowe wybuchnąć muszą, i nową nam podać okazyą. - Ale na tym świecie do niczego, nawet do sprawiedliwości nie przychodzi się darmo; za wszystko płacić trzeba zasługą odpowiednią. Kto więc od wojen tych i od zagranicznej pomocy wszystkich nadziei dla Polski wyglądać będzie, a sam, czekając, opuściwszy ręce, zaduma się nad losem ojczyzny, ten się w rachubach swoich tak zawiedzie, jak się zawodzili wciąż ojcowie nasi przy elekcyach królów. Na każdego nowego kandydata wkładali wszystkie obowiązki obrony kraju i rządów wewnętrznych, a sami do tych ciężarów w niczem nie chcieli się przykładać. Cóż więc dziwnego, że ani porządku wewnątrz, ani bezpieczeństwa zewnątrz kraju nie było?

Wojna z Moskwą celem jest wprawdzie naszych nadziei, ale i koroną być musi naszych usiłowań. Nie same wojny znaczą w historyi świata; zdobycze w czasie pokoju odniesione niemniej są zaszczytne, niemniej bywają trwałe i stanowcze. - Bóg ważąc losy walczących narodów, kładzie na szali zwycięztwa ich czyny przed wojną spełnione. One tyleż, jeśli nie więcej, co dzielność wodzów i żołnierzy o wypadku bitew stanowią! - W pielgrzymce do ziemi świętej, kiedy lud wybrany walczył z nieprzyjaciołmi, Mojżesz wstąpiwszy na wzgórze, błagał Boga o zwycięztwo. "A gdy podnosił Mojżesz ręce, przemagał Izrael; a jeśli trochę opuścił, przezwyciężał Amalek". Temi rękoma błagalnemi, które wyproszą nam zwycięztwo w przyszłej, kiedy przyjdzie, wojnie z Moskwą, będą przed Bogiem: i dawniejsze naszych męczenników cierpienia, i dzisiejsza Polaków wytrwałość, ich dzisiejsze dla rzeczy publicznej trudy i ofiary!


 

[1] Wo ist Europa's Zukunft? Freiburg in Breisgau, Herd er'sche Verlag 1871. Przetłumaczona na język francuski w Genewie.

[2] List do Straussa, 13 września 1870.

[3] Krieg und Friede von David Friedrich Strauss. Leipzig 1870, s. 40.

[4] Świadczy o tym Possewin, mówiąc o Rusinach 1581: "Senatus et imprimis rex, qui eorum fidem suspectam habet, cupit eos catholicos fieri; etenim incolae ipsi, in schismate Moschis adhaerentes, comperti sunt orationes publice facere pro victoria eorum contra Polonos".

.: Powrót do działu Strony tematyczne :: Powrót do spisu działów :.

 
Wygląd strony oparty systemie tematów AutoTheme
Strona wygenerowana w czasie 0,202596 sekund(y)