Zdzisław Krasnodębski - O czasach postpatriotycznych


O czasach postpatriotycznych[1]

Wyschły owoc

"Owocem wiekowych prac narodu polskiego jest uczucie religijne
i patriotyczne, zwane u nas miłością ojczyzny"[2] - twierdził Mickiewicz, a Norwid pisał w słynnym liście do Michaliny Zalewskiej
z 1862 r., iż patriotyzm i historyczne uczucia są tak wśród Polaków rozwinięte, że zdejmuje kapelusz przed ulicznikiem warszawskim. Dzisiaj warszawscy ulicznicy nie przejawiają żywszych uczuć patriotycznych, chyba żeby do tych przejawów zaliczyć obsmarowywanie murów antysemickimi hasłami. Jak się zdaje, wspomniany przez Mickiewicza owoc wiekowych prac narodu zwiądł, wysechł,
a nawet pokrył się czarnymi plamami. Czyżby Polacy wreszcie stawali się społeczeństwem, a przestali być "wielkim narodowym sztandarem", co od dawna postulowano z nieuniknionymi odnośnikami do Norwida (jednak wątpić należy, żeby Norwid był zadowolony z rezultatu tej przemiany)?

Czasy, gdy chwalono w Polsce kogoś za to, że jest wielkim patriotą, dawno już minęły. Bodajże ostatni raz w mediach pojawiło się to określenie w odniesieniu do Daniela Olbrychskiego, kiedy po incydencie w Zachęcie tłumaczono, że był on zawsze polskim patriotą, co miało zapewne znaczyć, że można się po nim spodziewać zachowań nieobliczalnych, porywczych, nietolerancyjnych i mało awangardowych.

Granica między nacjonalizmem a patriotyzmem zdaje się coraz bardziej zacierać, słowa "naród" i "narodowy" nabrały negatywnych konotacji. Jak słusznie wskazuje Marek Cichocki, panuje dosyć powszechne przekonanie, że w demokracji jedyną możliwą formą jest "patriotyzm minimalnych środków". Ten jest pochwalany przez ludzi rozsądnych.

W Polsce Ludowej było inaczej. Propaganda często apelowała do uczuć patriotycznych. Czyż trzeba przypominać Związek Patriotów Polskich i ruch księży patriotów? Trzeba było być patriotą polskim, oczywiście Polski właściwej, a więc socjalistycznej. I całkiem niedawne są czasy, gdy ludzie wierzyli, że patriotą jest ten, kto pracuje na rzecz PRL, a ci, którzy ją krytykują, są w zmowie z siłami imperialistycznymi i syjonistycznymi. Celnicy przetrząsali na Okęciu bagaże w poszukiwaniu antypolskiej literatury, którą był wtedy nie tylko na przykład "Spiegel", lecz także - i przede wszystkim - paryska "Kultura", "Aneks" i wydane przez emigrację książki. Jarosław Marek Rymkiewicz, opisując, w jaki sposób we Lwowie redaktorzy "Nowych Widnokręgów" dokonywali przekształcenia Mickiewicza w ideologa Polski Ludowej, zauważył, że niezbędne było wyposażenie tak stworzonej kukły w cechę patriotyzmu: "Kukła była [...] internacjonalistą (lub ewentualnie internacjonalistą-demokratą), rewolucjonistą (lub ewentualnie internacjonalistą-rewolucjonistą, a nawet wszechświatowym rewolucjonistą), bojownikiem o wolność ludów, międzynarodowym socjalistą, wyrywała się do ruchu rewolucyjnego, świadomie stawała na drodze rewolucji, była przepojona przodującymi postępowymi ideami swojej epoki, patrzyła oczyma dekabrystów i związała się na zawsze z narodem rosyjskim. [...] Kukła była też wielkim patriotą polskim"[3]. Potem kukły, także rzeczywiste, skomponowane były inaczej, ale ingredient patriotyzmu i poczucia odpowiedzialności za "kraj między Odrą a Bugiem", "tu i teraz" nadal był niezbędny, aby inscenizacja się udała.

Także narastający ruch opozycyjny odwoływał się do kategorii narodu, łącząc ją z ideą wolności, a zarazem przeciwstawiając wspólnocie etnicznej i plemiennej. Tak było nawet - a może przede wszystkim - w jej lewicowym nurcie. Obrona wartości rozumiana była jako obrona narodu - i vice versa. Naród był wspólnotą etyczną. Jak pisał w swym słynnym eseju Adam Michnik, "naród bez imponderabiliów, naród wyrzekający się obrony tego, co nieuchwytne czasem i niemożliwe do nazwania, wyrzeka się własnej kultury, stacza się do poziomu plemienia"[4]. Opozycja nie stroniła od silnej symboliki i często poruszała strunę patriotycznej uczuciowości. Recytowanie wyuczonego na pamięć Mickiewicza dodawało aury, a wiersz Do Matki Polki ozdabiał eseje, nie rażąc patosem czy "nacjonalizmem".

W okresie stanu wojennego odwołania do narodowej solidarności nie były pozbawione emfazy, czasami wbrew deklaracjom. Wezwania do oporu odwoływały się do więzi pokoleniowej, do polskiej wspólnoty losu: "Nie stać mnie na patos, choć zapewne czas temu sprzyja, jest po temu odpowiedni. Powiem tyle: polskie pytania to pytania skierowane do każdego z nas. Polski los jest losem każdego z nas. Jest to nasz los ludzki. Bronić go musimy, jak bronili go nasi dziadowie i ojcowie. Za każdą cenę"[5].

Gdy w czasie demonstracji stanu wojennego ludzie śpiewali Rotę, intelektualiści zapominali o dowcipach Słonimskiego na jej temat i zdawali się bez reszty wtapiać w "szczep piastowy"; chodzono też tłumnie na wieczory pieśni z powstania listopadowego śpiewane przez Przemysława Gintrowskiego, a kolporterki "Tygod-nika Mazowsze" stylizowały się na łączniczki AK itd.

Jeszcze raz potwierdzało się to, o czym pisał Józef Czapski
w Na nieludzkiej ziemi, że w czasach ucisku, w czasach trudnych polska tradycja romantyczna okazywała swoją niezwykłą siłę[6]. Dzisiaj może się czasem zdawać, że niektórzy intelektualiści i politycy bardziej wstydzą się tamtych uniesień aniżeli współpracy przy budowie zrębów realnego socjalizmu, nie mówiąc już o Gierkowskiej drugiej Polsce. I to mówi o naszych czasach więcej niż cokolwiek innego.

Wtedy zaś z mitami, z irracjonalizmem, z nierozsądkiem młodości walczył dość osamotniony Jerzy Urban, nie bez racji i proroczo wskazując na terapeutyczne funkcje władzy: "Nie ma [...] innego sposobu przekształcania nieprzytomnych szaleńców w rozumnych realistów niż wchłanianie ich przez organizmy, którymi rządzi celowość i pragmatyzm. Dźwigana odpowiedzialność wyklucza życie mitami. Ciśnienie różnych konieczności ściąga z obłoków na ziemię. [...] Istnieje [...] przykre lekarstwo, które ozdrowieńczy proces przyspiesza, a nazywa się ono: władza"[7].

Jeż, który chciał być kimś innym

Dzisiaj posługiwanie się pojęciem narodu marginalizuje i uskrajnia. Nie prowadzi też do politycznych i życiowych sukcesów. Jak zauważyła parę lat temu wnikliwa publicystka: "Od pięciu lat największy problem powyborczy mają ci, którzy zwykli o żyjących między Odrą i Bugiem mówić »Naród«, mniejszej przykrości doznają używający raczej określania »społeczeństwo«, zaś najrzadziej jest ona udziałem tych, którzy patrzą na nas jak na populację, gromadząc wiedzę o warunkach życia, wykształcenia, poglądach"[8]. Już więc zdrowy rozsądek i chęć uniknięcia przykrości nakazywałby unikać tej kategorii i poprzestać na terminie populacja, neutralnym emocjonalnie i aksjologicznie. Zwłaszcza że termin naród zdaje się stać na przeszkodzie modernizacji terenów zamieszkanych przez tę populację i zdaje się prowadzić do sprawiania przykrości innym - obcym, wykluczonym, etnicznie odmiennym sąsiadom.

Nie brak w Polsce nacjonalistów i ksenofobów, którzy nienawidzą wszystkiego, co odmienne, a szczególnie mniejszości i Unii Europejskiej. W istocie, nienawiści jest wiele, ale nie brakuje też niechęci i nienawiści do Polaków i do Polski. Bardzo często jest to niechęć samych Polaków - postawa na pewno częściej dziś występująca niż tak chwalony przez romantyków patriotyzm. Nie jest to niechęć nieuzasadniona, irracjonalna. Trudno jest się powstrzymywać od takich uczuć, widząc ulice zabłoconej, styczniowej Warszawy, spotykając niektórych rodaków, na przykład tych w dresach i adidasach, na granicy polsko-niemieckiej, na polskiej wsi lub
w podwarszawskich autobusach, gdzie niestety ani poziom higieny osobistej, ani kod językowy nie zmieniły się bardzo od czasów realnego socjalizmu. Zmiana polega głównie na tym, że pojawiła się zaludniająca centrum z jego biurowcami i urzędami nowa klasa "białych kołnierzyków" czy raczej "jedwabnych krawatów", która
z tymi z autobusów podmiejskich nie chce mieć nic do czynienia. Przedstawiciele tej nowej klasy dobrze ilustrują teorię Ervinga Goffmana, odgrywając usilnie rolę "biznesmenów" lub "elity".

Powiedzmy szczerze - niestety Polska wydaje się znacznie poniżej naszego poziomu. Nic dziwnego, że mówienie o własnym kraju z lekkim obrzydzeniem należy do dobrego tonu, szczególnie gdy się przebywa za granicą. I ileż to ukazało się w ciągu tych ostatnich 12 lat tekstów pisanych według tej modły. Oto autor wypoczywa na plażach Hiszpanii, spaceruje po ulicach Sztokholmu, jeździ na nartach we Włoszech lub Austrii, a potem niestety wraca do kraju chamstwa i brzydoty. Tam czuje się świetnie, na swoim miejscu, jest u siebie, egzystencja tutaj to wygnanie, banicja, degradacja, złośliwy wybryk losu.

Ale poczucie to wynika z fałszywego obrazu i siebie, i tamtej rzeczywistości. Wszak najczęściej chodzi o autorów, którzy są
i mogą być tylko autorami lokalnymi, swojskimi i w gruncie rzeczy nieodłącznie przynależą do polskiego - a mówiąc ściśle: warszawskiego - krajobrazu, jak kiedyś wierzby płaczące, w innym zaś kraju cierpieliby niedostatek i zapewne usychaliby z tęsknoty. Także rzeczywistość, w której się tak dobrze czują na urlopie czy na stypendium, jest rzeczywistością wyimaginowaną, bo wbrew optymistycznym zapowiedziom postmodernistów zachodnie społeczeństwa nie składają się wyłącznie z turystów i stypendystów. Z początku wszystko wydaje się lepsze, piękniejsze, czystsze, beztroskie. I nikt nie widzi, że choć Warszawa nie jest może pięknością, to istnieją jeszcze takie miejsca jak Bronx, a Waszyngton również nie grzeszy urodą[9]. Inaczej jest z tymi, którzy rzeczywiście zetknęli się z inną rzeczywistością. Niedawno Agata Bielik w interesującym eseju w "Przeglądzie Politycznym" opisała pokolenie emigrantów lat 80., którzy powrócili do kraju. Doświadczenie emigracji sprawiło, że odkryli wartości umieszczone w partykularnym kontekście, wartości tradycji, a zarazem odrzucają "banalny relatywizm, pociągający tylko tych, którzy odeszli od prawd lokalnych na zbyt małą odległość, by zobaczyć prawdziwy chaos"[10].

Ów stosunek do siebie i świata zachodniego, jako świata aspiracji, utopii zrealizowanej, jest czymś bardzo wschodnioeuropejskim. Symptomem niedorozwoju i zapóźnienia jest właśnie to, że elity bardziej orientują się na ośrodki zagraniczne i bardziej identyfikują się z nimi niż z innymi warstwami własnego społeczeństwa. Jak zauważyli socjologowie, podobne zjawisko występuje w krajach Trzeciego Świata i jest jedną z przyczyn braku prawdziwej demokracji oraz rozwoju korupcji. W gruncie rzeczy to nastawienie wyrasta z tego samego kompleksu niższości, na jakim zbudowana jest postawa ciasnego, zamkniętego w sobie nacjonalizmu, pełnego lęku i zarazem samochwalstwa.

Reakcją na odczuwany nieustannie dystans między tamtą wspaniałą rzeczywistością a mizerią, w jakiej się żyje, jest chęć dostosowania się, imitacji, naśladowania lepszych. To dążenie do zmiany własnego obrazu zgodnie z oczekiwaniami innych jest tym większe, że istnieje zasadnicza rozbieżność między tradycyjnym obrazem własnym Polaków a ich obrazem w oczach innych. Dla nich jesteśmy raczej potomkami nieokrzesanych chłopów, których znają jako emigrantów przybyłych do ich krajów, a nie butnej szlachty, jesteśmy narodem w zasadzie nieistniejącym do roku 1918, a potem gnębiącym innych, bezwzględnie rozpychającym się kosztem sąsiadów, bo jak wiadomo, Białoruś sięgała aż pod Warszawę, Ukraina po Zamość i Lublin, Niemcy za Poznań, £ódź
i Bydgoszcz; narodem, który ma szczególnie dużo na sumieniu - od prześladowań innowierców, poprzez krwawą pacyfikację Ukrainy, Bromberger Blutsonntag, morderstwo w Jedwabnem, Akcję "Wisła", aż po wypędzenie Niemców itp. Najczęściej okazuje się, że ci, którzy znają doskonale tę wyliczankę, nie grzeszą znajomością innych faktów z naszej historii. I gdy dzisiaj niemieccy historycy starają się zdekonstruować "czarną legendę" Polski, nasz główny wysiłek zdaje się zmierzać w zgoła przeciwnym kierunku.

Wspominanie o tym, że to nas podzielono pod koniec XVIII wieku, uciskano w XIX i napadnięto w roku 1939, że totalitaryzm nie zrodził się w Polsce, lecz w tych dwóch wspaniałych krajach sąsiednich, którym tyle przysparzaliśmy zmartwień naszą anarchią, jest w bardzo złym tonie. Poza tym okazuje się szalenie szkodliwe dla nas samych, może bowiem odwrócić nas od Europy
i poróżnić z sąsiadami. Jak ostrzega jeden z czołowych publicystów III RP: "Martyrologiczno-heroiczna wizja własnej historii przesłania Polakom niemal zupełnie przykre fakty z przeszłości, utrwala antagonizmy wobec sąsiadów oraz utrudnia porzucenie roli ofiary
i odegranie aktywnej, konstruktywnej roli w procesie budowania europejskiej jedności i tożsamości"[11]. Najzdrowiej milczeć jest więc i o heroizmie, i o martyrologii, skupiając się na krytycznym rozrachunku. Najłatwiejszą reakcją na tę rozbieżność jest dostosowanie się do oczekiwań silniejszych partnerów, całkowite dystansowanie się wobec własnego wizerunku, dążenie do dekonstrukcji tego, co
w ich oczach jest tylko mitem (przy czym taka dekonstrukcja łączy się z budową nowych mitów, zgodnych z dominującą kulturą). Tylko że w gruncie rzeczy postawa taka, choć wygodna, nie budzi szacunku u tych, których się naśladuje. Przypomina mi ona morał pewnej książki dla dzieci, którą kiedyś ciągle czytaliśmy przy obiedzie, bo dzieci, jak wiadomo, są naturalnymi konserwatystami,
a jedzenie nie zawsze należy do ich ulubionych zajęć. Była zakupiona w Centrum Kultury NRD, ładnie ilustrowana, dość słabo przetłumaczona. Opisywała zaś historię jeża, który starał się przypodobać innym zwierzętom, zdobyć przyjaźń przez ich naśladowanie. Próbował kolejno zachowywać się jak kret, wiewiórka, jeleń. Ale im bardziej starał się, do tego nieudolnie, naśladować innych, tym bardziej był wyśmiewany. Dopiero wtedy, gdy odważył się być sobą, zyskał uznanie[12]. Nie wiem, czy książeczka ta nie powinna stać się obowiązkową lekturą dla wyjeżdżających za granicę dyplomatów
i pracowników polskich instytutów kultury.

Jest przy tym rzeczą zastanawiającą, że bynajmniej nie
w każdym przypadku stosuje się równie ostre oceny. Zachodni specjaliści od spraw Europy Wschodniej mają na przykład znacznie łagodniejszy stosunek do Rosji niż do Polski. Rzadko się pisze
o rosyjskim antysemityzmie czy rosyjskim kolonializmie, o tych górach trupów, na której ufundowana jest dzisiejsza Rosja[13]. Obraz Polski to w dużej mierze wynik wewnątrzeuropejskiego kolonializmu XIX wieku i tego, że często byliśmy Europie niewygodni. Także w Polsce potępienie polskiego nacjonalizmu łączyło się często
z pobłażliwą postawą wobec innych nacjonalizmów. Dlaczego litewski, ukraiński, francuski czy amerykański nacjonalizm miałby bowiem być czymś lepszym od polskiego? Na pewno jest rzeczą bardziej elegancką krytykować siebie niż innych, ale dokonywanie ocen z wyidealizowanego punktu widzenia, na przykład gdy się zakłada, że w przypadku narodów Europy Zachodniej etniczność nie odgrywa żadnej roli i że nie występuje tam nacjonalizm, jest tylko objawem wspominanej wyżej autoniechęci.

Wielu osobom wychowanym na dominującym na Zachodzie obrazie Polski nie może pomieścić się w głowie, dlaczego to właśnie Polska była krajem, który dobrze poradził sobie z transformacją. Why Poland? - pytała mnie amerykańska koleżanka, która jako stypendystka Fulbrighta spędziła rok w Krakowie, oczekując zapewne nędznych lepianek ze sfanatyzowaną ludnością katolicką
i uciśnionymi kobietami. Takie zaskoczenie polską rzeczywistością, która okazuje się inna niż obraz Polski znany z lektur prasy i książek, jest bardzo częste.

Ale nie tylko niechęć do Polski empirycznej, lecz także pewne cechy polskiej kultury narodowej odpychały od niej jej inteligencję - sielskość, naiwność, wiara w przetrwanie wartości, brak demonizmu, polski tradycyjny naiwny patriotyzm. Miłosz wyznawał: "Jeżeli mam być szczery, w każdym niemal Polaku wietrzę niewinność wysokiej retoryki ducha, tak że mam wspólny język tylko z Polakiem zdemonizowanym, takim, który przeszedł przez marksizm, ateizm czy może jakieś tam dewiacje"[14]. Rzeczywiście, inne kultury, zwłaszcza obu krajów sąsiedzkich, znacznie lepiej się pod tym względem prezentują, mimo wszystkich wampirycznych motywów odkrytych przez badaczy polskiego romantyzmu. Polska kultura mało była dionizyjska, zachowała tomistyczną wiarę w porządek świata, zarazem ontologiczny i etyczny. "Z trudnych do ustalenia przyczyn w kulturze polskiej bardziej niż w jakiejkolwiek innej zaznacza się optymistyczna wiara w porządek przedustawny,
z boskiego nadania, który może być naruszony, ale nie długo"[15]. Ale także to należy już chyba do przeszłości.

Jaka ojczyzna?

Może jednak da się być patriotą bez używania pojęcia narodu? Patriotyzm jest miłością ojczyzny. Ale czym jest ojczyzna, patria? Terytorium? To w polskim przypadku zmieniało się nazbyt często. Ogółem ludzi mieszkających w kraju, w którym się urodziłem? Także nie. Trudno żywić patriotyczne uczucia względem populacji. Państwem w jego istniejącym kształcie? Tym bardziej nie, gdyż wtedy rzeczywiście należałoby pracować kiedyś na rzecz PRL, wyznając patriotyzm w rozumieniu Mieczysława Rakowskiego
i innych tego typu ideologów. Niektórzy sądzą, że powinna to być
mała ojczyzna, a nie ta duża, ideologiczna. Lecz dlaczego im ciaśniej, tym ma być lepiej? Nie podzielam zachwytu polskich intelektualistów nad pięknym słowem Heimat. Zupełnie wystarczają mi "strony rodzinne". I jedną z nielicznych przewag Polski nad Niemcami widziałbym w tym braku sentymentalnej, ciasnej ideologii Heimat.

Kraj, Ojczyzna, naród: les choses vagues, rzeczy mgliste, jak je nazwał Paul Valéry, to znaczy wymykające się definicji, zbyt naładowane uczuciowymi znaczeniami. Lepiej więc w tej dziedzinie niczego nie dociskać. Tyle że nie bardzo dobrze, kiedy przynależność do danego narodu określa człowieka, jako jego główna dominująca cecha. Valéry nie musiał zajmować się Francją ani nawet zastanawiać się, co to znaczy być Francuzem, francuskość była powietrzem, którym oddychał[16].

Wyobrażenie, że angielskość, francuskość i amerykańskość
w przeciwieństwie do polskości są czymś nieproblematycznym, bezspornym, jest jednak złudzeniem. Być może w niektórych epokach taka refleksja wydaje się mniej potrzebna. Ale w przypadku Francji w czasach nowoczesnych pojawił się przecież dramatyczny konflikt różnych wizji "francuskości"[17]. Nie jest też prawdziwe twierdzenie, że "la nation" lub "the nation" - w przeciwieństwie do "narodu" - "oznaczają ogół ludności razem z zamieszkanym przez nią terytorium"[18], nawet gdyby rzeczywiście etniczne pochodzenie odgrywało w tych przypadkach mniejszą rolę.

Czy patriota musi być dumny z przynależności do jakiejś wspólnoty, do jakiejś kultury? Nie wydaje mi się, żeby było to konieczne. Ale warunkiem wstępnym jest uznanie i zrozumienie swego usytuowania, swej przynależności. Patriotyzm zakłada, że takie usytuowanie wpływa na naszą sytuację moralną i intelektualną. Bycie patriotą zakłada akceptację zobowiązań płynących z przynależności do wspólnoty nie wybranej, lecz zastanej, której jesteśmy członkiem przez urodzenie. Zrozumiały jest bunt jednostki, nowoczesnej, zindywidualizowanej i refleksyjnej, którą oburza irracjonalność, przypadkowość takiego usytuowania, bunt intelektualisty, który nie czuje się przywiązany do żadnego partykularnego kontekstu. Jednak XX wiek pokazuje jasno cenę tego buntu.

Isaiah Berlin wskazuje, że cechą nacjonalizmu jest to, iż ceni się pewne cele, przekonania, sposoby życia tylko dlatego, że są własne, swoje, a nie dlatego że uznaje się je za wartościowe same
w sobie. Ale nie zauważa, że to, co własne, ponieważ jest nasze własne, nabiera - nabierać musi - dla nas szczególnego etycznego znaczenia. Inne obowiązki mamy wobec własnej matki niż wobec cudzej, choćbyśmy nawet swoją mniej cenili; podobnie jest z krajem, narodem[19]. Jeden z najwybitniejszych filozofów współczesnych Alasdair MacIntyre wykazuje, że patriotyzm należy do klasy cnót, które zasadzają się na lojalności wobec danego narodu[20]. Oczywiście pojawia się pytanie, w jakiej mierze te zobowiązania należy przedkładać nad inne. Niewątpliwie patriotyzm wymaga czasami poświęcenia norm uniwersalnych, z drugiej jednak strony nie jest po prostu podporządkowaniem się aktualnej woli empirycznej wspólnoty. Miał rację George Steiner, gdy pisał, że nie ma takiej wspólnoty narodowej, której nie można by opuścić. Czasami właśnie opuszczenie jej jest wiernością i lojalnością - jak było na przykład w przypadku de Gaulle'a czy emigrantów niemieckich z III Rzeszy. Lojalność to nie tylko - i nie zawsze - lojalność wobec żyjących, lecz również wobec zmarłych. Także Polska to nie tylko obecny kraj o powierzchni 312 685 km2 i nie jego obecna ludność, lecz ciągłość tradycji i jej normatywna treść. Naród - w przeciwieństwie do społeczeństwa w rozumieniu wulgarnej socjologii czy
demoskopii (które w Polsce niestety zastąpiły w dużej mierze socjologię w pełnym tego słowa znaczeniu) - ma obok wymiaru empirycznego jeszcze wymiar symboliczny. Ukształtowany w dziejach ma narratywną teleologiczną tożsamość, wyrażającą się w także w mitach,
w biografiach, w kulturze, w historycznej opowieści. Ów wymiar splata się z realnym, w nim się wyraża, ale nie jest z nim tożsamy.

Jak pisał Eric Voegelin, "ludzkie społeczeństwo nie jest po prostu faktem lub wydarzeniem w świecie zewnętrznym. [...] Społeczeństwo rozświetlone jest [...] przez symbole, i to o różnych stopniach złożoności - od rytuału, poprzez mit do teorii - symbole te o tyle rozświetlają społeczeństwo znaczeniami, o ile wewnętrzna struktura takiego kosmionu, a więc związki między ludźmi i grupami, istnieje jako całość i jeśli jest otwarta na tajemnicę ludzkiej egzystencji. Samorozświetlanie społeczeństwa przez symbole jest nieodłączną częścią społeczeństwa jako czegoś, co jest dziełem nie tylko przypadku czy umowy"[21]. Otóż Polska jest rozświetlona
w nieco inny sposób niż Francja czy Ameryka. Patriotą jest ten, kto - mówiąc patetycznie - przyczynia się świadomie do tego, aby to światło nie zgasło.

Biały koń

Przynależność do narodu polskiego, bycie Polakiem było - i ciągle jest - szczególnie trudne. Trudniejsze niż bycie Francuzem, Amerykaninem, Anglikiem, także Węgrem czy Czechem. Być może trudniejsze nawet niż bycie Niemcem, choć noszenie piętna narodowosocjalistycznej przeszłości na pewno nie jest rzeczą łatwą. Bycie Polakiem oznacza przynależność do narodu kiedyś podbitego
i poniżanego, a dzisiaj - mimo wszystkich przemian - często lekceważonego i niezbyt cenionego.

Poprzednie pokolenia były oczywiście w znacznie gorszej sytuacji. Bycie Polakiem oznaczało konfrontację z wymaganiami, którym nie każdy chciał i mógł sprostać, zostawiły one mało miejsca na indywidualizm, szukanie własnej drogi. Miłosz wyznaje to otwarcie: "Polska mnie przeraża. Powiedzmy, że przerażała mnie przed wojną, podczas wojny, i przeraża przez całe te dziesięciolecia po wojnie. Jak powinien zachować się schwytany przez nią człowiek (urodzenie się tam czy język) jeżeli chce być rozumny, trzeźwy, spokojny, a przy tym uczciwy? Jeśli uważa te bezustanne ofiary, konspiracje, powstania za zupełny nonsens, po prostu dlatego że
w »normalnych« krajach tego nie ma? I ostatecznie, jeżeli 99% Francuzów żyło jak zwykle po klęsce 1940 roku, to jest to normalne"[22].

Jak dzisiaj odnosilibyśmy się do przeszłości Polski, gdyby rzeczywiście była to tylko historia kompromisów, hiperrealizmu, małego egoizmu i kolaboracji? Miłosz i Gombrowicz bali się Polski bohaterskiej, zmuszającej do poświęcenia, do podporządkowania własnych ambicji, talentu, własnych dążeń narodowi. Dzisiaj może się zdawać, że ci dwaj intelektualiści bali się jakiejś ułudy, "mitu", fałszywego heroicznego wizerunku, podczas gdy Polska prawdziwa to była Polska kolaborantów, szmalcowników i kombinatorów, w której znalazłoby się dość miejsca na indywidualne strategie życiowe.

Maria Janion w przemówieniu wygłoszonym na Zamku Królewskim w Warszawie podczas uroczystości wręczenia Nagrody Wielkiej Fundacji Kultury trafnie mówiła, nawiązując do Józefa Czapskiego: "Istota polskości odczytana przez poezję polską to
w tej perspektywie »przykucie przez ofiary niewinne«. Polakiem jest ten, kto tych ofiar niewinnych nie może zapomnieć, najokrutniejsza krytyka Polski nie może przekroczyć tego niewidzialnego łańcucha, który łączy nas z naszymi niewinnymi ofiarami. Nie możemy zapomnieć tych ofiar. Nie możemy zapomnieć tych cierpień i dlatego nie zerwiemy z polskością".

Niestety w dalszej części książki okazuje się, że chodzi o ofiary, które padły z naszych rąk. Autorka - tym razem - nie pisze prawie nic o ofiarach złożonych przez Polaków. Naturalnie nie powinniśmy zapominać tych, których skrzywdziliśmy, ale okrutna krytyka wielu autorów wydaje się nie przykładać żadnej wagi do owego niewidzialnego łańcucha, o którym mówiła Maria Janion. Tak jakby zobowiązania moralne i intelektualne płynęły tylko ze zbrodni naszych przodków, lecz nie ich poświęcenia. Jakbyśmy mieli moralne zobowiązania tylko względem rabina Piekarza, lecz już nie wobec Karola Levitoux, Zygmunta Sierakowskiego czy ks. Jerzego Popiełuszki - i jakby się one wykluczały.

Tak można by sądzić, zważywszy na niezwykle radykalny wniosek, jaki z debaty o Jedwabnem wyciągnął Marcin Król. Autor Podróży romantycznej stwierdził, że Jedwabne to dla niego "koniec możliwości myślenia Polaków o sobie samych w pewien sposób. [...] Takiego mianowicie, że należymy do jakiejś wspólnoty określanej jako »polskość« czy »ojczyzna«. Wiele o owej ojczyźnie pisałem
i uważałem, że jest ona dla nas niezbędna. Już nie. Tamta »polskość« i tamta »ojczyzna« zakończyły swój żywot"[23].

Patriotyzm jest lojalnością, wytrwałością w obowiązku i lojalności. Wybitny polski intelektualista, który był niegdyś uosobieniem niezłomnej, patriotycznej postawy, symbolem Polski heroicznej, wyraził to dosadnie, lecz też niezwykle trafnie, mówiąc o swojej odpowiedzialności politycznej jako przywódcy intelektualnego
i politycznego oporu wobec komunizmu: "Jeśli posadzili cię na tego białego konia, którym miał do Polski wrócić generał Anders, to nie możesz się na nim zesrać. W żadnym bądź razie jak jesteś ¯ydem
i patrzy na ciebie cały naród"[24]. Odwołał się więc do jednej z najbardziej wyszydzanych przez komunistów mitycznych nadziei Polaków - powrotu generała Andersa na czele polskiej armii, wyzwolenia, oczekiwania happy endu, jeszcze jednego przejawu naiwnej wiary w przedustawną harmonię. W tych słowach jest poczucie odpowiedzialności za naród, rozumienie wagi symboliki i symbolicznej reprezentacji, a także świadomość, że istnieją antysemickie uprzedzenia, lecz że nie naruszają one i nie dyskredytują narodu jako formy naszego życia społecznego, że budowanie solidarności narodowej i przezwyciężanie uprzedzeń to nie walka z symbolami, mitami i nadziejami, lecz rozwijanie ich wolnościowego sensu. Jednak po 1989 nazbyt często usiłuje się nas przekonać, że nigdy nie istniał ów biały koń, lecz jedynie jakaś brudna, nędzna szkapa, że tylko bat i wędzidło powstrzymywało ją od tratowania innych,
a teraz, gdy tego wędzidła zabrakło, znowu stała się niebezpieczna
i powinniśmy się jej pozbyć jak najszybciej.

Patriotyzm nie wyklucza wolności i nie wyklucza etyczności. "Jesteśmy - pisał ks. Józef Tischner - Polakami nie na zasadzie wymiany, lecz na zasadzie wzajemności. Tworzymy w sobie naszą polskość. [...] Jedno trzeba mocno podkreślić: w tworzeniu tym nie ma żadnej konieczności. Znaczy to: polskość jest propozycją etyczną i dlatego można się do niej nie przyznać, a - przyznawszy się - można odejść, można ją zdradzić"[25]. Marek Cichocki pisze o tym, że patriotyzm łączy się zawsze z gotowością poświęcenia się dla wspólnoty, walki w jej obronie. Ale mówienie o patriotyzmie zakłada też, że jest sensownie mówić o jego braku, w skrajnych przypadkach nawet o zdradzie. Zapewne często oskarżenia o zdradę padały wtedy, gdy chodziło o rozbieżności między różnymi wyobrażeniami dobra ojczyzny. Konflikt dotyczył dwu różnych koncepcji, uczciwie pomyślanych. Czasami patrioci okazywali się zdrajcami (także niektórzy targowiczanie czuli się patriotami), a ci, którzy uchodzili za zdrajców - patriotami.

Dzisiaj w Polsce zderzają się ze sobą różne patriotyzmy, różne wyobrażenia na temat tego, w czym leży dobro tego kraju. Ale czasami to dobro rozumiane jest jako przekształcenie narodu, jego zamiana w otwarte społeczeństwo - takie, w którym uczestniczy się na zasadzie dobrej woli, do którego można dowolnie wejść lub wyjść i którego jedność zasadza się na jedności interesów. Czasami staromodnemu patriotyzmowi przeciwstawia się pragmatyzm,
o którym nieustannie słyszymy i czytamy, że stanowi on zasadniczą cechę dobrego polityka, jego najistotniejszą cnotę. Ten tzw. pragmatyzm jest z istoty sprzeczny z patriotyzmem, nawet jeśli przyczynia się do dobra - na przykład pomyślności gospodarczej - danego kraju i zyskuje poklask jego populacji. Nie tylko dlatego, że działania obliczone wyłącznie na korzyści, na skuteczność łatwo mogą popaść w konflikt z głębiej rozumianym dobrem wspólnym,
z normatywną treścią tradycji. "Zdradzić - ostrzegał poeta - jest to opuścić ideę trudną do zrealizowania, to porzucić żmudny obowiązek dla korzyści namacalnych, widocznych i łatwo uchwytnych"[26]. Pragmatyzm jest sprzeczny z patriotyzmem z przyczyn zasadniczych - gdy staje się postawą powszechną i wyłączną, niszczy ten rodzaj stosunków między ludźmi, między obywatelami, tę symboliczną i realną więź, dzięki której patriotyzm jest w ogóle możliwy.



[1] Artykuł opiera się po części na fragmentach jednego z rozdziałów mojej książki Demokracja peryferii.

[2] A. Mickiewicz, Literatura słowiańska. Kurs czwarty, [w:] Dzieła, t. XI, Warszawa 1998, s. 161.

[3] J. M. Rymkiewicz, Sługa Maryi Adam Mickiewicz, [w:] D. Siwicka, M. Bieńczyk (red.), Nasze pojedynki o romantyzm, Warszawa 1995,
s. 183.

[4] A. Michnik, Cienie zapomnianych przodków, [w:] tenże, Szanse polskiej demokracji, Londyn 1984, s. 119.

[5] Tenże, Powstanie listopadowe - "Polskie pytania", "Krytyka" 17, Warszawa 1984, s. 88.

[6] Czapski pisał: "Dębione w szkołach strofy Mickiewicza, deklamowane sto razy na oficjalnych akademiach: Reduta Ordona czy wiersz Do Matki Polki, powlekały się pokostem nudy, dla niejednego przestały wprost istnieć. Na pierwszej, znowu niedozwolonej, akademii 11 listopada 1939, w obozie Starobielskim, słuchaliśmy ich w osłupieniu ze ściśniętym gardłem" (Na nieludzkiej ziemi, Paris 1984, s. 206).

[7] J. Urban, Kuracja, [w:] Samosądy, Warszawa 1983, s. 101. Urban ubolewał wtedy, że "każdemu guru łatwiej byłoby niż Jaskierni skutecznie wezwać obrażone pokolenie od kontemplacji do pomachania skrzydłami", oraz zgadzał się z Krzysztofem Teodorem Toeplitzem, że "pokolenie dzieci ludzi dzisiaj młodych wystawi kiedyś rodzicom gorzki rachunek za szaleństwa »Solidarności«, za irracjonalizm polityczny
i światopoglądowy", tamże, s. 98-99. Wyszło trochę inaczej, a Jerzy Jaskiernia wzywa obecnie bardziej skutecznie do machania skrzydłami, choć ciągle ma kłopoty sądowe w związku z całkiem innym rachunkiem.

[8] T. Bogucka, Polak po komunizmie, Kraków/Warszawa 1997, s. 188.

[9] Paul Berman opisuje w swojej znakomitej książce o pokoleniu 1968, jak to czeski znajomy pokazywał jemu, przybyszowi z Ameryki, praskie blokowisko jako przykład nędzy i upadku, do których doprowadził komunizm, co dla niego było wyrazem "oceanu iluzji, jeśli chodzi o Amerykę". Amerykańskie slumsy nie były bynajmniej wymysłem komunistycznej propagandy (co nie znaczy, byśmy musieli się cieszyć osiągnięciami budownictwa socjalistycznego. Por. P. Berman, A Tale of Two Utopias. The Political Journey of the Generation of 1968, New York-London 1997, s. 201).

[10] A. Bielik-Robson, Powrót, "Przegląd Polityczny", nr 50, 2001, s. 63.

[11] J. A. Majcherek, W poszukiwaniu nowej tożsamości, Warszawa 2000, s. 15.

[12] Trzeba jednak dodać, że walnie przyczynił się do tego fakt, że miał kolce, którymi obronił się przed atakiem organizującego ten mobbing jeżozwierza.

[13] Dlatego taką rewelacją jest książka Ewy Thompson, Imperial Knowledge. Russian Literature and Colonialism, Westport/London 2000 (wydanie polskie Trubadurzy imperium, przeł. Sierszulska, Kraków 2001).

[14] C. Miłosz, Rok myśliwego, Paryż 1990, s. 36.

[15] Tenże, Ziemia Ulro, Paryż 1980, s. 104.

[16] C. Miłosz, Rok myśliwego, dz. cyt., s. 144.

[17] Ostatnio pisał na ten temat P. Birnbaum, La France imaginée, Paris 1998.

[18] C. Miłosz, Szukanie ojczyzny, Kraków 1992, s. 153.

[19] D. Miller, The Ethical Significance of Nationality, "Ethics" 98, lipiec 1988, s. 647-662; por. także tego samego autora: Citizenship and National Identity, Cambridge 2000.

[20] Korzystam tutaj z przekładu niemieckiego: Ist Patriotismus eine Tugend?, [w:] A. Honneth (red), Kommunitarismus. Eine Debatte über die moralische Grundlagen moderner Gesellschaften, Frankfurt a. Main 1995.

[21] E. Voegelin, Nowa nauka polityki, przeł. P. Śpiewak, 1992, s. 37.

[22] C. Miłosz, Rok myśliwego, dz. cyt., s. 232.

[23] Akt skruchy i co dalej. W rozmowie redakcyjnej udział biorą: Marcin Król, Paweł Śpiewak i Marek Zalewski, "Res Publica Nowa", lipiec 2001, s. 6.

[24] A. Michnik, Diabeł naszego czasu, Warszawa 1995, s. 424.

[25] J. Tischner, Polska jest Ojczyzną, Paris 1985, s. 109.

[26] A. Mickiewicz, Literatura słowiańska. Kurs drugi, [w:] Dzieła
t. IX, Warszawa 1997, s. 250.

Pierwodruk: Znak, Nr 563, kwiecień 2002, s.77-92

Tekst znalazł się w pierwszym z dwóch tomów esejów i szkiców Zdzisława Krasnodębskiego "Drzemka rozsądnych"



2005 ©  Ośrodek Myśli Politycznej
http://www.omp.org.pl/