Strona główna | Czytelnia | Publikacje | Informator | Zarejestruj się | Zaloguj | Odzyskiwanie hasła | English Version
OMP

Główne Menu

Nasi autorzy

Strony tematyczne

Sklep z książkami OMP

Darowizny na rzecz OMP

Księgarnie z książkami OMP
Lista księgarń - kliknij

Jan Filip Staniłko - O lewicy i prawicy
.: Data publikacji 18-Wrz-2005 :: Odsłon: 2365 :: Recenzja :: Drukuj aktualną stronę :: Drukuj wszystko:.

W Polskich dyskusjach o lewicy i prawicy panuje pojęciowy zamęt. Wynika on z wielu przyczyn, które nie dadzą się sprowadzić do pojedynczej, zgrabnej formuły. Jasne definicje tych zjawisk już dość dawno temu przestały być oczywiste: zarówno na Zachodzie, skąd zazwyczaj czerpano w Polsce język polityczny, ale także z przyczyn, które wynikają z lokalnego doświadczenia historycznego tej części Europy. Jestem głęboko przekonany, że aby toczyć rzeczowy - i zaiste potrzebny w Polsce - spór, który nie będzie tylko batalią na puste słowa, należy zaprowadzić elementarny porządek w tej dziedzinie. Zadania tego podejmuję się dokonać jedynie w ograniczonym zakresie, co wymusza tak publicystyczna konwencja, jak i niesłychana rozległość zagadnienia.

Przede wszystkim pamiętać należy, że rozróżnienie na prawicę i lewicę jest rozróżnieniem historycznym. Oznacza to, że był taki czas, kiedy ono nie istniało i należy dopuścić taką możliwość, że może z czasem również wyjść z użycia. Aby dobrze zrozumieć charakter tej dychotomii należy zrozumieć, kiedy ona powstała i z jakimi procesami cywilizacyjno-politycznymi była powiązana. Rozróżnienie na prawicę i lewicę powstało w czasach Rewolucji Francuskiej i pochodzi od stron, po których zasiadali w Stanach Generalnych reprezentanci ludu i arystokracji wobec tronu króla Francji.

Jest to, wbrew pozorom, sprawa niebagatelna, ponieważ oznacza to, że pierwotne źródło i znaczenie tego rozróżnienia można odnaleźć w "starożytnym", greckim podziale na biednych i bogatych, który to, już wg Arystotelesa, miał stanowić oś politycznych sporów w każdym państwie. Oczywiście z czasem bieguny tego sporu przeszły głęboką metamorfozę, w wyniku której w XVIII-wiecznej Francji siedzieli naprzeciwko siebie reprezentanci arystokracji i mieszczaństwa, czyli - by posłużyć się językiem marksistowskim - burżuazji. Po drugie, pamiętać należy, że rozróżnienie to osadzone jest w politycznym doświadczeniu Francji, które owszem jest kluczowe dla kontynentalnej Europy, jednak już nie dla krajów anglosaskich, Niderlandów i - o czym już dawno chyba zapomnieliśmy - również nie dla Polski. W jakimś sensie, w polskim kontekście pasożytowało ono przez cały XIX w. na rodzimej, zakorzenionej głęboko w naszej kulturze postawie republikańskiej, której symbolami były: Konstytucja 3. Maja i osoba Tadeusza Kościuszki (patrz np. "Wesele" Wyspiańskiego).

Powróćmy jednak do kontekstu zachodnioeuropejskiego. Mimo, że u samego początku "prawica" i "lewica" oznaczały tradycyjne ("starożytne") strony politycznej sceny, to jednak do połowy XIX w. stały się bardzo funkcjonalnym narzędziem opisu przemian właściwych epoce modernizacji. Wiek XIX - wiek modernizacji - jest bowiem kluczowy dla dzisiejszej klasyfikacji postaw politycznych. To w tym czasie, w reakcji na Rewolucję Francuska i postępujący proces industrializacji, rozwija się postawa konserwatywna, którą można bez większych problemów uznać za doktrynę arystokratyczną. Mieszczaństwo posiada już od XVIII w. swoją doktrynę, którą jest liberalizm. Wraz z powstaniem ideologii marksistowskiej, swoją doktrynę uzyskuje nowa, nieznana dotąd klasa społeczeństw europejskich - robotnicy (proletariat). Te trzy główne (choć nie jedyne) nurty polityczne ponownie należy odnieść do francuskiej sceny politycznej: kolejne monarchie i cesarstwa francuskie w XIX w. swoją bazę społeczną znajdowały na prawicy: czyli w arystokracji i mieszczaństwie. Te dwie partie (od łac. pars, partis - część), czy - mówiąc językiem socjologicznym - klasy, utożsamiane były z tym, co tradycyjnie nazywamy prawicą. Z kolei marksizm i pierwsza Międzynarodówka (powstała w połowie wieku, w Anglii!), mające ambicję stać się przeciwwagą dla prawicy, przejęły i niemal zmonopolizowały etos reprezentantów "ludu" - identyfikując go z robotnikami.

Od tego momentu sprawa mocno się komplikuje, ponieważ mówienie o marksizmie - wciąż jeszcze stanowiącym na Zachodzie żywą inspirację intelektualną - wikłać musi się nieuchronnie w ocenę wszystkich potworności, jakie w imię tej niezbyt - podkreślmy to - wyrafinowanej doktryny filozoficznej, uczynili jej wyznawcy. Słowo wyznawcy nie jest tu użyte przypadkowo. Bowiem nie można przemian politycznych ostatnich 250 lat (a co za tym idzie pojęć je określających) opisać, bez odniesienia do przemian społecznych, a przede wszystkim kulturowych tego okresu - czyli koniec końców, bez odniesienia do chrześcijaństwa. Jest dla mnie niezaprzeczalnym faktem, że to, co tradycyjnie lewicowe - o tyle, o ile czerpie z tradycji Oświecenia, czyli np. z marksizmu - było wobec chrześcijaństwa wrogie. W tym kontekście można spór konserwatywnej prawicy i lewicy sprowadzić do rywalizacji dwóch historii: historii zbawienia i historii postępu (liberalizm był zazwyczaj stanowiskiem ahistorycznym). Innymi słowy, tym, co trwałe w polemice prawicy z lewicą na Zachodzie, aż do lat 70. XX. w. wieku - jest podział na obrońców religii i tradycyjnej obyczajowości (czyli prawicę) oraz zwolenników rozmaicie rozumianej rewolucji (lewica).

Okazuje się zatem, że u podstaw myślenia w kategoriach lewicy i prawicy leży fundamentalne rozdarcie cywilizacji europejskiej, datujące się od czasów Oświecenia. Prawica stała zazwyczaj w obronie tego, co tradycyjnie związane z instytucjami stworzonymi w cywilizacji chrześcijańskiej, lewica zaś zazwyczaj głosiła potrzebę stworzenia nowej cywilizacji i nowej kultury. Postawa prawicowa jest zatem - na terenie kultury - postawą defensywną, zaś postawa lewicowa - ofensywną. Człowiek prawicy (w tym kontekście podpada on pod definicję konserwatysty) podkreśla ludzką omylność i ograniczoność, a w konsekwencji nietrwałość i ułomność konstrukcji politycznych. Człowiek lewicy wierzy w ideały humanitarne: w altruzim (lewicowy odpowiednik chrześcijańskiego miłosierdzia), w dobrą naturę człowieka i jego zdolność do nieskończonego doskonalenia oraz zaprowadzenia na ziemi sprawiedliwego ładu. W tym też sensie można mówić i mówi się często o prawicowości i lewicowości różnych wybitnych artystów i pisarzy. Nie ulega przy tym wątpliwości, że wśród koryfeuszy modernizmu europejskiego ilościowo zdecydowanie przeważały postawy lewicowe.

Obok sensu kulturowego, podział na prawicę i lewicę miał swoje zasadnicze zastosowanie na terenie myśli ekonomicznej. Polemika co do tego, który typ gospodarki: czy ten oparty na mechanizmach rynkowych i własności prywatnej, czy też ten oparty na własności kolektywnej i centralnym planowaniu długo nie był możliwy do rozstrzygnięcia, z powodu braku materiału empirycznego. Jednym z paradoksalnych wątków tej historii jest fakt, że London School of Economics - twierdzę liberalnego myślenia o ekonomii, zakładali lewicowi intelektualiści: dramaturg G. B. Shaw oraz Beatrice Webb. Podkreślić należy, że właściwie cały XX w. jest okresem zwątpienia w liberalny model gospodarki. Jako dowód niech służy niezaprzeczalny fakt, że gospodarka światowa osiągnęła poziom wymiany handlowej z 1914 r. dopiero w latach 90.! Możliwym wytłumaczeniem tego faktu może być... zwiększenie roli ruchów masowych - tak demokratycznych, jak faszystowskich - w europejskiej polityce po I. wojnie światowej. Schlebiająca egalitarnym uczuciom mas ideologia lewicowa oraz klimat intelektualny, który w latach 40. F. A. Hayek oddawał jednym zdaniem: "Dziś już nikt nie mówi: <<Wszyscy jesteśmy socjalistami>>, ale tylko dlatego, że stało się to tak oczywiste" sprawiały, że myślenie wolnorynkowe na wiele lat odeszło do lamusa. Upadek bloku komunistycznego i niewydolność "państwa dobrobytu" udowodniły, że tradycyjne idee lewicowe kłócą się z logiką efektywności, z drugiej jednak strony wywołały też bezkrytyczne (również w Polsce) zachłyśnięcie się "obiektywnymi" mechanizmami wolnorynkowymi a zapoznanie roli dobrego zarządzania (good governance), etyki i kapitału społecznego w dobrym gospodarowaniu.

Rozważając tę historię nie można nie dotknąć kwestii tak ważnej, ale jednocześnie tak bardzo złożonej, jak lewicowe i prawicowe koneksje z totalitaryzmami. Przede wszystkim, czas wreszcie skończyć z mitem totalitaryzmu prawicowego - nazimu i lewicowego - komunizmu. Oba totalitaryzmy były ideologiami lewicowymi! Wiele zapewne wyjaśnia fakt, że autorem tego przeciwstawienia jest Willi Münzenberg, genialny propagandysta Kominternu (!). To przeciwstawienie prawicowego (czytaj: złego) nazimu i lewicowego (czytaj: dobrego) komunizmu okazało się niezwykle trwałym kłamstwem propagandowym, a jego losy pokazują, po pierwsze, jak skuteczna była propaganda sowiecka, a po drugie, jak wielka była naiwność lewicowych akademików i intelektualistów, którzy to oczywiste nadużycie zaakceptowali. To, co bezsprzecznie obciąża sumienie chrześcijańskiej prawicy w pierwszej połowie XX w., to jej całkowite zdominowanie przez faszyzm w obliczu zagrożenia komunistycznego, czego przykładem jest faszystowski konserwatyzm generała Franco. Gwoli porządku należy podkreślić, że (nacjonalistyczny) faszyzm (czyli coś innego, niż rasistowski nazizm) był najpopularniejszą ideologią pierwszej połowy XX w.: od Anglii, przez Francję, Hiszpanię, Włochy, Rumunię, a także Polskę (np. nazywający siebie faszystą Eligiusz Niewiadomski, czy ONR).

Czasy powojenne podzieliły Europę radykalnie. Na Zachodzie po prawej stronie jest to najpierw polityczny i moralny renesans chadecji, czego symbolicznym znakiem jest toczący się dziś beatyfikacyjny proces jednego z ojców założycieli Unii Europejskiej - Roberta Schumana, a następnie jej postępująca laicyzacja, której świadkami jesteśmy dziś. Po stronie lewej jest to stopniowe rozczarowanie ideologią komunistyczną, ale nieprzemijające przejęcie tzw. ideałami Rewolucji Francuskiej i ideą humanitarną, których depozytariuszami stała się "New Left" - "Nowa Lewica". Tutaj za symboliczną - i wielce dwuznaczną - postać uchodzić może Alexandre Kojeve: zafascynowany stalinowskim terrorem rosyjski emigrant, wybitny interpretator Hegla, intelektualny ojciec elit Francji (na jego seminarium w latach 30. chodzili m.in.: R. Aron, G. Bataille, A. Breton, R. Caillois, P. Klossowski, J. Lacan, M. Merleau-Ponty, R. Queneau, J.-P. Sartre, J. Wahl, E. Weil i in.) a również wysoki urzędnik Komisji Europejskiej (stąd kontakty z V. Giscard Destain). We wszystkich krajach zachodnich (w tym USA) wielką rolę odgrywa dziś pokolenie lewicowej kontrkultury 68. r., które zmonopolizowało niemal zupełnie największe zachodnie uniwersytety (stąd taka popularność francuskich humanistów: Sartre, Foucault, Barthes, Lacan, Derrida). W USA żywot takiej lewicy, jaką znała Europa zapoczątkowała dopiero wielka fala imigracji intelektualistów w latach 30, głównie niemieckich Źydów. Obecnie amerykański lewicowiec nazywa siebie liberałem.

Dzisiejsza liberalna lewica zachodnia, mająca w Polsce coraz głośniejszych zwolenników, jest hybrydą dwóch nurtów politycznej myśli Oświecenia. Z jednej strony po liberalizmie dziedziczy indywidualistyczny punkt widzenia i ciągoty do etycznego utylitaryzmu. Stąd liberał ponowoczesny mówi o wyborze tożsamości, która jest przecież konstruktem (nie ma właściwie nic naturalnego) oraz daje przyzwolenie wszystkiemu, co zmniejsza cierpienie i zwiększa obszar wolności: np. aborcji i eutanazji. Z drugiej strony w spadku po marksizmie przejęła linearną wizję dziejów postępu oraz troskę o margines społeczny. W tym wypadku dzieje zmierzają nadal do internacjonalistycznej utopii, choć narody - które wg liberała kończą się od 200 lat - są uparte i skończyć się nie chcą. Zmienił się jednak podmiot owej zmiany dziejowej - tak, jak niegdyś był nim proletariat, tak dziś jest to przede wszystkim człowiek z kulturowego lub społecznego marginesu, odmieniec i wyrzutek ("wykluczony przez patriarchat"). Stanowisko to dziedziczy wszystkie oczywiste słabości swoich "rodziców": człowiek rodzi się we wspólnocie a nie samotny; jeśli gdzieś państwo narodowe przeżywa kryzys to z pewnością jest tak na Zachodzie i to głównie za sprawą... dokonań lewicy (oba totalitaryzmy były lewicowe!). Zatem dziś jaśniej, niż kiedykolwiek wcześniej widać, że podział lewica-prawica jest pokłosiem wojny Oświecenia z chrześcijaństwem, cywilizacji nowej ze starą.

W Polsce powojennej prawicowość jako postawa polityczna właściwie straciła sens wobec realiów państwa totalitarnego. Partie prawicowe dogorywały na emigracji lub w ubeckich jatkach i ostatecznie miejsce reprezentanta milczącej (czyli nienależącej do PZPR) większości społeczeństwa zajął - nie pierwszy już raz w historii Polski - Kościół katolicki, czyli instytucja celom politycznym oddana jedynie przygodnie i z konieczności. Natomiast nie będzie chyba nazbyt kontrowersyjnym stwierdzenie, że największy kłopot mamy dzisiaj w Polsce z lewicą i jej przeszłością.

Problem jest złożony. Po pierwsze, polega na tym, że na palcach kilku rąk można policzyć ludzi, którzy nie przeszli przez okres służby i fascynacji komunizmem. Największe autorytety polskiej humanistyki: m.in. Kołakowski, Bauman (pułkownik UB), Baczko, Pomian, Walicki, Szacki, Janion; wybitni pisarze: Miłosz, Iwaszkiewicz, Konwicki, Andrzejewski, Lipski (by poprzestać na tych, którzy odegrali znaczącą rolę po latach 50.) miało krótszy lub dłuższy flirt z systemem lub "tylko" z marksizmem. Oczywiście każdy z tych przypadków jest inny i żadnej żelaznej prawidłowości z tego faktu nie da się wyprowadzić, choćby dlatego, że nie jeden z wymienionych ma ogromne zasługi wobec wolnej Polski. Jednak pozostaje pewien moralny problem, który zwięźle ujął w "Dzienniku 1954" Leopolda Tyrmand: "[...] nie to jest najsmutniejsze, iż udręka jest nagminnym udziałem tych, co nie chcą być nikczemni i starają się nie być głupi. Ponure i bolesne jest to, że po latach łajdacy i durnie dochodzą do przyzwoitości i rozsądku nie walcząc o nic i nie poświęcając niczego - jedynie wymykając się konfrontacjom ze złem aż do czasu, gdy słuszność i uczciwość zwyciężą same, przy pomocy historii lub tylko mody." Z kolei pokolenie roku 68. (Kuroń, Modzelewski, Michnik, Bogucka) - często zaangażowane w działalność społeczną (KOR, ROPCIO) - próbowało stworzyć niemarksistowską lewicową alternatywę w oparciu o koncepcję nomenklatury jako państwa/klasy (np. Leszek Nowak), będącą apologią tolerancyjnego centralizmu państwowego.

Po drugie, nie można tak po prostu nie zauważać, że w "peereli" zaszły procesy modernizacyjne. Polska nie wyszła w 89. r. z zamrażarki. Wiele z przemian, które na Zachodzie przybrały gwałtowną postać: np. rewolucja seksualna, radykalny feminizm (najczęściej marksistowskiej proweniencji) miało lub ma w Polsce postać dużo bardziej łagodną. Paradoksalnie, czynnikiem łagodzącym było równoważenie się komunistycznego ideału pracy obu płci (sfera państwowa) z głęboko chrześcijańskim podłożem polskiej kultury (sfera prywatna). Owo religijne nasycenie polskiej kultury, jest dziś dla wielu ludzi (nowej) lewicy dowodem jej zacofania, jednak konsekwencją tej postawy jest całkowita negacja tego, co tradycyjne i polskie (proletariusz nie ma ojczyzny), a więc popadnięcie - niczym w XVIII w. - w prymitywny kosmopolityzm. Z zewnątrz wygląda to jednak zupełnie inaczej. W swojej ostatniej książce The Future of Freedom Fareed Zakaria poświęca Polsce jedno, ale bardzo znaczące zdanie: "Polska demokracja była wzmacniana przez silny, niezależny kościół." I RP wybrnęła z kulturowego kryzysu dzięki oświeconemu klerowi (Konarski, Krasicki, Staszic, Kołłątaj itp.), co jest unikatem w historii kultury europejskiej! Dziś, w III RP, kiedy sytuacja zdaje się powtarzać, należy pamiętać lekcję historii.

Po trzecie, trzeba odnieść się do 15 lat przygód lewicy w III RP, czego nie da się zrobić bez rozliczenia z przeszłością. W związku z tym, po czwarte, należy znaleźć odpowiedź na pytanie, jak po doświadczeniu komunistycznym można w ogóle być dziś człowiekiem lewicy w Polsce? To zakłada odpowiedź na pytania: Czy w naszej części Europy po II. wojnie światowej rządziła lewica? Czy ten wzorzec/wzorce postępu, który był realizowany w PRL miał coś wspólnego z tymi, które propagują na Zachodzie intelektualiści "New Left", feministki czy zieloni? Innymi słowy, należy zapytać, czy istnieć może swoiście polska lewica?

Myślę, że odpowiedź na to pytanie może być twierdząca. Nie należy zapominać, że istnieje w Europie długa tradycja niemarksistowskej lewicy skandynawskiej. Zatem istnieć może w Polsce swoiście polski typ lewicy. Na pewno powinien on - podobnie jak ów skandynawski - zachować wspaniałą "solidarnościową" tradycję bliskiej współpracy z Kościołem, tak by wydobyć olbrzymi kapitał społeczny drzemiący w Polsce parafialnej. Z oczywistych względów wyklucza to nawiązanie do laickiego etosu lewicy francuskiej, dominującego w UE, i tak dzisiaj przez kolejne pokolenie warszawskich postępowych intelektualistów propagowanego. Tradycja jest właściwie gotowa: jest to etos lewicowej inteligencji pierwszej połowy XX w. Mam tu na myśli takie znamienite postacie jak: Stefan Żeromski, Edward Abramowski, Stanisław Brzozowski, Jerzy Stempowski, Tadeusz "Boy" Żeleński, Irena Krzywicka, cały krąg "Wiadomości Literackich". Problem jednak polega na tym, że dla współczesnych intelektualistów, krytykujących społeczeństwo i establishment z pozycji członka owego establishmentu, "ciężka jest ta mowa". Taka bowiem lewica to ideał poświęcenia, mozolna praca u podstaw - powolna akumulacja kapitału społecznego! To, co kiedyś porywało czytelników "Ludzi bezdomnych" do wielkich czynów, dziś wywołuje raczej śmiech i znudzenie. Jest to objaw - nie waham się tego powiedzieć - moralnego zepsucia.

O lewicowości i prawicowości - zarówno w Polsce, jak i na Zachodzie - nie da się mówić w oderwaniu od przeszłości i kultury narodowej. Losy Europy wschodniej w XX w. sprawił, że w Polsce - która mimo wszystko nadal jest stosunkowo głęboko zanurzona w starej kulturze chrześcijańskiej - wciąż jeszcze istnieje możliwość swobodnej dyskusji i twórczego rozliczenia z przeszłością, bez potrzeby powtarzania beznadziejnych zachodnich sporów o neutralność życia publicznego i laickość państwa itp. (to są fikcje). Moralna kondycja Europy Zachodniej nie napawa raczej nadzieją na podobny rachunek sumienia. Prymitywizm intelektualny elit i samozadowolenie społeczeństw UE, ich zaledwie skrywana arogancja wobec tej części Europy, a przede wszystkim nieprawdopodobna wprost ignorancja, powinna w Polsce wywołać zdrowy odruch ponownego poszukiwania własnych korzeni, tak na prawicy (tu jest dużo łatwiej), jak i na lewicy. Tradycją polskiej polityki - unikatem na skalę przynajmniej europejską - jest republikanizm: wychowanie w kulcie wolności, dobra wspólnego oraz obywatelskiego obowiązku. Takie ideały na pewno powinny przyświecać zarówno ludziom lewicy, jak i prawicy.

 

Autor jest doktorantem w Instytucie Filozofii UJ i współpracownikiem Ośrodka Myśli Politycznej.

.: Powrót do działu Filozofia i teoria polityki :: Powrót do spisu działów :.

 
Wygląd strony oparty systemie tematów AutoTheme
Strona wygenerowana w czasie 0,069740 sekund(y)