Grzegorz Górny: Jeśli przyjąć
- za Carlem Schmittem - że wszystkie ważniejsze dziś pojęcia i idee
polityczne to zsekularyzowane pojęcia oraz idee teologiczne, to możemy
dojść do wniosku, że dekomunizacja i lustracja to świecki odpowiednik
anatemy. Kto w prawosławnej tradycji podlega ekskomunice?
Andrzej Kurajew: Według
mnie teologicznym odpowiednikiem lustracji nie jest anatema, lecz ograniczenie
praw. W imperium bizantyjskim istniał szereg praw, zgodnie z którymi
chrześcijanie nieprawosławni, a więc oponenci imperialnego Kościoła,
byli pozbawieni niektórych praw, np. prawa głoszenia kazań czy prawa
dziedziczenia, tzn. nie mogli przepisywać swojego majątku na własne
dzieci lub innych innowierców. Później ten sam model przejęli Turcy,
ale już w stosunku do prawosławnych. W Konstantynopolu i na Bałkanach
zachowano więc model prawodawstwa bizantyjskiego, ale represjonowaną
mniejszością stali się teraz prawosławni.
Podobne zjawisko, choć
już bez zapisów prawnych, miało też miejsce w epoce sowieckiej. Prawo
mówiło co prawda, że wszyscy są równi, ale nad nim unosił się jeszcze
polityczny cel. Pamiętam, że w latach siedemdziesiątych wydano na Białorusi
książkę zatytułowaną Sto odpowiedzi dla wierzących. Był w niej
rozdział o wolności sumienia w Związku Sowieckim. Znajdowało się w nim
pytanie: "Czy człowiek wierzący może być nauczycielem w sowieckiej
szkole?" Odpowiedź brzmiała następująco: "W Związku Sowieckim
żadna profesja nie jest dla nikogo zakazana. Dlatego człowiek wierzący
może wykonywać każdy zawód. Nauczyciel powinien jednak objaśniać dzieciom
prawdziwość idei partii komunistycznej, zaś nasza ideologia jest oparta
na podstawach naukowych, a nie religijnych, dlatego człowiek wierzący
nie może uczciwie wykonywać obowiązków sowieckiego nauczyciela, pozostając
człowiekiem wierzącym." Albo inne pytanie: "Czy człowiek wierzący
może być oficerem?" I znów odpowiedź: "W Związku Sowieckim
żadna profesja nie jest dla nikogo zakazana. Tylko że oficer to nie
tylko zawodowy żołnierz, lecz również wychowawca poborowych, których
powinien wychowywać zgodnie z duchem komunistycznej ideologii. Ponieważ
zaś ideologia ta jest antyreligijna, dlatego też człowiek wierzący nie
może być oficerem."
Myślę, że podobne zjawisko
miało miejsce w niektórych państwach Europy Wschodniej, gdzie w okresie
postkomunistycznym postanowiono wprowadzić dla byłych wysokich funkcjonariuszy
komunistycznych czasowe ograniczenie ich aktywności politycznej i społecznej.
Jest to zjawisko całkowicie zrozumiałe. W czasach sowieckich prawo praktycznie
nie funkcjonowało. Wszystko opierało się na osobistych kontaktach, nieformalnych
kręgach czy tzw. "prawie telefonicznym". Wiele zależało więc
w państwie od nieformalnych, osobistych więzi między wysokimi dygnitarzami.
Dlatego wykluczenie tych ludzi z piramidy władzy i zerwanie powiązań
między nimi przyniosło niekiedy więcej zmian niż wprowadzenie nowych
ustaw.
GG:
Upierałbym się jednak przy porównaniu dekomunizacji i lustracji z anatemą.
Dekomunizacja pociąga za sobą bowiem wykluczenie człowieka ze wspólnoty
demokratycznej. Nie może on korzystać z pełni praw przysługujących innym
obywatelom. Anatema jest również wykluczeniem ze wspólnoty, tyle że
ze wspólnoty kościelnej. Czy istnieje jakaś zasadnicza różnica między
ekskomuniką w katolicyzmie i prawosławiu?
AK: W prawosławnej tradycji
anatema pociąga za sobą zakaz uczestnictwa w kościelnych sakramentach
i odłączenie od kościelnej wspólnoty. Z kolei w średniowiecznej tradycji
zachodniej anatema wiązała się dodatkowo z wyklęciem. Istniały określone
rytuały wykluczenia z Kościoła, np. w protokołach sprawy Giordano Bruno,
którego pozbawiono godności kapłańskiej, zachowały się opisy, jak wycinano
mu poduszeczki palców, gdyż - według tradycji katolickiej - ręce kapłanów
były namaszczane mirrą i należało przed śmiercią na stosie zetrzeć ową
mirrę.
W historii prawosławnej
znam tylko jeden przykład, gdy anatema ogłoszona była w formie wyklęcia.
Był to jednak przypadek wyjątkowy. W 1820 roku patriarcha Konstantynopola
ekskomunikował greckich powstańców, którzy wzniecili insurekcję przeciw
tureckiej okupacji. Po wybuchu powstania sułtan Mehmed II chciał wyjąć
spod prawa wszystkich prawosławnych. Dawałoby to każdemu Turkowi prawo
do zabicia każdego Greka - i jeszcze byłoby to mu poczytane za zasługę.
W tych warunkach, chcąc ratować swój naród, patriarcha Grzegorz zdecydował
się na straszliwy krok i publicznie ekskomunikował greckich powstańców.
Zwykła anatema - czyli stwierdzenie, że ten, kto jest nieposłuszny,
nie może przystępować do komunii do czasu, gdy nie odbędzie pokuty -
byłaby w oczach sułtana niezrozumiała, gdyż sułtan sam nigdy nie przystępował
do komunii. Dlatego patriarcha musiał przemówić językiem, który byłby
zrozumiały dla tureckich władz. W jego posłaniu znalazło się więc wiele
przeklęć, niemal z arsenału czarnej magii, np. "niech wasze dzieci
staną się sierotami, niech wasze żony staną się wdowami" itp.
To jedyny znany mi w prawosławiu
przypadek tego typu klątwy. Kiedy na początku XX wieku ekskomunikowano
Lwa Tołstoja, nie towarzyszył temu żaden szczególny rytuał czy podobnie
ostre słowa. Ukazało się po prostu ogłoszenie w gazetach, że Synod zwraca
się do Lwa Nikołajewicza Tołstoja, by zmienił swoje poglądy i pokajał
się, a dopóki tego nie uczyni, nie może uważać się za wiernego Kościoła
prawosławnego.
Co łączy prawosławie z
katolicyzmem, to fakt, że wszystkie nowe dogmaty - zarówno na Wschodzie,
jak i na Zachodzie - ogłaszane były w formie anatem. Przyjmowano Credo
nie tylko jako wyznanie wiary: "wierzymy w to czy tamto",
ale jako anatemę: "jeśli ktoś nie wierzy w to czy tamto, niech
będzie ekskomunikowany". Pierwszy sobór prawosławny, który nikogo
nie ekskomunikował, był to sobór lokalny w 1917 roku, zaś w świecie
katolickim Sobór Watykański II. Obydwa nie ogłaszały jednak nowych orzeczeń
dogmatycznych.
GG:
W tradycji zachodniej ekskomunice podlegają głównie ci, którzy występują
przeciw prawdom wiary. Tymczasem owi greccy powstańcy zostali wyklęci
z Kościoła nie z przyczyn religijnych, lecz politycznych...
AK: W prawosławiu (myślę
zresztą, że w katolicyzmie też) anatema to norma funkcjonowania prawa
kościelnego. Kanon kościelny na Wschodzie formułował to następująco:
jeśli ktoś dopuści się określonego czynu, a jest księdzem, to pozbawiony
zostaje godności kapłańskiej, a gdy jest świeckim, zostaje wykluczony
z Kościoła. Owe czyny to nie tylko wystąpienia przeciw prawdom wiary,
lecz również przeciw prawom kościelnym czy przeciw moralności. W rosyjskiej
historii ekskomunikowani byli powstańcy w rodzaju Stefana Razina czy
Jemeliana Pugaczowa, którzy byli ludźmi na swój sposób wierzącymi, jednak
pretendowali do roli cara i uważali się za pomazańców bożych. W oczach
ówczesnego Kościoła prawosławnego był to wystarczający powód, by objąć
ich anatemą.
GG:
W podobnej sytuacji znalazł się ukraiński hetman Iwan Mazepa, który
wystąpił przeciwko Rosji.
AK: W jego przypadku chodziło
o złamanie przysięgi.
GG:
Generalnie jednak przyczyna owych anatem, o których była mowa, tkwiła
w polityce. Sam Ojciec powiedział, że ekskomunikując greckich powstańców
patriarcha Konstantynopola zdecydował się na straszliwy krok...
AK: Jeśli chodzi o rosyjskie
anatemy, np. Razina czy Pugaczowa, to miały one uzasadnienie religijne.
W tradycyjnym myśleniu kościelnym nie istnieje ściśle określona granica
między światem sacrum i światem profanum. Świat polityki
też zawiera w sobie określone wartości sakralne. W tym sensie car jest
ikoną, jest jak świątynia. W prawosławnej tradycji często powtarzano
słowa Psalmu: "Nie dotykaj moich pomazańców". Tak więc car
jest takim maleńkim Chrystusem, Pomazańcem Bożym. Warto wspomnieć, że
w Boskiej komedii Dantego w najstraszniejszym kręgu piekielnym,
tam, gdzie znajduje się Judasz, znajdują się też fałszerze pieniędzy.
Dla mentalności średniowiecznej najgorszym grzechem była podróbka, Antychryst
to przecież taki fałszerz pieniędzy - będzie się podawać za Chrystusa.
Kłamstwo, to, co w języku
rosyjskim opisuje słowo prieliest', z jednej strony oznacza powab,
wdzięk, ponętę, z drugiej zaś zwiedzenie. Przedrostek prie w
językach słowiańskich oznacza najwyższy stopień: superlativus,
natomiast liest' znaczy łgarstwo. Tak więc najwyższy stopień
kłamstwa, kiedy kłamstwo podaje się za prawdę, np. gdy Szatan pojawia
się jako Anioł Światłości albo Antychryst przychodzi jako Chrystus,
oddawany jest przez słowo prielest'. Nieprzypadkowo więc rosyjscy
duchowni XVII i XVIII wieku widzieli w Razinie czy Pugaczowie kogoś
na kształt Antychrystów. Warto dodać, że przedrostek anti oznacza
nie tylko "przeciw", lecz również "zamiast", tak
więc Antychryst to nie tylko ten, kto występuje przeciwko Chrystusowi,
lecz także ten, kto podaje się za Chrystusa. Tak więc fałszywy car jest
zarazem bluźniercą.
Jeśli chodzi zaś o grecką
anatemę z roku 1820, to sprawa była bardzo skomplikowana. Trudno tą
ekskomunikę zrozumieć i usprawiedliwić. Co ciekawe jednak patriarcha
Konstantynopola Grzegorz został przez Kościół prawosławny kanonizowany
i jest czczony jako święty. Może dlatego, że naraził na szwank swoje
dobre imię, ale mimo wszystko uratował swój naród. Ślady tej decyzji
pozostają zresztą obecne do dziś w życiu kościelnym Grecji. Kontynentalna
Hellada nie podporządkowała się patriarsze Konstantynopola i posiada
swój własny synod. Z kolei te helleńskie wyspy, które przyłączyły się
do Królestwa Grecji pod koniec XIX i w XX wieku, uznały tradycyjne zwierzchnictwo
Konstantynopola. To samo dotyczy monastycznej republiki - Świętej Góry
Atos.
GG: Chciałbym nawiązać
do tego wątku prawosławnej tradycji, który kazał widzieć w carze pomazańca
Bożego. Na ile wynika on z teologiczno-politycznego nurtu tzw. osiplianizmu?
Główny przedstawiciel tego kierunku Józef z Wołokałamska uważał, że
zbawienie jest praktycznie nieosiągalne dla ludzi żyjących w stanie
świeckim i może stać się udziałem jedynie mnichów. Dlatego jedyną szansą
ratunku dla dusz świeckich jest zbudowanie państwa na zasadzie wielkiego
monastyru, w którym car będzie opatem, ihumenem.
AK: Myślę, że stoi za tym
pewne ogólnoludzkie przekonanie. O ile sobie dobrze przypominam, w religii
starożytnego Egiptu nie istniała astrologia indywidualna, osobista,
lecz tylko astrologia socjalna, społeczna. To był taki astrologiczny
komunizm. Jeśli w świat bogów wchodził faraon, to oznaczało, że ja,
który służę faraonowi, mam również szansę wejść w ten świat bogów. W
niektórych plemionach afrykańskich istniał rytuał poświęcenia władcy
jako ofiary dla odkupienia grzechów ludu. Tak więc żywot władcy i życie
narodu - w świadomości archaicznej - są ze sobą bardzo ściśle splecione,
wręcz utożsamione. Ta więź w dzisiejszym świecie zanikła, ale mimo to
możemy ją zaobserwować choćby na Dalekim Wschodzie, np. w Chinach.
Nie sądzę, aby była to
jedynie specyfika myśli Józefa z Wołokałamska. Takie idee żywe były
również w Bizancjum. W rosyjskim prawosławiu doczekały się one rzeczywiście
niezwykłego rozkwitu. Jest na ten temat zresztą znakomita praca Borysa
Uspienskiego Car i Bóg. W pracy tej Uspienski pokazuje, jak na
Rusi powstała swoista mitologia władzy, która w znacznym stopniu odzwierciedlała,
a zarazem wyolbrzymiała elementy obecne w imperium bizantyjskim. W Moskowii
żywe było w XVI wieku przeświadczenie, że metropolita moskiewski nie
może być pierwszym wśród równych mu biskupów, że stanowi on czwartą
rangę w kościelnej hierarchii, podobnie jak papież. Dlatego kiedy metropolita
był powoływany na moskiewską katedrę przez cara lub przez sobór, musiał
od nowa przechodzić biskupią hierotonię [liturgiczny obrzęd namaszczenia
na biskupa - przyp. red.], chociaż był już przecież biskupem. Pierwszy
moskiewski patriarcha Iov przechodził np. hierotonię aż trzykrotnie:
pierwszy raz - na prowincjonalną katedrę, drugi raz - na katedrę metropolii
moskiewskiej, trzeci raz - kiedy został ogłoszony patriarchą. Tak było
ze wszystkimi rosyjskimi patriarchami aż do likwidacji patriarchatu
za panowania Piotra I.
Za takim podejściem kryje
się oczywiście szczególne przeżywanie charyzmatu władzy, przeżywanie
o wiele bardziej intensywne niż w Bizancjum. Myślę, że w imperium bizantyjskim
nie do pomyślenia byłoby to, co dzieje się dziś w Cerkwi rosyjskiej
- to nieustanne wyznawanie winy ludu za zamordowanie carskiej rodziny,
czyli że my, żyjący w XXI wieku, powinniśmy wyrażać skruchę za to, że
sto lat temu to myśmy pozwolili zabić naszego imperatora Mikołaja II.
W Bizancjum, jak sądzę, takie postawienie sprawy byłoby zupełnie niemożliwe.
Tam pogląd na władzę był na swój sposób bardziej cyniczny i trzeźwy.
Jeśli jakiś dyktator lub uzurpator dochodził do władzy i ogłaszał się
imperatorem, to mordował swego poprzednika i było to przyjmowane jako
wola Boża: ponieważ teraz zależymy od ciebie, będziemy się za ciebie
modlić, będziemy namaszczać cię olejem itd.
Co trzeci bizantyjski imperator
był zabijany w czasie pałacowych przewrotów, nierzadko w bardzo okrutny
sposób. Jeden z nich zamordowany został podczas Mszy Bożonarodzeniowej,
kiedy odziany w strój lektora czytał Psalmy. Zamachowcy, przebrani w
habity mnichów, podeszli do niego od tyłu i zabili go mieczami. Nikomu
wówczas w Cerkwi nie przyszło do głowy, by ogłaszać ogólnonarodowy post,
pokutę, anatemę na zabójców itd.
GG: Wrócę jednak do koncepcji
osiplianizmu. Czytałem niedawno zbiór rozmów ze starcami z Góry
Atos. Padło tam stwierdzenie, że mnich jest winien w monastyrze absolutne
posłuszeństwo swojemu ihumenowi. Jeżeli więc ihumen wyda jakieś polecenie,
którego wykonanie jest równoznaczne z popełnieniem grzechu, wówczas
mnich powinien, wypełniając śluby posłuszeństwa, wykonać polecenie,
natomiast grzech obciąży sumienie nie jego, lecz ihumena. Jeśli przenieść
te relacje - jak chce Józef z Wołokałamska - z monastyru na państwo,
wówczas wola władcy jest równoznaczna z wolą Boga, natomiast dla poddanego
ważniejsze staje się posłuszeństwo niż konflikt z własnym sumieniem,
który w sumie zostaje zniesiony przez podporządkowanie się.
AK: W ideologii tej dostrzegam
pewien poważny brak. Ihumen jest przywódcą ludzi, którzy świadomie w
dorosłym wieku wybrali określony sposób życia i drogę bezwarunkowego
posłuszeństwa. Przy czym wyborów jest kilka: po pierwsze - wybiera się
bycie mnichem, po drugie - do jakiego monastyru się pójdzie, po trzecie
- jeśli się dostatecznie długo żyje w klasztorze, uczestniczy się w
wyborach ihumena, wybiera się więc zwierzchnika. Tymczasem w historii
rosyjskiej monarchii niczego podobnego nie było. Car był faktem narzuconym niezależnie od jakichkolwiek wyborów. Dlatego
też próby naszych średniowiecznych uczonych w Piśmie, by upodobnić carstwo
ziemskie do reguły monastycznej, wydają mi się niezbyt poprawne.
Poza tym, jeśli chodzi
o bezwzględne posłuszeństwo imperatorowi czy ihumenowi, praktyka kościelna
zna w tym punkcie znaczące wyjątki. Kanony cerkiewne prawosławia mówią
nie tylko o ihumenie, lecz nawet o biskupie, że jeśli biskup, a nawet
sam imperator głosi herezję, wówczas należy od niego odejść, należy
oddzielić się od niego aż do oficjalnego sądu.
Nauka społeczna naszej
Cerkwi, przyjęta na Soborze w 2000 roku, określa, że jeśli państwo zmusza
ludzi do grzechów, to wówczas Kościół ma prawo przyzwać wiernych do
kampanii obywatelskiego nieposłuszeństwa. Warto w tym miejscu, jak sądzę,
porozmawiać nie tyle o przeszłości, ile o teraźniejszości. Moim zdaniem
bowiem na naszych oczach odbywa się dzisiaj w Cerkwi rewolucja. Jest
ona może niezbyt widoczna, ale dlatego, że dokonuje się rękoma tradycjonalistów,
którzy, sami nie zdając sobie z tego sprawy, dokonują przewrotu w cerkiewnej
świadomości. Chodzi mianowicie o to, że radykalnie zmienia się stosunek
Cerkwi do władzy i imperium. Wielu chrześcijan, w tym i prawosławnych,
w Rosji, w Grecji czy na Ukrainie, zaangażowanych jest w ruch antyglobalistyczny
- i jest to zjawisko dość dziwne, mianowicie nietradycjonalistyczne.
Dlatego że w języku kościelnym globalizacja to imperium, to próba stworzenia
ponadnarodowego centrum władzy, jednej przestrzeni ponadnarodowej. Kościół
od czasów apostolskich zawsze witał z radością łamanie jakichkolwiek
barier narodowych, żeby możliwie jak najwięcej ludów i kultur włączyć
do jednej chrześcijańskiej ekumeny.
Fakt, że dziś ma miejsce
protest chrześcijan przeciwko nowej ekumenie, stanowi zupełnie nową
jakość. To oczywiste, dlaczego się tak dzieje: uważają oni, że nowa
ekumena nie jest chrześcijańska itd.. Rzecz jednak w tym, że ci ludzie
wcale w ten sposób nie argumentują. Otóż mówią oni: "Powinniśmy
zachować naszą narodową kulturę, nasze wartości, naszą tradycję".
To nie jest absolutnie charakterystyczne dla poprzednich tysiącleci
prawosławnej historii kościelnej.
Drugi czynnik rewolucyjny
to stosunek do państwa. Cerkiew prawosławna zawsze popierała zwiększenie
znaczenia sił policyjnych w państwie, mając nadzieję, że siły te będą
skierowane przeciwko heretykom, a nie przeciwko prawosławnym. I oto
teraz po raz pierwszy wzmocnienie naszego ojczystego rosyjskiego państwa
prowokuje negację, zaskoczenie, protest wśród prawosławnych. Mam na
myśli zwłaszcza kampanię przeciwko przyjmowaniu numerów podatkowych,
przeciw kodom kreskowym czy kontrolowaniu ludzi przez komputery. Jest
to radykalna zmiana.
W 1860 roku - w przededniu
zniesienia prawa pańszczyźnianego w Rosji - biskup Ignacy Brianczaninow
napisał olbrzymi artykuł na temat stosunku Cerkwi do tego zjawiska.
Zebrał w nim cytaty z Biblii, Ojców Kościoła i innych źródeł - w obronie
niewolnictwa. Kończył się ten tekst słowami: "Takie jest dokładnie
nauczanie Cerkwi prawosławnej o niewolnictwie i władaniu niewolnikami."
Artykuł został okrzyknięty jako skandaliczny, większość biskupów się
z nim nie zgodziła, tym niemniej Ignacy Brianczaninow z punktu widzenia
badacza źródeł miał rację. Rzeczywiście, z historycznego punktu widzenia
Kościół nie protestował przeciw niewolnictwu. To, że teraz pojawiają
się w Cerkwi głosy broniące obywatelskich praw człowieka - to jest zupełnie
nowa jakość.
GG:
Wspomniałem o atonickich starcach dlatego, że w czasach carskich istniała
w środowisku prawosławnym tradycja, zgodnie z którą car był "świętym
grzesznikiem", który bierze na siebie grzechy, żeby uchronić od
nich prosty lud.
AK: Nie spotkałem się z
takimi tekstami.
GG:
Powiem więc o czasach nowszych. Estoński dziennik "Postimees",
opierając się na archiwach tallińskiego KGB, napisał, że obecny patriarcha
moskiewski Aleksy II był agentem sowieckich służb specjalnych. Sam patriarcha
w jednym z wywiadów powiedział, że hierarchia prawosławna w czasie komunizmu
wzięła na siebie grzechy, by ochronić przed nimi wiernych.
AK: Z tego, co pamiętam,
był taki materiał, jeszcze przed puczem 1991 roku, w "Litieraturnoj
gazietie". Patriarcha mówił nie o współpracy z KGB, lecz o tym,
że milczeliśmy, nie ocenialiśmy działań władz i dlatego nie mogliśmy
obronić ludzi. W tym wypadku wybieraliśmy grzech mniejszy, żeby nie
dopuścić do grzechu większego. Myślę, że jest to dokładnie taka sama
koncepcja zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie. Święty Jan Damasceński
mówi na przykład, że niekiedy lepiej jest naruszyć post i przyjąć gości
niż splamić się próżnością. Koncepcja mniejszego zła jest aktualna zwłaszcza
w odniesieniu do pracy sędziego, kata, dowódcy wojskowego, imperatora
czy w ogóle urzędnika państwowego. Na przykład sędziowie są to osoby,
których sens profesji sprowadza się do nieustannego naruszania ewangelicznego
przykazania "nie osądzajcie". Ci ludzie ciągle muszą sprawować
sąd nad innymi osobami. Dla uzasadnienia działalności takich właśnie
ludzi, zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie, znajdowano jednakowe
argumenty.
GG:
Istnieją jednak profesje, które szczególnie trudno pogodzić z chrześcijaństwem,
np. praca w służbach specjalnych. Ich metody działania - prowokacja,
manipulacja, dezinformacja - mają w sobie coś z metod diabelskich. Dialog
szatana z Ewą w Raju jest przecież majstersztykiem prowokacji. Powiedział
Ojciec, że w czasach sowieckich istniały profesje zamknięte dla osób
wierzących. A czy istnieją dziś takie zawody, którymi chrześcijanie,
ze względu na dobro swej duszy, nie powinni się zajmować? Pierwsi chrześcijanie
nie mogli być np. aktorami, urzędnikami czy nauczycielami...
AK: Łatwo jest moralizować
na ten temat. Na pewno lekko jest powiedzieć: "Ta praca to naruszenie
wszystkich przykazań, to rzeczywiście duchowo niebezpieczna robota."
Z drugiej jednak strony podchodzi do mnie w cerkwi człowiek i pyta:
"Ojcze Andrieju, mam taką pracę, jak mam ją wykonywać?" Kiedy
widzisz przed sobą żywego człowieka, a nie jakąś karykaturalną personę
i rozumiesz, że od twojej odpowiedzi zależy los jego i jego rodziny,
to bardzo trudno jest odpowiedzieć "Odejdź stamtąd". Tym bardziej,
że kierownik duchowy powinien dążyć do tego, by nigdy nie łamać komuś
życia; tylko jakiemuś łżestarcowi nie sprawia trudności dawanie tego
typu porad.
Poza tym, jak sądzę, obecnie
w Rosji bardzo ważna jest kwestia struktur elit społeczeństwa. W prawosławiu
jest bardzo silna psychologia getta, pragnienie stworzenia sobie swojego
małego świata i życia w nim ze swoimi książkami, ubraniami, kalendarzem
- dochodzi nawet do tworzenia zamkniętych osad pod Moskwą. To takie
dobrowolne getta prawosławne, wolne od telewizji, internetu itp. To
jednak niedobra droga. Symbolika Chrystusowych przypowieści o Królestwie
Bożym to symbolika ziarna, które pada w brud. W Ewangelii, kiedy sacrum
styka się z profanum, to jest dobre, bo przez ten kontakt światło
wdziera się w ciemność, przeobraża sobą tą ponurą, profaniczną masę.
W naszym rozwoju historycznym
wszystko stało się na odwrót - powstało pragnienie postawienia wielkiego
ikonostasu i odgrodzenia się nim od ludzi, którzy powinni trzymać się
jak najdalej od naszej świątyni. Na średniowiecznych ikonach święty
trzyma Biblię nie bezpośrednio w dłoni, lecz obowiązkowo poprzez trzymaną
w rękach chusteczkę, aby gołą ludzką dłonią nie dotknąć Słowa Bożego.
I ta właśnie filozofia eskapizmu - chronić świątynię przed ludźmi, uciekać
od nich - jest dziś bardzo rozpowszechniona. Jeśli zaczniemy mówić:
"słuchajcie, zawody związane z wpływaniem na losy społeczeństwa
i państwa są dla nas zakazane", to wówczas miejsca zwolnione przez
prawosławnych zajęte zostaną przez przedstawicieli jakichś sekt lub
w ogóle ludzi nie myślących w kategoriach chrześcijańskich. W takim
wypadku z marzeniem o prawosławnej Rosji przyjdzie nam się rozstać -
dobrowolnie zrezygnujemy z tego, by naszych ludzi nie było w elitach
biznesowych, państwowych czy wojskowych. Przez takie postępowanie staniemy
się zmarginalizowaną mniejszością. Nie można zapominać, że prawosławni
mają nie tylko listę moralnych przepisów i wartości, lecz również ogromne,
2000-letnie doświadczenie wcielania ich w realne życie - to doświadczenie
także należy uwzględnić.
Trzeba też zadać sobie
pytanie: a jaka jest alternatywa? Łatwo jest zrezygnować z czegoś, ale
co będzie dalej? Jeśli my stąd odejdziemy, co na tym miejscu wyrośnie?
GG: Pierwsi chrześcijanie
mieli podobny dylemat, ale wybierali inną drogę. Na przykład żeby zostać
urzędnikiem w imperium, trzeba było tylko wrzucić jakiś proszek do ognia
i w ten sposób oddać cześć idoles urbis. Dla współczesnego człowieka
to jakiś pusty formalizm, nie mający żadnego znaczenia. Dla pierwszych
chrześcijan był to jednak warunek nie do przyjęcia.
AK: Może to wydać się dziwne,
ale sytuacja prawosławnych jest dziś dokładnie taka sama. Także w czasach
komunistycznych można było wiele - pozdrawiać sowieckich imperatorów,
głosować na zebraniach partyjnych - nie wolno jednak było brać udziału
w rytuałach. Na marginesie: kiedy czyta się żywoty pierwszych chrześcijańskich
męczenników, poraża to, jak wielu było wśród nich żołnierzy i oficerów.
Stosunek Cerkwi prawosławnej
do tych spraw - zarówno dawniej, jak i dziś - wyraża znakomicie historia,
którą opowiedział Aleksander Zinowiew. W jednej z powieści opisuje on
następującą scenę: II wojna światowa, front, kompania karna szykuje
się do decydującego ataku, z zaplecza przyjeżdża komisarz polityczny,
wygłasza przed żołnierzami płomienną mowę, na końcu której wznosi okrzyk:
"Za Ojczyznę! Za Stalina! Naprzód!". Potem zwraca się do żołnierzy:
"Czy są jakieś pytania?" Cisza, wszyscy milczą i nagle jeden
żołnierzyk występuje przed szereg i pyta: "A można tylko za Ojczyznę?".
To jest właśnie formuła chrześcijańskiego kontaktu z niechrześcijańskim
państwem. Formuła Cycerona wzywająca do wojny brzmiała: "za ogniska
i za ołtarze". Formuła chrześcijańska z kolei mówiła: jesteśmy
gotowi walczyć za ogniska, ale nie za ołtarze. Ołtarze były wówczas
pogańskie.
GG: Biblia pełna jest życzliwych
uwag o zawodzie żołnierza. Dla św. Pawła to pozytywny punkt odniesienia.
Co innego jednak walka w otwartym boju, a co innego metody służb specjalnych.
Czy istnieje granica, poza którą chrześcijanin nie może już służyć niechrześcijańskiemu
państwu? Chodzi mi przy tym nie o rytuały, lecz konkretne metody działania.
AK: Na szczęście nie muszę
podejmować podobnych decyzji gdzieś w imperium bizantyjskim. We współczesnym
świecie chrześcijanin w jakiejkolwiek strukturze państwowej jest tylko
jednym z wielu i w takiej sytuacji kierownicy duchowi mówią dziś zazwyczaj
tak: "Spróbuj pozostać w tej strukturze, gdzie jesteś, tylko znajdź
w niej miejsce niezwiązane z grzechem". Jesteś, powiedzmy, ginekologiem
czy akuszerem, ale nie dokonujesz aborcji. Oczywiście, to zawsze wywołuje
konflikt w szpitalu czy w klinice. Nie wiem, jak jest w Polsce, ale
w Rosji to bardzo poważny problem.
GG:
U nas aborcja jest prawnie zakazana.
AK: W Rosji natomiast na
jedno narodzone dziecko przypada troje zabitych. Lekarz, który odmawia
wykonywania aborcji, czyni sam siebie wyrzutkiem we własnym szpitalu.
Nikomu nie podoba się robienie aborcji. Dlatego mówią takiemu: "Coś
ty taki czyściusieńki? Brudną robotę zwalasz na nas, a sam chcesz być
czyściutki?". Tym niemniej trzeba na to iść.
Myślę, że w służbach specjalnych
jest podobnie. Jeśli możesz pracować tam jako analityk prasy, to dlaczego
ma to być zła robota? Analizujesz prasę i na podstawie publikacji próbujesz
wyciągać jakieś wnioski. Z moich okien widać np. uniwersytet dyplomatyczny
MGIMO, gdzie w czasach komunistycznych takie właśnie wykłady prowadził
generał-lejtnant Leonow, który nauczał pracy nad powszechnie dostępnymi
źródłami. Mówił on, że ludzie nawet nie podejrzewają, jak wiele tajnych
informacji można zdobyć tylko z gazet, jeśli się wie jak. To samo dotyczy
szpiegostwa gospodarczego, na które zorientowana jest większość służb
specjalnych. Myślę, że można sobie w tej sferze znaleźć taką niszę,
by nie naruszać Bożych przykazań. Inna sprawa, jeśli proponują ci pracę,
w której powinieneś zmuszać ludzi do grzechu, np. powinieneś komuś podstawić
prostytutkę, następnie sfilmować ich na taśmie, a w końcu zacząć tego
kogoś szantażować. Od takiej pracy chrześcijanin powinien uciekać.
GG:
Po upadku systemu sowieckiego w Rosji nie doszło do dekomunizacji. Jaki
jest stosunek do tej kwestii Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej?
AK: Myślę, że nijaki. U
nas od samego początku było jasne, że idea dekomunizacji to czysta utopia,
dlatego też nawet poważnych dyskusji na ten temat nie było. Myślę, iż
było to związane z tym, że w 1991 roku, kiedy można to było zrobić,
ludzie nie mieli jeszcze doświadczenia życia niezależnie od państwa.
Ludzie przez siedemdziesiąt lat władzy sowieckiej przywykli myśleć,
że państwo i społeczeństwo to jedno i to samo. Dlatego wykluczenie z
życia państwowego było przyjmowane jako wykluczenie z życia jako takiego
- jakie może być bowiem jeszcze inne stanowisko oprócz państwowego?
To jest równoznaczne z wyrzuceniem człowieka na ulicę. Dzisiaj już widzimy
różnicę, rozumiemy, że państwo to nie społeczeństwo i jeśli nie pracujesz
w państwowej strukturze, to wcale nie znaczy, że nie masz pracy i głodujesz,
ale dziesięć lat temu takiego zrozumienia w społeczeństwie jeszcze nie
było.
GG:
Powiedział Ojciec, że temat dekomunizacji nie był w ogóle publicznie
poruszany...
AK: Nie był poruszany w
poważniejszej formie.
GG:
Pamiętam jednak, że tylko jeden prawosławny hierarcha - arcybiskup Chryzostom
z Wilna - przyznał się, że w czasach sowieckich współpracował z KGB
i wyraził z tego powodu skruchę.
AK: Prawdę mówiąc, to nie
była skrucha. On nie powiedział niczego konkretnego, tylko same ogólniki.
Co to zresztą znaczy "współpracował z KGB"? Na przykład spotykasz
się z przedstawicielem zagranicznej delegacji religijnej, wspólnie dyskutujecie
i twój rozmówca przedstawia np. swoją ocenę sytuacji w Afganistanie:
"Uważamy, że chrześcijańska zasada unikania konfliktów zbrojnych
powinna być stosowana globalnie w odniesieniu do wszystkich cywilizacji."
Później piszesz raport o tym spotkaniu, w którym pada sformułowanie,
że poruszona została kwestia Afganistanu - była ona wyrażona w następujących
słowach, na co ja odpowiedziałem tak i tak. Następnie raport ten trafia
do wydziału ds. religii. Oczywiście, wszyscy wiedzieliśmy, że to jest
KGB. Tak więc współpracowałeś z KGB? Tak. Ale czy można powiedzieć,
że miała tu miejsce zdrada? Myślę, że nie. Bardzo wiele realiów może
kryć się za słowami "współpracował z KGB". Inna sprawa, jeśli
dostarczasz o drugim człowieku takich informacji, które mogą mu zaszkodzić
- to jest zdrada. Ta sytuacja natomiast, którą opisałem przed chwilą,
też jest współpracą z KGB, ale grzechu w tym, jak sądzę, nie ma.
GG:
Niedawno z Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej ekskomunikowany został o.
Gleb Jakunin. Z doniesień w prasie polskiej i zachodniej wynika, że
żądał on od hierarchii przyznania się do kolaboracji z KGB i wyrażenia
przez Patriarchat Moskiewski skruchy za postawę w okresie komunizmu.
Zamiast tego został wykluczony z Cerkwi.
AK: Taki jest public
relations Jakunina. W rzeczywistości został on pozbawiony godności
kapłańskiej za to, że nie podporządkował się postanowieniom Synodu,
adresowanym do wszystkich duchownych Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej
- chodziło o rezygnację z czynnego udziału w wyborach. Nie można być
bowiem partyjnym księdzem. Partia to część, a ksiądz powinien jednakowo
odnosić się do wszystkich parafian bez względu na ich poglądy polityczne.
Synod uznał, że księża powinni być tak samo bliscy wszystkim ludziom,
dlatego nie powinni się angażować w politykę. Inaczej sytuacja wyglądała
w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, kiedy dla Cerkwi ważne
było wyjście z getta. Wówczas fakt, że w Radzie Najwyższej ZSRR deputowanymi
byli patriarcha Pimen czy metropolita Aleksy, służył przypomnieniu,
że Cerkiew istnieje. Ważna była też obecność duchownych w parlamencie
w czasie, gdy uchwalana była nowa ustawa o wolności sumienia. Kiedy
ogłoszono ten jedyny interesujący nas rzeczywiście akt prawny, znikła
potrzeba dalszego uczestniczenia duchownych w pracach ustawodawczych.
Dlatego na Synodzie przyjęto postanowienie, że księża powinni wybrać:
albo polityka, albo kapłaństwo. Wówczas np. o. Aleksander Borisow, który
był już kandydatem na deputowanego, zrezygnował z ubiegania się o miejsce
w parlamencie i służy do dziś w moskiewskiej parafii, chociaż ma opinię
liberała i sympatyka Zachodu.
Gleb Jakunin dokonał natomiast
innego wyboru. Już przed laty mówiono o nim, że popełnił w swoim życiu
jedną pomyłkę - został księdzem. On został księdzem po to, by walczyć
z władzą sowiecką i hierarchia wartości jest u niego następująca: najważniejsze
to dowalić bolszewikom, a jeśli można to uczynić przy pomocy Cerkwi,
to dobrze, pójdę do Cerkwi. Wydaje mi się, że Jakunin nigdy, zwłaszcza
zaś w ostatnich latach, nie miał powołania kapłańskiego, pragnienia
modlitwy, spoglądania na świat przez pryzmat Ewangelii i niesienia jej
innym. Trudno byłoby znaleźć jakiegoś człowieka, którego by Gleb Jakunin
doprowadził do wiary w Chrystusa. Kiedy w latach osiemdziesiątych miał
do dyspozycji dowolne środki masowego przekazu, używał ich nie po to,
by mówić o Chrystusie, lecz o Patriarchacie Moskiewskim, KGB, itd. Po
tym rzeczywiście widać, czym człowiek karmi swoją duszę i czym może
podzielić się z innymi. Dlatego wewnętrznie już dawno przestał być księdzem.
A już szczytem niesmaku było to, że po pozbawieniu go godności kapłańskiej
związał się z Filaretem Denysenko, czyli człowiekiem, którego sam Jakunin
nazywał głównym agentem KGB w Cerkwi [metropolita kijowski Filaret Denysenko
wypowiedział posłuszeństwo Patriarchatowi Moskiewskiemu i ogłosił powstanie
autokefalicznego Patriarchatu Kijowskiego, który nie ma jednak statusu
kanonicznego - przyp. red.]. Myślę, że głównym jego problemem jest brak
smaku, stylu i umiaru. Dlatego nawet w polityce okazał się nikomu niepotrzebny.
GG:
Jakunin wzywał jednak rosyjską Cerkiew do przeprowadzenia rachunku sumienia.
Czy uważa Ojciec, że taki rachunek sumienia dotyczący postawy Cerkwi
w okresie komunistycznym jest potrzebny? Być może trzeba ludziom opowiedzieć
szczerze o sytuacjach, w których zmuszano duchowieństwo do różnych nieciekawych
wyborów. Patriarcha Teoktyst w Rumunii uczynił przecież coś podobnego.
AK: Niekiedy łatwo jest
wypowiedzieć słowa, tylko co będzie za nimi stało? Myślę, że skrucha
z pistoletem przystawionym do skroni to żadna skrucha. Tym bardziej,
że funkcjonuje wiele mitów na temat tego, co powiedział patriarcha Teoktyst.
To nie był z jego strony żaden wewnętrzny zryw, tylko forma politycznego
szantażu. A to oznacza, że wszystko pozostało na swoim miejscu, że hierarchowie
są dalej dokładnie tak samo sterowalni, tylko zmieniła się władza i
teraz za grzech uważane jest to, co jeszcze wczoraj było dobrodziejstwem.
Znów wszystko to odbywa się pod presją władzy świeckiej, teraz już dziennikarskiej,
co oznacza brak wewnętrznej stabilności i uleganie okolicznościom.
Jeśli chodzi osobiście
o mnie, to jeszcze w 1992 roku w wywiadzie dla gazety "Sobiesiednik"
opowiedziałem o tym, jak byłem seminarzystą i jak ze mną i moimi przyjaciółmi
pracowali KGB-iści, jak wyglądały spotkania z nimi, jaka była ich taktyka.
Wezwałem też innych duchownych, by opisali również swoje doświadczenia,
by coś takiego więcej się nie powtórzyło. Nie zetknąłem się jednak z
innymi publikacjami na ten temat.
GG: A czy obecnie istnieje
nacisk władz świeckich na Cerkiew?
AK: Myślę, że już nie.
Tak było przed rokiem 1995.
GG:
Powiedział Ojciec, że obecnie po wielu latach, a nawet stuleciach, drogi
państwa i Cerkwi, tak ściśle ze sobą związane, rozchodzą się. W czym
się to przejawia?
AK: Wspominałem już o nauczaniu
społecznym Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, rzecz jednak nie w deklaracjach,
lecz w realnych nastrojach. Spójrzcie, jak wiele wydaje się broszur,
ulotek czy publikacji sprzeciwiających się integracji Rosji ze światem
zachodnim, a przecież jest to oficjalna linia polityczna władz.
Świadomość religijna posługuje
się archetypami: podstawowy mit projektowany jest pod sytuację historyczną.
To, co w języku politologów nazywa się totalitaryzmem, Biblia określa
mianem Królestwa Antychrysta. To jakiś świat krańcowego braku wolności
i wszystko, co go przypomina, jest z nim utożsamiane w świadomości religijnej.
To osobliwość religijnego myślenia, kiedy część jest przyjmowana jako
całość. Dlatego ułamki współczesnego totalitaryzmu przyjmowane są za
pieczęć Antychrysta. Ludzie w Rosji odmawiają przyjmowania paszportów,
udziału w spisie powszechnym, przy czym często robią to całe monastyry,
które są przecież ostojami konserwatyzmu.
GG:
W czasach komunistycznych Cerkiew podporządkowała się jednak państwu...
AK: Teraz państwo pozwala
się sobie nie podporządkowywać. Tego wcześniej nie było. Teraz można
pozwolić sobie na rozkosz protestu i nie cierpieć z tego powodu, gdyż
państwo nie posuwa się już do represji.
GG:
Czy myśli Ojciec, że Cerkiew może jednak oczekiwać w niedalekiej przyszłości
nowych prześladowań ze strony współczesnego totalitaryzmu?
AK: Sądzę, że możliwy jest
nowy totalitaryzm i najprawdopodobniej będzie on zbliżony do totalitaryzmu
imperium rzymskiego, kiedy w imię tolerancji prześladowano chrześcijan.
Na tym polega paradoks tych prześladowań - chrześcijanom wykłuwano oczy,
żeby poszerzyć ich spojrzenie na świat. Myślę, że coś podobnego może
nas spotkać w przyszłości.
Jest jedna poważna bomba
podłożona pod fundamenty współczesnego świata - myślę o prawach obowiązujących
w krajach zachodnich, np. w Ameryce. Tamtejsze ustawy zabraniają głoszenia
wyższości jednej religii nad drugą. To bardzo źle. Uważam, że należałoby
te prawa rozszerzyć. Prawo powinno zezwolić każdemu człowiekowi na głoszenie
wyższości swojej religii. Dlatego że świat religii to świat uczuć i
w każdej rozwiniętej religii jest mowa o tym, że człowiek powinien kochać
przedmiot swojej wiary. O tym mówią wszyscy: Boga należy kochać. Uczucie
zakochania jest jednak zawsze wykluczające - zakochujemy się w kimś
wybranym. Dlatego należy dać człowiekowi prawo do kochania i uświadamiania
sobie tego. Należy pozwolić zarówno sobie, jak i innym ludziom, nie
tylko na praktykowanie swojej wiary, lecz także na otwarte wyrażanie,
że jest ona najlepsza. W przeciwnym wypadku dochodzi do sytuacji, gdy
emocja - a religia to świat emocji - zderza się z surowym policyjnym
zakazem "nie wolno".
GG:
Czy - zdaniem Ojca - tradycja prawosławia miała wpływ na to, że w Rosji
nie doszło do takiej dekomunizacji, jak np. w krajach, gdzie silne są
wpływy protestantyzmu?
AK: Myślę, że raczej było
to związane z tym, że proces demontażu systemu dokonywał się u nas odgórnie
i to głównie w ramach partii komunistycznej. Dlatego ludzie odczuwali
jakąś moralną nieuczciwość dekomunizacji. Tutaj nie było takiej fali
oddolnej, jak w krajach Europy Wschodniej. Chociaż teraz okazuje się,
że tam też było to w dużym stopniu sterowane.
GG:
Czyli nie dostrzega Ojciec żadnego wpływu prawosławnej teologii...
AK: O Rosji z jakichś powodów
przywykło się myśleć jak o kraju pierwotnie komunistycznym - chłopska
gromada czyli obszczina przeszła w kołchozy, z prawosławia przejęto
kolektywizm czyli sobornost' itd. - ale wystarczy pożyć pół roku
w Rosji, by się zorientować, że nasze parafie są absolutnie anonimowe.
Jeśli parafianin nie przyjdzie w niedzielę na mszę, to nikt tego nie
zauważy. Nasze wspólnoty pozbawione są więzi horyzontalnych. Ludzie
nie są w stanie nieść w życiu tego, co wynieśli ze świątyni. Brakuje
też narodowej solidarności, nie ma centrów komunikowania się wewnątrz
narodu. To nie wynik komunizmu, gdyż taka sytuacja miała miejsce jeszcze
przed rewolucją, co zresztą stało się jedną z przyczyn katastrofy. Za
czasów sowieckich ludzie nie tyle wyrzekli się swojej wiary, co nie
byli w stanie przekazać jej następnemu pokoleniu. Ci ludzie nie wiedzieli,
jak przeciwstawić się szkole, radiu, propagandzie, brakowało społeczności,
zbyt wiele powierzono państwu i księżom. O jakich więc wpływach prawosławnych
w społeczeństwie mówić?...
GG:
Istnieje taki pogląd, że dla Rosji charakterystyczny jest cezaropapizm,
czyli sojusz tronu z ołtarzem. Zgodnie z tą koncepcją dekomunizacja
nie mogła się udać, gdyż sojusz ten przeżył upadek komunizmu.
AK: W innych republikach
byłego ZSRR i w krajach Europy Wschodniej rozstanie z komunistyczną
przeszłością odbywało się pod hasłami powrotu do głównego nurtu narodowej
kultury i historii. Tylko w Rosji czegoś takiego nie było. Reformatorska
propaganda mówiła, że powinniśmy się rozstać w ogóle ze swoją przeszłością,
nie tylko sowiecką, lecz w ogóle rosyjską. Problem w tym, że ludzie,
którzy zaczęli reformy i objęli władzę w Rosji, nie byli związani z
rosyjską kulturą. Dlatego prawosławni od samego początku nie mieli co
do nich żadnych złudzeń. Myślę, że komuniści ostatniego pokolenia byli
w jakimś sensie osobami bardziej moralnymi i ludzkimi niż rosyjscy politycy
lat dziewięćdziesiątych.
GG: Tak więc myśli Ojciec,
że na kwestię niedoszłej dekomunizacji w Rosji większy wpływ miały czynniki
stricte polityczne?
AK: Myślę, że tak. Byłoby zresztą
dziwne, gdyby w kraju komunistycznym i ateistycznym czynniki teologiczne
wpływały na wybór określonej polityki.
O. Andriej Kurajew, diakon Rosyjskiej
Cerkwi Prawosławnej, dziekan Wydziału Filozofii i Filologii Rosyjskiego
Uniwersytetu Prawosławnego w Moskwie, wybitny teolog prawosławny młodszego
pokolenia, autor wielu publikacji, m.in. Okultyzm w prawosławiu.