Błażej Sajduk - Skazani na współpracę?


Opis stosunków polsko-niemieckich obfituje w precyzyjne opracowania konkretnych zagadnień, jednak wydaje się, że diagnozy stosunków polsko-niemieckich cierpią na niedobór opinii sformułowanych w szerszej, bardziej ogólnej perspektywie. Celem poniższego szkicu jest próba nakreślenia teoretycznego schematu porządkującego kwestie relacji łączących oba państwa.

 

Generalia

W naukach o stosunkach politycznych (najczęściej w geopolityce) przez pewien okres czasu dominowała wizja państwa jako organizmu. Organicyzm, ponieważ o nim tu mowa, prezentował państwa jako biologiczne całości, poszczególne części miały swoje zadania, zupełnie tak, jak poszczególne organy w ludzkim ciele. Pomimo, iż taka wizja uchodzi już za anachroniczną i nieopisującą we właściwy sposób państw, można pokusić się o puszczenie wodzy fantazji i wysnucie nieco innej, również biologicznej analogii. W przyrodzie koegzystencja gatunków przybiera różnorodną formę. Może przyjąć postać np. protokooperacji (symbioza fakultatywna), współbiesiadnictwa (komensalizm) w końcu pasożytnictwa. Opisuje ona sytuację, w której zwierzęta mogąc żyć oddzielnie wybierają jednak współpracę – organizmy mogłyby żyć oddzielnie, ale bardziej opłacalne jest życie razem. Komensalizm natomiast opisuje sytuację, w której jeden z gatunków zyskuje w wyniku współpracy znaczne korzyści, innym jest ona obojętna. Ostatnia z wymienionych form współżycia organizmów to pasożytnictwo, które jak powszechnie wiadomo polega na wyzysku jednego organizmu przez inny. Wydaje się, że ten wybiórczy katalog form wzajemnych relacji pomiędzy różnymi gatunkami, można zastosować dla opisu możliwych scenariuszy współpracy między państwami.

Najlepsza wydaje się protokooperacja, natomiast pasożytnicza forma koegzystencji, jest korzystna wyłącznie dla jednego państw, opłacalna jedynie w krótkim okresie czasu.

Jak mogłaby wyglądać pierwsza z opisanych form współpracy w realiach stosunków polsko-niemieckich? Oczywiste jest, że mechanizm taki wymaga zidentyfikowania wspólnego interesu, który mógłby stanowić platformę dla wzajemnie opłacalnej współpracy. Najbardziej kłopotliwe, w tej najkorzystniejszej formule współpracy, jest sformułowanie realnie istniejącej wspólnoty interesów, ponadto wspólnoty istniejącej w kwestiach istotnych. Tym, co związało oba państwa mocniej jest bezwątpienia członkostwo w Unii Europejskiej oraz w NATO. Jednak nawet w ramach, wydawałoby się tak sprzyjających, jak UE toczy się wciąż rywalizacja. Z Polskiego punktu widzenia, zamiast wzajemnego antagonizowania dużo bardziej racjonalne wydaje się podjęcie możliwie wielowymiarowej współpracy. W tym kontekście pojawiają się opinie, zlewające ze sobą dwa nurty poglądów: euroentuzjastyczne z quasi-realistycznymi. Orędownicy takiej wizji przyjmują za najkorzystniejsze sukcesywne przekazywanie większej gamy uprawnień szeroko definiowanej europejskiej biurokracji. Wedle tej recepty międzypaństwowe antagonizmy zostaną w takiej formule sprasowane walcem administracyjnego zarządzania, bez rządzenia. By nowy ład proceduralny został urealniony konieczne jest stoczenie jeszcze niejednej batalii w ramach istniejącej logiki konfliktu. O ile taka wizja przyszłości może stać się realna w następnych dekadach, obecnie najistotniejszym zagadnieniem jest zdefiniowanie teraźniejszych wspólnych interesów polsko-niemieckich. Sprzyjanie „biurokratyzowaniu” władzy w Unii Europejskiej ma jeszcze jedną zaletę, ograniczy możliwość zawierania niekorzystnych, w tym również z naszego punktu widzenia, porozumień pomiędzy członkami Unii a państwami do niej nienależącymi.

Niemiecko-polskie współbiesiadnictwo jest problematyczne, głównie z powodu konieczności zaakceptowania przez nas wiodącej roli sąsiada oraz pogodzenia się z faktem, że będziemy dostawać resztki z jego stołu. Po za tym silniejszy partner raczej nie będzie tolerował „jazdy na gapę” w naszym wykonaniu. Inaczej mówiąc sytuacji, w której jedna, silniejsza strona ponosi nakłady, a druga zazwyczaj słabsza, czerpie zyski nie ponosząc z tego tytułu żadnego ryzyka.

Próby opisania naszych wspólnych relacji w jednostronnych kategoriach pasożytnictwa, wydają się mocno niesprawiedliwe. Równie niebezpieczne są pomysły, które mogłyby sprzyjać przyjęciu takiego właśnie rodzaju symbiozy. Na marginesie należy zaznaczyć, że taka forma koegzystencji może występować w różnych sferach współpracy, po obu stronach. Dodatkową cechą takiej wizji relacji międzypaństwowych jest tkwienie w przekonaniu, iż tylko „podczepianie się” pod jakieś inne, silniejsze państwo może być gwarancją osiągnięcia sukcesu. Takie podejście jest impregnowane na (po)nowoczesne próby opisu władzy, opisy w których, nie dość że państwo jest tylko jednym z wielu podmiotów, to na dodatek sama dynamika władzy staje zupełnie inna, a definicja bycia władnym lub niewładnym jest już jakościowo różna.

Z powyższego zestawienia wyraźnie widać, że najkorzystniej dla Polski przedstawia się pierwszy wariant współpracy. Szkopuł stanowi zdefiniowanie, w sposób przekonywujący dla obu stron, wspólnoty interesów. Dwie ostatnie biologiczne „paralele” łączy fakt wyraźnego rozróżnienia na organizm silniejszy i słabszy, stąd łatwiej będzie się w nich poruszać przy zastosowaniu tzw. realistycznego języka opisu stosunków międzynarodowych. Ponadto druga forma może prezentować się bardziej przekonywująco dla części naszych niemieckich partnerów, a nawet można zaryzykować twierdzenie, że byłoby to dla nich rozwiązanie optymalne. Celem naszej strategii międzynarodowej w stosunkach z Niemcami powinno być niedopuszczanie do rozprzestrzeniania się tego typu interpretacji. W tej wizji świata Niemcy są dużym i silnym organizmem pozwalającym odżywić się przy okazji słabszym partnerom. W ostatniej, pasożytniczej narracji opisującej relacje polsko-niemieckie, zawiera się najgorszy z możliwych stereotyp – wizja Polski (szerzej, krajów tego regionu), jako „pijawek” wysysających życiodajne fundusze z ciał głównych płatników w UE. Taka, co tu ukrywać, skrajnie niekorzystna wizja związków łączących kraje nowe w UE ze starymi pojawia się często w dyskursie publicznym. Uprawianie czystej Realpolitik w stosunkach z Niemcami jest, w dającej się przewidzieć przyszłości, pozbawione sensu. Parafrazując metafory języka (neo)realizmu politycznego: Polska to kula do bilarda, a Niemcy to piłka lekarska. Różnica potencjałów jest oczywista i niewymagająca nawet komentarza.

 

Wektor wschodni

Często przywoływany (postmodernistyczny) postulat nawołujący o ozdrowieńczą amnezję jest chybiony. Prezentyzm, rozumiany jako relatywizacja historii, nie jest dobrym punktem wyjścia do prowadzenia polityki, w tym polityki zagranicznej. O ile wizję historii można traktować, jako tzw. metanarrację jak każdą inną, to o realnie istniejących, strukturalnych ograniczeniach nie uda się zapomnieć, ani nie uda się ich „zagadać” konstruując inne znaczenia. Kampanijny slogan byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego: „wybierzmy przyszłość!” mógł i nadal może wydawać się kuszącym rozwiązaniem. To, rewolucyjne w istocie zawołanie, oznaczało oprzędzenie się w kokonie niewiedzy i rozpoczęcie wszystkiego od nowa. Allan Bloom w Umyśle zamkniętym zwraca uwagę, iż młodzi amerykańscy studenci ulegają, najczęściej w wymiarze historycznym, silnej deprywacji –  są pozbawieni większości kontekstów, a jak wiadomo nie można mówić o świadomej recepcji kontekstu bez przeszłości, bez historii. Sytuacja na Amerykańskim uniwersytecie była specyficzna z dwóch powodów; po pierwsze „nakręcała” spiralę progresizmu – żyjąc w świecie ograniczonym, jedynie do tu i teraz niezwykle trudno było dostrzec, że postęp już się dokonał, a postulowanie kolejnych zmian może przeistoczyć się w rewolucję. Po drugie, ów stan świadomości, był sytuacją naturalną, poniekąd wynikającą z wolnego wyboru połączoną z brakiem zainteresowania. Podobnie w relacjach międzynarodowych często pojawia się propozycja przyjęcia „opcji zerowej”. Nie kwestionując samej idei, należy jednak udzielić jednoznacznej odpowiedzi, kiedy taka decyzja może być usprawiedliwiona, a kiedy może stanowić błąd. Na myśl przychodzą od razu dwa przypadki: relacji Polsko – Ukraińskich oraz Polsko – Niemieckich, niestety o analogicznym procesie trudno mówić w przypadku (upośledzonych) relacji pomiędzy Polską a Rosją.

Symboliczne pojednanie w Pawłokomie było zwieńczeniem procesu jednania, który został gwałtownie przyspieszony w okresie Pomarańczowej Rewolucji na Ukrainie. Pomimo, pojawiających się głosów, iż żyjący nie mają prawa wybaczać w imieniu zmarłych, nie ulega wątpliwości, że oba narody są bliżej siebie niż kiedykolwiek wcześniej. Modernizująca się Ukraina potrzebuje wsparcia będącej członkiem UE Polski.

Przeniesienie w 1991 roku stolicy RFN z Bonn do Berlina spowodowało automatyczne przesunięcie się akcentów w niemieckiej polityce zagranicznej. W naszym interesie jest by utrzymać zainteresowanie Niemiec wschodnim wektorem integracji. Zamiar ten należy połączyć z presją na jednoznaczne wyzbycie się pokus u naszego zachodniego sąsiada dla tworzenia odpowiednika tzw. Mitteleuropy – XX wiecznej koncepcji budowania na obszarze Europy Środkowej strefy wpływów podporządkowanej interesom niemieckim. Głównymi problemami pozostają, jednak dwie kwestie: na ile Polska będzie w stanie skutecznie suflować i realnie kształtować ten wektor polityki UE oraz czy jest w stanie samodzielnie wspierać Ukrainę. Polska polityka zagraniczna powinna skutecznie opóźniać moment, w którym głównym orędownikiem Ukrainy na arenie UE staną się Niemcy. Paradoks polega na tym, że powinniśmy wzmacniać zainteresowanie Niemiec Ukrainą, przy jednoczesnym dbaniu o własną pozycję w tych relacjach. Wysyłanie bodźców mających na celu podniesienie priorytetu relacji Ukraina-Niemcy jest dla nas niekorzystne, ponieważ powstaje ryzyko, że Polska zostanie wyłuskana z tych relacji. Z drugiej strony, jeśli uda nam się równocześnie budować pozytywne relacje z Ukraińcami zyskamy silny instrument w relacjach z naszym zachodnim partnerem. Być może warto byłoby rozważyć zmianę formuły funkcjonowania Trójkąta Weimarskiego przez zaproszenie do współpracy Ukrainy.

Reasumując, polska polityka zagraniczna powinna skupić się na takim działaniu, aby wymazywanie nas z roli pośredników było niewygodne oraz nieopłacalne.

Realista opisujący stosunki międzynarodowe stwierdzi, że w tej materii każda czynność może mieć dwa oblicza dobra lub złe. Euro 2012 może okazać się wspaniałym instrumentem polityki zagranicznej, może wzmocnić więzi łączące Polaków i Ukraińców. Jednak, należy mieć świadomość, iż najmniej korzystny scenariusz mógłby zakładać, że jeden z partnerów zawiedzie i nie wywiąże się ze swoich zobowiązań. Jedna ze stron zacznie obwiniać drugą o zaniedbania, o to że doprowadziła do kompromitacji całe przedsięwzięcie. W takim przerażającym scenariuszu szeroki katalog wspólnych interesów może zostać na długi czas zredukowany poprzez nadwyrężone wzajemne zaufanie. W relacjach z Ukrainą Polska i Niemcy są w podobnej sytuacji. Naszym atutem jest bliskość geograficzna i kulturowa, atutem Niemiec jest ich potencjał. Nie wolno również zapominać o głównym partnerze handlowym Ukrainy, o Rosji. Widać w tym miejscu sprzeczność interesów, by ją przekroczyć nasza polityka zagraniczna powinna koncentrować się na wiązaniu Ukrainy możliwie gęstą siecią powiązań z Polską, siecią która wytrzyma silne pokusy na rozluźnienie relacji dwóch słowiańskich państw na rzecz wypierania ich przez bilateralne relacje Ukraina-Niemcy.

Najskuteczniejszą receptą nie ma co do tego żadnych wątpliwości będzie jak najsprawniejsza modernizacja Polski, jej tempo musi przebiegać tyle dynamicznie by utrzymywać zainteresowanie Ukrainy na poziomie umożliwiającym bycie zdrową konkurencją dla Niemiec.

Niestety relacje z naszymi dwoma potężnymi sąsiadami zawsze udawało się zredukować do Piłsudczykowskich dwóch taboretów. Obecnie opcji jest nieco więcej. Stosunki z Rosją nie muszą być funkcją naszych stosunków z Niemcami, ani na odwrót nasze relacje z sąsiadem z za Odry nie muszą być uzależniane od relacji z sąsiadem zza Buga. Przerwanie tego fatalnego łańcucha zależności stało się możliwe dzięki wprowadzeniu do „równania” Stanów Zjednoczonych oraz przez pojawienie się Unii Europejskiej z jej biurokratycznym aparatem. Tym samym zwiększeniu uległa liczba możliwych scenariuszy. Założeniem a priori polskiej polityki zagranicznej było i jest budowanie swojego bezpieczeństwa w oparciu o jak najlepsze relacje ze Stanami Zjednoczonymi. Z chwilą akcesji do Unii Europejskiej, a zwłaszcza po niedawnych ustaleniach w Lizbonie, wyłania się realna możliwość wzmocnienia naszej siły, w tym również w relacjach z Niemcami. Wykluwanie się, nowego paradygmatu przyszłej polityczności w Unii Europejskiej może stanowić dla nas realną alternatywą wobec klijentelistyczno-patronackiego postrzegania polityki. Polska może stanąć przed nową szansą, zamiast poszukiwania taktycznych lub strategicznych sojuszy z państwami narodowymi możliwe stanie się budowanie partnerstwa z brukselską administracją. Relacje między Niemcami i Polską będą dobre, jeśli obie strony będą w stanie utrzymywać rozsądną równowagę. O ile dominacja Niemiec nie podlega dyskusji, kwestią otwartą pozostaje zasób pól, które Polska może wykorzystywać do wywierania nacisku na zachodniego partnera. Należy w tym miejscu zaznaczyć, iż chodzi tu o próbę bilansowania choćby części wspólnych relacji. Realistycznym postulatem byłoby zdefiniowanie przez polską politykę zagraniczną, takich punktu w relacjach z Niemcami, po „naciśnięciu” których nasz zachodni partner rozumiałby, że dana kwestia jest dla nas żywotnym interesem. Innymi słowy chodzi o to by uprawiając politykę zagraniczną na kilku poziomach Polska była w stanie transferować naciski z jednego pola na inne. Kluczem są umiejętne wiązanie spraw i skuteczne argumenty. Mówiąc językiem Josepha S. Nye’a grając w pokera na kilku stołach musimy uczyć się ewentualne przewagi przy jednym stoliku przekuwać na równoważenie naszej pozycji przy innym stoliku. Do niedawna w ten sposób próbowano rozgrywać kwestie związane z reformą UE. Teraz koniecznym zadaniem polskiej dyplomacji jest naszkicowanie możliwe precyzyjnych map, na których rozgrywają się wzajemne relacje oraz zaznaczenie, które punkty są na nich strategicznie istotne dla Polski.

W tym miejscu należy dodać, iż pewną rolę w naszych wzajemnych relacjach może odgrywać pojęcie Europy Środkowej (ew. Środkowo-Wschodniej). Polacy od zawsze marzyli o wykrystalizowaniu się na obszarze od Adriatyku po Bałtyk jakiegoś solidaryzmu państw i narodów, w oparciu, o który można by planować równoważenie niekorzystnego położenia pomiędzy Niemcami i Rosją. Jeśli przyjmie się założenie, że taka wspólnota interesów w ogóle istnieje, należy zwrócić uwagę na dwa kluczowe zagadnienia. Po pierwsze, istnieje niebezpieczeństwo, iż Niemieckie władze zechcą poprzeć roszczenia Węgrów zamieszkujących południową część Słowacji pośrednio wspierając postulaty własnych wypędzonych, dodatkowo antagonizując państwa tego obszaru. Po drugie, Polskie władze mogłyby, zmienić całkowicie optykę i wykonać gest w stosunku do naszych Zachodnich sąsiadów występując z inicjatywą kooptacji Niemiec w skład Inicjatywy Środkowoeuropejskiej. Jak wiadomo jednym z celów nie włączania RFN do tej organizacji była chęć równoważenia wpływów niemieckich na tym obszarze. Teraz, można by wykorzystać tego rodzaju posunięcie, jako gest otwartości i przyjaźni.

Obok triady relacji Niemcy-Ukraina-Polska, kolejny istotny trójkąt stanowią skomplikowane więzi łączące Niemcy i Rosję oraz Polskę. W tych relacjach szczególnie drażliwa jest kwestia Gazociągu Północnego, rurociągu łączącego bezpośrednio, a nie jak do tej pory za pośrednictwem m. in. Polski Rosyjskie źródła gazu z europejskimi, w tym Niemieckimi odbiorcami. Abstrahując od kwestii, kto będzie rzeczywistym adresatem Rosyjskiego gazu – bardzo wiele wskazuje, że punktem docelowym będzie jeden z najkorzystniejszych rynków energetycznych w UE, czyli Wielka Brytania – bardzo trudno zinterpretować to posunięcie naszego zachodniego partnera jako przyjazne. Niestety wydaje się, iż jest to kwestia zero- jedynkowa, bez możliwości rozwiązania, w którym zyskują wszyscy. Nawet, prezentowana jako kompromisowa zgoda na budowę ew. odgałęzienia do Polski byłaby nadal dla nas rozwiązaniem niekorzystnym. Być może Polskie władze zbyt lekkomyślnie rezygnowały z forsowania budowy drugiej nitki gazociągu Jamajskiego (Jamał-Europa II). Gdyby taki gazociąg powstał można byłby liczyć na utrzymanie przychodów z tytułu tranzytu, a na dodatek byłby to kolejny argument przeciw budowie omijającego nas od północy gazociągu Nord Stream. Polska dyplomacja powinna również pamiętać, iż pośrednio na skutek interwencji w Iraku ceny ropy poszybowały mocno w górę, na czym wyraźnie zyskał nasz wschodni sąsiad, stąd logiczne powinno się wydawać popieranie niemieckiego – koncyliacyjnego, a nie francuskiego – bardziej agresywnego stanowiska w sprawie ew. interwencji zbrojnej w Iranie. Jej niewątpliwym skutkiem była by kolejna podwyżka cen ropy. Kolejną istotną zależnością jest uchwycenie relacji francusko-niemieckich w kontekście europejskiej polityki wschodniej, którą Polska pragnie w sposób aktywny współkształtować. W naszym interesie leży by interesy niemiecko-francuskiego tandemu nie rozbiegały się, a tym samym nie były podatne na rosyjską ingerencję.

 

Polityka historyczna oraz funkcjonalność ornamentyki

         Wielu ludzi podziwia sposób, w jak godnym stylu mniejszości żydowskiej udaje się dbać o pamięć swoich wymordowanych rodaków. Nie jeden Polski polityk, chciałby mieć w ręku instrument tak silny i moralnie jednoznaczny, jak ten, którym dysponują diaspory żydowskie na świecie. Pomimo, iż rozmiaru naszych cierpień nie można przyrównywać do próby zgładzenia całego narodu, polscy mężowie stanu nie powinny zapominać, obecna „narracja historyczna” stwarza wiele miejsca na wyjaśnianie i uzasadnianie polskich oczekiwań. W naszym narodowym interesie jest, by jednoznaczna wizja historii, pozbawiona zrównywania cierpień agresorów i ofiar nadal była obowiązująca. Bowiem to ona, wraz z chęcią jej akceptowania przez naszego zachodniego sąsiada, stanowi rdzeń kolektywnych świadomości w obu państwach.

Redefinicja niemieckiej pamięci znajduje materialny wyraz np. w postaci przyszłego, mającego stanąć w centrum Berlina Pomnika Wolności i Jedności – monumentu przenoszącego upadek muru berlińskiego w przeszłość oraz wyraźnie wskazującego na przyszłość. Z drugiej strony stopniowo materializują się nowe pomniki np. poświęcone pamięci różnych grup pomordowanych (Romów, homoseksualistów, psychicznie chorych) oraz muzea (np. mające powstać w 2010 roku Muzeum Topografia Terroru – miejsce gdzie będzie można dowiedzieć się o zorganizowanej machinie nazistowskiego terroru). Tym niemniej wszystkie te inicjatywy powinny pomóc w zrozumieniu Polskich obaw, kontrowersje może budzić fakt, iż sąsiadować ze sobą będą obiekty o innym wymiarze gatunkowym, w pobliżu wspomnianego Muzeum Topografia Terroru ma się znajdować miejsce upamiętniające niemieckie ofiary przymusowych wysiedleń. Zmiany odbywają się również w warstwie czysto popkulturowej np. niedawne niemieckie produkcje filmowe: Good bye, Lenin!, Untergang czy Mein Führer: Die Wirklich Wahrste Wahrheit Über Adolf Hitler. Niemcy zaczynają mówić a nawet żartować ze swojej nieodległej przeszłości. Warto w tym miejscu wspomnieć, iż często można spotkać w niemieckim dyskursie publicznym opinie wskazujące na „nadmierną świadomość winy”.

Jednak, złoża przeszłości, które można praktycznie stosować w polityce zagranicznej, podobnie jak realne surowce powoli zaczynają ulegać wyczerpaniu. Główny powodem takiego stanu rzeczy jest następująca nieuchronnie następująca zmiana pokoleniowa, stąd coraz większy nacisk powinien być kładziony rozwijanie innych metaform i metafor uprawiania polityki zagranicznej.

Reasumując realnym polskim interesem jest utrzymywanie takiej (prawdziwej) wizji przeszłości, która może stanowić wsparcie dla naszych realnie niesymetrycznych relacji z naszym zachodnim sąsiadem. Kwestią otwartą natomiast pozostaję sposób i metody, jakimi Polska będzie utrzymywała zainteresowanie Niemców taką (prawdziwą) historią.

Ciężko będzie to przyznać zwolennikom Prawa i Sprawiedliwości, ale zasoby soft power, którymi może dysponować Platforma Obywatelska są dużo większe niż te, na które mógł liczyć rząd Jarosława Kaczyńskiego. Natomiast kwestią otwartą pozostaje, czy owe zasoby uda się zgromadzić i przekuć na jakieś konkretne korzyści, wykraczające poza tzw. dobrą prasę, czy lepsze samopoczucie społeczne. Przyjmując, że „gra” w stosunkach międzypaństwowych toczy się na licznych planszach, wedle różnych reguł, należy zastanowić się, transfery wygranych, z których gier opłaca się wymieniać na wygrane w innych grach. Np. czy opłaca się transferować ustępstwa w kwestii Centrum Przeciwko Wypędzeniom, czy ew. roszczeń majątkowych obywateli niemieckich wobec państwa polskiego za możliwość partycypowania w budowie gazociągu północnego bądź jego odnogi do Polski? Jeśli takie transakcje da się w ogóle przeprowadzić, i pośrednio w związku z tym teoria tzw. miękkiej władzy funkcjonuje w praktyce, to należy się zastanowić nad ew. indeksem możliwych wymian. W czym strona polska mogłaby ustąpić i co w zamian za to próbować zyskać. Konieczna jest tu jednak świadomość nieprzystawalności jakościowej płaszczyzn np. polityki historycznej i kwestii surowcowych. W tym miejscu warto zauważyć opinie wskazujące, iż stanowczość polskiego stanowiska w kwestii tzw. wypędzonych skutecznie uniemożliwia Niemieckiej Kanclerz podjęcie satysfakcjonujących dla nas działań. Nasza presja uniemożliwia Angeli Merkel honorowe wyjście z sytuacji. Jednak konsekwencją płynącą z tego typu poglądów będzie bezczynność i wyrzeczenie się inicjatywy. Niemieckie władze w tej drażliwej dla obu stron kwestii postępują niezwykle roztropnie – główną metodą jest tu kooptacja. Polski pomysł by w Gdańsku, zamiast w Berlińskiego Centrum Przeciwko Wypędzeniom, powstało muzeum II wojny światowej został chłodno przyjęty – zaproponowano by ew. przyszła Gdańska inicjatywa stanowiła całość, a nie alternatywę dla większego projektu upamiętniania ofiar przesiedleń.

Polityka poprzedniego rządu opierała się na mocnym i twardym formułowaniu żądań wobec innych państw w tym m. in. wobec Niemiec. Cierpiał na tym wizerunek i bardzo często samopoczucie części Polaków. Nowy rząd budzi nadzieję na zmiany, na pewno możemy liczyć na zmiany stylu. Tym samym powstanie fascynująca możliwość sfalsyfikowania (w sensie Popperowskim) tezy o możliwości transferowania części zasobów soft power na inne dziedziny polityki zagranicznej. Czy za bardziej elastyczną i przyjazną polityką tworzoną przez ludzi z ogólnoświatowym autorytetem, jak np. Lech Wałęsa, czy prof. Władysław Bartoszewski będą szły zmiany w twardej polityce? Czy uda się przetestować ponowoczesną hipotezę, iż dyskurs, język mają dużo większy wpływ na rzeczywistość niż możemy przypuszczać? Należy jasno doprecyzować dwa modele idealne uprawiania polskiej polityki zagranicznej (w tym wobec Niemiec). Pierwszy polegający na „dokręcaniu sprężyny”, „stawaniu okoniem” i licytowaniem jak najmocniej i jak najwyżej, tak by nie zwracając uwagi na opinię innych rozmawiać zawsze i wszędzie o realnych interesach, a nie odczuciach i emocjach. Drugi, dużo bardziej przyjazny, otwarty, szukający zmian w sferze wizerunkowej i w niej upatrująca możliwości kolejnych, już realnych zmian. Jedną z cech tego ostatniego jest to, iż wizerunek można zmienić, budować go lub odbudowywać. Można postawić tezę, że żadna z wyżej wymienionych metod nie jest w pełni skuteczna i żadna nie będzie mogła pochwalić się wymiernymi osiągnięciami. Jednak realny sukces może przynieść sekwencyjne zastosowanie obu stylów, być może zastosowane w odpowiedniej kolejności mogą stanowić klucz do sukcesu? W takim przypadku konieczna jest jednak synchronizacja i świadomy podział ról, na „dobrych i złych policjantów”. Bez tego refleksyjnego elementu, działania przybiorą chaotyczną formę, „łatania błędów poprzedników”. Zamiast przemyślanej (długofalowej) strategii dyplomatycznej będziemy mieli do czynienia ze zorganizowanym przez wewnątrzkrajową osi sporu, niespójną tromtadracją. Słabością w naszych wzajemnych relacjach jest fakt, iż sprawy niemieckie są bardzo często postrzegane, jako scena na której, równie żywo co w kraju rozgrywa się Polska polityka wewnętrzna. Nie ulega wątpliwości, że immunizowanie stosunków międzypaństwowych w ogóle, ale w szczególności z naszymi najbliższymi sąsiadami, od doraźnych kwestii wewnętrznych jest konieczne dla prowadzenia stabilnej polityki zagranicznej. Być może, przy obecnej polaryzacji polskiej sceny wewnętrznej konieczne jest podjęcie refleksji nad innym sposobem zorganizowania polskiej polityki zagranicznej, np. „wyczyszczenie” Konstytucji z 1997 roku ze wszelkich niejasności. Będzie to szczególnie palące w sytuacji, gdy koabitacja przyjmować będzie wrogi wymiar.

Nie ulega wątpliwości, że Polska, po teleologicznym okresie historii (gdzie celem i determinantem było członkostwo w UE) weszła w inny strumień czasowy, teraz już Europejska Ariadna nie pomoże nam wydostać się geopolitycznego labiryntu, konieczne jest by polscy politycy jak najszybciej uświadomili sobie, iż nastał czas upodmiotowionej polityki. Niestety świadomy indywidualizm często wykuwa się w konflikcie, bierność nie jest elementem kształtującym samosamoświadomość. Polski interes narodowy będzie wykuwany w konflikcie. Należy zauważyć, iż nie jest to proces estetycznie sympatyczny, dlatego też gdzie to możliwe należy stawiać na politykę synergiczną i kooperacji z innymi podmiotami, jednak porzucanie realnie istotnych kwestii nie może być motywowane względami estetycznymi. W polityce międzynarodowej tylko w niewielkim stopniu jest miejsce na dobre samopoczucie wynikające z konformizmu. Celem generalnym polskiej polityki zagranicznej powinno być zakończenie fazy oswajania naszych europejskich przyjaciół z faktem, iż Polska z powrotem znalazła się na politycznej mapie państw aktywnie uczestniczących w procesie europejskim. Teraz czas by zacząć nowy etap, w którym nasz interes będzie klarownie artykułowany i wyjaśniany naszym (teraz już) partnerom.

Obserwując obecny stan debaty o relacjach Polsko – Niemieckich można dojść do wniosku, iż zagnieździło się w niej kilka trwałych motywów. Jednym z nich jest pogląd, szczególnie silnie obecny w mediach, przeciwstawiający związki zwykłych obywateli obydwu państw, płaszczyźnie relacji politycznych państw. Pragmatyzm, jako coś pozytywnego przeciwstawiany jest polityce, jako bezwzględnej grze interesów.

 

Błażej Sajduk (ur. 1981 r.) – absolwent politologii na UJ. Doktorant na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politycznych UJ. Asystent w Wyższej Szkole Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera. Redaktor „Kultury i Polityki” – Zeszytów Naukowych WSE.

Tekst ukaże się w się w najnowszym numerze „Pressji”.



2008 ©  Ośrodek Myśli Politycznej
http://www.omp.org.pl/